Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Gołąb i wąż - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 czerwca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gołąb i wąż - ebook

„Genialny debiut, pełen wszystkiego, co kocham: z nietuzinkową bohaterką z krwi i kości, pokręconym i śmiercionośnym systemem magii oraz płomiennym romansem, który sprawiał, że zarywałam noce, czytając kolejne strony. Gołąb i wąż to absolutna perełka wśród książek”. - Sarah J. Maas

Louise uciekła przed dwoma laty z sabatu, wyrzekając się magii i swoich mocy. Plan był prosty: schronić się w Cesarine i żyć z tego, co będzie w stanie ukraść dzięki własnej przebiegłości i sprytowi. Ale tu, w mieście ogarniętym strachem przed magią, wiedźmy takie jak Lou są ścigane. I palone na stosach.

Reid Diggory, łowca czarownic na usługach Kościoła, kieruje się w życiu jedną zasadą: wiedźmy muszą zginąć! Ścieżki Reida i Lou miały się nigdy nie przeciąć, lecz niegodziwy rozkaz zmusza ich do niemożliwego – małżeństwa.

Pradawna wojna wiedźm z Kościołem trwa, a najniebezpieczniejsi wrogowie Lou szykują się, by zgotować jej los o wiele gorszy od stosu. Niezdolna do ignorowania coraz potężniejszych uczuć i zmiany tego, kim jest, Lou musi podjąć decyzję, która zaważy na jej przyszłości, i odpowiedzieć sobie na pytanie… Czy miłość robi z nas głupców?

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66517-99-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BELLEROSE

Lou

W ciele tkniętym magią jest coś niepokojącego. Większość ludzi najpierw poczuła zapach: nie zgniliznę rozkładu, lecz cukierkową słodycz w nosie, ostry smak na języku. Niektórzy wyczuli także wibrację w powietrzu. Aurę przylegającą do skóry zmarłego. Jakby przyczaiła się tam sama magia, patrzyła i czekała.

Żywa.

Oczywiście te, które były na tyle głupie, że rozmawiały o takich rzeczach, skończyły na stosie.

W ciągu zeszłego roku znaleziono trzynaście ciał w Belterze – dwa razy więcej niż w poprzednich latach. Chociaż Kościół robi, co w jego mocy, żeby ukryć tajemnicze okoliczności każdego zgonu, wszyscy zostali pochowani w zamkniętych trumnach.

– Oto i on. – Coco wskazała mężczyznę w kącie. Przy blasku świecy połowa jego twarzy była ukryta w cieniu, ale nie można było z niczym pomylić złotych, brokatowych zdobień na jego płaszczu oraz ciężkich insygniów na szyi. Siedział wyprostowany na krześle, najwyraźniej czuł się niekomfortowo, ponieważ skąpo ubrana kobieta tuliła się do jego pulchnego ciała. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

Tylko Madame Labelle pozwoliłaby arystokracie takiemu jak Pierre Tremblay czekać w burdelu.

– Podejdź. – Coco zaprosiła go do stołu w przeciwległym kącie. – Babette niedługo powinna się pojawić.

– Co za nadęty dupek nosi brokat w czasie żałoby? – zapytałam.

Coco zerknęła na Tremblaya przez ramię i uśmiechnęła się szelmowsko.

– Nadęty dupek z pieniędzmi.

Jego córka, Filippa, była siódmym znalezionym ciałem.

Zniknęła w środku nocy, a arystokraci byli wstrząśnięci, kiedy się odnalazła – z poderżniętym gardłem – na skraju L’Eau Mélancolique. Ale nie to było najgorsze. W królestwie plotkowano o jej srebrnych włosach i pomarszczonej skórze, jej pokrytych bielmem oczach i powykręcanych palcach. W wieku dwudziestu czterech lat została zmieniona w starą jędzę. Równi Tremblayowi nie potrafili tego zrozumieć. Nie miała żadnych wrogów, o których by wiedziano, nie została zabita z zemsty, która mogłaby uzasadnić takie okrucieństwo.

Filippa mogła nie mieć żadnych wrogów, ale ten nadęty dupek – jej ojciec – na pewno narobił sobie wielu, handlując magicznymi przedmiotami.

Śmierć jego córki była ostrzeżeniem: nie zadziera się z czarownicami.

– Bonjour, messieurs. – Podeszła do nas miodowłosa kurtyzana, z nadzieją trzepocząc rzęsami. Zaśmiałam się, widząc, jak obrzuca spojrzeniem Coco; ta nawet przebrana za mężczyznę była olśniewająca. Chociaż ciemnobrązową skórę jej dłoni pokrywały blizny, twarz pozostała gładka, a jej czarne oczy lśniły mimo półmroku. – Czy dacie się skusić?

– Przykro nam, kochanie. – Poklepałam kurtyzanę po dłoni z przymilnym uśmiechem, bo widziałam, że tak robią mężczyźni. – Jesteśmy umówieni. Niedługo przyjdzie do nas Mademoiselle Babette.

Zrobiła kwaśną minę, ale po chwili zwróciła się do naszego sąsiada, który z chęcią przyjął jej zaproszenie.

– Sądzisz, że ma to przy sobie? – Coco obrzuciła Tremblaya uważnym spojrzeniem od czubka jego łysej głowy aż po wypolerowane buty, na dłużej zatrzymując się na palcach pozbawionych biżuterii. – Babette mogła kłamać. To może być pułapka.

– Babette może i kłamie, ale nie jest głupia. Nie sprzeda nas, zanim jej nie zapłacimy. – Z chorobliwą fascynacją przyglądałam się pozostałym kurtyzanom. Mocno ściśnięte w pasie, z wylewającym się biustem, tańczyły gibko pomiędzy mężczyznami, tak jakby gorsety wcale ich powoli nie zaduszały.

Właściwie wiele z nich w ogóle nie miało gorsetu. Ani żadnej innej części garderoby.

– Masz rację. – Coco wyjęła z płaszcza naszą sakiewkę i rzuciła ją na stół. – Zrobi to później.

– Ach, mon amour, ranisz mnie. – Obok nas zmaterializowała się Babette odziana w karmazynowy jedwab. Zmrużyła oczy i zajrzała pod rondo mojego kapelusza. Jej bursztynowa skóra błyszczała od słodkiego olejku z migdałów, kocie oczy miała obwiedzione czarną kredką. – Jeszcze dziesięć złotych couronnes, a nawet nie przyjdzie mi do głowy was zdradzić.

– Dzień dobry, Babette. – Chichocząc, położyłam nogę na stole i odchyliłam się na krześle. – Wiesz, to niesamowite, że zawsze pojawiasz się sekundę po tym, jak pokażemy pieniądze. Wyczuwasz je nosem? – Odwróciłam się do Coco, której drżały usta od powstrzymywanego śmiechu. – Jakbyś je potrafiła wywąchać.

– Bonjour, Louise. – Babette pocałowała mnie w policzek i pochyliła się nad Coco. – Cosette, wyglądasz zachwycająco, jak zawsze – powiedziała, zniżając głos.

Coco wywróciła oczami.

– Spóźniłaś się.

– Proszę o wybaczenie. – Babette przechyliła głowę i posłała nam przesłodzony uśmiech. – Nie rozpoznałam was. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego takie piękne kobiety upierają się, by przebierać się za mężczyzn…

– Samotne kobiety przyciągają zbyt wiele uwagi. Sama wiesz. – Bębniłam palcami po stole z wyćwiczoną nonszalancją i wymuszonym uśmiechem. – Każda z nas może być czarownicą.

– Fuj! Te straszne, agresywne kreatury. Takie z was czarownice jak ze mnie.

– Oczywiście. – Coco posłała mi dyskretne spojrzenie, jej usta znowu drgnęły. – Jednak za Kościołem najpierw idą płomienie. Potem dopiero pytania. Niebezpiecznie jest być kobietą.

– Nie tutaj. – Babette rozłożyła szeroko ręce, jej usta ułożyły się w uśmiech. – Tutaj jesteśmy bezpieczne. Tutaj jesteśmy uwielbiane. Moja oferta nadal…

– Nie szukamy u ciebie pracy, Babette. – Ponownie skupiłam uwagę na Tremblayu, który swoim ostentacyjnym bogactwem przyciągnął jeszcze dwie kurtyzany. Grzecznie odwiódł je od rozpięcia swoich spodni. – Przyszłyśmy tu z jego powodu.

Coco potrząsnęła naszą sakiewką.

– Dziesięć złotych couronnes, jak było umówione.

– Hmm… Ja pamiętam, że dwadzieścia.

– Słucham? – Moje krzesło upadło z hukiem na ziemię. Klienci siedzący najbliżej zerknęli w naszym kierunku, ale ich zignorowałam. – Umówiłyśmy się na dziesięć.

Babette pociągnęła nosem i zadarła głowę.

– To było zanim zraniłaś moje uczucia.

– A niech cię, Babette. – Coco zgarnęła monetę, nim Babette zdążyła jej dotknąć. – Wiesz, ile czasu potrzebujemy, żeby zaoszczędzić taką sumę?

Z trudem panowałam nad głosem.

– Nawet nie wiemy, czy Tremblay ma ten pierścień.

Babette tylko wzruszyła ramionami i wyciągnęła rękę.

– Nie moja wina, że upieracie się przy rozpruwaniu sakiewek na ulicy jak zwykłe kryminalistki. Zarobiłybyście trzy razy tyle w jedną noc w Bellerose, ale jesteście zbyt dumne.

Coco zaczerpnęła haust powierza i zacisnęła dłonie w pięści.

– Słuchaj, przykro nam, że uraziłyśmy twoją dumę, ale umówiłyśmy się na dziesięć. Nie stać nas…

– Słyszę, że masz monetę w kieszeni, Cosette.

Spojrzałam z niedowierzaniem na Babette.

– Jesteś pieprzonym psem gończym.

Jej oczy błysnęły złością.

– No nie, biorę na siebie ryzyko i zapraszam was, żebyście podsłuchiwały moją panią z panem Tremblayem w intymnych chwilach, a wy mnie obrażacie, jakbym była…

W tej chwili po schodach zeszła wysoka kobieta w średnim wieku. Suknia w głębokim odcieniu szmaragdu podkreślała jej płomienne włosy i figurę klepsydry. Tremblay zerwał się na nogi na jej widok, a otaczające nas kurtyzany – w tym Babette – z szacunkiem dygnęły.

Dziwnie było patrzeć na dygające nagie kobiety.

Ujmując Tremblaya za ręce, Madame Labelle szeroko się uśmiechnęła, pocałowała go w oba policzki i wyszeptała coś, czego nie usłyszałam. Poczułam przypływ paniki, gdy chwyciła go pod ramię i poprowadziła w kierunku schodów.

Babette zerkała na nas kątem oka.

– Decydujcie się prędko, mes amours. Moja pani jest zajętą kobietą. Jej spotkanie z panem Tremblayem nie będzie trwało zbyt długo.

Obrzuciłam ją zirytowanym spojrzeniem, opierając się chęci zaciśnięcia dłoni na jej ładnej szyi.

– Czy możesz nam przynajmniej powiedzieć, co kupuje twoja pani? Na pewno coś ci powiedziała. Może pierścień? Czy Tremblay go ma?

Uśmiechnęła się jak kot do miski śmietany.

– Być może… za kolejne dziesięć couronnes.

Wymieniłyśmy mordercze spojrzenia z Coco. Jeśli Babette nie będzie uważać, niedługo przekona się, jakie straszne i agresywne potrafią być czarownice.

Burdel Bellerose szczycił się dwunastoma luksusowymi pokojami, w których kurtyzany zabawiały gości, ale Babette nie zaprowadziła nas do żadnego z nich. Zamiast tego otworzyła nieoznakowane trzynaste drzwi na końcu korytarza.

– Witajcie, mes amours, w oczach i uszach Bellerose.

Mrugając, czekałam, aż mój wzrok przyzwyczai się do ciemności nowego, węższego korytarza. Dwanaście okien – dużych, prostokątnych i rozmieszczonych w regularnych odstępach wzdłuż jednej ściany – dawało jedynie subtelną poświatę. Po przyjrzeniu się uświadomiłam sobie jednak, że to nie były okna, lecz portrety.

Musnęłam palcem nos postaci na najbliższym z nich: pięknej kobiety z ponętnymi kształtami i czarującym uśmiechem.

– Kim one są?

– Sławnymi kurtyzanami z przeszłości. – Babette zamilkła, podziwiając kobietę o melancholijnym spojrzeniu. – Mój portret kiedyś ją zastąpi.

Marszcząc brwi, pochyliłam się, żeby przyjrzeć się tej postaci. Jej portret był lustrzanym odbiciem, kolory wydawały się przygaszone, jakbym patrzyła na obraz od tyłu. I… a niech mnie.

Jej oczy przykrywały dwie złote klapki.

– Czy to są wizjery? – zapytała Coco, podchodząc. – Co to za makabryczny spektakl, Babette?

– Ciii! – Babette błyskawicznie przyłożyła palec do ust. – Oczy i uszy, pamiętacie? Uszy. Musimy tu mówić szeptem.

Nie chciałam nawet sobie wyobrażać, w jakim celu zaprojektowano to pomieszczenie. Wyobraziłam sobie jednak gorącą kąpiel, którą wezmę po powrocie do domu. Wyszoruję się. Energicznie. Tymczasem mogę się jedynie modlić, że moje gałki oczne wytrzymają.

Zanim zdążyłam wyrazić swój niesmak, kątem oka dostrzegłam poruszające się cienie. Odwróciłam się i sięgnęłam do noża ukrytego w bucie, zanim jeszcze cienie przybrały konkretny kształt. Znieruchomiałam, gdy dwaj potwornie znajomi, potwornie nieprzyjemni mężczyźni obrzucili mnie spojrzeniem.

Andre i Grue.

Ze złością spojrzałam na Babette, wciąż trzymając nóż.

– Co oni tu robią?

Słysząc mój głos, Andre pochylił się i powoli zamrugał w ciemności.

– Czy to…

Grue spojrzał na mnie, na moje wąsy, zatrzymał się dłużej na moich ciemnych brwiach i turkusowych oczach, piegowatym nosie i opalonej skórze. Wredny uśmiech przeciął jego twarz na pół. Miał ukruszony przedni ząb. I pożółkły.

– Witaj, Lou Lou.

Ignorując go, popatrzyłam wymownie na Babette.

– Tego nie było w umowie.

– Daj spokój, Louise. Pracują tutaj. – Siadła na jednym z drewnianych krzeseł, z których mężczyźni przed chwilą wstali. – Moja pani wynajęła ich do pilnowania porządku.

– Jako ochroniarzy? – prychnęła Coco, sięgając po swój nóż. Andre obnażył zęby. – Od kiedy to podglądactwo jest równoznaczne z ochroną?

– Ilekroć nie czujemy się komfortowo z jakimś klientem, pukamy dwa razy, a ci cudowni dżentelmeni interweniują. – Babette leniwie wskazała stopą portrety. – To są drzwi, mon amour. Bezpośrednie wejście.

Madame Labelle była idiotką. To było jedyne wyjaśnienie takiego… cóż, idiotyzmu.

Dwóch najgłupszych złodziei, jakich znałam, Andre i Grue, nieustannie naruszało nasze terytorium na East Endzie. Gdziekolwiek się udałyśmy, oni szli za nami – zwykle trzymając się dwa kroki z tyłu – a gdziekolwiek się pokazali, zaraz zjawiała się policja. Wielcy, brzydcy, głośni, brakowało im subtelności i umiejętności niezbędnych do prowadzenia interesów na East Endzie. I mózgów.

Wzdrygnęłam się na myśl, co mogą zrobić, mając bezpośredni dostęp do czegokolwiek. Zwłaszcza do seksu i przemocy. A to były prawdopodobnie najmniejsze z grzechów w czterech ścianach tego burdelu, na co przykładem była ta transakcja.

– Nie martw się. – Babette posłała im zdawkowy uśmiech, jakby czytając w moich myślach. – Moja pani zabije ich, jeśli wyniosą jakieś informacje. Nieprawdaż, messieurs?

Zrzedły im miny, a ja w końcu zauważyłam, co mają pod oczami. Siniaki. Wciąż jednak nie schowałam noża.

– A co powstrzymuje ich od sprzedawania informacji twojej pani?

– Cóż… – Babette wstała i wyminąwszy nas, podeszła do portretu w głębi korytarza. Uniosła dłoń do małego złotego guzika obok niego. – Podejrzewam, że to zależy od tego, co zamierzacie im dać.

– A może dam wam wszystkim poczuć mój nóż w…

– Ach, ach, ach! – Babette przycisnęła guzik, kiedy zbliżyłam się z uniesionym nożem, a wtedy złote klapki na oczach kurtyzany się uniosły. Korytarz wypełniły stłumione głosy Madame Labelle i Tremblaya.

– Zastanów się, mon amour – wyszeptała Babette. – Twój cenny pierścień może znajdować się tuż obok. Podejdź, zobacz sama. – Odsunęła się, przyciskając palcem guzik, i pozwoliła mi stanąć przed portretem.

Zmełłszy przekleństwo w ustach, stanęłam na palcach, żeby zajrzeć przez oczy kurtyzany.

Tremblay chodził w tę i z powrotem po pluszowym, kwiatowym dywanie salonu. Wyglądał bladziej w tym pastelowym pokoju – gdzie poranne słońce skąpało wszystko w miękkim, złotym świetle – a na jego czole perliły się krople potu. Nerwowo oblizywał usta i patrzył na Madame Labelle, która przyglądała mu się z szezlongu stojącego przy drzwiach. Nawet siedząc, roztaczała królewski wdzięk, trzymając prosto głowę i mając złączone dłonie.

– Niechże się pan uspokoi, Tremblay. Zapewniam, że w ciągu tygodnia otrzyma pan niezbędne fundusze. Najdalej za dwa tygodnie.

Potrząsnął głową.

– Za długo.

– Można by się spierać, czy aż tak długo, zważywszy na cenę. Jedynie król mógłby pozwolić sobie na taką astronomiczną kwotę, ale jemu niepotrzebne magiczne pierścienie.

Serce podskoczyło mi do gardła, odsunęłam się, żeby spojrzeć na Coco. Jęknęła i włożyła rękę do kieszeni, by wyjąć więcej pieniędzy. Andre i Grue przyjęli monety z triumfalnym uśmieszkiem.

Obiecując sobie, że żywcem obedrę ich ze skóry, kiedy ukradnę pierścień, ponownie skupiłam uwagę na tym, co działo się w salonie.

– A jeślibym ci powiedział, że mam jeszcze jednego kupca? – spytał Tremblay.

– Nazwałabym cię kłamcą, panie Tremblay. Nie może się pan przechwalać towarami będącymi w pańskim posiadaniu po tym, co stało się z pańską córką.

Tremblay zwrócił się do niej twarzą.

– Niech pani nie wspomina mojej córki.

Wygładzając spódnicę, Madame Labelle całkowicie go zignorowała.

– W istocie jestem raczej zaskoczona, że wciąż para się pan magicznym czarnym rynkiem. Ma pan jeszcze jedną córkę, nieprawdaż? – Kiedy nie odpowiadał, uśmiechnęła się okrutnie. – Czarownice są złośliwe. Jeśli dowiedzą się, że jest pan w posiadaniu pierścienia, wyładują złość na reszcie pana rodziny, co może okazać się… nieprzyjemne.

Zrobił krok w jej stronę, purpurowy ze złości.

– Nie podobają mi się pani aluzje.

– Wobec tego niech spodoba się panu moja groźba, monsieur. Niech mnie pan nie irytuje, bo będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobi pan w życiu.

Prychając, spojrzałam na Coco, która parsknęła cichym śmiechem. Babette nie spuszczała nas z oka. Niezależnie od magicznych pierścieni, ta rozmowa warta była czterdziestu couronnes. Nawet teatr bladł w porównaniu z tym melodramatem.

– A teraz proszę powiedzieć – zamruczała Madame Labelle – czy naprawdę jest jakiś inny kupiec?

– Putain – zaklął. Patrzył na nią przez kilka sekund, po czym z urazą pokręcił głową. – Nie, nie ma innego kupca. Od miesięcy zrywam wszelkie więzy z moimi dotychczasowymi kontaktami, robię czystkę w magazynie. Ale ten pierścień… – Głośno przełknął ślinę, żar w jego spojrzeniu przygasł. – Boję się o nim rozmawiać, żeby demonice nie dowiedziały się, że go mam.

– To było niemądre z pana strony, że w ogóle opowiadał pan o tych przedmiotach.

Tremblay nie odpowiedział. Wzrok wbił gdzieś w dal, jakby zobaczył coś, czego my nie dostrzegałyśmy. Nie wiem dlaczego ścisnęło mnie w gardle.

– Gdyby pan o nich nie gadał, być może droga Filippa wciąż byłaby między nami… – powiedziała Madame Labelle, nie zważając na jego ból.

Odwrócił się gwałtownie, słysząc imię córki, a jego oczy zapłonęły złością.

– Sprawię, że demonice spłoną za to, co zrobiły.

– Jakie to żałosne…

– Słucham?

– Mój biznes opiera się na znajomości interesów moich wrogów, monsieur. – Wstała z gracją, a on cofnął się o krok. – Jako że to teraz pana wrogowie, muszę coś panu doradzić: wchodzenie w drogę czarownicom jest niebezpieczne. Niech pan zapomni o zemście. Zapomni o tym, czego dowiedział się pan o świecie cieni i magii. Nie ma pan najmniejszych szans z tymi kobietami. Śmierć to najłaskawsza z ich kar, dar, który otrzymują jedynie nieliczni. Miałam nadzieję, że wyciągnął pan lekcję po tym, co stało się Filippie.

Wyprostował się i prychnął ze złością, wykrzywiając usta. Madame Labelle nadal górowała nad nim o kilkanaście centymetrów.

– Prze-przekroczyła pani wszelkie granice.

Kobieta nie ustąpiła ani o krok. Pogładziła suknię, zupełnie niewzruszona jego zachowaniem, i wyjęła wachlarz z fałd materiału. Z jego grzbietu wystawał nóż.

– Widzę, że uprzejmości dobiegły końca. Dobrze więc. Przejdźmy do interesów. – Jednym ruchem rozłożyła wachlarz i potrząsnęła nim. Tremblay zauważył wystający czubek noża i cofnął się jeszcze o krok. – Jeśli życzy pan sobie, żebym uwolniła go od pierścienia, zrobię to tu i teraz za pięć tysięcy złotych couronnes mniej, niż wynosi pańska cena.

Z jego gardła wydobył się dźwięk przypominający krztuszenie.

– Oszalała pani…

– Jeśli nie – ciągnęła twardo – opuści pan to miejsce z pętlą na szyi swojej córki. Ma na imię Celia, prawda? La Dame des Sorcières z rozkoszą wyssie jej młodość, spije blask z jej skóry, gładkość jej włosów. Kiedy czarownice z nią skończą, trudno będzie ją rozpoznać. Będzie pusta. Złamana. Tak jak Filippa.

– Ty, ty… – Tremblay wybałuszył oczy, na jego spocone czoło wystąpiła żyła. – Fille de pute! Nie możesz mi tego zrobić. Nie możesz…

– Proszę, monsieur, nie mam całego dnia. Książę wrócił z Amandine, a ja nie chcę przegapić uroczystości.

Wysunął brodę, upierając się przy swoim.

– Nie, nie mam go przy sobie.

A niech to. Poczułam gorzki smak rozczarowania. Coco zaklęła pod nosem.

– Nie wierzę ci. – Madame Labelle podeszła do okna i zerknęła w dół. – Ach, panie Tremblay, jak taki dżentelmen mógł kazać córce czekać przed burdelem? Jest taką łatwą zdobyczą.

Pocąc się obficie, Tremblay wywrócił kieszenie.

– Przysięgam, że go nie mam! Patrz, patrz! – Przycisnęłam mocniej twarz do portretu, gdy pokazywał jej zawartość swoich kieszeni: haftowaną chusteczkę, srebrny zegarek kieszonkowy, garść miedzianych couronnes. Ale nie pierścień. – Proszę, proszę, zostaw moją córkę w spokoju! Ona nie ma z tym nic wspólnego!

Wyglądał tak żałośnie, że mogłabym mu nawet współczuć, gdyby właśnie nie pokrzyżował wszystkich moich planów. Wobec tego widok jego trzęsących się rąk i nóg oraz zbielałej ze strachu twarzy napełnił mnie mściwą rozkoszą.

Madame Labelle chyba podzielała moje uczucia. Westchnęła teatralnie, opuściła dłoń spoczywającą na oknie i – zaciekawiona – spojrzała na portret, za którym stałam. Odsunęłam się gwałtownie i wylądowałam na tyłku, tłumiąc przekleństwo.

– Co się stało? – wyszeptała Coco, kucając obok. Babette ściągnęła brwi i puściła guzik.

– Ciiii! – Machałam rękami, wskazując salon. – Wydaje mi się – nie śmiałam mówić, więc tylko poruszałam ustami – że mnie widziała.

Coco zrobiła wielkie oczy ze strachu.

Wszyscy zamarliśmy, gdy głos się zbliżył – był stłumiony, ale słyszalny przez ścianę.

– Powiedz mi więc, monsieur, gdzie jest?

Cholera. Coco i ja zamknęłyśmy oczy z ulgą. Chociaż nie odważyłam się wrócić do portretu, przylgnęłam do ściany, czując własny, gorący oddech na twarzy. Odpowiedz jej, błagałam w duchu. Powiedz nam.

Stał się cud i Tremblay posłuchał, a jego podszyte złością słowa brzmiały dla mnie piękniej niż najsłodsza muzyka.

– Zamknięty w mojej miejskiej rezydencji, ty salope ignorante…

– To wystarczy, Monsieur Tremblay. – Gdy usłyszałam odgłos otwieranych drzwi salonu, wyobraziłam sobie jej uśmiech. Był równie wielki jak mój. – Mam nadzieję, że dla dobra córki pan nie skłamał. Pojawię się w pana rezydencji o świcie z zapłatą. Proszę nie kazać mi czekać.CHASSEUR

Lou

– Zamieniam się w słuch.

Siedząc w zatłoczonej cukierni, Bas uniósł do ust łyżkę chocolat chaud, uważając, żeby nie uronić ani kropli na koronkowy fular. Stłumiłam chęć ochlapania go swoją porcją. Aby zrealizować nasze plany, musiał być w dobrym humorze.

Nikt nie był w stanie tak oszwabić arystokraty jak Bas.

– Chodzi o to – powiedziałam, celując w niego łyżeczką – że możesz zabrać sobie, co zechcesz z domu Tremblaya, ale pierścionek jest nasz.

Pochylił się i wbił spojrzenie ciemnych oczu w moje usta. Kiedy z irytacją otarłam chocolat z wąsów, uśmiechnął się.

– Ach, tak. Magiczny pierścień. Muszę przyznać, że jestem zaskoczony twoim zainteresowaniem podobnym przedmiotem. Myślałem, że porzuciłaś magię?

– Ten pierścień jest inny.

Ponownie spojrzał na moje usta.

– Oczywiście, że jest.

– Bas. – Pstryknęłam palcami przed jego twarzą. – Skup się, proszę. To ważne.

Swojego czasu, gdy przybyłam do Cesarine, sądziłam, że Bas jest dość przystojny. Na tyle, by mieć go na uwadze. Na pewno na tyle, by dać się pocałować. Siedząc naprzeciw niego przy małym stoliku, widziałam ciemną linię jego szczęki. Wciąż była tam mała blizna – tuż pod jego uchem, zakryta zarostem – gdzie ugryzłam go podczas jednej z naszych bardziej namiętnych nocy.

Westchnęłam smutno na to wspomnienie. Miał najpiękniejszy bursztynowy odcień skóry. I taki jędrny tyłeczek.

Zachichotał, jakby czytał mi w myślach.

– Dobrze, Louey. Spróbuję się skupić, pod warunkiem, że ty zrobisz to samo. – Mieszając swoją chocolat, rozparł się na krześle z ironicznym uśmieszkiem. – Więc… chcesz obrabować arystokratę i oczywiście przyszłaś do mistrza po radę.

Prychnęłam, ale ugryzłam się w język. Jako trzeci kuzyn barona w drugiej linii, Bas miał szczególną pozycję, będąc częścią arystokracji, a jednocześnie nie będąc nią. Dzięki majątkowi krewnych mógł nosić najmodniejsze ubrania i brać udział w najwykwintniejszych przyjęciach, ale arystokraci nawet nie pamiętali jego imienia. Co nie było takie złe, jako że zwykle pojawiał się tam, żeby pozbawić ich kilku kosztowności.

– Mądra decyzja – ciągnął – ponieważ durnie tacy jak Tremblay bardzo polegają na ochronie, czyli bramach, zamkach, strażach i odźwiernych, że wymienię tylko kilka. Zapewne nawet bardziej po tym, co stało się z jego córką. Czarownice uprowadziły ją w środku nocy, prawda? Na pewno dodatkowo wzmocnił ochronę.

Filippa coraz bardziej mnie wkurzała.

Spojrzałam na witrynę cukierni spode łba. Pyszniły się tam różne rodzaje ciast: lukrowane torty, głowy cukru, czekoladowe tartaletki, a także makaroniki i owocowe ciastka w każdym kolorze. Wystawę wieńczyły malinowe eklery i jabłkowe tarte tatin.

Przy całej tej dekadencji mnie najbardziej leciała ślinka na widok wielkich, lepkich bułek z cynamonem i bitą śmietaną.

Jakby na zawołanie, Coco usiadła na pustym miejscu obok nas i pchnęła ku mnie talerz bułeczek.

– Masz.

Mogłabym ją ucałować.

– Jesteś boginią. Wiesz o tym?

– Naturalnie. Nie licz jednak, że będę trzymała ci włosy, gdy będziesz po tym rzygać. I wisisz mi jedną couronne.

– Chyba śnisz. To też moje pieniądze…

– Tak, ale gdybyś chciała, mogłabyś naciągnąć Pana na bułeczkę. Ta couronne należy mi się za obsługę.

Zerknęłam przez ramię na niskiego, pulchnego mężczyznę za ladą: Johannes Pan, mistrz cukierniczy i półgłówek. Jednak, co istotne, był bliskim przyjacielem i zausznikiem Mademoiselle Lucidy Bretton.

To ja byłam Mademoiselle Lucidą Bretton. Z blond peruką.

Czasami nie chciało mi się nosić męskiego stroju i szybko odkryłam, że Pan miał słabość do kobiet. Zazwyczaj wystarczyło, żebym zatrzepotała rzęsami. Innymi razy musiałam być… bardziej kreatywna. Zerknęłam na Basa. Nie miał pojęcia, że w ostatnich dwóch latach dopuścił się wszelkiego rodzaju haniebnych czynów w stosunku do Mademoiselle Bretton.

Pan nie radził sobie z kobiecymi łzami.

– Dzisiaj jestem przebrana za faceta. – Wbiłam zęby w pierwszą bułeczkę, od razu pochłaniając połowę – …ozatym on foli – przełknęłam z trudem, aż w oczach pojawiły mi się łzy – blondynki.

Bas patrzył na mnie pożądliwie.

– Wobec tego ma kiepski gust.

– Oj, przestań. – Coco przewróciła oczami. – Daj spokój, dobra? Nie pasuje do ciebie takie smęcenie.

– A tobie nie pasuje ten strój…

Pozwoliłam im się przekomarzać i znowu zajęłam się bułeczkami. Chociaż Coco ukradła ich tyle, że starczyłoby dla pięciu osób, przyjęłam wyzwanie. Po trzech jednak uznałam, że nie dam rady zjeść więcej. Odepchnęłam talerz.

– Nie mamy za dużo czasu, Bas – przerwałam im, gdy Coco już prawie przeskakiwała przez stół. – Pierścień zniknie rano, mamy więc tylko tę noc. Pomożesz nam?

Zmarszczył czoło, słysząc mój ton.

– Nie rozumiem, o co tyle zamieszania. Nie potrzebujecie pierścienia niewidzialności dla zachowania bezpieczeństwa. Wiecie, że mogę was chronić.

Pff. Puste obietnice. Być może dlatego właśnie przestałam go kochać.

Bas miał wiele zalet – był czarujący, przebiegły, bezwzględny – ale nie był typem obrońcy. Nie, za bardzo przejmował się ważniejszymi sprawami, takimi jak ratowanie własnej skóry, gdy tylko zaczynało robić się gorąco. Nie miałam mu tego za złe. W końcu był mężczyzną, a jego pocałunki nadrabiały wszelkie braki.

Coco popatrzyła na niego ze złością.

– Mówiłyśmy ci już kilka razy, że daje więcej niż tylko niewidzialność.

– Ach, mon amie, muszę przyznać, że nie słuchałem.

Kiedy się uśmiechnął, posyłając jej pocałunek przez stół, jej dłonie się zacisnęły.

– Bordel! Przysięgam, że pewnego dnia…

Interweniowałam, zanim rozpłatała mu gardło.

– Sprawia, że ten, kto go używa, jest odporny na magię. Podobnie jak balisardy chasseurów. – Zerknęłam na Basa. – Z pewnością rozumiesz, jakie to może być dla mnie przydatne.

Jego uśmiech zniknął. Powoli uniósł dłoń, by dotknąć mojego fularu, palcami próbował wyczuć bliznę, którą ukrywałam. Poczułam dreszcze na plecach.

– Ale cię nie znalazła. Jesteś bezpieczna.

– Na razie.

Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, wciąż z dłonią przy mojej szyi. W końcu westchnął.

– Zrobisz wszystko, co będzie konieczne, żeby zdobyć ten pierścień?

– Tak.

– Posuniesz się do… czarów?

Przełknęłam ślinę, splotłam palce z jego palcami i potaknęłam. Opuścił nasze złączone dłonie na blat stołu.

– W porządku. Wobec tego wam pomogę. – Wyjrzał przez okno, więc i ja tam spojrzałam. Coraz więcej osób gromadziło się, żeby obejrzeć paradę. Chociaż większość z nich śmiała się i paplała, nie kryjąc ekscytacji, tuż pod powierzchnią dało się wyczuć niepokój: w napięciu ich ust, w szybkich, gwałtownych ruchach ich oczu. – Dziś wieczorem – ciągnął – król wydaje bal na powitanie syna przybyłego z Amandine. Zaproszono całą arystokrację, w tym pana Tremblaya.

– Doskonale – mruknęła Coco.

Wszyscy się spięliśmy, słysząc odgłosy zamieszania na ulicy, i utkwiliśmy wzrok w mężczyznach, którzy wynurzyli się z tłumu. Ubrani w ciemnoniebieskie płaszcze, maszerowali w rzędach po trzech, w równym rytmie wystukując rytm kroków tup, tup, tup i trzymając na sercach srebrne sztylety. Po obu stronach stali posterunkowi, którzy krzycząc, odsuwali pieszych na chodniki.

Chasseurzy.

Zaprzysiężeni Kościołowi jako łowcy, chasseurzy chronili Belterrę przed okultyzmem – czyli przed Dames Blanches, inaczej śmiertelnie niebezpiecznymi czarownicami, które podsycały uprzedzenia wśród małostkowych mieszkańców królestwa. W moich żyłach tętniła złość, gdy patrzyłam na zbliżających się łowców. Jakbyśmy były intruzami. Jakby ta ziemia kiedyś nie należała do nas.

To nie twoja walka. Uniosłam głowę i przywołałam się do porządku. Dawne waśnie pomiędzy Kościołem a czarownicami już mnie nie dotyczyły – przynajmniej od chwili, gdy zostawiłam za sobą świat magii.

– Nie powinnaś tu być, Lou. – Coco patrzyła na chasseurów, którzy zajęli pozycje wzdłuż ulicy, żeby stanąć na drodze każdemu, kto chciałby zbliżyć się do rodziny królewskiej. Niedługo zacznie się parada. – Powinnyśmy wrócić do teatru. Tak wielki tłum jest niebezpieczny. Przyciąga kłopoty.

– Jestem w przebraniu – powiedziałam, obracając w ustach kawałek bułeczki. – Nikt mnie nie rozpozna – dodałam, przełknąwszy ten kęs.

– Andre i Grue rozpoznali.

– Tylko dlatego, że usłyszeli mój głos.

– Nigdzie się nie ruszam do zakończenia parady. – Bas puścił moją dłoń, wstał i poklepał się po kamizelce, uśmiechając się lubieżnie. – Taki tłum jest wspaniałym źródłem pieniędzy, a ja zamierzam w nim zanurkować. Proszę wybaczyć.

Dotknął kapelusza i oddalił się, wymijając zygzakiem stoliki. Coco zerwała się na nogi.

– Ten drań złamie dane słowo, jak tylko zniknie nam z oczu. Zapewne wyda nas policji albo, co gorsza, łowcom. Nie wiem, dlaczego mu ufasz.

Mimo naszej przyjaźni cały czas sprzeczałyśmy się o to, że wyjawiłam Basowi prawdziwą tożsamość. Moje prawdziwe imię. Nie miało znaczenia, że stało się to po wieczorze suto zakrapianym whiskey i pocałunkami. Skubiąc ostatnią bułeczkę tylko po to, żeby uniknąć wzroku Coco, starałam się nie żałować swojej decyzji.

Żal niczego nie zmieni. Nie miałam innego wyboru, musiałam mu zaufać. Zostaliśmy nieodwracalnie złączeni.

Westchnęła z rezygnacją.

– Pójdę za nim. A ty się stąd wydostań. Spotkajmy się za godzinę w teatrze.

– Zgoda.

Wyszłam z cukierni kilka minut po Coco i Basie. Chociaż na zewnątrz stało mnóstwo dziewczyn, które niemal wpadły w histerię na myśl o zobaczeniu księcia, wyjście musiał blokować akurat jakiś mężczyzna.

Był ogromny, górował nade mną o ponad głowę, jego szerokie plecy i silne ramiona napinały się pod brązową wełną płaszcza. On również patrzył na ulicę, ale raczej nie interesowała go parada. Był spięty, jakby szykował się do walki.

Odchrząknęłam i postukałam go palcem w plecy. Ani drgnął. Stuknęłam go ponownie. Lekko się przesunął, ale nie na tyle, bym mogła się przecisnąć.

No dobrze. Przewracając oczami, przełożyłam jedną rękę przez szparę i próbowałam przecisnąć się pomiędzy nim a futryną drzwi. Chyba wreszcie coś poczuł, bo odwrócił się i… zdzielił mnie łokciem w nos.

– Cholera! – Złapałam się za nos i cofnęłam tak gwałtownie, że po raz drugi tego dnia wylądowałam na tyłku. Moje oczy wypełniły się zdradzieckimi łzami. – O co ci, do cholery, chodzi?

Wyciągnął rękę.

– Przepraszam, monsieur. Nie zauważyłem pana.

– Najwidoczniej. – Zignorowałam jego dłoń i wstałam. Otrzepałam spodnie i próbowałam przejść obok niego, ale znowu zablokował mi drogę. Gdy się ruszył, jego obskurny płaszcz załopotał i zauważyłam pas przewieszony przez klatkę piersiową. Bandolier przytrzymywał noże różnego kształtu i rozmiaru, ale o mało co nie stanęło mi serce na widok tego, który miał zatknięty przy sercu. Błyszczał złotem, a jego rękojeść była wysadzana dużymi szafirami.

Chasseur.

Spuściłam głowę. Cholera.

Głęboko oddychając, starałam się zachować spokój. W tym przebraniu nic mi nie groziło z jego strony. Nie zrobiłam nic złego. Pachniałam cynamonem, a nie magią. Poza tym czyż nie jest tak, że wszystkich mężczyzn łączy jakaś nieuchwytna więź? Wzajemne zrozumienie poczucia własnej ważności?

– Jest pan ranny, monsieur?

Dobrze. Jako mężczyzna jakoś dam sobie radę.

Zmusiłam się do podniesienia wzroku.

Oprócz jego nieprzyzwoitego wzrostu, pierwszym, co zauważyłam, były mosiężne guziki na płaszczu – pasowały do jego miedziano-złotych włosów, które lśniły w słońcu jak latarnia morska. Z prostym nosem i pełnymi ustami, był niespodziewanie przystojny jak na chasseura. Irytująco przystojny. Nie mogłam przestać się gapić. Gęste rzęsy otaczały oczy w kolorze morza.

Oczy, które właśnie patrzyły na mnie z nieskrywanym zdziwieniem.

Cholera. Uniosłam rękę do wąsów, które zwisały mi smętnie z twarzy.

Cóż, to był próżny wysiłek. Podczas gdy mężczyźni są dumni, kobiety wiedzą, kiedy zrejterować, gdy sytuacja robi się poważna.

– Nic mi nie jest. – Szybko opuściłam głowę i próbowałam go wyminąć, teraz pragnąc zachować między nami jak największy dystans. Chociaż wciąż jeszcze nie zrobiłam niczego złego, nie było sensu prowokować losu. Bo czasem oddawał. – Następnym razem patrz, jak idziesz.

Nie drgnął.

– Jesteś kobietą.

– Słuszna uwaga. – Ponownie próbowałam się przecisnąć obok niego, tym razem z większą determinacją, ale złapał mnie za łokieć.

– Dlaczego przebrałaś się za mężczyznę?

– Nosiłeś kiedyś gorset? – Odwróciłam się i stanęłam z nim twarzą w twarz, przyklejając wąsy z największą godnością, na jaką było mnie teraz stać. – Wątpię, żebyś zadał takie pytanie, gdybyś nosił. Spodnie są o wiele wygodniejsze.

Patrzył na mnie, jakby z czoła wyrosła mi ręka. Odwzajemniłam jego spojrzenie, a on lekko potrząsnął głową, jakby chcąc pozbyć się jakiejś myśli.

– Ja… przepraszam, mademoiselle.

Ludzie zaczęli na nas patrzeć. Bezskutecznie pociągnęłam go za rękę, bo w brzuchu czułam już narastającą panikę.

– Przepuść mnie…

Ale on tylko ścisnął mnie mocniej.

– Czy obraziłem panią?

Tracąc cierpliwość, szarpnęłam się, próbując się wyrwać.

– Złamałeś mi kość w dupie!

Być może zszokowała go ta wulgarność, bo puścił mnie, jakbym go ugryzła, i patrzył na mnie z niesmakiem graniczącym z odrazą.

– W życiu nie słyszałem, żeby jakaś dama tak się wyrażała.

Ach. Chasseurzy byli święci. Pewnie wziął mnie za diabła.

Nie mylił się tak bardzo.

Uśmiechnęłam się do niego jak kotka i odsunęłam, trzepocząc rzęsami niczym wcielenie Babette. Kiedy nie zrobił nic, żeby mnie zatrzymać, napięcie w mojej piersi zelżało.

– Obraca się pan w towarzystwie niewłaściwych dam, Chass.

– Jesteś kurtyzaną?

Chybabym się oburzyła, gdybym nie znała kilku godnych szacunku kurtyzan – nie zaliczyłabym do nich Babette. Przeklęta szantażystka. Westchnęłam głośno.

– Niestety nie, w całej Cesarinie mężczyznom pękają serca z tego powodu.

Zacisnął zęby.

– Jak masz na imię?

Wiwatujący tłum oszczędził mi odpowiedzi. Rodzina królewska wreszcie skręciła w naszą ulicę. Chasseur odwrócił się na sekundę, ale tyle mi wystarczyło. Schowałam się za grupą wyjątkowo rozentuzjazmowanych dziewczyn – nawoływały króla tak piskliwie, że chyba tylko psy mogły je usłyszeć – i zniknęłam, zanim znowu się odwrócił.

Ze wszystkich stron potrącały mnie łokcie i szybko zdałam sobie sprawę, że jestem zbyt niska, zbyt wątła, żeby przedrzeć się przez tłum. Zwłaszcza że nie chciałam nikogo dźgać nożem. Sama zdzieliłam kilka osób z łokcia i szukałam jakiegoś podwyższenia, na którym mogłabym przeczekać paradę. Gdzieś, gdzie nie będę na widoku.

Tam.

Podskoczyłam i złapałam parapet starego, kamiennego budynku, podciągnęłam się na rynnie i weszłam na dach. Oparłam łokcie o balustradę i patrzyłam na ulicę w dole. W każdych drzwiach powiewała złota flaga z herbem rodziny królewskiej, na każdym rogu rozłożyli się sprzedawcy z jedzeniem. Mimo apetycznych zapachów ich frites, kiełbas, serowych rogali, w mieście cuchnęło rybą. Rybą i dymem. Zmarszczyłam nos. Jedna z przyjemności mieszkania na ponurym, szarym półwyspie.

Cesarine ucieleśniała szarość. Obskurne, szare domy stały ciasno obok siebie jak sardynki w puszce, a popadające w ruinę ulice wiły się obok szarych ryneczków oraz jeszcze bardziej szarych portów. Wszystko skąpane było w nieprzemijającej chmurze dymu z kominów.

Szarość dusiła. Wysączała życie. Otumaniała.

Ale w życiu są straszniejsze rzeczy niż otumanienie. I gorsze rodzaje dymu niż ten z komina.

Krzyki zrobiły się najgłośniejsze, gdy rodzina Lyonów mijała mój budynek.

Król August machał ze złoconego powozu, jego złote loki rozwiewał późnojesienny wiatr. Jego syn, Beauregard, siedział tuż obok. Nie mogli się bardziej od siebie różnić. Ten pierwszy miał jasne spojrzenie i cerę, ten drugi oczy ukryte pod ciężkimi powiekami, śniadą skórę i czarne włosy po matce. Ale ich uśmiechy były niemal równie czarujące.

Zbyt czarujące jak na mój gust. Arogancja promieniowała z każdego poru ich skóry.

Żona Augusta siedziała za nimi z niezadowoloną miną. Nie winię jej. Ja też bym się dąsała, gdyby mój mąż miał więcej kochanek niż palców u rąk i stóp – nie żebym planowała go w ogóle mieć. Chybabym upadła na głowę, gdybym chciała się z kimś związać małżeństwem.

Odwróciłam się, bo znudził mnie już ten widok, gdy kątem oka dostrzegłam ruch na ulicy. Nieznaczną różnicę, jakby wiatr zmienił kierunek. Niemal niezauważalny dla ucha szum odbijał się do bruku, a każdy dźwięk wydawany przez tłum – a także każdy zapach, smak i dotyk – ulatniały się w eterze. Świat się zatrzymał. Odsunęłam się od krawędzi dachu, zjeżyły mi się włosy na karku. Wiedziałam, co będzie dalej. Rozpoznałam lekkie muśnięcie energii na skórze, znajome dudnienie w uszach.

Magia.

A potem usłyszałam krzyki.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: