Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Grzech aniołów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
30,00

Grzech aniołów - ebook

„W tej powieści roi się od barwnych, mrocznych postaci, zaś czytelnik rozkoszuje się opowiadaną historią, mimo że cały czas czuje ciarki na plecach”.

Für Sie

Maximilian ostatnie sześć lat spędził w klinice psychiatrycznej. Jego ojciec, Phillip, wzbrania się przyjąć go z powrotem na łono rodziny. Zrozpaczona matka wyjeżdża do Londynu i rzuca się w ramiona swego niegdysiejszego kochanka.

Wówczas dociera do niej z Niemiec niepokojąca wiadomość: jej drugi syn Mario, brat bliźniak Maximiliana, wyjechał razem ze swoją dziewczyną do Prowansji, by spędzić tam urlop tylko we dwoje. Dowiedziawszy się o tym, Janet na łeb na szyję wyrusza do Francji.

Dlaczego wpadła w taką panikę? Jaką straszliwą tajemnicę Janet skrywa razem z ukochanymi nad wszystko synami? Na ile wydarzenia z przed lat zdeterminują zachowania i wybory członków rodziny?

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8110-093-9
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Czwartek, 25 maja 1995 roku

Ringlestone Inn, jak z dumą wyjaśnił gospodarz, zbudowano w roku 1533 i od XVII wieku mieścił się w nim pub. Od tamtej pory niewiele się tu zmieniło. Niska powała wspierała się na ciężkich, dębowych, poczerniałych od sadzy belkach, zaś maleńkie okienka, osadzone głęboko w grubych, bielonych wapnem murach, składały się z oprawionych w ołowiane ramki gomółek. Tuż przy wejściu potężny murowany kominek witał gości trzaskającym ogniem. Przechodząc z jednej sali do drugiej, trzeba było pochylić głowę i uważać, by nie potknąć się o jakiś stopień czy wystającą z podłogi belkę. Ławy, krzesła i stoły były ustawione ciasno obok siebie, nad nimi kołysały się zawieszone u powały prastare lampy. Nikt by się nie zdziwił, gdyby nagle wdarł się do środka Oliver Cromwell, w wysokich butach, kapeluszu z piórami i w rozwianym czarnym płaszczu, zerkając nieufnym wzrokiem, czy w którymś kącie nie ukryli się rojaliści.

Na placu przed zajazdem powinny stać uwiązane konie, a nie parkować samochody, pomyślała Janet. O wiele lepiej pasowałyby do tego miejsca.

Już od kilku godzin miała wrażenie, że przeniosła się w zamierzchłą przeszłość. Wyruszyła z Londynu, jednak tuż przed Rochester zjechała z drogi prowadzącej w kierunku Dover i skręciła na południe. Trasa wiodła przez sielskie wioski, na pozór nietknięte przez upływ czasu, mijała ciche, idylliczne domy z epoki elżbietańskiej, otoczone omszałymi, rozsypującymi się murami, biegła wzdłuż zapuszczonych ogrodów, których drzewa tworzyły ponad wyboistą drogą dachy z gałęzi i listowia. Przydrożne tablice informowały, że niedługo dotrze do wybrzeża. Uświadomiła sobie wówczas, że od porannej mizernej przekąski w samolocie nie miała nic w ustach. Postanowiła, że zboczy z głównej drogi i rozejrzy się nieco po okolicy w poszukiwaniu jakiegoś zajazdu. Był jasny majowy wieczór; po deszczowym dniu niebo nagle przetarło się i zatopiło wilgotną ziemię w powodzi słonecznego światła. Janet zawsze lubiła Kent, jednak rzadko kiedy czuła się tak urzeczona okolicą jak tego wieczoru. Wraz z chmurami znikły jej zmartwienia. Na kilka godzin stała się kobietą bez przeszłości i przyszłości, bez powinności i zobowiązań. Nikt nie wiedział, gdzie się znajduje, nikt nie mógł od niej niczego oczekiwać ani wymagać.

Kiedy zatrzymała się przed Ringlestone Inn i wysiadła z samochodu, w rześkim przedwieczornym powietrzu przeszedł ją dreszcz zimna. Mimo to już dawno nie czuła w sobie takiego wewnętrznego ciepła.

– Pewnie chce się pani dostać do Folkstone? – odezwał się gospodarz.

Janet potrząsnęła głową.

– Nie. Prawdopodobnie jeszcze dziś wrócę do Londynu. – Potarła dłońmi odkryte ramiona, ruchem głowy wskazując wolny stolik przy kominku. – Mogę tam usiąść?

– Oczywiście – gospodarz ochoczo podsunął jej krzesło.

Janet usiadła. Od kominka buchał nieznośny żar. Pewnie nie wytrzyma przy nim dłużej niż pół godziny, lecz będzie mogła się rozgrzać i wysuszyć wciąż wilgotne od deszczu buty. Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie i stwierdziła, że znajdują się w nim głównie ludzie z okolicznych wiosek. Starsi mężczyźni popijali piwo, politykowali, dyskutowali o zbliżających się żniwach. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Coraz bardziej poddawała się błogiemu uczuciu odprężenia. Zamówiła kurczaka z ryżem oraz szklaneczkę ginger, ale rzuciła się na jedzenie, jakby umierała z głodu. Na talerzu nie został ani okruszek. Na deser poprosiła jeszcze o kawałek ciasta. Od lat cierpiała na niestrawność, często dostawała torsji. Dziś jednak czuła, że nie ma się czego obawiać. Nic jej nie zaszkodzi.

Kiedy sączyła kawę i zaciągała się papierosem, przysiadł się do niej gospodarz. Aż palił się do rozmowy; zagaił wielce oryginalnie... uwagą o pogodzie.

– Miała pani lepszą pogodę, tam, skąd pani przybywa? – zapytał.

Janet zmarszczyła czoło.

– Ma pani na sobie letnie ubranie – wyjaśnił.

Janet spojrzała na siebie. Bawełniany sweter z krótkimi rękawami, lekka spódnica, zamszowe buty z plamami wilgoci. Roześmiała się.

– Dziś wczesnym rankiem przyleciałam do Londynu z Hamburga. W Hamburgu rzeczywiście było ciepło.

– Hamburg? Mój ojciec był tam, po wojnie!

– Naprawdę? – zdziwiła się Janet.

Gospodarz patrzył na nią tak rozpromieniony, jakby odkryli właśnie wspólnego przodka. Poczuła, że musi to wyjaśnić:

– Jestem rodowitą Angielką.

– Jak długo mieszka pani w Niemczech?

– Od dwudziestu pięciu lat. Wyszłam za mąż za Niemca.

Słowa te omal jej nie przeraziły. Ćwierć wieku! Wyjechała, mając osiemnaście lat. Była zbyt młoda, by wiedzieć, na co się decyduje.

– A teraz wybrała się pani do swojej ojczyzny w odwiedziny – stwierdził gospodarz. – Miło jest wrócić do domu, prawda? Pochodzi pani z tych stron?

– Nie. Urodziłam się i dorastałam w Cambridge. A dziś tak naprawdę zamierzałam pojechać do Edynburga.

– Och... – gospodarz okazał zaskoczenie. Wydało mu się dość osobliwe, że ktoś wybiera się do Edynburga, a zamiast tego ląduje w Ringlestone Inn, pomiędzy Maidstone a Canterbury, w południowo-wschodniej Anglii.

Janet spojrzała na zegarek.

– Za dziesięć minut mój samolot do Edynburga startuje z Heathrow – powiedziała z zadowoleniem.

– Cóż, tego już pani nie złapie – przyznał gospodarz i uśmiechnął się nieco zakłopotany. Zaczął sobie uświadamiać, że w zachowaniu tej kobiety kryje się coś dziwnego. Nie potrafił tego nazwać, jednak było w niej coś szczególnego... Sprawiała wrażenie odprężonej, lecz wyczuwało się przejmujący ją strach i niepokój.

– No cóż – rzekł niepewnie – samoloty do Edynburga latają codziennie, nieprawdaż? W takim razie poleci pani jutro.

– Myślę – odparła Janet – że w ogóle tam nie polecę.

W zasadzie postanowiła tak postąpić już przed południem, kiedy około dziesiątej wysiadła w Londynie z samolotu. Celowo wybrała takie połączenie, by mieć jedenastogodzinną przerwę między lotami. Miałaby wówczas – jak wyjaśniła swemu mężowi, Phillipowi – dość czasu na niespieszne zwiedzanie Londynu.

– Przecież znasz Londyn jak własną kieszeń! – zauważył Phillip. – Co chcesz tam jeszcze zobaczyć?

– Już dawno tam nie byłam. Po prostu chcę nim odetchnąć, poczuć jego smak i zapach.

W rzeczywistości w ciągu tych jedenastu godzin zamierzała znaleźć jakiś sposób, by uniknąć wyprawy do Edynburga.

Sightseeing zakończyło się fiaskiem; deszcz lał jak z cebra i wcale nie zamierzał zelżeć. Janet skryła się w końcu u Harrodsa; biernie przemierzała piętro za piętrem. Kupiła herbatę, marmoladę z pomarańczy i ciasteczka dla Phillipa oraz zegarek Swatch dla Maria. Zapłaciła funta za dostęp do luksusowych, wyłożonych złotem i marmurami toalet na pierwszym piętrze, gdzie próbowała się nieco odświeżyć. Patrząc w lustro nad umywalką, zauważyła, że wygląda na nieco zaniedbaną. Mokre od deszczu włosy poskręcały się w niesforne kędziory, a z pobladłej twarzy znikły wszelkie ślady koloru. Szminką i różem przywróciła jej nieco blasku, jednak strapiony, zatroskany wyraz pozostał. By poprawić krążenie, wypiła przy barze w podziemiach dwa kieliszki szampana. W ten sposób odzyskała siły na tyle, by wrócić na lotnisko i wynająć samochód. Chciała znaleźć się jak najdalej od stolicy. Ruch lewostronny sprawiał jej z początku nieco trudności, ale gdy wjechała na autostradę, szło jej już znacznie lepiej. Na wąskich drogach Kentu poczuła się już całkiem pewnie. Wciąż mruczała pod nosem:

– Jeśli nie chcę, nie muszę lecieć. W ogóle nic nie muszę robić, jeśli tego nie chcę!

Chciałaby mieć w sobie na tyle niezależności, by po prostu wrócić na lotnisko i odwołać lot do Edynburga, zamiast oszukiwać samą siebie i robić wszystko, żeby tylko nie zdążyć na czas na Heathrow.

– Nadal jesteś małą dziewczynką, która nie chce wziąć odpowiedzialności za swoje postępowanie – mruczała do siebie z niezadowoleniem.

Bądź co bądź ta ucieczka od odpowiedzialności nagrodziła ją uroczym dniem. Zwiedziła kawałek Anglii i odkryła czarujący pub. Powróciły wspomnienia dni spędzonych z Andrew. Często wyruszali razem w nieznane, najchętniej zatrzymując się w miejscowościach, gdzie diabeł mówi dobranoc.

Gospodarz, który oddalił się na chwilę, wrócił z dwoma kieliszkami do wódki.

– Na koszt firmy – wyjaśnił.

Uniósł swój kieliszek.

– Pani zdrowie!

Janet odwzajemniła toast. Oboje wychylili kieliszki jednym haustem.

– Kiedy wraca pani do Niemiec? – spytał gospodarz.

Janet wzruszyła ramionami.

– Pewnie jutro. Ale kto wie... – Nie dokończyła zdania. Chcąc zmienić temat, zapytała: – Czy Ringlestone Inn należy do pana?

– Nie, nie. Tylko tu pracuję. Mieszkam w Harrietsham.

– Aha.

– Mam żonę i piątkę dzieci – powiedział z dumą. – Szóste w drodze!

Janet przeszedł dreszcz, jednak ukryła swe przerażenie.

– Zawsze chciałem mieć dużo dzieci – wyjaśnił gospodarz. – A pani ma dzieci?

– Tak, dwoje.

– Chłopcy czy dziewczynki?

– Dwóch chłopców, bliźniaków.

– Bliźniacy! – Gospodarz był zachwycony. – To nam się jeszcze nie udało! Ile mają lat?

– Dwadzieścia cztery.

– Co? Wygląda pani o wiele za młodo!

Janet uśmiechnęła się.

– Dziękuję. Miałam dziewiętnaście lat, gdy się urodzili.

– I naprawdę wyglądają identycznie?

– Najzupełniej. To znaczy, potrafię ich oczywiście rozróżnić. Ich oczy, uśmiech... Nigdy bym ich nie pomyliła. Ale inni ludzie nie są w stanie. Nawet własnego ojca potrafili wyprowadzić w pole.

Gospodarz słuchał z przejęciem. Nalegał tak długo, aż w końcu pokazała mu fotografię. Miała przy sobie tylko jedną; dziesięcioletni chłopcy siedzieli przy stole w pokoju dziennym. Obaj byli ubrani w jednakowe czerwone golfy i niebieskie dżinsy. Łagodnym wzrokiem patrzyli w aparat. Zbyt łagodnym, pomyślała nie po raz pierwszy. Dwa małe aniołki.

Gospodarz nie potrafił się opanować.

– To nieprawdopodobne! Żadnej różnicy! Dobry Boże, nie wiedziałbym, który jest który!

– Nauczyciele w szkole też nigdy tego nie wiedzieli. Kilka razy prosili mnie, bym przynajmniej ubierała ich inaczej. Ale nic nie mogłam na to poradzić, zawsze chcieli nosić te same rzeczy. Byli... – Janet ucięła, jednak po chwili ciągnęła dalej: – Czuli się tak, jakby byli jednym człowiekiem, rozumie pan? Ciągle zmieniali imiona, bo nie miały dla nich znaczenia. I zawsze wyręczali się nawzajem.

Gospodarz wpatrywał się w zdjęcie.

– Nie do wiary! – mruczał do siebie.

– To jest Maximilian – wyjaśniła Janet. – A to Mario. Jest pięć i pół minuty starszy.

– Mają miłe buźki, prawda? Musi pani zobaczyć moją piątkę. Bezczelne z nich smarkacze!

Oczywiście miał przy sobie stos zdjęć i pokazał je Janet. Wszyscy trzej synowie mieli szpary między zębami oraz piegi. Obie córki wyglądały jak chłopcy i na większości fotografii pokazywały język. Janet uznała, że dzieci gospodarza są nieco pospolite i nieokrzesane, powodem mógł być jednak fakt, że tak bardzo różniły się one od jej synów, co zauważyła z bólem. Odpowiedziała uprzejmie:

– Jakie miłe! – oraz – Naprawdę urocze! – po czym zdecydowanym ruchem sięgnęła po portfel i poprosiła o rachunek.

Gospodarz zdawał się rozczarowany i nieco poirytowany, niemniej niezwłocznie spełnił jej prośbę. Janet wynagrodziła jego uprzejmość iście królewskim napiwkiem, wstała i wyszła z sali. Na zewnątrz zrobiło się naprawdę zimno i zupełnie ciemno. Niebo było pogodne, toteż Janet miała nadzieję, że po drodze nie złapie jej deszcz. W nocy słabiej widziała, a plucha pogarszała jeszcze sprawę. W samochodzie nastawiła ogrzewanie na maksimum, lecz ciepło zrobiło się dopiero po jakimś czasie. Błądziła po okolicy, nim wreszcie znalazła wjazd na M 20, prowadzącą do Londynu. Zaraz jednak znów z niej zboczyła i ruszyła drogą krajową w kierunku Maidstone. Może tam przenocuje. Powrócił dawny niepokój. Musiała zadzwonić do Phillipa jeszcze dziś, to nie ulegało wątpliwości. Obiecała mu, że odezwie się najpóźniej z Edynburga. Jeśli tego nie zrobi, gotów pomyśleć, że przydarzyło jej się jakieś nieszczęście.

W Maidstone zatrzymała się przy pierwszej napotkanej budce telefonicznej. Wygrzebała wszystkie drobne i wybrała numer. Phillip czuwał chyba przy telefonie, gdyż odebrał zaraz po pierwszym sygnale.

– Janet! Myślałem, że odezwiesz się wcześniej! Jesteś już w Edynburgu?

– Nie. Phillip... jestem w Maidstone. W Kent.

Cisza.

– Co takiego? – zapytał zmieszany.

– Wypożyczyłam samochód i krążyłam po okolicy. Straciłam poczucie czasu.

– Nie, to niemożliwe! Jak chcesz teraz zdążyć na czas do Szkocji? Jutro rano, o dziewiątej, masz wizytę u tego pana... pana...

– Pana Granta.

– Tak, Granta. Wiesz przecież, jak trudno było to wszystko zorganizować! Janet, na Boga, ten człowiek nie musi się z nami liczyć, może cię już nie przyjąć w innym terminie... I co my teraz zrobimy? – Zdawał się zupełnie zdruzgotany.

Janet wrzuciła kolejną monetę. Jego przerażenie zabolało ją. Znów było widać, jak bardzo się różnią. Ich pragnienia były nie do pogodzenia.

– Nie mogłam, Phillipie – powiedziała cicho.

W słuchawce usłyszała głębokie westchnienie.

– Celowo spóźniłaś się na samolot, czy tak?

Milczała. W głosie Phillipa pobrzmiewała rozpacz.

– I co teraz zrobimy? Przecież wszystko omówiliśmy! Janet, nie ma innego wyjścia. Sama to w końcu przyznałaś!

– Nie, wcale nie. Ustąpiłam, ponieważ wywierałeś na mnie coraz większą presję.

– Janet, Maximilian nie może do nas wrócić! To po prostu wykluczone. Nie możemy wziąć na siebie takiej odpowiedzialności i...

Telefon już dwukrotnie ostro zapiszczał, połączenie w końcu zostało przerwane. Janet mogła wrzucić kolejne monety, ale nie chciała. Phillip z pewnością będzie chodził tam i z powrotem po pokoju, niczym tygrys w klatce, mającrozpaczliwą nadzieję, że telefon ponownie zadzwoni. Przez chwilę czuła, jak budzą się w niej wyrzuty sumienia, że zostawiła go w tym stanie wzburzenia. Potem jednak pomyślała przekornie, że zasłużył sobie na to. Lamentował i wykłócał się tak długo, aż w końcu uległa. Powinien był przewidzieć, że ona może zmienić zdanie już po wyjeździe. Wtedy nie czułby się, jakby spadł z obłoków.

Janet wzruszyła gwałtownie ramionami, jakby chciała strząsnąć z siebie jakiś ciężar. Następnie wrzuciła pozostałe monety i wybrała numer Andrew.

Phillip rzeczywiście stał koło telefoniu jak wmurowany, czekając, aż Janet znów zadzwoni. Kiedy po półgodzinie telefon nadal milczał, dał za wygraną; poszedł do kuchni, wyjął z lodówki butelkę białego wina i nalał sobie kieliszek. Albo zabrakło jej drobnych, albo – co bardziej prawdopodobne – nie chciała się przed nim tłumaczyć i w ten sposób uniknęła dyskusji. Ot, cała Janet. Zawsze tak robiła. Kiedy mnożyły się problemy, decydowała się na ucieczkę – albo dosłownie znikała i nigdzie nie można jej było znaleźć, albo też uciekała w jakąś tajemniczą chorobę, która rzeczywiście przyprawiała ją o silne bóle i wysoką gorączkę.

– Zachowujesz się jak mała dziewczynka! – wrzasnął kiedyś na nią Phillip. – Czekasz, aż zjawi się ktoś, kto cię ochroni. Zamiast wstać i wziąć sprawy w swoje ręce!

Powinien był wiedzieć, że i tym razem ucieknie.

Znużony i wyczerpany siedział przy kuchennym stole, opróżnił drugi kieliszek wina i nasłuchiwał delikatnego szemrania deszczu. Dopiero gdy usłyszał, że ktoś cicho otwiera drzwi wejściowe, uniósł głowę.

– Nie musisz się skradać! – zawołał. – Nie śpię.

Do kuchni wszedł Mario, jego dwudziestoczteroletni syn. Ciemne włosy miał mokre od deszczu, a w dłoni trzymał ociekający wodą bukiet bzu. Niepewnym wzrokiem rozejrzał się wokół.

– Czekałeś na mnie? – zapytał. – Zrywałem kwiaty.

Phillip spojrzał nań nieco zdumiony. Była już noc, padało.

– Zrywałeś kwiaty?

– Ja... nie byłem sam. – Mario wyjął z kuchennej szafki wazon, napełnił go wodą, po czym ułożył gałązki. Sprawiał wrażenie, jakby poczuwał się do winy, czego Phillip nie mógł zrozumieć. A zatem poznał jakąś dziewczynę – i widocznie zakochał się. Tylko w takim stanie zbiera się kwiaty w deszczową noc. Najwyższy już czas, by zaczął interesować się żeńską połową ludzkości. Mimo wszelkich zmartwień Phillip poczuł ulgę. Jak zawsze, gdy wśród członków swej rodziny zauważał oznaki normalności.

– Jak ma na imię? – zapytał.

– Tina. Znam... znam ją już od jakiegoś czasu.

Phillip uniósł ramiona.

– Nie musisz mi nic wyjaśniać. Cieszę się, Mario! – Jego syn sprawiał wrażenie, jakby zapędzono go w kozi róg, dlatego Phillip taktownie zmienił temat. – Która godzina?

– Niedługo północ. Postanowiłeś się wstawić?

– Nie. Wypiłem tylko dwa kieliszki, nie więcej.

– Masz jakieś wieści od Janet? – Już w wieku siedmiu lat Mario i Maximilian zaczęli zwracać się do matki po imieniu. Janet wcale się to nie spodobało, lecz bliźniacy nie zrezygnowali.

– Zadzwoniła – odpowiedział Phillip. – Z Maidstone. To miasteczko w hrabstwie Kent.

Mario wlepił wzrok w ojca.

– Jak to? Już dawno powinna być w Szkocji!

– Rozmyśliła się. To znaczy, prawdopodobnie nigdy nie zamierzała odwiedzić Granta. Ale ze mnie idiota! – Phillip uderzył się w czoło. – Powinienem był sam polecieć. Tylko... znasz mój mizerny angielski. I do tego jeszcze to ważne spotkanie w biurze... Mimo wszystko powinienem był to zrobić.

– I co teraz będzie?

– Jutro rano muszę zadzwonić do Granta i poprosić go o wyznaczenie nowego terminu. On naprawdę nie musi uczestniczyć w prywatnych sprzeczkach jakiejś niemieckiej rodziny. Blackstone Farm jest bardzo oblegana.

Mario przysiadł na krześle.

– Może Janet ma jednak rację – powiedział – że to wszystko nie jest dobre dla Maxa.

– To co w takim razie jest dla niego dobre? – spytał nerwowo Phillip.

– Chce wrócić do domu, znów z nami zamieszkać.

– To niemożliwe.

– Ale uważam, że...

– Mario, to wykluczone. Nikt nie może wziąć na siebie takiej odpowiedzialności. W każdym razie nikt, kto nie ma ku temu odpowiednich kwalifikacji.

– On jest zdrowy, ojcze. Profesor Echinger mówi...

– Nie wierzę mu. Nikt nie może tego zagwarantować.

Zmierzyli się wzrokiem. Phillip czuł gniew i głęboki niepokój, Mario siedział zamyślony i smutny.

– Najchętniej trzymałbyś go do końca życia pod kluczem, ojcze, to przecież jasne – odezwał się cicho.

– Dziwi cię to? – spytał szorstko Phillip.

– Nie podzielam twoich uczuć. – Głos Maria brzmiał łagodnie. – To mój brat. Brat bliźniak. Czasami bardzo za nim tęsknię. Nocami słyszę, jak mówi do mnie. To przygnębiające, że nie mogę mu odpowiedzieć.

Phillip milczał. W końcu odparł:

– Tak czy owak, jutro rano zadzwonię do Granta.

Mario skinął głową i podniósł się z krzesła.

– Idę spać. Jutro o dziewiątej mam pierwszy wykład.

– Dobranoc – pożegnał go Phillip.

Na dworze szum deszczu wzmagał się, krople zaczęły bębnić o dach. Mario odczekał jeszcze chwilę, lecz ojciec znów pogrążył się w rozmyślaniach. Po cichu wyszedł z kuchni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: