- W empik go
Gorzka nagroda: powieść - ebook
Gorzka nagroda: powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 405 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Cóż, siostro Vilno, jakże się miewa nasz pułkownik?
Na pytanie to, rzucone tonem szczerym i serdecznym, zabrzmiał w odpowiedzi głos czysty, dźwięk srebrnego dzwonka przypominający.
– Lepiej, o wiele lepiej, doktorze. Za dni parę nie będzie już zupełnie potrzebował naszej pomocy.
Mówili wśród murów szpitala, wzniesionego pod skwarnem niebem południowej Afryki, murów, nieprzywykłych do słów pełnych otuchy. Wzdłuż ścian stały rzędem łóżka polowe, jęki zaś stłumione, przerywające cisze, dowodziły najlepiej, iż cierpienie obrało tu sobie niepodzielne królestwo. Ciemno ubrana postać siostry miłosierdzia, przesuwała się tylko, jak duch opiekuńczy, niosąc tu lekarstwo lub pożywienie, tam śmiech pocieszający i wyrazy pełne nadziei. Jednemu poprawa poduszkę, drugiemu posunięciem bandaży przyniosła ulgę; sama zaś zawsze czynna i ciągle na nogach, nigdy zdawała sio Nużenia nie doznawać.
I w tej chwili nawet, drobne paluszki siostry Vilny nie spoczywały wcale. Wsparta o stół, przepełniony buteleczkami mnóztwem lekarskich przyrządów, zwijała zręcznym ruchem długi bandaż płócienny. Obcisła, czarna suknia uwydatniała wysmukłą jej postać; biały fartuszek i duży krzyż na piersiach wskazywały rolę, w jakiej się tu znajdowała; mała główka za to dsłoniona zupełnie, lśniła bogactwem złotawych splotów.
Delikatne rysy, pochylone nad bandażem, zdumiewając nadzwyczajną czystością linii, wyrazem swym musiały pociągać i czarować każdego, tyle znajdowano w nich słodyczy i uroku, takim nieporównanym blaskiem jaśniały wielkie, aksamitne jej oczy o barwie wyidealizowanej przez malarzy starej szkoły włoskiej' Głębię ich uwydatniała cera przejrzysta, matowo blada, przybierająca na drobnych rączkach odcień tak alabastrowo biały iż śledzenie żywego, zwinnego ich ruchu, prawdziwą sprawiało przyjemność.
Zapatrzony w młodziutką siostrę miłosierdzia i przykuty czarem, nie na piękności fizycznej opartym jedynie, a przez dziewczę to roztaczanym dokoła, doktor Norton czuł, iż chętnie pozostałby tu dłużej; zajęcia jednak, jakich dostarczał szpital, przepełniony chorymi, nie pozwalały na dogadzanie samolubnym zachciankom, nie dopuszczały marzeń romantycznych; lekarz też dodał tylko poważnie:
– To dobrze, bardzo dobrze. Dziękuję za pomyślną nowinę. Castelnau należy do ludzi niezbędnie potrzebnych, nie potrafilibyśmy go zastąpić.
I pospieszył do dalszych obowiązków, podczas gdy piękna szarytka, ukończywszy zszywanie bandażu, skierowała się ku sąsiedniemu oddziałowi szpitala. Idąc między dwoma rzędami łóżek, oczy pełne słodyczy, zwracała życzliwie ku chorym, przyczem spostrzegła z uśmiechem, iż wszystkie głowy podnosiły się ku niej, jak gdyby stwierdzając dowodzenie ranionych, że sam widok siostry Vilny ulgę im w cierpieniach przynosi.
Bandaż przygotowanym został dla prostego żołnierza, szkockiego górala, który, tłumiąc jęki przy opatrywaniu strzaskanej dłoni, uśmiechał się pomimo bólu do delikatnej postaci kobiecej, z takiem serdecznem współczuciem pochylonej nad nieszczęśliwym.
– Tak, – przyznał, w odpowiedzi na słowa jej łagodne, – podczas obwiązywania więcej zwykle boli, a jednak chciałbym, siostro, byś się nie spieszyła tak bardzo; mógłbym cię dłużej mieć przy sobie.
Szarytka uśmiechnęła się tylko, położywszy zaś rękę na czole chorego, powiedziała mu, że ma widocznie trochę gorączki, bo majaczyć zaczyna i spokojna poszła dalej.
W chwilę później zbliżała się już ku innemu posłaniu.
Drzwi, prowadzące do sali następnej, tworzyły zagłębienie, w którem, nie przez jakieś względy szczególne, lecz wypadkiem tylko odosobniony od innych, leżał trzydziestoletni może mężczyzna, o szlachetnych, regularnych rysach i ciemnej, południową krew znamionującej cerze.
Kruczemi włosami okolona jego głowa, poruszała się nie spokojnie; palące, czarne oczy, ujrzawszy zdala wytworną postać kobiety, nie opuszczały jej ani na chwilę. Jeżeli pod mocą wzroku tego, serce siostry Vilny uderzyło mocniej, rysy jej, spokojne jak zwykle, wrażenia wewnętrznego najlżejszem nie zdradziły drgnięciem. A jednak trzeba było prawdziwego stoicyzmu, by patrzeć obojętnie na radość głęboką, jaka za zbliżeniem się jej rozjaśniła rysy mężczyzny, zastępując w nich wyraz ponurego bólu i cierpienia.
– Jakże się pan czujesz? – zapytała z łagodnym spokojem.
– Prawie zupełnie dobrze, droga siostro. Zdaje mi się, że mógłby na bez mała szpadę napowrót przy pasać.
– Pomimo tego będziemy zmuszeni zatrzymać pana dni jeszcze parę tutaj. Czy nie doznajesz żadnego bólu?
– Odkąd tu pani jesteś – żadnego. Z chwilą ukazania się twego, siostro, cierpienie pierzchło jak zaklęte.
Mówił tak cicho, iż, oprócz stojącej obok kobiety, słów jego nikt inny nie mógł posłyszeć.
– Nie powtarzaj pan, proszę, niedorzeczności; inaczej zmuszona będę ust nawet nie otworzyć do ciebie, – skarciła lekko.
– Prawda, wypowiedziana szczerze, nie zasługuje na takie lekceważące miano. Zresztą milczenie twe, siostro, nie przeszkodzi mi patrzeć na ciebie; tego nie możesz przecież zakazać. Co już pani odchodzisz?
– Rzecz prosta; wielu innych wzywa mojej opieki. Odwróciła się, w tej chwili jednak palce chorego pochwyciły ją za rękaw.
– Zatrzymaj się, siostro, – zawołał. – Powiedz mi tylko, czy zobaczę cię dziś jeszcze.
– Wieczorem dopiero. Zajrzę tu, by zapytać jak się pan miewasz.
– Prawda, nie wolno mi być samolubnym. Ale wrócisz pani na pewno?
Ciemne oczy szarytki unikały rozmyślnie błagalnego jego wejrzenia.
– Wszak powiedziałam już, że wrócę, – zapewniła zimno.
Drzwi, równoległe prawie z łóżkiem chorego, otworzyły się w tej chwili, doktór zaś, stojący na progu ich, usunął się szybko, by siostrze Vilnie przejście ułatwić. Kształtna główka jej skłoniła się na znak podzięki, powieki wszakże i tym razem spuszczonemi zostały, jak gdyby nie chciały widzieć błysku namiętnej tkliwości, z jaką młody lekarz postać jej całą jednem gorącem obejmował wejrzeniem. Błysk ten zamienił się wobec lodowatego jej chłodu w piorun gniewu, i doktor, zacisnąwszy pięści, mruknął przez zęby słów parę, wysoce dla pułkownika Castelnau niepochlebnych.
Gorąca, afrykańska noc nadeszła już dawno; pomimo jednak ciemnego jej całunu, wśród nagich ścian szpitala czarne postacie lekarzy i dozorczyń snuć się nie przestawały. Liczba ich tylko zmniejszyła się znacznie, część bowiem musiała szukać niezbędnego spoczynku. Noc zresztą niewiele w tym przybytku niedoli przynosiła spokoju. Ciężko ranni jęczeli żałośnie; inni, stękając, lub przewracając się w śnie gorączkowym, wołali jużto wody, już pomocy, kilku zaledwo wolnych od maligny odpoczywało w śnie głębokim.
Około północy dopiero, siostra Vilna skierowała się w stronę, gdzie leżał pułkownik Castelnau.
– Co? Jeszcze pan nie śpisz? – zapytała, spotkawszy błyszczące jego oczy, utkwione w niej chciwie.
– Nie mogłem zasnąć przed zobaczeniem pani, – brzmiała odpowiedź. – A ty, siostro, czyż nie myślisz odpocząć wcale?
– Nie; mamy mnóztwo chorych, i jestem ciągle potrzebną. Powinnam więc być na nogach.
– W tej chwili jednak nikt cię nie wzywa. Czy nie mogłabyś pozostać przy mnie troszeczkę?
Zawahała się nieco.
– Dobrze, ale, korzystając z mojej obecności, będziesz pan usiłował zasnąć?
– Tego nie mogę przyrzekać; zresztą zobaczymy, siadaj pani tylko, – dodał, wskazując na krzesło, stojące u wezgłowia. Wśrod murów tych, tak mało dających rozrywki, nie powinnaś mi tak drobnej odmawiać łaski.
Spełniając życzenie kapryśnego pacyenta, Vilna nie bez złego przeczucia żądane zajęła miejsce. Wobec przyćmionych świateł i snu chorych, byli oni w tej chwili odcięci od reszty sali i sami prawie. Blask nocnej lampy słabo zaledwo dochodził do zakątka, zajmowanego przez pułkownika; wśród dozorczyń na Vilnę jednę tylko przypadała o tej godzinie kolej czuwania. Serce mężczyzny zabiło też gwałtownie, gdy, pochylony ku postaci opiekunki swej w niemocy, dłoń jej drobną w silne swe pochwycił ręce. Spojrzała nań dziwnie błyszczącemi źrenicami i cofnęła się szybko. Błagalny jednak, gorący wzrok chrobrego rozzbroił ją i odurzył, tak, iż obezwładniona, pozwoliła m paluszki swe ująć i zatrzymać chwilę, aż ośmielony, nagle pochylił się, długi złożył na nich pocałunek. Bezsilna, nie umiejąca znaleźć woli, potrzebnej do oporu, poddała się dziwnemu uczuciu błogości, przepełniającemu jej duszę.
Vilna Lascelles nie od dziś już wiedziała, że serce jej należy niepodzielnie do tego człowieka, że miłość jego najwyższe zapewniła by jej szczęście. Kochając go jednak, nie śmiała marzyć o wzajemności, nie przypuszczała, by skromne, obowiązkom miłosierdzia oddane, dziewczę, zdołało wywrzeć trwalsze wrażenie na świetnym oficerze, bożyszczu towarzyszy broni i ulubieńcu najpierwszych kółek stolicy. Przyniesiono go tutaj miesiąc temu zaledwo, ranionego niebezpiecznie, śmiertelnie nawet, jak sądzili na razie doktorowie. Od tej pory był pod ciągłą i nieustającą opieką siostry Vilny, która, nie znając go wcale przedtem, przyuczyła się wszakże oddawna wielbić i szanować imię bohaterskiego pułkownika, Wincenty Castelnau bowiem, jako jeden z najwybitniejszych wojowników w służbie Jej Królewskiej Mości, zjednywał sobie wszędzie poklask, cześć i uznanie.
Ze miody, dorodny mężczyzna i piękna kobieta, zmuszeni przez kilka tygodni do ciągłego obcowania z sobą, mogą się żywiej zająć wzajemnie, rzecz to bardzo naturalna; rola jednak chorego, przykutego bezradnie do łóżka, niebezpieczniejszą tuła przyjęła na siebie niż dla tej, która postać opiekuńczego anioła przyjęła na siebie. Vilna w szpitalu, przepełnionym ranny – rui, rozrywana ciągle, wzywana błagalnie, z rękoma niemogącemi podołać robocie, nie miała czasu na mrzonki próżniacze lub snucie pajęczej przędzy marzeń. Pułkownik, leżąc przez długie godziny bezczynnie, wśród nocy bezsennych często od bólu i gorączki, nie miał milszego zajęcia nad przypominanie każdego jej słowa i spojrzenia, nad śledzenie wysmukłej postaci, przesuwającej się ze słowami współczucia i słodyczy od jednego do drugiego skrwawionego nędzarza, nad wsłuchywanie się w głos jej świeży, łagodny, a tak różny od jęków bólu i łkań rozpaczy, rozlegających się dokoła.
Kobieta w postaci ducha pocieszyciela, w roli kapłanki, niosącej promyk nadziei i ulgę cierpiącym, najniebezpieczniejszą jest dla mężczyzny; czar, jaki ją otacza, niepokonanym się staje.
Vilna zbyt była zajętą, by rozbierać wrażenia swe, by poddawać uczucia pod skalpel badania; zresztą usiłowała nie przywiązywać żadnej wagi do spojrzeń chorego, lub słów, które często przyprowadzały serce jej do żywszego tętna. Była piękną i, pomimo braku próżności, wiedziała o tem; nic też dziwnego, – tłomaczyła sobie, – iż pułkownik Castelnau, pozbawiony wszelkiego towarzystwa, starał się zatrzymać ją obok siebie. Gdy wróci do garnizonu, lub wesołych kółek stolicy, zapomni z pewnością o spotkanej chwilowo siostrze miłosierdzia.
Słowa te wszakże dorywcze, uścisk dłoni, lub gorące spojrzenia, posiadały dla niej dziwny urok i dziwną gorycz zarazem. Nie łudziła się; że chory wielbił swoję dozorczynią i opiekunkę, było to jasnem dla każdego, nie znaczyło jednak bynajmniej, by mężczyzna kochał kobietę. Vilna nie chciała przelotnej wdzięczności i sympatyi brać za uczucie życia całego. A jednak, to nie podzięka ranionego żołnierza za ulgę doznaną błyszczała w oczach pułkownika, gdy, pochylony w tej chwili, patrzał w głębię ciemnych jej źrenic; nie wdzięczność drgała w gorącym pocałunku, jaki Castelnau na ręce jej złożył; przypuszczenia też i obawy młodej kobiety musiały pierzchnąć pod tym nieobliczonym wybuchem uczucia, chory bowiem wyczyta w spojrzeniu jej odpowiedź, której usta nie dałyby mu tak łatwo. Był to błysk niczem niezamąconego szczęścia, wiary i ufności bez granic.
– Vilno, – wyszeptał żołnierz wreszcie, – Vilno, przy – puszczam, nie – ja pewny jestem, że i ty mnie kochasz. Najdroższa, pozwól bym z własnych ust, twych słowa te posłyszał, by złudzenie w pewność się zmieniło.
Milczała. Jakieś dziwne zalęknienie całą jej opanowało istotę. Odwróciła główkę tylko, ukazując mu profil, któo czyste, szlachetne zarysy, blade zazwyczaj, szkarłatna teraz pokryła purpura. Nowy pocałunek, na białej dłoni złożony, niema swą wymową zbudził ją z zadumy.
Długie rzęsy kobiety podniosły się zwolna.
– Tak, – wyznała z prostotą, – kocham cię, choć do tej chwili nie wiedziałam o tem.
W oczach Castelnau niewypowiedziana zabłysła radość.
– A jednak, ukochana, miłość moja nie obcą ci być musiała, – wołał z namiętnym, do szeptu zniżonym wybuchem. –
dawno, dawno już, od pierwszego wejrzenia, całą mą opanowałaś istotę. Przyzwyczaiłem się tęsknić za uśmiechem twym, chwytać w lot spojrzenie, śledzić ruch każdy. Sala ta ponura drogą mi się stała, gdyż ty w niej byłaś. Mówić ci wszakże o tem, w ostatnich czasach szczególniej, nie śmiałem.
Bo i po cóż, – myślałem, – gdy śmierć lada chwila zabrać mnie może? Jeżeli przeżyję, jeżeli wyzdrowieję, wtedy odslonię jej me serce, niech sama zajrzy w jego tajniki, niech pozna, jak do głębi wypełnić je umiała. Postanowienie to dodało mi mocy, pomogło zwyciężyć ból i cierpienie; dziś jednak, pokusa zbyt silną była, nie mogłem jej się oprzeć, musiałem powiedzieć, jak bardzo cię kocham. Vilno, najdroższa, czy źle uczyniłem?
– Nie, och, nie.
– Życie moje tak zimne i samotne było dotąd, – ciągnąć po chwili z chmurą smutku na czole. – Raz już, Vilno, okropną Popełniłem pomyłkę; srogo też odpokutować mi ją przyszło.
Przezroczyste źrenice kobiety podniosły się ku niemu; oczach Castelnau jednak jaśniała szlachetna prostota Sczerość. Miss Lascelles uśmiechnęła się z ufnością.
– Niech ci Bóg nagrodzi głęboką wiarę, z jaką przyjmujesz me słowa, – zawołał gorąco. – W spojrzeniu twem cień nawet powątpiewania nie błysnął.
– Bo i w duszy mej powstać-by on nie mógł, – odparła.
– Myśl więc, iż nie jesteś pierwszą kobietą, przez serca me wybraną, nie sprawia ci przykrości, Vilno?
– Przeszłam już wiek naiwności, w którym dziewczęta wierzą, że pokochany przez nie trzydziestoletni mężczyzna po raz pierwszy z gorętszem zapoznaje się uczuciem.
– Lub że miłość jego szlachetną i głęboką być potrafi? Oczy jej smutne rzuciły mu wejrzenie, wargi zadrżały lekko. Oddychała szybciej, jakby pod naciskiem silnego wzruszenia; z ust jej wszakże żadne nie wybiegło słowo. Wychudła ręka Castelnau spoczęła z dziwną tkliwością na kasztanowatych splotach szarytki.
– Ukochana – wyrzekł głosem stłumionym – przebacz mi ten żart okrutny. Mężczyzna trzydziestoletni, promieniem miłości oczarowany, silniej zazwyczaj i goręcej kocha od młodzika. Nie sądź zresztą, bym ci tylko przynosił popioły wystygłego serca. Przeciwnie, podniosłą siłę uczucia dziś poznaję po raz pierwszy, związek mój bowiem z Gertrudą Betmont był oparty głównie na chłopięcym zapale i złudzeniach, które ona w przeciągu lat dwóch potrafiła zniweczyć, zdeptać i zabić.
Glos pułkownika urwał się nagle.
– Zapomniałem – dodał po chwili – że o umarłych nie należy mówie nic złego. Gertruda zaś nie żyje od roku. – Vilna, pogrążona w głębokiem milczeniu, nie poruszyła się nawet. Castelnau ciągnął dalej:
– Rok, czas to zbyt krótki na pozór, by po upływie jego nowe już tworzyć związki i nowe składać przysięgi. Na dziesięć lat wszakże przed śmiercią, jąkają spotkała na morzu, żona moja nie istniała już dla mnie. Wkrótce po ślubie roześliśmy się na zawsze. Przez resztę życia zaś, spotkałem ją parę razy zaledwo. Vilno, nie sądźże chcę okazać się nieskazitelnym w twych oczach. Nie, jawieni, że w każdej niezgodzie domowej wina po obu leży stronach, a przecież, Bóg świadkiem, iż próbowałem wszystko dla szczęścia jej poświęcić; uporem wszakże i złą wolą paraliżowała ustawicznie najlepsze me chęci. Wkrótce też poznałem, że związek nasz straszną by pomyłką. Obcy sobie zupełnie, niezdolni pojąć się, mogliśmy zamiast szczęścia, zdobyć spokój przynajmniej. Niestety, i tu usiłowania moje próżnemi się okazały.
– Chybaż cię nie kochała? – wybiegło na usta kobiety.
__Czy mnie kochała? – podjął Castelnau z niewymowna goryczą. – Vilno, powiedz, co wiesz o mnie? wyznaj, czy oprócz rozgłosu, zdobytego na polu bitwy, słyszałaś inne szczegóły mego życia?
– Mówiono mi, że jesteś uczciwym i szlachetnym człowiekiem, że wierny w przyjaźni….
– Ależ nie o to chodzi. Chcę wiedziće, czy pytałaś się o stosunki moje materyalne? czy sądzisz, że rozporządzam znacznymi środkami, lub jestem zupełnie ubogim?
– Och, to mi obojętne.
– Tak, bo ty, skarbie mój, oddałaś serce Wincentemu Castelnau, podczas gdy Gertruda Belmont powierzała rękę swą dziedzicowi obszernych włości Templemore'u. Poznaliśmy się w Indyach; pułk nasz, stojący w Kalkucie, ogłosił ją za najpiękniejszą kobietę w mieście, i w rzeczy samej czarowną była. Dzisiaj, lub w kilka lat później nawet, uroda jej najlżejszego nie nczyniła-by na mnie wrażenia; ówcześnie jednak, miałem lat dwadzieścia jeden, nic też dziwnego, iż stara powtórzyła się historya, Gertruda, pomimo pozorów naiwnej ing é nue, wytrawną była kokietką; zapewniała, że mię kocha, ujarzmiała uczuciem; a w dwa miesiące po ślubie bryznęła w oczy najdotkliwszą dla mężczyzny zniewagą, bo dowodzeniem, iż poślubiła mię dla majątku i stanowiska jedynie.
Zatrzymał się, zwyciężony silą wspomnień bolesnych; w kobiecie siostra miłosierdzia zbudziła się w tej chwili. – Proszę cię, ani słowa więcej! – zauważyła z niepokojem. – Zapomniawszy o obowiązkach mych i tak jak że wiele mówić ci Pozwoliłam.
– Po co okradać z chwil błogich? Wszak to północ zaledwo a jabym chciał mówić do rana. Nie zmęczenie też kazało mi się zatrzymać, lecz ból moralny; bo i jak tu, Vilno moja, skreślić ci obraz tych dwóch lat okropnych, spędzonych z nią razem Nie posuwając się do poniżającego występku, lub lekkości, która każe mężowi drżeć ciągle o honor swój i imię, Gertruda umiała jednak zatruć mi każdą chwilę spokoju, dom w istne piekło zamieniając. Żądna hołdów i oznak uczucia, sama w zamian nie dawała nic… nawet delikatności i dobrego wychowania, wytworna ta bowiem dama z pozoru, zamie – niala się w życiu codziennem w istotę pospolitą, w samoluba bez granic, dla którego własne zadowolenie najwyższem było prawem na świecie. Salonowe jej wychowanie okazało się maską tylko, kryjącą brak gruntownej wiedzy, płytkość umysłu i czczość sprzedajnego serca. Leniwa i samowolna na wzór wszytkich Angielek w Indyach wychowanych, żona moja pomimo massy otaczającej ją służby, narzekała i skarżyła się wiecznie na brak pompy lub dostatku; nic jej nie wystarczało nic zadowolić jej nie mogło. Dniami całemi dąsała się za jakaś nieokreśloną urazę, wiedząc zaś, że muzyka jest jedną z potrzeb i namiętności mego życia, udawała że dźwięku jej znieść nie może. Mówiąc też, że nie mieliśmy jednego przekonania, jednego uczucia lub myśli wspólnej, słabe mogę dać tylko wyobrażenie o dzielącej nas strasznej przepaści. Wyczerpawszy wszelkie środki pojednawcze, zniechęcony, złamany moralnie, chwyciłem się wreszcie ostatecznego lekarstwa i żądałem separacyi. Opierała się z początku, mówiąc, iż nie chce utracić korzyści, jakie jej stanowisko me w świecie zapewniało. Groźbą porzucenia jej wymogłem w końcu żądaną rozłąkę i odtąd drogi nasze w preciwne rozeszły się strony. Swobodna, otoczona dostatkiem, Gertruda rozmaite miewała fantazye; wybrawszy się przed rokiem na morską wycieczkę z przyjaciółmi, znalazła śmierć w pobliżu wysp Oceanu Spokojnego, z rozbitego bowiem statku ani jedna nie uszła dusza.
Na chwilę głębokie zapanowało milczenie. W sercu kobiety dziwny spokój zagościł, w oczach obojga niewymowne jaśniało szczęście.
Odgłos zbliżających się kroków zbudził ich wreszcie z rozkosznej zadumy.
– Muszę iść, potrzebują mnie, – wyszeptała; zrywając się żywo.
Castelnau dłoń jej z gorącego uwolnił uścisku, tak, iż opuszczając półcień zagłębienia, w sarnę porę zdołała wejść na salę.
– Vilno, – zabrzmiał głos siostry Magdaleny Westlake, – wzywają cię do sąsiedniego oddziału.
– Idę natychmiast, – odparła z gotowością.II.
Nad łóżkiem zajętem przez żołnierza z pułku Castelnau, stał pochylony tenże sam doktor, który zrana usunął się był we drzwiach, by ułatwić przejście miss Lascelles. Na widok jej, postać lekarza wyprostowała się, a rysy rozjaśniły nieco.
– Posłałem po panią – tłómaczył, – gdyż potrzebuję zręcznej i wytrwałej pomocnicy, a Siostra Magdalena za mało ma wprawy dotąd, by w tak ważnych chwilach na współdziałanie jej liczyć można. Rana jest ciężka i wymaga pewnej doświadczonej ręki.
Od jednego rzutu oka wiedziała, co jej robić należy; bez marnowania też słów próżnych, zabrała się do potrzebnych przygotowań, podczas gdy siostra Magdalena Westelake śledziła bacznie pracę zwinnych, delikatnych jej rączek. Zarówno doktor, jak dozorczyni, robili wszystko, co było w ich mocy, by złagodzić cierpienie nieszczęśliwego. Zadanie jednak do trudnych należało; pomimo też całego posłuszeństwa i panowania nad sobą, jęki straszne wyrywały się z piersi biedaka, a krople zimnego potu pokryły jego czoło. Po klątwach nastąpiło gwałtowne zrywanie się i majaczenie; raz sądził, że jest na polu bitwy i usiłował rzucić się na wroga, drugi raz widział, się wśród domowego ogniska w Anglii i tkliwemi do swoich przemawiał słowami,
– To oni, oni, podli murzyni! – wolał, zrywając się na posłaniu. – Czekajcie, dam ja im zaraz!
W tej chwili jednak delikatna, lecz nie mniej silna ręka Vilny opadła na jego ramię, z obawy, by ruchem nagłym nie zniweczył pracy lekarza.
– Cóż to? wstrzymujecie mnie, towarzysze? – pytał rany. – Nie dacie mi bronić naszego pułkownika? Ależ ja nie w ogień, lecz w dyabła gardło skoczył dla niego. Każdy z nas uczyniłby to chętnie. Dzielniejszego wodza w całej niema armii! Puście mnie! czy słyszycie, puście!
– Masz leżeć spokojnie, – zabrzmiał czysty, lecz stanowczy głos Vilny. Jeżeli się będziesz rzucał, opatrunek, zamiast ulgi, ból ci przyniesie.
– Co to? Kto ty jesteś? Nie znam cię wcale, – pytał głosem zmienionym.
– Jestem siostrą miłosierdzia, strzegącą chorych w lzarecie.
– Ach, więc zostałem raniony! Tak, przypominam sobie i on… i nasz pułkownik także. Musisz go pielęgnować, siostro; powiedz mi przynajmniej, jak się miewa?
Ręka ordynującego doktora zacisnęła się w tej chwili kurczowo, w oczach jego złowieszczy zaigrał płomień.
Dziewica nie spostrzegła tego jednak, a na usta jej wybiegła z promiennym uśmiechem dana odpowiedź.
– Pułkownik jest już zdrów prawie: codziennie też dopytuje się o dzielnych swych żołnierzy.
– On nigdy nie myśli o sobie, zawsze o nas tylko, – zawoła! chory, lecz, zmożony bólem, dodał gwałtownie:
– Zmiłuj się… doktorze, ostrożnie! Do dya… Wejrzenie Vilny powstrzymało mu przekleństwo na ustach.
– Siostro, – wyrzekł, – przyrzekam, iż zniosę ból cierpliwie, ale nie opuszczaj mnie, pozostań tutaj…
Ujęła dłoń jego, a twarde palce szeregowca do krwi prawie wpiły się w jej ciało; dla Vilny jednak nie była to nowość. Drobnostkom takim poddawała się chętnie, jeżeli mogły one tylko przynieść ulgę cierpiącym.
Wzrok doktora Graya, jakby magnetyczną siłą pociągnięty, zawisł na dwóch tych dłoniach złączonych: na drobnej rączce szarytki i brunatnych palcach żołnierza, które ją zakrywały prawie. Wszak on nigdy dotąd dłoni jej nie dotknął, nigdy cudowne oczy dziewczęcia nie spoczęły na nim przyjaźnie, a przecież, głębokie, jak gwiazdy, błyszczące, źrenice jej, zwracały się tyle razy ze słodyczą i współczuciem na najprostszego żołdaka, który, konając, klął jeszcze, wymyślał. Spokojny, ociężały doktor Gray, niepomny brzydkich swych rysów i pospolitej postawy, nie mógł nigdy darować tej obojętności miss Lascelles. Za jeden jej uśmiech życzliwy byłby oddał wiele bardzo; siostra miłosierdzia jednak uśmiechała się tylko do chorych i cierpiących; zdrów, silny, a przytem leczący nie w jej nawet oddziale, cóż ją doktor Gray mógł obchodzić? Nie jestem zdobywcą serc niewieścich, nie mam krzyża zasługi i sławy bohaterskiego dowódzcy, powtarzał sobie z goryczą. I w rzeczy samej nie zdolny był współzawodniczyć z urodą takiego Castelnaua, z jego nakazującą, szlachetną postawą, arystokratycznem nazwiskiem i wdziękiem rycerskim, którym kobiety ujmował. I jego to właśnie, świetnego, rozgłośnego zwycięzcę walk ostatnich, oddano pod wyłączną opiekę tej młodziutkiej, uroczej istoty. Cóż dziwnego, iż, pocieszając go i pielęgnując, mogła pokochać zarazem.
Doktor zgrzytnął zębami, a odtrąciwszy myśli zazdrosne pochylił się napowrót nad chorym. Rana przy pomocy siostry Vilny szybko opatrzoną została, tak iż wobec śródków usypiających, nieszczęsny człowiek popadł w pół marzenie, wśród którego ojczyzna, imię pułkownika i jakiejś w kraju zostawionej Maryi, ciągle na usta jego wracały.
– Powinnaś się już położyć, siostro – zauważył doktór Gray, chcąc cokolwiek przemówić do Vilny.
– O! nie teraz jeszcze – odparła. – Świta zaledwo, a mam chorych, potrzebujących ciągłej mej opieki. Żegnam pana.
I skłoniwszy zaledwo główką, znikła na progu sąsiedniej sali.
Doktor Gray, wolny w tej chwili, mógł był skorzystać z wytchnienia i udać się na spoczynek; wzburzenie jednak nie usposabiało go do snu: opuszczając mury szpitala, postanowił świeżem odetchnąć powietrzem. Wspaniała podzwrotnikowa jutrzenka przybrała niebo w purpurę i złoto, piękność przyrody jednak była dziś martwera słowem dla Graya. Zazdrość, szalona, szarpiąca zazdrość, podniecała wszystkie jego zmysły, odurzała mózg, pulsa w gwałtowne wprawiając bicie. Spokojny… panujący zazwyczaj nad sobą, Seweryn Gray miał ochotę ruchem gwałtownym ulżyć tłoczącemu go uczuciu; obawa wszakże przed okiem obcych kazała mu usiąść na pniu poblizkim i w ciszy jedynie szukać ukojenia.
I ta wszakże niedługo trwać miała. Odgłos kroków męzkich wskazał mu po chwili, iż samotność niedoścignionem byłaby tu marzeniem; ciemna zaś sylwetka, zarysowana na tle świania, oznajmiła obecność jednego z życzliwych mu kolegów. Marek Bernays, niższy od Graya urodzeniem i stanowiskiem, różniący się zarówno charakterem, jak temperamentem, nie należał do sympatycznych dla niego ludzi. Niemniej prawa koleżeństwa i wspólne zajęcia zbliżały ich, stawiając na dość poufałej stopie. Stąd też mały ten człowieczek, o bladej twarzy i wązkich wargach, o przenikliwych, z pod czoła patrzących oczach i ponurem wejrzeniu, włożywszy ręce w kieszenie, ' zbliżył się poufale, z cygarem w ustach, do Grayą.
Czy towarzystwo jego było w danej chwili pożądanem lub nie, Bernays nie zwykł zważać na podobne drobnostki! Niezrażony też bynajmniej milczeniem Graya, wsiadł obok a opierając rękę na jego ramieniu, ciągnął dalej:
– Nie powiodła ci się może operacyą? umiera kto?
– Nie. – Lakonizm nie przestraszał Marka; otrząsnąwszy też popiół z cygara, pytał po chwili:
– Musisz się cieszyć z ocalenia pułkownika. Dzielny żołnierz; trudno byłoby go zastąpić.
– Hm… – Nie przepadasz za nim, jak widzę? skonstatował Bernays z krwią zimną. – No, nic dziwnego; pociesz się jednak: pierwsza lepsza utarczka może go sprzątnąć i uczynić nieszkodliwym.
– Mówisz w zagadkach, – rzucił doktor Gray niechętnie.
– Och, bynajmniej! Poco zagadka? Czy sądzisz, że nie mam oczu, że nie rozumiem wszystkiego. Sprytnyś ty, ale i ja nie głupi: chcesz chować tajemnicę, chowaj ją sobie, chociaż, dalibóg, poco to udawanie, nic a nic nie rozumiem. Złapałem cię parę razy na gorącym uczynku zachwytów, uprzedzam zaś że ja memi małemi oczkami więcej widzę, niż kto inny dużemi, i dla tego właśnie twój czarny humor zdumiewa mnie, bo zkąd pewność, że Castelnau kocha się w twojej pięknej więcej od innych? Wszak oni tu wszyscy prawie głowy za nią tracą.
– Bierzesz mnie za szaleńca chyba – wybuchnął Gray z goryczą, odrzucając maskę tak starannie dotąd przybieraną, -' za zarozumialca, który myśli walczyć z takim Castelnau? Zresztą, i przed jego przybyciem powodzenie nie zbyt mi się uśmiechało. Ludzie, podobni do mnie, nie zdobywają z łatwością serc niewieścich. Spojrzyj tylko i powiedz, czy, będąc młoda dziewczyną, zakochał byś się we mnie?
– No, co prawda, nie pilno by mi było, – potwierdził Bernays z krwią zimną, – niemniej, Mylordzie, strzeż się zazdrości, i nie wyciągaj fałszywych wniosków.
– Proszę cię dość tych żartów, – przerwał Gray ostro – Nie jestem w humorze do konceptów.
– O i owszem mogę milczeć. Znajduję jednak, iż zarząd źle czyni, wysyłając tak piękne szarytki do obozu.
Doktor Gray odwrócił się za całą odpowiedź i zniknął na progu szpitala.
– Biedaczysko, – mruknął Barneys, nie myśląc się bynajmniej szorstkością tą obrażać, – a to został silnie postrzelony. Boże, ileż-to niedorzeczności piszą poeci o miłości, a żadnem nie przyjdzie na myśl, jak wiele złego czyni ona na świecie.III
W tydzień później łóżko półkownika Castelnau przez kogo innego było już zajęte, dzielny zaś bohater walk ostatnich stanął ponownie na czele swego oddziału. Vilna, zapracowana jak zawsze, z podwójną gorliwością poświęcała się swemu zawodowi; miłość, zbudzona w jej sercu, była tak wielką, iż potęgą swą zdawała się opromieniać każdy szczegół życia, budząc tem silniejsze współczucie dla żołnierzy, dzielących trudy i niebezpieczeństwa z pólkownikiem Castelnau.
Dzień ten do wyjątkowo czynnych należał. Krwawa utarczka, stoczona o kilka mil dalej, zapełniła szpital rannymi i umierającymi. Zwycięztwo za to, choć drogo zdobyte, zostało jednak przy hufcach, wiedzionych do boju przez Wicentego Castelnau.
Wieść, iż wyszedł bez szwanku ze starcia, dodała sił Vile; pomimo tego jednak, pomimo nawet rzadkiej wytrwałości,ła już ku wieczorowi upadać pod nawałem pracy i znużenia – Spotkawszy ją też około dziesiątej wieczorem w głównej sali, doktor Norton zatrzymał się na chwilę.
– Proszę, abyś pani poszła i położyła się natychmiast, – wyrzkł rozkazująco, – Nie mam żadnej ochoty pozbawiać się pomocy twej w najgorętszej chwili.
– Wierzaj, doktorze, iż potrafię się jeszcze utrzymać czas jakiś na nogach, jakkolwiek jestem strasznie zmęczona.
– To wystarcza. Gdy ty, siostro Vilno, przyznajesz się znużenia, kto inny był by z pewnośnią doszedł do zupełnego sił wyczerpania! Nigdy nie widziałem tak wytrwałej, jak pni dozorczyni, pomimo, że jesteś dzieckiem prawie. No, a teraz ani słowa, idź i połóż się natychmiast; cztery godziny snu inaczej pogniewamy się na seryo!
Zmuszona do posłuszeństwa, Vilna nie udała się jednak wprost na spoczynek, lecz stanąwszy przy bramie, wiodacej do szpitala, spróbowała odetchnąć wpierw ciszą i spokojem' cudownej, księżycowej nocy. Ruch gorączkowy ustawał tu zupełnie. Ostatni zraniony żołnierz, przeniesiony na salę, odpoczywał pod opieką lekarzy, czar zaś i świeżość nocy kazały zapomnieć o panującej nieopodal nędzy i cierpieniach.
Wsparta o nizka fórtkę, miss Lascelles pobiegła wyobraźnią ku narzeczonemu. Czy też wiedziony przeczuciem myślał o niej nawzajem, lub po dniu trudów i zwycięztwa zasypiał twardym snem żołnierskim? Odgłos kopyt końskich zbudził ją nagle z tej pół słodkiej, pół tęsknej' zadumy; wierzchowiec zwrócił się ku bramom szpitala; serce Vilny uderzyło gwałtownie; w chwilę zaś później, jeździec, osadziwszy ruchem gwałtownym na miejscu rumaka, znalazł się obok niej z wyciągniętemi ramiony.
– Mój skarbie, moje życie! – wybiegło na stęsknione jego usta.
Słowa te były szeptem tylko, a jednak Vilna, przytulona do piersi narzeczonego, musiała w nich odczuć świat cały szczęścia i miłości. Pojął go nawet świadek ukryty, śledzący bacznie ruch ich każdy, świadek, który wtedy dopiero cofnął się ostrożnie, gdy półkownik i siostra miłosierdzia zniknęli na progu szpitala.
– Wincenty Castelnau ranny ponownie, mówiłeś doktorze? Czy…. czy niebezpiecznie?
Głos siostry Vilny nie zadrżał nawet, zadając powyższe pytanie.
– Nie, podobno mogło być gorzej. Ale chodźmy do niego.
Poszła za doktorem krokiem pewnym, a asystując przy badaniu chorego, niosła pomoc żądaną z takim stoicyzmem gdyby ranny nieznanym jej był człowiekiem. Gdy zaś lekarz zawyrokował wreszcie: "Nic niebezpiecznego, " na usta jej wybiegło: "Chwała Bogu!" tonem o tyle naturalnym, iż niktby nie odgadł, jaki ciężar spadł jej w tej chwili z piersi.
Krwawa to była potyczka. Trupów angielskich setkę przeszło podniesiono na placu boju, ile zaś żywych lub umarłych zabrali wrogowie, trudno było na razie obliczyć. Pod wieczór też dopiero zauważono nieobecność dra Graya, który w utarczce czynny brał udział. Napróżno staranne przedsięwzięto poszukiwania; kilka zwłok żołnierskich, zsiekanych do niepoznania, kazało mniemać, iż nieszczęsny Seweryn Gray znalazł śmierć w ich liczbie. Rodzinie pozostawała jedyna pociecha, iż czy zabity na polu wałki, czy zgładzony podstępnie przez dzikich, zginął on zawsze śmiercią walecznych. Cichy, zamknięty w sobie, lecz uczynny i w pracy niezmordowany, młody lekarz pozostawiał ogólny żal po sobie. Wśród czynnego też obozowego życia nawet, nie byłby tak prędko zapomniany, gdyby sercem i umysłami wszystkich nie wstrząsnęła nagła a niespodziewana wiadomość. Wojna kończyła się podobno, armia zaś dostawała rozkaz powrotu do domu; dobrowolni wygnańcy mieli po ciężkich chwilach, spędzonych pod upalnem niebem Afryki, ujrzeć napowrót ukochaną ojczyznę. Dom, rodzina! Jakżeż te słowa mało dotąd znaczyły dla Vilny Lascelles. Osierocona od dziecka, przywykła już dom znajdować tam, gdzie ją obowiązek wzywał. Dziś jednak zmieniły się stosunki, dziś ognisko rodzinne oznaczało dla niej miłość męża, szczęście i spokój, a perspektywa ta wydawała jej się tak wspaniałą, tak promienną i blasku pełną, iż olśniona, obawiała się zatrzymywać dłużej nad nią, by miraż ułudny nie rozwiał się czasem.
Wincenty Casfelnau, pomimo bogactw, wysokiego stanowiska i przyjacioł, nie zaznał również od czasów wczesnej młodości uroku szczęścia rodzinnego.
– Powrót do domu, do ojczyzny, – mówił do Vilny, gdy pozostali sami, – dla mnie, ukochana, równoważy się z pozyskaniem ciebie. Wiem, iż cenisz wysoko swoje powołanie, powiedz mi więc, najdroższa, czy odłożenie tego, – tu dotknął Munduru jej, – wielką sprawi ci przykrość?
Dreszcz nerwowy wstrząsnął postacią Vilny, blade jej lica silniej jeszcze zbielały.
– Cicho, – wyrzekła z trwogą zabobonną. – Nie wymawiaj w złą godzinę, bo i tak czarne przeczucia oblegają mi duszę. Zamało przywykłam do szczęścia, i ztąd zapewne uwierzyć mi w nie trudno, ztąd myśl, iż dola szarytki będzie zawsze mym udziałem, nie opuszcza mnie ani na chwilę.
Próbował pocieszyć ją, złe przeczucie jednak zwalczyć się nie dało. Snadź odgadywała, iż nieszczęście, wyciągnąwszy nad nią dłoń swą kościstą, druzgotało w tej chwili nadzieję lepszej doli, że odtąd żaden promień jaśniejszy nie miał dla niej istnieć na ziemi.
………………………………………………….
Stosownie do życzenia Vilny, pułkownik Castelnau nie wspomniał nikomu o projektowanym ich związku. Ztąd narzeczeni wobec świata obcymi sobie byli zupełnie. Wprawdzie rozkaz powrotu na jednym łączył ich okręcie; pułkownik jednak, nie chcąc ściągać zbytniej uwagi na piękną siostrę miłosierdzia, trzymał się na uboczu, znajdując czasem tylko, wśród szarej godziny, sposobność do poufnej, bliższej sercu rozmowy, niż szablonowa, przy wszystkich prowadzona gawędka. Wspomnienie też wieczorów tych, pełnych ciszy i uroku, ryło się w duszy ich nazawsze; odosobnieni od ludzi, z głębokim tylko szafirem niebios nad sobą i morzem błyszczącem fosforycznie w srebrnych blaskach księżyca, zasłuchani w brzmienie własnego głosu, lub w wymownem pogrążeni milczeniu, byli tu doskonale i niezamącenie szczęśliwi. Ileż też razy, wśród późniejszych walk i goryczy, przychodziło Vilnie żałować, że ocean bezdenny nie pochłonął ich wśród owych chwil rozkosznego upojenia!
Dosięgnąwszy brzegów Anglii, zewsząd ciekawym otoczeni tłumem, pożegnali się, jakby obcy sobie zupełnie. Vilna wracała wraz z innemi siostrami miłosierdzia do Londynu, gdzie się główny ich zarząd znajdował. Castelnau, niemogący tak szybko opuścić swego pułku, miał nazajutrz dopiero podążyć ku stolicy.
Na szczęście dla miss Lascelles, towarzyszące jej szarytki, znużone morską podróżą, zasnęły na następnej już stacyi; uwolniona więc od natrętnego ich gadulstwa, mogła zasunąć się w kącik i własnym oddać myślom. Spełniwszy sumiennie obowiązek podjęty, miała prawo marzyć dziś o przyszłości; jeżeli jednak każde słowo Castelnau, każda oznaka uczucia i miłości, z upojeniem odtwarzaną przez nią była, bogactwo jego za to, położenie społeczne i towarzyskie stanowisko, ani razu nawet na myśl jej nie przyszły. Zbyt doświadczona i światowa, by lekceważyć majątek, była i owszem dumną ze starożytnego jego pochodzenia, sama jednak również arystokratyczne przynosiła mu nazwisko; cieszyła się, że rozlegle włości Templore'u pozwolą im w spokoju szczęścia używać, lecz gdyby pułkownik ubogim był człowiekiem, z równąż radością podałaby mu rękę; pieniądz bowiem, jako cel, żadnej nie przedstawiał dla niej wartości. To, co narzeczony jej posiadał, było niczem, wobec tego, czem sam był w jej oczach. Chociaż więc Vilna, wysokiem estetycznem obdarzona poczuciem, lubiła piękne rzeczy, przez złoto dostarczane, niemniej wzmianka pułkownika, iż brylantami ją obsypie, przykrość sprawiała skromnej siostrze miłosierdzia; zdolna bowiem, zarówno na mocy niezwykłej swej piękności, jak wykształcenia, do zajęcia pierwszego wśród kółek arystokratycznych miejsca, byłaby, jako żona Castelnau, chętnie ubóztwo z nim dzieliła.
Jeżeli więc myśl światowych korzyści, przez małżeństwo pozyskanych, ani na chwilę nie zagościła w złotowłosej jej główce, wzamian, świadoma stanowiska, jakie zajmie, postanowiała gorąco, iż nie da się niem upoić, że nie pozwoli, by ją zamieniło w bezmyślną, tylko modom poświęconą lalkę. Skoro dotąd, zamknięta w skromnych ramach, potrafiła jednak pracować, czynić dobrze i być użyteczną; dziś, pozyskawszy szerszą dla działań swych podstawę, postara się usilnie, by wpływ jej dalsze ogarnął koła, niosąc cierpiącym ulgę i pociechę, ciemnym zaś ziarno wiedzy, wraz ze zbawczym światła promieniem.
Gdyby wreszcie dostatki większy posiadały dla niej urok, gdyby ją silniej pociągały nad marzenia i ideały rwącego się czynu serca, mogła była, wziąwszy rozbrat z idealizmem swym, pozyskać je już oddawna. Warunki rodzinne skłaniały prawie ku temu. Jedynaczka, utraciwszy bardzo wcześnie matkę, zostawiona została pod opieką ojca tylko, światowego, samolubnego hulaki, który, nie robiąc tajemnicy ze sprzedajnych swych instynktów, byłby chętnie kupczył nadzwyczajną pięknością córki i rzadkiemi przymiotami jej umysłu, uważając dary te niebios za towar do nabycia dla więcej płacącego. Szlachętna natura Vilny oparła się podobnym zamiarom; nie chciała nabywać bogactwa za cenę swej urody, nie chciała, by mąż miał prawo pogardzać nią później. Marnotrawny rozrzutnik zmarł tymczasem, wraz z nim zaś ustała do osoby jego przywiązana pensya, zniknęło wszelkie źródło dochodu; o oszczędzaniu bowiem pojęcia nie miał, a sierota na pastwę nędzy rzuconą została nieomal. W tem też pewno przewidywaniu, Vilna zawód szarytki obrała sobie oddawna. Chciała w jakikolwiek sposób pracować i być użyteczną; mr. Lascelles jednak nie dawał sobie wspominać nawet o podobnych zamiarach, zabrawszy zaś córkę, wywiózł ją na ląd stały, w nadziei, że zagranicą prędzej świetną zrobi partyą. Odprawa dana bogatemu Niemcowi, przekonawszy go o uporze córki, we wściekły gniew wprawiła zarazem. Szalone jednak wybuchy żadnego nie odniosły skutku; dziewczę, wysłuchawszy ich ze stoickim spokojem, nie dało się do zmiany postanowienia nakłonić.
– Nie kocham go, ojcze, – brzmiało jedyne jej tłómaczenie.
– A któż tu o miłość pyta? – rzucił z oburzeniem. – Niedorzeczne takie bajki dobre są dla bogatych; zapominasz chyba, iż z chwilą mej śmierci na żebraczke zejść ci przyjdzie.
– Nie, ojcze, żebraczka nigdy nie będę, – odparła z dumą. – Jestem młoda, silna i zdrowa; posiadam chęć do pracy, obok dosyć bystrej intelligencyi; przy dobrej więc woli, potrafię zawsze na kawałek chleba zapracować.
– Co? pracować na życie, wtedy, gdy możesz za jednem wyciągnięciem ręki własnym jeździć powozem!
– Wolę na powóz ten zarobić, niż dostać go w prezencie.
– Nienawistne emancypacyjne poglądy! dzikie jakieś mrzonki o prawach kobiety! Czy wolno wiedzieć, zkąd je poczerpnęłaś?
– Z powietrza zapewne; panują dokoła, a jestem dziecięciem wieku przecież. Zdobywać mozolnie kawałek chleba, na to zgodzę się chętnie; za skarby Golkondy jednak nie poślubię nienawistnego mi człowieka.
I umiała dotrzymać słowa; gdy zaś po dwuletnich wędrówkach na lądzie stałym, ojciec jej zamknął nazawsze oczy, Vilna… zwróciła się do Zakładu Ś-tej Małgorzaty, poświęconego pielęgnowaniu chorych, i tu ulubionemu swemu oddała się zawodowi. Wojna afrykańska dostarczyła jej pierwszego pola do pełnej zaparcia się pracy. Vilna też, jako ochotniczka, wyruszyła na plac boju, dziś zaś, otoczona za odwagę swą i rzadką znajomość rzeczy zasłużonem uznaniem, wracała do cichego schronienia, którego przełożona z otwartemi czekała ją ramiony.
Zakład Ś-ej Małgorzaty nie był żadnym religijnym zakonem; uczestniczki też jego, noszą, c na znak równości miano sióstr, nie składały jednak ślubów, ani przysiąg, nie podlegały najmniejszej regule klasztornej. Stowarzyszone zapisywały się tu dobrowolnie, biorąc za główne zadanie pielęgnowanie chorych w domach prywatnych; przyczem czas wolny od zajęć mogły według własnego przepędzać upodobania.
"Ochotniczki afrykańskie" były tego wieczora bohaterkami zgromadzenia. Wszystkie szarytki, przy jednym zebrane stole, starały się uczcić powrót dzielnych towarzyszek. Siostra Vilna, prześladowana żartobliwie podbijaniem serc żołnierskich, opowiadała z całą swobodą o pielęgnowaniu słynnego pułkownika Castelnau, otwartością tą właśnie wszelkie zbijając podejrzenia.
Słońce trzy razy jeszcze nie obiegło ziemi, gdy Vilna wdzięczna już sobie była, iż tajemnica zaręczyn jej nikomu ujawnioną nie została.