- W empik go
Grand Hotel Granit - ebook
Grand Hotel Granit - ebook
Niepozorny romans otwiera Antoninie drzwi do jednego z najbardziej ekskluzywnych hoteli w Polsce, ale w Grand Hotelu Granit nic nie jest takie, na jakie wygląda na pierwszy rzut oka. Dziewczyna wpada w sam środek intryg i dramatów zarządzającej hotelem rodziny Nowaków. Piękne wnętrza wypełniają nie tylko znamienici goście, ale również sterroryzowana przez dyrekcję obsługa i mroczne tajemnice. Mroczniejsze, niż ktokolwiek przypuszcza…
Czy wplątana w niebezpieczne romanse, toksyczne sekrety i walcząca z własnymi demonami Antonina znajdzie swoją ścieżkę? Czy zdoła zatrzymać ciąg powtarzających się nieszczęść?
Grand Hotel Granit to opowieść o przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć, o miłości, która przychodzi nie w porę, o pogoni za sukcesem, w której tak łatwo się zatracić – i o prawdzie, bo prawda ma oczyszczającą moc.
Grand Hotel Granit to kontynuacja losów bohaterki z Hotelu Aurora.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67102-44-5 |
Rozmiar pliku: | 710 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
uśmiech, który skądś już znamy
Maryna wkradła się, jak to duchy mają w zwyczaju, między noc a świt, między senne marzenia swojej wnuczki a natrętne myśli o tym, co trzeba zrobić za dnia. Antonina za dwa dni miała znaleźć się w Sopocie i rozpocząć nową pracę w hotelu. Nie bała się więc babci, a jej odwiedziny uważała za naturalne. Jak miałaby ruszać ku nowej przygodzie bez przestrogi przodkini?
Nigdy nie poznały się osobiście. Można by wysnuć przypuszczenie, że gdyby Antonina ujrzała ducha osoby, z którą splotły się jej życiowe ścieżki, zareagowałaby lękiem. Byłyby to jednak złudne nadzieje, i to podwójnie. Antonina Walczak, choć jeszcze nie ukończyła nawet ćwierci wieku, należała do grona najodważniejszych kobiet całego swojego pokolenia. A przynajmniej tak mówili o niej ludzie będący jej najbardziej oddanymi przyjaciółmi, a więc jeden podróżnik, jedna słynna pisarka kryminałów, jeden muzykalny karzeł i jedna uciekinierka ze związku wyznawców Jehowy. Inni, zdecydowanie większa grupa, postrzegali ją jako wrzód na tyłku, w dodatku wyjątkowo dokuczliwy w swym nieposkromionym optymizmie i chęci działania. Tego typu osoby nie boją się ani życia za życia, ani życia po życiu.
Poza tym wszystkie filmowe i książkowe reakcje ludzi, którzy zobaczyli, poczuli czy usłyszeli ducha, są wysoce przesadzone. Scenarzyści i pisarze podkręcają je na użytek mas uzależnionych od emocji. W rzeczywistości, gdy ludzie widzą ducha, machają zdawkowo ręką, jakby odganiali się od muchy, i myślą sobie: „Ach, to znowu ty, daj mi już spokój, oczywiście, że pożyczę ci moje elektryczne nożyczki do strzyżenia trudno dostępnych krańców trawnika!”. I dopiero wieczorem przypomina się im, że ich ukochany sąsiad od tygodnia odpoczywa na cmentarzu.
Duch Maryny – kobiety, która opuściła ten świat w kwiecie wieku – przysiadł na brzegu łóżka wnuczka, młodszego brata Antoniny. To Ludwik, wchodzący w wiek burz hormonalnych i młodzieńczego buntu, był obecnie królem poddasza. Przejął wielki materac siostry otulony drewnianym stelażem i gdy Antonina zjawiała się z wizytą u rodziny, łaskawie pozwalał spać siostrze na wąskiej, twardej polówce rozstawionej pod regałem z książkami. Niewygodne, trzeszczące łóżko było jednym z powodów, dla którego młoda kobieta czuła się we własnym domu obco – ale nie jedynym. Cieszyła się więc, że zostały już mniej niż dwie doby do jej wyjazdu. Bycie zastępczynią menadżerki wielkiego hotelu w tak młodym wieku z pewnością zasługiwało na spore uznanie. Spodziewała się, że babcia obdaruje ją trudną do zinterpretowania wskazówką, nad którą będzie się głowić miesiącami, aż w końcu, w odpowiednim momencie, jej tajemnicze słowa zyskają sens i staną się dla Antoniny niezawodnym kompasem.
Babcia jednak milczała, głaskała po włosach Ludwika, a Antonina stawała się z każdą chwilą coraz bardziej zazdrosna. Wreszcie usiadła na łóżku ze skrzyżowanymi ramionami i spojrzała na Marynę wyzywająco.
– No co jest? – Zaperzyła się.
Nie otrzymała odpowiedzi. Babcia jednak nagle zniknęła z łóżka jej brata i dosłownie w tej samej chwili stała już obok wnuczki, zasłaniając całe szare, poranne światło, które i tak słabo sączyło się przez niewielkie okienko, za którym szalała lodowata, styczniowa ulewa.
Dreszcze przelały się przez cały kręgosłup Antoniny niczym fala lodowatej morskiej wody. Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, jak Maryna wygląda. Jej ciemna, przygarbiona sylwetka kontrastowała z białymi ścianami poddasza i jasnymi, dębowymi belkami podtrzymującymi dach. Wcześniej, kiedy Maryna Walczak pojawiała się w snach wnuczki, była kobietą w sile wieku, około pięćdziesięcioletnią, z jedynie kilkoma zmarszczkami wokół oczu i ust oraz finezyjnym uczesaniem – najczęściej grubym warkoczem przyozdobionym nietuzinkowymi akcesoriami: kwiatami, owocami albo nawet gadżetami do higieny jamy ustnej. Tym razem na głowie babci sterczał lichy kok z siwych, matowych włosów, których kosmyki uciekały z niedbałej fryzury na smętnie wiszące ramiona. Czarna prosta suknia wyglądała na okrutnie sfatygowaną. Czy to aby na pewno była Maryna?
Nie sposób było zobaczyć twarz babki skrytą za czarną woalką.
– Babciu…? – Antonina wyciągnęła rękę, by dotknąć dłoni zjawy.
Sen nagle się zakończył. Kobieta gwałtownie usiadła na polówce, strąciła przy tym ze stolika nocnego kubek z niebieskiej porcelany. Ludwik poruszył się w łóżku obok, ale spał twardo dalej, a jego siostra, starsza o trzynaście lat, podeszła do ściany i chwyciła w dłonie kawałki ceramiki.
Niespełna kwadrans później Antonina siedziała przy białym okrągłym stole w lśniącej czystością kuchni. Dochodziła dziewiąta, a zawierucha na dworze pogarszała się z każdą chwilą. Światło lampy zawieszonej pośrodku sufitu padało na szklankę parującej kawy i posmarowane klejem krawędzie stłuczonego kubka.
– Nie wolisz sobie jeszcze pospać? – Jan Walczak wszedł do pomieszczenia, zaszurawszy głośno kapciami. Na jego sympatycznej, blisko sześćdziesięcioletniej twarzy znać było senność, kiedy nalewał sobie wrzątku do kubka. Zawsze wstawał przed małżonką. Rozpoczynał dzień od herbaty z ostropestu i krzyżówki z lokalnej gazety. Przygotowawszy ulubione zioła, usiadł naprzeciwko córki i spojrzał na nią nieco przytomniej. – Córcia?
Nie odpowiadała, bo starała się desperacko skleić kubek. Byłoby to trywialne zadanie, gdyby dysponowała wszystkimi elementami. Brakowało wszak jednego z kawałków. Sprawdziła wcześniej pod łóżkiem, w kątach pokoju, a nawet za drzwiami, bo może jakimś cudem odłamek przedarł się przez szczelinę przy podłodze i znalazł na korytarzu, ale wszystko na nic. Mimo tego Antonina i tak starała się poskładać naczynie.
– Daj spokój, córcia, to tylko głupi kubek, odpuść. – Jan wyciągnął tubkę kleju z ręki dziewczyny i nakrył jej rękę drugą dłonią.
Poddała się, ale poczuła w żołądku spore szarpnięcie. To nie był głód. A stłuczone naczynie, wbrew słowom ojca, nie było tylko głupim kubkiem. Ukradła go z poprzedniego miejsca pracy, z hotelu Aurora, a ostatnią osobą trzymającą go w rękach, jeśli nie liczyć jej, był Antoni Ebeling.
*
W odróżnieniu od maleńkiej Aurory Grand Hotel Granit stanowił gigantyczną świątynię przepychu. Pracowało w nim blisko czterysta osób wbitych w niewygodne, fioletowe uniformy i ścisłe korporacyjne reguły, których najdrobniejsze nagięcie groziło natychmiastowym usunięciem z pracy. Nie było tu ani czasu, ani ochoty na żarty czy jakąkolwiek inną formę integracji między pracownikami. Wszyscy chodzili jak w zegarku, musztrowani przez upiorną menadżerkę Ritę Rabke, a straszniejsza od niej okazywała się tylko dyrektorka hotelu, Magdalena Nowak. Wśród członków każdego działu – czy to personelu sprzątającego, czy księgowego – jej postać urosła do rangi mitycznej bogini tortur i niechybnej śmierci. Prawie nikt nigdy nie widział dyrektorki, ale wszyscy drżeli na samą myśl o jej gniewie.
– Proszę, niech mnie pan nie straszy – żachnęła się Antonina idąca obok konsjerża mierzącego chyba blisko dwa metry, który został oddelegowany do oprowadzenia jej po hotelu. – Ja nie z tych, co trzęsą portkami z powodu byle plotek.
– A z jakiego? – zagadnął uprzejmie. Wbrew temu, co mówił, sam wyglądał na całkowicie zrelaksowanego.
– Boję się niestrawności. Nie ma nic gorszego niż zgaga po pizzy z jalapeño. No, chyba że zgaga po pizzy z piri-piri. Tak czy siak, nie polecam. W odróżnieniu od pierogów ruskich. To moje ulubione danie. Podejrzewam, że w restauracji hotelowej raczej ich nie dostanę?
Na pociągłej twarzy mężczyzny pojawiło się coś na kształt zainteresowania, jednak nie tak intensywnego jak w przypadku Antoniny, którą konsjerż niesamowicie intrygował. Miał ciemną karnację, typową dla ludzi żyjących w ciepłych, pełnych słońca krajach, i długie kręcone włosy w odcieniu gorzkiej czekolady, związane na karku w luźny koński ogon. Pod jego dużym, garbatym nosem malował się delikatny, wystudiowany uśmiech, zaś w oczach – dwóch obsydianach tkwiących pod gęstymi, ostrymi brwiami – Antonina znalazła coś niesłychanie ujmującego. Czasem, gdy mężczyzna spojrzał spod swoich długich, czarnych rzęs na nią lub morze za oknem, wydawało się, że w jego oczach zbierają się łzy. Zupełnie jakby Selim – bo tak miał na imię – albo nieustannie się czymś wzruszał, albo… niezmiernie za czymś tęsknił.
– Serwujemy kuchnię francuską. – Mężczyzna przygładził klapy długiej purpurowej marynarki sięgającej do kolan, nadającej mu wygląd nie konsjerża, a bardziej kogoś pomiędzy biskupem a czarodziejem, po czym ponaglił Antoninę gestem dłoni w białej bawełnianej rękawiczce. – Już równo piętnasta, a pani nie zwiedziła nawet połowy.
– Antonina, nie żadna pani – poprawiła go. – Będziemy razem pracować, więc proszę o zwracanie się do mnie po imieniu. Ja się żadną panią nie czuję. Zresztą dopiero w tym roku skończę dwadzieścia cztery lata, więc nie chcę być sztucznie postarzana. To nie uniwersytet, co nie?
Konsjerż spojrzał na nią z ukosa i tym razem z całą pewnością w jego szklistych oczach pojawiło się zaintrygowanie. Po chwili zatrzymał się i wyciągnął do niej rękę.
– Jestem Selim.
– Antonina Walczak. – Uścisnęła mocno jego dłoń i potrząsnęła nią porządnie.
– Po prostu Selim.
Przez godzinę zwiedzili dopiero część parteru. Antonina dowiedziała się, gdzie mieściły się biura administracji, sale konferencyjne, restauracja z wykwintnymi daniami, kawiarnia, pierwszy z trzech barów, siłownia i centrum relaksu ze SPA, krytym basenem oraz plażą. Na zewnątrz zielenił się ogromny labirynt prowadzący do ogrodu, w którym roiło się od roślinnych rzeźb, fontann i ławeczek. Tam akurat nie mieli czasu pójść, ale Selim wytłumaczył Antoninie, że północnym wyjściem z ogrodu można dotrzeć na kryty kort tenisowy, do którego przylegała następna hotelowa kawiarnia, zaś stamtąd można było bezpośrednio wyjść na drugą, prawdziwą plażę, tuż nieopodal słynnego molo.
Okrążyli szatnię dla pracowników i zajrzeli do kuchni, w której uwijali się światowej sławy szef, wzrostem przypominający krasnoluda lub nawet hobbita, oraz ośmioro jego pomocników. Normalnie drużyna pierścienia, przeszło przez myśl Antoninie.
Potem zaczęli zwiedzać piętra wyściełane miękkimi, zygzakowatymi dywanami tłumiącymi odgłos kroków. Ściany korytarzy różniły się między piętrami, choć na wszystkich panowała absolutna cisza. Pierwszą kondygnację zdobiły malowidła złocistych chryzantem na purpurowym tle nieba z dziesiątkami zachodów słońca. Na drugiej ciemnofioletowe góry kontrastowały z błękitem nieboskłonu. Trzecią kondygnację wyróżniały abstrakcje we wszystkich odcieniach czerwieni i fioletu.
– Goście korzystają ze swoich kluczy, które wyglądają podobnie do tych. – Selim machnął przed twarzą Antoniny purpurowym kawałkiem plastiku z symbolem złotej chryzantemy, wielkości karty do bankomatu. – Jeżeli mieszkają w pokoju, dajmy na to, trzysta jedenaście, nie dostaną się na piętro drugie czy pierwsze – wyjaśnił. – Prosto z parteru wjadą na trzecie piętro. Jeżeli będziesz chciała wejść do jakiegoś pokoju, nawet jeśli dostaniesz informację z recepcji, że jest pusty, absolutnie musisz wcześniej do niego zapukać. I to trzy razy, takie są procedury. Następnie przedstawiasz się, podając dział i nazwisko, a dopiero potem, gdy nikt nie otworzy, wchodzisz.
– A jak ktoś mimo wszystko będzie w środku? Na przykład związany, zakneblowany i nieżywy?
– To zdarza się średnio raz na dwa lata, musiałabyś mieć wyjątkowe szczęście.
Przełknęła ślinę. Jego miękki, uprzejmy i całkowicie opanowany ton głosu uniemożliwiał rozpoznanie, czy to żart, czy tragiczna prawda. Z obawy, że jednak to drugie, odpuściła drążenie tematu i pognała dalej za Selimem.
Minęli maszynę do lodu, imponującą gablotę prezentującą kilkadziesiąt zegarków marki Omega (jeden z nich dostrzegła także na nadgarstku konsjerża), dwa wazony z chińskiej porcelany, które przewyższały ją wzrostem i z pewnością również wiekiem, po czym użyli schodów przeciwpożarowych i wrócili na drugie piętro. Antonina odetchnęła z ulgą, bo miała już dosyć czerwieni. Z sentymentem powitała górski pejzaż na ścianach. Kojarzył jej się z Sudetami. A więc i z Antonim. Skup się, Antek!, skarciła się w myślach.
– Pokój dwieście trzydzieści siedem wynajmujemy praktycznie bez przerwy, odwiedza go jeden z senatorów. Lepiej nie pałętaj się w pobliżu, jeśli nie musisz.
– Dobrze. Nie przepadam za polityką.
– Ty z kolei będziesz nocowała w apartamencie. Pracownicy zwykle albo coś wynajmują w Trójmieście, albo dostają przydział do pokoi pracowniczych na parterze za kuchnią, Teofil jednak chciał mieć cię pod ręką.
Na dźwięk tego imienia jej wnętrzności zawiązały się w supeł.
Selim wręczył Antoninie klucz do Apartamentu Fantazja, jak głosiła tabliczka umieszczona po lewej stronie drzwi. Przyłożyła kartę do czytnika i weszła do środka, a konsjerż wsunął się bezszelestnie za nią.
– I tak go nikt nie wynajmuje – wytłumaczył ciepłym barytonem. – Gdyby Bosch miał macicę, pewnie wyglądałaby właśnie tak.
Antoninie aż zakręciło się w głowie. Szybko usiadła na ekstrawaganckim, intensywnie różowym fotelu w kształcie podłużnej muszli. By się uspokoić, wbiła wzrok w śnieżnobiałą pościel na ogromnym dwuosobowym łóżku, jedynym jednolitym elemencie całego, na oko czterdziestometrowego pomieszczenia. Wszystkie nowoczesne meble, wysoka szafa, stolik pod telewizorem, kanapa, a nawet biurko, były różowe. Różniły się tylko odcieniami. Od perłowych i pudrowych przechodziły we wściekłe wariacje, a ich intensywność wzmagały seledynowe akcenty zasłon, puchatych dywaników czy nocnych lampek. Na ścianach faktycznie wisiały reprodukcje obrazów Hieronima Boscha. W pewnym momencie Antonina, siedząca w meblu, który był niczym innym jak zamszową waginą, uświadomiła sobie, że studiuje właśnie fragment obrazu przedstawiający ludzi smażących się w piekielnych kotłach.
– Projektantka… brała LSD? – wydukała skonsternowana.
– Projektantka była drugą żoną Teofila.
Nagle poczuła, że robi jej się duszno. Wstała, minęła swoją walizkę ustawioną przy łóżku i podeszła do okna, by je otworzyć. Nie znalazła jednak żadnego uchwytu.
– Z tej wysokości można by się zabić. Do popełniania samobójstw została zaprojektowana środkowa część hotelu, prawe skrzydło jest dla kryminalistów, a to lewe skrzydło. Tu można regulować tylko klimatyzację, a by mieszkać w środkowej części, trzeba dopłacić.
– Trzeba dopłacić za otwarcie okna? – Chciała się upewnić, że dobrze rozumie. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i spojrzała na Selima ze zmarszczonymi brwiami.
Skinął głową.
– W cenę wliczone jest również sprzątanie po zwłokach i pokrycie ewentualnych szkód wizerunkowych dla hotelu – wyjaśnił uprzejmie z rękoma elegancko założonymi na plecach.
– Aż się boję zapytać, dla kogo zostało zaprojektowane to lewe skrzydło…
– Dla wariatów. Z założenia ściany miały zostać wyłożone filcem, i tak też się stało. Adolfowi Hitlerowi, jednemu z naszych najsłynniejszych gości, takie rozwiązanie się nie spodobało. Kazał zdjąć materiał ze ścian. Wolał obijać się od nagich cegieł. Lubił, żeby go bolało, toteż część pracowników dorabiała sobie wtedy w charakterze domina. Niestety Führer nie zarezerwował apartamentu w środkowej części hotelu. A być może wówczas wojna zakończyłaby się szybciej, kto wie?
Po tym krótkim przystanku w Apartamencie Fantazja, jej nowym tymczasowym domu, Selim wznowił oprowadzanie. Po blisko dwóch i pół godzinie wreszcie trafili do wielkiej sali balowej, do której wchodziło się prosto z lobby. Wystarczyło minąć niepozorne drzwi, które wiodły do podobno nieużytkowanego przyziemia, gdzie mieściła się kotłownia, by znaleźć się w niezwykłym pomieszczeniu o wielkości co najmniej czterystu metrów kwadratowych.
– Robi wrażenie, prawda? – spytał Selim, choć nawet nie liczył na odpowiedź, i popchnął Antoninę ku kolejnym drzwiom.
Ledwo zdążyła zarejestrować dziesiątki stojących tam okrągłych stolików przystrojonych purpurowymi obrusami i kompozycjami z herbacianych róż, a już znalazła się w kolejnym pełnym przepychu pomieszczeniu. Było nieco mniejsze i – w odróżnieniu od tamtej sali – zamiast parkietu na podłodze leżał miętowo-fioletowy wzorzysty dywan przywołujący Antoninie psychodeliczne skojarzenia. W centralnej części sali, pod wychodzącymi na morze oknami, stał wściekle fioletowy fortepian, a przed nim znajdowało się kilka kanap wyglądających jak skopiowane z dworu Ludwika XVI. Po lewej przy ścianie ustawiono bogatą biblioteczkę, a po prawej bar, za którym stał pracownik hotelu ubrany w śliwkową koszulę i miętową kamizelkę. Przebywający tu goście nie wyglądali na tak urzeczonych wystrojem jak Antonina. Siedzieli leniwie na sofach, popijali drinki i przeglądali newsy w smartfonach. Wyglądali na bardzo zaangażowanych w robienie niczego.
– Tydzień temu zatrudniliśmy na stałe pianistę, który powinien rozpoczynać pracę o siedemnastej – Selim spojrzał z troską na swój nadgarstek, na którym dumnie prezentowała się złota omega – więc, notabene, już powinien być.
– I jestem, proszę pana, dzień dobry.
Jak na zawołanie zza ich pleców wyrósł przed nimi lekko zdyszany chłopak mający na oko około dwudziestki. Pospiesznie przywitał się z konsjerżem i delikatnie uścisnął dłoń Antoniny, przy czym obrzucił ją nieśmiałym spojrzeniem sarnich oczu.
– Mam na imię Daniel i… Cóż, muszę iść. – Uśmiechnął się szeroko, ukazując tym samym piękne, równe zęby przypominające drobne perełki.
– Pani Antonina Walczak od poniedziałku dołączy do naszej kadry – poinformował go Selim.
– Świetnie. Do zobaczenia! – rzucił Daniel i pospiesznie skierował swoje kroki w stronę instrumentu.
Część gości pozdrowiła go skinieniem głowy, co chłopak odwzajemnił. Jego chód był trochę kaczkowaty i niezdarny. Śmieszności jego posturze dodawała burza ciemnobrązowych loków. Sprężynki podskakiwały zabawnie z każdym krokiem pianisty. Wszystko jednak zmieniło się, gdy rozłożył nuty i usiadł wyprostowany przy instrumencie. Z nieco dziecinnej jeszcze twarzy zniknęła wszelka nieśmiałość zastąpiona przez skupienie i powagę. Gdy tylko jego palce dotknęły klawiatury, z fortepianu popłynęła najpiękniejsza muzyka, jaką Antonina kiedykolwiek słyszała.
– To cudowne… – wyszeptała zdumiona.
– To po prostu Schubert. – Choć Selim starał się powiedzieć to zdawkowo, w jego głosie wyraźnie zabrzmiał podziw, a może i duma. – W poniedziałek staw się nieco przed ósmą w kadrach, żeby podpisać umowę. Przez cały weekend możesz dowolnie korzystać z obiektu, bo póki co, do północy w niedzielę, jesteś tu gościem, a rachunek zostanie uregulowany przez Teofila. Jakieś pytania?
– Tylko jedno. Gdzie tak w ogóle podziewa się Teofil?
– Na to pytanie akurat nie mogę odpowiedzieć. Ten hotel ma sporo tajemnic, potrzeba więcej niż jednego żywota, by odkryć je wszystkie.
– Zgoda, ale ja zapytałam o Teofila, a nie o hotel.
– To tak naprawdę jedno i to samo. Obowiązuje mnie tajemnica, więc będę milczał. Jak trup.
Zdziwiłbyś się, jakie trupy potrafią być gadatliwe, pomyślała Antonina, gdy przypomniała sobie o duchu swojej babci, która ostatnio wciąż pozostawała niepokojąco milcząca.
*
W wielkim hotelowym łóżku czuła się samotnie jak jeszcze nigdy wcześniej. Nawiedzały ją myśli o mężczyznach, z którymi nie zdecydowała się być, przeplatające się z szalonymi wizjami Selima ubranego w czarne wysokie skórzane kozaczki za kolana, spuszczającego manto Hitlerowi stojącemu z wypiętymi pośladkami. Nie dawała sobie rady z wyobraźnią, więc zadzwoniła do Rozalii. Pisarka niestety nie była w nastroju do rozmów.
– Słuchaj, Bąblu, kocham cię, ale jestem padnięta. Moja książka ma premierę dopiero w marcu, a już razem z wydawnictwem zostaliśmy pozwani. Cały tydzień użeram się z prawnikami. W Sopocie jest świetny lokal, można się napić i potańczyć. Nazywa się Studio, na pewno jest niedaleko ciebie. Zabaw się, skoro nie możesz spać.
Zanim zdążyła podziękować przyjaciółce za radę, ta już się rozłączyła. Antonina wyskoczyła więc z pościeli, długi do kolan T-shirt zmieniła na obcisłą sukienkę w kolorze fuksji, wciągnęła cieliste pończochy i wsunęła białe adidasy. Jeszcze przed narzuceniem na siebie fluorescencyjnej kurtki zamówiła ubera i w ten sposób, po niespełna półgodzinie, zajęła miejsce przy barze w Studiu.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością do sympatycznie wyglądającego barmana. Sączyła aperol i rozglądała się dookoła. Celebryci podobno uwielbiali ten klub, ale póki co spośród tłumów ludzi pląsających po parkiecie, pijących przy barze czy zapadających się w głębokich czarnych kanapach nie potrafiła nikogo rozpoznać. Szczerze powiedziawszy, gdyby jakaś sława usiadła tuż przed jej piegowatym nosem, pewnie i tak by nie skojarzyła, że to ktoś znany. Za mało korzystała z Internetu w celach rozrywkowych, a telewizji nie oglądała wcale. Całkiem celebryckie wydawały się jej jednak horrendalne ceny za drinki i ciekawy wystrój. Ściany roślin skąpane w różowym świetle ledów, kolorowe fontanny, ciekawe neonowe napisy nad boksami i lustrzany sufit odbijający prawdę sprawiały, że czuła się trochę, jakby wpadła do króliczej nory.
Podniosła głowę, by się sobie przyjrzeć. Pośród burzy rudych loków spiętych nad czołem dwoma wsuwkami trafiła na bezbrzeżnie smutny wyraz złocistych oczu i wyglądające na równie nieszczęśliwe usta pociągnięte bladoróżową pomadką. Ani tusz do rzęs, ani nieszczery uśmiech, którym właśnie obdarzyła swoje odbicie, nie pomogły jej oszukać siebie samej. Cholerny Antoni!
Dopiła drinka i postanowiła zamówić jeszcze raz to samo. Pochłonięty pracą chłopak, który poprzednio zrealizował jej zamówienie, teraz jej nie zauważył, więc wychyliła się do niego przez kontuar, oparłszy przedramiona na blacie. Wtedy poczuła, że ściąga na siebie uwagę nie tylko barmana.
Z powrotem opuściła się na stołek i wyprostowała plecy. Z głośników dobiegał właśnie zmysłowy głos Lorde:
Never really felt bad about it
As we drank deep from a lie
Cause I felt melting magnets babe
The second I saw you through half-shut eyes
Kiedy barmani na chwilę się rozstąpili, Antonina zobaczyła przeciwległą krawędź baru. Zamiast przeciętnego faceta w kraciastej koszuli o podpitym spojrzeniu, którego się spodziewała, zobaczyła dobrze zbudowanego trzydziestolatka w granatowym T-shircie. Wycięcie w serek eksponowało jego obojczyki pod mocną szyją z wypukłym jabłkiem Adama. Nad nim widniała ostro zarysowana szczęka rozświetlona przez jednoznaczny uśmiech. Patrzył na nią spod na wpół opuszczonych powiek. Kiedy zrozumiał, że jej przeciągłe spojrzenie nie jest przypadkowe, odgarnął ręką z czoła złociste loki, które sięgały mu aż do atletycznych ramion. Zszedł ze stołka. Przeciskał się przez ludzi stłoczonych w barze, co trwało chyba wieczność, lecz kiedy stanął wreszcie obok Antoniny, nie tracił czasu. Chwycił ją pewnie za rękę i pociągnął do tańca.
Sięgała mu głową ledwo do klatki piersiowej, co znaczyło, że musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Pod jego długim, rzymskim nosem widniał jasny, starannie przystrzyżony wąsik, który nieco ją rozbawił, ale i wydawał się jakby znajomy… Czy jej się wydawało, czy może znała skądś tego mężczyznę?
– Jak masz na imię?! – zawołała, przekrzykując muzykę.
– A ty?
Nie spodobało jej się, że odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Ja pierwsza zapytałam!
– Marek – skapitulował.
– Marek? – powtórzyła. Szukała potwierdzenia w jego twarzy.
– Marek! – Głęboko zmarszczył grube, jasne brwi. – Nie lubisz tego imienia?
Wzruszyła ramionami, lecz nie przestała tańczyć.
– Nie pasuje do ciebie! – zawołała. – Ale okej. Jestem Antonina!
Obrócił ją w tańcu i objął od tyłu. Poczuła, jak mocne są jego ramiona i jak wielkie ciepło emanuje z jego klatki piersiowej. Przeszedł ją bardzo przyjemny dreszcz i aż zmrużyła oczy, kiedy nachylił usta do jej ucha, by powiedzieć:
– Chciałbym cię bliżej poznać.
– Nie masz przypadkiem żony? – upewniła się jeszcze, kiedy taniec jej i nowo poznanego mężczyzny coraz bardziej angażował ich oboje. Nie chciała popełniać błędów z niedawnej przeszłości.
– Nie. – Roześmiał się i położył sobie jej ręce na karku.
Potraktowała to jako zielone światło. To, że w Sudetach nie spotkała miłości swojego życia (oby, bo jeśli jednak, to zawaliła sprawę), nie oznaczało, że w Sopocie nie czeka jej nic dobrego. Coś w końcu musiało się udać. Może więc chociaż ten jeden wieczór z szalenie przystojnym blondynem?
Po kilku piosenkach Marek pociągnął ją do baru i zamówił drinki. Szarmancko wskazał jej jedyny wolny stołek, a sam stanął tak, by odgrodzić partnerkę od podpitych klientów zachowujących się rubasznie. Mężczyzna zerknął dyskretnie na zegarek, a Antonina zmarszczyła brwi. Na jego nadgarstku dostrzegła bowiem omegę – niemal taką samą, jaką nosił Selim. Zbieg okoliczności?
– Podziwiasz mojego bica? – zażartował mężczyzna, gdy dostrzegł uważny wzrok Antoniny. Zgiął kilka razy ramię niczym Herkules. – To zasługa tenisa.
– Uwielbiam tenisa. Grasz?
– Grywam. Kiedyś nawet ojciec chciał ze mnie zrobić polskiego Federera. Chodziłem do szkółki w Barcelonie.
– Imponujące. Co poszło nie tak?
Spojrzał na nią tak przenikliwie, że aż się speszyła. Zadała zbyt osobiste pytanie, najwyraźniej nie był tak wstawiony, jak zakładała. Chciała przeprosić, ale nie zdążyła. Znów zaczął ją całować. Najpierw głęboko i zmysłowo, prosto w usta. Potem musnął rozżarzonymi wargami jej szczękę i zajął się pieszczeniem szyi. Kiedy Antonina dosłownie na chwilę otworzyła oczy, zobaczyła, że barman spogląda w ich stronę z żywym zainteresowaniem. Mało tego. Uśmiechał się szeroko i pokazał jej wysoko uniesiony kciuk.
– Jestem z wyjątkowo piękną kobietą – powiedział Marek po tym, jak oderwał się od niej, gdy drgnęła, speszona zachowaniem barmana. Poczuła bardzo przyjemny ucisk w dole brzucha i spojrzała na niego kątem oka, kiedy położył jej dłoń na odsłoniętym udzie. – Pasujemy do siebie – kontynuował głosem słodkim i przyjemnym jak miód. – Zobacz, jacy jesteśmy zjawiskowi.
Zgodnie z jego sugestią podniosła głowę. W lustrze dojrzała dwie twarze, które jako jedyne wpatrywały się w sufit. Reszta skupiała się na bezrefleksyjnej zabawie, piciu i tańcu. Może i faktycznie wyglądali zjawiskowo, ale niestety również oboje byli bezbrzeżnie smutni. Choć ich usta wyginały się w uśmiechach, z oczu wyzierała głęboka melancholia. Szybko zrozumiała, że siedzący obok mężczyzna cierpi co najmniej tak jak ona. Pęknięte serca i rozdarte dusze chodziły parami.
– Jesteś stąd? – spytała.
– Pytasz, czy zabiorę cię do swojego mieszkania?
– Tak.
– W takim razie tak. – Jego drapieżny uśmiech kogoś jej przypominał. Tylko kogo? – Spokojnie, napijmy się jeszcze po jednym. – Przesunął dłoń po jej udzie nieco wyżej i jeszcze głębiej. Jeszcze milimetr i będzie mógł dotknąć opuszkami jej koronkowych majtek. Nachylił się do niej i musnął wargami jej ucho. – Dzisiaj już na pewno cię nie wypuszczę.
Przeszło jej przez myśl, że zachowuje się lekkomyślnie. Ściskała kolejnego drinka, choć ostro kręciło się jej już w głowie, i zamierzała pójść do mieszkania zupełnie obcego mężczyzny, który mógłby ją zabić, gdyby chciał. Uznała jednak, że śmierć nie jest dużo gorsza niż życie z pękniętym sercem. Coś w końcu musiała zrobić, by wygnać z własnego łóżka tęsknotę. Nawet za cenę spania w zupełnie obcym miejscu, z zupełnie obcym mężczyzną.
Gdy dopili drinka, Marek rzucił barmanowi banknot napiwku, pożegnał się z nim skinieniem głowy i wyciągnął rękę, by pomóc Antoninie z gracją zejść z siedzenia. Potem pociągnął ją przez zatłoczony parkiet i pomógł założyć odebraną z szatni kurtkę, a sam narzucił wełniany beżowy płaszcz ze stojącym kołnierzem.
– Hejka, sorki… – Rozległo się za ich plecami, a kiedy obejrzeli się za siebie, zobaczyli dwie dziewczyny, najwyżej w wieku maturalnym. – Zrobisz sobie z nami zdjęcie?
– Przepraszam, ale jestem tu incognito. Następnym razem. – Jak gdyby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie, puścił im oczko i popchnął delikatnie Antoninę do przodu.
– O co chodziło? – spytała, gdy owiało ich lodowate powietrze, a Marek otoczył ją ramieniem w pasie. Z jej płuc buchnęły kłęby pary i wzbiły się w czarne niebo. – Jesteś jakimś gwiazdorem?
– Jestem superbohaterem. Nie wiem, jak mnie rozpoznały bez peleryny. – Uśmiechnął się szeroko i wyjął z kieszeni brelok z kluczami. Na parkingu błysnęły światła jego auta, gdy odblokował zamek centralny. – Ładna bryka?
– Nie jestem blacharą. – Przewróciła oczyma. Zmierzała w kierunku Lexusa. – Więc? Jakim superbohaterem? Pelerynę nosi tylko Doktor Strange.
– Żartujesz? – prychnął. – A Batman? Superman?
– O, fan DC… Wiesz co, muszę chyba wracać. – Zatrzymała się i spojrzała na niego z kwaśną miną.
– Spójrz na mnie. – Również się zatrzymał i wskazał palcem własny profil, szeroko uśmiechnięty. – Przecież jestem wykapanym Thorem Odinsonem.
– W takim razie poznaj mnie ze swoim bratem. Zawsze wolałam Lokiego.
Zbliżył się do Antoniny i ujął jej twarz w obie dłonie. Patrzył z góry prosto w jej oczy.
– Za kilka minut te wszystkie bzdurne pomysły wyparują ci z głowy. – Przeciągnął kciukiem po jej policzku. – Czy jesteś gotowa na najlepszą noc twojego życia?
– Miałam już kilka takich nocy.
– Nie taką jak ta.
Pocałował ją mocno, aż zaparło jej dech w piersiach. Pod zamkniętymi powiekami przez chwilę zobaczyła Wielką Mgławicę.
Nieco ponad kwadrans później stawiała podeszwy adidasów na drewnianych schodkach prowadzących do piętrowego domku na plaży zbudowanego na granicy lasu. Marek otworzył drzwi i pstryknął włącznik. Światło elektrycznych świec oraz zamontowanych pod szafkami halogenów zalało srebrzystą falą przestrzeń nietuzinkowej kawalerki. Antonina nie zwróciła większej uwagi na część kuchenną z niewielką wysepką. Ominęła miętową sofę i stanęła przed przeszkloną ścianą, za którą zbudowano niewielki balkon. Za szybą rozpościerała się czarna, nieskończona woda Bałtyku rozświetlona pojedynczymi punkcikami statków na horyzoncie. Nad falami unosiła się zaś atłasowa tkanina przetykana brokatem lśniących gwiazd.
Marek włączył elektryczny kominek, który rozjarzył pomieszczenie ciepłym blaskiem, i ściągnął płaszcz. Następnie stanął za plecami Antoniny i zdjął z jej ramion kurtkę.
– Czy to już nie jest najlepsza noc twojego życia? – wyszeptał jej do ucha.
Kiedy leżała naga na sofie z głową Marka między swoimi udami, pomyślała w przebłysku świadomości, że istotnie, trudno się z nim nie zgodzić. Na pewno była to jedna z najlepszych nocy w jej życiu. Przez chwilę wydawało jej się nawet, że dotarła do Valhalli. Nie wiedziała jednak, że będzie to też noc, za którą przyjdzie jej słono zapłacić.