- nowość
- W empik go
Gorzki smak wody - ebook
Gorzki smak wody - ebook
Po raz pierwszy publikowany w formie książkowej zbiór reportażowych opowieści z podróży do Indii oraz z kolejnych: do Afganistanu i Japonii, które Ryszard Kapuściński odbył w latach 1956-1957. Tom ubogacają nieznane dotąd fotografie z Indii, Japonii i Chin wykonane przez samego autora.
Reportaże zebrane w ebooku „Gorzki smak wody” były drukowane tylko raz, w „Sztandarze Młodych” w latach 1956-1958. Ryszard Kapuściński, gdy je pisał, miał 24-25 lat. Ale był też już sprawnym reporterem, uważnym obserwatorem i po prostu człowiekiem wrażliwym, ciekawym świata i ludzi.
„Gorzki smak wody” to reportaże precyzyjnie skonstruowane, napisane ze swadą. W pamięci czytającego na długo pozostają opisy rytuałów pogrzebowych w Benares, czy też relacja z Sealdah Station w Kalkucie, ogromnego dworca kolejowego przepełnionego uchodźcami krążącymi od lat między Pakistanem a Indiami. Te teksty pokazują już wyraźnie, w jaką stronę twórczość dojrzałego Kapuścińskiego będzie zmierzać. A rozmowa z człowiekiem, który własną ręką udusił tygrysa, znamionuje pióro przyszłego mistrza.
Opowieści z Afganistanu z kolei, gdzie Kapuściński znalazł się przypadkiem (miał wracać z Indii statkiem, ale Kanał Sueski był zablokowany; samolot miał międzylądowanie w Kabulu, gdzie reporter został… aresztowany, bo nie miał wizy) w swym opisie tamtejszej biurokracji zderzonej z miejscową mentalnością są nie tylko dociekliwe, ale też przezabawne.
W tekstach z Japonii poznajemy zaś Kapuścińskiego dojrzałego, który ma ambicje zaglądania pod podszewkę wydarzeń, dogłębnego poznawania kultury i procesów dziejowych, rzucania na szersze tło i tłumaczenia ich czytelnikowi.
Tokio było jedynie przystankiem Kapuścińskiego na drodze do Chin. Z Państwa Środka nie ma jednak żadnych opowieści – Kapuściński wrócił stamtąd przytłoczony totalitarnym porządkiem, dał temu wyraz dopiero w „Podróżach z Herodotem”. W jego archiwum zachowało się kilka unikatowych zdjęć, które zrobił m.in. na Wielkim Murze. W „Gorzkim smaku wody” publikowane są po raz pierwszy.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-972-1591-7 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(...)
Ukończyłem studia i zacząłem pracować w gazecie. Nazywała się „Sztandar Młodych”. Byłem początkującym reporterem, jeździłem śladem nadsyłanych do redakcji listów. (...)
Trasa prowadziła mnie czasem do nadgranicznych wiosek (...). Kusiło mnie, żeby zobaczyć, co jest dalej, po drugiej stronie. Zastanawiałem się, co się przeżywa, przechodząc granicę. Co się czuje? Co myśli? Musi to być moment wielkiej emocji, poruszenia, napięcia. Po tamtej stronie – jak jest? Na pewno – inaczej. Ale co znaczy to – inaczej? Jaki ma wygląd? Do czego jest podobne? A może jest niepodobne do niczego, co znam, a tym samym niepojęte, niewyobrażalne? Ale, w gruncie rzeczy, największe moje pragnienie, które nie dawało mi spokoju, nęciło mnie i dręczyło, było nawet skromne, bo mianowicie chodziło mi tylko o jedno – o sam moment, sam akt, najprostszą czynność przekroczenia granicy. Przekroczyć i zaraz wrócić, to by mi, myślałem, zupełnie wystarczyło, zastąpiło mój niewytłumaczalny właściwie, a jakże ostry głód psychologiczny.
Ale jak to zrobić? Z moich kolegów w szkole i na studiach nikt nigdy nie był za granicą. Jeżeli ktoś miał kogoś za granicą, wolał się z tym nie afiszować. Sam byłem zły na siebie z powodu tej dziwacznej pokusy, która mnie jednak ani na chwilę nie opuszczała.
Kiedyś na korytarzu w redakcji spotkałem swoją redaktor naczelną. Była postawną, przystojną blondynką o bujnych, na bok zaczesanych włosach. Nazywała się Irena Tarłowska. Mówiła coś o moich ostatnich tekstach, po czym w pewnym momencie spytała mnie o najbliższe plany. Wymieniłem kolejne wioski, do których miałem jechać, i sprawy, jakie tam na mnie czekały, a potem odważyłem się i powiedziałem: – Kiedyś chciałbym bardzo pojechać za granicę. – Za granicę? – powiedziała zdziwiona i lekko wystraszona, bo wtedy nie było rzeczą zwyczajną wyjeżdżać za granicę. – Dokąd? Po co? – spytała. – Myślałem o Czechosłowacji – odparłem. Bo nie chodziło mi, żeby gdzieś do Paryża czy Londynu, nie, tych rzeczy nie próbowałem sobie wyobrazić i nawet mnie nie ciekawiły, chciałem tylko, żeby gdzieś przekroczyć granicę, wszystko jedno którą, bo dla mnie ważny był nie cel, nie kres, nie meta, ale sam niemal mistyczny i transcendentalny akt przekroczenia granicy.
Od tamtej rozmowy minął rok. W naszym pokoju reporterów zadzwonił telefon. Szefowa prosiła mnie do siebie. – Wiesz – powiedziała, kiedy stanąłem przed jej biurkiem – wysyłamy cię. Pojedziesz do Indii.
Pierwszą moją reakcją było oszołomienie. A zaraz potem – panika: nic nie wiem o Indiach. Gorączkowo szukałem w myślach jakichś skojarzeń, obrazów, nazw. Nie znalazłem: o Indiach nie wiedziałem nic. (Idea podróży do Indii wzięła się stąd, że kilka miesięcy wcześniej odwiedził Polskę pierwszy premier kraju spoza bloku sowieckiego, a był nim przywódca Indii Jawaharlal Nehru. Nawiązały się pierwsze kontakty. Moje reportaże miały przybliżać tamten daleki kraj).Indie z bliska
Co się nie udało Kolumbowi...
Twarz Hinduski uśmiecha się z plakatu. Dziewczyna stoi w cieniu palm, daleko mrocznieje zarys antycznej świątyni. Dołem biegnie napis: VISIT INDIA! Hinduska jest piękna, pięknym ludziom niczego się nie odmawia.
– Dobrze, zwiedzimy Indie – mówi pięćdziesięciu przygodnych ludzi, wykupuje bilet za słone pieniądze i daje się bez protestu połknąć powietrznemu olbrzymowi; czteromotorowy olbrzym stoi na lotnisku w Rzymie i zawiezie ich do Bombaju.
Sadowiąc się w fotelach, pasażerowie wyrażają zadowolenie, że udało im się żyć w połowie dwudziestego wieku, co stwarza gwarancję, że jutro o tej porze będą już w Indiach: 8000 kilometrów w 20 godzin!
Tylko polski pasażer nie podziela tych radości. Gdyby to było sto lat temu – myśli – taka podróż trwałaby rok. Każdy dzień byłby przygodą, można by napisać cały tom. O takiej przejażdżce nie da się sklecić nawet trzech zdań. W dobie błyskawicznej komunikacji umiera śmiercią naturalną literatura wielkiej wędrówki, książki podróżnicze sprzed pół wieku zalatują myszką jak rymy starego Homera. Jakież emocje może przeżyć człowiek, skoro lot z Pekinu do Paryża trwa tylko 19 godzin, włączając wszystkie postoje i zwiedzanie Wiednia?
Polski pasażer jedzie w środkowym rzędzie, mając lewego sąsiada z lewej strony i prawego z prawej. Lewy sąsiad jest starym Hindusem, prawy – starym Anglikiem. LEWY wraca do domu, PRAWY wyjechał z domu, żeby ratować swój business w Indiach. – Tubylcy – mówi rozgoryczony – zaczynają ograniczać prawa naszych spółek. Ci ludzie – dodaje, poprawiając się w fotelu – nie rozumieją, że kręcą pętlę na własną szyję. Czy pan wie, jak będzie wyglądać gospodarka Indii bez Anglików?
Nie, nie wiem, jak będzie wyglądać gospodarka bez Anglików, ale sąsiad z lewa opowiada mi, jak wyglądała gospodarka z Anglikami: – Powszechna nędza. Średniowiecze trwa do dziś.
Obaj mówią cicho, obaj są przygłusi, obaj się nie słyszą. Pod nami jezioro świateł. Lądujemy w Kairze. Wypijamy szklankę „grape fruitu”, stwierdzamy, że Egipcjanie są czarni i chodzą w sutannach, tyle że białych, notujemy w pamięci, że jednak się postawiło nogę na afrykańskim kontynencie i wsiadamy do samolotu. Huk motorów, wycie motorów, szum motorów – odjazd.
Samolot oblepia gęsta ciemność, nie widać nic pod nami, nic nad nami, przestrzeń kurczy się do rozmiaru kabiny. Jedyne, co można dostrzec, to ciężki zarys skrzydła i małe światełko. Zielona gwiazda zapala się i gaśnie co sekundę.
Śpimy.
O świcie okazuje się, że piloci zgubili drogę. Lecimy nad jakąś inną planetą. (Może to Księżyc?). Potwierdzamy przewidywania uczonych: rzeczywiście nie ma tam życia. Martwa spękana skorupa, rumowisko zwietrzałych skał, pustynia bez śladu zieleni. Planeta ma kolor brązowy, miejscami szary, w sumie ponury. Zieje pustką, grozi śmiercią, jest bezlitośnie jałowa, dzika, odpychająca. „Oto znaleźliśmy się tam – układamy pierwsze słowa komunikatu dla Ziemi – gdzie nie stanęła dotąd stopa żadnego człowieka. Jest to bryła popiołu zebranego z palenisk Słońca. Niestety, nie mamy urządzeń badawczych, aby dokonać...”. Nagle sąsiad z prawej ożywia się. Przykleja nos do szyby i mruczy: „Pipeline”. Rzeczywiście: po tym nieziemskim wydmuchu biegną, jak okiem sięgnąć, proste kreski. Kreski stają się zaraz grubymi liniami, potem już wyraźnie widać, co to jest. To nie jest Księżyc! Jesteśmy nad Pustynią Arabską pociętą systemem przewodów naftowych. Sąsiad z prawej zamyśla się. Wzdycha.
Czy również ma wzdychać LEWY i ja? Oczywiście nie. Nasze pieniądze są w kieszeni, ani jeden grosz nie płynie nam przewodem naftowym i ani jeden Arab nie stara się nam nic zabrać. Wobec tego – spokojni – rozmawiamy.
– O Indiach Europa czerpie wiedzę z Kiplinga – zaczyna LEWY. – Czytał pan Kiplinga? No właśnie. A Rygwedę? Nie? No widzi pan! Tak, tak, wy sobie wyobrażacie, że to jest jakaś wielka egzotyka usiana setką przygód. Palmy, słońce, kobiety... Mój panie, w 1943 roku byłem w Bengalu. Ludzie umierali z głodu na moich oczach. Też egzotyczne, prawda?
– Indie to ogrom. Bardzo zresztą dziwaczny. Pierwotność i nowoczesność, hinduizm i muzułmaństwo, wolność i niewolę, nędzę i przepych, zabobon i wiedzę, sochę i traktor, najwyższe góry i największe depresje, dżungle i pustynie, susze i monsuny, kunszt i tandetę, okrucieństwo i pokorę, ruch i martwotę, język urdu i język gudźarati, Europę i Azję – proszę wziąć tysiąc takich rzeczy, wrzucić to do jednego kotła, mieszać przez cztery tysiące lat, jak to robiła Historia, a potem to wszystko wyjąć i rozłożyć na ogromnym obszarze ziemi. Co pan otrzyma? Właśnie – Indie.
Patrzy z triumfem na mnie: siedzę zmiażdżony tą wizją, czując, jak cała wiedza nagromadzona przed wyjazdem leci mi na łeb na szyję do zera.
Kończy się Półwysep, zaczyna się morze.
Ten widok przypomina o proszku. Proszek ma hamować apetyty rekinów i znajduje się w każdej kamizelce ratowniczej. Jeśli samolot kropnie się do wody, trzeba rozsypać proszek. Podobno wtedy rekiny nie połkną. „Czy można to sprawdzić?” – pyta ktoś z głupia frant. „Nie, lepiej nie” – śmieje się pilot.
Tymczasem PRAWY zapada w drzemkę: nie ma już nafty. Jedni czytają, drudzy rozmawiają, a potem wszyscy śpią.
Ze snu wyrywa nas okrzyk: Ziemia! Coś nam to przypomina. Przecież się człowiek o tym uczył! „Załoga Kolumba – pisały podręczniki szkolne – szukając drogi do Indii, po morderczej podróży dostrzegła na horyzoncie pasmo lądu. Jeden z marynarzy krzyknął: ziemia! Jednakże Kolumb nie dotarł do Indii: była to Ameryka”.
Ale nasz Super–Constelation ma świetne urządzenia nawigacyjne i na pewno to, co jest jeszcze wąskim pasmem, zamgloną smugą, śladem na horyzoncie, nie ma nic wspólnego z Ameryką: to Indie.
Na ten widok LEWY sąsiad porusza się radośnie, PRAWY raczej niechętnie, a samolot schodzi do lądowania.
Na lotnisku w Bombaju polski pasażer w ciągu sekundy oblewa się potem i czuje, że nie ma czym oddychać. Nagle słyszy pytanie:
– Are you very tired, sir?
Obraca się i w tym momencie oddech zatkało mu do reszty. Skąd on zna tę twarz? Ach oczywiście: to hinduska dziewczyna z plakatu. Stoi żywa, uśmiecha się i sprawdza paszporty. Plakat nie kłamał: jest piękna.
24 stycznia 1957 rokuPrzypisy
Ryszard Kapuściński, Podróże z Herodotem, Czytelnik 2020, ss. 13-15.
Tak w oryginale. W całej książce zachowaliśmy pisownię, jaka obowiązywała wtedy w polszczyźnie i jaką stosowano w „Sztandarze Młodych”, poprawiając jedynie oczywiste błędy redakcyjne i drukarskie.
Rudyard Kipling (1865-1936) – urodzony w Bombaju (Indie Brytyjskie) angielski pisarz, laureat literackiej Nagrody Nobla (1907). Sławę przyniósł mu zbiór opowiadań pt. Księga dżungli. Kapuściński, jadąc do Indii, znał też na pewno wydane w Polsce w 1904 roku jego pełne indyjskich odniesień Listy z Japonii (dowody na to przytacza Dariusz Fedor we Wstępie do wydanych na nowo w 2024 roku przez Oficynę Wydawniczą Kontynenty Listów...).
Rygweda – najstarszy literacki zabytek indoaryjski, księga kapłańska, zbiór hymnów religijnych wchodzący w skład wed.
Urdu – język niemal identyczny jak hindi, ale – w odróżnieniu od niego – posługujący się pismem arabskim i zawierający wiele zapożyczeń z arabskiego i perskiego (hindi czerpie z sanskrytu i korzysta z pisma dewanagari). Główny urzędowy w Pakistanie, jeden z urzędowych w Indiach. Uznawany za język elit intelektualnych i państwowych.
Język gudźarati – jeden z urzędowych języków w Indiach, mówi nim ok. 61 milionów mieszkańców Indii, głownie w stanie Gudźarat, a poza Indiami w Tanzanii (ok. 250 tys. osób), Ugandzie (ok. 150 tys.) i Kenii (ok. 50 tys.). Ojczysty język m.in. Mahatmy Gandhiego i Freddiego Mercurego, wokalisty Queen.
Ang.: Czy jest pan bardzo zmęczony?
Daty umieszczone pod każdym tekstem określają nie czas, w którym miała miejsce dana podróż, lecz datę publikacji reportażu w „Sztandarze Młodych”.