Gorsze dzieci Republiki - ebook
Gorsze dzieci Republiki - ebook
Karim, urodzony w Paryżu syn Algierczyka i Francuzki, zapewnia, że Francja to jego kraj, w Algierii czuje się obco. Daniele, rodowita Francuzka, która w Algierii spędziła pierwsze czterdzieści parę lat życia, wciąż o niej śni, choć wyjechała w 1970 roku, i mówi, że to tam czuje się najlepiej. Lila uciekła z Algierii przed islamem, Mungi przed rządem, który zwalczał islamskich radykałów. Sarah udawała przed przyjaciółmi ze szkoły, że jest Francuzką, i zmyślała historie o tym, jak jeździ z rodzicami na narty. Algierskie korzenie mają Kylian Mbappé i Zinédine Zidane, ale także sprawcy zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”. Połowa algierskiej reprezentacji w piłce nożnej ma oprócz algierskiego obywatelstwa także francuskie. W Algierii mieszkali Albert Camus i Pierre Bourdieu, który od badań algierskich Berberów zaczął karierę naukową. Algierską flagę państwową zaprojektowała i uszyła Francuzka Émilie Busquant, partnerka życiowa ojca algierskiego nacjonalizmu Messalego al-Hadżdża, z którym nigdy nie wzięła ślubu, bo oboje byli przeciwni mieszczańskiemu przesądom.
Losy Francuzów i Algierczyków są ze sobą nierozerwalnie związane. Nie da się opowiedzieć o współczesnej Francji bez pokazania skomplikowanych relacji algiersko-francuskich. Ludwika Włodek z empatią, ale i dociekliwością odtwarza splątane rodzinne i polityczne losy. Pomaga zrozumieć i odkłamać pełną stereotypów historię Algierczyków we Francji, która jest też historią Francji. Żywą, zajmującą, ale niejednoznaczną.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-123-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marta Madejska _Aleja Włókniarek_ (wyd. 2)
Grzegorz Stern _Borderline. Dwanaście podróży do Birmy_
Karolina Bednarz _Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet_ (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader _Biała gorączka_ (wyd. 4)
Kate Brown _Czarnobyl. Instrukcje przetrwania_
Ilona Wiśniewska _Białe. Zimna wyspa Spitsbergen_ (wyd. 3 zmienione)
Liao Yiwu _Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych_ (wyd. 2)
Renata Radłowska _Nowohucka telenowela_ (wyd. 2 zmienione)
Aleksandra Boćkowska _Można wybierać. 4 czerwca 1989_
Agnieszka Rybak, Anna Smółka _Wieża Eiffla nad Piną. Kresowe marzenia_ II RP (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader _W rajskiej dolinie wśród zielska_ (wyd. 3)
Marta Sapała _Na marne_
Piotr Lipiński _Gomułka. Władzy nie oddamy_
Marcin Kącki _Białystok. Biała siła, czarna pamięć_ (wyd. 3)
Lars Berge _Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo_
Jelena Kostiuczenko _Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji_
Jacek Hołub _Niegrzeczne. Historie dzieci z _ADHD_, autyzmem i zespołem Aspergera_
Lene Wold _Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę_
Małgorzata Sidz _Kocie chrzciny. Lato i zima w Finlandii_
Wolfgang Bauer _Nocą drony są szczególnie głośne. Reportaże ze stref kryzysu_
Filip Skrońc _Nie róbcie mu krzywdy_
Maciej Czarnecki _Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym_ (wyd. 2)
Karolina Baca-Pogorzelska, Michał Potocki _Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu_
Maciej Wasielewski _Jutro przypłynie królowa_ (wyd. 2)
Anna Sulińska _Wniebowzięte. O stewardesach w _PRL_-u_ (wyd. 2)
Anna Sulińska _Olimpijki_
Wojciech Górecki, Bartosz Józefiak _Łódź. Miasto po przejściach_
Lidia Ostałowska _Farby wodne_ (wyd. 2)
Albert Jawłowski _Miasto biesów. Czekając na powrót cara_
Peter Pomerantsev _Jądro dziwności. Nowa Rosja_ (wyd. 2)
Ilona Wiśniewska _Hen. Na północy Norwegii_ (wyd. 2)
Swietłana Aleksijewicz _Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy_ (wyd. 2)
Patrick Radden Keefe _Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej_
Piotr Lipiński _Kroków siedem do końca. Ubecka operacja, która zniszczyła podziemie_
Karolina Przewrocka-Aderet _Polanim. Z Polski do Izraela_ (wyd. 2 zmienione)
Katarzyna Surmiak-Domańska _Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość_ (wyd. 2 zmienione)
W serii ukażą się m.in.:
Peter Robb _Sycylijski mrok_ (wyd. 2)
_Ojczyzna dobrej jakości._ _Reportaże z Białorusi_ pod red. Małgorzaty Nocuń (wyd. 2)II Z AGUEMOUN DO STADE DE FRANCE
Droga, jaką rodzina Zidane’a przeszła od chatki w górach algierskiej prowincji Kabylia do triumfalnego przejazdu najsłynniejszą aleją świata Champs Elysées aż pod Łuk Triumfalny i wyświetlony na nim napis „_Merci Zizou_”, jest imponująca. Jej początki są bardzo typowe. We wspomnieniach ojca piłkarza Smaïla Zidane’a odnalazłoby się mnóstwo Algierczyków, którzy, podobnie jak on, kilkadziesiąt lat temu przyjechali do Francji po lepsze życie, uciekając przed chłodem (tak, noce w górach Algierii, zwłaszcza zimą, potrafią być mroźne) oraz głodem i poniżeniem, jakie przynosił im system kolonialny.
Ojciec genialnego Zizou urodził się w 1935 roku jako piąte dziecko i pierwszy syn w rodzinie kabylskiego wieśniaka Mohranda Zidane’a i jego o dziesięć lat młodszej żony Zahry. Kabylowie etnicznie są Berberami, nie Arabami. W Algierii do dziś istnieje pewien antagonizm między ludnością berberyjską, uważającą się za najbardziej rdzenną (oprócz Kabylów kraj zamieszkują także inne ludy tego pochodzenia), a arabską.
Po Smaïlu jego rodzice mieli jeszcze jego młodszego brata i kolejną, piątą już, córkę. W sumie siedmioro dzieci, które trudno było wyżywić z mikroskopijnego poletka kamienistej ziemi, na dodatek położonego w cieniu góry. Lepsze pola należały do bogatszych mieszkańców wioski. Na co dzień jadało się tylko jeden duży posiłek, złożony z duszonych warzyw i słynnego _galette kabyle_, czyli placka kabylskiego, podpłomyka upieczonego bezpośrednio na blasze z bardzo drobno zmielonej kaszy manny zaprawionej oliwą.
W domu Zidane’ów były dwie izby. W jednej, na cienkich derkach ułożonych bezpośrednio na glinianej polepie, spała cała rodzina, w drugiej nocowały ich osioł, osiem kóz i sześć kur. W izbie sypialnej było palenisko, z którego dym wydostawał się przez prymitywny otwór w dachu. Po wodę matka i siostry Smaïla chodziły dwa razy dziennie do źródła oddalonego od wioski o kilka kilometrów. Każda taka wyprawa zajmowała im prawie godzinę.
Rodzinna wioska Smaïla nazywa się Aguemoun i położona jest pięćdziesiąt kilometrów na południe od stolicy Kabylii – nadmorskiego miasta Bidżaja. Dziś można pokonać tę drogę samochodem w nieco ponad pół godziny, kiedyś mały Smaïl chodził tamtędy na piechotę, tracąc na wyprawę cały dzień.
Ojciec Smaïla pracował na farmie należącej do Francuza – kolonisty. W dzień nadzorował robotników zbierających owoce i warzywa, a nocą był stróżem. Mimo to pieniędzy w domu wciąż brakowało, bo za obie te funkcje dostawał grosze. Rodzina dorabiała sprzedażą i tak marnych plonów – warzyw, oliwek, pomarańczy i fig – ze swojego ogrodu. Na sprzedaż szły także jaja i kozie mleko, oni sami jadali te produkty tylko od święta. Mięso pojawiało się u nich kilka razy w roku. Każdy owoc, który pozwalano dzieciom zjeść, był atrakcją, a łyżeczka miodu, podawana im czasem przed snem przez matkę, była największym szczęściem, jakie mogło je spotkać.
Smaïl tylko przez rok chodził do szkoły. Francuskiej, położonej w miasteczku oddalonym o dziesięć kilometrów od rodzinnej wioski. Zdążył nauczyć się alfabetu i ledwo składać litery. Później musiał pomagać w gospodarstwie, więc zamiast na lekcje zaczął chodzić na łąkę wypasać kozy. Rodzina z pięcioma córkami na wydaniu nie mogła sobie pozwolić na dziecko w szkole. Każdy grosz się liczył, trzeba było zebrać pieniądze na posag i wesele wszystkich dziewczynek. A potem jeszcze na przyjęcie z okazji urodzin ich dzieci, bo za to, tradycyjnie, też płacili rodzice matki dziecka.
W wieku piętnastu lat Smaïl przestał wypasać kozy, bo ten obowiązek przejął jego młodszy brat. On sam mógł podjąć pracę zarobkową. Najmował się jako człowiek do wszystkiego na farmach u kolonistów najpierw w okolicy Algieru, a potem bliżej, pod Tizi Ouzou. Pracował w polu od świtu do zmierzchu, spał na ziemi razem ze zwierzętami z farmy, tak jak wszyscy pozostali robotnicy, bo właściciel gospodarstwa nawet nie wybudował dla nich baraków, gdzie mogliby na własnych pryczach, chronieni od upału i chłodu, przez tych kilka nocnych godzin wypocząć. Dniówka starczała mu na dwa chleby i nic więcej.
Po kilku miesiącach dzięki pomocy kuzyna przeniósł się do innego gospodarstwa jeszcze dalej od domu. Jego praca polegała na zbieraniu kartofli. Cały dzień przez kilkanaście godzin, z rękami po pachy w błocie, na bosaka, wyrywał kartofle z ziemi, wrzucał je do worka, a gdy ten się zapełnił, zaczynał od nowa.
Pewnego dnia, pracując w polu, Smaïl nastąpił na kawałek rozbitej butelki i dotkliwie się skaleczył. Nie podano mu żadnych lekarstw, nie sprowadzano lekarza. Ranę ktoś mu tylko owinął brudną szmatą i chłopak musiał jeszcze do wieczora zbierać kartofle, jak zwykle stojąc po kolana w błocie. Kiedy po nieprzespanej z bólu nocy postanowił wracać do rodzinnej wsi, nadzorca wypłacił mu za miniony dzień okrojoną dniówkę, bo stwierdził, że w czasie tych kilku godzin, gdy pracował już z opatrunkiem, był mniej wydajny.
Ostatnie czterdzieści siedem kilometrów, z Bidżai do wsi, Smaïl przeszedł na piechotę, co w tej sytuacji było dla niego prawie nadludzkim wysiłkiem. Kiedy po niemal trzech dobach dotarł wreszcie do Aguemoun, zemdlał z wysiłku. Sąsiedzi znaleźli go na drodze i donieśli do rodzinnego domu. Gdy się ocknął, noga była czerwona i spuchnięta, a ból ostry jak nigdy dotąd. Miał wtedy niewiele ponad piętnaście lat. Przeleżał w domu rok niezdolny nie tylko do pracy, ale i nawet do poruszania się o własnych siłach. Kiedy wreszcie wydobrzał, musiał na nowo uczyć się chodzić. Na początek wrócił do wypasania kóz, po czym dostał pracę jako pomocnik w kawiarni w miasteczku. Zarabiał mało, a miał pełną świadomość, że jego roczna rekonwalescencja mocno nadszarpnęła rodzinny budżet. Zdecydował się więc – w tajemnicy przed rodzicami, którzy uważali, że jeszcze nie wydobrzał wystarczająco – znów zatrudnić na plantacji.
Jednak także ta praca nie pozwalała mu dokładać się tyle, ile by chciał, do utrzymania domu. Postanowił, że – podobnie jak wielu jego sąsiadów, krewnych i kolegów z farmy przed nim – musi wyjechać do Francji.
Miał siedemnaście lat i żadnego kontraktu na miejscu. Poza tym właściwie nie mówił po francusku, jeśli nie liczyć kilku słów, których nauczył się, pracując na farmie i przez parę miesięcy w szkole. Jedynym jego zaczepieniem był sąsiad i zarazem kuzyn Abdallah, który parę miesięcy wcześniej pojechał do Europy i zamieszkał w Marsylii.
Los Smaïla Zidane’a jest typowym losem algierskiego migranta przyjeżdżającego do Francji za chlebem w latach pięćdziesiątych. Podobną drogę przeszły tysiące jego rodaków. Opisaną historię znam z jego książki _Sur les chemins de pierres. D’Aguemoun au Stade de France_ , która ukazała się we Francji w 2017 roku.
Problemy opisane przez Smaïla odnalazłam w wielu innych opowieściach Algierczyków, z którymi rozmawiałam. Pojawiają się w nich ta sama bieda, poczucie bezsilności i krzywdy ze strony bogatych kolonistów czerpiących zyski z algierskiej ziemi, podczas gdy oni, Algierczycy, nie dość, że ledwo byli w stanie utrzymać się ze swojej pracy, to jeszcze we własnym kraju, własnej ojczyźnie, traktowani byli jak podludzie.
Francuzi podbili Algierię w 1830 roku. Wcześniej Algieria nie stanowiła odrębnej jednostki administracyjnej. Jej poszczególne regiony jako prowincje należały do Turcji osmańskiej, ale w czasie kiedy krajem zainteresowali się Francuzi, kontrola Stambułu była już czysto teoretyczna. Wojska francuskie zajęły obszar rządzony przez konkurujących ze sobą dejów, czyli namiestników tureckich, oraz szefów lokalnych plemion.
Pierwsze ćwierć wieku upłynęło Francuzom na tłumieniu lokalnych ognisk oporu. Po kilku latach, od kiedy się pojawili, na wielkiego przywódcę miejscowych plemion, który zjednoczył konkurujące dotychczas między sobą liczne grupy niezadowolonych z francuskiej inwazji, wyrósł Abd al-Kadir. Był synem marabuta, czyli religijnego mędrca, sufiego, z okolic Mascary, na zachodzie kraju, niedaleko Oranu. W 1832 roku Abd al-Kadir został obwołany emirem, jego zbrojne powstanie przeciw Francuzom toczone pod hasłami dżihadu – walki z niewiernymi – trwało do końca lat czterdziestych. Jeszcze dziesięć lat później jako przedstawiciele ostatniego z nadmorskich regionów poddali się Francuzom Kabylowie z Kabylii Wielkiej (jest jeszcze Mała, ale ta została spacyfikowana wcześniej). Rok 1857 jest uważany za rok dopełnienia się francuskiego podboju Algierii, co nie znaczy, że nie wybuchały później liczne zbrojne bunty przeciwko francuskiej władzy – ich zasięg był już jednak czysto lokalny.
Na skutek działań wojennych, francuskich akcji odwetowych, pacyfikacji i innego typu represji, takich jak na przykład rekwirowanie bydła i żywności czy pozbawianie ziemi uprawnej, w czasie trwającego pół wieku podporządkowywania sobie kraju przez Francuzów zmarło nawet pół miliona jego mieszkańców. Pół miliona z trzech, które tam żyły w 1830 roku. „Co szósty Algierczyk stracił życie w wyniku francuskiego podboju. Taki holokaust z pewnością zostawia ślady” – stwierdził francuski historyk Pierre Montagnon³.
Najlepsza ziemia należała do tureckich zarządców lub do wpływowych plemion. Większość tych terenów przejęło państwo francuskie i rozdało następnie żołnierzom i urzędnikom biorącym udział w kolonizowaniu kraju. Do Algierii przybywali też inni Francuzi, a także Hiszpanie, Włosi i Maltańczycy. Oni wszyscy kupowali ziemię od miejscowych, najczęściej poniżej kosztów. Wielu Algierczyków wierzyło, że przybysze z Europy wkrótce wrócą do siebie i ziemię będzie można łatwo odzyskać. Nic takiego się jednak nie stało – z Francji przez cały dziewiętnasty wiek przybywali wciąż nowi i nowi koloniści. Rdzenni mieszkańcy byli wypychani coraz dalej w góry, na gorsze i mniej żyzne tereny. Tymczasem Europejczycy, którzy wypracowali bardziej zaawansowaną kulturę rolną i mieli lepsze możliwości techniczne, użyźniali swoje działki i osuszali mokradła, tak że wkrótce posiadane przez nich ziemie zaczęły lepiej rodzić i zyskały znacznie większą wartość niż w czasach, gdy należały do miejscowych. To budziło jeszcze więcej goryczy w Algierczykach, którzy nie mogąc już wyżyć z własnych, bardzo nieurodzajnych działek, zatrudniali się jako robotnicy najemni u Europejczyków.
Ze względu na duży opór Algierczyków władzę w kolonii długo sprawowała armia. Ta pozostawała praktycznie bezkarna w swoich działaniach wobec rdzennych mieszkańców, co początkowo tłumaczono wojennymi okolicznościami. Później stało się to po prostu kwestią przyzwyczajenia. Zdarzało się też jednak, że armia wtrącała się między kolonistów i miejscowych, chroniąc tych drugich przed zbytnią samowolą przybyszów.
Francuskie rządy, trzeba to przyznać, zniosły w Algierii niewolnictwo (niewolnikami byli przede wszystkim czarni pochodzący z południa i spoza Algierii), rozpoczęły politykę asymilacji, ale też od początku segregowały ludność na lepszą, tę europejską, i gorszą, algierską. Na samym dole drabiny społecznej byli muzułmańscy Berberowie i Arabowie, zwani oficjalnie tubylcami, bądź, później, Francuzami muzułmanami. To oni nadal stanowili większość mieszkańców, a nie mogli decydować o losie swojego kraju, bo byli praktycznie pozbawieni praw politycznych.
Dopiero za cesarza Napoleona III, w 1863 roku, senat francuski uchwalił prawo zezwalające muzułmanom z Algierii na ubieganie się o obywatelstwo francuskie. Jednak warunkiem jego uzyskania było wyrzeczenie się wiary muzułmańskiej. Apostazja jest w islamie wielkim grzechem – nie dziwi więc, że przez pierwszych siedem lat obowiązywania tego prawa obywatelstwo zyskało zaledwie stu dziewięćdziesięciu czterech muzułmańskich mieszkańców Algierii. Reszta wciąż miała status poddanych, a nie obywateli.
Algierscy Żydzi mieli ten sam wybór i też niewielu z nich, bo trzystu dziewięćdziesięciu ośmiu, skorzystało z danego im prawa⁴. W 1870 roku dzięki tak zwanemu dekretowi Cremiéux zostali obywatelami bez konieczności porzucania swojej wiary. To stało się zarzewiem ostrego podziału żydowskich i muzułmańskich mieszkańców Algierii, który ostatecznie zaowocował tym, że po uzyskaniu niepodległości większość Żydów, podobnie jak i Francuzów, opuściła ten kraj.
Z biegiem lat Francuzi musieli trochę ustępować muzułmanom i stopniowo zgadzali się na więcej uprawnień dla nich. Najpierw pozwolono im współdecydować o lokalnym budżecie i mieć wpływ na wybór władz samorządowych, potem, już po II wojnie światowej, dostali prawo do własnej reprezentacji politycznej. Jednak do końca francuskiego panowania w Algierii dysproporcje pomiędzy kolonistami a miejscowymi były ogromne. Ci ostatni nie tylko wybierali swoich reprezentantów większą liczbą głosów niż Francuzi. Przypadały im również najpodlejsze miejsca pracy, a także mieli ograniczony dostęp do edukacji. Jednym słowem: byli we własnej ojczyźnie ludźmi gorszego sortu.
Na tym tle opowieść Smaïla i tak jest stosunkowo mało przepełniona żalem i poczuciem krzywdy. Być może to, co czekało na tę rodzinę na końcu wyboistej drogi, czyli oszałamiający sukces ich najmłodszego syna Zinédine’a, w rodzinie zresztą nazywanego Yazidem, pozwoliło jego ojcu patrzeć na własną przeszłość bez resentymentu. Większość migrantów z Algierii nie miała tyle szczęścia. Ich opowieści pozbawione są tak spektakularnego happy endu.
„17 września 1953 roku – pisze Smaïl we wspomnieniach – ja i ojciec obudziliśmy się przed świtem”. Smaïl ostatnią noc w domu rodzinnym spędził w komórce z narzędziami. Całą przepłakał, a nie chciał, żeby rodzina, przede wszystkim matka, słyszała jego płacz. Miał świadomość, że definitywnie żegna się z dzieciństwem i jedzie w nieznane. Nie wiedział jednak, że już nigdy nie zamieszka w tym skromnym małym domku, w otoczeniu rodziny, którą zostawiał z żalem, ale też z przekonaniem, że wyjazd to jedyna słuszna decyzja, bo tak choć trochę im ulży.
Dalsze przygody Smaïla Zidane’a we Francji też są bardzo typowe, wręcz modelowe. Część Algierczyków, przynajmniej na początku, miała nawet więcej szczęścia niż on, który po bezskutecznych próbach znalezienia jakiegoś zajęcia w Marsylii postanowił jechać do Paryża z nadzieją, że tam się ustatkuje. Rok pracował dorywczo, głównie na czarno, na budowach. Legalnie nikt go nie chciał zatrudnić, bo był nieletni. W końcu znalazł stałe zajęcie w firmie budowlanej, ale wciąż nie miał gdzie mieszkać. Nocował tam, gdzie akurat pracował: w niewykończonych budynkach, w pustych mieszkaniach. Nierzadko bez wody, w zimnie, a czasem nawet w śniegu lub deszczu.
W końcu, po roku tułaczki, dwójka algierskich robotników zatrudnionych w tej samej firmie, a pochodzących z sąsiedniej wioski, zaledwie kilka kilometrów od jego rodzinnego Aguemoun, zaproponowała Smaïlowi, żeby zamieszkał z nimi w hotelu robotniczym. Ich towarzystwo było dla niego jedyną pociechą:
Z przyjaciółmi rozmawiałem o naszym kraju, o naszych górach. Wieczorami słuchaliśmy kabylskiej muzyki, piosenek opowiadających o rozłące, o tęsknocie za ojczyzną. Nostalgia gnębiła nas wszystkich równo, te rozmowy dawały nam choć trochę ulgi⁵.
Smaïl mieszkał w Paryżu prawie dziesięć lat. Przez cały ten okres większość zarobków wysyłał rodzinie. Dzięki niemu wszyscy wreszcie jedli do syta i mogli sobie kupić ciepłe ubrania.
W stolicy zastał go wybuch wojny o niepodległość Algierii. Mimo że Francuzi latami odmawiali nazwania wojną tego, co działo się w Algierii w latach 1954–1962, sytuacja Algierczyków pracujących w tamtym czasie we Francji bardzo się pogorszyła. Ten wątek też przewija się we wspomnieniach wielu imigrantów. Zaczęli być postrzegani jako piąta kolumna. Zamknięto kawiarnie, gdzie lubili się spotykać, najczęściej zresztą prowadzone przez innych Algierczyków, oraz poddawano ich absurdalnym, coraz częstszym kontrolom policyjnym.
Jednak i w tym wypadku, pisząc o przeszłości, Smaïl Zidane próbuje odtworzyć także miłe wspomnienia zmieniające ten ciemny obraz. Opisuje historię spotkania z przypadkową kobietą w sklepie, która przekazała mu słowa wsparcia, tłumacząc, że współczuje Algierczykom, bo wykonują najcięższe prace, często w najtrudniejszych warunkach.
Kiedy Algieria stawała się niepodległa, Smaïl zadecydował, że wróci budować własny kraj. Jego książka napisana jest niezwykle koncyliacyjnym tonem:
Po tych wszystkich ciemnych latach Algieria się przebudzi. Żeby zacząć żyć samodzielnie, potrzebuje wysiłku naszych rąk. Chcę brać udział w tej odbudowie. Poza tym widziałem napływ uchodźców do Paryża. Trzeba dla nich znaleźć mieszkania, pracę… Nadszedł czas, żeby zostawić miejsce tym, którzy wracają⁶.
Smaïl relacjonował swoje ówczesne uczucia z empatią także dla setek tysięcy Francuzów nazywanych _pieds-noirs_, którzy wyjechali z Algierii, żeby budować swoje życie na nowo we Francji – kraju, w którym czasem nigdy w życiu nie byli, z którego wyjechali do Algierii często nawet nie ich rodzice, ale dziadkowie lub pradziadkowie. Czy wreszcie kraju, z którym, tak jak w przypadku algierskich Żydów, właściwie nic poza kulturą i obywatelstwem ich nie łączyło.
Ostatecznie jednak Smaïl nie wrócił do Algierii. A wszystko dlatego, że już w Marsylii, odwiedzając kuzyna Abdallaha, poznał jego córkę Malikę, w której się zakochał, i postanowił się z nią ożenić. Rodzice dziewczyny się zgodzili, postawili jednak warunek: młodzi zostaną we Francji.
Rodzinę Smaïl odwiedził dopiero dwa lata później. W czasie jego nieobecności zmarła na zakażenie, zaledwie w wieku dwudziestu ośmiu lat, jego starsza siostra, rodzice się postarzeli. Reszta rodzeństwa założyła własne rodziny.
Smaïl z żoną spędzili w Algierii kilka tygodni, a w Marsylii budowali nowe życie. Podobne do tego, jakie było udziałem tysięcy rodzin migrantów. Na osiedlu, gdzie wszyscy mieszkańcy żyli podobnie do nich. Mężczyźni pracowali, najczęściej fizycznie, w fabrykach czy w handlu, żony siedziały w domach z dziećmi. Dla większości rodzin jedyną rozrywką były spacery z dziećmi po osiedlowych alejkach, cotygodniowe wizyty w meczecie lub w kościele i wspólne posiłki. Wieczorami wszyscy słuchali muzyki ze swoich rodzinnych stron i tęsknili. Smaïl wspominał:
Słuchałem płyt, najczęściej pochodzących z Kabylii wykonawców takich jak Taleb Rabah, którego cudowny głos naznaczył całą moją młodość. Wzrusza mnie ten piosenkarz niesamowicie – do dziś go słucham. Tęsknota za ojczystą Kabylią, emigracja, nawet uroda kobiet – wszystko, o czym śpiewa, jest mi bliskie⁷.
Po przyjściu na świat trzeciego syna – najpierw był Madjid, potem Farid, później Noureddine – rodzina Zidane’ów dostała nowe mieszkanie na świeżo wybudowanym osiedlu, na północy Marsylii. Osiedle nazywało się La Castellane i było modelowym założeniem urbanistycznym z połowy lat sześćdziesiątych.
W całej Francji na obrzeżach wielkich miast powstają dziesiątki takich _cités_. Przeprowadzka do nich często oznacza dla migrantów awans społeczny i cywilizacyjny – zwłaszcza dla tych z nich, którzy do tej pory mieszkali w tak zwanych _bidonvilles_, dzielnicach slumsowatych baraków bez żadnych udogodnień.
Castellane ze swoimi dwu i pół tysiąca mieszkań i siedmioma tysiącami mieszkańców to prawdziwe miasto w mieście. Sercem osiedla jest plac de la Tartane, ogromna prostokątna płaszczyzna wylana betonem i otoczona białymi blokami. To tutaj spotykają się wszyscy mieszkańcy osiedla. Dzieci jeżdżą na rowerach i grają w piłkę, a matki, ojcowie i młodzież zbijają się w kupki i rozmawiają⁸.
Wkrótce po przeprowadzce Smaïl zachorował. Jego niespełna czterdziestoletni organizm odmówił posłuszeństwa po latach ciężkiej pracy fizycznej. Na szczęście od dawna był już zatrudniony na etat w sieci marketów spożywczych Casino, więc miał prawo do wszystkich świadczeń. Dzięki temu trwająca prawie rok choroba nie zrujnowała rodziny. Zidane’owie żyli skromnie, ale stać ich było na drobne przyjemności, takie jak niedzielny wypad z dziećmi do centrum na lody.
Niedługo po tym jak Smaïl wrócił do zdrowia, urodziła się mu pierwsza córka Lila, a dwa lata później najmłodszy z rodziny – syn Yazid, znany na całym świecie jako Zinédine.
Podział ról był w rodzinie Zidane’ów tradycyjny. Malika, żona Smaïla, nigdy nie poszła do pracy. Całe życie zajmowała się domem i wychowaniem gromady dzieci. Rodzice mieli inne wymagania wobec córki, a inne wobec synów.
Chłopcy wychodzili, a Lila zostawała w domu. U nas dziewczynki muszą świecić przykładem. Lila posłusznie dostosowuje się do tego zwyczaju. Okazuje się, że mając mniej rozrywek niż bracia, podobnie jak wszystkie jej przyjaciółki, Lila koncentruje się na nauce, co szybko przynosi efekty nawet w rodzinie, w której rodzice nic a nic nie mogą jej pomóc w nauce, a bracia raczej nie przepadają za ślęczeniem nad książkami. Później Lila zostanie jedyną z rodziny, która pójdzie na studia⁹.
Zidane’owie nie byli odosobnieni w swoim podejściu do wychowania. „Na osiedlu ten schemat dość często się powtarza: chłopcy uprawiają sport, dziewczynki naukę” – pisał Smaïl.
W piłkę grali wszyscy synowie Maliki i Smaïla. Starszy brat Zizou Noureddine został zauważony przez klub w Saint-Étienne, kiedy miał czternaście lat. Zaproponowali mu szkolenie w swoim ośrodku, ale rodzice się nie zgodzili – uznali, że syn jest za mały na taką rozłąkę.
Jednak gdy podobna szansa, tylko bliżej, bo w Cannes, pojawiła się przed Yazidem, czyli Zinédine’em, po długiej rodzinnej naradzie postanowili z niej skorzystać. Kilkunastoletni Zizou przeniósł się na stancję do niejakich państwa Elineau, którzy współpracowali z klubem i gościli u siebie młodych graczy. Taki był warunek rodziców piłkarza: chcieli, żeby mieszkał w prawdziwym domu, u jakiejś rodziny, a nie w akademiku.
Przed chłopcem z biednej rodziny, w której nie tylko każdy prezent był wielkim wydatkiem, ale i nawet niedzielne lody z dziećmi powodowały poważny uszczerbek w budżecie, kariera piłkarza otwierała zupełnie nowe możliwości. Smaïl w swojej książce opisuje, że trener syna tuż po jego przyjeździe do Cannes obiecał mu, że jeśli strzeli gola w najbliższym meczu, będzie mógł wybrać sobie dowolną rzecz z najfajniejszego sklepu z ubraniami i trener mu ją kupi.
Nowe, markowe ciuchy były poza zasięgiem rodziców chłopca. Smaïl kryguje się, że nie bardzo pochwalał takie metody, ale jednocześnie z dumą wspomina, że cztery lata później prezes canneńskiego klubu złożył jego synowi podobną obietnicę: „Jeśli strzelisz gola w meczu, kupię ci samochód”. „No i dostał ten samochód” – pisze Smaïl.
Ten gol za samochód to był początek oficjalnej, dorosłej kariery Zinédine’a. Mecz między AS Cannes a drużyną z Nantes odbywał się w lutym 1991 roku. Zizou miał dziewiętnaście lat. Gol, który strzelił, zmienił wynik z remisowego 1 : 1 na wygraną jego klubu.
W następnym roku Zidane przeniósł się z Cannes do Les Girondins Bordeaux. A od 1994 roku zaczął być powoływany do francuskiej reprezentacji narodowej. Zadebiutował w towarzyskim meczu z Czechami, zastępując kontuzjowanego Youriego Djorkaeffa. Wszedł na boisko dwadzieścia minut przed końcem. I wyrównał z 2 : 0 na 2 : 2.
Kiedy Yazid grał po raz pierwszy dla reprezentacji, jego rodzice od dwóch lat nie mieszkali już w Castellane. Przez tych kilkadziesiąt lat, które minęły od momentu, kiedy się tam wprowadzili, osiedle bardzo podupadło. Pisząc o latach osiemdziesiątych, Smaïl tak przedstawiał sytuację w Castellane:
mieszka tu ponad sześć tysięcy ludzi… w warunkach nie zawsze najłatwiejszych. Tym bardziej że przez te wszystkie lata osiedlowa infrastruktura bardzo się zużyła, to samo dotyczy trawników, bloków… Stopniowo znikają dozorcy, młodzi coraz częściej borykają się z bezrobociem, dla wielu z nich ten problem jest naprawdę dramatyczny, rodzice nie zawsze mogą i umieją im pomóc… Dla mnie ta ewolucja jest trudna, chciałbym się przeprowadzić na mniejsze osiedle¹⁰.
Dziś Castellane jest owiana naprawdę złą sławą i muszę przyznać, że zasłużenie. Odwiedziłam to osiedle w towarzystwie znajomego Algierczyka Henniego Mohammadiego. On sam mieszka w centrum Marsylii, w starej dzielnicy imigranckiej La Belle de Mai. Są tam zaniedbane kamienice, małe kafejki z fajkami wodnymi, meczety – niektóre ponoć integrystyczne, czyli propagujące radykalną, często antyzachodnią wersję islamu – i sklepy z orientalnymi towarami. Na ulicach czadory, pakistańskie szalwar kamiz, czyli długie luźne spodnie przykryte luźną koszulą do kolan, czy charakterystyczne dla mieszkańców Komorów czapeczki o jasnym wzorze widuje się tak samo często jak dresy, bejsbolówki i dżinsy. W Castellane styl ubierania się jest zdecydowanie bardziej europejski, za to atmosfera mniej kordialna. Wręcz wroga.
Wjazdu na osiedle strzegą minibarykady zrobione ze starych krzeseł czy dawno niedziałających sprzętów gospodarstwa domowego. Do środka można się dostać wyłącznie jedną uliczką. Gdy tylko stary peugeot Henniego w nią skręcił, rozległ się przenikliwy gwizd. Podrostek, który gwizdał, zniknął w którejś z klatek schodowych pierwszego bloku, a nam dalej przyglądał się ubrany w modne, trójkolorowe dresy Le Coq Sportif chłopak z dredami. Siedział na plastikowym krześle ustawionym na środku nieco zaniedbanego osiedlowego trawnika pod blokiem. Szybko zauważyłam, że nie byliśmy już sami – za nami jechał skuter, na którym siedzieli duży gruby i mały chudy. Po chwili zniknął, ale w jego miejsce pojawił się kolejny i nie opuszczał nas do momentu, kiedy wyjechaliśmy z osiedlowej uliczki na drogę szybkiego ruchu, którą można dojechać do centrum Marsylii albo nad morze. Żegnał nas ten sam przeciągły gwizd, co na początku.
Chciałam wysiąść i przejść się po osiedlu piechotą, ale Henni mi nie pozwolił. Nie wiem, czy był przesadnie ostrożny, czy faktycznie było to niebezpieczne. Trochę żałowałam, że pojechałam z nim – wolałabym sama, wtedy mogłabym sobie pospacerować po osiedlu i przekonać się o tym na własnej skórze. Jednak wówczas być może nie dowiedziałabym się, że cały system śledzenia nas był związany z kwitnącym na osiedlu handlem narkotykami. To Henni objaśnił mi, że ten mały, który gwizdał, i ten starszy, na krześle, to byli tak zwani _choufs_. Ich nazwa pochodzi od arabskiego czasownika _szuf_, który oznacza „patrzeć”. Bo też _choufs_ mają za zadanie patrzeć i wychwytywać obcych pojawiających się na osiedlu. Gdy tylko kogoś zauważą, natychmiast ostrzegają _charboneurs_, czyli drobnych dilerów, którzy mają przy sobie małe dawki i zajmują się detaliczną sprzedażą narkotyków. Jak zejdzie im cały towar, idą do _dileurs_ po kolejnych kilka działek i tak biznes się kręci.
Poza tym osiedle wygląda dość pospolicie. Teraz jest być może podobnie zaniedbane jak w latach osiemdziesiątych, kiedy wyprowadził się stamtąd Smaïl. Wszyscy w okolicy wiedzą, że wychował się tutaj Zidane. Kiedyś nawet wymalowano na najwyższym bloku jego podobiznę, taką jak portret Mbappé, który dziś zdobi podparyskie Bondy. Jednak później, w ramach rewitalizacji, wieżę – jak nazywają we Francji najwyższe bloki – wraz z portretem Zizou zburzono, by zastąpić ją kilkoma bardziej skrojonymi na ludzką miarę budynkami.
Zidane’owie wyprowadzili się z osiedla, na długo zanim przyozdobił je portret ich syna. Przeprowadzka, o której marzyli, stała się możliwa, kiedy Zidane zaczął dobrze zarabiać w Bordeaux. Jego rodzice kupili dom pod Marsylią. Mieszkają tam do dziś. Smaïl ma tam swój ogródek. Uprawia pomidory i arbuzy, podobne „do tych, które pamięta z dzieciństwa”.
Zidane’owie nie tylko przeprowadzili się do ładnego domu. Zmienił się także ich styl życia. Po sześćdziesiątce Smaïl i Malika po raz pierwszy zasmakowali w przyjemnościach, jakie dla rodzin migranckich, których dzieciom nie powiodło się tak, jak ich synowi, pozostają niedostępne po dziś dzień.
Dzięki naszemu synowi zaczęliśmy z Maliką jeździć do Włoch i do Hiszpanii. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżaliśmy na urlop, a teraz możemy rozkoszować się zabawą w turystów i nicnierobieniem. Przyznam, że jest to bardzo przyjemne¹¹.
Meczów syna Smaïl często nie oglądał bezpośrednio. Zbyt się denerwował. Kiedy 12 lipca 1998 roku na stadionie narodowym w Saint-Denis Zinédine grał finał mistrzostw świata, Smaïla nie było ani na trybunach, ani w domu rodzinnym przed telewizorem, gdzie zgromadzili się krewni i przyjaciele domu. Wyszedł do ogrodu z małym Lucą, dwumiesięcznym synem Zinédine’a i jego żony Veronique. Tylko po krzykach w całej okolicy domyślał się kolejnych goli francuskiej drużyny. Na trzy, które padły, pierwsze dwa strzelił jego syn, jego mały Yazid. _Beur_ z owianej złą sławą północnej dzielnicy Marsylii, którego woził na treningi swoją rozklekotaną renóweczką dwunastką.
Te wygrane dla Francji mistrzostwa 1998 roku wywołały euforię i falę akceptacji czy wręcz dumy z francuskiej różnorodności. Już wtedy socjologowie ostrzegali przed problemami z integracją imigrantów, a walczący w trwającej wówczas algierskiej wojnie domowej Islamski Front Ocalenia (Front islamique du salut, FIS) próbował przenieść zamachy także do Francji, wykorzystując w tym celu kilku spektakularnie nawróconych na islam imigrantów. Jeszcze kilka lat dzieliło kraj od wezbrania fali islamofobii, które nastąpiło po zamachach terrorystycznych na amerykańskie World Trade Center 11 września 2001 roku. Media, politycy i zwykli obywatele napawali się ideą _mixité_, a hasło „_black, blanc, beur_” dawało nadzieję na narodowe pojednanie ponad rasowymi podziałami. Symbolem tej ogólnonarodowej, multietnicznej sielanki zaś był oczywiście najjaśniej błyszczący zawodnik mistrzostw, syn ubogiego Kabyla Zinédine Zidane.
Nikt mu nie wypominał algierskości. Zidane, uosobienie francuskiego sukcesu, był, oczywiście, Francuzem. Trudny moment przyszedł trzy lata później, w czasie towarzyskiego meczu Algieria–Francja. Zaplanowano go na początek października 2001 roku. Traf chciał, że tuż wcześniej zdarzył się 11 września. Zamachy terrorystyczne, które na zawsze zmieniły stosunek Zachodu do muzułmanów.
Jeszcze jednak zanim doszło do ataku na Pentagon i WTC, zbliżający się mecz Algieria–Francja budził poważne dylematy lojalnościowe u migrantów. Jak napisał socjolog zajmujący się piłką nożną Yvan Gastaut:
Spotkanie Francja–Algieria ujawniło w całej ostrości, jak zmienił się we francuskim społeczeństwie stosunek do różnorodności kulturowej. Ocena integracji imigrantów, już sama w sobie złożona i pełna sprzeczności, uległa znacznemu pogorszeniu. Straciła optymizm, jaki ją charakteryzował jeszcze trzy lata wcześniej, w czasie finału mistrzostw świata w lipcu 1998 roku.
W lipcu Marie-George Buffet , odwiedzając położone w swoim okręgu wyborczym centra wakacyjne w Stains i w Blanc-Mesnil, ze zdziwieniem zauważyła, że u młodych ludzi o imigranckim pochodzeniu zbliżający się mecz budzi poważne pytania o tożsamość. Dziewięcio- i dziesięcioletnie dzieciaki pytały ją, co powinny robić, skoro lubią obie drużyny. Nie udało jej się rozwiać ich wątpliwości. „Radziłam im, żeby tak jak ja kibicowały obu zespołom, ale pozostały ze swoimi wątpliwościami. Rozumiem to, mają wspomnienia rodzinne, które w takich momentach wracają”¹².
Gastaut twierdzi, że algierska społeczność we Francji oczekiwała meczu, traktując go jako okazję, by pokazać, że Algierczycy to nie zadymiarze czy wręcz terroryści. Wyrażono nadzieję, że pozwoli on na pojednanie między oboma narodami.
Socjolog odwołuje się do reportażu opublikowanego w „L’Humanité”, w którym pojawia się Lahcène Khanès, rzeźnik i były prezes klubu sportowego na osiedlu Castellane. Mężczyzna dzieli się z dziennikarzem swoimi dylematami:
Z jednej strony, ze względu na moje pochodzenie, sympatyzuję z Algierią. Z drugiej Zinédine, którego znam od niemowlęcia, który jest honorowym patronem naszego klubu, gra dla Francji. Dlatego najbardziej podobałby mi się mecz zakończony wynikiem 0 : 0.
Besma Lahouri, francuska pisarka pochodzenia algierskiego, pisze w biografii piłkarza, że na długo przed meczem zaczęły się dyskusje w mediach dotyczące jego ewentualnego zachowania na boisku. Czy tym razem zaśpiewa _Marsyliankę_, której do tej pory nigdy nie śpiewał na głos? Jak będzie grał? Z kim czuje się solidarny?
Wielu kibiców pochodzenia algierskiego miało nadzieję, że w drugiej połowie meczu Zizou zdobędzie się na symboliczny gest i włoży koszulkę algierskiej reprezentacji.
Gastaut cytuje reportaż, którego bohaterem jest Selim, ochroniarz z Gennevilliers. Chłopak, mimo że urodził się we Francji i miał francuskie obywatelstwo, poszedł na stadion ubrany w zielono-biało-czerwoną koszulkę. „Przychodzimy wspierać naszą drużynę i razem z nią świętować”, tłumaczył dziennikarzom. Był przekonany, że tym razem Zidane nie pocałuje swojej koszulki, po tym jak strzeli gola. Inny cytowany w reportażu kibic, dwudziestojednoletni przedstawiciel handlowy Mourad, Francuz urodzony z kabylskich rodziców, miał podobne nastawienie. „Mam nadzieję, że ten mecz pokaże prawdziwą wartość piłki nożnej, ale też wartość Algierczyków” – mówił. Twierdził, że jest w stu procentach za Algierią. „To mój kraj – tłumaczył. – Spędzam tam każde wakacje”. Użył typowego wyrażenia „_dans le bled_”, którym określa się nie tylko algierską, ale i w ogóle maghrebską prowincję. _Aller dans le bled_, pojechać do ojczyzny, ale na wieś, tam gdzie mieszka rodzina. _Un bledar_ – to może być swój gość, ktoś bliski, rodak, ale też nieokrzesany prostak, człowiek z prowincji.
W wywiadach udzielanych przed meczem sam Zinédine Zidane był bardzo ostrożny i wyważony. W rozmowie z „Le Figaro” mówił:
Jestem jedynym Algierczykiem z pochodzenia w reprezentacji i jestem z tego dumny. Rozumiem, dlaczego więcej rozmawia się o tym meczu ze mną niż z jakimkolwiek innym zawodnikiem, mimo to wolałbym skupić się w tych rozmowach wyłącznie na sporcie.
W wywiadzie dla „Le Monde” przyznał, że po raz pierwszy w życiu nie będzie zawiedziony, jeśli francuska drużyna nie wygra. W kolejnej rozmowie, także cytowanej przez Gastauta, opowiadał:
Od kilku dni spotykam osoby pochodzenia algierskiego, które mnie proszą, bym był łagodny. Jeśli miałbym wybrać mecz, który Francja kończy wynikiem 0 : 0, to byłby to właśnie ten. Mam nadzieję, że to będzie piękne widowisko. Dla nas, Francuzów, i dla nas, Algierczyków.
Nawet te delikatne i powściągliwe wyznania Zidane’a wywołały jednak ostre reakcje niektórych publicystów. Najbardziej znany jest chyba opublikowany już po meczu komentarz publicysty prawicowego „Le Figaro” Ivana Rioufola. Domagał się, żeby Zidane, „który nie kryje słabości do Algierii, kraju swojego pochodzenia, jasno zadeklarował, że jest Francuzem i tylko Francuzem”. Jednocześnie wielu Algierczyków zarzucało piłkarzowi zbyt małe zaangażowanie po stronie ojczyzny przodków. Mieli żal, że nie obnosił się z migranckim doświadczeniem swojej rodziny, że nie zabierał głosu w sprawach dotyczących rasizmu i traktowania osób pochodzenia maghrebskiego we Francji. Zaczęły się pojawiać napisy i plakaty oskarżające Zidane’a o bycie _harki_. Słowem tym w czasie wojny o algierską niepodległość określano Algierczyków walczących po stronie Francji. _Harki_ do dziś jest w Algierii synonimem zdrajcy. Te oskarżenia szczególnie zabolały Zidane’a.
Biografka twierdzi, że piłkarz pojechał przed meczem obejrzeć słynną paryską dzielnicę Barbès, znaną z tego, że mieszka tam wielu Algierczyków. Kultowy algierski piosenkarz, zmarły jesienią 2018 roku Rachid Taha śpiewał nawet zabawną piosenkę z jej nazwą w tytule. Opiewała wieloetniczny, barwny charakter okolicy. Zdaniem Lahouri Zidane nie kryje się z sympatią do swojego algierskiego dziedzictwa, ale jednocześnie unika wchodzenia w spory dotyczące miejsca migrantów z Algierii we francuskim społeczeństwie. Zbliżający się mecz i nalegania mediów postawiły go w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji, w której nie do końca potrafił się odnaleźć i zachować tak, żeby wszystkich zadowolić.
Wreszcie nadszedł 6 października 2001 roku. Transmitująca mecz telewizja dołożyła ponoć wszelkich starań, by zachować neutralność przekazu. Wydawca osobiście błagał o obiektywizm i umiar dwóch dziennikarzy mających komentować wydarzenie.
Większość trybun wyraźnie sympatyzowała z Algierią, ale wielu kibiców starało się pokazać podwójne emocje i sympatie. Zdarzali się ci z twarzami pomalowanymi w barwy algierskiej flagi i jednocześnie ubrani w koszulki „Niebieskich”. Dużo było par mieszanych, w których jeden kumpel wymachiwał flagą Algierii, a drugi Francji albo żona w trikolorze siedziała obok męża w barwach zielono-białych z czerwoną gwiazdą i półksiężycem.
Mimo pełnego dobrej woli nastawienia części kibiców wszystko od początku zmierzało jednak w złą stronę. Już podczas francuskiego hymnu rozbrzmiały gwizdy z trybun, a potem wybuchały z nową siłą za każdym razem, kiedy jakiś zawodnik francuskiej drużyny był przy piłce. W siedemdziesiątej szóstej minucie meczu, przy francuskim prowadzeniu 4 : 1, tłum kibiców z algierskimi flagami wtargnął na boisko. Zidane’a już wtedy tam nie było, zszedł wcześniej do szatni zastąpiony przez innego zawodnika.
Sędzia przerwał mecz. Rozgrywka nigdy nie została dokończona. Oficjele opuszczali stadion prześladowani gwizdami zawiedzionych kibiców, w czasie gdy służby porządkowe jeszcze rozprawiały się z intruzami. Gastaut twierdzi, że Zidane jako pierwszy wziął prysznic, przebrał się i wyszedł z szatni, nie mówiąc do nikogo ani słowa.
Już po meczu kolega Zizou z drużyny Marcel Desailly zwierzył się magazynowi „L’Équipe”, że pakując torbę, nie mógł uwierzyć, że znajduje się w tym samym miejscu, gdzie cieszył się zwycięstwem w mundialu. „Tak bardzo atmosfera wydawała się inna niż ta sprzed zaledwie trzech lat” – stwierdził.
Komentarze w mediach wywołało też milczenie Zidane’a po meczu. W odróżnieniu od na przykład Liliana Thurama nie skomentował tego, co zaszło. Thuram jako jeden z nielicznych zawodników został na boisku i próbował rozmawiać z młodymi, których zachowanie doprowadziło do przerwania spotkania. Jednemu nastolatkowi wykrzyczał w twarz: „Czy wiesz, że w tej chwili wzmacniasz wszystkie uprzedzenia, jakie ludzie mają na twój temat? A potem będziesz płakał i powiesz, że nikt cię nie rozumie”¹³. Kilka miesięcy później Thuram został członkiem Wysokiej Rady do spraw Integracji (Haut Conseil à l’intégration).
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._ PRZYPISY KOŃCOWE
1 _Did Africa Just Win The World Cup? | The Daily Show With Trevor Noah_. youtube.com, bit.ly/32EeDB5, dostęp: 17.07.2020.
2 Yvan Gastaut, _„Black, blanc, beur”, la fin d’une génération_, „Libération”, 17.07.2008.
3 Pierre Montagnon, _Histoire de l’Algérie. Des origines à nos jours_, Paris: Pygmalion, 2012, s. 170.
4 Tamże, s. 188.
5 Smaïl Zidane, _Sur les chemins de pierres_, Paris: Michel Lafon, 2017, s. 89, 90.
6 Tamże, s. 103.
7 Tamże, s. 115.
8 Tamże, s. 124–125.
9 Tamże, s. 138.
10 Tamże, s. 150.
11 Tamże, s. 179.
12 Yvan Gastaut, _Le sport comme révélateur des ambiguïtés du processus d’intégration des populations immigrées. Le cas du match de football France-Algérie_, „Sociétés contemporaines” 2008/1, no. 69, s. 49–71. Kolejne cytaty tamże.
13 _France–Algérie 2001: Thuram raisonne un jeune qui avait envahi la pelouse_, bondyblog.fr, bit.ly/2ZNfm0R, dostęp: 14.07.2020.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2020
Wydanie I