Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gonitwy w dolinie Prądnika: baśń dziejowa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gonitwy w dolinie Prądnika: baśń dziejowa - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 220 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Baśń dzie­jo­wa.

przez

De­oty­mę.

1913

Na­kład Księ­gar­nI Jó­ze­fa Za­wadz­kie­go w Wil­nie.

Świę­tej pa­mię­ci

mo­je­go ojca

Wa­cła­wa Łusz­czew­skie­go.

Zżół­kły kart­ki mo­jej Ba­śni.

Lecz gdy ser­cem pa­trzę na nie,Świe­cą ja­sno, co­dzień ja­śniej…..

Czy­ste zło­to! Ma­lo­wa­nie!

Zkąd ów po­łysk nie­za­tar­ty?

Ach ro­zu­miem, Oj­cze miły!

Wszak ostat­nie to są kar­ty,

Co się oczu Twych pro­si­ły,

I ostat­nie Twe spoj­rze­nie,

Świe­ci na nich nie­skoń­cze­nie…..

………………………….

…………………………..

Choć to piosn­ki pu­ste, małe,

Prze­cie kwi­lą na Twą chwa­łę,

Bo na chwa­łę tej DO­BRO­CI,

Któ­ra niby kwiat pa­pro­ci,

Tyle skar­bów nam od­kry­wa,

Ile nie śnią ich bo­ga­cze.

Ja, zna­la­złam ją, szczę­śli­wa!

Dziś, nie­szczę­sna! po niej pła­czę.

W Two­jej du­szy kwi­tła ona,

Sza­rej zie­mi ku ozdo­bie,

Lecz ku nie­bu tak wznie­sio­na,

Że aż Pan Bóg wziął ją so­bie…

War­sza­wa,

1897 r.SŁO­WO WSTĘP­NE.

Baśń dzie­jo­wa, – te dwa wy­ra­zy wy­da­ją się wręcz so­bie prze­ciw­ne, a jed­nak w ży­ciu lu­dzi i lu­dów, za­dzierż­gu­ją się nie­ustan­nie, tak jak nie­bo i zie­mia, choć so­bie od­wrot­ne, sty­ka­ją się ca­łem ko­łem wid­no­krę­gu.

Daw­niej, ma­rzy­ło mi się po­dwój­ne przed­się­wzię­cie: z jed­nej stro­ny, w sze­re­gu pie­śni od­lać po­sta­cie dzie­jo­we, – z dru­giej, w sze­re­gu in­nych pie­śni, od­two­rzyć po­da­nia i ba­śni, cały cu­dow­ny świat na­sze­go ludu. Te dwa dzie­ła mia­ły być czo­łem pro­wa­dzo­ne, i mia­ły przed­sta­wiać dwie rów­no­mier­ne stro­ny du­cha.

Lecz za­le­d­wie jed­na pra­ca za­czę­ła kształ­ty przy­bie­rać, już za­ha­cza­ła się o dru­gą; im da­lej szły obie, tem ści­ślej na sie­bie za­cho­dzi­ły, tem bar­dziej ni­kła ich gra­ni­ca. Aż oka­za­ło się jaw­nem, że jed­na bez dru­giej sa­mo­dziel­nie ostać się nie zdo­ła, że są dwo­ma brze­ga­mi, po­mię­dzy któ­re­mi jed­na tyl­ko pieśń pły­nąć może.

Z po­cząt­ku, nie­co było za­smu­ca­ją­cem to zmniej­sze­nie dwóch przed­się­wzięć do jed­ne­go, ale smu­tek trwał krót­ko; i owszem, bu­dow­ni­czy ucie­szył się my­ślą, że bę­dzie mógł użyć wszyst­kich ce­gieł do jed­ne­go gma­chu, za­miast je dzie­lić na dwa dom­ki.

Im głę­biej pa­trzy­łam w prze­szłość, tem wy­raź­niej do­strze­ga­łam nie­bie­skie mał­żeń­stwo jej dwóch pier­wiast­ków: Rze­czy­wi­sto­ści z Cu­dow­no­ścią.

Nikt nie prze­czy, że po­ema­tom dzie­jo­wym trze­ba pod­sta­wy rze­czy­wi­stej, choć­by tak drob­nej jak jed­no zia­ren­ko. Ale i dru­gi ży­wioł, cu­dow­ny, ma rów­ną w ich na­stro­ju wagę.

Cu­dow­ność jest w po­ezji tem wła­śnie, co sta­no­wi po­ezję: ob­ja­wie­niem in­nych świa­tów.

Czy to ob­ja­wie­nie opie­ra się na le­gen­dzie, czy na za­bo­bo­nie, czy na czy­stej fan­ta­zji, za­wsze nie­co za­spa­ka­ja tę­sk­ną cie­ka­wość czło­wie­ka, co oto­czo­ny wi­do­kiem sa­mych skut­ków, próż­no drę­czy się i pyta wszę­dzie o przy­czy­ny. Gdy po­ezja na nie­któ­re z tych py­tań, choć przy­pusz­czal­nie od­po­wia­da, gdy klu­czem wy­obraź­ni otwie­ra za­gad­ki, któ­rych myśl otwo­rzyć nie­mo­że, gdy czy­ny i ko­le­je ludz­kie tłu­ma­czy przez wpły­wy istot i sił wyż­szych, – tłu­my słu­cha­ją jej chci­wie, i szep­cą mię­dzy sobą: "Może ona wię­cej wie od nas?"

To tez po­eta, w każ­dej przy­go­dzie ży­cia, w każ­dym ru­chu ser­ca, w każ­dym prze­ja­wie my­śli, szu­ka owe­go Deus ex ma­chi­na, co jest fi­lo­zo­fją po­ezji. Tam na­wet gdzie nie znaj­dzie cu­dow­no­ści, do­twa­rza ją; ale rzad­ko do­twa­rzać musi; w przed­mio­tach god­nych pa­mię­ci, na­po­tka ją nie­chyb­nie.

Wszyst­ko co wiel­kie, prę­dzej czy póź­niej, ota­cza się cu­dow­no­ścią. Spojrz­my na po­sta­cie dzie­jo­we: wszy­scy pra­oj­co­wie na­ro­dów, za­ło­ży­cie­le państw, ich zdo­byw­cy i obroń­cy, sło­wem wszy­scy bo­ha­te­ro­wie, owia­ni są tą au­re­olą. Umysł rze­szy, ile­kroć wi­dzi po­stać wyż­szą nad zwy­kłą mia­rę, przy­pusz­cza że ta wyż­szość musi mieć sto­su­nek bez­po­śred­ni z po­tę­ga­mi in­ne­go świa­ta, i że tyl­ko przy ich po­mo­cy, może siłą ludz­ką stwa­rzać nad­ludz­kie dzie­ła. A cho­ciaż to przy­pusz­cze­nie uwła­cza po­nie­kąd sa­mo­dziel­no­ści czło­wie­czej, jed­nak – rzecz dziw­na – nikt się od nie­go nie uchy­la, naj­więk­szym owszem za­szczy­tem dla bo­ha­te­ra, jest przej­ście w świat le­gen­dy, a czas tego przej­ścia daje nie­ja­ko mia­rę jego wiel­ko­ści: dla wie­lu, nad­cho­dzi do­pie­ro po dłu­gich wie­kach; inni, wnet po śmier­ci prze­obra­ża­ją się w cóś nad­ziem­skie­go; nie­któ­rzy są tak wiel­cy, że już za ży­cia krą­żą o nich cu­dow­ne wie­ści.

A co się rze­kło o lu­dziach, to rzec moż­na i o wy­pad­kach; każ­de­mu wiel­kie­mu, wpły­wo­we­mu wy­pad­ko­wi, wy­obraź­nia lu­dów na­da­je zwol­na kształ­ty nad­przy­ro­dzo­ne.

Za­da­niem dzie­jo­pi­sa jest, roz­pę­dzić te chmu­ry, i zmie­nić dzie­je na wiel­ką błę­kit­ną pu­sty­nię, po któ­rej tyl­ko słoń­ce praw­dy idzie. Za­da­niem po­ety jest owszem, uchro­nić lu­dzi od tej spie­ko­ty du­cha, i ra­żą­ce świa­tło rze­czy­wi­sto­ści tak przy­sło­nić ob­ło­ka­mi, aże­by się w ich pół­prze­zro­czu, zdra­dza­ło tyl­ko przez cza­ro­dziej­ską grę ko­lo­rów; a tym ob­ło­kiem, z któ­re­go po­eta bu­du­je swo­je za­klę­te pa­ła­ce i kra­jo­bra­zy, jest Cu­dow­ność.

W ludz­kiem sło­wie, przy­bie­ra ona róż­ne kształ­ty, ale nig­dzie nie wy­stę­pu­je śmie­lej i roz­rzut­niej jak w Ba­śni; tam sto­kroć jesz­cze bywa zu­chwal­szą niż w Po­da­niu.

Po­da­nie jest za­wsze nie­śmia­łe. Za­czy­na od wy­ra­zów:

"Cho­dzi wieść….. Tak mó­wią…..itp." Dzi­wom, któ­re opo­wia­da, usi­łu­je nadać po­zo­ry praw­do­po­do­bień­stwa.

Baśń nie przy­pusz­cza na­wet, aby kto mógł wąt­pić o jej twier­dze­niach, nie tłu­ma­czy się ze swo­ich naj­dzik­szych po­my­słów. Nie­po­ha­mo­wa­na w roz­pę­dzie, jed­nym rzu­tem prze­ska­ku­je prze­pa­ści, nad któ­re­mi ro­zum sta­nąć musi; samą wy­obraź­nię za­dzi­wia, samą fan­ta­zje prze­ści­ga, aż tą zu­chwa­ło­ścią olśniw­szy słu­cha­czy, wpra­wia ich w stan pół­snu a pół­ja­wy, czę­sto tak bło­gi, że gdy się bu­dzą, to z wes­tchnie­niem żalu.

Dla pi­sa­rza, Baśń ma jed­ną jesz­cze za­le­tę: styl, so­bie tyl­ko wła­ści­wy. In­a­czej się ma z Po­da­niem; au­tor może je opo­wie­dzieć sty­lem jaki mu się po­do­ba wy­brać. Po­da­nie jest ry­sun­kiem, któ­ry przyj­mu­je wsze­la­ki ko­lo­ryt. W Ba­śni prze­ciw­nie, opo­wia­dacz może do­wol­nie od­mie­niać ry­su­nek, ale ko­lo­ryt, styl, musi za­cho­wać nie­tknię­cie, pod karą chy­bie­nia celu. Je­st­to dla po­ety wiel­ka trud­ność, a za­ra­zem wiel­kie bo­gac­two. Praw­dzi­wy ar­ty­sta lubi trud­no­ści, chęt­nie pod­da­je się wię­zom sztu­ki; wie że po­ezja jest aro­ma­tem tak lot­nym, iż zo­sta­wio­na w zu­peł­nej swo­bo­dzie, roz­wie­wa się nie­po­chwyt­nie, im zaś więk­szą licz­bą krysz­ta­łów za­mknię­ta, tem dłu­żej trwa i moc­niej pach­nie.

Jed­nak Baśń, sama przez sie­bie, jesz­cze nie jest po­ezją, i lud to czu­je, kie­dy naj­czę­ściej opo­wia­da ją w nie­wią­za­nej mo­wie. Cze­muż nią nie jest"? Wszak po­sia­da je­den z głów­nych wa­run­ków po­ezji, cu­dow­ność? Tak, – ale nie po­sia­da dru­gie­go, nie­ma ani cie­nia rze­czy­wi­sto­ści, i tu się oka­zu­je niż­szą od Po­da­nia, któ­re w cu­dow­ną osno­wę, wpla­ta za­wsze ja­kąś, choć­by naj­lżej­szą nit­kę praw­dy.

Dla tej to przy­czy­ny umy­sły po­waż­niej­sze, któ­re do­brze poj­mu­ją wy­so­kie zna­cze­nie Pie­śni i Po­dań ludu, z nie­ja­kiem lek­ce­wa­że­niem spo­glą­da­ją na jego Ba­śni.

Sami po­eci, co z tych Pie­śni i Po­dań tak świet­nie już u nas umie­li sko­rzy­stać, ze świa­ta Ba­śni jak­że mało przy­swo­ili sztu­ce! A jed­nak nie bra­ku­je im za­so­bów; od lat kil­ku­na­stu, żni­wo na­tem polu jest ob­fi­te; Wój­cic­ki, Sie­mień­ski, Ba­liń­ski, Barsz­czew­ski, Gliń­ski, że wie­lu in­nych po­mi­nę, w sza­cow­nych swo­ich pra­cach na­gro­ma­dzi­li ta­kie ogro­my na­szych. Ba­śni, że nie­dłu­go wy­rów­na­ją zbio­rom in­nych na­ro­dów. Po­eci nasi po­dzi­wia­ją ich wdzięk ro­dzi­my, po­wta­rza­ją chó­rem że to skarb­ni­ca nie­prze­bra­na, a jed­nak tej skarb­ni­cy jesz­cze pra­wie nie tknę­li, ci zaś któ­rzy tknąć pró­bo­wa­li, mimo wie­lu za­let ro­bo­ty, nie do­pię­li celu, bo śle­po szli za lu­dem, prze­ra­bia­jąc tyl­ko na wiersz jego pro­zę. Nie tak po­stę­pu­je praw­dzi­wa sztu­ka. Po­eta któ­ry pi­sze baśń dla ba­śni, próż­no się tru­dzi; lud już ją le­piej od nie­go opo­wie­dział. Za­da­niem sztu­ki by­ło­by, do­dać do Ba­śni to, cze­go jej w pier­wot­nym kształ­cie bra­ku­je, do­dać jej tło ja­kiej­kol­wiek rze­czy­wi­sto­ści.

Czyż­by na­przy­kład nie­moż­na po­da­nia dzie­jo­we­go ustro­ić w baśń jak­by w sza­tę? Po­eta mógł­by na­wet po­ży­czyć szat od kil­ku ba­śni; od jed­nej wziął­by ko­szul­kę pro­sto­dusz­no­sci, od dru­giej bły­sko­tli­wy na­szyj­nik cza­rów, od in­nej czer­wo­ny płaszcz po­stra­chu, od in­nej jesz­cze wia­nek z pącz­ków ta­jem­ni­cy. Ubra­nia mogą być róż­ne, ale wszyst­kie po­win­ny być wło­żo­ne na jed­no po­da­nie, bo po­da­nia, niby z ka­mie­nia wy­ku­te, nie dają się sa­mo­wol­nie ła­mać ani łą­czyć, kaź­cie z nich musi za­cho­wać wła­sną po­stać, pod­czas kie­dy ba­śni tak są so­bie bli­skie, że moż­na je prze­le­wać i sta­piać jak­by krusz­ce.

Po­dob­ne dzie­ło nie by­ło­by na­wet no­wem; choć rzad­ko, jed­nak i ta­kie utwo­ry tra­fia­ją się mię­dzy lu­dem; gra­ni­ca obu tych ro­dza­jów nie jest u nie­go tak ści­śle ozna­czo­na, aby cza­sem ich nie ko­ja­rzył, i po­da­nia nie za­mknął w ba­śni. Owe to rzad­kie przy­kła­dy, mogą być wska­zów­ką dla po­ety.

Ale nie każ­de­mu po­da­niu bę­dzie rów­no do twa­rzy w ba­śnio­wym przy­stro­ju. Na­szem zda­niem, po­da­nia z cza­sów tak zwa­nych ba­jecz­nych, naj­ko­rzyst­niej by się w nim wy­da­ły. Mają one wa­ru­nek "rze­czy­wi­sto­ści", bo za­my­ka­ją ja­kieś mgli­ste przy­po­mnie­nie praw­dzi­wych lu­dzi i wy­pad­ków, a przy­tem tak są ob­ro­słe w "cu­dow­ność", że choć od wie­ków za­su­szo­ne w ziel­ni­ku kro­ni­ka­rzy, dziś jesz­cze na baśń za­kra­wa­ją, i same się o jej kształt pro­szą.

Spró­buj­my więc, pod swo­bod­ną mu­zy­kę ba­śni, pod­ło­żyć kil­ka słów dzie­jo­wych. Przy­sło­wie mówi:

"Spró­bo­wać nig­dy nie za­szko­dzi".

War­sza­wa,

1866.

Część pierw­sza.

O WDO­WIE I JEJ TRZECH SY­NACH.

Las się czer­nił het, da­le­ko!

W le­sie sta­ła, chat­ka bia­ła,

Z go­łęb­ni­kiem i pa­sie­ką.

Pól­ko przy niej kło­sem pły­wa –

W sa­dzie marsz­czą się wa­rzy­wa –

Ja­błoń wstrzą­sa zło­te gał­ki –

Sło­necz­ni­ki krę­cą gło­wą –

A tu róże, a tam fjał­ki,

Szep­cą, ci­chą woni mową.

Chat­ka, cała się uśmie­cha.

Jak­by fu­tro na niej strze­cha –

Bluszcz się zwie­sza przez okien­ko –

W drzwiach, rów­nian­ka do­żyn­ko­wa.

A w tej cha­cie żyła wdo­wa.

Tka­ła rów­no, przę­dła cien­ko,

I ko­ła­cze pie­kła słod­ko.

Wzór go­spo­si!

A przy wdo­wie,

Do­ra­sta­li trzej sy­no­wie,

Ju­nak, Mą­dra­li Do­brot­ko.

Ju­nak cho­dzi z miną chwa­ta.

Nie­raz rzekł­byś, że ma chrap­kę,

Na za­wo­jo­wa­nie świa­ta.

Pręd­ki, gięt­ki, a wy­so­ki,

Za­wsze trzy­ma się pod boki,

I na ba­kier nosi czap­kę.

Żu­bra on za róg po­chwy­ca.

Pły­wa, jak­by skrze­lą ry­bią.

Strza­ły nig­dy mu nie chy­bią,

Choć­by strze­lał….. do xię­ży­ca.

Mą­dral owszem star­szych dzi­wi.

Wzrok ma by­stry, lica bla­de.

Choć mło­dziuch­ny, lu­dzie siwi,

Cho­dzą nie­raz doń po radę.

Oj bo Mą­dral, od lir­ni­ków,

Po­dróż­ni­ków, cza­row­ni­ków,

Dziw­nej uczył się na­uki.

Zna on dro­gę gwiazd błę­kit­ną,

Wie, co zna­czą grzmo­tu huki,

Gdzie się gnież­dżą bia­łe kru­ki,

I gdzie czar­ne lil­je kwit­ną.

Ja­sne wło­sy miał Do­brot­ko.

Był nie­śmia­ły, ci­chu­teń­ki,

Ale ser­ce miał jak złot­ko.

On piesz­czo­chem u ma­teń­ki.

* * *

I we­so­ło jak wie­wiór­ka,

Żyła so­bie skrzęt­na czwór­ka.

Lecz co tyl­ko jest pod słoń­cem,

To się koń­czy ja­kimś koń­cem.

Czy to lata słu­żą komu?

Wdo­wa co­dzień wło­sy gła­dzi,

Co­dzień biel­sze. Co­raz rza­dziej,

Skroń wy­chy­la za próg domu.

Próż­no mat­kę, trzej chło­pa­cy

Wy­rę­cza­ją, cie­szą, strze­gą,

Czy od wie­ku, czy od pra­cy,

Za­nie­mo­gła dnia jed­ne­go.

I jak brzo­za na je­zio­rze,

Co­raz ni­żej się roz­ra­sta,

Tak, na bia­łe swo­je łoże,

Po­kło­ni­ła się nie­wia­sta.

Czar­nym smut­kiem za­szła cha­ta.

– Od wsi do wsi Ju­nak lata,

Po wróż­bia­rzy i gu­śla­rzy.

– Mą­dral w garcz­ku zio­ła wa­rzy,

I pró­bu­je za­klęć mocy.

– A Do­brot­ko mat­kę pie­ści,

W dzień jej słu­ży, a po nocy,

Opo­wia­da jej po­wie­ści.

Smierć moc­niej­sza od mi­ło­ści.

Wdo­wa leży co­raz pro­ściej.

Z twa­rzy jej się far­ba star­ła –

Usta zwar­ła – oczy zwar­ła –

Ble­dła….ci­chła….. i umar­ła.

Brzmią po le­sie smut­ne gło­sy,

Aż się li­ście po­zwie­sza­ły.

Ju­nak ję­czy i rwie wło­sy.

Mą­dral sie­dzi ska­mie­nia­ły.

A Do­brot­ko pła­cze….pła­cze…..

W jed­nej chat­ce, trzy roz­pa­cze.

* * *

Wie­czór nad­szedł. O wie­czo­rze,

Co zgiełk taki zna­czyć może?

Trzesz­czą łomy grzmi po bo­rze,

Krzyk tak pe­łen gróźb i trwo­gi,

Krzyk pół-ludz­ki a pół-pta­si,

Że za­drgnę­li chłop­cy nasi,

I na rów­ne wsta­li nogi.

Z pro­gu pa­trzą: nad drzew szczy­tem,

Pod xię­ży­cem krą­żąc w okół,

Z szu­mem skrzy­deł, ze szpon zgrzy­tem,

To­czą wal­kę, sęp i so­kół.

Złe spo­tka­nie dla so­ko­ła!

Sęp go dra­snął….. już go łowi……

So­kół pierz­cha….. zmniej­sza koła…….

Wciąż okrą­ża da­szek wdo­wi –

Aż ru­nąw­szy we drzwi cha­ty,

Padł na łono Do­brot­ko­wi.

Sęp się roz­żarł – rzu­ca cza­ty –

Łeb na­je­ża wi­chro­wa­ty –

We drzwi tak­że mie­rzy lo­tem,

Już w nich miga si­wym czu­bem…..

Ale Mą­dral, zręcz­nym zwro­tem,

Drzwi za­trza­snął mu przed dzio­bem.

Ju­nak, da­lej do cię­ci­wy!

Strze­lił z okna. Sęp ucie­ka

Mdle­je…. pada…. i, o dzi­wy!

Ptak prze­mie­nia się w czło­wie­ka.

Jak u kar­ła, wzrost nie­wiel­ki,

Lecz co tu­szy, to niedź­wie­dziej.

Oczy skrzą­ce jak wę­giel­ki,

I strzę­pia­sta bro­da z mie­dzi.

Ju­na­ko­wą tknię­te strza­łą,

Ra­mię strasz­nie go bo­la­ło,

Krew zeń bu­cha jak z gar­nu­cha.

On ucie­ka wy­wi­ja­sem,

Krzy­czy, drze­wa rwie z tar­ta­sem…

Ryk­nął – znik­nął.

Cich­nie dróż­ka.

Tyl­ko jesz­cze mię­dzy la­sem,

Coś tam huka jak po­gróż­ka.

A i w cha­cie dziw tym­cza­sem:

So­kół zmie­nił się w sta­rusz­ka.

Ze sto lat mu pew­no bę­dzie,

Tyl­ko oczy jesz­cze mło­de.

W bia­łych wło­sach ma żo­łę­dzie,

I do pasa srebr­ną bro­dę.

Strój po­dob­ny skó­rze ry­siej,

W kil­ka barw się na nim ła­mie,

A fu­jar­ka mu przez ra­mię,

Na pro­my­ku słoń­ca wisi.

Trzej chło­pa­cy, osłu­pia­li,

Przy nim sta­li, spo­glą­da­li,

Co to jesz­cze bę­dzie da­lej?

Sta­rzec siadł, i mówi z ławy:

– "Dzie­ci, mnie się to po­do­ba,

Jak kto mil­czy, choć cie­ka­wy.

Więc wam po­wiem, że my oba,

Cza­ro­dzie­je, nie bez sła­wy.

Na­zwy na­sze po­wiem ci­cho.

Rzad­ko mó­wię je mło­dzie­ży.

W nich za­gad­ka ży­cia leży:

Jam jest Cet­no, a on Li­cho.

Tam­ten, jako wi­dzie­li­ście,

Nie­na­wi­dzi mnie bez mia­ry,

Bo ja wszyst­ko chcę do pary –

A on za­wsze, nie­pa­rzy­ście.

Z da­wien daw­na, jak dwa wo­dze,

Rzą­dy świa­ta-śmy ob­ję­li.

Ja ko­ja­rzę, łą­czę, go­dzę –

A on kłó­ci, tnie, i dzie­li.

Pod kształ­ta­mi ty­sią­cz­ne­mi,

Już wal­czy­łem w ogniu, w wo­dzie,

I w po­wie­trzu, i na zie­mi,

Z tym zło­śni­kiem o pstrej bro­dzie,

Co mię wszę­dzie dźga i bo­dzie.

A chciał dzi­siaj skoń­czyć dzie­ło!

Dzie­ci! Gdy­by nie obro­na,

Mię­dzy wami zna­le­zio­na,

By­ło­by mię Li­cho wzię­ło.

Dziś więc, o co chce­cie, pro­ście.

Nikt się nig­dy nie uża­li,

Aby tacy jak ja, go­ście,

Dług po dro­dze zo­sta­wia­li.

Znam ja wej­ście tego lo­chu,

Gdzie jest peł­no sta­rych łu­pów.

Tam pie­nię­dzy jak­by gro­chu,

A bry­lan­tów jak­by kru­pów.

Nie? To taki miecz dać mogę,

Co na woj­ska rzu­ca trwo­gę.

Lub ten pier­ścień, jak włos cien­ki,

Co przy­ku­wa myśl pa­nien­ki.

Je­śli cię­żą wam zgry­zo­ty,

Mam ja tu­taj, w pusz­ce zło­tej,

Bal­sam, trzy­kroć za­ma­wia­ny,

Co ser­decz­ne goi rany."

–"U nas", – rzek­ną mu chło­pa­ki, –

"Jest zgry­zo­ta… Ale ta­kiej,

Ża­den bal­sam nie uśmie­rza."

Tu roz­war­li drzwi al­kie­rza.

Sta­rzec uj­rzał mar­twą wdo­wę,

I zro­zu­miał schy­lił gło­wę.

–"Was mi sie­rot, żal" – Po­wia­da. –

"Lecz tu trud­na cza­rom tama.

I na śmierć ist­nie­je rada,

Lecz tak strasz­na jak śmierć sama.

Za la­sa­mi, za pusz­cza­mi,

Kędy ty­siąc po­kus mami,

Jest u koń­ca, bli­sko słoń­ca,

Góra cud­na i strasz­li­wa,

Co So­bot­nią się na­zy­wa.

Tam wy­ra­sta z ży­wej ska­ły,

Drze­wo, sław­ne na świat cały,

Gdzie nie­bie­skie są mig­da­ły.

Na­tem drze­wie, ma swe gniazd­ko,

Ptak, nie z czub­kiem ale z gwiazd­ką,

Co tak śpie­wa, że nikt nie­wie,

Czy nie czło­wiek jest w tym śpie­wie?

A przy pięk­nem onem drze­wie,

Try­ska źró­dło, dziw nad dzi­wy!

Pod kro­pel­ką jego wody,

Kto był sta­ry, wsta­je mło­dy –

A kto umarł, wsta­je żywy."

Co to? Co? Już chłop­cy bie­gą?

Je­den ska­cze przez dru­gie­go.

Mą­dral pierw­szy wstrzy­mał pędy,

Aby spy­tać się: – "Któ­rę­dy?"

A sta­ru­szek się uśmie­cha.

– "Pa­trzeć na was" – rzekł – "po­cie­cha.

Ale dro­gi cel da­le­ki,

Przy­tem Du­chy złe jej strze­gą.

Kto nie wró­ci dnia siód­me­go,

Ten nie wró­ci już na wie­ki.

Trze­ba, mil­cząc, iść pro­ściut­ko.

Pro­sta dro­ga za­wsze krót­ką.

Lecz kto stą­pi raz uko­śnie,

Lub wy­mó­wi, choć­by sło­wo,

Lub się zwró­ci, choć­by gło­wą,

Ten ka­mie­niem w zie­mię wro­śnie.

Iść nie­do­syć z ser­cem śmia­łem,

Trze­ba ser­ce mieć go­rą­ce.

Wiem że po­szły tam ty­sią­ce,

Czy kto wró­cił, nie sły­sza­łem."
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: