- promocja
Gotowi na wszystko - ebook
Gotowi na wszystko - ebook
Jak zostać celebrytką? Mówią, że dla chcącego nic trudnego. Wystarczy dostać się do telewizji!
Paula marzy, by ktoś odmienił jej życie dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Choć jest zwyczajną dziewczyną z sąsiedztwa, nieustannie marzy o sławie. Popularni ludzie wiodą przecież takie wygodne życie, prawda?
Dziewczyna postanawia zgłosić się do nowego reality show, a do realizacji swojego szalonego pomysłu potrzebuje jedynie… partnera! Casting otwarty jest dla par, więc zaradna singielka namawia do udziału przyjaciela ze szkolnych lat. Jeśli zwyciężą w finale, podzielą się główną nagrodą według potrzeb: Paula zdobędzie popularność, a Marcel – pieniądze na wymarzony ślub. Tylko że ślub jak z bajki jest marzeniem jego narzeczonej… Ukochana o niczym nie wie, natomiast chłopak jest przekonany, że będzie wniebowzięta, gdy uda mu się zdobyć pieniądze. Miłość przecież wszystko wybaczy.
Czy sława i popularność warte są każdej ceny? Agata Przybyłek udowadnia, że mają tyle samo blasków, co cieni. I że najważniejsza w życiu jest – po prostu – miłość. Jesteście gotowi, by o nią zawalczyć?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66570-18-4 |
Rozmiar pliku: | 973 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Idąc rano z pracy do domu, Marcel zastanawiał się, czy zaręczyny z Zuzą nie były zbyt pochopną decyzją. Miał za sobą kiepską noc. Chociaż pracował jako barman w klubie nocnym już od kilku miesięcy, czasami przychodziły takie zmiany, że nie radził sobie z potrzebą snu i to nawet mimo głośnej muzyki. Dzisiaj była właśnie taka noc. Mijał ludzi spieszących się do pracy, na niebie świeciło słońce i zapowiadał się naprawdę piękny dzień, ale on miał ochotę tylko położyć się spać. I nie wstawać aż do wieczora.
Na domiar złego trapiły go problemy z Zuzą. Kiedy wręczał jej pierścionek na prawie pustej plaży nad morzem, czuł się najszczęśliwszym facetem na świecie. Z czasem zapomniał, jak było wtedy pięknie. I nie chodziło nawet o to, że miał dwadzieścia cztery lata i jeszcze chciał się wyszumieć, albo że się odkochał, ani o to, że byli z Zuzą parą już od wielu lat i najzwyczajniej w świecie się sobą znudzili. Nie. Nic z tych rzeczy. Po prostu jego wybrance po zaręczynach jakby odbiło i momentami nie widział w niej już tej dziewczyny, w której się zakochał i sądził, że ją zna. Wcześniej Zuza wiele razy mówiła, że po zaręczynach nie muszą się spieszyć z organizacją ślubu oraz wesela i że najważniejsze jest dla niej przede wszystkim to, że będą razem już zawsze, ale gdy założył na jej palec pierścionek, momentalnie zmieniła zdanie. Ledwie co podniósł się z kolan, a ona już zaczęła planować co, gdzie, kiedy i z kim. Nie mówiąc już o tym, że całą drogę powrotną z plaży do hotelu przegadała przez telefon z mamą, która wydawała się tak samo pełna zapału do organizacji wesela jak córka.
– Jeszcze dzisiaj zadzwonię do Laguny zapytać o wolne terminy – oznajmiła ku radości Zuzy oraz wielkiemu zdziwieniu Marcela.
– Dzisiaj? – zapytał zdumiony.
– A jaki jest sens zwlekać? – Zuza posłała mu uśmiech.
Cóż. Tyle wyszło ze słów, że najważniejsze jest po prostu bycie razem i że z niczym nie muszą się spieszyć. Wtedy tłumaczył to sobie entuzjazmem Zuzy wywołanym zaręczynami i miał nadzieję, że szybko jej przejdzie. W końcu to normalne, że od razu pomyślała o ślubie i zadzwoniła do mamy. Kiedy jednak po trzech dniach pokazała mu rozpiskę ze wszystkimi wolnymi terminami w domach weselnych, które ją interesowały, oraz wstępną listę gości z jej rodziny, poczuł, że nie tak to jednak powinno wyglądać.
– Czy ty czasem nie przesadzasz? – zapytał. – Lista gości? Już teraz? Przecież dopiero co się zaręczyliśmy!
– Wiem i właśnie dlatego przygotowałam tę listę. Niektóre sale weselne są większe, inne mniejsze. Żeby wybrać odpowiednią, muszę znać przynajmniej orientacyjną liczbę gości.
– A nie uważasz, że pospieszyłaś się z tym wszystkim?
Zuza zamrugała oczami.
– Co sugerujesz?
– Nic. Po prostu wcześniej mówiłaś, że nie musisz od razu po zaręczynach planować ślubu. Że wystarczy ci deklaracja.
– Nie chcesz się żenić?
– Chcę! – zapewnił żarliwie, zresztą przecież gdyby tego nie pragnął, to nie dałby jej pierścionka. – Po prostu nie uważam, żeby konieczny był taki pośpiech.
– To kiedy ty chcesz zorganizować ten ślub? Za dziesięć lat? Kiedy już będziemy starzy i głusi?
– Nie sądzę, żebyśmy ogłuchli po trzydziestce.
– Nie zmieniaj tematu. – W oczach Zuzy zaszkliły się łzy. – Myślałam, że ci na mnie zależy.
– Kochanie, zależy mi. – Ujął w dłonie jej ręce. – Wiesz przecież, że jesteś dla mnie najważniejsza.
– A więc w czym problem, skoro chcesz tego ślubu? Na wolne terminy w przypadku niektórych sal czeka się nawet dwadzieścia miesięcy. Ile zamierzasz zwlekać?
Marcel odetchnął głęboko. Chciał tego ślubu i naprawdę nie zamierzał odkładać go do trzydziestki. Ale prawda była też taka, że gdy dawał Zuzie pierścionek, inaczej wyobrażał sobie te pierwsze dni, a nawet tygodnie w narzeczeństwie. Okres ten jawił się w jego głowie jako wyjątkowy czas, który jeszcze bardziej zbliży ich do siebie. W rzeczywistości zaś słuchał płaczów i wybuchów złości Zuzy, kiedy dowiadywała się, że w wybranym domu weselnym nie ma wolnych terminów w te weekendy, które jej zdaniem byłyby najbardziej odpowiednie, albo pocieszał ją po kolejnej kłótni z mamą.
Nie mówiąc już o tym, że czuł się przez nią kompletnie pomijany podczas dokonywania wszystkich ustaleń. Ani razu nie zapytała go, czy istnieje jakiś wymarzony termin, w który chciałby wziąć ślub, czy któraś sala mu się podoba. Z góry założyła też, że urządzą huczne wesele, podczas gdy on nie przepadał za imprezami na prawie dwieście osób, jaką planowała jego wybranka. Uważał, że najbliższa rodzina zupełnie by wystarczyła, i nie widział potrzeby zapraszania córki sąsiadki czy kuzynów matki lub ojca.
– Nieważne – mruknął jednak w końcu, nie chcąc się kłócić, po czym przytulił Zuzę, a ona znowu zaczęła trajkotać o ślubie.
Wzięła do ręki telefon i wróciła do przeglądania ofert domów weselnych, a on ponownie odetchnął głęboko i zapatrzył się w przestrzeń.
Jakoś to będzie, pocieszał się w duchu, mając nadzieję, że kiedy pierwsza fala entuzjazmu Zuzy nieco opadnie, ich życie wróci do normalności. Na razie nie mógł jej nawet swobodnie przytulić, ponieważ albo dzwoniła wtedy do mamy, albo ściskała w dłoni telefon. Naprawdę nie tak wyobrażał sobie pierwsze tygodnie narzeczeństwa. A przecież jeżeli ożeni się z Zuzą, to zawsze będą do zorganizowania jakieś przyjęcia: chrzciny, urodziny, rocznice ślubu… Nie mówiąc już o tych wszystkich modnych teraz przyjęciach w stylu baby shower i tak dalej, które organizowały ostatnio kobiety.
– O losie… – Odetchnął głęboko. Nieźle się wkopał.
Zmęczony i poirytowany tymi myślami dotarł do bloku, w którym mieszkał. Na obrzeżach Kasztanek mieściło się nieduże popeerelowskie osiedle. Mieszkała tu kiedyś babcia Marcela, a po jej śmierci on odziedziczył mieszkanie. Ku niezadowoleniu rodziców staruszka spisała testament i to wnuka uczyniła głównym spadkobiercą. Wcześniej ojciec Marcela miał nadzieję, że sprzeda mieszkanie i zarobi na nim, ale gdy chłopak dowiedział się o woli babci, przeciwstawił się ojcu.
– Będę tam mieszkał – oświadczył ku niezadowoleniu rodziców i tak, jak powiedział, tak też uczynił. Już kilka tygodni później, po uregulowaniu wszystkich spraw papierkowych, spakował walizki i przeniósł się na osiedle.
– Marcelku, ale może jeszcze przemyślałbyś tę decyzję – prosiła go matka, lecz pozostawał nieugięty.
– Wiem, czego chcę, mamo – powiedział, patrząc jej prosto w oczy, po czym celebrował pierwszy wieczór w nowym mieszkaniu z dala od wszędobylskich spojrzeń rodziców, które nieraz bywały powodem jego frustracji. Za oszczędzone pieniądze kupił farby i odmalował ściany, a także wymienił część mebli. Chociaż zmiany były nieduże, wnętrze nabrało dzięki nim świeższego wyglądu i przestało wyglądać jak kącik emerytki. Marcel pozbył się cerat, ciężkich zasłon i starych dywanów, a ich miejsce zajęły nowoczesne dodatki.
– No, no… – wyrwało się mamie, kiedy wpadła do niego po raz pierwszy po tym drobnym remoncie.
– Mnie też się podoba – przytaknęła jej Zuzka, a Marcel aż się uśmiechnął.
Warto było trochę się napracować, choćby po to, żeby zobaczyć podziw w oczach tych dwóch najważniejszych dla niego kobiet. No i do tego naprawdę dobrze spało mu się w nowym łóżku, które zamówił do sypialni.
Kiedy teraz wszedł na klatkę schodową, pozdrowił kobietę w średnim wieku, która myła podłogi, a potem ruszył na górę, pokonując po dwa schodki jednocześnie. Zawsze tak robił, dbał o swoją kondycję fizyczną. Dzięki regularnym wizytom na siłowni wyrobił sobie mięśnie.
Wszedłszy do mieszkania, przekręcił klucz w drzwiach i po zdjęciu butów ruszył do kuchni. Był trochę głodny, więc wyjął duży jogurt z lodówki i zjadł go na stojąco. Potem poszedł pod prysznic i rzucił się na łóżko.
W końcu, pomyślał, po czym nakrył się kołdrą. Przed wyjściem do pracy przezornie zasłonił okna grubymi zasłonami, dzięki czemu w pokoju panował przyjemny półmrok, idealny do snu. Wyłączył jeszcze telefon, celowo ignorując esemesa od Zuzy, a potem na wszelki wypadek włożył do uszu zatyczki i ułożył się wygodnie na brzuchu. Zapadł w błogi sen. Czarne tatuaże na dłoniach i plecach kontrastowały z bielą pościeli.Rozdział 3
Kilkaset kilometrów dalej, w stolicy, w biurze znanego producenta telewizyjnego trwało natomiast istne szaleństwo. Jonasz – blond mężczyzna po trzydziestce, miotał się po swoim gabinecie, ciskając pioruny na prawo i lewo. Jego ofiarą padł już kubek, który roztrzaskał się w drobny mak o podłogę, i plik kartek, który do tej pory spoczywał spokojnie na biurku. Stojąca w rogu asystentka śledziła jego wybuch furii w milczeniu, nie bardzo wiedząc, co począć. W pierwszej chwili próbowała go jakoś uspokajać, pocieszać, ale jej działania, zamiast przynieść pożądane efekty, tylko bardziej rozwścieczyły Jonasza, więc postanowiła przeczekać jego napad wściekłości i trzymać się na uboczu. Jeszcze tego by brakowało, żeby rzucił w nią przyciskiem do papieru albo jakimś innym naczyniem, których kilka stało jeszcze na jego biurku. Ta praca i tak wymagała od niej wielu poświęceń.
– Do stu tysięcy diabłów! – krzyczał Jonasz, kipiąc ze złości. – Premiera programu już na jesieni, a ci durnie nie zrobili nawet castingów! Rozumiesz?! – pytał Bóg wie kogo. – Wszystko ustalone, miejsce kręcenia i godziny emisji wybrane, a tu się okazuje, że my nie mamy głównego elementu programu! Jak można nakręcić reality show bez uczestników?!
Zośka już miała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili po prostu wypuściła z płuc całe powietrze. Cóż, Jonasz miał rację. Pracowali ostatnio w pocie czoła, żeby program został włączony do letniej ramówki jednej z wiodących stacji telewizyjnych, a tu okazało się, że ktoś z ekipy nawalił i nie mieli głównych bohaterów. Nasz wymarzony ślub cieszył się za granicą ogromną popularnością i zarówno ona, jak i Jonasz pokładali wielkie nadzieje w tym formacie. Od wielu miesięcy robili wszystko, żeby polska edycja powtórzyła sukces pierwowzoru, jaki zanotowano u zachodnich sąsiadów, co oznaczałoby jedno: więcej pieniędzy na nowe przedsięwzięcia i przynajmniej czasowy podziw ludzi z branży. A teraz wyszło na jaw, że facet zatrudniony do przeprowadzenia castingów zapadł się pod ziemię. I to wcale nie to, że zabrał ze sobą wypłacone z góry pieniądze, było w tym wszystkim najstraszniejsze.
– Zdjęcia mają ruszyć już za dwa tygodnie – zagrzmiał Jonasz – a my nie mamy obsady!
Wściekły chodził między biurkiem a stołem, ale w końcu jakby się opamiętał. Oparł dłonie o parapet, przytknął rozpalone czoło do zimnej szyby i głośno oddychając, zamilkł na kilka minut. W gabinecie zapadła cisza.
Przez odsłonięte okna wpadały promienie słońca, które oświetlały jasną wykładzinę na podłodze, nowoczesne biurko Jonasza oraz część pokoju ze stołem stworzoną na potrzeby rozmów z klientami czy gośćmi. Co prawda kilka drzwi dalej mieściła się sala konferencyjna, ale Jonasz rzadko z niej korzystał. Zwykle to tutaj Zośka przynosiła herbaty i kawy dla jego rozmówców. I musiała przyznać, że było to o wiele przyjemniejsze od słuchania wybuchów złości przełożonego, które ostatnio zdarzały się coraz częściej.
Zośka była tuż po studiach. Już od dziecka marzyła o pracy w telewizji, oglądała kreskówki i filmy dla nastolatek, chociaż te ostatnie akurat musiała wyłączać z obawy przed mamą, która uważała je za stanowczo zbyt głupie i nieodpowiednie dla córki. Dziewczynka oglądała je głównie wtedy, gdy rodzicielka robiła zakupy albo krzątała się po ogródku. Rodzice nalegali, żeby została dentystką, i kiedy nadszedł wybór studiów, potajemnie wysłali za nią dokumenty na stomatologię. Zośka jednak uparła się, że nie zrezygnuje ze swojej pasji, i poszła do szkoły filmowej. Krewni lamentowali, kim będzie po tych studiach, prorokowali, że bez znajomości pracy w świecie filmu nie znajdzie, ale ku ich wielkiemu zdziwieniu wcale nie było tak źle.
Zośka już w czasie studiów załapała się do pomocy przy kręceniu kilku programów telewizyjnych, a zaraz po ukończeniu szkoły filmowej aplikowała na stanowisko asystentki Jonasza i także wtedy udało jej się odnieść sukces. Chociaż kandydatów było mnóstwo, to właśnie ją wybrał znany producent, twierdząc z uśmiechem, że gdy tylko weszła do pokoju, poczuł chemię. Zośka w pierwszej chwili uznała, że to słowa pasujące do zboczeńca, ale kiedy uzmysłowiła sobie, że Jonasz wcale nie zamierzał nawiązywać z nią pozasłużbowych relacji i używa czasami specyficznego słownictwa, bez zastanowienia przyjęła tę pracę i od następnego poniedziałku dumnie dreptała u jego boku. Co prawda niektórzy jej znajomi śmiali się, że pewnie tylko parzy kawę i załatwia za niego błahe sprawy, co właściwie nie mijało się z prawdą, lecz ona była zadowolona. Może Jonasz był troszeczkę ekscentryczny, ale niewątpliwie zaliczał się do grona bardziej znanych producentów i naprawdę znał się na swoim fachu. Towarzyszyło jej przekonanie, że pracując z nim, wiele się nauczy – i rzeczywiście, już po kilku miesiącach współpracy widziała pierwsze efekty. I nie, wcale nie chodziło o to, że nauczyła się, gdzie w okolicy kupić najlepsze latte z podwójną pianką albo jak reagować podczas jego wybuchów złości. Jonasz był świetnym producentem i wszystkie jego poczytania Zośka notowała w pamięci albo na kartkach. Prawdę mówiąc, odkąd została jego asystentką, zrobiła już więcej notatek niż przez cały czas trwania studiów, w dodatku były to informacje czysto praktyczne: notowała nazwiska i numery telefonów do scenarzystów, aktorów i innych osób odpowiadających za realizację jego wizji artystycznej. Na razie chowała te dane do szuflady w swoim biurku, ale głęboko wierzyła, że nadejdzie dzień, kiedy wyciągnie je stamtąd, ponieważ sama zostanie takim Jonaszem.
Na razie jednak nie widziała sensu w tak dalekim wybieganiu w przyszłość. Była cierpliwa, pewne sprawy musiały poczekać. Zwłaszcza że szef uspokoił się w końcu i mruknął coś pod nosem.
– Co mówiłeś? – zapytała, poprawiając swoją marynarkę.
– Znajdź mi numer do Agi Lisieckiej – powiedział trochę głośniej. – I to natychmiast. Jeżeli ona nie pomoże mi w organizacji tego castingu, to naprawdę będę w czarnej dupie. Jest moją ostatnią deską ratunku.
Zośka skinęła głową i woląc na wszelki wypadek więcej się nie odzywać, żeby znowu go nie rozsierdzić, w milczeniu opuściła gabinet. Jej blond włosy związane w koński ogon z tyłu głowy zakołysały się przy tym, a obcasy czerwonych szpilek zastukały o podłogę na korytarzu. Dziewczyna skierowała się w stronę swojego niewielkiego gabineciku znajdującego się mniej więcej w połowie długości korytarza, a gdy do niego weszła, od razu wyciągnęła z biurka notes z kontaktami i zaczęła go skwapliwie wertować.
– Jakieś problemy? – Nagle w drzwiach pojawił się kolega pracujący w sąsiednim pokoju.
Zośka uniosła na niego wzrok.
– Nie. Dlaczego pytasz?
– Bez urazy, ale krzyki twojego szefunia niosły się po całym piętrze. Aż ludzie powychodzili ze swoich biur, żeby sprawdzić, co się dzieje.
– Przesadzasz – odparła z prychnięciem dziewczyna i wróciła do wertowania notesu.
– Chciałbym. Może powinnaś mu następnym razem zamiast kawy zaparzyć melisę?
Zośka spiorunowała go wzrokiem. Tomek był okropnym seksistą i często stroił sobie żarty z tego, że ona nic nie robi, tylko biega do pokoju Jonasza z kubkiem lub filiżanką. Albo śmiał się z tego, że nosi bluzki z dużymi dekoltami i krótkie spódniczki, chociaż nie było to prawdą. Najczęściej, tak jak dzisiaj, Zośka zakładała do pracy dopasowane gustowne spodnie i marynarki.
– Ty lepiej zajmij się sobą. Polecam szczególnie sok pomarańczowy – odparła.
– Żebym był bardziej odporny na twoje docinki?
– Nie. On jest po prostu dobry dla mózgu, a widać, że twój nie pracuje najlepiej.
– Zołza.
– Cham i seksista – odcięła się ostro.
Tomasz zmrużył oczy.
– Lepiej uważaj na słowa. Ładna buźka nie zawsze wystarcza, żeby utrzymać pozycję.
Zośka zaśmiała się głośno.
– Nadal cię boli, że to mnie Jonasz wybrał na swoją asystentkę?
Tomasz z hukiem zamknął za sobą drzwi.
– Burak! – zawołała jeszcze za nim, lecz już jej nie słyszał.
Może to nawet i lepiej, uznała w duchu. Nigdy nie wiedziała, do czego tak naprawdę zdolny jest ten facet, a wyglądał na żmiję. I tak dość miała problemów z ostatnimi wybuchami złości Jonasza. Jeszcze tego by jej brakowało, żeby jakiś kretyn złożył na nią skargę.
Poirytowana przewertowała notatnik i w końcu znalazła numer do Agi. Poznała ją jakiś czas temu, Jonasz współpracował z nią podczas szukania obsady do poprzedniego programu, w który inwestował. Lisiecka była zadbaną kobietą po czterdziestce, znała się na swojej robocie. Ludzie z branży cenili jej profesjonalizm i trafność podejmowanych decyzji. Mówiło się nawet czasami, że jej zatrudnienie jest jednym z wyznaczników sukcesu projektu.
Z numerem przepisanym na małą żółtą karteczkę ponownie zajrzała do gabinetu Jonasza.
– Mogę?
– Możesz. Ale tylko wtedy, jeżeli masz dla mnie ten numer. Nie masz pojęcia, jak nakręciłem się na realizację tego programu. On musi, po prostu musi znaleźć się w letniej ramówce naszej stacji. Może myślisz sobie, że to dziwne, w końcu większość tego typu programów jest transmitowana jesienią, ale moim zdaniem właśnie dlatego on będzie strzałem dziesiątkę. Ludzie w wakacje nie mają czego oglądać. Trafimy w niszę.
– Rozumiem to doskonale.
– Zdobyłaś ten numer?
– Przecież gdybym go nie znalazła, to nie zawracałabym ci głowy.
– Gdyby tylko wszyscy moi pracownicy byli tacy sumienni… – Jonasz potarł zmęczoną twarz, po czym wyciągnął do niej rękę po kartkę.
– Proszę. – Zośka podała mu ją usłużnie.
– Dzięki. – Szef od razu chwycił telefon i wybił na smartfonie ciąg cyfr. – Módl się, żeby ona odebrała.
Zośka skinęła głową i pokazała mu zaciśnięte kciuki.
Jonasz jednak nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ na linii rozległ się głos Agi:
– Pelowski? Kupę lat cię nie słyszałam.
– Wzajemnie.
– Taki jesteś ostatnio zabiegany?
Jonasz uśmiechnął się lekko.
– Nie mów, że nie słyszałaś o mojej najnowszej produkcji.
– Słyszałam. I prawdę mówiąc, trochę się wkurzyłam, że nie dostałam propozycji współpracy.
Ach, ta jej bezpośredniość, przemknęło Jonaszowi przez głowę, ale zachował to dla siebie.
– Przecież pracowałaś w tym czasie przy produkcji Miasta lodu – powiedział. – Wybacz, ale nie słyszałem, żebyś posiadała dar bilokacji.
– Ja też nie i chyba tylko dlatego odebrałam od ciebie telefon.
Jonasz znowu się zaśmiał.
– Właściwie to dzwonię do ciebie, żeby ci to zrekompensować.
– Chcesz mi wysłać paczkę chusteczek na otarcie łez i koszyk słodyczy?
– Pudło.
– Przecież o tym mówię.
Wywrócił oczami.
– Oj, nie w takim znaczeniu. Chciałem zapytać, czy znajdziesz czas, żeby przeprowadzić dla mnie casting.
Odpowiedziała mu najpierw cisza, a potem usłyszał:
– Chyba nie mówisz poważnie.
– Wiem, wiem, na pewno jesteś zapracowana, ale to sytuacja awaryjna, żeby nie powiedzieć, że grunt pali mi się pod nogami.
– Jonasz, zlituj się. Mam zapchany grafik do końca grudnia.
– To znaczy tylko tyle, że zadzwoniłem do właściwej osoby.
– I bez tego wiedziałeś, że jestem dobra.
– Daruj sobie kokieterię. Jestem w dupie. I potrzebuję wiedzieć, czy pomożesz mi, czy nie.
Aga znowu przez chwilę milczała.
– Kiedy? – zapytała w końcu, w odpowiedzi na co Jonasz odetchnął z ulgą. Opadając wyczerpany na oparcie fotela, dał Zośce znać, że są uratowani.
Rozradowana pokazała mu dwa kciuki uniesione ku górze, ale on ponownie skupił się na Adze Lisieckiej.
– Najlepiej w przyszłym tygodniu – odparł.
Aga mruknęła coś pod nosem, ale nie miał już wątpliwości co do tego, że zgodzi się na jego propozycję.
– Wiesz, że będziesz musiał zapłacić mi podwójną stawkę? – spytała jeszcze.
– Naturalnie – rzucił do słuchawki, chociaż w tej sytuacji zapłaciłby jej i poczwórnie. Najważniejsze było tylko to, że Nasz wymarzony ślub został uratowany i nadal miał szansę zaistnieć na antenie.