Grunwald 1410 - ebook
Grunwald 1410 - ebook
Lata poprzedzające bezpośrednią wojnę, pomiędzy zakonem Najświętszej Marii Panny, krzyżakami zwanych wszędzie tam, gdzie zakon ten znany, był ze swej złej sławy. A królem Polskim Władysławem Jagiełłą i księciem Litewskim Witoldem wypełnione były, staraniami dyplomacji i poselstw, a szczególnie księdza Arcybiskupa Gnieźnieńskiego. Kanclerza Koronnego, Mikołaja Kurowskiego oraz jego imiennika, Podkanclerzego Koronnego księdza Mikołaja Trąby o to, aby pokój jako taki, z zakonem Najświętszej Marii Panny, zachować. I nie przyczyniać się do rozlewu krwi pomiędzy chrześcijany. Jest miesiąc grudzień roku pańskiego 1408 stosunki pomiędzy, zakonem a królem polskim są z dnia na dzień coraz gorsze, i tylko jedna nierozważnie zapalona iskra może, doprowadzić do długotrwałej, krwawej i strasznej wojny.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8041-039-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lata poprzedzające bezpośrednią wojnę, pomiędzy zakonem Najświętszej Marii Panny, krzyżakami zwanych wszędzie tam, gdzie zakon ten znany, był ze swej złej sławy. A królem Polskim Władysławem Jagiełłą i księciem Litewskim Witoldem wypełnione były, staraniami dyplomacji i poselstw, a szczególnie księdza Arcybiskupa Gnieźnieńskiego. Kanclerza Koronnego, Mikołaja Kurowskiego oraz jego imiennika, Podkanclerzego Koronnego księdza Mikołaja Trąby o to, aby pokój jako taki, z zakonem Najświętszej Marii Panny, zachować. I nie przyczyniać się do rozlewu krwi pomiędzy chrześcijany. Jest miesiąc grudzień roku pańskiego 1408 stosunki pomiędzy, zakonem a królem polskim są z dnia na dzień coraz gorsze, i tylko jedna nierozważnie zapalona iskra może, doprowadzić do długotrwałej, krwawej i strasznej wojny. Ksiądz Arcybiskup Gnieźnieński Mikołaj Kurowski jako że to był, i krewki szlachcic, a co gorsza dla zakonu, jego zacięty i nieustępliwy wróg. Król Władysław Jagiełło, zawsze i chętnie obdarzał go misjami, których on tylko mógł być zwycięzcą. Tak za pomocą własnego, ostrego dowcipu. Arcybiskup Kurowski, za pomocą owego dowcipu jak i kwiecistego języka dyplomaty, zawsze zwycięskowychodził z każdej powierzonej mu misji. Jak też i dzięki godności Arcybiskupiej, zawdzięczał szacunek i uznanie a godności swej, nie nadużywał nigdy, nad tą, którą to sprawował w koronie, od dawna. Jeździł on, do Malborka kilkakrotnie, i znał tam wszystkich dostojników zakonnych. Zaś za to, poselstwo zakonu Krzyżackiego, do Krakowa jeszcze częściej wędrowało. Pan Piotr malarczyk oraz jego kompan pisarczyk królewski imć Krzysztof, obaj byli przy każdym niemal, poselstwie które przyjeżdżało do Krakowa. A za każdym razem z Kanclerzem Kurowskim, do Malborka, stolicy krzyżackiej tako samo, wędrowali. Od ich szpiegowania na rzecz króla naszego w roku ubiegłym. Byli oni, od powrotu z ziemi zakonnej, oddani niemal do wyłącznej, dyspozycji księdza podkanclerzego Arcybiskupa Mikołaja Trąby, któremu, obaj pisali listy na wszystkie ważniejsze dwory europy. A malarczyk Piotr, owe listy, w piękne litery i obrazki wymyślne malował. Bo oto, ksiądz Mikołaj Trąba właśnie, był do tej roli przez króla Jagiełłę wyznaczony, i robił co mógł aby wojny z zakonem uniknąć. A przynajmniej zachować pozory, dla utrzymania pokoju z Krzyżakami. Chociaż i on jako szlachcic, za nią bardzo obstawał, po cichu. Mawiał do pisarczyka często, tak właśnie jako i teraz. Wiesz ty co?
Mój skrybo niesforny?
Im prędzej urwiemy łeb, tej hydrze z krzyżem na piersiach, tym spokój i sen dobry w nocy, będziemy mieli wszyscy. Ja tam śpię po nocach spokojnie raczej, rzekł pisarczyk.
A wasza miłość, księże arcybiskupie, co?
Sypiać nie może?
Zależy jaka nocka wypadnie, powiedział podkanclerzy. Jak wasza miłość sypiać nie może?
To do medyka, naszego Kuny kolejkę mogę księdzu zająć. On driakwie nasenne ma znakomite, jako mi sam nieraz przy kielichu, o nich powiadał. Nie chce ja driakwi żadnych, od niego. Medyk nasz, Kuna sam niech je, sobie połyka. I w zdrowiu, za królem łazi. Albo krzyżakom lepiej niechaj, je zada. Prędzej miał by król, nasz z nimi koniec poczęty i to, bez wojny żadnej. Rzekł wzdrygając się, Arcybiskup Trąba. Jam mu to samo, zawsze powiadał. A on gada com głupi osioł jest, i na medycynie nowoczesnej, się nie wyznaję. Gada on tako samo jako i ty, bo razem przy piwsku siadacie. Bardziej niźli często. A z czego to wasza miłość wie?
Bom widział nie raz, was razem w komitywie wielkiej. A juści prawda. Rzekł pisarczyk, zawiedziony że ksiądz Mikołaj. Więcej wie o nim samym, niż on sam, o sobie. Także i tym razem w tym roku, zapowiedzieli się posłowie Wielkiego Mistrza. A król Władysław już jesienią 1408 roku w Nowogródku spotkał się ze swym bratem stryjecznym księciem Witoldem i o bardziej niż, rychłym wypowiedzeniu, wojny bezwzględnej krzyżakom, wspólnie podjęli decyzje. Ale nikt o tym, nie wiedział nic bliżej. A Krzyżacy najmniej.
Aby zorientować się co król Polski, Władysław II Jagiełło, zamierza w sprawie Żmudzi czynić. Czy wspomoże swego brata stryjecznego księcia Witolda na Litwie?
Wielki mistrz Ulryk von Jungingen, tak starał się przekonywać króla polskiego, o swoich pokojowych zamiarach, że posłowie krzyżaccy sami uwierzyli w to. Co za każdym razem, mówili. A mówili wiele, a ciągle jeszcze więcej czynili, w tym najwięcej napadów, na zamieszkujących ich tereny mieszkańców Polskiego pochodzenia. Sprawowali wiele, sądów nad Polakami i innymi mieszkańcami swego państwa. Wszystko było ubrane w szaty odświętne, i nie warte nawet jednego ich słowa. Pod spodem zaś, brudne plugawe, i krwią sąsiadów zbrukane. Każde ze czcią wypowiedziane gdziekolwiek ich słowo, zawsze było tylko i wyłącznie samym pozorem, prawdy przecie. Toteż o zbrodniach swoich milczeli i udawali pokojowo nastawiony zakon rycerski w stosunku do króla polskiego. Jeno gromy, jak zwykle, waliły się na niepokorną Żmudź, na Litwę i Ruś że zakonowi okoniem stoi. A król nasz też wobec zakonu nie chciał być, zbytnio szczery i odpowiadał krzyżakom zawsze mgliście jak i oni sami. Jagiełło był jeszcze bardziej szczwany lis, niż wielki mistrz. Kręcił zakonem jak, na sznurku z uwiązanym kamieniem. Puszczonym przez wyrostka wioskowego, w ruch i nagle wypuszczonym jak z procy. Poselstwo Krzyżackie, właśnie przypłynęło do Krakowa Wisłą, dwoma szkutami zakonnymi. A teraz siedli na olbrzymie konie, i jechali w dużym orszaku, w białych płaszczach. Z czarnymi teutońskim krzyżami na wszystkim co prawie, mieli na sobie.
Było to już trzecie poselstwo od wizyty Arcybiskupa Kurowskiego w Malborku w 1407 roku. Ten zaś umówiony z wielkim mistrzem na rok przyszły a 1409, nie dziwił się też natrętności zakonu. Bo poselstwo ich za poselstwem do Krakowa szło. Pisarczyk tak, o tych częstych poselstwach krzyżackich, do Krakowa mawiał. Jak gospodyni z kuchni swej, do rybaka na rzece. Krzyżacy lezą co chwilę, że to jej nieświeżą i cuchnącą rybę sprzedał. I chce ona gwarancji nowej i rybę, inną świeżą. A rybak do baby powiada. Ryba moja świeża, była. Jeno, ście jako, ją moja gospodyni, miła trzymali tydzień, w komorze to się, i zaśmiardła ze starości. A gospodyni mu na to. Sam, eś jest nieświeży i śmierdzący rybami swoimi, trutniu rzeczny. A mnie rybę dawaj nową bo jako nie?
Takoż cię szmatą przez łeb twój rybi, przejadę, aż ci się morskie odmęty przed ślepiami rozewrą. Takoż i samo z krzyżakami u Jagiełły było. Jeno zaprawdę nie wiadomo było, kto tu baba a kto rybak?
Na co malarczyk zawsze powiadał. No. Poselstwo wypełzło ze szkut swoich, i lazło względem Wawelu, jak owa baba do rybaka, nie patrząc na nic. Swego chcieli wiedzieć i otrzymać, co im się przyśniło od króla i kwita. Cały Kraków niemal, wyległ nad Wisłę poselstwo krzyżackie oglądać. Bo zawsze dla gawiedzi dziw to był, nie byle jaki. Lepszy nawet od występów kuglarzy na starym rynku, czy ścinanie jakiegoś, obwiesia przez kata grodowego. Na spotkanie posłów na dziedziniec Wawelski wyległo wszystko, co ciekawe było rycerzy w białych płaszczach. Mieszczki w sowitych spódnicach kraśnych Krakowskich. Wraz z wystrojonymi bardzo bogato i odświętnie mieszczanami, pomieszani z rycerstwem, stali na błoniach tłumnie i wszyscy gwarzyli o Krzyżakach, jak na Krakowian zgodnie. A najwięcej psi byli uradowani, bo głośno obszczekiwali krzyżaków dookoła i bardzo namiętnie. Idziemy i my rzekł, ksiądz Mikołaj. Poszli zaś po schodach trzeszczących na dół, względem poselstwa krzyżackiego. Pan Piotr z pisarczykiem takoż za sutanną księdza Arcybiskupa Kurowskiego, i księdza Trąby, stanęli. I jak zwykle byli dobrze za księżmi, schowani. Jadą, patrzaj! Jadą psubraty! Pisarczyk zakrzyknął z cicha. Na przedzie poselstwa, jechał sam komtur ze Szczytna, Kuno von Lichtenstein, wraz z odwiecznym i najgorszym wrogiem królestwa polskiego. A znajomkiem ich bardziej niż, niesławnym. Komturem Tucholskim, Heinrichem von Szwelbornem. Który miał jeden miecz, przy swoim złotym zakonnym, pasie rycerskim. Miecze, wykute były jak i większość broni krzyżackiej, w tucholskich kuźniach zakonu. Wiózł jeszcze jako zwykle, dwa obnażone bez pochew miecze, na wozie, który z podarkami świetnymi, dla króla jechał za poselstwem. Jechał z nimi też i komtur Świeckiej komturii podstępny, Heinrich von Plauen.
Od 1407 roku pańskiego zarządzający, zam-kiem komturii, w Świeciu. Kto wie, czy nie odpowiedzialnym był on, za napaść na wieś Gruczno w swojej dzielnicy?
Jechali owi posłowie dumnie, z głuchym stukotem kopyt, po brukowanym, kocimi łbami pochyłym podjeździe, zamku na Wawelu. W otoczeniu, kilku ważniejszych rycerzy zakonnych. Było u nich też tak, w zwyczaju że im ważniejsza postać. Tym bardziej wykrzywiona gęba, z pod hełmu dumnie nawet, na króla naszego patrzyła. Nie mówiąc już o tym, z jaką pogardą w oczach, na pospólstwo krakowskie, zgromadzone na błoniach patrzało. Prowadził poselstwo, rycerz królewski Powała z Taczewa. Oraz sam prześwietny, Zyndram z Maszkowic, w którego otoczeniu Krzyżacy czuli się pewniej. Bo to jego właśnie i często, król Władysław do takiej roli przeznaczał. Bowiem to Powała i Zyndram chociaż z pochodzenia Niemiec.
W świecie rycerskim niewiele mniej, byli znani niż sam Zawisza Czarny z Garbowa. Krzyżacy lubujący się w sławie rycerskiej, za zaszczyt sobie brali iż to właśnie ci rycerze ich do króla prowadzą. Ale gdyby wiedzieli, o tym kto ich knechtów w Grucznie wyciął zamiast szacunku w nienawiść by swoje, uwielbienie obrócili. Ale tego, nie wiedzieli jeszcze na szczęście swoje. Teraz gdy z dumą i z podniesionym przyłbicami. Wkraczali do tej prastarej stolicy, Orła Białego. Jako jeszcze proszący o pokój, zakonnicy. Jechali z pokorą i niby z modlitwą na ustach. Ale i przepychem, który jeden drugiemu zaprzeczał. Ciekaw jestem, jakoż to komtur Szwelborn, mordę swoją ucieszoną, z widoku gęb naszych, pokaże?
WERSJA DEMOCzęść II
Nie masz wasza królewska mość, za co na nas, się krzywić. Bo przecie twoja to, załoga zamku na Bydgoszczy pojechała pod Świecie. Na ziemie naszą napadła, komtura naszego, porwała i tu aż, do zamku waszego, uprowadziła. Aż to, musieliśmy komtura Heinricha V von Plauena, z rąk waszych w Bydgoszczy odbijać. I kto winien jest?
Owej utarczki?
Zakon nasz?
Czyli wy sami?
Powiadajcie?
Jaśnie Panie?
Zapytał króla Polskiego, nieco bezczelnie, wielki mistrz, Ulryk von Jungingen. Na to Jagiełło, że i w gębie był mocen jako i w polu, powiada szybko, pytaniem na pytanie odpowiadając. Utarczki jakieś, powiadasz mistrzu?
A kto was?
Zapraszał do Bydgoszczy, na Krajnę i naszą, ziemie Dobrzyńską?
Ja zaś?
Czy, ktoś z moich wojewodów?
A w gościnę też jako powiadasz?
Na Mazowsze żeście zbrojnie wjechali?
A po ostatnie, wydaje mi się wielki mistrzu, że usiłujesz, zakpić sobie ze mnie, nie zważając na godność którą piastuję. Na ziemie, Księcia Janusza Mazowieckiego, najechaliście jako na swoje. Zaś za przypadkiem, jakimś to uczyniliście?
Czy takoż sobie, po sąsiedzku, z estymy za Bydgoskim grodem?
I innymi co w naszych granicach stoją! Jam was jako król, nie prosił w odwiedziny. Rzekł Jagiełło. Kto nas, tu zapraszał?
Odparł pytaniem, na pytanie króla, Wielki Mistrz, Ulryk von Jungingen. Kanclerz twój koronny, jaśnie panie. Sam wasz, kanclerz koronny tytularny, Mikołaj Kurowski, nas w ziemie wasze zapraszał. Wojnę nam wypowiedział. Przecie w Malborku, pierwszego sierpnia. Całkiem i bardzo niedawno, to przecie, było. Jam jako, król Polski i Litwy, Arcybiskupa Kurowskiego o nic takowego nie prosił, ani, m mu nic takiego nie nakazywał. Jeśli jego zaproszenie macie?
Pokażcie owo, teraz mi przed oczy. Rzekł król Władysław. Na co, Wielki mistrz nieco, w rozterce odrzekł. Dajmy zaś pokój, z zaproszeniami jedni, do drugich, podpiszmy wasza królewska mość. Rozejm i rozjedźmy się w pokoju. Rzekł, znowu bardziej niż pojednawczo, Wielki mistrz. A zaś rozejmu przestrzegać będziecie?
Zapytał Jagiełło. Będziemy, jeśli i wy jako królestwo Polskie, przestrzegać go także będziecie. Odparł wielki mistrz. No, niech ci będzie wielki mistrzu. Niechaj, na rozejm wam, będzie zgoda wspólna i podpiszemy, ów obaj. A na jak długo, ów rozejm, ze mną chcecie podpisać?
Wielki mistrzu?
Zapytał król. Myślę ja, że choćby do czerwca 1410 roku, pańskiego rzekł wielki mistrz. Niechaj jest, jako powiadasz mistrzu. Jeno może, datę?
Wyznaczmy jakąś?
Bardziej składnie, powiedział Jagiełło. Aby wiadomo było, czego się trzymać mamy obaj, jako strony rozejmu. Niechaj będzie na 24 czerwca przyszłego roku. Zgoda. Na to Jagiełło, powiedział. Pójdziemy zaś na zamek, może gdzieś znajdziemy, jakiś stół, tam cały?
I podpiszemy ten rozejm. A przy okazji mistrzu rozpatrzę się jaki, ście to bałagan. Na zamku moim zostawili. My zaś bałagan, we fortecy, uczyniliśmy?
Nie chce waszej miłości, przypominać ponownie, kto?
Do fortecy swojej z harmat strzelał. Jagiełło machnął ręką. I pokazał mistrzowi i krzyżakom drogę, na zamek. Za nimi poszła cała rada królewska, i pisarczyk z Malarczykiem, za księdzem Mikołajem Trąbą z tyłu. Chowając się, skromnie za sutanną księdza Arcybiskupa. Głównie przed ich przyjacielem dozgonnym, a komturem tucholskim, Heinrichem Szwelbornem, sprawcą napadu na Bydgoszcz. Jakoś obaj czuli się za plecami księdza, Trąby bardziej bezpiecznie. Niźli nawet jak, by za królem samym szli. Arcybiskup Kurowski tymczasem dalej w namiocie królewskim siedział, cicho jak mysz pod miotłą. Obwiesie szli, zaś na zamek wysoki, z obowiązku swego. Unikając komtura tucholskiego, Szwelborna jak ognia. A poleźli obaj, bo przecie pisarczyk jako skryba królewski, musiał ów rozejm wypisać wraz z pisarzem krzyżackim. A starodawnym obyczajem Rozejm taki posiadać musiał pięknie wymalowane. Literki i obrazki. Które to Piotr musiał szybko zmalować. Weszli zaś wszyscy, przez dziedziniec główny, cały zasypany gruzem, i odłamkami cegieł i szybami z wytłuczonych okien. Walających się po całym brukowanym dużym, na wzór krzyżackich zamków, placu wewnątrz fortecy bydgoskiej. A już pachołkowie króla naszego i rycerstwo młodsze, gruzy i krzyżaków poległych uprzątnęli. Wielki Mistrz, nakazał poległych rycerzy zakonnych, i knechtów, na swoje wozy wsadzić. Po czym, te zaraz ruszyły w stronę zamku na Tucholi bo i był bliżej nawet niż do Toruńskiej komturii. Potem aż do zamku i katedry Kwidzyńskiej, gdzie pochowani mieć byli. Weszli zaś na piętro, do sali refektarza głównego, gdzie zakurzone w części, połamane i poprzewracane meble, już były uprzątnięte. Jeno w oknach ni, jednego witraża, ni żadnej szyby nie było, całej. Zaś wiatr jesienny hulał po auli, i gwizdał wrogo na ów rozejm. Który zaraz podpisać, obie strony miały. Zaraz po podpisaniu, układu. Krzyżacy pożegnani ozięble, raczej niż wylewnie przez króla polskiego i ze szczególną radością przez obwiesiów królewskich. Którzy w obawie przed Szwelbornem, udawali że wcale, go nie znają. Ani na oczy nigdy nie widzieli. Zajęli się wraz ze wszystkimi, będącymi na zamku i z kasztelanem bydgoskim, naprawą i porządkowaniem wszystkiego. Co było zniszczone przez niestety, własne działa które jednak, nie wyrządziły aż tak wielkich szkód. Jakie na początku po obejrzeniu zamku się, zdały być widoczne. Pierwszą sprawą która zarządził sam Jagiełło. Było wezwanie szklarzy z całej okolicy, nawet ze sąsiednich grodów. I po witrażystów posłano nawet do Krakowa, którzy połamane i potłuczone witraże, wstawiali i składali na nowo. Król z rycerzami na zamku w samej Bydgoszczy, spędził prawie dwa miesiące. Zaś po naprawie wszystkiego, zostawił zamek w takim stanie, jaki był przed własnym atakiem na niego. Nawet lepszym bo witraże i nowe szyby wraz ze skrzydłami okien były nowe i wiatru do środka nie puszczały. Mury zamkowe były mocno wzmocnione, cegłami z Koronowa pobliskiego. Gdzie z uwagi na zasoby gliny cegielnia stała. Wszelkie ubytki, nowymi cegłami uzupełnione. Na pierwszy rzut ślepiem, jak mawiał pisarczyk. Można było, mieć wrażenie, że to zamek zaprawdę Gniewski albo w Radzyniu Chełmińskim, czy jakiś inny zamek krzyżacki. Przeto powiadam ci kumotrze mój kudłaty, że to. Nie dziwuję się krzyżakom wcale. Iż jako swoją fortalicje, zamek z Bydgoszczy, mieli i pewnikiem zmylili się. Myśląc że to zamek ich który, a nie nasz własny. Bo nijakiej różnicy w wyglądzie pomiędzy nimi nie ma. Jeno ta chyba tylko, że na dachu i wieżach flagi z orłem białym wiewają, a nie z czarnym krzyżem teutońskim. Kpisz sobie ty czy o drogę pytasz?
WERSJA DEMO