Gułag nad Wisłą - ebook
Gułag nad Wisłą - ebook
Wstrząsająca opowieść o zbrodniach komunistycznych władców Polski
Żołnierze Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, folksdojcze, niemieccy jeńcy wojenni, Ślązacy, Rusini i Ukraińcy, polscy działacze niepodległościowi, poborowi, obywatele Polski Ludowej skazani za polityczne dowcipy – w życiorysach więźniów zazwyczaj trudno było znaleźć jakikolwiek wspólny mianownik. Łączyło ich najczęściej tylko jedno – uwięzienie w obozie koncentracyjnym, zwanym eufemistycznie obozem pracy przymusowej.
Z rąk komunistycznych oprawców zginęły tysiące osób. W wolnym świecie z niedowierzaniem przyjmowano informacje, że niemieckie obozy koncentracyjne w powojennej Polsce znalazły nowe zastosowanie.
Rembertów, Łambinowice, Jaworzno, Potulice… Wiele zrobiono, aby nigdy nie została odkryta prawda o tych miejscach kaźni. Wstrząsająca książka Bogusława Kopki przywraca pamięć o mało znanych masowych zbrodniach nowych, komunistycznych władców Polski.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-06753-6 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na podstawie doświadczeń z niemieckich i sowieckich obozów koncentracyjnych można powiedzieć, że świat obozowy podzielony był na dwie przeciwstawne – wydawałoby się – społeczności: więźniarską i personelu (strażników, administracji i komendantury). Między tymi dwoma światami jednak istniała szara strefa kolaboracji, protekcji i korupcji^() – to ona odpowiadała w dużej mierze za jakość życia i pracy w obozie. Według Wstępnej instrukcji w sprawie tymczasowej organizacji obozów pracy z maja 1945 roku władzą zwierzchnią obozów pracy był Departament Więziennictwa i Obozów MBP w Warszawie^(). Do władz obozowych zaliczono następujących funkcjonariuszy:
„1) Naczelnik obozu, jako przełożony
2) Pomocnicy naczelnika obozu, jako kierownicy działów
3) Personel biurowy, ochrony, bezpieczeństwa, magazynowy, sanitarny, porządkowy, warsztatowy, gospodarczy
4) Lekarze, nauczyciele”^().
Instrukcja szczegółowo wymieniała obowiązki kadry kierowniczej obozu, począwszy od zadań naczelnika – przełożonego i kierownika obozu, któremu podlegali wszyscy pracownicy. Zgodnie z instrukcją naczelnikowi przysługiwało prawo nakładania kar na podwładnych oraz na więźniów. Wykonywał on rozkazy i decyzje władz zwierzchnich; był odpowiedzialny za należyte utrzymanie stanu sanitarnego obiektów obozowych, prawidłowe prowadzenie księgowości i ewidencji. Miał obowiązek dbania o racjonalną organizację pracy i zawodowe przeszkolenie kadr. W czasie nieobecności naczelnika obozu miał go zastępować wyznaczony przez władze zwierzchnie jeden z jego pomocników.
Instrukcja określała też obowiązki asystentów naczelnika w działach: administracyjnym, ochrony i bezpieczeństwa, wychowawczo-politycznym, gospodarczym, pracy oraz w dziale specjalnym. Pomocnik naczelnika w dziale administracyjnym odpowiedzialny był za sprawy kancelaryjne w obozie (prowadzenie korespondencji służbowej, akt, ksiąg, statystyki, ewidencji, sporządzanie wszelkich sprawozdań i wykazów dotyczących więźniów i personelu). Ponadto pełnił funkcje kontrolne (kontrola stanu ilościowego i ruchu więźniów, nadzór nad wydawaniem więźniom posiłków, wykonywanie kar nałożonych na personel, przekazywanie nagród). Do obowiązków pomocnika naczelnika w dziale ochrony i bezpieczeństwa należało czuwanie nad zewnętrznym bezpieczeństwem (strzeżenie obozu od napaści z zewnątrz, niedopuszczanie do ucieczek więźniów ani do ich porozumiewania się ze „światem zewnętrznym”). Poza tym odpowiedzialny był on za prowadzenie szkolenia personelu w zakresie służby wartowniczej i umiejętności posługiwania się bronią palną, organizowanie służby konwojowej więźniów, kontrolowanie ruchu więźniów wychodzących poza obóz do pracy i powracających stamtąd, asystowanie przy kontroli i rewizji baraków przeznaczonych dla więźniów oraz kontrolę dostarczanych więźniom paczek i przesyłek. Zadania pomocnika naczelnika do spraw wychowawczo-politycznych instrukcja określała w pięciu podpunktach: (1) prowadzenie całokształtu akcji oświatowej, kulturalnej i politycznej wśród personelu oraz więźniów, (2) czuwanie nad należytym wyszkoleniem personelu pod względem znajomości przepisów służbowych i regulaminu, (3) czuwanie nad należytą segregacją więźniów, (4) współpraca z naczelnikiem obozu w sprawach kar i nagród dla personelu i więźniów, (5) organizacja uroczystości (akademii, odczytów, pokazów filmowych, przedstawień teatralnych). Pomocnik naczelnika w dziale gospodarczym odpowiedzialny był za zaopatrzenie obozu w żywność, materiał opałowy i inne materiały niezbędne do prawidłowego funkcjonowania miejsca odosobnienia. Sprawował on również pieczę nad magazynami, środkami transportu i kuchnią obozową. Pomocnik naczelnika w dziale pracy miał zajmować się sprawami organizacji pracy przymusowej więźniów oraz bezpośrednim zarządzaniem warsztatami obozowymi. Wreszcie pomocnik naczelnika w dziale specjalnym miał czuwać nad bezpieczeństwem wewnętrznym obozu (przeciwdziałać ucieczkom, buntom, prowadzić wszelkiego rodzaju dochodzenia)^().
Obozy zarządzane były w znacznej mierze przez niewykwalifikowany personel, rekrutujący się z osób przypadkowych, liczących na szybki awans w resorcie bezpieczeństwa. W listopadzie 1945 roku kierownik Wydziału Personalnego Departamentu Więziennictwa i Obozów MBP por. Adam Adamski donosił: „1. Na dzień obecny ilość funkcjonariuszy S W wraz z Departamentem Więziennictwa i Obozów – 5519 (etat przewiduje – 9237). 3. Stopień wykształcenia: powszechne – 1041, średnie – 352, wyższe – 37, brak danych z woj urzędów personalnych na 4089 . 10. Ilość zwolnionych funkcjonariuszy – 1190: a) za nadużycia służbowe – 31, b) z braku dyscypliny – 118, c) z powodu choroby – 78, d) niepewnych politycznie – 38, e) aresztowanych politycznych – 115, f) aresztowanych pospolitych – 38, g) za nadużycia – 28, h) zwolnionych na własną prośbę – 624. Uwagi: na kierowniczych stanowiskach 65% to ludzie nowi”^(). Według oficjalnych danych z końca 1945 roku 80 procent funkcjonariuszy nie posiadało wykształcenia podstawowego; jedynie 15 procent miało ukończoną szkołę podstawową, 5 procent było z wykształceniem średnim, a zaledwie 0,5 procent wyższym^().
Strażnicy obozowi uskarżali się na trudne warunki służby: niskie płace w stosunku do tych, które pobierali funkcjonariusze etatowi urzędów bezpieczeństwa, brak mieszkań, nienormowany czas pracy. Wszystko to nie sprzyjało utrzymaniu dyscypliny. Coraz powszechniejszym zjawiskiem stawało się pijaństwo strażników. W końcu 1945 roku dyrektor Departamentu Więziennictwa i Obozów MBP Dagobert Jerzy Łańcut zmuszony był wydać okólnik, w którym zakwalifikowano picie alkoholu w czasie służby „jako ciężkie naruszenie dyscypliny służbowej” (podano wytłuszczoną czcionką)^(). Zapowiedziano za nie surowe kary: „, który sam przekroczy zakaz pijaństwa, będzie zdjęty ze swego stanowiska i oddany pod sąd”. Nie lepiej było z kompetencjami – często z powodu braku umiejętności liczenia i pisania funkcjonariusze straży obozowej wykorzystywali do prac kancelaryjnych w działach administracyjnym i gospodarczym samych więźniów. Dobór kadr do pracy w stalinowskim więziennictwie, w którego skład wchodziły także obozy pracy, odbywał się na zbliżonych zasadach do tych obowiązujących w całym Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego^(). Kluczową sprawą przy rekrutacji nie były kryteria merytoryczne, lecz ideologiczne: poparcie dla władzy komunistycznej w Polsce. Od szefów więzień i obozów wymagano posiadania legitymacji partyjnej, najlepiej wykazującej przynależność do PPR/PZPR. Każdy przyszły funkcjonariusz więziennictwa musiał mieć wystawione przez UB odpowiednie dla swojego miejsca zamieszkania „zaświadczenie moralności”, w którym poświadczano brak jakichkolwiek związków z podziemiem niepodległościowym lub opozycją polityczną (w tym członkowie i sympatycy PSL)^().
Rzeczywistość nie była tak prosta, jak chcieli tego zwierzchnicy z Warszawy. Zwłaszcza w pierwszym okresie funkcjonowania systemu w latach 1945–1948 kadry rekrutowały się po części z osób niepewnych pod względem poglądów politycznych i światopoglądowych. I tak na przykład personel Centralnego Obozu Pracy w Potulicach, składający się w większości z „pomorskich chłopów”, przywiązanych do wiary ojców, nie chciał pozwolić na zdjęcie krzyża ze ściany stołówki zakładowej. W sprawozdaniu z kontroli polityczno-wychowawczej w tym obozie z października 1948 roku starszy referent Wydziału Polityczno-Wychowawczego Departamentu Więziennictwa MBP Mieczysław Stasiak tak opisał zaistniałą sytuację:
„Nk Wydziału Szkoleniowego przy W U B P w Bydgoszczy, ob. Gabrielski, będąc w dniu 6 X br. na stołówce dla funkcjonariuszy obozu, zauważył krzyż wiszący na ścianie przy wejściu (ściana tylna). Na ścianie tej nie było żadnych innych znaków czy portretów. Na przeciwległej ścianie natomiast znajdowały się portrety dostojników państwowych.
Na podstawie oświadczenia nka, zcy do spraw pol-wych, ref pol-wych Wydziału Więziennictwa, sekr organizacji partyjnej COP Potulice, mogę stwierdzić, że krzyż znajdował się w ww. miejscu od całego szeregu miesięcy, że wisiał tam jeszcze w 1947 r.
Ob Gabrielski zawołał kierownika stołówki – strażnika Bąka Bolesława, do którego zwrócił się w sposób następujący: «Co to tutaj robi – proszę to zdjąć natychmiast». Strażnik Bąk, o którym wiadomo, że jest człowiekiem religijnym, nie usłuchał ob. Gabrielskiego. «Ręka mi uschnie, jak ja bym to zrobił. Nie, ja tego nie zrobię, ja jestem dobrym partyjniakiem i takim zostanę, ale jestem też człowiekiem wierzącym». Po tym oświadczeniu ob. Gabrielski zrezygnował z natychmiastowego zdjęcia krzyża, ale wobec kilku zebranych aktywistów dał wyraz swemu oburzeniu.
Zajście to wywołało szeroki rozgłos, tym bardziej, że w parę dni później jeden z pracowników działu spec zdjął po kryjomu krzyż i oddał go zcy do spraw pol-wych na przechowanie. Zaginięcie krzyża wywołało poruszenie wśród części strażników. Zaznaczam, że wśród personelu COP Potulice złożonego w lwiej części z pomorskich chłopów, ludzi o niskim poziomie intelektualnym, nurtują silniejsze może niż w wielu innych naszych jednostkach tendencje religijne. Poruszenie przejawiło się w pokątnych rozmowach potępiających wystąpienie naczelnika Wydziału Szkoleniowego, dociekaniach, kto zabrał krzyż”^().
Z zachowanych źródeł wynika również jasno, że codzienną praktyką wśród personelu obozowego była korupcja. Funkcjonariusze obozowi dopuszczali się wielu nadużyć: aktów przemocy wobec więźniów, okradania ich z żywności i paczek, również wykradania pieniędzy z kasy obozowej. W skardze na komendanta obozu w Mielęcinie Teodora Janiaka, napisanej do Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym w lutym 1947 roku, czytamy: „naczelnik obozu pracy za pobrane łapówki zwalnia więźniów i szabrowników i udziela im bezprawnych widzeń z ich rodzinami, trwających po kilka godzin, a nawet bardzo często i po kilka dni”^(). Zarzucano mu też, że w stanie upojenia alkoholowego dopuszczał się bicia więźniów^(). Wspominano, że powracający z pracy poza obozem przywozili ze sobą dużo alkoholu, który później wypijali razem z kadrą obozu. Podobnie wyglądało w obozie w Jaworznie. Z informacji Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie z sierpnia 1945 roku dowiadujemy się, że „strażnicy z powodu słabego uposażenia całkowicie zależni od więźniów, dostając od ich rodzin prezenty w postaci żywności i wódki. Idąc na pracę poza więzienną, wstępują do mieszkań ich krewnych, piją wódkę, robią nadużycia”^().
W 1946 roku zastępca do spraw polityczno-wychowawczych więzienia w Poznaniu Teodor Janiak awansowany został na naczelnika Obozu Pracy w Mielęcinie. W dniu 15 lutego 1947 roku Janiak i kilku jego podwładnych zostało aresztowanych za nadużycia i wykroczenia służbowe^(). Następca Janiaka na stanowisku komendanta obozu w Mielęcinie – Stefan Kuliś – okazał się niewiele lepszy od swojego poprzednika. Przede wszystkim znęcał się nad więźniami, bezustannie zarządzając długotrwałe apele i nocne rewizje w barakach. Do ciężkich prac fizycznych kierował więźniów w podeszłym wieku (55–68 lat), otyłych i w okularach. Był swego rodzaju mistrzem w terrorze psychicznym i w znęcaniu się nad bezbronnymi ludźmi^(). W latach 1951–1953 Kuliś został komendantem Ośrodka Pracy Więźniów w Wilkowie na Dolnym Śląsku (więźniowie tego obozu pracowali w pobliskiej kopalni miedzi „Lena”)^(). Inny komendant, Józef Gąska, naczelnik Centralnego Obozu Pracy w Potulicach od 7 stycznia 1947 do 1 marca 1948 roku, oskarżony został o malwersacje finansowe i brak kontroli nad podległym mu personelem, który wówczas liczył 237 osób^(). Po skierowaniu sprawy do Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Warszawie został 1 maja 1948 roku dyscyplinarnie zwolniony z pracy w więziennictwie MBP. Następnie Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał go na trzy lata więzienia za systematyczne zaniedbywanie obowiązków służbowych; zarzucono mu między innymi sporządzanie fikcyjnych protokołów tzw. komisyjnego kupna surowców i towarów dla obozu po zawyżonych cenach, co narażało Skarb Państwa na straty finansowe^().
Na początku 1956 roku urzędnicy Ministerstwa Kontroli Państwowej przeprowadzili kontrolę w ośrodkach pracy więźniów^(). Kontrolerzy wykazali nagminne łamanie przez administrację przepisów sanitarnych oraz regulaminu więziennego. Więźniowie pracowali od świtu do nocy, a ponadto nie zostali wcześniej przeszkoleni do pracy w ciężkich warunkach w kopalniach, kamieniołomach i na budowach – praktycznie od razu po przybyciu do ośrodka kierowano ich do wypełniania obowiązków. Brak łaźni, zanieczyszczone ujęcia z wodą pitną oraz brak wykwalifikowanej opieki medycznej przyczyniały się do wzrostu zachorowalności wśród więźniów na choroby zakaźne. Wypadki przy pracy były codziennością. Najtrudniejsza sytuacja panowała w OPW w Piechcinie (kopalnia odkrywkowa), gdzie w krótkim czasie w roku 1955 zmarło pięciu więźniów^(). Po ujawnieniu tych faktów komendant ośrodka Oskar Rozenberg^() został odwołany. Wyniki kontroli przyczyniły się do podjęcia decyzji w nowo powstałym Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, któremu od grudnia 1954 roku podlegało więziennictwo, o likwidacji OPW w całym kraju i przekształceniu części z nich w zakłady penitencjarne (więzienia)^().
Każda władza deprawuje, władza absolutna deprawuje absolutnie – przekonywał w XIX wieku brytyjski historyk i polityk lord John Acton. Przykładami działania zdeprawowanej władzy absolutnej w „Gułagu nad Wisłą” były rządy Salomona Morela w obozie w Świętochłowicach i Czesława Gęborskiego w Łambinowicach.
Salomon Morel urodził się 15 listopada 1919 roku we wsi Garbów w powiecie puławskim, w rodzinie żydowskiej, jako syn piekarza. W 1933 roku po ukończeniu szkoły powszechnej wyjechał do Łodzi w poszukiwaniu zarobku. Pracował tam jako ekspedient w firmie konfekcyjnej aż do wybuchu wojny – od tego momentu musiał wraz z całą rodziną ukrywać się przed Niemcami. Z bliskich Morela zagładę przetrwali jedynie on i jego brat Icek; życie zawdzięczają polskim sąsiadom z Garbowa, rodzinie Tkaczyków, u których znaleźli schronienie. Za uratowanie Morela i jego brata Instytut Yad Vashem w Jerozolimie odznaczył Józefa Tkaczyka (jedynego z rodziny, który dożył tej chwili) medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
W 1942 roku Morel wraz z bratem Izaakiem zorganizowali grupę rabunkową, która okradała pobliskie wioski; następnie wstąpił do Armii Ludowej. Wykonywał między innymi rozkazy Mieczysława Moczara, który zapisał się później w historii jako symbol polskiego komunistycznego antysemityzmu. Zadania, jakie wykonywał Morel, były różne: „Rozbijaliśmy mleczarnie i paliliśmy urzędy gminne” – przyznał w życiorysie napisanym w 1947 roku^(). Po latach jego były dowódca z lasu Mikołaj Demko (tak brzmiało prawdziwe nazwisko Moczara) wystawił mu chwalebne zaświadczenie, że „służył w oddziałach partyzanckich AL na terenach Lubelszczyzny i brał czynny udział w walce z Niemcami”^().
W lipcu 1944 roku Morel rozpoczął pracę jako strażnik więzienia na Zamku w Lublinie, potem jednak przeniesiony został za brak subordynacji do więzienia w Tarnobrzegu. W połowie lutego 1945 roku razem z grupą operacyjną MBP wyjechał na Górny Śląsk (szefem Grupy Operacyjnej „Górny Śląsk” był Aleksander Zawadzki)^(). Tam 15 marca 1945 roku został naczelnikiem Obozu Pracy w Świętochłowicach (Świętochłowice-Zgoda). „Był on – jak go opisał czternastoletni więzień Gerhard Gruschka – średniego wzrostu, o szerokich ramionach i wyglądał na bardzo silnego. Jego czarne włosy były krótko przystrzyżone, na mundurze widać było gwiazdki polskiego kapitana”^(). Podobny opis komendanta możemy przeczytać w reportażu historycznym amerykańskiego pisarza Johna Sacka: „W butach, Szlomo miał sześć stóp wzrostu, w swym brązowym skórzanym płaszczu wyglądał jak atleta, na jego ramionach połyskiwały trzy srebrne, kapitańskie gwiazdki, a jego szczęki wyglądały tak jakby był w stanie przegryzać deski”^(). Lubił grać na mandolinie, z którą podobno nigdy się nie rozstawał^(). Jak twierdzi Sack, komendant Morel miał romans z Lolą Potok, zastępczynią do spraw wychowawczo-politycznych w więzieniu w Gliwicach, byłą więźniarką niemieckiego kacetu Auschwitz-Birkenau. Ją z kolei Sack opisał następująco: „W dzień jadła, wieczorami romansowała z mandolinistą, komendantem Świętochłowic. Wydano jej oliwkowy mundur z dwoma srebrnymi gwiazdkami podporucznika, ale nie czując się wygodnie w męskich spodniach, przerobiła je na spódnicę, którą można było nosić do wysokich butów, w sposób, jaki podpatrzyła u pewnej SS-manki w Oświęcimiu. Dostała także Lugera i często strzelała do puszek po kawie”^().
Salomon Morel, komendant obozu w Świetochłowicach-Zgodzie.
Od samego początku Salomon Morel jako komendant Obozu Pracy w Świętochłowicach dał się poznać od jak najgorszej strony: wraz z funkcjonariuszami obozu bił więźniów oraz znęcał się nad nimi psychicznie. Nikodem Osmańczyk zeznał przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach 29 czerwca 1993 roku: „Przypominam sobie, że pewnego razu Salomon Morel przyszedł do baraku, w którym mieszkaliśmy, polecił stanąć nam wszystkim w dwuszeregu twarzami do siebie i kazał się wzajemnie bić po twarzy. Ponieważ ja i ojciec zamarkowaliśmy uderzenie, Morel podszedł do nas i ze słowami «co, skurwysyny, tak to się bije świnię», ręką, w której miał pistolet, uderzył mnie w twarz, w wyniku czego upadłem na ziemię pod pryczę. Tak samo postąpił z moim ojcem. Potem kazał nam ponownie bić. Ja wielokrotnie byłem przez niego bity w okresie w obozie”^().
Z kolei Dorota Boreczek, więźniarka obozu, zeznała 31 sierpnia 1993 roku: „Nie potrafię już dziś powiedzieć, jak często pan Morel ze swymi towarzyszami odwiedzał barak nr 7 , aby bić jego lokatorów. Zakończyło się wybuchem epidemii duru brzusznego. Wszyscy byliśmy wtedy wygłodzeni. Cierpieliśmy straszny głód. Do tego jeszcze wszy i pluskwy – prawdziwa plaga”^().
Faktycznie latem 1945 roku w obozie Świętochłowice-Zgoda, w którym zdecydowaną większość stanowili Ślązacy, wybuchła epidemia tyfusu; tylko w sierpniu zmarło tam sześćset trzydzieści dwoje ludzi. Szacuje się, że w ciągu niespełna dziewięciu miesięcy istnienia obozu straciło w nim życie od tysiąca ośmiuset do dwóch i pół tysiąca osób. W Urzędzie Stanu Cywilnego w Świętochłowicach zachowało się tysiąc osiemset aktów zgonu podpisanych przez komendanta obozu Salomona Morela. Nawet ówczesny szef Departamentu Więziennictwa MBP ppłk Teodor Duda ocenił, że Morel ponosi odpowiedzialność za dopuszczenie do wybuchu epidemii. Ukarano go za to trzydniowym aresztem oraz potrąceniem połowy pensji.
Kariera Morela w UB rozwijała się mimo to bez przeszkód. Po zlikwidowaniu obozu w Świętochłowicach został naczelnikiem więzień w Opolu, Katowicach i Raciborzu, w latach 1949–1951 kierował zaś największym obozem pracy UB w Jaworznie. Na odprawie naczelników więzień i obozów w dniach 16–18 maja 1949 roku Salomon Morel, wówczas nowo nominowany naczelnik jaworznickiego obozu, zaprezentował się jako służbista, wypunktowujący po kolei uchybienia swego poprzednika na tym stanowisku: „Cały czas mówiono o tym, jak należy pracować. Ja wam powiem teraz, jak praca nie powinna wyglądać. Swojego czasu dostałem wyśmienitą wiadomość, że zostaję naczelnikiem COP-u . Na pierwszy widok dobra sielanka, jaką można spotkać w 1949 r. Zbrojownia jaka tam się znajduje wystarczy, aby pchnąć butem, żeby się drzwi wywaliły. Zajrzałem do Działu Gospodarczego, zajrzałem w książkę inwentaryzacyjną i zobaczyłem, że w rubryce jest 150 stołów i kiedy zapytałem, gdzie są, to odpowiedziano mi, że w obozie . Trzeba było powołać komisję, która pracowała 3 tygodnie i przeprowadziła nową inwentaryzację. Rzeczy z 1945 r. niezapisane, długi na kontach nieopisane. Przyjąłem obóz i zacząłem pracować. Wyobraźcie sobie dyscyplinę w Jaworznie. W pierwszą niedzielę nie przychodzi 19 strażników na służbę, w poniedziałek 15, w środę 2. Ja musiałem wziąć samochód i jeździć przez całe święta. Teren jest bardzo klerykalny, ciężka dyscyplina nie do pomyślenia. W poniedziałek rano przychodzi do mnie facet i mówi, że mu żona urodziła syna i prosi o zwolnienie, oczywiście nie zwolniłem, ale chcąc mieć czyste sumienie posłałem, aby sprawdzić i okazało się, że nieprawda. Strażnicy przemycają gazety, książki, kradną granaty (były 3 wypadki). Niektórzy strażnicy nie wiedzą, jak się nazywa prezydent Polski, bardzo słaby poziom. Trzeba się zastanowić, skąd się to bierze, każde zło ma swoje podstawy”^().
Obóz pracy w Świętochłowicach (Świetochłowice-Zgoda). Działał od lutego 1945 do listopada 1945 roku, podlegał polskiemu Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego. W obozie umieszczano Niemców, Polaków i obywateli polskich z Górnego Śląska (Ślązaków) oskarżanych o podpisanie volkslisty.
Jerzy Pruszyński ze stowarzyszenia „Jaworzniacy” (zrzeszającego byłych więźniów komunistycznego obozu w Jaworznie) tak wspomina pierwsze spotkanie z naczelnikiem Morelem: „Przenosiliśmy akurat cegły. Usiadłem na chwilę, żeby trochę odpocząć. I wtedy dopadł mnie Morel. Byłem przerażony, ale jego twarz mogłaby przestraszyć każdego, nawet największego bohatera. Morel miał w oczach sadyzm. To był sadysta z zamiłowania. Wysłał mnie do karceru. Funkcjonariusz, który mnie odprowadzał, powiedział mi przy tej okazji: «Uważaj, chłopie, bo jak cię Morel zapamięta, to nie wyjdziesz stąd żywy»”^().
Ścigany przez wymiar sprawiedliwości III Rzeczypospolitej za popełnione zbrodnie, Morel zbiegł w 1992 roku do Izraela, który odmawiał jego ekstradycji^(). Zmarł 14 lutego 2007 roku w szpitalu w Tel Awiwie. W postanowieniu o umorzeniu śledztwa z 28 stycznia 2009 roku ze względu na śmierć podejrzanego prokurator IPN w Katowicach stwierdził, że Morel „dopuścił się zbrodni przeciwko ludzkości stanowiącej zbrodnię komunistyczną”; wśród jego przestępstw wymienił między innymi głodzenie więźniów, pozbawienie ich elementarnej opieki medycznej czy stosowanie wielorakich tortur, takich jak bicie po całym ciele, zamykanie na wiele godzin w karcerze oraz zmuszanie więźniów do leżenia warstwami na sobie, co nierzadko prowadziło do obrażeń wewnętrznych, a w konsekwencji do ich śmierci^().
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------