- W empik go
Gra: tryptyk sceniczny - ebook
Gra: tryptyk sceniczny - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 213 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jerzy Żuławski
GRA
Tryptyk Sceniczny
LWÓW 1906
NAKŁADEM KSIĘGARNI NARODOWEJ
DRUKARNIA NARODOWA W KRAKOWIE
Najzacniejszej łaskawej i czcigodnej pani
Zofii Hanieckiej z wyrazami serdecznej i wdzięcznej przyjaźni ofiaruję.
Na w listopadzie 1905.
I. LITERAT I AKTORKA II. PRZYJACIEL BEZINTERESOWNY
III. FINAŁ KOMEDJI
I.
Literat i aktorka.
OSOBY:
Stefa, aktorka. Kazimierz, literat. Hrabia.
Rózia, pokojówka. Rzecz dzieje się w jednem z większych miast.
Buduar w mieszkaniu Stefy. Dwoje drzwi, w głębi i z lewej – z prawej strony okno. Po lewej na przodzie otomana „ obok nizki fotel, głębiej w kącie stojąca lampa, przed nią stolik i krzesła. Na prawo w głębi łóżko z firankami zasłonięte parawanem, pod oknem kosz z kwiatami, ku przodowi pod ścianą gotowalnia z dużem zwierciadłem. Podłoga zasłana dywanem, na ścianach makaty, fotografje, wieńce… Przez drzwi w głębi, do połowy zasłonięte ciężką, czerw ona) sznurem podwiązaną portjerą, widno część saloniku: na prawo pianino, po lewej kanapka, przed nią okrągły stolik.
Późna jesień, wieczór – lampa się świeci.
SCENA I.
Stefa, Hrabia.
Stefa siedzi w saloniku przed pianinem, jakby przed chwilą skończyła grać.
Ależ hrabio!… Dotyka machinalnie palcami klawiszów.
Hrabia siedzi nieopodal na kanapie i pali papierosa. Nie wiem, jak sobie mam ten okrzyk pani tłumaczyć.
Stefa.
Là proposition est rare… Wzrusza ramionami, wstaje i zbliża się do drzwi buduaru.
Hrabia.
Le rare est Ie bon…
Stefa zwraca się żywo ku niemu z wyrazem zapytania: Pan mówi?
Hrabia.
Uzupełniam Verlaine'owską cytatę, którą pani raczyła… Wstaje.
Stefa.
Ach tak… Nie zważając na hrabiego, przechodzi zwolna i jakby w zamyśleniu do buduaru i siada na otomanie.
Hrabia we drzwiach, unosząc cokolwiek ręką zwieszającą się kotarę.
Nie odpowiedziała mi pani jeszcze…
Po chwili milczenia: Czy wolno mi wejść?
Stefa roztargniona:
Proszę, proszę… Wskazuje mu obok miejsce na fotelu.
Hrabia siada.
A zatem – ponawiam pytanie: Czy zechce pani zostać… moją żoną?
Stefa wymijająco-.
Czy panu tak wiele natem zależy?
Hrabia po chwili nizkim, powstrzymywaną miłosną namiętnością nabrzmiałym głosem:
Tak.
Stefa wznosi głowę, patrzy mu w oczy. A więc… owszem.
Hrabia z głębokim, dwornym ukłonem: Mille graces, mademoiselle!
Stefa.
Ale… Urywa.
Hrabia.
Słucham.
Stefa po chwili:
Pan wiesz, hrabio, że ja pana nie kocham? Hrabia.
Mais oui, mais oui… Cest moi, qui vous aime. Cela suffira, je crois.
Stefa z lekką f nieco ironiczną wyniosłością:
Je Je crois aussi, moi… Jednakże – chciałabym z panem pomówić…
Hrabia.
Chce pani stawiać warunki? c'est juste… Z góry je przyjmuję.
Stefa.
Nie, to nie… Chcę tylko… Wstaje i chodzi po pokoju, wreszcie zatrzymuje się znów przed hrabią. W świecie, rozumiesz mnie, hrabio? w świecie powiedzą o panu, że popełniasz szaleństwo – a o mnie, że spotyka mnie niewymowne szczęście… voila! Obawiam się, czy i pan nie sądzisz podobnie?
Hrabia.
Stefa! W głosie znowu jakby mimowolny i zgłuszony oddźwięk namiętnej miłości.
Stefa podaje mu dłoń z uśmiechem. Nie, nie – ja wiem, że mnie pan kochasz, albo raczej – nazywajmy rzeczy po imieniu – że mnie pan pragniesz… Krótki, półgłośny, szyderczy śmiech.
Hrabia bardzo poważnie: Ja panią kocham.
Stefa.
C'est possible. Lecz właśnie dlatego chcę grać z pa nem w otwarte karty. Obliczmy. Pan mi daje swoje nazwisko, majątek, pozycję w świecie, z któregom się dobrowolnie… Niecierpliwy ruch. Zresztą, nie moge zaprzeczyć, że mi się pan podoba… Lubię u pana tę arystokratyczną głowę, jakby z rzymskiego medaljonu zdjętą i tę bujną krew dawnych hetmanów, tętniącą tak raźno pod zimną powłoką współczesnego salonowca… A co do mnie… Je suis jeune et belle… i mam tę garść wieńców. Moge się stać wytworną i cenną ozdobą pańskiego domu – i potrafię bezwątpienia patrzeć z góry na te wszystkie hrabiny, te zacne damy, które – przy zamkniętych drzwiach nie lepsze pewno odemnie – będą się tyłem do mnie odwracać i szeptać o mnie po kątach niestworzone rzeczy… Zresztą – prawdopodobnie nie będę pana zdradzała… Pan zna moją przeszłość…?
Hrabia.
Tak.
Stefa z nerwowym śmiechem. Któż jej nie zna! – Ale ja chcę, aby ją pan znał dokładnie. Przechodziłam z rąk do rąk, jak bardzo kosztowna zabawka. Tracono dla mnie majątki i dobrą sławę – póki mnie się to nie znudziło…
Hrabia.
Po co pani o tem wspomina?
Stefa.
Muszę. Niech pan tylko nie sądzi, że ma to być rodzaj spowiedzi albo wyznania. Takie rzeczy nie leżą w mojem usposobieniu. Chcę się tylko zabezpieczyć na wszelki wypadek – w przyszłości… Mimo wszystko zbyt wysoko sama siebie cenię, aby na to pozwolić, iżbyś pan kiedykolwiek mogł pomyśleć, żeś mi wyświadczył… łaskę! Owszem, ja chcę, abyś pan, hrabio, zrozumiał, że to ja wyświadczam łaskę panu, wychodząc za pana, oddając się panu, panu jednemu, bez zastrzeżeń, na całe życie, że… Urywa, po chwili: Jeśli to zatem jest u pana tylko chwilowy… kaprys.
Hrabia.
Nie rozumiem, po co o tem mówimy? Postanowienia moje są niezłomne…
Stefa.
Tant pis pour vousL. Powiedziałam, że pana nie kocham. Dodam jeszcze, że nie kochałam nigdy, nikogo… Z nagłą odrazą i nienawiścią: Nigdy! nikogo! Rozumie pan? Raczej przeciwnie… Urywa, potem spokojniej z odcieniem ukrytego żalu: Zdaje mi się nawet, że ja nigdy nie byłam dziewczyną, któraby mogła… kochać… W tym wieku, kiedy podobno dziewczęta śnią zazwyczaj dopiero swój najsłoneczniejszy sen, ja byłam już… powiedzmy sobie: kochanką człowieka wstrętnego mi i nienawistnego, który mię wziął, prawie przemocą… Później – nauczona doświadczeniem, umiałam się już sprzedawać. Voil& tout! Krótki nienaturalny śmiech.
Hrabia po chwili milczenia:
Pani wyrządzono ciężką krzywdę w życiu…
Stefa.
Ach! krzywdę… Czemuż tak tragicznie? Niema krzywd na świecie – jest tylko…
Hrabia patrzy na nią. Biedne dziecię…
Stefa.
Och! je ne suis plus enfant! Je n'en ćtais pas du tout, moi! Zresztą nie chcę, aby mnie żałowano. Mnie jest całkiem dobrze z tem wszystkiem, tak jak jest… Jestem młoda i piękna, lubię się bawić lubię mieć wielbicieli, którymi można pomiatać, lubię burzę oklasków, spojrzenia, uśmiechy i wieńce, lubię szampan i brylanty… Niech pan zatem nie sądzi, hrabio, że pan jesteś człowiekiem bożym, podającym mi rękę, aby mnie wyrwać z otchłani!… Śmiech. Tego nie będę umiała nigdy ocenić i nie nauczę się wdzięczności… Chodzi zdenerwowana po pokoju, a wreszcie staje przed milczącym wciąż hrabią.
A teraz – żegnam cię, hrabio. Widzę, że masz wielką ochotę odejść już stąd…
Hrabia powstaje.
Nie myli się pani. Spogląda na zegarek. Istotnie czas już na mnie… Tedy żegnam panią dzisiaj, jako moją narzeczoną. A co do dnia ślubu…
Stefa z mimowolnem zdumieniem: Więc pan… mimo to…?
Hrabia z głębokim ukłonem:
Wszak prosiłem panią o jej rękę, której mi pani raczyła nie odmówić…
Stefa jakby do siebie:
Czyżby mnie pan istotnie kochał…?
Hrabia.
Tak.
Stefa w zamyśleniu:
To ciekawe… Szkoda doprawdy, że ja pana nie kocham…
Hrabia.
Z czasem może i to przyjdzie. Stefa wybucha śmiechem.
Nie, nie! co do tego – nie łudź się, drogt hrabio! Poważnie. Dziwni wy jesteście, mężczyźni… Ale mam nadzieję, że będę dla pana lepszą, niżbym mogła być dla kogokolwiek innego – i chętnie oddam panu rękę…
Hrabia ujmuje jej dłoń.
Niczego więcej na razie nie pragnę. Całuje jej rękę.
Stefa wpadając znowu w swobodny łon:
Tylko ostrzegam, że to będzie kosztowny klejnot, hrabio.
Hrabia.
Nigdy za kosztowny dla mnie. Stefa.
Bo ja chcę mieć dużo ludzi koło siebie, chcę się bawić, stroić, podróżować…
Hrabia.
Jestem w zupełności na rozkazy pani. Stefa.
Jesteś, hrabio, najwspaniałomyślniejszym z narzeczonych i mam nadzieję, że będziesz najlepszym z mężów!
Hrabia skłania się głęboko, poczem mówi, wyjmując z kieszeni niewielkie, safjanowe pudełko: Wdzięczny pani jestem, za sąd o mnie… A teraz – raczy pani przyjąć tę drobnostkę, jako mały zadatek… Podaje jej pudełko.
Stefa.
Ależ cudownie! Bierze podany jej przedmiot i nie oglądając, rzuca na stolik obok otomany. W nagrodę możesz mnie pan pocałować.
Hrabia pochyla się i całuje ją w usta.
Stefa usuwa się od przydługiego pocałunku, ze źle ukrytym wstrętem.
Do widzenia, hrabio, au revoir. Oczekuję pana jutro, po próbie…
Hrabia stoi chwilę, patrząc na nią, potem mówi: Do jutra tedy. Całuje jej rękę i z nizkim ukłonem wychodzi.
SCENA II.
Stefa, Rózia.
Stefa po odejściu h?-abiego stoi przez chwilę w zamyśleniu na środku pokoju, następnie, jakby sobie coś przypomniała, pogląda szybko na zegarek i dzwoni na służącą.
Rózia wchodzi.
Stefa.
Podaj mi szlafroczek, ten z koronkami… Przebiorę się.
Rózia znika we drzwiach na lewo, i wraca po chwili, trzymając na ręku ubranie.
Stefa odpina pasek od sukni i rzuca niedbałym ruchem na otomanę, zdejmuje zegarek na długim złotym łańcuchu, porzucając go znowu na krzesło, odwiązuje krawat i rozpina kołnierzyk od stanika, a wreszcie mówi, siadając na otomanie: Podaj mi pantofelki…
Rózia która cały czas stała, trzymając szlafroczek na ręku, kładzie go teraz ostrożnie na poręczy krzesła i przynosi z za parawanu, zasłaniającego łóżko, czerwone, złotem szyte pantofelki. Następnie klęka na dywanie przed Stefą, zzuwa jej buciki i wkłada pantofle.
Stefa wstając:
Tak… a teraz daj szlafrok…
Wchodzi wraz z Rózią za parawan i tam się przebiera, nucąc sobie półgłosem jakąś aryjkę z operetki.
Rózia za parawanem: Czy panią przeczesać?
Stefa.
Tak… popraw mi włosy, bo może kto…
Wychodzi z za parawanu w szlafroczku i siada przed tualetą.
Rózia rozczesuje jej włosy.
Stefa.
Ależ cudownie! Bierze podany jej przedmiot i nie oglądając, rzuca na stolik obok otomany. W nagrodę możesz mnie pan pocałować.
Hrabia pochyla się i całuje ją w usta.
Stefa usuwa się od przydhtgiego pocałunku, ze źle ukrytym wstrętem.
Do widzenia, hrabio, au revoir. Oczekuję pana jutro, po próbie…
Hrabia stoi chwilę, patrząc na nią, potem mówi: Do jutra tedy. Całuje jej rękę i z nizkim ukłonem wychodzi.
SCENA II.
Stefa, Rózia.
Stefa po odejściu h?-abiego stoi przez chwilę w zamyśleniu na środku pokoju, następnie, jakby sobie coś przypomniała, pogląda szybko na zegarek i dzwoni na służącą.
Rózia wchodzi.
Stefa.
Podaj mi szlafroczek, ten z koronkami… Przebiorę się.
Rózia znika we drzwiach na lewo, i wraca po chwili, trzymając na ręku ubranie.
Stefa odpina pasek od sukni i rzuca niedbałym ruchem na otomanę, zdejmuje zegarek na długim złotym łańcuchu, porzucając go znowu na krzesło, odwiązuje krawat i rozpina kołnierzyk od stanika, a wreszcie mówi, siadając na otomanie: Podaj mi pantofelki…
Rózia która cały czas stola, trzymając szlafroczek na ręku, kładzie go teraz ostrożnie na poręczy krzesła i przynosi z za parawanu, zasłaniającego łóżko, czerwone, złotem szyte pantofelki. Następnie klęka na dywanie przed Stefą, zzuwa jej buciki i wkłada pantofle.
Stefa wstając:
Tak… a teraz daj szlafrok…
Wchodzi wraz z Rózią za parawan i tam się przebiera, nucąc sobie półgłosem jakąś aryjkę z operetki.
Rózia za parawanem: Czy panią przeczesać?
Stefa.
Tak… popraw mi włosy, bo może kto…
Wychodzi z za parawanu w szlafroczku i siada przed tualetą.
Rózia rozczesuje jej włosy.
Stefa po chwili:
Dobrze dzisiaj wyglądam?
Rózia.
Pani zawsze ślicznie wygląda… Stefa.
Mówisz, jakbyś była jednym z tych… Urywa – po chwili mówi obojętnie: Wiesz, wychodzę za mąż…
Rózia.
A to chwała Bogu…
Stefa odwraca się żywo. Dlaczego? chwała Bogu?
Rózia zmieszana:
Tak sobie powiedziałam… Zawsze to mieć męża…
Stefa patrzy na nią badawczo, krótki, urwany śmiech, potem odwracając się, mówi rozkazująco: Czesz. Po chwili ze sztuczną obojętnością: Róziu…
Rózia.
Słucham pani… Stefa.
Czyś ty kiedy… kochała…?
Rózia zatrzymuje się na chwilę, potem wstydliwy śmiech.
Hi, hi, hi… Pani się pyta, czy miałam kawalera?
Stefa.
Nie… Obserwuje ją w lustrze. Jesteś dosyć ładna, a więc miałaś ich z pewnością wielu… Ja ci się pytam, czyś kiedy kochała kogo? naprawdę…
Rózia czesząc znowu, mówi niechętnie: Na co to pani wiedzieć…
Stefa.
A więc tak, kochałaś… To zabawne… Jakże to było? Miałaś wtedy zapewne piętnaście czy szesnaście lat? co? Szesnaście lat? A on kto był, ten szczęśliwy? Syn gospodarski? Parobek? Nie, nie – to pewno był panicz ze dwora… 1 bardzo go kochałaś?
Rózia zakłopotana, niechętnie: Proszę pani…
Stefa.
Aha! o tem się nie mówi! Kawalerów swoich go-towabyś wyliczyć – ale o tem się nie mówi! No i jakże to było? Maj, wiosna, nieświadome, czyste porywy, słowiki, co? A potem on cię porzucił? Sielanka! Wybucha złośliwym śmiechem.
Rózia nadąsana: