- W empik go
Gustaw, nie Gutek! Bajki mają moc - ebook
Gustaw, nie Gutek! Bajki mają moc - ebook
Gustaw, nie Gutek! Opowieść (nie tylko) terapeutyczna dla dzieci i dorosłych
Gustaw nie jest zwyczajnym chłopcem. Trzyma się swoich zasad: nie uznaje zdrobień, więc nie mówcie do niego Gutek, niezrozumiałe są dla niego takie słowa jak „za chwilę” - przecież zawsze można powiedzieć „za trzynaście minut”. Ma za to wszystko porządnie obliczone - zawsze wie, ile krzeseł znajduje się w pomieszczeniu i ile długopisów można znaleźć w sali lekcyjnej. Czy Gustaw jest uparty lub złośliwy? Czy koleżanki i koledzy słusznie z niego drwią? Nie i nie.
Opowieść o Gustawie to historia osoby w spektrum autyzmu, która pomaga zrozumieć, jak jest zbudowany świat Gustawa i wielu innych, podobnych do niego chłopców i dziewczynek.
Bajki mają moc
Bajki mają wielką moc. Opowieści mają moc. Uwielbiamy obserwować bohaterów, którzy są do nas podobni i potrafią tak wiele osiągnąć mimo swoich niedoskonałości. Don Kichot, Bilbo Baggins, Harry Potter – choć nie istnieją poza wyobraźnią, to jednak odnajdujemy w nich ziarenko siebie.
W „Bajkach, które mają moc” zapraszamy dzieci do świata pełnego empatii i wsparcia. Znajdą w nim bohaterów, którzy zmagają się z niedoskonałościami lub trudnościami – czasem codziennymi, jak zajęcia szkolne, a czasem wyjątkowymi, jak depresja rodzica. Dzieci, widząc ziarenko podobieństwa w nawet odrealnionej postaci, podążają za nią, by dowiedzieć się, jak skończy się jej przygoda, czy wszystko będzie dobrze. Tak rodzi się nadzieja. Może ta historia poprawi humor twojemu dziecku? Pozwoli lepiej pomyśleć o sobie samym i z uśmiechem wyjść rano do szkoły? Może łatwiej będzie mu lub jej uwierzyć w to, że trudne chwile mijają?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7527-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na imię mam Gustaw. Nie Gutek czy Gucio, jak zwykli mnie nazywać dorośli, którzy myślą, że sprawiają mi przyjemność, wypowiadając te beznadziejne zdrobnienia mojego imienia. Gdyby moi rodzice chcieli, żebym miał na imię Gutek, to po prostu tak by mnie nazwali. Z nazwiskiem jest znacznie mniejszy kłopot, bo nikt go nie zdrabnia. Swoją drogą, ciekawe jak by zareagowali moi rodzice, gdyby zamiast Emilia Kozakowska ktoś nazwał moją mamę Emilka Kozaczek albo jeszcze lepiej zamiast Wojciech Kozakowski wszyscy wołaliby na mojego tatę Wosiusia Kozanio. Okropieństwo, którego nigdy bym nie przeżył.
Skoro już ustaliliśmy, jak mam na imię, to teraz opowiem wam o mojej zwariowanej rodzince. Mama jest bankierem, nie takim jak w Eurobiznesie, bo kiedy gramy w tę grę, to zawsze pierwsza bankrutuje, a całą kasę przejmuje tata. Mama wtedy śmieje się i mówi, że wystarczy, że w pracy musi zarabiać pieniądze – w domu może je tracić. No nie wiem, ja wolę mieć pieniądze i te w realu, i te w grze. Ale wracając do Emilii Kozakowskiej, to pracuje w dużym banku, w którym znajduje się dwanaście biurek na parterze i osiem – na drugim piętrze. Pewnie spytacie, skąd to wiem. To proste, czasem chodzę do mamy, gdy musi zostać po godzinach i coś zrobić. Wtedy jest niewiele osób w budynku i mogę zajrzeć przez szklane drzwi, a że kocham liczyć, to oprócz liczby biurek znam również liczbę stojących na nich ołówków i długopisów. Na przykład pani Asia siedząca pod oknem i wypłacająca pieniądze wszystkim, którzy przyjdą ze specjalną kartą, na swoim biurku ma jeden plastikowy kubeczek przywieziony z Cypru, a w nim sześć piszących na niebiesko długopisów, dwa dobrze zaostrzone ołówki, jeden bez gumki, i dwa zakreślacze w neonowych kolorach. Pani Asia jest bardzo miła i kiedy tylko się spotkamy, pyta mnie, co dzisiaj nabroiłem w szkole. Jakby wiedziała, że znowu byłem na dywaniku u dyrektora. W sumie to nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Nawet lubię do niego chodzić, bo przynajmniej jest tam cicho i mogę sobie pogadać z kimś, kto mnie wysłucha.
Ale wracając do mojej mamy, to ona pracuje na drugim piętrze i nadzoruje wydajność pracowników. W sumie to tak do końca nie wiem, co to znaczy, bo przecież oni wydają dużo pieniędzy tym wszystkim proszącym o nie ludziom. Czy w takim razie ktoś z nich mógłby źle pracować? Gdybym to ja był na miejscu mamy, to wszystkim dałbym nagrodę za solidną pracę. Mama jednak nie chce słuchać moich podpowiedzi, podobnie zresztą jak w sprawie ustawienia długopisów i ołówków, których używa. Za każdym razem, gdy do niej przychodzę, układam je według kolorów, jakie ma tęcza. I za każdym razem, gdy kończę swoje dzieło, zastanawiam się, dlaczego mama nie może zrozumieć, że to najlepszy układ, by żadnego długopisu nie zgubić i wszystkich używać po kolei. Zupełnie nie wiem, jak dorosła osoba może pracować w takim bałaganie.
W poprzedni piątek, gdy mama znowu musiała zostać w pracy, przyszedłem do niej po wyjściu ze szkolnej świetlicy i jak zwykle zabrałem się za robienie porządków na jej biurku. Powiem wam tak po cichu, że moja mama to niezły flejtuszek i jeszcze do tego marudzi, kiedy chcę jej pomóc.
– Gustaw, proszę cię, odsuń się od biurka, bo zrzucisz mój laptop – ostrzegła mnie, kiedy tylko wysypałem długopisy z pojemnika, który ona nazywa przybornikiem.
– Przecież muszę to poukładać – wyjaśniłem, dziwiąc się, że jeszcze do tego nie przywykła.
– Dzisiaj nie mam czasu na zabawę.
– Ale ja się nie bawię. Ja pracuję – dodałem z dumą.
– Synku – odezwała się, a jej oczy wydały się bardziej szare niż zwykle – muszę to skończyć, bo pan w tamtym gabinecie czeka na moje zestawienie.
– Obiecuję, że nie będę ci przeszkadzał! – Grzecznie podniosłem dwa palce do czoła i zasalutowałem jak Baz Astral z _Toy Story,_ gdy ruszał w podróż w kosmos. Uwielbiałem go, gdy chodziłem do przedszkola. Teraz jestem w trzeciej klasie i trochę obciach mówić o Bazie, ale nadal trzymam jego figurkę wciśniętą między książki.
– Tylko rób to po cichu – poddała się i wróciła do swojej pracy, a ja ze zdwojoną energią przystąpiłem do zadania.
Kiedy spojrzałem na wyrzucone z przybornika długopisy i ołówki, okazało się, że są tam jeszcze dwa flamastry do pisania na białej tablicy, i tu pojawił się problem. Podniosłem obydwa flamastry i przez chwilę je oglądałem.
– Mamo, po co je kupiłaś? – spytałem.
– Są mi potrzebne do pracy – odpowiedziała i natychmiast wróciła do stukania w klawiaturę.
– Ale po co je kupiłaś? – dopytywałem.
– Czasem muszę coś zapisać na białej tablicy – tłumaczyła, nie podnosząc wzroku.
Rozejrzałem się uważnie po gabinecie mamy, ale nie dostrzegłem tablicy. W szkole wisiała za plecami pani Aleksandry, która czasem pozwalała nam pisać po niej, ot tak dla zabawy. Popatrzyłem na pisaki. Jeden miał kolor czerwony, a drugi był czarny. Teraz patrzyły na mnie, szczerząc zęby, jakby chciały mi powiedzieć, że jestem fajtłapą, bo nawet tablicy nie potrafię znaleźć. Wkurzyłem się. Jak one śmiały tak jawnie ze mnie kpić? Wtedy tuż obok mnie pojawił się As. Zawsze zjawia się niezapowiedziany.
– Musisz dać im nauczkę – stwierdził oczywistą oczywistość.
Było jasne, że dwa dziwadła nie zasługują na litość. Upewniłem się, że mama wciąż jest pochłonięta pracą, i na palcach wyszedłem na korytarz.
– Przecież gdzieś musi być ta tablica – szepnął As, sunąc tuż za mną.
Przyjrzałem się ścianom, ale nie dostrzegłem niczego, co przypominałoby tablicę. Zajrzałem do pokoju, w którym wszyscy bankierzy zbierali się, by ponarzekać na pracę i wrzucić coś na ząb. Mama nie pozwalała mi tam wchodzić, bo twierdziła, że od słuchania ich rozmów uszy mogą mi zwiędnąć. Nie wiem, o co jej chodziło, bo zwykle sama czyści mi uszy po kąpieli i robi to nadzwyczaj dokładnie, co bardzo mnie denerwuje.
Kiedy jednak minąłem ten zakazany pokój, zerknąłem za róg i ku mojemu zaskoczeniu trafiłem w dziesiątkę. Duża tablica zawieszona była w równie dużym pokoju, w którym na środku stał długi drewniany stół, a przy nim ustawionych było kilkanaście krzeseł. Szedłem wzdłuż niego wpatrzony w białą ścianę, na której wisiał poszukiwany przedmiot.
– Musisz ją wypróbować – odezwał się As.
– Ona tak jakoś dziwnie wygląda – stwierdziłem, bo nie do końca byłem przekonany do tego pomysłu. – Nie podoba mi się ta plama na środku.
– Daj spokój – nalegał. – Pewnie ktoś nie umiał dokładnie zmyć napisów, które zrobił.
Nie miałem podstaw, by nie wierzyć Asowi. W końcu to on mi pomógł, gdy byłem na badaniu wzroku. Świetnie mi podpowiadał, gdzie jest jaka litera, i dlatego ten wielki, cuchnący czosnkiem lekarz powiedział, że mój wzrok jest doskonały. Tylko mama patrzyła na mnie podejrzliwie, jakby wiedziała o podpowiedziach Asa, żebym wcześniej wygooglował tablice używane w gabinetach okulistycznych. Nauczenie się układu kilkunastu liter to dla mnie bułka z masłem. Noszenie okularów to niezły obciach, dlatego skorzystałem z rady Asa i teraz niekiedy musi mi podpowiadać, bo nie do końca dobrze widzę. Najważniejsze, że nikt mnie nie będzie przezywał okularnik albo ślepak.
– Gustaw, narysuj coś fajowego – poprosił As, gdy zbliżyłem się do tablicy.
– A co byś chciał?
– Może czarną dziurę? – zastanawiał się na głos. – Uwielbiam kosmos i te wielkie dziurska, które ważą kilkanaście razy więcej od Słońca. Chciałbym zobaczyć je na własne oczy. A ty?
– Może być dziura, tylko muszę ją dobrze zamazać – wyjaśniłem, ciągnąc linię obok linii, by pozostawić jak najmniej jasnych prześwitów.
– Śmiało, wykorzystaj też kolor czerwony. Będzie odjazdowo!
– No dobra, może trochę innego koloru nie zaszkodzi.
– Uwierz mi, to będzie kosmos!
Co jakiś czas spoglądałem w stronę bezkształtnej plamy w kolorze błękitnym. Postanowiłem konsekwentnie zamazać ją czarnym pisakiem. Wprawdzie miałem wrażenie, że tablica stawia opór i flamaster wcale nie posuwa się tak gładko jak na szkolnej tablicy, ale cóż mogłem poradzić. Docisnąłem go mocniej i z jeszcze większym zapałem ruszyłem do pracy, dodając kolor czerwony.
Właśnie rysowałem ostatni zawijas upiększający czarną dziurę, gdy usłyszałem za plecami krzyk mojej mamy:
– Gustaw, ręce go góry!
Tak się przestraszyłem, że aż mi mazak wypadł na podłogę. Głos mamy wcale nie należał do przyjemnych. Już wiedziałem, że jest na mnie zła, choć nie miałem pojęcia dlaczego. Przecież dzięki mnie miała spokój i mogła skupić się na pracy.
As oczywiście zniknął, więc zostałem sam na polu bitwy. Z dumą patrzyłem na swoją czarną dziurę. Naprawdę dobrze mi wyszła. Muszę tylko przekonać mamę, że to moje największe arcydzieło. Odwróciłem się w jej stronę i wówczas dostrzegłem wyrastającego zza jej pleców olbrzyma próbującego ją wyścignąć. Szło mu całkiem dobrze i na ostatnim metrze zasłużył na wieniec laurowy. Mama spojrzała na mnie z wyrzutem, a przecież to nie ja ją wyścignąłem. W pewnej chwili olbrzym zachwiał się i runął jak długi tuż u stóp mojej mamy.
– Auuu – zawył, gdy jego ciało dotknęło podłogi.
Mama stała jak wryta, przenosząc nieprzytomny wzrok to na mnie, to na tablicę, to znów na olbrzyma.
Tego popołudnia wracaliśmy do domu w zupełnej ciszy. Mam odebrała tylko jeden telefon. Przez chwilę słuchała swojego rozmówcy, a kiedy się rozłączył, powiedziała:
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki