- W empik go
Grób rodziny Reichstalow: powieść oryginalna z dzieiów woyny trzydziestoletniey - ebook
Grób rodziny Reichstalow: powieść oryginalna z dzieiów woyny trzydziestoletniey - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 248 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jey twarz iak róży bladey zawoie,
Skropione iutrzenki łezką,
Jako mgła lekka, tak lekkie stroie,
Obwjały posiać niebieską
A. Mickiewicz – Świtezianka.
Tydzień iuz był upłynął od bitwy wygraney pod Pragą 8-go Listopada 1620 r. przez Maxymiliana Xięcia Bawarskiego nad Fryderykiem V. Palatynem Renu. – Woysko cesarskie zwycięzkie i uradowane z nadziei odpocznienia po trudach woiennych rozgościło się po całych Czechach. – Rozmaite iego oddziały pod dowództwem
Tyllego ścigały broniących się ieszcze protestantów, inne zaś rabowały miasta żadnego im nie stawiaiące oporu. Niektóre pułki rozłożyły się po miasteczkach pobliskich Pragi; między temi był pułk IIr. Wallensztein, który stanął w Egrze. Nayświetniey on swoię waleczność okazał w bitwie pod Pragą, a zachęcony przez młodego i męztwem pałaiącego dowódzcę,. naybardziey się do zwycięztwa przyłożył. Po wygraney dostał rozkaz zaięcia miasta Egry i tam w naywiększey spokoyności i porządku się zachował. Żeby dadź poznać ówczesny stan rzeczy, przytoczymy tu rozmowę dwóch żołnierzy stoiących przed domem, w którym mieszkał miody ich Pułkownik Hrabia Wallensztein.
– Do milion szatanów Maxie, rzekł z nich ieden młody i żwywy, muszę lecieć teraz kiedy iuż się ściemnia i deszcz padać zaczyna, do tego diabła czyli uczonego, astrologa, czyli Alchimisty, iakto go nazywaią. Niech go czarny myśliwiec lub upiór porwie; nasz dowódca upodobał go sobie, muszę lecieć.
– Nie masz czego tak narzekać, odparł drugi, nad którego ustami iuż się wąs siwy zakręcał, ia muszę całą noc tu stać i znosić pod tym dziurawym płaszczem niepogody i słoty. Zniósłbym to ieszcze, wytrzymałbym i deszcze i śniegi, nie zważałbym na wodę leiącą się z tych czarnych chmur, iakem i na kute nie zważał, gdyby Pułkownik pozwolił nam, starym, zadawniałym, powszechnym, wszędzie używanym zwyczaiem, porabować trochę. Ale od czasu, a iuż będzie tydzień iak tu stoimy, ani zdobyczy, ani łupów nie widzę; nie ma nawet nadziei. Nie tak do pioruna zdarzało się dawniey. Pamiętam w woynie z Turkami, pamiętam przeszłego roku kiedy służyłem pod Tillim, ah! to rozkosz była, to uciecha! Przybyliśmy do wsi lub miasta; prędko ognia, prędzey pochodni; zapaliliśmy, wywróciliśmy, zburzyliśmy, złupiliśmy i daley na nieprzyiaciół. Tak bywało, a teraz pod tym Wallenszteinem i bić się trzeba i nie można rabować. Prorokuię, nic z niego nie bedzie; bo pierwsza cnota żołnierza iest, nie przymrużać oczu kiedy kula leci, a druga, dobrze rabować.
– Alboż, to Wallensztein nigdy nie rabował? rzekł młody, nie znasz go chyba; prawda, niedawno pod nim służysz, ale zaręczam ci, że przedtem większego niebyło rabusia. Ale ten djabeł, czy Astrolog, ten czarownik zawrócił mu głowę gwiazdami i mnóstwem rzeczy, których nie rozumiem.
– Młodyś ieszcze Walterze, nie znosi świata. Nie gwiazdy, choć dosyć w nie wierzy nasz Pułkownik, tam go przyciągaią, ale czarne oczy córki Astrologa.
– Nie może bydź, to niepodobne do niego, taki dumny.
– Wierz Walterze słowom starca.. Jeśli to miasto ieszcze nie spłonęło, dzięki powinni złożyć iego mieszkańcy, Astrologowi lub raczey iego córce. Ale z czernie cię posyła Pułkownik?
– Kazał powiedzieć, że dzisiay, nawet niezadługo, przyiedzie odwiedzić Astrologa.
– Czyli iego córkę? dodał Max z uśmiechem pokazuiącym radość z docieczenia taiemnicy, idź więc, śpiesz się, bo Wallesztein nie lubi kiedy nie spełniaią żwawo iego rozkazów.
– Żegnam cię, rzekł młody żołnierz, i wśród leiącego deszczu wyleciał szybkim krokiem z dziedzińca. Szedł między dwoma rzędami wysokich domów, z których potoki wody spływały. Ale im mocniejszy był wicher, im gwałtownieyszy deszcz padał, z tem większą siłą opierał się Walter wyburzonym żywiołom i mężne stawiał im czoło. W prędkim biegu, rozmiękła ziemia, bo ieszcze wtenczas bruk niezdobił miasta Egry, okrywała płaszcz i bóty żołnierza, ale nie zważał na to i wśród błota pędził iak strzała do domu Alchimisty. Przeszedł kilka ciasnych i krętych ulic, j przybył do stóp wzgórka na którym sit; wznosił dom niski, ale tak długi, że wziązćby go można z początku za obszerny pałac. Znikało iednak to złudzenie za zbliżeniem się do niego. Jedna część zupełnie była pusta, okna bez szyb, a nieliczne kawałki szkła pod niemi leżące, dowodziły, że iuż wiatr rozwiał inne na wszystkie strony. Belki nie dobrze spoione uginały się pod wiatrem, a deszcz rzęsisty dokonywał dzieła niedbałości czasu. Droga iednak strona w lepszym był stanie, a nawet gdzieniegdzie spo – strzegrno ozdoby. Ganek podpierały cztery kręcone kolumny na wzór świątyni Salomona, nad nim wznosiła się kula ziemska miedzianemi zdobna kołami, których płowy kolor iuż się był na ciemnozielony zamienił. Wysoka wieża z cegieł rozmaicie pomalowanych, dopełniała dziwacznego obrazu, ktory rozśmieszał Waltera ile razy tamtędy przechodził. Wszedł więc do budynku środkowego i przez kilka korytarzów, dostał się do pokoiu Astrologa. Dwie lampy oświecamy szeroką komnatę, ale ich światło z trudnością się przedzierało przez gęsty dym, który dopiero się zmnieyszył kiedy Walter drzwi Otworzył. Ogromne szafy z półkami, opierały się o ściany pokoiu, na nich leżały szklarnie banie i naczynia wszelkiego rodzaiu, to z gliny, to z kruszcu wyrabiane. Nad szafami zaś wisiały iakby trofea nauki, czaszki i kościotrupy zwierząt i ludzi, obok rólnokształtnych narzędzi. W głębi pod zaginającym się sklepieniem stały na wysokim kominie misy i miednice, piecyki i retorty, gdzieniegdzie porozrzucane żarzące się węgle, flaszki pełne różnokolorowych płynów, sztaby żelaza i miedzi. W środku obszerney komnaty był szeroki stół pokryty księgami rozmaitey wielkości. Na iego środku stały dwa globy ziemi. Na około nich przypatrzyć się można było rozłożonym cyrklom, szkiełkom, medalom. Na obu końcach stołu dwie trupie głowy strzegły leżących na nim skarbów, a między niemi wznosił się mały szkielet z kości słoniowey, który trzymał srebrną lupę w oschłey prawicy. Bladawe iey promienie zlewały się na twarz starca siedzącego przy stole. Liczne zmarszczki na czole, śnieżne włosy i krótka biała broda, dowodziły wieku sędziwego. W patruiąc się w niego, znać iednak było żywość bystrego wzroku zatopionego W tey chwili w księdze zamykaiącey dziwaczne obrazy i rozliczne systemata Astronomów starożytnych. Ubiór iego składał się z szerokiey sukni podszytey połyskuiącym futrem, a mała axamitna czapka okrywała mu głowę. W iedney ręce trzymał cyrkiel roztwarty, a drugą opierał na długim teleskopie, który był daleki ieszcze od tegoczesney doskonałości.
Blisko niego na krześle dwoma sfinxami miedzianem podpieranem siedziała niewiasta wysokiey kibici i kształtney postawy. – Zdawało się, ze dopiero osiemnasta wiosna iey bladawe skronie uwieńcza, ogień młodości, ogień do błyskawicy podobny, świetniał w iey czarnych oczach, ukrył pod długiemi rzęsy, a smutek po nadobnych licach rozlany, bladość zamieniaiąca na lilie róże kwitnące niegdyś na twarzy, wydawały uczucia zbolałrgo serca. – Jey włosy w wiiących się splotach spadały na około szyi otoczoney pięknie wyszytą chustką. – Biała wstążka otaczała głowę. Lekka suknia w spływaiących fałdach, zlewała się na ziemię, a niebieska przepaska ściskała dziewicę. – Sprzączka złota, grzebień błyszczący się srebrem, dopełniały pięknego ubioru. – Trzymała w ręku małą książkę. – Jey piękne oczy szybo ią przebiegały, ale zadziwiłby się każdy widząc, ze dzieło czytane przez osiemnastoletnie dziewicę było rozprawą o śmierci niedawno wydaną przez pewnego protestanta i dowodzącą, że nie iest zbrodnią zginąć z własney ręki, Żeby uniknąć hańby lub nieszczęścia.
Za ukazaniem się Waltera podniósł się astrolog i znowu zagłębił się w myślach –
Dziewica opuściła na iego widok książkę, i iakby wryta czekał aż… żołnierz przemówi, tak, iak obwiniony czeka na czytanie.
swego wyroku.
– Na wszystkich diabłów piekła, lub ieśli się Pani bardziey podoba, na wszystkich aniołów nieba., rzekł Walter, słowo daię, że łatwiey się dostać do nieprzyiacielskiego zamku, niż do waszego domu. Słuchayże mości, niewiem szczerze iak cię nazwać, mości Astrologu czy Alchimisto czy też mości uczony, postaw kogo na warcie, żeby otwierał drzwi pukaiącym, ale dzisieyszey nocy niepotrzeba tego bo bramy waszego pałacu wszystkie teraz, stoią otworem.
Jakto? obudzaiiąc się iakgdyby ze snu krzyknął Alchimista. Jakto? cóż chcesz, cóż rozumiesz przez, te słowa? Rozumiem to, odparł Walter, że wybiłem drzwi tym mieczem, i uderzył z pewnym rodzaiem dumy o rekoieść miecza. – Ale niewielka szkoda bo iuż były na pół zgniłe, a kiedy nowe sprawisz, wiatr nie tak łatwy będzie miał przystęp. Zresztą Hr: Wallenszteyn nasz Pułkownik przysyła mnie z doniesiemem, ze tu zaraz sam przybędzie.
Pułkownik Wallenszteyn, powtórzył Alchimista, dobrze, czekam na niego; otworem mu stoią te przybytki nauk, te skarby zebrane moią pracą, niezmordowanem przez czterdzieści lat staraniem. – Użyczę mu moiego światła, nauczę poznawać gwiazdy, słuch iego przyzwyczaię do harmonii sfer niebieskich, rozłożę przed iego oczyma promienie słońca, pokażę mu pierwiastki wszystkiego – nic mu nie utaię. – Wszystko co wiem iego będzie, wszystko co mam oddam iemu.
Nie, nigdy to bydź nie może! wyrzekła wtenczas głębokiego smutku głosem dziewica – Oycze……