- W empik go
Gorzałka. Tom 4: powieść - ebook
Gorzałka. Tom 4: powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 252 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jednego dnia odwiedził Augusta pan Wilhelm Haberwald, wuj pani Strumskiej, którego pan Walery specyalnie nasłał na syna. Rodzinę Haberwaldów powszechnie szanowano w Warszawie zarówno z powodu jej zamożności, jako też – filantropijno obywatelskich dążeń i czynów; głową, zaś owej rodziny, której trzej synowie uprąwiali różne gałęzie przemysłu i handlu krajowego, był właśnie Wilhelm, człowiek poważny – jak się w Warszawie mawiać zwykło o ludziach bogatych.
August szczerze nie lubił Haberwaldów i mawiał o nich: – „Ta rodzina korzenników i inżynierów od wieku zaplugawia etykę, zasłaniając nią fałsz i wyzysk; jest to dynastya, która publicznie wypisuje swe cnoty na flagach, prywatnie używa ich na ścierki i chustki do nosa”. Młodzi Haberwaldowie: Maks, Fryderyk i Henryk, stanowiący z małemi odmianami nowe wydania swego ojca, mówili znowu o Auguście, że to jest „narwana głowa, zupełnie niezdolna zrobić z nauki właściwego użytku”. Stara Haberwaldowa, obrażona, iż August, mimo zaproszeń, nie bywał w jej domu, nazywała go „paniczykiem”, który, ufając w ojcowski majątek a niepomny na swe pochodzenie, pnie się do rodowej arystokracyi. „Haberwaldzizna”, jak August zwał tę rodzinę, stanowiła coś jakby rzymski patrycyuszowski ród, złożony z koligatowi klientów, utrzymujących między sobą bardzo ścisłą solidarność: – nie zginął nigdy taki, kto do nich należał.
Pan Wilhelm, zwany w domu Strumskich „wujem Haberwaldem”, był to człowiek stary, z czerstwą czerwoną twarzą, pełnemi energii niebieskiemi oczyma, z krótko przystrzyżoną siwą brodą i czupryną, staranny w ubiorze a tak logiczny i niezłomny w swych przekonaniach, jak nakręcona katarynka. Prowadził on dom dostatni, trzymał wierzchowca, powóz, cugi, miał bibliotekę, zbiór obrazów, numizmatów i starych skorup. Z ust jego często można było słyszeć wychodzące to zdanie: – „materyalny dobrobyt jest podstawą działalności człowieka”. Jak każdy człowiek, który ma skromną, wiedzę, stary Haberwald powoływał się zwykle na swoje doświadczenie i świadectwu temu przyznawał charakter powagi naukowej. Lekceważył ludzi niezapobiegliwych, nieoszczędnych, twierdząc, iż bez własności człowiek nie może być moralnym.
Korciło to wuja Haberwalda, iż August, bliski krewniak, nie uznaje jego powagi, że sobie nie uważa za zaszczyt bywać w jego domu, że go jeszcze nigdy nie zapytał o radę, zdanie, co czynili wszyscy należący do rodziny, że się więc wymykał z karbów solidarności rodzinnej, uorganizowanej pod zwierzchnictwem jednego patryarchy. Raziło go to tak, jak gdyby który z członków rodziny psuł planyjego dynastycznej niejako polityki.
Było to już nadzwyczajnie duże ustępstwo, kiedy dumny, sztywnych przekonań mieszczanin przybył w odwiedziny do młodego krewniaka. Panu Wilhelmowi prawdopodobnie towarzyszyła pewność, że zaszczycony przezeń młodzieniec, będzie to umiał ocenić. Wszedł ze swobodą, obrzucił wzrokiem mieszkanie, niedbale podał rękę Augustowi, zasiadł w fotelu i przez chwilę zdawał się oczekiwać na zapytanie:
„Czemuż mam przypisać nadzwyczajny zaszczyt, który mię spotyka?” – Ale młody btrumski zachowywał się coś obojętnie i czekał, co powie Haberwald.
– Podwójny interes sprowadza mię tu do ciebie, panie Auguście – rzekł nareszcie pan Wilhelm, opierając obie dłonie na swych kolanach – zacznę najprzód od swego własnego interesu, prima charitas ab ego. – Nie umiał po łacinie i dlatego z wielką precyzyą cytował łatwiejsze i pospolitsze sentencye. – Bardzo nam przykro, kochany panie Auguście, że coś jak gdybyś unikał naszego domu a przeto zapytuję, czyśmy wobec ciebie nie zawinili czemś przypadkiem?… Jeżeli tak – przepraszam i nie wątpię, iż przebaczysz, gdyż w rodzinie trudno się liczyć; musi być wzajemne zaufanie, inaczej – solidarność upada i trzebaby chyba zwątpić o wartości rodzinnych stosunków.
– Sądzę, że można nie być fanatykiem rodziny a jednak pracować pożytecznie dla społeczeństwa, ludzkości. – Odrzekł August. – Są ludzie, którym jest źle w rodzinie.
– Młodzi ludzie zaczynają próbować swego rozumu od przeczenia temu, co się opiera wszelkiemu przeczeniu; przez jakiś czas sądzą oni, że zmienią, tym sposobem ustrój społeczny; życie doucza ich później, przekonywa dotykalnie, iż to, co jest istotnie pożyteczne, trwać powinno, rozwijać się. Lepiej jest przeto dla młodego człowieka, gdy nie marnuje swego życia na takie eksperymenty bezowocne i zaufa siwym głowom.
– Już to siwizna byłaby dla ranie niewielkim bodźcem do zaufania. Cóż to za zasługa, iż człowiek, przyszedłszy na świat, musiał żyć, dopóki się nie zestarzał, nie osiwiał?
– Zasługa jest niezaprzeczenie, skoro starzy zostawiają po sobie młodym rezultaty pracy. Młodzi mogą tej zasługi nieuznawać, niemniej istnieje ona, wierzaj mi, panie Auguguście! – Mówił Haberwald z godnością.
– Mogę tylko wierzyć, że to, co pan twierdzi ze swego punktu widzenia, prawdziwe jest dla pana, ale pozwolę sobie wątpić, ażeby takie indywidualne przekonanie miało znaczenie prawdy powszechnej.
– Widzę, że mię podchwytujesz za słowa, nie wchodząc w istotę rzeczy.
– Tylko za słowa podchwytywać można, gdy się prowadzi rozmowę!… – Odrzekł August ze złośliwością.
– Eh, mniejsza o to! – Zawołał pan Wilhelm, zniecierpliwiony ciągłą opozycyą. – Skończyłem sprawę osobistą a to, com tu powiedział, chciej uważać raczej za moje ubolewanie, niż za wyrzut, iż stronisz od nas, którzy cię bardzo pragniemy widzieć w swem rodzinnem kółku.
August milczał teraz, ciekawy, jaki to mianowicie drugi jeszcze interes miał mu przedstawić Haberwald, który, zmarszczywszy czoło złożywszy ręce na piersiach, rzekł z miną senatora:
– Drugiej sprawy podjąłem się już jedynie na usilne żądanie i prośby twego ojca; jestem tu po części, jak Piłat w „Credo”; nie moja to rzecz, jeżeli sprawa ta będzie drażliwą dla ciebie, panie Auguście. W każdym atoli razie możesz być pewny mojej dyskrecyi.
Młody Strumski ze wzrokiem zapytującym i lekkim uśmiechem na ustach oczekiwał dalszego ciągu mowy.
Pan Wilhelm pochylił głowę naprzód, oparł ręce na poręczach fotelu i utopiwszy wzrok w krawędzi stołu, prawił znowu:
– Ja i twój ojciec zadziwiliśmy się mocno, że ty, panie Auguście, mając możność zupełną łatwego dostania pieniędzy – bo, nie mówię już o twym ojcu, masz przecie prawo zwrócić się w każdej chwili do mnie, do któregoś z moich synów, zaciągasz dużo kosztujące i kompromitujące pożyczki wekslowe. Twojego ojca zgorszyło to nawet niezmiernie; i słusznie, skoro nigdy podobno nie odmówił ci, ile razy żądałeś od niego pieniędzy…
Haberwald był pewny, że słowa jego sprawią, wielkie wrażenie, upokorzą i pognębią, młodzieńca. Tymczasem August zrobił drwiąca, minę i odrzekł:
– W rodzinie muszą być i tacy ludzie, którzy różnemi sposobami dbają o uczucia moralne, gdyż przez samą tylko pracę na chleb człowiek nie jest jeszcze człowiekiem. Otóż, mój dług wekslowy pochodzi ztąd, że pragnąłem jako tako załatać krzywdę, wyrządzoną człowiekowi, niewątpliwie należącemu do naszej rodziny. Nie robię z tego żadnej tajemnicy, nie ukrywam długu!
– Krzywda, wyrządzona człowiekowi, należącemu do naszej rodziny? W rodzinie naszej nawet i najdalsi krewni nie doznali żadnej krzywdy, nie cierpią braku! – Powiedział pan Wilhelm z dumą.
– Nie wiem, do jakiej rodziny mam zaliczyć Ksawerego Strumskiego, ale wiem, że wśród członków, poważnie rozprawiających o celach i znaczeniu rodziny, człowiek ten żyje w ostatniej nędzy i zwalony jest chorobą,. Rodzina nie może mię za to winić, żem mu pośpieszył z pomocą… Jeżeli zaś memu ojcu chodzi o pieniądze, niech ten dług wytrąci z mego utrzymania, ponieważ robiąc krzywdę bratu, utrzymanie syna uważa za swój obowiązek.
– Więc to o Ksawciu mowa? Podług mnie, człowieka tego należy nieuchronnie z rodziny wyłączyć, ponieważ jego postępowanie przynosi nam wszystkim ujmę.
– Biedny i chory – dwa względy, dla których zasługuje na współczucie.
– Ludzką biedę umiem uszanować a dla wad i błędów – być wyrozumiałym, ale wyrozumiałości muszę jakiś kres zaznaczyć.
– Dla psa łańcuchowego, dla gęsi, kury ze swego podwórka, jest się wyrozumiałym, gdyż to wszystko trzyma się rodziny, ale człowiek, który się od solidarności oderwał, jest już po za kresem wyrozumiałości…
– Próżniak, pijak, włóczęga, gbur, nicpoń ostatniego rzędu! – Wykrzyknął Haberwald z uniesieniem i zapalił papierosa, poczem znowu mówił: – Przez pewien czas przysyłał do mnie przyjaciela swego, jakiegoś Łopatkiewicza, z prośbą, o zasiłek pieniężny; nieodmówiłem mu ani razu i mocno tego żałuje, gdyż mi zrobił potem bardzo przykrą, awanturę.
– Zawód spotyka zawsze człowieka, który jest dobroczynny w nadziei wdzięczności. Daje się nietyle dlatego, że ktoś potrzebujący przyjmuje, ile – że się czuje w sobie konieczność zadowolnienia z ulgi niedoli ludzkiej.
Tak rozmawiali o Ksawciu, nie wiedząc o jego zgonie.
Pana Wilhelma, znanego warszawskiego filantropa, mocno ubodły ostatnie słowa Augusta.
– Rzuciłeś w błoto dwa tysiące rubli ojcowskich, panie Auguście! – Rzekł z niechęcią.
– Dałem weksel tylko na pięćset rubli.
– Twój ojciec zapłacił lichwiarzom cztery weksle – każdy po pięćset rubli i opatrzony twoim własnoręcznym podpisem. Jakkolwiek postępowanie twe mocno zgorszyło pana Walerego, zachował on się jednak tak, jak dobry ojciec. Teraz na ciebie kolej: czas wrócić na drogę obowiązku!
– Nie prowadzę handlu obowiązkami! – Powiedział stanowczo August. – Nie moja zaś wina, jeżeli mój ojciec niechce uznać, iż miałem obowiązek ratować w niedoli jego rodzonego brata…
– Lubisz się spierać, rzucać frazesami a tu nie o to chodzi! Sprawa z wekslami skończona, ale jest inna, ważniejsza – sprawa naprawienia zachwianych przez ciebie stosunków rodzinnych. Jako syn, powinieneś zrobić pierwszy krok, prosić ojca, aby puścił w niepamięć twe postępowanie.
– Użyty przez pana wyraz „powinieneś”, nie jest tu właściwy, ponieważ ja nie czuję w sobie powinności, któraby mię zmuszała do zrobienia tego pierwszego kroku.
– Więc chcesz, aby wszystko zostało po staremu? Wstydź się, panie Auguście! – Zawołał ze zgorszeniem Haberwald, zrywając się z fotela.
– Jakiż tu jest powód do wstydu? Mnie śmieszy raczej powód, dla którego powinienem jakoby ojca przepraszać, wcale go nie obraziwszy. Ojciec zapłacił weksel z moim podpisem – jest to pierwsza przesłanka; mój stryj a rodzony brat ojca, użył pieniędzy – przesłanka druga. I z tego wyprowadza się wniosek, że ja dźwigam na sobie jakieś ogromne brzemię winy, za którą powinienem ojca przeprosić. Deklamujecie tylko a żądacie uznania takiego, jak gdybyście przepisywali prawa rozumowi ludzkiemu.