- W empik go
Gra o szachowy tron - ebook
Gra o szachowy tron - ebook
Książka przedstawia przebieg pojedynków o mistrzostwo świata w szachach od roku 1948 do 1972. Bohaterami są mistrzowie świata z tego okresu oraz wcześniejsi dwudziestowieczni czempioni. Najwięcej miejsca zajmują Borys Spasski i Robert Fischer. Książka zawiera ogromną ilość wiedzy historycznej, ale nie jest suchą historią. Jest opowieścią o życiu fascynujących ludzi, oddanych pięknej i głębokiej grze. Pełno tu intryg i zagadek, jest humor i dramat, są sensacje i rewelacje. Oraz odrobina fikcji.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-955-1 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Zawsze mi żal ludzi, którzy nie znają szachów, tak jak mi żal ludzi, którzy nie znają miłości. Szachy, podobnie jak miłość, mają moc uszczęśliwiania człowieka” — powiedział wielki mistrz niemiecki Siegbert Tarrasch. Ta książka powstała z miłości do szachów.
W dwudziestym wieku czas płynął wolniej. Partie szachowe trwały wiele godzin. Jeśli gra się nie skończyła w jednej pięciogodzinnej sesji, partia była odkładana. Gracz zapisywał swój kolejny ruch na blankiecie do zapisu partii, który wkładał do koperty. Arbiter zaklejał kopertę, gracz podpisywał się na skrzydełku. Nazajutrz partia była wznawiana i kontynuowano ją przez następne godziny.
W tamtych czasach nie było komputerów osobistych ani inteligentnych przenośnych telefonów, podłączonych do ogólnoświatowej sieci. Ludzie mieli czas, mieli spokój i polegali na własnym rozumie.
Pozycję z odłożonej partii szachiści analizowali w nocy, czasami aż do rana, przestawiając drewniane figury na szachownicy. Czynili to metodą prób i błędów. Całymi dniami, w ciszy gabinetu, studiowano sztukę szachową z papierowych książek i czasopism. Przygotowując się do rozgrywek, szachiści tworzyli kartoteki partii przeciwników, zapisywali swoje komentarze i analizy w zeszytach i notatnikach. Turnieje i mecze toczyły się tygodniami, a nawet miesiącami. Graczom nie skąpiono dni wolnych, na dogrywki odłożonych partii przeznaczano osobne dni.
Niniejsza opowieść obejmuje okres od początku dwudziestego wieku aż do lat siedemdziesiątych. Rozwija się niespiesznie jak klasyczna partia szachowa. Daje czas do namysłu, pokazuje ciekawe warianty i kombinacje. Omawia daleko przemyślane plany, błyskotliwe koncepcje, pomyłki i przeoczenia. Opisuje wygrane i porażki. Wszystko jest ważne, wszystko jest piękne, wszystko zasługuje na uwagę. Samotne studiowanie szachów w domu i niekończące się analizy z trenerem lub partnerem w klubie. Turnieje, mecze, poszczególne partie, nawet pojedyncze ruchy. Fascynujące są debiuty, końcówki i gra środkowa.
„Gra o szachowy tron” przedstawia szczegółowo historię pojedynków o mistrzostwo świata w szachach od roku 1948 do roku 1972. Ukazane są kulisy batalii o szachowy tron i gra rozmaitych sił. Do wygranej prowadzi wiele posunięć, sporo z nich wykonuje się poza szachownicą. Pokazane są namiętności, sprzeczne interesy, przyjaźń i wrogość, szczęście i tragedia zarówno bezpośrednich uczestników walki o najwyższy tytuł, jak i wielu osób pośrednio w tę walkę zaangażowanych. Tak jak to się dzieje we wszystkich innych dziedzinach życia, na rywalizację o szachową koronę ma wpływ polityka. Tak jak wszędzie i zawsze liczą się pieniądze, prestiż i władza.
Głównymi bohaterami są mistrzowie świata wspomnianego wyżej okresu: Botwinnik, Smysłow, Tal, Petrosjan, Spasski i Fischer. Ważne miejsce w tej opowieści zajmują również wcześniejsi czempioni: Steinitz, Lasker, Capablanca i Alechin.
Oprócz mistrzów świata na kartach tej książki występuje wielu mistrzów i arcymistrzów szachowych oraz rozmaitych postaci w ten czy inny sposób związanych z szachami. Niepoślednią rolę odgrywają także liczne osoby spoza szachowego świata.
Najwięcej miejsca zajmuje dwóch bohaterów: Rosjanin Borys Spasski i Amerykanin Robert Fischer. Opowieść śledzi ich losy od wczesnego dzieciństwa aż do słynnego meczu o mistrzostwo świata, rozegranego w roku 1972 w Reykjaviku, na tle zimnowojennego antagonizmu między Związkiem Sowieckim a Stanami Zjednoczonymi. Książka opowiada nie tylko o ich niezwykłym rozwoju szachowym, którego początkiem była chłopięcia fascynacja szachami i nieprzeciętne zdolności, zaś apogeum zdobycie tytułu najsilniejszych szachistów planety. Książka przybliża psychologiczne sylwetki obu arcymistrzów, zwłaszcza odbiegającą od normy osobowość Fischera.
„Gra o szachowy tron” jest oparta na faktach i zawiera ogromną ilość wiedzy historycznej. Ale nie jest książką historyczną. Jest fabularyzowaną opowieścią o życiu prawdziwych ludzi, o ich umysłach i charakterach, widzianych przez pryzmat piękna i logiki szachów.
„Gra o szachowy tron” jest powieścią i miejscami nie stroni od fikcji. Czytelnik znajdzie w niej intrygi i tajemnice, humor i smutek, sensacje i rewelacje.
A przede wszystkim czas, który minął, lecz wciąż trwa.
Dariusz Radziejewski1 Lasker i Loewenfisch
W czasie moskiewskiego turnieju w maju 1936 roku było gorąco. Dwudziestopięcioletni Michał Botwinnik, który konkurował z Capablancą o pierwsze miejsce, skarżył się na zmęczenie spowodowane bezsennością. Nie spał też Emanuel Lasker. Miał sześćdziesiąt osiem lat i nie pretendował do żadnego z czołowych miejsc. Późnym wieczorem, kiedy się ochłodziło, zachodził do niego stary znajomy Grigorij Loewenfisch, który tak jak Lasker zajmował dalszą pozycję. Siedzieli przy lampce koniaku, palili cygara, oglądali rozegrane w turnieju partie i rozmawiali.
— Szachy to tylko gra. Wiele rzeczy można porównać do szachów, ale szachów nie da się porównać z niczym innym. Szachy są jedynie szachami. Mimo głębokiej i subtelnej treści nie mogą rościć sobie prawa do takiego poważnego traktowania jak nauka i technika, które służą istotnym potrzebom społeczeństwa. Jeszcze mniej szachy mają wspólnego z filozofią i sztuką — mówił Lasker.
— Co zrobić, kiedy wszystko przesiąknięte jest jadem ideologii — odpowiadał Loewenfisch. — W porównaniu z literaturą, historią, filozofią, ekonomią szachy są czyste. Na szachownicy więcej zależy od gracza niż od władzy. O wygranej decyduje lepsza strategia, większe zdolności taktyczne, wiedza na temat otwarć i końcówek, wreszcie sam talent szachowy. Żaden komisarz nie może nakazać ani zakazać stosowania jakiegoś debiutu, przeprowadzenia jakiegoś planu lub kombinacji ani takiego czy innego sposobu rozegrania końcówki. O tym, co jest słuszne, a co jest niesłuszne, rozstrzyga przebieg gry i jej wynik. Szachy są oazą piękna, które jest sprawdzalne, sprawiedliwości, która jest samorodna, niezależności, której nie można odebrać.
— Na szachownicy nie ma miejsca dla łgarstwa i obłudy — mówił Lasker. — Piękno szachowej kombinacji polega na tym, że jest zawsze prawdziwa. Bezlitosna prawda, która wyraża się w szachach, jest przeciwieństwem fałszu.
— Czy w codziennym życiu nie wolimy miłosiernego kłamstwa od bezlitosnej prawdy? — pytał Loewenfisch. Widział odpowiedź w oczach tych, których kochał, i tych, których nienawidził. Widział ją nawet w oczach tych, których nie znał.
Grigorij Leowenfisch urodził się w Piotrkowie Trybunalskim, dzieciństwo spędził w Lublinie. W roku 1907, po ukończeniu gimnazjum, wyjechał do Petersburga na studia w Instytucie Technologicznym. Kółko szachowe Instytutu było jednym z najsilniejszych w Petersburgu.
W roku 1909, na turnieju pamięci Czigorina, dwudziestoletni Loewenfisch z zapartym tchem patrzył na grę mistrza świata Laskera i młodego łódzkiego mistrza Rubinsteina, którzy podzielili pierwsze miejsce. Dwa lata później Loewenfisch osiągnął kategorię mistrzowską. Zaprzyjaźnił się z młodszym o trzy lata studentem prawa Aleksandrem Alechinem. Rozegrali ze sobą kilka poważnych partii turniejowych i mnóstwo lekkich partii towarzyskich.
— Tak interesującego partnera nigdy później nie spotkałem — mówił Loewenfisch, a Lasker kiwał głową. — On zawsze grał z ogromnym napięciem emocjonalnym, jak w jakiejś nerwowej gorączce. Bez przerwy palił, targał palcami za kosmyk włosów, nie mógł spokojnie usiedzieć na krześle. Jego mózg pracował z niewiarygodną mocą, rodząc niespotykane bogactwo idei. Szczególnie folgował swojej fantazji w lekkich partiach, gdzie nie liczył się wynik. Grałem z siłą mistrza, ale nie byłem w stanie oprzeć się jego taktycznej kreatywności. Najmniejsze osłabienie uwagi kończyło się efektowną kombinacją. Miał fenomenalną pamięć szachową, potrafił odtworzyć w całości partię, którą rozegrał kilka lat wcześniej. A jednocześnie był niemożliwie roztargniony. Notorycznie zostawiał w klubie swoją srebrną papierośnicę ze szmaragdową zapinką. Zawsze mu ją zwracano.
— Przed rewolucją kelnerzy i portierzy oddawali cenne rzeczy właścicielom. — Lasker przymrużył oko, zaciągając się dymem z cygara.
— A studenci mogli zarobić, dając lekcje gry w szachy. — Loewenfisch uśmiechnął się do słodkiego wspomnienia. — Uczyłem pewnego bogatego kupca, który mi płacił rubla za lekcję, co było dużą sumą. Za jednego rubla mogłem się żywić przez cały tydzień. Wyrzuty sumienia mnie gryzły, bo mój uczeń nie robił postępów. Wstyd mi było człowieka oskubywać. Bogaty, bo bogaty, ale jakoś nie uchodzi. Więc mu mówię: „Wasiliju Mitrofanyczu, ja tak nie mogę. Trudno i darmo, silnego gracza z was nie zrobię. Traci pan czas i pieniądze”. Na co mój uczeń odpowiada: „Daj pan spokój, nie ma o czym mówić. Wczoraj w klubie kupieckim wygrałem w szachy trzysta rubli”.
Zaśmiali się stary mistrz Lasker i starzejący się mistrz Loewenfisch i napili koniaku.
Przed jedenastu laty, w roku 1925, na pierwszym turnieju międzynarodowym w Moskwie, Loewenfisch zajął dopiero piętnaste miejsce, ale wygrał partię z Laskerem, który był drugi. Alechin przysłał list, w którym żałował, że nie może przyjechać do Moskwy i wyrażał nadzieję, że spotka się z Loewenfischem na jakimś turnieju za granicą, gdzie Loewenfisch chętnie będzie widziany jako czołowy przedstawiciel rosyjskiej sztuki szachowej, która ma na rynku międzynarodowym wysokie notowania. W tegorocznym turnieju Lasker zrewanżował się Loewenfischowi, który wpadł w niedoczas i w lepszej pozycji podstawił figurę.
— Przeczytam panu jeden kawałek — Loewenfisch przyniósł ze sobą świeży numer czasopisma „Szachmaty w SSSR” i zaczął tłumaczyć tekst na niemiecki. — „Radziecki styl szachowy wyróżnia się agresywnością. Czy dla radzieckiego stylu w ogóle nie jest charakterystyczna przede wszystkim walka? Radziecki styl to ruch stachanowski. A ruch stachanowski to walka i zwycięstwo. Stalin żąda zwycięstw! Technika jest narzędziem stachanowców. Także w szachach teoria gry, cała wiedza i umiejętności to narzędzie zwycięstwa”. Przypomina to panu coś?
Owszem, to przypominało Laskerowi jego ojczysty kraj, który musiał opuścić po dojściu do władzy Hitlera. Z kraju triumfującego faszyzmu przeprowadził się do kraju triumfującego komunizmu.
Dziadek Laskera był rabinem, ojciec kantorem w synagodze, ale Emanuel nie był religijny. Od religii wolał matematykę i filozofię. Jego starszy brat Bertold, który był lekarzem, wyemigrował do Palestyny. Bertold był od Emanuela osiem lat starszy i to on nauczył go grać w szachy. Mieszkali razem w wynajętym pokoju w Berlinie, kiedy Bertold studiował medycynę, a Emanuel matematykę. Nie każdego dnia mieli pieniądze na obiad. Wymieniali się jedną parą porządnych wyjściowych spodni i butów.
Pamiętał, jakie wspaniałe przyjęcie zgotowano jemu i innym zagranicznym szachistom w roku 1925, na pierwszym moskiewskim turnieju międzynarodowym. Stworzono im zaiste carskie warunki gry i pobytu. Pamiętał szachową gorączkę, która ogarnęła wtedy Moskwę. Milicja konna z trudem powstrzymywała napór tłumu miłośników szachów, chcących dostać się na turniej w hotelu Metropol. Gromkie brawa, kiedy wygrywał partię. Okrzyki „Brawo, Lasker!”, kiedy opuszczał salę gry. Mistrz świata Capablanca dał seans gry jednoczesnej na Kremlu członkom najwyższych władz.
Bertold ożenił się z Elsą Schüler, która kochała poezję. Rozwiedli się rok po tym, jak wydała swój pierwszy tom wierszy. Młody Emanuel również próbował swoich sił w tej dziedzinie. Elsa chwaliła jego utwory. Został mistrzem świata po pokonaniu Wilhelma Steinitza w roku 1894 i kiedy po dwudziestu siedmiu latach stracił tytuł w meczu z Capablancą, myślał o tym, żeby poświęcić się twórczości dramaturgicznej. Jego sztuka została wystawiona na deskach Teatru Niemieckiego w Berlinie w roku 1926. Telegram z Berlina, informujący go o przyjęciu sztuki do wystawienia, przynieśli Laskerowi przed jedną z rund turnieju moskiewskiego. Tego dnia popełnił taktyczne przeoczenie w partii z Carlosem Torrem, pozwalając mu na przeprowadzenie efektownej kombinacji zwanej młynkiem. Zachwycona publiczność nagrodziła młodego Meksykanina niemilknącą owacją na stojąco. Torre miał w oczach łzy wzruszenia, kiedy Lasker ścisnął mu rękę, gratulując wygranej. Partia obiegła łamy czasopism szachowych i weszła do podręczników motywów taktycznych.
Po moskiewskim turnieju w roku 1935 zdecydowali się z Martą zostać w Związku Radzieckim. Potraktowano ich po królewsku. Dostali osobne mieszkanie w centrum Moskwy. Był to luksus, który przysługiwał nielicznym. Laskera zaliczono w poczet kadry Instytutu Matematyki Akademii Nauk. Został trenerem drużyny radzieckiej. Wszystko to były synekury. Przysyłano mu do oceny próbki najlepszych towarów przeznaczonych na eksport. Koniaków, win, cygar, herbaty. Od czasu do czasu dawał seans gry jednoczesnej i wygłaszał wykład. Prelekcja na temat rewanżowego meczu Alechina z Euwem odbyła się w zapełnionej sali Filharmonii Moskiewskiej. Laskera i jego żonę Martę zaproszono na trybunę honorową w czasie parady pierwszomajowej. Przetaczały się przed nimi nowe czołgi i stare konne taczanki. Defilowały kolumny ludzi pracy, pozdrawiających Stalina.
— Oto, co towarzysz Krylenko ogłosił na generalnym zebraniu Wszechzwiązkowej Sekcji Szachów — Loewenfisch tłumaczył na niemiecki cytat z artykułu wstępnego. — „Musimy raz na zawsze skończyć z neutralnością szachów. Musimy raz na zawsze osądzić formułę »szachy dla szachów« tak jak formułę »sztuka dla sztuki«. Musimy zorganizować brygady uderzeniowe szachistów i natychmiast zacząć wypełnianie planu pięcioletniego w szachach”.
Lasker kiwał w milczeniu głową.
— Czy on panu kogoś nie przypomina? — Loewenfisch pokazywał zdjęcie Nikołaja Krylenki. — Ta ogolona głowa z kamiennymi rysami twarzy, mocna szczęka, przeszywające spojrzenie. Ten sztucznie swobodny, niedbały sposób mówienia z arystokratycznym grasejowaniem. Oczywiście nieodzowny trencz i skórzane sztylpy.
— Zajrzę do Marty.
Marta spała, zmęczona długim upalnym dniem.
Miłość do pięknej, mądrej Marty, żony przykutego do łóżka Hansa Kohna, poraziła Emanuela w tym samym roku, w którym Bertold rozwiódł się z piękną poetką Elsą, która przyłączyła się potem do bohemy artystycznej. Emanuel pisał do Marty płomienne listy pełne wyznań i próśb o to, by została jego żoną. Marta odpowiedziała, że nie może opuścić chorego męża. Emanuel był w rozpaczy, nie wiedział, co począć. Wiedział tylko tyle, że nie może pozostać w Berlinie. Zrezygnował z posady profesora matematyki i wyjechał do Ameryki.
Wrócił po sześciu latach, aby bronić tytułu mistrza świata w meczu z Siegbertem Tarraschem, lekarzem z Norymbergi, który z powodu zamiłowania do dawania apodyktycznych recept poprawnej gry i ogólnej erudycji szachowej nazywany był Nauczycielem Niemiec lub jeszcze lepiej, bo po łacinie, Praeceptor Germaniae.
Z przedziałkiem pośrodku głowy, z podkręconymi do góry wąsami, w binoklach z oczkiem na rzemyk mocowany do kieszonki kamizelki, był Tarrasch miłośnikiem porządku, dyscypliny i reguł. Chlubił się tym, że rozwinął, usystematyzował i unowocześnił teorię Steinitza. Był twórcą zasad, których uczyli się wszyscy adepci królewskiej gry aż do poziomu mistrza i dopiero powyżej tego poziomu, na tych wysokościach, gdzie rezydowali arcymistrzowie tacy jak Lasker, znajdowały się od tych zasad wyjątki i panowała twórcza wolność. Będąc wzorem szacownego, żyjącego w dostatku mieszczanina i ucieleśnieniem doktrynerskiej powagi, Tarrasch bywał dowcipny. Lasker doceniał jego poczucie humoru, nawet gdy było doprawione arogancją.
— Jaki jest cel gry gambitowej? — pytał Tarrasch. — Zyskanie reputacji śmiałego gracza za cenę przegrania partii — odpowiadał.
Lasker znał teorię i zasady gry nie gorzej od Tarrascha, ale pozwalał sobie na to, by kierować się intuicją. Przekonał się, że intuicja mogła go zwieść i zawieść, ale równie dobrze mogła go zawieść w nieodkryte, nowe rejony, gdzie panują inne, nieznane jeszcze prawidłowości. Lasker umiał grać przeciwko człowiekowi, Tarrasch grał przeciw figurom. Lasker potrafił rozpoznać gusty oponenta, wykorzystać jego słabości, zneutralizować mocne strony. Tarrasch był skupiony na sobie. „Nie trzeba grać dobrze, wystarczy grać lepiej od przeciwnika”. Następny aforyzm Tarrascha, ale to właśnie Lasker, który interesował się filozofią wojny i niedoskonałości, potrafił pokazać to na szachownicy.
Publiczność czekała na mecz z niecierpliwością, podbechtana przez komentarze opromienionego triumfami turniejowymi Tarrascha.
— Temu panu mam do powiedzenia tylko trzy słowa: szach i mat! — oświadczył. — Największym błędem, jaki można popełnić, jest przecenienie przeciwnika.
Było dla wszystkich oczywiste, że doktor Siegbert Tarrasch starał się tego błędu uniknąć.
Jednak Lasker więcej myślał o Marcie niż o Tarraschu. Spotkał się z nią w Berlinie przed wyjazdem do Düsseldorfu.
— Gdybyś była towarzyszką mojego życia, mógłbym osiągnąć wielkie rzeczy. Rozwiedź się z Hansem i wyjdź za mnie.
— On jest chory. Umrze z rozpaczy.
— Pojedź ze mną. Wygram mecz, jeśli będziesz przy mnie.
— Nie mogę.
— Na kilka dni.
— On jest umierający.
Była połowa sierpnia roku 1908, grali w Pałacu Sztuki w Düsseldorfie. Lasker pewnie prowadził po pierwszej części meczu, na drugą cześć pojedynku przenieśli się do Monachium, gdzie grali w budynku Ratuszu. Codziennie przychodziło ponad tysiąc widzów, by oglądać partie meczu. Lasker przechodził słabszy okres, gra się wyrównała. Tęsknił za Martą. Gdyby z nim była, nie popełniałby tylu błędów. Wysłał telegram. „Błagam, przyjedź. Uratuj nieszczęsnego wariata, który cię kocha i nie może się bez ciebie obejść”. Marta pokazała telegram mężowi.
— Jedź — powiedział Hans. — Mnie już i tak nie pomożesz.
Lasker grał jak natchniony. Oglądał się na widownię, gdzie wśród widzów siedziała Marta i robiła na drutach. Obronił tytuł mistrza świata i powtórzył za swoim pokonanym przeciwnikiem: „Zawsze mi żal ludzi, którzy nie znają szachów, tak jak mi żal ludzi, którzy nie znają miłości. Szachy, tak jak miłość, mają moc uszczęśliwiania człowieka”.
Po paru miesiącach Hans umarł i Marta została żoną Emanuela. Nastąpił długi okres spokoju, pracy i szczęścia.
— Marta dobrze się czuje? — zapytał Grigorij, kiedy Emanuel wrócił.
— Zasnęła.
Było już bardzo późno, kiedy przyzwyczajony do przesiadywania po nocach w berlińskich kawiarniach Lasker zaproponował:
— Chodźmy napić się kawy.
— W Moskwie? O tej porze?
— Znam jedno miejsce — uśmiech Emanuela był ledwo widoczny pod siwym wąsem. — Bufet na Dworcu Kijowskim jest otwarty do trzeciej nad ranem.
Przed rokiem, w czasie moskiewskiego turnieju międzynarodowego, w którym Loewenfisch podzielił dobre szóste-siódme miejsce z Ilią Kahnem, zaprzyjaźnił się z Capablancą i grywał z nim w tenis w białym, sportowym kostiumie. Żartowali wtedy na temat szansy zobaczenia Botwinnika w takim stroju i przy tego rodzaju grze.
W tym roku nie było im do żartów, kiedy spacerowali w parku przy murze Kremla.
Przed ostatnią rundą Capablanca wyprzedzał Botwinnika o pół punktu. Gdyby Botwinnik wygrał z Loewenfischem, a Capablanca zremisował z Eliskasesem, wtedy Botwinnik zrównałby się z byłym mistrzem świata.
— Jest pan w trudnym położeniu — powiedział Capablanca. — Wielbiciele Botwinnika łakną pana krwi.
— Krylenko był u mnie — odrzekł strapiony Loewenfisch. — Powiedział, że pojadę na turniej zagraniczny, jeżeli przegram.
— Niech pan się nie martwi. Wygram z Eliskasesem i rezultat pana partii nie będzie miał znaczenia.
Dwa miesiące po turnieju moskiewskim Botwinnik pojechał na wielki turniej międzynarodowy do Nottingham, w którym podzielił pierwsze miejsce z Capablancą. Na turniej zaproszono również Laskera, który tak samo jak w Moskwie wystąpił pod czerwoną flagą z sierpem i młotem. O Loewenfischu nie pomyślano, chociaż zwyciężył w ostatnich mistrzostwach Związku Radzieckiego.
Gazeta „Prawda” poświęciła wielkiej wiktorii Botwinnika artykuł wstępny. „Jedność uczuć i woli całego kraju, ogromna troska o ludzi władzy radzieckiej, partii komunistycznej i przede wszystkim towarzysza Stalina — oto źródła zwycięstw Kraju Rad, czy to w dziedzinie podboju przestworzy, czy to na stadionach sportowych Czechosłowacji, czy to przy stolikach szachowych Nottingham. Botwinnik nie mógł nie czuć tego, że każdy ruch jego drewnianych figur na szachownicy śledzi cały kraj i cały kraj, od najdalszych zakątków do wież kremlowskich, życzy mu powodzenia i moralnie go wspiera. On nie mógł nie poczuć za sobą potężnego oddechu swojej wielkiej Ojczyzny”.
Loewenfisch nie raz czuł na karku oddech swojej wielkiej ojczyzny.
Na początku było spotkań co niemiara. Oprócz Loewenfischa zachodziło do nich mnóstwo innych ludzi. Często mieli gości, równie często ich zapraszano. Naukowcy, szachiści, aktorzy, ludzie pióra. Rosjanie i obcokrajowcy, których było w Moskwie wielu. Przychodzili zwłaszcza ci, co znali niemiecki. Lasker dobrze porozumiewał się po angielsku, jednak osób znających ten język nie było w Moskwie dużo. Odwiedziło ich młode, sympatyczne małżeństwo Fischerów. Regina była amerykańską Żydówką. Jej ojciec Jacob Wender był z zawodu krawcem i wywodził się z ziem, które obecnie były częścią Polski. Blisko tego miejsca urodził się dziadek Laskera.
Poznali się w Berlinie, dokąd Regina przyjechała z Ameryki, żeby odwiedzić swojego brata Maksa. Gerhard był Niemcem wychowanym w religii ewangelickiej, od której odszedł we wczesnej młodości. Był z wykształcenia biofizykiem i miał lewicowe poglądy. Nazywał się komunistą, na co Lasker tylko się uśmiechał. Przyjechali do Związku Radzieckiego po przejęciu władzy w Niemczech przez faszystów i pobrali się w Moskwie. Gerhard pracował w Moskiewskim Instytucie Mózgu i dalej studiował biofizykę. Regina przez rok uczyła się w Instytucie Medycznym, potem pracowała w fabryce.
Z czasem liczba nowych gości i spotkań się zmniejszyła, dlatego maestro uradował się, kiedy ktoś przyprowadził do niego Ernsta Helmsa, młodego Niemca, który od urodzenia mieszkał w Moskwie. Ernst pracował w biurze konstrukcyjnym Tupolewa, ich dziełem były samoloty, które podziwiał świat. Pracownicy biura byli doceniani, opowiadał Ernst. Dostawali ordery.
— Przysługuje nam prawo kupowania w specjalnych sklepach — pochwalił się.
Lasker się nad tym nie zastanawiał, zakupy robiła Julia, prawdopodobnie też w zamkniętych dla ogółu sklepach. Lasker polubił tego inteligentnego młodzieńca i pamiętając o tym, co mu powiedział Loewenfisch, dał mu dobrą radę.
— Odejdź z tego biura, chłopcze. Trzymaj się z daleka od budowy samolotów. Najlepiej wyjedź z Moskwy.
Ernst uwierzył staremu mędrcowi. Wyjechał do Kazania i zatrudnił się w teatrze jako pracownik techniczny. Meblował scenę, robił dekoracje. Rok po jego wyjeździe wszyscy inżynierowie i projektanci zatrudnieni w biurze konstruktorskim Tupolewa zostali oskarżeni o sabotaż i zesłani do łagrów.
Robiło się wokół nich coraz puściej. Oczywiście Lasker mógł się zajmować tym, czym chciał. Szachami, matematyką, filozofią. Byle u siebie w domu. Przestano ich zapraszać. Przestali przychodzić zagraniczni goście, z którymi można było rozmawiać po niemiecku i angielsku. Jeszcze z rzadka odwiedzali go nieliczni obywatele Związku Radzieckiego, na przykład Loewenfisch, kiedy przyjeżdżał z Leningradu. Psychoza szukania wrogów i szpiegów narastała. Wszystkich śledziło NKWD, jego telefon był na podsłuchu. Gosposia Julia donosiła o każdym kroku Laskera i jego żony Marty.
Julia była prostą kobietą, przynajmniej na taką wyglądała. Nie znała niemieckiego, do porozumiewania się musiało im wystarczyć tych kilka rosyjskich słów, których Emanuel i Marta się nauczyli. Więcej nie byli w stanie. Lasker sprawdzał Julię parę razy, jakoby przez pomyłkę zwracając się do niej po niemiecku, ale się nie zdradziła. Odbyli z Martą ukartowaną rozmowę, która miała pokazać, czy Julia rozumie i podsłuchuje.
— Niedokładnie posprzątała łazienkę. Pod wanną było nieczysto. Ona się nie nadaje — powiedziała Marta głośno i wyraźnie, kiedy Julia była w kuchni.
— Jeżeli to się powtórzy, będziemy musieli poprosić o zmianę gosposi — zawtórował Lasker, równie donośnym głosem.
Marta włożyła pod wannę skarpetkę, ale tak, żeby nie była łatwo widoczna. Następnym razem podczas sprzątania Julia znalazła skarpetkę i z uśmiechem przyniosła Marcie. Może to był przypadek? I słaby szachista wykonuje czasem dobry ruch.
Czego Lasker nie mógł znieść i co go najbardziej bolało, to było to, że uciekający przed prześladowaniem niemieccy Żydzi byli podejrzewani o bycie agentami Hitlera za granicą.
W październiku 1937 roku Lasker wyjechał z żoną do Ameryki. Powodem wyjazdu była pilna potrzeba spotkania się z córką Marty z jej pierwszego małżeństwa. O prawdziwych przyczynach opuszczenia Związku Radzieckiego wiedział Grigorij Loewenfisch i inni nieliczni przyjaciele.
Przez długie lata Loewenfisch łączył pracę z szachami. Był szachowym amatorem w dosłownym znaczeniu tego słowa, czyli kimś, kto kocha szachy. Pracował przy projektowaniu i budowie hut szkła. Mieszkał w zwykłym leningradzkim komunalnym mieszkaniu ze wspólną z innymi rodzinami kuchnią i łazienką. Zbierali się tam wieczorem inteligenci o przedrewolucyjnym wykształceniu i grali w winta lub preferansa.
Pewnego dnia wydarzył się wypadek na jednej z tras kolejowych, spowodowany awarią elementów szklanych semafora, co uznano za akt szkodnictwa, jeśli nie sabotażu. Loewenfisch, tak jak inni specjaliści, był przesłuchiwany przez funkcjonariuszy Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Gorączkowo szukano winnych. Uratowało go to, że swego czasu napisał raport o zmianie technologii produkcji, w którym wskazał na pewne problemy. Naprawdę się wtedy bał. Pamiętał proces ośmiu inżynierów w roku 1930, których oskarżono o przynależność do konspiracyjnej partii przemysłowej. Oskarżeni przyznali się do szkodnictwa i sabotażu, który miał na celu osłabienie potęgi Związku Radzieckiego i przygotowanie gleby dla zagranicznej agresji.
Grigorij Loewenfisch zdecydował się zostać szachistą zawodowym. W wieku czterdziestu czterech lat uciekł w bezpieczny świat szachów, którego uznanym liderem był Michał Botwinnik, tamten nad wiek poważny piętnastolatek, którego rozgromił w mistrzostwach związków zawodowych w roku 1926. W tym samym roku, w którym Loewenfisch przeszedł na szachowe zawodowstwo, Botwinnik w ten sposób wypowiedział się na łamach gazety szachowej „64”: „Zadanie postawione przez towarzysza Krylenkę radzieckim szachistom zostało z powodzeniem wykonane. Wyrosło młode pokolenie radzieckich mistrzów”. Dla nich Loewenfisch był ramolem, który do nich nie pasował z jego kindersztubą, staroświeckim ubiorem, zapachem wody kolońskiej, grą w tenisa, znajomością języków obcych i kieliszkiem wódki zagryzionym kanapką z łososiem przed partią.
Od dawna był silnym mistrzem, a teraz poświęcił szachom cały swój czas i wszystkie siły. W roku 1935 wygrał czempionat Związku Radzieckiego wspólnie z innym starym, jeszcze przedrewolucyjnym, mistrzem Rabinowiczem. Zostawili w pokonanym polu pokolenie młodych mistrzów radzieckiego chowu. Wszystkich oprócz Botwinnika, który w tych mistrzostwach nie grał.
Drugi raz wygrał mistrzostwa w roku 1937, wyprzedzając Ragozina, znowu pod nieobecność Botwinnika, który poczuł się w obowiązku natychmiast wyzwać Loewenfischa na mecz.
To był szczęśliwy czas. W przygotowaniach do pojedynku z Botwinnikiem pomagał mu mistrz Bieławieniec. Wypoczywali i pracowali w miejscowości Koktebel na Krymie, ulubionym miejscu wypoczynku malarzy i pisarzy. Ludowy komisarz spraw wewnętrznych Nikołaj Jeżow przeprowadzał masową likwidację elementów antyradzieckich, a oni rozkładali się na plaży u podnóża góry Karadah z szachami, książkami i czasopismami i analizowali do syta, popijając wino ze szczepów winnych, które zasadzili starożytni Grecy, a potem kąpali się w jedwabistym morzu.
Mecz zakończył się remisem. Dobiegający pięćdziesiątki Loewenfisch obronił tytuł w boju z młodym liderem radzieckiej szkoły szachowej.
W miarę upływu czasu jego żona Jelena, córka przedrewolucyjnego radcy stanu, była coraz bardziej niezadowolona z tego, że przeszedł na szachowe zawodowstwo.
— Miałeś dobrą pracę — narzekała.
— Chciałaś, żeby mnie zesłali do łagru jako szkodnika albo rozstrzelali za sabotaż? Szachy dały mi bezpieczeństwo i wolność.
— Bezpieczeństwo. Botwinnik pojechał na turniej zagraniczny, a nie ty. Kto wygrał mistrzostwo? Ty wygrałeś. Czy on cię pokonał w meczu?
— Był remis.
— Więc czemu on pojechał?
— Nic nie poradzę.
— Ot, jaka wolność. Nic nie poradzisz. Botwinnik powiedział słowo i nie dali ci stypendium. Jedyny arcymistrz bez stypendium w całym Związku Radzieckim. Czy ty chociaż raz zrobiłeś coś dla mnie, dla rodziny? Nie tylko dla siebie?
— Ochrzciłem się, żeby się z tobą ożenić.
— Wielkie poświęcenie! Zmianę imienia Gerszik na Grigorij też mi wypomnisz?
Emanuela Laskera nie było już wtedy w Związku Radzieckim.4 Spacer nad morzem
Marzec to młody miesiąc i pachnie świeżością. Francisco już dawno nie widział tak szczęśliwego Aleksandra. Odmłodniał, przybyło mu sił. Znowu ujrzał w nim niezrównanego mistrza, największego geniusza, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. Poszli na długi spacer nad morzem, aby zaczerpnąć powietrza.
Alechin opowiadał. Mówił o rzeczach, które były smutne, głosem, który nie był smutny, tylko po prostu spokojny. Tragizm tego, o czym opowiadał Alechin, był czasem tak komiczny, że Francisco nie wiedział, jak zareagować.
— Mój ojciec miał dwór i posiadłość ziemską. Był szlachcicem ze starego rodu, znanego jeszcze przed epoką Piotra Wielkiego, marszałkiem szlachty guberni woroneskiej i członkiem Dumy. Matka pochodziła z bardzo bogatej rodziny, do której należała jedna z największych fabryk tekstylnych w Rosji. Miałem brata i siostrę. Bogactwo było, szczęścia nie było. Ojciec spędzał większość czasu w swoim majątku. Popadł w hazard, przegrywał ogromne sumy. Matka zażywała morfinę i całymi dniami leżała w swojej sypialni. Zostawiała nas w Moskwie i leczyła się w europejskich kurortach. Umarła w Szwajcarii, w zakładzie dla obłąkanych.
Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu, słuchając mowy wiatru i morza.
— Od dzieciństwa szachy były moją pasją. Siedziałem w nocy przy lampce, która paliła się przed ikoną, i przeglądałem partie szachowe. Uczęszczałem do prestiżowego męskiego Gimnazjum Poliwanowa. Na lekcjach rozwiązywałem w pamięci zadania szachowe i analizowałem pozycje z partii korespondencyjnych. W wieku siedemnastu lat byłem jednym z najlepszych graczy Rosji. Wygrałem wszechrosyjski turniej amatorów i w nagrodę dostałem od cara Mikołaja drogocenną wazę. Zacząłem studia prawnicze na Uniwersytecie Łomonosowa w Moskwie, po roku przeniosłem się do Petersburga. Studiowałem w elitarnej Imperialnej Uczelni Prawoznawstwa. Nosiliśmy mundury podobne do gwardyjskich. Tę samą uczelnię ukończył Czajkowski pół wieku przede mną, po czym został urzędnikiem. W tamtych czasach zawód muzyka nie istniał. Tak jak nie istniał zawód szachisty. Czajkowski mógł się poświęcić komponowaniu dzięki rozmiłowanej w muzyce bogatej mecenasce i protektorce Nadieżdzie von Meck, wdowie po znanym przemysłowcu.
Francisco przypomniał sobie, że Alechin już mu to kiedyś mówił. Powtarzał się. Jego pamięć słabła czy po prostu nie zwracał uwagi na słuchacza? Czy mówiąc do siebie, człowiek też się powtarza?
— W Petersburgu zaczął się mój wzlot ku szachowym szczytom. Na początku 1914 roku wygrałem wszechrosyjski turniej mistrzów, za mną był Nimzowitsch. Wiosną tego samego roku odbył się w Petersburgu wielki turniej międzynarodowy z udziałem najlepszych graczy świata. Zwyciężył mistrz świata Lasker, Capablanca był drugi, a ja trzeci. Wyprzedziłem takie znakomitości jak Tarrasch, Marshall, Bernstein, Rubinstein, Nimzowitsch. Pierwsza nagroda wynosiła tysiąc dwieście rubli. Ja za trzecie miejsce otrzymałem pięćset rubli. Czy zgadniesz, ile Lasker dostał za sam start w turnieju?
Lupi nie miał pojęcia, ale skoro główna nagroda wynosiła tysiąc dwieście…
— Tysiąc rubli?
— Cztery i pół tysiąca! Jak więc widzisz, warto być mistrzem świata.
Francisco się roześmiał. Ostatnio Alechin rzadko bywał w dobrym humorze.
— Capablanca był już wtedy najlepszy na świecie, ale Lasker przez wiele lat unikał rozegrania z nim meczu. Przyjął wyzwanie dopiero w 1921 roku, kiedy wojna światowa i kryzys w Niemczech doprowadziły go do bankructwa. Jeden dolar kosztował setki tysięcy marek, a rząd kubański wyłożył ładną sumę na mecz w Hawanie. Właśnie wtenczas, w Petersburgu, zaprzyjaźniłem się z Capablancą. Nie zawsze byliśmy wrogami. Przestaliśmy podawać sobie ręce po meczu w Buenos Aires. Capablanca żądał ode mnie rewanżu, a ja żądałem od niego spełnienia tych samych warunków, które ja musiałem wypełnić, wyzywając go na mecz.
Alechin patrzył na morze, oddychał głęboko. Jedną rękę trzymał w kieszeni płaszcza, drugą na piersiach. Lupi myślał o tym, że Alechin nie dał rewanżu Capablance, za to rozegrał dwa mecze z dużo słabszym Bogolubowem, łatwo wygrywając. Nie tylko nie podawali sobie rąk. Capablanca wychodził z pomieszczenia, kiedy Alechin do niego wchodził. Stawiając warunki swojego uczestnictwa w turniejach, Alechin żądał od organizatorów, aby nie zapraszali Capablanki.
— Wiadomość o jego śmierci bardzo mnie poruszyła. Równego mu geniusza nie było i nigdy nie będzie. On grał jak Bóg, intuicyjnie. Od razu widział to, do czego inni dochodzili po długich rozmyślaniach, obliczeniach, analizach. Był ulubieńcem Caissy i wszystkich innych bogiń.
— Miał powodzenie u kobiet.
— One go ubóstwiały. Przystojny, elegancki, szarmancki. Kochał luksus i żył w luksusie. Smakosz, koneser szampana i dobrych win. Rząd kubański podarował mu dyplomatyczną synekurę. Podróżował po świecie i chodził z jednego rautu na drugi. Więcej czasu spędzał na bankietach i w kasynach niż przy szachownicy.
Alechin się zatrzymał. Miał taki wyraz twarzy, jakby odkrył ciekawą kombinację.
— Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że Capablanca umarł dokładnie cztery lata temu. Prawie co do dnia. Wiesz, że on był ode mnie cztery lata starszy? Dokładnie cztery lata i dziewiętnaście dni.
Francisco nic na to nie powiedział. Pomyślał, że to takie typowe dla szachisty. Dostrzegać prawidła tam, gdzie ich nie ma. Wyciągać wnioski z przypadkowych powiązań. Tak jakby chaotyczne, losowe, bezsensowne życie było w czymkolwiek podobne do szachów.
— Capablanca lubił koty, tak jak ja.
Francisco się uśmiechnął. Miłość Alechina do kotów była częścią jego legendy. Jeździł na turnieje ze swoim kotem syjamskim o imieniu Chess. W drodze na olimpiadę szachową, rozegraną w Warszawie w roku 1935, reprezentujący Francję Alechin został zatrzymany na polskiej granicy z powodu braku paszportu. Powiedział wówczas: „Jestem Alechin, mistrz świata w szachach, i mam kota, który nazywa się Chess. Nie potrzebuję paszportu”.
Kiedy Alechin udawał się na kolejną rundę warszawskiej olimpiady, kotem opiekowała się jego żona. Któregoś dnia Grace nie upilnowała kota i Chess zniknął. Alechin był zdruzgotany, nie mógł skoncentrować się na szachach. Przejęci tym wydarzeniem gospodarze dali ogłoszenia do gazet, pojawiły się komunikaty w radio. Okazało się, że mały gazeciarz złapał kota na ulicy i sprzedał go przypadkowemu przechodniowi, panu Graczykowi, za dwadzieścia złotych. Dowiedziawszy się, że to kot mistrza świata w szachach, pan Graczyk miał zaszczyt oddać go Alechinowi, który z przyjemnością zwrócił wydatkowaną sumę.
Organizatorzy olimpiady przedstawili ciekawe dane statystyczne. Wśród graczy dwudziestu drużyn biorących udział w rozgrywkach było dwudziestu dwóch zawodowych szachistów, czternastu pracowników prywatnych przedsiębiorstw, jedenastu urzędników, jedenastu studentów szkół wyższych, ośmiu kupców, siedmiu dziennikarzy, sześciu nauczycieli szkół średnich, czterech inżynierów, trzech profesorów uniwersytetu, dwóch fabrykantów, dwóch właścicieli nieruchomości, jeden sędzia, jeden lekarz, jeden dyrektor banku, jeden pisarz, jeden malarz, jeden muzyk i jeden rolnik.
Jako nastolatek Francisco Lupi marzył o tym, aby zostać profesjonalnym szachistą i grać tak jak Alechin i Capablanca. Nawet nie musiałby być mistrzem świata, wystarczyłoby mu, gdyby mógł być blisko tych największych.
— Powiem ci szczerze, Francisco. To nieprawda, że aż do tamtego meczu byliśmy przyjaciółmi. Relacje między nami były poprawne, ale to była tylko gra. Ja już go od dawna nienawidziłem. Nie znosiłem jego perfekcjonizmu, nie znosiłem tego, że mu się wszystko udawało i to za pierwszym razem, że nie musiał się męczyć, pracować, próbować, że nie musiał się doskonalić, bo od razu był doskonały. Tenis, brydż, bilard, szachy. We wszystkim był najlepszy i w niczym nie wykorzystał swojego potencjału. Za to też go nie cierpiałem. Za marnotrawstwo daru, jaki Bóg daje nielicznym wybranym z całej ludzkości.
— Nie ten jest najlepszy, kto ma największe zdolności, lecz ten, kto najwięcej osiągnie — powiedział Lupi.
— Może masz rację.
Alechin zamyślił się na moment. I nie ten wygrywa, kto jest zdolniejszy, ale ten, kto jest silniejszy. Udowodnił to w meczu z Capablancą.
— Na czym skończyłem? Rok 1914. Grałem akurat w turnieju w Mannheim, kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa. Niemieckie władze internowały mnie i Bogolubowa, siedzieliśmy w więzieniu, ale w końcu nas wypuścili. Bogolubow został w Niemczech i założył tam rodzinę, ja okrężną drogą wróciłem do Rosji. Dawałem symultany, żeby zebrać pieniądze dla rosyjskich szachistów, którzy dostali się do niewoli. Poszedłem na front, byłem dowódcą oddziału Czerwonego Krzyża. Ratowałem ludzi pod ogniem nieprzyjaciela. Dwa razy byłem ranny i dwa razy odznaczono mnie medalem świętego Jerzego za odwagę. Kurowałem się w szpitalu, kiedy zaczęła się rewolucja, która przerodziła się w najkrwawszą w dziejach wojnę domową. Kraj pogrążył się w chaosie, prawo przestało cokolwiek znaczyć, cała budowla społeczna runęła. Znalazłem się w Odessie, gdzie aresztowała mnie Czeka pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Białych. Trybunał rewolucyjny skazał mnie na śmierć.
Francisco nic nie wiedział o tym epizodzie w życiu Alechina, jeżeli skazanie na śmierć można nazwać epizodem.
— Wyroku nie wykonano? — zapytał bezwiednie, jeszcze nie otrząsnąwszy się z szoku, i od razu się zawstydził. Alechin się roześmiał.
— Czy masz przed sobą nieboszczyka? Uratował mnie Żyd nazwiskiem Wilner, który pracował w dziale prawnym trybunału rewolucyjnego w Odessie. Był szachistą. W wieku czternastu lat wygrał konkurs rozwiązywania zadań publikowanych na łamach czasopisma szachowego, które wydawał mój brat Aleksy. Wilner zobaczył moje nazwisko na liście osób do rozstrzelania i zatelefonował do przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych Ukrainy, niejakiego Rakowskiego, który o mnie słyszał. Rakowski skontaktował się z Czeka w Odessie i kazał mnie uwolnić. Wróciłem do Moskwy. Ruina, bieda, bezrobocie. Nowa władza ceniła jednak szachy. Miłośnikami królewskiej gry byli Lenin, Rykow, Kalinin, Trocki, Frunze, Łunaczarski. Cała wierchuszka.
— Grał pan w turniejach?
— Grałem w turniejach, dawałem symultany. Nie było ogrzewania, graliśmy w szubach, czapkach, walonkach. Kiedy zabrakło prądu, graliśmy po ciemku szybkie partie przy zapalonej zapałce. Zanim zapałka zgasła, trzeba było wykonać ruch. Wtedy zapałkę zapalał przeciwnik i namyślał się nad swoim posunięciem tak długo, aż go zapałka zaczynała parzyć w palce. Czy uwierzysz, że udało mi się zostać pierwszym czempionem sowieckiej Rosji? Mistrzostwa zorganizował Iljin-Żenewski, bolszewik i jeden z czołowych szachistów Rosji. W roku 1914 zdobył mistrzostwo Genewy. Stąd jego przydomek. W czasie rozgrywek dawali uczestnikom przydział prowiantu na każdy dzień: śledź, chleb, papierosy. Jednego dnia prowiant nie dojechał i szachiści urządzili strajk.
— Z czego pan żył?
— Jako prawnik z wykształcenia dostałem pracę śledczego w głównym zarządzie milicji. Zajmowałem się poszukiwaniem osób zaginionych. Ponieważ znałem biegle niemiecki i francuski, Iljin-Żenewski załatwił mi pracę tłumacza na kongresie Kominternu. Tam poznałem Annę, dziennikarkę i delegatkę Szwajcarskiej Partii Socjaldemokratycznej. Pobraliśmy się, a potem Anna poprosiła Karola Radka o pozwolenie na wyjazd służbowy na Łotwę. Dostałem paszport, wizytę wyjazdową i pojechałem z nią jako jej mąż, tłumacz i przewodnik. Stamtąd przez Litwę przedostaliśmy się do Niemiec. W Berlinie nasze drogi się rozeszły. Anna wróciła do Szwajcarii, ja pojechałem do Paryża. Czy zgadniesz, dokąd najpierw skierowałem kroki?
Francisco wiedział. Kawiarnia na ulicy św. Honoriusza w pobliżu Luwru. Mekka szachistów od XVIII wieku. Grali tam Philidor, Deschapelles, La Bourdonnais, Saint-Amant, Staunton, Kieseritzky, Morphy, Czigorin.
— Do Café de la Régence.
— Oczywiście. Po pięciu latach zostałem obywatelem Francji. Paryżanie pokochali mnie za seans gry na ślepo na dwudziestu ośmiu szachownicach jednocześnie. Nawet ci, co nie odróżniali skoczka od wieży, uznali mnie za wielkiego maestro. To był wtenczas rekord świata. Pisały o tym wyczynie gazety. Potem uzyskałem stopień doktora prawa na Sorbonie.
— Chciał pan pojechać do Rosji?
— W roku 1925 Krylenko zorganizował w Moskwie pierwszy na świecie wielki turniej międzynarodowy całkowicie finansowany przez państwo. Grali tam wszyscy najlepsi, tylko mnie nie zaproszono. Sowieci uważali mnie za białogwardzistę, bo spotykałem się we Francji z Szalapinem, Niżyńskim, Nabokowem. Po meczu z Capablancą było jeszcze gorzej. Jedna z gazet emigracyjnych wypaczyła moją wypowiedź o bolszewikach i uznali mnie za wroga. Słałem listy ze sprostowaniem. Na próżno.
Na swojego pośrednika Alechin wyznaczył dobrego znajomego Juliusa du Monta, redaktora „British Chess Magazine”. Julius du Mont był silnym graczem i autorem książek szachowych. Urodził się w Paryżu, odbył studia muzyczne w konserwatoriach we Frankfurcie i Heidelbergu, następnie wyemigrował do Anglii, gdzie został nauczycielem gry na fortepianie.
Wtedy wydarzyło się coś, co spowodowało, że ciężki głaz serca, z mozołem wtoczony na górę optymizmu, z powrotem stoczył się w dół depresji.
W początkach marca, podczas swojej wizyty w Stanach Zjednoczonych, premier Winston Churchill wygłosił mowę w Fulton, w stanie Missouri. Powiedział o żelaznej kurtynie, która przedzieliła Europę. Stwierdził, że Związek Sowiecki jest tyranią, przed którą trzeba chronić świat. Była to odpowiedź na przemówienie Stalina, wygłoszone miesiąc wcześniej, w którym Stalin oświadczył, że istnieje blok państw kapitalistycznych i imperialistycznych, w których dzieje integralnie wpisana jest wojna, i jak długo te państwa będą istnieć, tak długo będzie istniało zagrożenie dla światowego pokoju.
Alechin zadzwonił do Francisca i poprosił, żeby natychmiast do niego przyjechał. Był roztrzęsiony.
— Czytałeś gazety? Świat oszalał! Druga wojna światowa ledwo się skończyła, a świat dąży do trzeciej. Mój mecz z Botwinnikiem się nie odbędzie.
Lupi starał się go uspokoić. Obejrzeli wspólnie kilka partii Botwinnika z mistrzostw ZSRR, rozegranych latem 1945 roku. Lupi zdobył dla Alechina biuletyn z partiami tego turnieju. Botwinnik wygrał z ogromną przewagą, pokazał mocną grę.
Przez następne dni Alechin pracował sam. Spotkali się dopiero w piątek, 22 marca. Lupi wracał do swojego lizbońskiego mieszkania i zobaczył Alechina. Czekał przed jego drzwiami. Był podniecony i zarazem przestraszony.
— Może popadam w paranoję, ale wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi.
— Kto? — zapytał machinalnie Francisco, tak jakby wykonał bezmyślny ruch.
— Skąd mam wiedzieć. Widziałem w różnych miejscach tego samego mężczyznę, ale może mi się zdawało.
Lupi chyba się domyślał. Alechin mógł być pod obserwacją PIDE, tajnej policji politycznej na usługach Antonia Salazara. To całkiem prawdopodobne, zważywszy na jego status. Nie powiedział o tym Alechinowi.
— Wybierzmy się gdzieś — zaproponował. — Przekonamy się, czy coś jest na rzeczy.
— Właśnie po to tu przyjechałem! — gorączkowo zgodził się Alechin. — Zabierz mnie do jakiegoś lokalu, Francisco. Mam dość tego odosobnienia. Muszę żyć, muszę spotykać się z ludźmi. Chcę wyjść z tej trumny. Potrzebuję muzyki, potrzebuję wina. Rozumiesz? Jestem mistrzem świata!
Poszli do Mouraria, dawnej dzielnicy Maurów, ze schodami i wąskimi uliczkami, które pachniały wiosną i ludzkim żywotem. Rozglądali się dyskretnie, ale nie zauważyli nikogo podejrzanego. Zjedli zielony rosół i gulasz z czerwonej fasoli z ryżem i mięsem wieprzowym. Pili wino i słuchali pieśniarki śpiewającej tęskne pieśni fado przy akompaniamencie dwóch gitar.