Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gorzka nagroda: powieść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gorzka nagroda: powieść - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 405 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

– Cóż, sio­stro Vil­no, jak­że się mie­wa nasz puł­kow­nik?

Na py­ta­nie to, rzu­co­ne to­nem szcze­rym i ser­decz­nym, za­brzmiał w od­po­wie­dzi głos czy­sty, dźwięk srebr­ne­go dzwon­ka przy­po­mi­na­ją­cy.

– Le­piej, o wie­le le­piej, dok­to­rze. Za dni parę nie bę­dzie już zu­peł­nie po­trze­bo­wał na­szej po­mo­cy.

Mó­wi­li wśród mu­rów szpi­ta­la, wznie­sio­ne­go pod skwar­nem nie­bem po­łu­dnio­wej Afry­ki, mu­rów, nie­przy­wy­kłych do słów peł­nych otu­chy. Wzdłuż ścian sta­ły rzę­dem łóż­ka po­lo­we, jęki zaś stłu­mio­ne, prze­ry­wa­ją­ce ci­sze, do­wo­dzi­ły naj­le­piej, iż cier­pie­nie ob­ra­ło tu so­bie nie­po­dziel­ne kró­le­stwo. Ciem­no ubra­na po­stać sio­stry mi­ło­sier­dzia, prze­su­wa­ła się tyl­ko, jak duch opie­kuń­czy, nio­sąc tu le­kar­stwo lub po­ży­wie­nie, tam śmiech po­cie­sza­ją­cy i wy­ra­zy peł­ne na­dziei. Jed­ne­mu po­pra­wa po­dusz­kę, dru­gie­mu po­su­nię­ciem ban­da­ży przy­nio­sła ulgę; sama zaś za­wsze czyn­na i cią­gle na no­gach, nig­dy zda­wa­ła sio Nu­że­nia nie do­zna­wać.

I w tej chwi­li na­wet, drob­ne pa­lusz­ki sio­stry Vil­ny nie spo­czy­wa­ły wca­le. Wspar­ta o stół, prze­peł­nio­ny bu­te­lecz­ka­mi mnóz­twem le­kar­skich przy­rzą­dów, zwi­ja­ła zręcz­nym ru­chem dłu­gi ban­daż płó­cien­ny. Ob­ci­sła, czar­na suk­nia uwy­dat­nia­ła wy­smu­kłą jej po­stać; bia­ły far­tu­szek i duży krzyż na pier­siach wska­zy­wa­ły rolę, w ja­kiej się tu znaj­do­wa­ła; mała głów­ka za to dsło­nio­na zu­peł­nie, lśni­ła bo­gac­twem zło­ta­wych splo­tów.

De­li­kat­ne rysy, po­chy­lo­ne nad ban­da­żem, zdu­mie­wa­jąc nad­zwy­czaj­ną czy­sto­ścią li­nii, wy­ra­zem swym mu­sia­ły po­cią­gać i cza­ro­wać każ­de­go, tyle znaj­do­wa­no w nich sło­dy­czy i uro­ku, ta­kim nie­po­rów­na­nym bla­skiem ja­śnia­ły wiel­kie, ak­sa­mit­ne jej oczy o bar­wie wy­ide­ali­zo­wa­nej przez ma­la­rzy sta­rej szko­ły wło­skiej' Głę­bię ich uwy­dat­nia­ła cera przej­rzy­sta, ma­to­wo bla­da, przy­bie­ra­ją­ca na drob­nych rącz­kach od­cień tak ala­ba­stro­wo bia­ły iż śle­dze­nie ży­we­go, zwin­ne­go ich ru­chu, praw­dzi­wą spra­wia­ło przy­jem­ność.

Za­pa­trzo­ny w mło­dziut­ką sio­strę mi­ło­sier­dzia i przy­ku­ty cza­rem, nie na pięk­no­ści fi­zycz­nej opar­tym je­dy­nie, a przez dziew­czę to roz­ta­cza­nym do­ko­ła, dok­tor Nor­ton czuł, iż chęt­nie po­zo­stał­by tu dłu­żej; za­ję­cia jed­nak, ja­kich do­star­czał szpi­tal, prze­peł­nio­ny cho­ry­mi, nie po­zwa­la­ły na do­ga­dza­nie sa­mo­lub­nym za­chcian­kom, nie do­pusz­cza­ły ma­rzeń ro­man­tycz­nych; le­karz też do­dał tyl­ko po­waż­nie:

– To do­brze, bar­dzo do­brze. Dzię­ku­ję za po­myśl­ną no­wi­nę. Ca­stel­nau na­le­ży do lu­dzi nie­zbęd­nie po­trzeb­nych, nie po­tra­fi­li­by­śmy go za­stą­pić.

I po­spie­szył do dal­szych obo­wiąz­ków, pod­czas gdy pięk­na sza­ryt­ka, ukoń­czyw­szy zszy­wa­nie ban­da­żu, skie­ro­wa­ła się ku są­sied­nie­mu od­dzia­ło­wi szpi­ta­la. Idąc mię­dzy dwo­ma rzę­da­mi łó­żek, oczy peł­ne sło­dy­czy, zwra­ca­ła życz­li­wie ku cho­rym, przy­czem spo­strze­gła z uśmie­chem, iż wszyst­kie gło­wy pod­no­si­ły się ku niej, jak gdy­by stwier­dza­jąc do­wo­dze­nie ra­nio­nych, że sam wi­dok sio­stry Vil­ny ulgę im w cier­pie­niach przy­no­si.

Ban­daż przy­go­to­wa­nym zo­stał dla pro­ste­go żoł­nie­rza, szkoc­kie­go gó­ra­la, któ­ry, tłu­miąc jęki przy opa­try­wa­niu strza­ska­nej dło­ni, uśmie­chał się po­mi­mo bólu do de­li­kat­nej po­sta­ci ko­bie­cej, z ta­kiem ser­decz­nem współ­czu­ciem po­chy­lo­nej nad nie­szczę­śli­wym.

– Tak, – przy­znał, w od­po­wie­dzi na sło­wa jej ła­god­ne, – pod­czas ob­wią­zy­wa­nia wię­cej zwy­kle boli, a jed­nak chciał­bym, sio­stro, byś się nie spie­szy­ła tak bar­dzo; mógł­bym cię dłu­żej mieć przy so­bie.

Sza­ryt­ka uśmiech­nę­ła się tyl­ko, po­ło­żyw­szy zaś rękę na czo­le cho­re­go, po­wie­dzia­ła mu, że ma wi­docz­nie tro­chę go­rącz­ki, bo ma­ja­czyć za­czy­na i spo­koj­na po­szła da­lej.

W chwi­lę póź­niej zbli­ża­ła się już ku in­ne­mu po­sła­niu.

Drzwi, pro­wa­dzą­ce do sali na­stęp­nej, two­rzy­ły za­głę­bie­nie, w któ­rem, nie przez ja­kieś wzglę­dy szcze­gól­ne, lecz wy­pad­kiem tyl­ko od­osob­nio­ny od in­nych, le­żał trzy­dzie­sto­let­ni może męż­czy­zna, o szla­chet­nych, re­gu­lar­nych ry­sach i ciem­nej, po­łu­dnio­wą krew zna­mio­nu­ją­cej ce­rze.

Kru­cze­mi wło­sa­mi oko­lo­na jego gło­wa, po­ru­sza­ła się nie spo­koj­nie; pa­lą­ce, czar­ne oczy, uj­rzaw­szy zda­la wy­twor­ną po­stać ko­bie­ty, nie opusz­cza­ły jej ani na chwi­lę. Je­że­li pod mocą wzro­ku tego, ser­ce sio­stry Vil­ny ude­rzy­ło moc­niej, rysy jej, spo­koj­ne jak zwy­kle, wra­że­nia we­wnętrz­ne­go naj­lżej­szem nie zdra­dzi­ły drgnię­ciem. A jed­nak trze­ba było praw­dzi­we­go sto­icy­zmu, by pa­trzeć obo­jęt­nie na ra­dość głę­bo­ką, jaka za zbli­że­niem się jej roz­ja­śni­ła rysy męż­czy­zny, za­stę­pu­jąc w nich wy­raz po­nu­re­go bólu i cier­pie­nia.

– Jak­że się pan czu­jesz? – za­py­ta­ła z ła­god­nym spo­ko­jem.

– Pra­wie zu­peł­nie do­brze, dro­ga sio­stro. Zda­je mi się, że mógł­by na bez mała szpa­dę na­po­wrót przy pa­sać.

– Po­mi­mo tego bę­dzie­my zmu­sze­ni za­trzy­mać pana dni jesz­cze parę tu­taj. Czy nie do­zna­jesz żad­ne­go bólu?

– Od­kąd tu pani je­steś – żad­ne­go. Z chwi­lą uka­za­nia się twe­go, sio­stro, cier­pie­nie pierz­chło jak za­klę­te.

Mó­wił tak ci­cho, iż, oprócz sto­ją­cej obok ko­bie­ty, słów jego nikt inny nie mógł po­sły­szeć.

– Nie po­wta­rzaj pan, pro­szę, nie­do­rzecz­no­ści; in­a­czej zmu­szo­na będę ust na­wet nie otwo­rzyć do cie­bie, – skar­ci­ła lek­ko.

– Praw­da, wy­po­wie­dzia­na szcze­rze, nie za­słu­gu­je na ta­kie lek­ce­wa­żą­ce mia­no. Zresz­tą mil­cze­nie twe, sio­stro, nie prze­szko­dzi mi pa­trzeć na cie­bie; tego nie mo­żesz prze­cież za­ka­zać. Co już pani od­cho­dzisz?

– Rzecz pro­sta; wie­lu in­nych wzy­wa mo­jej opie­ki. Od­wró­ci­ła się, w tej chwi­li jed­nak pal­ce cho­re­go po­chwy­ci­ły ją za rę­kaw.

– Za­trzy­maj się, sio­stro, – za­wo­łał. – Po­wiedz mi tyl­ko, czy zo­ba­czę cię dziś jesz­cze.

– Wie­czo­rem do­pie­ro. Zaj­rzę tu, by za­py­tać jak się pan mie­wasz.

– Praw­da, nie wol­no mi być sa­mo­lub­nym. Ale wró­cisz pani na pew­no?

Ciem­ne oczy sza­ryt­ki uni­ka­ły roz­myśl­nie bła­gal­ne­go jego wej­rze­nia.

– Wszak po­wie­dzia­łam już, że wró­cę, – za­pew­ni­ła zim­no.

Drzwi, rów­no­le­głe pra­wie z łóż­kiem cho­re­go, otwo­rzy­ły się w tej chwi­li, dok­tór zaś, sto­ją­cy na pro­gu ich, usu­nął się szyb­ko, by sio­strze Vil­nie przej­ście uła­twić. Kształt­na głów­ka jej skło­ni­ła się na znak po­dzię­ki, po­wie­ki wszak­że i tym ra­zem spusz­czo­ne­mi zo­sta­ły, jak gdy­by nie chcia­ły wi­dzieć bły­sku na­mięt­nej tkli­wo­ści, z jaką mło­dy le­karz po­stać jej całą jed­nem go­rą­cem obej­mo­wał wej­rze­niem. Błysk ten za­mie­nił się wo­bec lo­do­wa­te­go jej chło­du w pio­run gnie­wu, i dok­tor, za­ci­snąw­szy pię­ści, mruk­nął przez zęby słów parę, wy­so­ce dla puł­kow­ni­ka Ca­stel­nau nie­po­chleb­nych.

Go­rą­ca, afry­kań­ska noc na­de­szła już daw­no; po­mi­mo jed­nak ciem­ne­go jej ca­łu­nu, wśród na­gich ścian szpi­ta­la czar­ne po­sta­cie le­ka­rzy i do­zor­czyń snuć się nie prze­sta­wa­ły. Licz­ba ich tyl­ko zmniej­szy­ła się znacz­nie, część bo­wiem mu­sia­ła szu­kać nie­zbęd­ne­go spo­czyn­ku. Noc zresz­tą nie­wie­le w tym przy­byt­ku nie­do­li przy­no­si­ła spo­ko­ju. Cięż­ko ran­ni ję­cze­li ża­ło­śnie; inni, stę­ka­jąc, lub prze­wra­ca­jąc się w śnie go­rącz­ko­wym, wo­ła­li już­to wody, już po­mo­cy, kil­ku za­le­d­wo wol­nych od ma­li­gny od­po­czy­wa­ło w śnie głę­bo­kim.

Oko­ło pół­no­cy do­pie­ro, sio­stra Vil­na skie­ro­wa­ła się w stro­nę, gdzie le­żał puł­kow­nik Ca­stel­nau.

– Co? Jesz­cze pan nie śpisz? – za­py­ta­ła, spo­tkaw­szy błysz­czą­ce jego oczy, utkwio­ne w niej chci­wie.

– Nie mo­głem za­snąć przed zo­ba­cze­niem pani, – brzmia­ła od­po­wiedź. – A ty, sio­stro, czyż nie my­ślisz od­po­cząć wca­le?

– Nie; mamy mnóz­two cho­rych, i je­stem cią­gle po­trzeb­ną. Po­win­nam więc być na no­gach.

– W tej chwi­li jed­nak nikt cię nie wzy­wa. Czy nie mo­gła­byś po­zo­stać przy mnie tro­szecz­kę?

Za­wa­ha­ła się nie­co.

– Do­brze, ale, ko­rzy­sta­jąc z mo­jej obec­no­ści, bę­dziesz pan usi­ło­wał za­snąć?

– Tego nie mogę przy­rze­kać; zresz­tą zo­ba­czy­my, sia­daj pani tyl­ko, – do­dał, wska­zu­jąc na krze­sło, sto­ją­ce u wez­gło­wia. Wśrod mu­rów tych, tak mało da­ją­cych roz­ryw­ki, nie po­win­naś mi tak drob­nej od­ma­wiać ła­ski.

Speł­nia­jąc ży­cze­nie ka­pry­śne­go pa­cy­en­ta, Vil­na nie bez złe­go prze­czu­cia żą­da­ne za­ję­ła miej­sce. Wo­bec przy­ćmio­nych świa­teł i snu cho­rych, byli oni w tej chwi­li od­cię­ci od resz­ty sali i sami pra­wie. Blask noc­nej lam­py sła­bo za­le­d­wo do­cho­dził do za­kąt­ka, zaj­mo­wa­ne­go przez puł­kow­ni­ka; wśród do­zor­czyń na Vil­nę jed­nę tyl­ko przy­pa­da­ła o tej go­dzi­nie ko­lej czu­wa­nia. Ser­ce męż­czy­zny za­bi­ło też gwał­tow­nie, gdy, po­chy­lo­ny ku po­sta­ci opie­kun­ki swej w nie­mo­cy, dłoń jej drob­ną w sil­ne swe po­chwy­cił ręce. Spoj­rza­ła nań dziw­nie błysz­czą­ce­mi źre­ni­ca­mi i cof­nę­ła się szyb­ko. Bła­gal­ny jed­nak, go­rą­cy wzrok chro­bre­go roz­zbro­ił ją i odu­rzył, tak, iż obez­wład­nio­na, po­zwo­li­ła m pa­lusz­ki swe ująć i za­trzy­mać chwi­lę, aż ośmie­lo­ny, na­gle po­chy­lił się, dłu­gi zło­żył na nich po­ca­łu­nek. Bez­sil­na, nie umie­ją­ca zna­leźć woli, po­trzeb­nej do opo­ru, pod­da­ła się dziw­ne­mu uczu­ciu bło­go­ści, prze­peł­nia­ją­ce­mu jej du­szę.

Vil­na La­scel­les nie od dziś już wie­dzia­ła, że ser­ce jej na­le­ży nie­po­dziel­nie do tego czło­wie­ka, że mi­łość jego naj­wyż­sze za­pew­ni­ła by jej szczę­ście. Ko­cha­jąc go jed­nak, nie śmia­ła ma­rzyć o wza­jem­no­ści, nie przy­pusz­cza­ła, by skrom­ne, obo­wiąz­kom mi­ło­sier­dzia od­da­ne, dziew­czę, zdo­ła­ło wy­wrzeć trwal­sze wra­że­nie na świet­nym ofi­ce­rze, bo­żysz­czu to­wa­rzy­szy bro­ni i ulu­bień­cu naj­pierw­szych kó­łek sto­li­cy. Przy­nie­sio­no go tu­taj mie­siąc temu za­le­d­wo, ra­nio­ne­go nie­bez­piecz­nie, śmier­tel­nie na­wet, jak są­dzi­li na ra­zie dok­to­ro­wie. Od tej pory był pod cią­głą i nie­usta­ją­cą opie­ką sio­stry Vil­ny, któ­ra, nie zna­jąc go wca­le przed­tem, przy­uczy­ła się wszak­że od­daw­na wiel­bić i sza­no­wać imię bo­ha­ter­skie­go puł­kow­ni­ka, Win­cen­ty Ca­stel­nau bo­wiem, jako je­den z naj­wy­bit­niej­szych wo­jow­ni­ków w służ­bie Jej Kró­lew­skiej Mo­ści, zjed­ny­wał so­bie wszę­dzie po­klask, cześć i uzna­nie.

Ze mio­dy, do­rod­ny męż­czy­zna i pięk­na ko­bie­ta, zmu­sze­ni przez kil­ka ty­go­dni do cią­głe­go ob­co­wa­nia z sobą, mogą się ży­wiej za­jąć wza­jem­nie, rzecz to bar­dzo na­tu­ral­na; rola jed­nak cho­re­go, przy­ku­te­go bez­rad­nie do łóż­ka, nie­bez­piecz­niej­szą tuła przy­ję­ła na sie­bie niż dla tej, któ­ra po­stać opie­kuń­cze­go anio­ła przy­ję­ła na sie­bie. Vil­na w szpi­ta­lu, prze­peł­nio­nym ran­ny – rui, roz­ry­wa­na cią­gle, wzy­wa­na bła­gal­nie, z rę­ko­ma nie­mo­gą­ce­mi po­do­łać ro­bo­cie, nie mia­ła cza­su na mrzon­ki próż­nia­cze lub snu­cie pa­ję­czej przę­dzy ma­rzeń. Puł­kow­nik, le­żąc przez dłu­gie go­dzi­ny bez­czyn­nie, wśród nocy bez­sen­nych czę­sto od bólu i go­rącz­ki, nie miał mil­sze­go za­ję­cia nad przy­po­mi­na­nie każ­de­go jej sło­wa i spoj­rze­nia, nad śle­dze­nie wy­smu­kłej po­sta­ci, prze­su­wa­ją­cej się ze sło­wa­mi współ­czu­cia i sło­dy­czy od jed­ne­go do dru­gie­go skrwa­wio­ne­go nę­dza­rza, nad wsłu­chy­wa­nie się w głos jej świe­ży, ła­god­ny, a tak róż­ny od ję­ków bólu i łkań roz­pa­czy, roz­le­ga­ją­cych się do­ko­ła.

Ko­bie­ta w po­sta­ci du­cha po­cie­szy­cie­la, w roli ka­płan­ki, nio­są­cej pro­myk na­dziei i ulgę cier­pią­cym, naj­nie­bez­piecz­niej­szą jest dla męż­czy­zny; czar, jaki ją ota­cza, nie­po­ko­na­nym się sta­je.

Vil­na zbyt była za­ję­tą, by roz­bie­rać wra­że­nia swe, by pod­da­wać uczu­cia pod skal­pel ba­da­nia; zresz­tą usi­ło­wa­ła nie przy­wią­zy­wać żad­nej wagi do spoj­rzeń cho­re­go, lub słów, któ­re czę­sto przy­pro­wa­dza­ły ser­ce jej do żyw­sze­go tęt­na. Była pięk­ną i, po­mi­mo bra­ku próż­no­ści, wie­dzia­ła o tem; nic też dziw­ne­go, – tło­ma­czy­ła so­bie, – iż puł­kow­nik Ca­stel­nau, po­zba­wio­ny wszel­kie­go to­wa­rzy­stwa, sta­rał się za­trzy­mać ją obok sie­bie. Gdy wró­ci do gar­ni­zo­nu, lub we­so­łych kó­łek sto­li­cy, za­po­mni z pew­no­ścią o spo­tka­nej chwi­lo­wo sio­strze mi­ło­sier­dzia.

Sło­wa te wszak­że do­ryw­cze, uścisk dło­ni, lub go­rą­ce spoj­rze­nia, po­sia­da­ły dla niej dziw­ny urok i dziw­ną go­rycz za­ra­zem. Nie łu­dzi­ła się; że cho­ry wiel­bił swo­ję do­zor­czy­nią i opie­kun­kę, było to ja­snem dla każ­de­go, nie zna­czy­ło jed­nak by­najm­niej, by męż­czy­zna ko­chał ko­bie­tę. Vil­na nie chcia­ła prze­lot­nej wdzięcz­no­ści i sym­pa­tyi brać za uczu­cie ży­cia ca­łe­go. A jed­nak, to nie po­dzię­ka ra­nio­ne­go żoł­nie­rza za ulgę do­zna­ną błysz­cza­ła w oczach puł­kow­ni­ka, gdy, po­chy­lo­ny w tej chwi­li, pa­trzał w głę­bię ciem­nych jej źre­nic; nie wdzięcz­ność drga­ła w go­rą­cym po­ca­łun­ku, jaki Ca­stel­nau na ręce jej zło­żył; przy­pusz­cze­nia też i oba­wy mło­dej ko­bie­ty mu­sia­ły pierzch­nąć pod tym nie­obli­czo­nym wy­bu­chem uczu­cia, cho­ry bo­wiem wy­czy­ta w spoj­rze­niu jej od­po­wiedź, któ­rej usta nie da­ły­by mu tak ła­two. Był to błysk ni­czem nie­za­mą­co­ne­go szczę­ścia, wia­ry i uf­no­ści bez gra­nic.

– Vil­no, – wy­szep­tał żoł­nierz wresz­cie, – Vil­no, przy – pusz­czam, nie – ja pew­ny je­stem, że i ty mnie ko­chasz. Naj­droż­sza, po­zwól bym z wła­snych ust, twych sło­wa te po­sły­szał, by złu­dze­nie w pew­ność się zmie­ni­ło.

Mil­cza­ła. Ja­kieś dziw­ne za­lęk­nie­nie całą jej opa­no­wa­ło isto­tę. Od­wró­ci­ła głów­kę tyl­ko, uka­zu­jąc mu pro­fil, któo czy­ste, szla­chet­ne za­ry­sy, bla­de za­zwy­czaj, szkar­łat­na te­raz po­kry­ła pur­pu­ra. Nowy po­ca­łu­nek, na bia­łej dło­ni zło­żo­ny, nie­ma swą wy­mo­wą zbu­dził ją z za­du­my.

Dłu­gie rzę­sy ko­bie­ty pod­nio­sły się zwol­na.

– Tak, – wy­zna­ła z pro­sto­tą, – ko­cham cię, choć do tej chwi­li nie wie­dzia­łam o tem.

W oczach Ca­stel­nau nie­wy­po­wie­dzia­na za­bły­sła ra­dość.

– A jed­nak, uko­cha­na, mi­łość moja nie obcą ci być mu­sia­ła, – wo­łał z na­mięt­nym, do szep­tu zni­żo­nym wy­bu­chem. –

daw­no, daw­no już, od pierw­sze­go wej­rze­nia, całą mą opa­no­wa­łaś isto­tę. Przy­zwy­cza­iłem się tę­sk­nić za uśmie­chem twym, chwy­tać w lot spoj­rze­nie, śle­dzić ruch każ­dy. Sala ta po­nu­ra dro­gą mi się sta­ła, gdyż ty w niej by­łaś. Mó­wić ci wszak­że o tem, w ostat­nich cza­sach szcze­gól­niej, nie śmia­łem.

Bo i po cóż, – my­śla­łem, – gdy śmierć lada chwi­la za­brać mnie może? Je­że­li prze­ży­ję, je­że­li wy­zdro­wie­ję, wte­dy od­slo­nię jej me ser­ce, niech sama zaj­rzy w jego taj­ni­ki, niech po­zna, jak do głę­bi wy­peł­nić je umia­ła. Po­sta­no­wie­nie to do­da­ło mi mocy, po­mo­gło zwy­cię­żyć ból i cier­pie­nie; dziś jed­nak, po­ku­sa zbyt sil­ną była, nie mo­głem jej się oprzeć, mu­sia­łem po­wie­dzieć, jak bar­dzo cię ko­cham. Vil­no, naj­droż­sza, czy źle uczy­ni­łem?

– Nie, och, nie.

– Ży­cie moje tak zim­ne i sa­mot­ne było do­tąd, – cią­gnąć po chwi­li z chmu­rą smut­ku na czo­le. – Raz już, Vil­no, okrop­ną Po­peł­ni­łem po­mył­kę; sro­go też od­po­ku­to­wać mi ją przy­szło.

Prze­zro­czy­ste źre­ni­ce ko­bie­ty pod­nio­sły się ku nie­mu; oczach Ca­stel­nau jed­nak ja­śnia­ła szla­chet­na pro­sto­ta Scze­rość. Miss La­scel­les uśmiech­nę­ła się z uf­no­ścią.

– Niech ci Bóg na­gro­dzi głę­bo­ką wia­rę, z jaką przyj­mu­jesz me sło­wa, – za­wo­łał go­rą­co. – W spoj­rze­niu twem cień na­wet po­wąt­pie­wa­nia nie bły­snął.

– Bo i w du­szy mej po­wstać-by on nie mógł, – od­par­ła.

– Myśl więc, iż nie je­steś pierw­szą ko­bie­tą, przez ser­ca me wy­bra­ną, nie spra­wia ci przy­kro­ści, Vil­no?

– Prze­szłam już wiek na­iw­no­ści, w któ­rym dziew­czę­ta wie­rzą, że po­ko­cha­ny przez nie trzy­dzie­sto­let­ni męż­czy­zna po raz pierw­szy z go­ręt­szem za­po­zna­je się uczu­ciem.

– Lub że mi­łość jego szla­chet­ną i głę­bo­ką być po­tra­fi? Oczy jej smut­ne rzu­ci­ły mu wej­rze­nie, war­gi za­drża­ły lek­ko. Od­dy­cha­ła szyb­ciej, jak­by pod na­ci­skiem sil­ne­go wzru­sze­nia; z ust jej wszak­że żad­ne nie wy­bie­gło sło­wo. Wy­chu­dła ręka Ca­stel­nau spo­czę­ła z dziw­ną tkli­wo­ścią na kasz­ta­no­wa­tych splo­tach sza­ryt­ki.

– Uko­cha­na – wy­rzekł gło­sem stłu­mio­nym – prze­bacz mi ten żart okrut­ny. Męż­czy­zna trzy­dzie­sto­let­ni, pro­mie­niem mi­ło­ści ocza­ro­wa­ny, sil­niej za­zwy­czaj i go­rę­cej ko­cha od mło­dzi­ka. Nie sądź zresz­tą, bym ci tyl­ko przy­no­sił po­pio­ły wy­sty­głe­go ser­ca. Prze­ciw­nie, pod­nio­słą siłę uczu­cia dziś po­zna­ję po raz pierw­szy, zwią­zek mój bo­wiem z Ger­tru­dą Bet­mont był opar­ty głów­nie na chło­pię­cym za­pa­le i złu­dze­niach, któ­re ona w prze­cią­gu lat dwóch po­tra­fi­ła zni­we­czyć, zdep­tać i za­bić.

Glos puł­kow­ni­ka urwał się na­gle.

– Za­po­mnia­łem – do­dał po chwi­li – że o umar­łych nie na­le­ży mó­wie nic złe­go. Ger­tru­da zaś nie żyje od roku. – Vil­na, po­grą­żo­na w głę­bo­kiem mil­cze­niu, nie po­ru­szy­ła się na­wet. Ca­stel­nau cią­gnął da­lej:

– Rok, czas to zbyt krót­ki na po­zór, by po upły­wie jego nowe już two­rzyć związ­ki i nowe skła­dać przy­się­gi. Na dzie­sięć lat wszak­że przed śmier­cią, ją­ka­ją spo­tka­ła na mo­rzu, żona moja nie ist­nia­ła już dla mnie. Wkrót­ce po ślu­bie ro­ze­śli­śmy się na za­wsze. Przez resz­tę ży­cia zaś, spo­tka­łem ją parę razy za­le­d­wo. Vil­no, nie sądź­że chcę oka­zać się nie­ska­zi­tel­nym w twych oczach. Nie, ja­wie­ni, że w każ­dej nie­zgo­dzie do­mo­wej wina po obu leży stro­nach, a prze­cież, Bóg świad­kiem, iż pró­bo­wa­łem wszyst­ko dla szczę­ścia jej po­świę­cić; upo­rem wszak­że i złą wolą pa­ra­li­żo­wa­ła usta­wicz­nie naj­lep­sze me chę­ci. Wkrót­ce też po­zna­łem, że zwią­zek nasz strasz­ną by po­mył­ką. Obcy so­bie zu­peł­nie, nie­zdol­ni po­jąć się, mo­gli­śmy za­miast szczę­ścia, zdo­być spo­kój przy­najm­niej. Nie­ste­ty, i tu usi­ło­wa­nia moje próż­ne­mi się oka­za­ły.

– Chy­baż cię nie ko­cha­ła? – wy­bie­gło na usta ko­bie­ty.

__Czy mnie ko­cha­ła? – pod­jął Ca­stel­nau z nie­wy­mow­na go­ry­czą. – Vil­no, po­wiedz, co wiesz o mnie? wy­znaj, czy oprócz roz­gło­su, zdo­by­te­go na polu bi­twy, sły­sza­łaś inne szcze­gó­ły mego ży­cia?

– Mó­wio­no mi, że je­steś uczci­wym i szla­chet­nym czło­wie­kiem, że wier­ny w przy­jaź­ni….

– Ależ nie o to cho­dzi. Chcę wie­dzi­će, czy py­ta­łaś się o sto­sun­ki moje ma­te­ry­al­ne? czy są­dzisz, że roz­po­rzą­dzam znacz­ny­mi środ­ka­mi, lub je­stem zu­peł­nie ubo­gim?

– Och, to mi obo­jęt­ne.

– Tak, bo ty, skar­bie mój, od­da­łaś ser­ce Win­cen­te­mu Ca­stel­nau, pod­czas gdy Ger­tru­da Bel­mont po­wie­rza­ła rękę swą dzie­dzi­co­wi ob­szer­nych wło­ści Tem­ple­mo­re'u. Po­zna­li­śmy się w In­dy­ach; pułk nasz, sto­ją­cy w Kal­ku­cie, ogło­sił ją za naj­pięk­niej­szą ko­bie­tę w mie­ście, i w rze­czy sa­mej cza­row­ną była. Dzi­siaj, lub w kil­ka lat póź­niej na­wet, uro­da jej naj­lżej­sze­go nie nczy­ni­ła-by na mnie wra­że­nia; ów­cze­śnie jed­nak, mia­łem lat dwa­dzie­ścia je­den, nic też dziw­ne­go, iż sta­ra po­wtó­rzy­ła się hi­sto­rya, Ger­tru­da, po­mi­mo po­zo­rów na­iw­nej ing é nue, wy­traw­ną była ko­kiet­ką; za­pew­nia­ła, że mię ko­cha, ujarz­mia­ła uczu­ciem; a w dwa mie­sią­ce po ślu­bie bry­znę­ła w oczy naj­do­tkliw­szą dla męż­czy­zny znie­wa­gą, bo do­wo­dze­niem, iż po­ślu­bi­ła mię dla ma­jąt­ku i sta­no­wi­ska je­dy­nie.

Za­trzy­mał się, zwy­cię­żo­ny silą wspo­mnień bo­le­snych; w ko­bie­cie sio­stra mi­ło­sier­dzia zbu­dzi­ła się w tej chwi­li. – Pro­szę cię, ani sło­wa wię­cej! – za­uwa­ży­ła z nie­po­ko­jem. – Za­po­mniaw­szy o obo­wiąz­kach mych i tak jak że wie­le mó­wić ci Po­zwo­li­łam.

– Po co okra­dać z chwil bło­gich? Wszak to pół­noc za­le­d­wo a ja­bym chciał mó­wić do rana. Nie zmę­cze­nie też ka­za­ło mi się za­trzy­mać, lecz ból mo­ral­ny; bo i jak tu, Vil­no moja, skre­ślić ci ob­raz tych dwóch lat okrop­nych, spę­dzo­nych z nią ra­zem Nie po­su­wa­jąc się do po­ni­ża­ją­ce­go wy­stęp­ku, lub lek­ko­ści, któ­ra każe mę­żo­wi drżeć cią­gle o ho­nor swój i imię, Ger­tru­da umia­ła jed­nak za­truć mi każ­dą chwi­lę spo­ko­ju, dom w ist­ne pie­kło za­mie­nia­jąc. Żąd­na hoł­dów i oznak uczu­cia, sama w za­mian nie da­wa­ła nic… na­wet de­li­kat­no­ści i do­bre­go wy­cho­wa­nia, wy­twor­na ta bo­wiem dama z po­zo­ru, za­mie – nia­la się w ży­ciu co­dzien­nem w isto­tę po­spo­li­tą, w sa­mo­lu­ba bez gra­nic, dla któ­re­go wła­sne za­do­wo­le­nie naj­wyż­szem było pra­wem na świe­cie. Sa­lo­no­we jej wy­cho­wa­nie oka­za­ło się ma­ską tyl­ko, kry­ją­cą brak grun­tow­nej wie­dzy, płyt­kość umy­słu i czczość sprze­daj­ne­go ser­ca. Le­ni­wa i sa­mo­wol­na na wzór wszyt­kich An­gie­lek w In­dy­ach wy­cho­wa­nych, żona moja po­mi­mo mas­sy ota­cza­ją­cej ją służ­by, na­rze­ka­ła i skar­ży­ła się wiecz­nie na brak pom­py lub do­stat­ku; nic jej nie wy­star­cza­ło nic za­do­wo­lić jej nie mo­gło. Dnia­mi ca­łe­mi dą­sa­ła się za ja­kaś nie­okre­ślo­ną ura­zę, wie­dząc zaś, że mu­zy­ka jest jed­ną z po­trzeb i na­mięt­no­ści mego ży­cia, uda­wa­ła że dźwię­ku jej znieść nie może. Mó­wiąc też, że nie mie­li­śmy jed­ne­go prze­ko­na­nia, jed­ne­go uczu­cia lub my­śli wspól­nej, sła­be mogę dać tyl­ko wy­obra­że­nie o dzie­lą­cej nas strasz­nej prze­pa­ści. Wy­czer­paw­szy wszel­kie środ­ki po­jed­naw­cze, znie­chę­co­ny, zła­ma­ny mo­ral­nie, chwy­ci­łem się wresz­cie osta­tecz­ne­go le­kar­stwa i żą­da­łem se­pa­ra­cyi. Opie­ra­ła się z po­cząt­ku, mó­wiąc, iż nie chce utra­cić ko­rzy­ści, ja­kie jej sta­no­wi­sko me w świe­cie za­pew­nia­ło. Groź­bą po­rzu­ce­nia jej wy­mo­głem w koń­cu żą­da­ną roz­łą­kę i od­tąd dro­gi na­sze w pre­ciw­ne ro­ze­szły się stro­ny. Swo­bod­na, oto­czo­na do­stat­kiem, Ger­tru­da roz­ma­ite mie­wa­ła fan­ta­zye; wy­braw­szy się przed ro­kiem na mor­ską wy­ciecz­kę z przy­ja­ciół­mi, zna­la­zła śmierć w po­bli­żu wysp Oce­anu Spo­koj­ne­go, z roz­bi­te­go bo­wiem stat­ku ani jed­na nie uszła du­sza.

Na chwi­lę głę­bo­kie za­pa­no­wa­ło mil­cze­nie. W ser­cu ko­bie­ty dziw­ny spo­kój za­go­ścił, w oczach oboj­ga nie­wy­mow­ne ja­śnia­ło szczę­ście.

Od­głos zbli­ża­ją­cych się kro­ków zbu­dził ich wresz­cie z roz­kosz­nej za­du­my.

– Mu­szę iść, po­trze­bu­ją mnie, – wy­szep­ta­ła; zry­wa­jąc się żywo.

Ca­stel­nau dłoń jej z go­rą­ce­go uwol­nił uści­sku, tak, iż opusz­cza­jąc pół­cień za­głę­bie­nia, w sar­nę porę zdo­ła­ła wejść na salę.

– Vil­no, – za­brzmiał głos sio­stry Mag­da­le­ny We­stla­ke, – wzy­wa­ją cię do są­sied­nie­go od­dzia­łu.

– Idę na­tych­miast, – od­par­ła z go­to­wo­ścią.II.

Nad łóż­kiem za­ję­tem przez żoł­nie­rza z puł­ku Ca­stel­nau, stał po­chy­lo­ny ten­że sam dok­tor, któ­ry zra­na usu­nął się był we drzwiach, by uła­twić przej­ście miss La­scel­les. Na wi­dok jej, po­stać le­ka­rza wy­pro­sto­wa­ła się, a rysy roz­ja­śni­ły nie­co.

– Po­sła­łem po pa­nią – tłó­ma­czył, – gdyż po­trze­bu­ję zręcz­nej i wy­trwa­łej po­moc­ni­cy, a Sio­stra Mag­da­le­na za mało ma wpra­wy do­tąd, by w tak waż­nych chwi­lach na współ­dzia­ła­nie jej li­czyć moż­na. Rana jest cięż­ka i wy­ma­ga pew­nej do­świad­czo­nej ręki.

Od jed­ne­go rzu­tu oka wie­dzia­ła, co jej ro­bić na­le­ży; bez mar­no­wa­nia też słów próż­nych, za­bra­ła się do po­trzeb­nych przy­go­to­wań, pod­czas gdy sio­stra Mag­da­le­na We­ste­la­ke śle­dzi­ła bacz­nie pra­cę zwin­nych, de­li­kat­nych jej rą­czek. Za­rów­no dok­tor, jak do­zor­czy­ni, ro­bi­li wszyst­ko, co było w ich mocy, by zła­go­dzić cier­pie­nie nie­szczę­śli­we­go. Za­da­nie jed­nak do trud­nych na­le­ża­ło; po­mi­mo też ca­łe­go po­słu­szeń­stwa i pa­no­wa­nia nad sobą, jęki strasz­ne wy­ry­wa­ły się z pier­si bie­da­ka, a kro­ple zim­ne­go potu po­kry­ły jego czo­ło. Po klą­twach na­stą­pi­ło gwał­tow­ne zry­wa­nie się i ma­ja­cze­nie; raz są­dził, że jest na polu bi­twy i usi­ło­wał rzu­cić się na wro­ga, dru­gi raz wi­dział, się wśród do­mo­we­go ogni­ska w An­glii i tkli­we­mi do swo­ich prze­ma­wiał sło­wa­mi,

– To oni, oni, pod­li mu­rzy­ni! – wo­lał, zry­wa­jąc się na po­sła­niu. – Cze­kaj­cie, dam ja im za­raz!

W tej chwi­li jed­nak de­li­kat­na, lecz nie mniej sil­na ręka Vil­ny opa­dła na jego ra­mię, z oba­wy, by ru­chem na­głym nie zni­we­czył pra­cy le­ka­rza.

– Cóż to? wstrzy­mu­je­cie mnie, to­wa­rzy­sze? – py­tał rany. – Nie da­cie mi bro­nić na­sze­go puł­kow­ni­ka? Ależ ja nie w ogień, lecz w dy­abła gar­dło sko­czył dla nie­go. Każ­dy z nas uczy­nił­by to chęt­nie. Dziel­niej­sze­go wo­dza w ca­łej nie­ma ar­mii! Pu­ście mnie! czy sły­szy­cie, pu­ście!

– Masz le­żeć spo­koj­nie, – za­brzmiał czy­sty, lecz sta­now­czy głos Vil­ny. Je­że­li się bę­dziesz rzu­cał, opa­tru­nek, za­miast ulgi, ból ci przy­nie­sie.

– Co to? Kto ty je­steś? Nie znam cię wca­le, – py­tał gło­sem zmie­nio­nym.

– Je­stem sio­strą mi­ło­sier­dzia, strze­gą­cą cho­rych w lza­re­cie.

– Ach, więc zo­sta­łem ra­nio­ny! Tak, przy­po­mi­nam so­bie i on… i nasz puł­kow­nik tak­że. Mu­sisz go pie­lę­gno­wać, sio­stro; po­wiedz mi przy­najm­niej, jak się mie­wa?

Ręka or­dy­nu­ją­ce­go dok­to­ra za­ci­snę­ła się w tej chwi­li kur­czo­wo, w oczach jego zło­wiesz­czy za­igrał pło­mień.

Dzie­wi­ca nie spo­strze­gła tego jed­nak, a na usta jej wy­bie­gła z pro­mien­nym uśmie­chem dana od­po­wiedź.

– Puł­kow­nik jest już zdrów pra­wie: co­dzien­nie też do­py­tu­je się o dziel­nych swych żoł­nie­rzy.

– On nig­dy nie my­śli o so­bie, za­wsze o nas tyl­ko, – za­wo­ła! cho­ry, lecz, zmo­żo­ny bó­lem, do­dał gwał­tow­nie:

– Zmi­łuj się… dok­to­rze, ostroż­nie! Do dya… Wej­rze­nie Vil­ny po­wstrzy­ma­ło mu prze­kleń­stwo na ustach.

– Sio­stro, – wy­rzekł, – przy­rze­kam, iż znio­sę ból cier­pli­wie, ale nie opusz­czaj mnie, po­zo­stań tu­taj…

Uję­ła dłoń jego, a twar­de pal­ce sze­re­gow­ca do krwi pra­wie wpi­ły się w jej cia­ło; dla Vil­ny jed­nak nie była to no­wość. Drob­nost­kom ta­kim pod­da­wa­ła się chęt­nie, je­że­li mo­gły one tyl­ko przy­nieść ulgę cier­pią­cym.

Wzrok dok­to­ra Graya, jak­by ma­gne­tycz­ną siłą po­cią­gnię­ty, za­wisł na dwóch tych dło­niach złą­czo­nych: na drob­nej rącz­ce sza­ryt­ki i bru­nat­nych pal­cach żoł­nie­rza, któ­re ją za­kry­wa­ły pra­wie. Wszak on nig­dy do­tąd dło­ni jej nie do­tknął, nig­dy cu­dow­ne oczy dziew­czę­cia nie spo­czę­ły na nim przy­jaź­nie, a prze­cież, głę­bo­kie, jak gwiaz­dy, błysz­czą­ce, źre­ni­ce jej, zwra­ca­ły się tyle razy ze sło­dy­czą i współ­czu­ciem na naj­prost­sze­go żoł­da­ka, któ­ry, ko­na­jąc, klął jesz­cze, wy­my­ślał. Spo­koj­ny, ocię­ża­ły dok­tor Gray, nie­po­mny brzyd­kich swych ry­sów i po­spo­li­tej po­sta­wy, nie mógł nig­dy da­ro­wać tej obo­jęt­no­ści miss La­scel­les. Za je­den jej uśmiech życz­li­wy był­by od­dał wie­le bar­dzo; sio­stra mi­ło­sier­dzia jed­nak uśmie­cha­ła się tyl­ko do cho­rych i cier­pią­cych; zdrów, sil­ny, a przy­tem le­czą­cy nie w jej na­wet od­dzia­le, cóż ją dok­tor Gray mógł ob­cho­dzić? Nie je­stem zdo­byw­cą serc nie­wie­ścich, nie mam krzy­ża za­słu­gi i sła­wy bo­ha­ter­skie­go do­wódz­cy, po­wta­rzał so­bie z go­ry­czą. I w rze­czy sa­mej nie zdol­ny był współ­za­wod­ni­czyć z uro­dą ta­kie­go Ca­stel­naua, z jego na­ka­zu­ją­cą, szla­chet­ną po­sta­wą, ary­sto­kra­tycz­nem na­zwi­skiem i wdzię­kiem ry­cer­skim, któ­rym ko­bie­ty uj­mo­wał. I jego to wła­śnie, świet­ne­go, roz­gło­śne­go zwy­cięz­cę walk ostat­nich, od­da­no pod wy­łącz­ną opie­kę tej mło­dziut­kiej, uro­czej isto­ty. Cóż dziw­ne­go, iż, po­cie­sza­jąc go i pie­lę­gnu­jąc, mo­gła po­ko­chać za­ra­zem.

Dok­tor zgrzyt­nął zę­ba­mi, a od­trą­ciw­szy my­śli za­zdro­sne po­chy­lił się na­po­wrót nad cho­rym. Rana przy po­mo­cy sio­stry Vil­ny szyb­ko opa­trzo­ną zo­sta­ła, tak iż wo­bec śród­ków usy­pia­ją­cych, nie­szczę­sny czło­wiek po­padł w pół ma­rze­nie, wśród któ­re­go oj­czy­zna, imię puł­kow­ni­ka i ja­kiejś w kra­ju zo­sta­wio­nej Ma­ryi, cią­gle na usta jego wra­ca­ły.

– Po­win­naś się już po­ło­żyć, sio­stro – za­uwa­żył dok­tór Gray, chcąc co­kol­wiek prze­mó­wić do Vil­ny.

– O! nie te­raz jesz­cze – od­par­ła. – Świ­ta za­le­d­wo, a mam cho­rych, po­trze­bu­ją­cych cią­głej mej opie­ki. Że­gnam pana.

I skło­niw­szy za­le­d­wo głów­ką, zni­kła na pro­gu są­sied­niej sali.

Dok­tor Gray, wol­ny w tej chwi­li, mógł był sko­rzy­stać z wy­tchnie­nia i udać się na spo­czy­nek; wzbu­rze­nie jed­nak nie uspo­sa­bia­ło go do snu: opusz­cza­jąc mury szpi­ta­la, po­sta­no­wił świe­żem ode­tchnąć po­wie­trzem. Wspa­nia­ła pod­zwrot­ni­ko­wa ju­trzen­ka przy­bra­ła nie­bo w pur­pu­rę i zło­to, pięk­ność przy­ro­dy jed­nak była dziś mar­twe­ra sło­wem dla Graya. Za­zdrość, sza­lo­na, szar­pią­ca za­zdrość, pod­nie­ca­ła wszyst­kie jego zmy­sły, odu­rza­ła mózg, pul­sa w gwał­tow­ne wpra­wia­jąc bi­cie. Spo­koj­ny… pa­nu­ją­cy za­zwy­czaj nad sobą, Se­we­ryn Gray miał ocho­tę ru­chem gwał­tow­nym ulżyć tło­czą­ce­mu go uczu­ciu; oba­wa wszak­że przed okiem ob­cych ka­za­ła mu usiąść na pniu po­bliz­kim i w ci­szy je­dy­nie szu­kać uko­je­nia.

I ta wszak­że nie­dłu­go trwać mia­ła. Od­głos kro­ków męz­kich wska­zał mu po chwi­li, iż sa­mot­ność nie­do­ści­gnio­nem by­ła­by tu ma­rze­niem; ciem­na zaś syl­wet­ka, za­ry­so­wa­na na tle świa­nia, oznaj­mi­ła obec­ność jed­ne­go z życz­li­wych mu ko­le­gów. Ma­rek Ber­nays, niż­szy od Graya uro­dze­niem i sta­no­wi­skiem, róż­nią­cy się za­rów­no cha­rak­te­rem, jak tem­pe­ra­men­tem, nie na­le­żał do sym­pa­tycz­nych dla nie­go lu­dzi. Nie­mniej pra­wa ko­le­żeń­stwa i wspól­ne za­ję­cia zbli­ża­ły ich, sta­wia­jąc na dość po­ufa­łej sto­pie. Stąd też mały ten czło­wie­czek, o bla­dej twa­rzy i wąz­kich war­gach, o prze­ni­kli­wych, z pod czo­ła pa­trzą­cych oczach i po­nu­rem wej­rze­niu, wło­żyw­szy ręce w kie­sze­nie, ' zbli­żył się po­ufa­le, z cy­ga­rem w ustach, do Grayą.

Czy to­wa­rzy­stwo jego było w da­nej chwi­li po­żą­da­nem lub nie, Ber­nays nie zwykł zwa­żać na po­dob­ne drob­nost­ki! Nie­zra­żo­ny też by­najm­niej mil­cze­niem Graya, wsiadł obok a opie­ra­jąc rękę na jego ra­mie­niu, cią­gnął da­lej:

– Nie po­wio­dła ci się może ope­ra­cyą? umie­ra kto?

– Nie. – La­ko­nizm nie prze­stra­szał Mar­ka; otrzą­snąw­szy też po­piół z cy­ga­ra, py­tał po chwi­li:

– Mu­sisz się cie­szyć z oca­le­nia puł­kow­ni­ka. Dziel­ny żoł­nierz; trud­no by­ło­by go za­stą­pić.

– Hm… – Nie prze­pa­dasz za nim, jak wi­dzę? skon­sta­to­wał Ber­nays z krwią zim­ną. – No, nic dziw­ne­go; po­ciesz się jed­nak: pierw­sza lep­sza utarcz­ka może go sprząt­nąć i uczy­nić nie­szko­dli­wym.

– Mó­wisz w za­gad­kach, – rzu­cił dok­tor Gray nie­chęt­nie.

– Och, by­najm­niej! Poco za­gad­ka? Czy są­dzisz, że nie mam oczu, że nie ro­zu­miem wszyst­kie­go. Spryt­nyś ty, ale i ja nie głu­pi: chcesz cho­wać ta­jem­ni­cę, cho­waj ją so­bie, cho­ciaż, da­li­bóg, poco to uda­wa­nie, nic a nic nie ro­zu­miem. Zła­pa­łem cię parę razy na go­rą­cym uczyn­ku za­chwy­tów, uprze­dzam zaś że ja memi ma­łe­mi oczka­mi wię­cej wi­dzę, niż kto inny du­że­mi, i dla tego wła­śnie twój czar­ny hu­mor zdu­mie­wa mnie, bo zkąd pew­ność, że Ca­stel­nau ko­cha się w two­jej pięk­nej wię­cej od in­nych? Wszak oni tu wszy­scy pra­wie gło­wy za nią tra­cą.

– Bie­rzesz mnie za sza­leń­ca chy­ba – wy­buch­nął Gray z go­ry­czą, od­rzu­ca­jąc ma­skę tak sta­ran­nie do­tąd przy­bie­ra­ną, -' za za­ro­zu­mial­ca, któ­ry my­śli wal­czyć z ta­kim Ca­stel­nau? Zresz­tą, i przed jego przy­by­ciem po­wo­dze­nie nie zbyt mi się uśmie­cha­ło. Lu­dzie, po­dob­ni do mnie, nie zdo­by­wa­ją z ła­two­ścią serc nie­wie­ścich. Spoj­rzyj tyl­ko i po­wiedz, czy, bę­dąc mło­da dziew­czy­ną, za­ko­chał byś się we mnie?

– No, co praw­da, nie pil­no by mi było, – po­twier­dził Ber­nays z krwią zim­ną, – nie­mniej, My­lor­dzie, strzeż się za­zdro­ści, i nie wy­cią­gaj fał­szy­wych wnio­sków.

– Pro­szę cię dość tych żar­tów, – prze­rwał Gray ostro – Nie je­stem w hu­mo­rze do kon­cep­tów.

– O i owszem mogę mil­czeć. Znaj­du­ję jed­nak, iż za­rząd źle czy­ni, wy­sy­ła­jąc tak pięk­ne sza­ryt­ki do obo­zu.

Dok­tor Gray od­wró­cił się za całą od­po­wiedź i znik­nął na pro­gu szpi­ta­la.

– Bie­da­czy­sko, – mruk­nął Bar­neys, nie my­śląc się by­najm­niej szorst­ko­ścią tą ob­ra­żać, – a to zo­stał sil­nie po­strze­lo­ny. Boże, ileż-to nie­do­rzecz­no­ści pi­szą po­eci o mi­ło­ści, a żad­nem nie przyj­dzie na myśl, jak wie­le złe­go czy­ni ona na świe­cie.III

W ty­dzień póź­niej łóż­ko pół­kow­ni­ka Ca­stel­nau przez kogo in­ne­go było już za­ję­te, dziel­ny zaś bo­ha­ter walk ostat­nich sta­nął po­now­nie na cze­le swe­go od­dzia­łu. Vil­na, za­pra­co­wa­na jak za­wsze, z po­dwój­ną gor­li­wo­ścią po­świę­ca­ła się swe­mu za­wo­do­wi; mi­łość, zbu­dzo­na w jej ser­cu, była tak wiel­ką, iż po­tę­gą swą zda­wa­ła się opro­mie­niać każ­dy szcze­gół ży­cia, bu­dząc tem sil­niej­sze współ­czu­cie dla żoł­nie­rzy, dzie­lą­cych tru­dy i nie­bez­pie­czeń­stwa z pól­kow­ni­kiem Ca­stel­nau.

Dzień ten do wy­jąt­ko­wo czyn­nych na­le­żał. Krwa­wa utarcz­ka, sto­czo­na o kil­ka mil da­lej, za­peł­ni­ła szpi­tal ran­ny­mi i umie­ra­ją­cy­mi. Zwy­cięz­two za to, choć dro­go zdo­by­te, zo­sta­ło jed­nak przy huf­cach, wie­dzio­nych do boju przez Wi­cen­te­go Ca­stel­nau.

Wieść, iż wy­szedł bez szwan­ku ze star­cia, do­da­ła sił Vile; po­mi­mo tego jed­nak, po­mi­mo na­wet rzad­kiej wy­trwa­ło­ści,ła już ku wie­czo­ro­wi upa­dać pod na­wa­łem pra­cy i znu­że­nia – Spo­tkaw­szy ją też oko­ło dzie­sią­tej wie­czo­rem w głów­nej sali, dok­tor Nor­ton za­trzy­mał się na chwi­lę.

– Pro­szę, abyś pani po­szła i po­ło­ży­ła się na­tych­miast, – wy­rzkł roz­ka­zu­ją­co, – Nie mam żad­nej ocho­ty po­zba­wiać się po­mo­cy twej w naj­go­ręt­szej chwi­li.

– Wie­rzaj, dok­to­rze, iż po­tra­fię się jesz­cze utrzy­mać czas ja­kiś na no­gach, jak­kol­wiek je­stem strasz­nie zmę­czo­na.

– To wy­star­cza. Gdy ty, sio­stro Vil­no, przy­zna­jesz się znu­że­nia, kto inny był by z pew­no­śnią do­szedł do zu­peł­ne­go sił wy­czer­pa­nia! Nig­dy nie wi­dzia­łem tak wy­trwa­łej, jak pni do­zor­czy­ni, po­mi­mo, że je­steś dziec­kiem pra­wie. No, a te­raz ani sło­wa, idź i po­łóż się na­tych­miast; czte­ry go­dzi­ny snu in­a­czej po­gnie­wa­my się na se­ryo!

Zmu­szo­na do po­słu­szeń­stwa, Vil­na nie uda­ła się jed­nak wprost na spo­czy­nek, lecz sta­nąw­szy przy bra­mie, wio­da­cej do szpi­ta­la, spró­bo­wa­ła ode­tchnąć wpierw ci­szą i spo­ko­jem' cu­dow­nej, księ­ży­co­wej nocy. Ruch go­rącz­ko­wy usta­wał tu zu­peł­nie. Ostat­ni zra­nio­ny żoł­nierz, prze­nie­sio­ny na salę, od­po­czy­wał pod opie­ką le­ka­rzy, czar zaś i świe­żość nocy ka­za­ły za­po­mnieć o pa­nu­ją­cej nie­opo­dal nę­dzy i cier­pie­niach.

Wspar­ta o niz­ka fórt­kę, miss La­scel­les po­bie­gła wy­obraź­nią ku na­rze­czo­ne­mu. Czy też wie­dzio­ny prze­czu­ciem my­ślał o niej na­wza­jem, lub po dniu tru­dów i zwy­cięz­twa za­sy­piał twar­dym snem żoł­nier­skim? Od­głos ko­pyt koń­skich zbu­dził ją na­gle z tej pół słod­kiej, pół tę­sk­nej' za­du­my; wierz­cho­wiec zwró­cił się ku bra­mom szpi­ta­la; ser­ce Vil­ny ude­rzy­ło gwał­tow­nie; w chwi­lę zaś póź­niej, jeź­dziec, osa­dziw­szy ru­chem gwał­tow­nym na miej­scu ru­ma­ka, zna­lazł się obok niej z wy­cią­gnię­te­mi ra­mio­ny.

– Mój skar­bie, moje ży­cie! – wy­bie­gło na stę­sk­nio­ne jego usta.

Sło­wa te były szep­tem tyl­ko, a jed­nak Vil­na, przy­tu­lo­na do pier­si na­rze­czo­ne­go, mu­sia­ła w nich od­czuć świat cały szczę­ścia i mi­ło­ści. Po­jął go na­wet świa­dek ukry­ty, śle­dzą­cy bacz­nie ruch ich każ­dy, świa­dek, któ­ry wte­dy do­pie­ro cof­nął się ostroż­nie, gdy pół­kow­nik i sio­stra mi­ło­sier­dzia znik­nę­li na pro­gu szpi­ta­la.

– Win­cen­ty Ca­stel­nau ran­ny po­now­nie, mó­wi­łeś dok­to­rze? Czy…. czy nie­bez­piecz­nie?

Głos sio­stry Vil­ny nie za­drżał na­wet, za­da­jąc po­wyż­sze py­ta­nie.

– Nie, po­dob­no mo­gło być go­rzej. Ale chodź­my do nie­go.

Po­szła za dok­to­rem kro­kiem pew­nym, a asy­stu­jąc przy ba­da­niu cho­re­go, nio­sła po­moc żą­da­ną z ta­kim sto­icy­zmem gdy­by ran­ny nie­zna­nym jej był czło­wie­kiem. Gdy zaś le­karz za­wy­ro­ko­wał wresz­cie: "Nic nie­bez­piecz­ne­go, " na usta jej wy­bie­gło: "Chwa­ła Bogu!" to­nem o tyle na­tu­ral­nym, iż nikt­by nie od­gadł, jaki cię­żar spadł jej w tej chwi­li z pier­si.

Krwa­wa to była po­tycz­ka. Tru­pów an­giel­skich set­kę prze­szło pod­nie­sio­no na pla­cu boju, ile zaś ży­wych lub umar­łych za­bra­li wro­go­wie, trud­no było na ra­zie ob­li­czyć. Pod wie­czór też do­pie­ro za­uwa­żo­no nie­obec­ność dra Graya, któ­ry w utarcz­ce czyn­ny brał udział. Na­próż­no sta­ran­ne przed­się­wzię­to po­szu­ki­wa­nia; kil­ka zwłok żoł­nier­skich, zsie­ka­nych do nie­po­zna­nia, ka­za­ło mnie­mać, iż nie­szczę­sny Se­we­ryn Gray zna­lazł śmierć w ich licz­bie. Ro­dzi­nie po­zo­sta­wa­ła je­dy­na po­cie­cha, iż czy za­bi­ty na polu wał­ki, czy zgła­dzo­ny pod­stęp­nie przez dzi­kich, zgi­nął on za­wsze śmier­cią wa­lecz­nych. Ci­chy, za­mknię­ty w so­bie, lecz uczyn­ny i w pra­cy nie­zmor­do­wa­ny, mło­dy le­karz po­zo­sta­wiał ogól­ny żal po so­bie. Wśród czyn­ne­go też obo­zo­we­go ży­cia na­wet, nie był­by tak pręd­ko za­po­mnia­ny, gdy­by ser­cem i umy­sła­mi wszyst­kich nie wstrzą­snę­ła na­gła a nie­spo­dzie­wa­na wia­do­mość. Woj­na koń­czy­ła się po­dob­no, ar­mia zaś do­sta­wa­ła roz­kaz po­wro­tu do domu; do­bro­wol­ni wy­gnań­cy mie­li po cięż­kich chwi­lach, spę­dzo­nych pod upal­nem nie­bem Afry­ki, uj­rzeć na­po­wrót uko­cha­ną oj­czy­znę. Dom, ro­dzi­na! Jak­żeż te sło­wa mało do­tąd zna­czy­ły dla Vil­ny La­scel­les. Osie­ro­co­na od dziec­ka, przy­wy­kła już dom znaj­do­wać tam, gdzie ją obo­wią­zek wzy­wał. Dziś jed­nak zmie­ni­ły się sto­sun­ki, dziś ogni­sko ro­dzin­ne ozna­cza­ło dla niej mi­łość męża, szczę­ście i spo­kój, a per­spek­ty­wa ta wy­da­wa­ła jej się tak wspa­nia­łą, tak pro­mien­ną i bla­sku peł­ną, iż olśnio­na, oba­wia­ła się za­trzy­my­wać dłu­żej nad nią, by mi­raż ułud­ny nie roz­wiał się cza­sem.

Win­cen­ty Cas­fel­nau, po­mi­mo bo­gactw, wy­so­kie­go sta­no­wi­ska i przy­ja­cioł, nie za­znał rów­nież od cza­sów wcze­snej mło­do­ści uro­ku szczę­ścia ro­dzin­ne­go.

– Po­wrót do domu, do oj­czy­zny, – mó­wił do Vil­ny, gdy po­zo­sta­li sami, – dla mnie, uko­cha­na, rów­no­wa­ży się z po­zy­ska­niem cie­bie. Wiem, iż ce­nisz wy­so­ko swo­je po­wo­ła­nie, po­wiedz mi więc, naj­droż­sza, czy odło­że­nie tego, – tu do­tknął Mun­du­ru jej, – wiel­ką spra­wi ci przy­krość?

Dreszcz ner­wo­wy wstrzą­snął po­sta­cią Vil­ny, bla­de jej lica sil­niej jesz­cze zbie­la­ły.

– Ci­cho, – wy­rze­kła z trwo­gą za­bo­bon­ną. – Nie wy­ma­wiaj w złą go­dzi­nę, bo i tak czar­ne prze­czu­cia ob­le­ga­ją mi du­szę. Za­ma­ło przy­wy­kłam do szczę­ścia, i ztąd za­pew­ne uwie­rzyć mi w nie trud­no, ztąd myśl, iż dola sza­ryt­ki bę­dzie za­wsze mym udzia­łem, nie opusz­cza mnie ani na chwi­lę.

Pró­bo­wał po­cie­szyć ją, złe prze­czu­cie jed­nak zwal­czyć się nie dało. Snadź od­ga­dy­wa­ła, iż nie­szczę­ście, wy­cią­gnąw­szy nad nią dłoń swą ko­ści­stą, dru­zgo­ta­ło w tej chwi­li na­dzie­ję lep­szej doli, że od­tąd ża­den pro­mień ja­śniej­szy nie miał dla niej ist­nieć na zie­mi.

………………………………………………….

Sto­sow­nie do ży­cze­nia Vil­ny, puł­kow­nik Ca­stel­nau nie wspo­mniał ni­ko­mu o pro­jek­to­wa­nym ich związ­ku. Ztąd na­rze­cze­ni wo­bec świa­ta ob­cy­mi so­bie byli zu­peł­nie. Wpraw­dzie roz­kaz po­wro­tu na jed­nym łą­czył ich okrę­cie; puł­kow­nik jed­nak, nie chcąc ścią­gać zbyt­niej uwa­gi na pięk­ną sio­strę mi­ło­sier­dzia, trzy­mał się na ubo­czu, znaj­du­jąc cza­sem tyl­ko, wśród sza­rej go­dzi­ny, spo­sob­ność do po­uf­nej, bliż­szej ser­cu roz­mo­wy, niż sza­blo­no­wa, przy wszyst­kich pro­wa­dzo­na ga­węd­ka. Wspo­mnie­nie też wie­czo­rów tych, peł­nych ci­szy i uro­ku, ryło się w du­szy ich na­zaw­sze; od­osob­nie­ni od lu­dzi, z głę­bo­kim tyl­ko sza­fi­rem nie­bios nad sobą i mo­rzem błysz­czą­cem fos­fo­rycz­nie w srebr­nych bla­skach księ­ży­ca, za­słu­cha­ni w brzmie­nie wła­sne­go gło­su, lub w wy­mow­nem po­grą­że­ni mil­cze­niu, byli tu do­sko­na­le i nie­za­mą­ce­nie szczę­śli­wi. Ileż też razy, wśród póź­niej­szych walk i go­ry­czy, przy­cho­dzi­ło Vil­nie ża­ło­wać, że oce­an bez­den­ny nie po­chło­nął ich wśród owych chwil roz­kosz­ne­go upo­je­nia!

Do­się­gnąw­szy brze­gów An­glii, ze­wsząd cie­ka­wym oto­cze­ni tłu­mem, po­że­gna­li się, jak­by obcy so­bie zu­peł­nie. Vil­na wra­ca­ła wraz z in­ne­mi sio­stra­mi mi­ło­sier­dzia do Lon­dy­nu, gdzie się głów­ny ich za­rząd znaj­do­wał. Ca­stel­nau, nie­mo­gą­cy tak szyb­ko opu­ścić swe­go puł­ku, miał na­za­jutrz do­pie­ro po­dą­żyć ku sto­li­cy.

Na szczę­ście dla miss La­scel­les, to­wa­rzy­szą­ce jej sza­ryt­ki, znu­żo­ne mor­ską po­dró­żą, za­snę­ły na na­stęp­nej już sta­cyi; uwol­nio­na więc od na­tręt­ne­go ich ga­dul­stwa, mo­gła za­su­nąć się w ką­cik i wła­snym od­dać my­ślom. Speł­niw­szy su­mien­nie obo­wią­zek pod­ję­ty, mia­ła pra­wo ma­rzyć dziś o przy­szło­ści; je­że­li jed­nak każ­de sło­wo Ca­stel­nau, każ­da ozna­ka uczu­cia i mi­ło­ści, z upo­je­niem od­twa­rza­ną przez nią była, bo­gac­two jego za to, po­ło­że­nie spo­łecz­ne i to­wa­rzy­skie sta­no­wi­sko, ani razu na­wet na myśl jej nie przy­szły. Zbyt do­świad­czo­na i świa­to­wa, by lek­ce­wa­żyć ma­ją­tek, była i owszem dum­ną ze sta­ro­żyt­ne­go jego po­cho­dze­nia, sama jed­nak rów­nież ary­sto­kra­tycz­ne przy­no­si­ła mu na­zwi­sko; cie­szy­ła się, że roz­le­gle wło­ści Tem­plo­re'u po­zwo­lą im w spo­ko­ju szczę­ścia uży­wać, lecz gdy­by puł­kow­nik ubo­gim był czło­wie­kiem, z rów­nąż ra­do­ścią po­da­ła­by mu rękę; pie­niądz bo­wiem, jako cel, żad­nej nie przed­sta­wiał dla niej war­to­ści. To, co na­rze­czo­ny jej po­sia­dał, było ni­czem, wo­bec tego, czem sam był w jej oczach. Cho­ciaż więc Vil­na, wy­so­kiem es­te­tycz­nem ob­da­rzo­na po­czu­ciem, lu­bi­ła pięk­ne rze­czy, przez zło­to do­star­cza­ne, nie­mniej wzmian­ka puł­kow­ni­ka, iż bry­lan­ta­mi ją ob­sy­pie, przy­krość spra­wia­ła skrom­nej sio­strze mi­ło­sier­dzia; zdol­na bo­wiem, za­rów­no na mocy nie­zwy­kłej swej pięk­no­ści, jak wy­kształ­ce­nia, do za­ję­cia pierw­sze­go wśród kó­łek ary­sto­kra­tycz­nych miej­sca, by­ła­by, jako żona Ca­stel­nau, chęt­nie ubóz­two z nim dzie­li­ła.

Je­że­li więc myśl świa­to­wych ko­rzy­ści, przez mał­żeń­stwo po­zy­ska­nych, ani na chwi­lę nie za­go­ści­ła w zło­to­wło­sej jej głów­ce, wza­mian, świa­do­ma sta­no­wi­ska, ja­kie zaj­mie, po­sta­no­wia­ła go­rą­co, iż nie da się niem upo­ić, że nie po­zwo­li, by ją za­mie­ni­ło w bez­myśl­ną, tyl­ko mo­dom po­świę­co­ną lal­kę. Sko­ro do­tąd, za­mknię­ta w skrom­nych ra­mach, po­tra­fi­ła jed­nak pra­co­wać, czy­nić do­brze i być uży­tecz­ną; dziś, po­zy­skaw­szy szer­szą dla dzia­łań swych pod­sta­wę, po­sta­ra się usil­nie, by wpływ jej dal­sze ogar­nął koła, nio­sąc cier­pią­cym ulgę i po­cie­chę, ciem­nym zaś ziar­no wie­dzy, wraz ze zbaw­czym świa­tła pro­mie­niem.

Gdy­by wresz­cie do­stat­ki więk­szy po­sia­da­ły dla niej urok, gdy­by ją sil­niej po­cią­ga­ły nad ma­rze­nia i ide­ały rwą­ce­go się czy­nu ser­ca, mo­gła była, wziąw­szy roz­brat z ide­ali­zmem swym, po­zy­skać je już od­daw­na. Wa­run­ki ro­dzin­ne skła­nia­ły pra­wie ku temu. Je­dy­nacz­ka, utra­ciw­szy bar­dzo wcze­śnie mat­kę, zo­sta­wio­na zo­sta­ła pod opie­ką ojca tyl­ko, świa­to­we­go, sa­mo­lub­ne­go hu­la­ki, któ­ry, nie ro­biąc ta­jem­ni­cy ze sprze­daj­nych swych in­stynk­tów, był­by chęt­nie kup­czył nad­zwy­czaj­ną pięk­no­ścią cór­ki i rzad­kie­mi przy­mio­ta­mi jej umy­słu, uwa­ża­jąc dary te nie­bios za to­war do na­by­cia dla wię­cej pła­cą­ce­go. Szla­chęt­na na­tu­ra Vil­ny opar­ła się po­dob­nym za­mia­rom; nie chcia­ła na­by­wać bo­gac­twa za cenę swej uro­dy, nie chcia­ła, by mąż miał pra­wo po­gar­dzać nią póź­niej. Mar­no­traw­ny roz­rzut­nik zmarł tym­cza­sem, wraz z nim zaś usta­ła do oso­by jego przy­wią­za­na pen­sya, znik­nę­ło wszel­kie źró­dło do­cho­du; o oszczę­dza­niu bo­wiem po­ję­cia nie miał, a sie­ro­ta na pa­stwę nę­dzy rzu­co­ną zo­sta­ła nie­omal. W tem też pew­no prze­wi­dy­wa­niu, Vil­na za­wód sza­ryt­ki ob­ra­ła so­bie od­daw­na. Chcia­ła w ja­ki­kol­wiek spo­sób pra­co­wać i być uży­tecz­ną; mr. La­scel­les jed­nak nie da­wał so­bie wspo­mi­nać na­wet o po­dob­nych za­mia­rach, za­braw­szy zaś cór­kę, wy­wiózł ją na ląd sta­ły, w na­dziei, że za­gra­ni­cą prę­dzej świet­ną zro­bi par­tyą. Od­pra­wa dana bo­ga­te­mu Niem­co­wi, prze­ko­naw­szy go o upo­rze cór­ki, we wście­kły gniew wpra­wi­ła za­ra­zem. Sza­lo­ne jed­nak wy­bu­chy żad­ne­go nie od­nio­sły skut­ku; dziew­czę, wy­słu­chaw­szy ich ze sto­ic­kim spo­ko­jem, nie dało się do zmia­ny po­sta­no­wie­nia na­kło­nić.

– Nie ko­cham go, oj­cze, – brzmia­ło je­dy­ne jej tłó­ma­cze­nie.

– A któż tu o mi­łość pyta? – rzu­cił z obu­rze­niem. – Nie­do­rzecz­ne ta­kie baj­ki do­bre są dla bo­ga­tych; za­po­mi­nasz chy­ba, iż z chwi­lą mej śmier­ci na że­bracz­ke zejść ci przyj­dzie.

– Nie, oj­cze, że­bracz­ka nig­dy nie będę, – od­par­ła z dumą. – Je­stem mło­da, sil­na i zdro­wa; po­sia­dam chęć do pra­cy, obok do­syć by­strej in­tel­li­gen­cyi; przy do­brej więc woli, po­tra­fię za­wsze na ka­wa­łek chle­ba za­pra­co­wać.

– Co? pra­co­wać na ży­cie, wte­dy, gdy mo­żesz za jed­nem wy­cią­gnię­ciem ręki wła­snym jeź­dzić po­wo­zem!

– Wolę na po­wóz ten za­ro­bić, niż do­stać go w pre­zen­cie.

– Nie­na­wist­ne eman­cy­pa­cyj­ne po­glą­dy! dzi­kie ja­kieś mrzon­ki o pra­wach ko­bie­ty! Czy wol­no wie­dzieć, zkąd je po­czerp­nę­łaś?

– Z po­wie­trza za­pew­ne; pa­nu­ją do­ko­ła, a je­stem dzie­cię­ciem wie­ku prze­cież. Zdo­by­wać mo­zol­nie ka­wa­łek chle­ba, na to zgo­dzę się chęt­nie; za skar­by Gol­kon­dy jed­nak nie po­ślu­bię nie­na­wist­ne­go mi czło­wie­ka.

I umia­ła do­trzy­mać sło­wa; gdy zaś po dwu­let­nich wę­drów­kach na lą­dzie sta­łym, oj­ciec jej za­mknął na­zaw­sze oczy, Vil­na… zwró­ci­ła się do Za­kła­du Ś-tej Mał­go­rza­ty, po­świę­co­ne­go pie­lę­gno­wa­niu cho­rych, i tu ulu­bio­ne­mu swe­mu od­da­ła się za­wo­do­wi. Woj­na afry­kań­ska do­star­czy­ła jej pierw­sze­go pola do peł­nej za­par­cia się pra­cy. Vil­na też, jako ochot­nicz­ka, wy­ru­szy­ła na plac boju, dziś zaś, oto­czo­na za od­wa­gę swą i rzad­ką zna­jo­mość rze­czy za­słu­żo­nem uzna­niem, wra­ca­ła do ci­che­go schro­nie­nia, któ­re­go prze­ło­żo­na z otwar­te­mi cze­ka­ła ją ra­mio­ny.

Za­kład Ś-ej Mał­go­rza­ty nie był żad­nym re­li­gij­nym za­ko­nem; uczest­nicz­ki też jego, no­szą, c na znak rów­no­ści mia­no sióstr, nie skła­da­ły jed­nak ślu­bów, ani przy­siąg, nie pod­le­ga­ły naj­mniej­szej re­gu­le klasz­tor­nej. Sto­wa­rzy­szo­ne za­pi­sy­wa­ły się tu do­bro­wol­nie, bio­rąc za głów­ne za­da­nie pie­lę­gno­wa­nie cho­rych w do­mach pry­wat­nych; przy­czem czas wol­ny od za­jęć mo­gły we­dług wła­sne­go prze­pę­dzać upodo­ba­nia.

"Ochot­nicz­ki afry­kań­skie" były tego wie­czo­ra bo­ha­ter­ka­mi zgro­ma­dze­nia. Wszyst­kie sza­ryt­ki, przy jed­nym ze­bra­ne sto­le, sta­ra­ły się uczcić po­wrót dziel­nych to­wa­rzy­szek. Sio­stra Vil­na, prze­śla­do­wa­na żar­to­bli­wie pod­bi­ja­niem serc żoł­nier­skich, opo­wia­da­ła z całą swo­bo­dą o pie­lę­gno­wa­niu słyn­ne­go puł­kow­ni­ka Ca­stel­nau, otwar­to­ścią tą wła­śnie wszel­kie zbi­ja­jąc po­dej­rze­nia.

Słoń­ce trzy razy jesz­cze nie obie­gło zie­mi, gdy Vil­na wdzięcz­na już so­bie była, iż ta­jem­ni­ca za­rę­czyn jej ni­ko­mu ujaw­nio­ną nie zo­sta­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: