Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gustaw Flaubert - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gustaw Flaubert - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 233 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Flau­bert uro­dził się Nor­man­dem, i to z nie­po­rów­na­ną świet­no­ścią ata­wi­zmu. Nie był to bo­wiem Nor­mand dzi­siej­szy, w któ­rym nor­we­ski przo­dek od­ro­dził się przez po­ciąg do łu­pie­stwa, ani też daw­ny kor­sarz mor­ski, któ­ry stal się kor­sa­rzem izby są­do­wej; ale był to sta­ry Nor­mand, wspa­nia­ły, bar­ba­rzyń­ski, z po­sta­wą ol­brzy­ma, dzi­ką po­wierz­chow­no­ścią, za­mi­ło­wa­niem do przy­gód i jego wy­so­ką po­gar­dą dla ży­cia. Kto wi­dział Flau­ber­ta prze­cho­dzą­ce­go po uli­cy, czuł się zmu­szo­nym do obej­rze­nia się za nim po kil­ka­kroć, tak jego sze­ro­ki i po­waż­ny chód sil­nie od­bi­jał od na­szej obec­nej ma­ło­ści. Po­sta­wy wy­nio­słej, bu­do­wy moc­nej, cho­dził on wiel­ki­mi kro­ka­mi, po­ru­sza­jąc nie­co cięż­ki­mi ra­mio­na­mi jak ma­ry­narz i ma­cha­jąc rę­ko­ma jak gdy­by dla po­trzą­sa­nia bro­nią. Czer­wo­na twarz błysz­cza­ła. Wąsy gę­ste, opa­da­ją­ce wy­dy­ma­ły się pod par­ciem sil­ne­go gło­su, któ­ry mniej da­le­ko zda­wał się być uro­bio­nym do po­ga­węd­ki w za­mknię­tym po­ko­ju niż do roz­ka­zów i krzy­ku na otwar­tym po­wie­trzu. Oko jego jak oko mor­skich or­łów ci­ska­ło bły­ska­wi­ca­mi. I to wszyst­ko tak wy­glą­da­ło nie tyl­ko dla tych, co wie­dzie­li, że prze­cho­dzą­cy na­zy­wał się Flau­bert, lecz dla pierw­sze­go lep­sze­go cie­kaw­ca, któ­ry od razu zo­sta­wał olśnio­nym na wi­dok tego ol­brzy­ma z in­ne­go wie­ku.

Uro­dzo­ny w 1821 roku, po­wo­ła­ny zo­stał do ży­cia li­te­rac­kie­go w chwi­li, kie­dy cała sztu­ka zo­gni­sko­wa­ła się jak naj­sil­niej. Nie wiem – mó­wił on sam – ja­kie są dziś ma­rze­nia mło­dych gim­na­zi­stów, ale na­sze były wspa­nia­łe sza­leń­stwem; ostat­nie prą­dy ro­man­ty­zmu go­to­wa­ły się w na­szych mó­zgach… Po skoń­cze­niu za­dań roz­po­czy­na­ła się li­te­ra­tu­ra; psu­li­śmy so­bie oczy czy­ta­niem ro­man­sów w sy­pial­niach; nie­któ­rzy no­si­li szty­le­ty w kie­sze­ni jak An­to­ny, inni po­su­wa­li się jesz­cze da­lej: przez znie­chę­ce­nie do ży­cia Bar. strze­lił so­bie w łeb z pi­sto­le­tu, And… po­wie­sił się na swo­im wła­snym kra­wa­cie. Z pew­no­ścią, nie bar­dzo za­słu­gi­wa­li­śmy na po­chwa­łę. Ale jaka nie­na­wiść do wszyst­kie­go, co pła­skie! jaka chęć wznie­sie­nia się do tego, co wiel­kie! ja­kie usza­no­wa­nie dla mi­strzów! ja­kie uwiel­bie­nie dla Wik­to­ra Hugo! Ce­chę tego po­cząt­ko­we­go ro­man­ty­zmu Flau­bert za­trzy­mał na za­wsze, pra­gnął, aby ję­zyk pi­sa­ny miał brzmie­nie de­kla­mo­wa­ne­go, a na­wet śpie­wa­ne­go sło­wa. Na­zy­wał on to try­wial­nym wy­ra­zem le gu­eu­lo­ir do da­jąc, że stro­ni­ca pięk­nej pro­zy po­win­na się trzy­mać pro­sto i sil­nie jak po­mnik z bron­zu.» (Jean Ri­che­pin, Po­śmiert­na wspo­mnie­nie o Gu­sta­wie Flau­bert. )

«Po­wo­ła­nie jego nig­dy nie do­zna­ło prze­ciw­no­ści. Syn bo­ga­te­go le­ka­rza z Ro­uen, mógł się od razu i swo­bod­nie, od­dać swo­im ulu­bio­nym za­ję­ciom. Do za­wo­du li­te­rac­kie­go przy­spo­sa­biał się z nie­sły­cha­nym za­pa­łem, stu­diu­jąc sta­rych au­to­rów, szpe­ra­jąc w bi­blio­te­kach i przy – go­to­wy­wu­jąc so­bie taki grunt eru­dy­cji, że do­tąd nie ma pi­sa­rza oprócz Wik­to­ra Hugo, któ­re­go pod wzglę­dem głę­bo­ko­ści i róż­no­rod­no­ści wie­dzy moż­na by było z nim po­rów­nać. Przy każ­dej spo­sob­no­ści umiał on wi­dzieć, poj­mo­wać, spo­strze­gać i pa­mię­tać. Przy tym był to pra­cow­nik nie­zmor­do­wa­ny, po­szu­ki­wacz cią­gle cze­goś no­we­go i za­wsze nie­za­do­wo­lo­ny z sie­bie. Miesz­czań­stwo było jego bete no­ire. „Nie mów­cie mi nig­dy o miesz­cza­nach! Nie­na­wi­dzę ich! Oni mają od­ra­zę do wszyst­kie­go, co jest do­bre, słusz­ne lub wiel­kie, a lu­bią tyl­ko to, co jest brzyd­kie, głu­pie i coco!” Miał on wstręt do ga­wę­dzia­rzy i tych, co dużo i pięk­nie mó­wią o ni­czym. Pew­ne­go dnia je­den z jego współ­ziom­ków z po­wo­du ma­ją­cej się uka­zać Sa­lam­m­bo wy­py­ty­wał go o szcze­gó­ły do­ty­czą­ce Kar­ta­gi­ny i jej miesz­kań­ców: kto oni byli? jaki mie­li cha­rak­ter? ja­kie oby­cza­je?… Flau­bert prze­rwał mu nie­cier­pli­wie: „Kar­ta­giń­czy­cy… to lu­dzie ogra­ni­cze­ni, łu­pież­cy, pi­ja­cy, próż­nia­cy i głup­cy: byli to ro­uen­czy­cy sta­ro­żyt­no­ści”. Od­zna­cza­jąc się jed­nak aniel­ską do­bro­cią Flau­bert uła­god­nił się na­tych­miast i na­pra­wił ob­ra­zę do­bro­dusz­nym śmie­chem. (Gu­staw Go­et­schy, Wspo­mnie­nie po­śmiert­ne o Gu­sta­wie Flau­bert.)

«A przy tym co za jed­ność w ży­ciu tego nad­zwy­czaj­ne­go czło­wie­ka! Wszyst­ko dla li­te­ra­tu­ry i tyl­ko dla li­te­ra­tu­ry. Nic poza ob­rę­bem do­bre­go pi­sa­nia! Inni ar­ty­ści obok swo­jej sztu­ki mają pew­ne upodo­ba­nia, pew­ne dru­go­rzęd­ne za­ję­cia. U Flau­ber­ta – nic! Ka­płan li­te­ra­tu­ry z oba­wy od­ję­cia cząst­ki sie­bie sa­me­go swo­jej re­li­gii nig­dy się nie oże­nił. Pra­ca jego była po­wol­na. Po­po­łu­dnie spę­dzał czę­sto na czy­ta­niu, prze­glą­da­niu za­pi­sek i roz­my­śla­niu. Na­stęp­nie, po­si­liw­szy się nie­co, za­bie­rał się do dzie­ła i pra­co­wał po ośm go­dzin z rzę­du. Jak­kol­wiek mało udzie­lał się świa­tu, nie­raz jed­nak ża­lił się na stra­tę cza­su. Kie­dy po­trze­bo­wał po­dwo­ić siły, za­my­kał się w Cro­is­set (nie­da­le­ko od Ro­uen) na sześć mie­się­cy i pra­co­wał nie wi­dząc ni­ko­go, nie wy­szedł­szy na­wet na ko­niec swe­go par­ku. Moż­na po­wie­dzieć, że umarł na li­te­ra­tu­rę: Bo­uvard et Pécu­chet, ostat­nia po­wieść, za­bi­ła go; tyl­ko że Flau­bert, jako na­tu­ra sil­na, po­zwo­lił się za­bić na ostat­niej stro­nie. My wszy­scy, jak je­ste­śmy, nie mamy jego bu­do­wy. Naj­lep­si z nas umrą może tak­że z li­te­ra­tu­ry, ale na wol­nym ogniu.» (Pa­weł Ale­xis, Ze wspo­mnień po Gu­sta­wie Flau­bert).

«Gu­staw Flau­bert jest to ro­dzaj mni­cha, praw­dzi­we­go be­ne­dyk­ty­na, któ­ry po­szedł do Zie­mi Świę­tej i otrzy­mał tam na­wet kil­ka kul od nie­wier­nych. Mnich ten żyje w pu­stel­ni nie­da­le­ko Ro­uen i za­mknię­ty, dniem i nocą pra­cu­je bez ustan­ku. Jest on bar­dzo uczo­ny i wy­dał ar­che­olo­gicz­ne dzie­ło o Kar­ta­gi­nie. Po­wi­nien by już być w Aka­de­mii; spo­dzie­wać się na­le­ży, że na­stą­pi po Mgrze Du­pan­lo­up. Nie tyl­ko po­sia­da ge­niusz, lecz tak­że i su­mien­ność. Przez dłu­gi czas dy­se­ko­wał przy swo­im ojcu, któ­ry był le­ka­rzem, i zna stro­nę mo­ral­ną za po­śred­nic­twem fi­zycz­nej. Je­że­li ma błąd jaki, to ten chy­ba, że jest za­nad­to ści­sły, za­nad­to pra­co­wi­ty i że nie sta­ra się po­do­bać. Ce­lem jego jest ostrze­że­nie mło­dych ko­biet przed próż­niac­twem, pu­stą cie­ka­wo­ścią i nie­bez­pie­czeń­stwem złych ksią­żek. Dzie­ło jego nosi ty­tuł Pani Bo­va­ry, czy­li na­stęp­stwa złe­go pro­wa­dze­nia się.» (Hi­po­lit Ta­ine, No­tes de Tho­mas Gra­in­dor­ge).

«Flau­bert nie za­bie­ra się do dzie­ła in­a­czej, jak z no­tat­ka­mi, któ­re do­kład­nie sam mógł spraw­dzić. Je­że­li cho­dzi o po­szu­ki­wa­nia w dzie­łach spe­cjal­nych, ska­zu­je się na uczęsz­cza­nie bi­blio­tek przez całe ty­go­dnie, do­pó­ki nie znaj­dzie po­trzeb­nych ob­ja­śnień. Dla na­pi­sa­nia dzie­się­ciu np. stro­nic – epi­zo­du tyl­ko, w któ­rym chce przed­sta­wić oso­bi­sto­ści zaj­mu­ją­ce się rol­nic­twem – nie cofa się przed czy­ta­niem dwu­dzie­stu, trzy­dzie­stu to­mów trak­tu­ją­cych o tym przed­mio­cie, i w do­dat­ku jesz­cze uda­je się do lu­dzi kom­pe­tent­nych, po­su­wa­jąc su­mien­ność aż do cho­dze­nia po roli, byle tyl­ko przy­stą­pić do epi­zo­du z całą zna­jo­mo­ścią spra­wy. Je­że­li ma opi­sy­wać, musi być na miej­scu, żyć tam. Dla pierw­sze­go roz­dzia­łu Wy­cho­wa­nia sen­ty­men­tal­ne­go, któ­re­mu za ramy słu­ży po­dróż na stat­ku pa­ro­wym po Se­kwa­nie – po­nie­waż stat­ki nie kur­so­wa­ły wte­dy już od daw­na, je­chał wzdłuż rze­ki w po­wo­zie. Na­wet wten­czas kie­dy dla sce­ny wy­brał ho­ry­zont wy­my­ślo­ny, ro­bił po­szu­ki­wa­nia ta­kie­go ho­ry­zon­tu, ja­kie­go so­bie ży­czył, i wte­dy tyl­ko był za­do­wol­nio­ny, kie­dy od­na­lazł za­ką­tek kra­ju da­ją­cy mu wra­że­nie wid­no­krę­gu wy­ma­rzo­ne­go. I przy każ­dym szcze­gó­le ta sama tro­ska o re­alizm. Bada ry­ci­ny, dzien­ni­ki z epo­ki, książ­ki, lu­dzi i rze­czy. Każ­da stro­ni­ca z po­wo­du ubio­rów, wy­pad­ków hi­sto­rycz­nych, kwe­stii tech­nicz­nych lub de­ko­ra­cyj kosz­tu­je go całe dnie stu­diów. W Pani

Bo­va­ry po­mie­ścił spo­strze­że­nia z cza­sów swej mło­do­ści, za­ką­tek Nor­man­dii i lu­dzi, któ­rych wi­dział w pierw­szych trzy­dzie­stu la­tach swe­go ży­cia. Pi­sząc Wy­cho­wa­nie sen­ty­men­tal­ne prze­trzą­snął dwa­dzie­ścia lat na­szej po­li­tycz­nej i mo­ral­nej hi­sto­rii, stre­ścił ol­brzy­mie ma­te­ria­ły do­star­czo­ne przez całe jed­no po­ko­le­nie. Dla Sa­lam­m­bo i Po­kus świę­te­go An­to­nie­go pra­ca była jesz­cze znacz­niej­sza: po­dró­żo­wał po Afry­ce i Wscho­dzie; ska­zał się na szcze­gó­ło­we stu­dio­wa­nie sta­ro­żyt­no­ści i strzą­sa­nie pyłu z kil­ku wie­ków.» (Emil Zola, Stu­dium o Gu­sta­wie Flau­bert.)

Do tej ubo­giej cha­rak­te­ry­sty­ki czło­wie­ka, jaką wy­ci­snąć było moż­na z drob­nych ar­ty­ku­łów dzien­ni­ka­rzy fran­cu­skich na­za­jutrz po śmier­ci Flau­ber­ta, li­te­ra­tu­ra bie­żą­ca nie­wie­le już wię­cej do­da­ła szcze­gó­łów, z któ­rych in­a­czej niż przez pro­ste wy­cią­gi moż­na by­ło­by od­bu­do­wać ży­cie pry­wat­ne, spo­sób wzię­cia się do pra­cy, po­stę­po­wa­nie, tem­pe­ra­ment i cha­rak­ter Flau­ber­ta-czło­wie­ka i Flau­ber­ta-pi­sa­rza. Przy­czy­na tego ubó­stwa ma­te­ria­łów bio­gra­ficz­nych jest dwo­ja­ka. Dzien­ni­kar­stwo fran­cu­skie, pro­wa­dzo­ne w du­chu pu­blicz­no­ści i schle­bia­ją­ce gu­sto­wi tłu­mów, żywi się ta­ki­mi tyl­ko aneg­do­ta­mi z ży­cia ar­ty­stów, któ­re mo­gły­by obu­dzić po­spo­li­tą cie­ka­wość mas do rze­czy draż­nią­cych zmy­sły, eks­cen­trycz­nych lub za­baw­nych. Flau­bert swym ży­ciem skrom­nym, od­osob­nio­nym i wy­łącz­nie po­świę­co­nym na­uce nie da­wał mu żad­nej kar­mi. Kil­ku przy­ja­ciół, od­wie­dza­ją­cych go co ty­dzień w jego miesz­ka­niu przy uli­cy Sa­int-Ho­no­ré, w cha­rak­te­rze po­waż­nych pi­sa­rzy nie trud­ni­ło się re­por­ter­stwem i mil­cza­ło. Mil­cza­ła więc pra­sa za ży­cia tego ze wszech miar zna­ko­mi­te­go czło­wie­ka, któ­ry gdy­by nie pro­ces wy­to­czo­ny mu za cza­sów dru­gie­go ce­sar­stwa o nie­mo­ral­ność jego pierw­szej po­wie­ści, Pani Bo­va­ry, nig­dy może nie był­by się do­cze­kał i tej na­wet sła­wy, jaką się cie­szył po­mi­mo bra­ku za­in­te­re­so­wa­nia się pu­blicz­no­ści jego ży­ciem. A jed­nak, kie­dy nie­spo­dzie­wa­na śmierć prze­cię­ła pa­smo dni jego, z taką wy­trwa­ło­ścią i za­par­ciem się sie­bie po­świę­co­nych sztu­ce, jak­że dro­go­cen­nym był­by każ­dy szcze­gół mo­gą­cy wy­ja­śnić nam czło­wie­ka, a stąd i jego dzie­ło! Flau­bert był sy­nem le­ka­rza i sam le­ka­rzem po tro­sze… Uro­dził się i żył w cza­sie naj­więk­sze­go roz­kwi­tu ro­man­tycz­nej li­te­ra­tu­ry… Nie łudź­my się ła­two­ścią wnio­sków! Ma­te­riał to za ubo­gi na wy­świe­tle­nie dzie­ła przez cha­rak­ter, wy­cho­wa­nie i ży­cie, prze­szłość i te­raź­niej­szość, na­mięt­no­ści i uspo­so­bie­nia, cno­ty i wady, sło­wem – przez to wszystk, co zo­sta­wia nie­za­tar­ty ślad na tym, co czło­wiek my­śli, a jesz­cze wię­cej na tym, co pi­sze. Do­pó­ki za­tem ja­kaś uczci­wa ręka nie poda nam wier­nych i licz­nych szcze­gó­łów z ży­cia wiel­kie­go nie­bosz­czy­ka, jego por­tret li­te­rac­ki, cał­ko­wi­ty i cha­rak­te­ry­stycz­ny jak por­tre­ty Bal­za­ca i Sten­dha­la w ob­ro­bie­niu H. Ta­ine`a – bę­dzie tyl­ko usi­ło­wa­niem, do­brą wolą, ale nie rze­czy­wi­sto­ścią od­po­wia­da­ją­cą w zu­peł­no­ści du­cho­wi i wy­ma­ga­niom na­szej epo­ki. Ta­lent kom­po­zy­tor­ski, ści­słość ob­ser­wa­cji, zwię­złość i po­to­czy­stość sty­lu, umiar­ko­wa­nie w efek­tach, pe­wien ton po­gar­dli­wo-zło­śli­wy i ni­czym nie­wzru­szo­ny spo­kój ar­ty­stycz­ny Flau­ber­ta nie znaj­du­ją do­sta­tecz­ne­go wy­ja­śnie­nia w fak­cie dy­se­ko­wa­nia tru­pów; a uwiel­bie­nie dla Wik­to­ra Hugo nie jest do­sta­tecz­nym wy­tłu­ma­cze­niem dźwięcz­no­ści i siły jego ję­zy­ka: Był on przede wszyst­kim dziec­kiem epo­ki. Współ­cze­sna na­uka i sztu­ka po­da­ły so­bie w nim ręce i on, nie bę­dąc ani uczniem, ani na­śla­dow­cą żad­ne­go ze swo­ich po­przed­ni­ków po­łą­czył w utwo­rach swo­ich su­mien­ność jed­nych z po­etycz­no­ścią dru­gich. Umiał nie tyl­ko unik­nąć ich błę­dów, ale i pod­nieść za­le­ty, nie tyl­ko zu­żyt­ko­wać ich do­świad­cze­nie, ale tak­że i wy­czy­ścić, wy­szla­chet­nić ar­ty­stycz­ną stro­nę dzie­ła, któ­re od­tąd, aby mu do­rów­nać, musi już za­rów­no być głę­bo­kie na­uką jak i po­tęż­ne pięk­no­ścią for­my.

«W Bal­za­cu – jak mówi H. Ta­ine – był ar­che­olog, bu­dow­ni­czy, ta­pi­cer, kra­wiec, mod­niar­ka, woź­ny try­bu­na­łu, fi­zjo­log i no­ta­riusz; ci lu­dzie przy­by­wa­li po ko­lei, każ­dy czy­tał swo­je spra­woz­da­nie naj­szcze­gó­łow­sze i naj­do­kład­niej­sze w świe­cie, a ar­ty­sta słu­chał su­mien­nie i pra­co­wi­cie. U Flau­ber­ta rów­nież męż­na się spo­tkać z tymi wszyst­ki­mi ogól­ny­mi i tech­nicz­ny­mi kwe­stia­mi ży­cia spo­łecz­ne­go, z tą tyl­ko róż­ni­cą, że u nie­go zle­wa­ją się one ar­ty­stycz­niej i or­ga­nicz­niej z ca­ło­ścią niż u Bal­za­ca. Jest to po­stęp sztu­ki, wy­pięk­nie­nie for­my, usu­nię­cie pew­nych chro­po­wa­to­ści lub na­iw­nych przejść z jed­ne­go świa­ta w dru­gi. Czy­ta­jąc kar­ty, na któ­rych żywa i wier­nie ob­ser­wo­wa­na na­tu­ra kry­je się w sło­wach wol­nych od wszel­kiej in­ter­wen­cji au­to­ra, tak da­le­ko tu je­ste­śmy od tych po­przed­ni­ków, któ­rzy się na­zy­wa­ją: Sten­dhal, Bal­zac, że tyl­ko umyśl­nie do­szu­kać się mo­że­my po­do­bień­stwa po­mię­dzy… jego a ich me­to­dą, po­mię­dzy jego a ich świa­tem. Ono ist­nie­je, ale w tak ma­łej do­zie i z tak licz­ny­mi za­strze­że­nia­mi, że wy­łą­czyw­szy Eu­ge­nią Gran­det, Ojca Go­riot, Ga­bi­net sta­ro­żyt­no­ści, w któ­rych Bal­zac zrzekł się swej buj­nej wy­obraź­ni na ko­rzyść ści­śle tyl­ko ob­ser­wo­wa­nej na­tu­ry, dla Pani Bo­va­ry, a tym wię­cej jesz­cze dla Wy­cho­wa­nia sen­ty­men­tal­ne­go w li­te­ra­tu­rze epo­ki prze­szłej wzo­rów zna­leźć nie moż­na. Z Flau­ber­tem po­wieść sta­ła się ob­ra­zem ży­cia, a ję­zyk zwier­cia­dłem, w któ­rym na­tu­ra ist­nie­ją­ca, praw­dzi­wa, prze­glą­da się z taką nie­po­ka­la­ną czy­sto­ścią, że tyl­ko dla bar­dzo wpraw­ne­go oka ob­raz za­bar­wio­ny jest pra­wie nie­wi­docz­nym pro­mie­niem pod­mio­to­we­go świa­tła, wten­czas kie­dy u Sten­dha­la i Bal­za­ca oso­bi­stość au­to­ra gra tak wiel­ką jesz­cze rolę w po­wie­ści jak świat ob­ser­wo­wa­ny, ze­wnętrz­ny. W Pani Bo­va­ry i Wy­cho­wa­niu sen­ty­men­tal­nym pier­wiast­ki ro­man­tycz­ne zo­sta­ły usu­nię­te na bok: wy­obraź­nia ustą­pi­ła miej­sca ści­słej ob­ser­wa­cji ży­cia. Au­tor nie wy­naj­du­je już scen, ale bada wy­pad­ki, sze­re­gu­je je i wią­że w ar­ty­stycz­ną ca­łość, sam sta­ran­nie się skry­wa­jąc poza na­tu­rą i ak­cją swo­ich po­wie­ścio­wych oso­bi­sto­ści, któ­re po raz pierw­szy prze­sta­ły być bo­ha­te­ra­mi. Dzie­ło żyje ży­ciem praw­dy, ale nie nad­zwy­czaj­no­ścią fan­ta­zji au­to­ra, ar­ty­stycz­nym ob­ro­bie­niem ca­ło­ści, ale nie wy­ska­ku­ją­cy­mi epi­zo­da­mi szum­nej de­kla­ma­cji lub na­pręd­ce zbu­do­wa­ny­mi trak­ta­ta­mi fi­lo­zo­fii i mo­ral­no­ści za­sto­so­wa­ny­mi do użyt­ku chwi­li. Au­tor – jak Ho­mer, we­dług trą­cą­cej dzi­siej­szym krót­ko­widz­twem oce­ny Cy­ce­ro­na – «upodo­bał so­bie w zni­ża­niu bo­gów do wa­run­ków ludz­kich, za­miast pod­no­sić lu­dzi do wa­run­ków bo­skich.

Bez za­prze­cze­nia, Bal­zac daw­no już przed Flau­ber­tem po­wieść ro­man­tycz­ną za­mie­nił na ma­lar­stwo ży­cia po­wsze­dnie­go, a bo­ha­te­rów li­te­rac­kich przy­kro­ił do mia­ry rze­czy­wi­stych lu­dzi, któ­rzy poza du­szą mają cia­ło, krew, mię­śnie, żółć i ner­wy, któ­rzy wy­ra­ża­ją się od­po­wied­nio do swe­go tem­pe­ra­men­tu i wy­cho­wa­nia, któ­rzy ule­ga­ją wpły­wom ze­wnętrz­nym i do nich się ura­bia­ją. Ale Bal­zac, z wy­jąt­kiem kil­ku ar­cy­dzieł, po­mi­mo ca­łej swej mi­ło­ści dla praw­dy nie mógł się po­zbyć swo­je­go upodo­ba­nia do przy­gód nad­zwy­czaj­nych, peł­nych ta­jem­ni­cze­go uro­ku i me­lo­dra­ma­tycz­ne­go efek­tu. Zresz­tą, pra­cu­jąc po dwa­na­ście go­dzin z rzę­du przy dwu­na­stu świe­cach i po li­trze czar­nej kawy, tra­cił on po­czu­cie rze­czy­wi­sto­ści tak da­le­ce, że po dwu mie­sią­cach nie po­zna­wał ulic, a swo­ich bo­ha­te­rów trak­to­wał jako isto­ty ży­ją­ce na­praw­dę. Z tego to po­wo­du znacz­na część jego po­wie­ści prze­peł­nio­na jest oso­bi­sto­ścia­mi na­ry­so­wa­ny­mi nad­mier­nie i jak gdy­by po­czę­ty­mi pod wpły­wem dłu­giej ha­lu­cy­na­cji. Przy tym – jak mówi Ta­ine – «nad­uży­wał on po­wie­ści jak Szek­spir dra­ma­tu, na­kła­da­jąc na nie wię­cej, niż one udźwi­gnąć mo­gły. Szek­spir, gnę­bio­ny przez nad­miar po­ezji, wy­sta­wiał na sce­nie kan­ta­ty, ope­ry, uro­je­nia i wszyst­kie cza­ru­ją­ce lub wy­uz­da­ne dzie­ci fan­ta­zji. Bal­zac, gnę­bio­ny przez nad­miar teo­rii, kładł w po­wieść po­li­ty­kę, psy­cho­lo­gię, me­ta­fi­zy­kę i wszyst­kie pra­we lub nie­pra­we dzie­ci fi­lo­zo­fii. Stąd to u nie­go to cią­głe od­ry­wa­nie się od toku po­wie­ści, ta czę­sta in­ter­wen­cja au­to­ra, któ­ry co chwi­la ga­wę­dzi wprost z czy­tel­ni­kiem, ob­ja­śnia­jąc mu cha­rak­ter, upodo­ba­nia i na­mięt­no­ści bo­ha­te­rów, jak gdy­by oba­wiał się nie­po­ro­zu­mień. Jego mo­ra­li­zu­ją­ce i fi­lo­zo­fu­ją­ce j a, któ­re przy każ­dej spo­sob­no­ści wy­po­wia­da poza ple­ca­mi bo­ha­te­ra aż do znu­dze­nia dłu­gie na­uki mo­ral­ne i wąt­pli­wej war­to­ści praw­dy fi­lo­zo­ficz­ne, robi z po­wie­ści sztucz­ną wią­zan­kę na­uki i sztu­ki, któ­re wza­jem­nie się wy­pie­ra­ją i na­wza­jem so­bie prze­szka­dza­ją. W każ­dym jed­nak ra­zie po­wieść re­al­na była już stwo­rzo­ną. Sten­dhal przy­niósł jej swój ta­lent by­stre­go psy­cho­lo­ga, a Bal­zac – su­mien­ne­go ob­ser­wa­to­ra. Po­trze­ba tyl­ko było roz­sze­rzyć jej zna­cze­nie ar­ty­stycz­ne, dać jej for­mę do­sko­nal­szą, czyst­szą i wol­ną od wszel­kich na­le­cia­ło­ści nie ma­ją­cych nic wspól­ne­go ani z oso­bi­sto­ścia­mi, ani z wy­pad­ka­mi opi­sy­wa­ne­go ży­cia: po­trze­ba było, aby mo­ra­li­sta, fi­lo­zof i ar­ty­sta wy­da­li dzie­ło jed­no­li­te, trzy­ma­ją­ce się sil­nie jak od­lew z brą­zu i przed­mio­to­wo pięk­ne.

Tej pra­cy ar­ty­sty do­ko­nał Flau­bert. Od cza­su zja­wie­nia się Pani Bo­va­ry, a wię­cej jesz­cze Wy­cho­wa­nia sen­ty­men­tal­ne­go po­wieść sta­ła się ob­ra­zem ży­cia po­wsze­dnie­go, nie zaś kunsz­tow­ną baj­ką, w któ­rej lu­dzie słu­ży­li za tra­ga­rzy idei, dzia­łal­ność ich za pre­tekst do po­ka­za­nia cu­dow­no­ści, a cha­rak­te­ry za śro­dek do zwal­cza­nia prze­szkód nad­na­tu­ral­nych. Flau­bert za­mknął ją w ra­mach ści­słej ob­ser­wa­cji, uwol­nił ją od fał­szy­wej na­dę­to­ści bo­ha­te­rów fan­ta­stycz­nych i nadał jej cha­rak­ter pięk­na przed­mio­to­we­go, ży­ją­ce­go praw­dą w niej za­war­tą i trwa­łe­go ar­ty­stycz­nym, choć na wskróś nie­oso­bi­stym ob­ro­bie­niem. Od­tąd po­wieść prze­sta­ła być wią­zan­ką kłamstw. Nad­zwy­czaj­ność i wy­jąt­ko­wość, prze­sa­da i sen­ty­men­ta­li­zmu po­my­sło­wość i dzi­wacz­ność ustą­pi­ły miej­sca ści­sło­ści w no­to­wa­niu wy­pad­ków i lo­gicz­nym ich po­rząd­ko­wa­niu. Czar ta­jem­ni­czych in­tryg zgi­nął na za­wsze. Po­wieść cią­gnie się na­tu­ral­nym swo­im ru­chem, za­bie­ra­jąc z sobą zda­rze­nia ży­cia, uzu­peł­nia­jąc je i sze­re­gu­jąc, ale bez wi­docz­nej chę­ci zdu­mie­nia czy­tel­ni­ków in­wen­cją lub fan­ta­zją słow­ną. W mia­rę jak wy­pad­ki się na­gro­ma­dza­ją, po­wieść roz­wi­ja się sze­rzej, roz­pra­sza na szcze­gó­ły, wy­cho­dzi z toru. Kie­dy jed­nak ich rola się skoń­czy­ła, ona zno­wu wra­ca do swe­go pier­wot­ne­go kie­run­ku i cią­gnie się da­lej jak ży­cie lu­dzi, któ­rzy zwią­za­ni z sobą na­tu­ral­nym wę­złem mi­ło­ści, przy­jaź­ni czy też in­te­re­sów, idą wciąż przed sie­bie, sty­ka­jąc się ze świa­tem ze­wnętrz­nym, o ile przy­pa­dek i oko­licz­no­ści na to po­zwo­lą lub każą, roz­cho­dzą się na chwi­lę, za­po­mi­na­jąc na pe­wien czas zu­peł­nie na­wet o so­bie, ale nie roz­łą­cza­jąc się nig­dy, a przy­najm­niej bez roz­wią­za­nia głów­nych za­ga­dek swe­go ży­cia. Pięk­ność dzie­ła nie leży już w prze­sad­nym po­więk­sza­niu oso­bi­sto­ści, w po­sta­cio­wa­niu cnót lub wad, w uoso­bia­niu śmiesz­no­ści lub za­let, ale w bu­do­wa­niu cha­rak­te­rów ze szcze­gó­łów ob­ser­wo­wa­nych wier­nie, w ma­lo­wa­niu lu­dzi na­tu­ral­nych i w sta­wia­niu gma­chu sztu­ki z do­ku­men­tów ludz­kich wzię­tych z pro­ce­su ży­cia, a któ­rych au­tor nie są­dzi, nie chwa­li ani po­tę­pia, lecz je przed­sta­wia czy­tel­ni­ko­wi z całą pro­sto­tą, w ca­łej ich na­go­ści, nie po­zwa­la­jąc so­bie na­wet wy­cią­gnąć z nich za­wcza­su ja­kiejś na­uki mo­ral­nej lub fi­lo­zo­ficz­nej praw­dy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: