Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Guwernantka z Londynu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
16,99

Guwernantka z Londynu - ebook

Lydia jest świetną guwernantką, niestety właśnie straciła kolejną posadę. Choć nosi skromne suknie i zachowuje się bez zarzutu, jej oszałamiająca uroda prowokuje pracodawców do niestosownych zachowań. Jest zdesperowana, dlatego przyjmuje jedyną dostępną ofertę i wyjeżdża na małą szkocką wyspę. Pierwsze wrażenia nie napawają jej optymizmem. Zamek wygląda jak ilustracja gotyckiej powieści. Jej podopieczna nie lubi się uczyć, natomiast ojciec dziewczynki, Alasdair MacDonald, jest wyjątkowo nieufny. Z góry założył, że ładna buzia nie idzie w parze z sumiennością, a Angielka nigdy nie odnajdzie się wśród Szkotów. Jednak im dłużej zna Lydię, tym bardziej ją podziwia. Imponuje mu jej wiedza i hart ducha, spędza z nią coraz więcej czasu i cierpliwie szuka drogi do jej serca.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8342-919-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

_Zamek Ardmore, archipelag Hebrydy, Szkocja,_

_styczeń 1810 r._

– Muszę z panem porozmawiać, sir.

Alasdair podniósł wzrok i zmarszczył brwi.

– Pani MacLeod, to chyba może poczekać, aż skończę czytać.

Pani MacLeod fuknęła z oburzeniem. Niestety efekt nie był aż tak spektakularny, jak sobie wymarzyła, ponieważ była bardzo drobną kobietą.

– Sir, nalegam! Chodzi o pańską córkę.

To zdanie obudziło jego czujność.

– Czy coś się stało z Mairead?

– No cóż, stało i nie stało. Oboje wiemy, że jest chorowitym dzieckiem…

Wzdrygnął się na te słowa. Palce jego prawej dłoni mocno zacisnęły się na egzemplarzu _Piekła_ Dantego.

– Jej stan zdrowia bardzo się pogorszył po chorobie. Ma sześć lat, a wygląda na cztery.

– Do czego pani zmierza, pani MacLeod?

– Nie mów do mnie takim tonem, Alasdairze MacDonald. Może i jesteś lairdem, a ja twoją gospodynią, ale dobrze pamiętam, jak sprawiałam ci lanie, kiedy byłeś dzieckiem. Często kradłeś ciastka z zamkowej kuchni.

Alasdair nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Odłożył książkę.

– Dobrze więc. Masz mi do powiedzenia coś na temat Mairead. A zatem zamieniam się w słuch.

Pani MacLeod zmrużyła oczy, po czym skinęła głową i powiedziała:

– Nie jestem ani nauczycielką, ani nianią.

Alasdair wzruszył ramionami.

– Wielokrotnie próbowałem znaleźć dla niej guwernantkę, ale sama wiesz, jak trudno jest nakłonić kogoś do przybycia na wyspy. Czy w zamku nie ma nikogo, kto mógłby zająć się jej edukacją? A może poszukać w Stornoway albo Skye?

Pani MacLeod pokręciła głową.

– Nie ma tu nikogo z odpowiedniego. Mairead jest córką lairda. Może i musi zyskać wykształcenie. Jest słabowita, ale jej umysłowi nic nie dolega. Zadaje mi takie pytania, że głowa mnie już zaczyna boleć. _A dlaczego niebo jest niebieskie, pani MacLeod? Dlaczego kwiaty nie rosną zimą? Dlaczego mam już sześć lat?_

Przeszyło go poczucie winy. Sześć lat. Sześć lat, odkąd maleńka Mairead pojawiła się w ich życiu. Pięć lat, odkąd Hester…

– Sir?

Nie jestem w stanie sam jej uczyć.

– Wyślę jeszcze jeden list do agencji w Edynburgu – obiecał. - Może tym razem znajdą kogoś odpowiedniego.

– A jeśli nie?

Wzruszył ramionami.

– To będziesz musiała zrobić wszystko, co w twojej mocy. Ona ma tylko sześć lat. To nie może być aż tak trudne.

Pani MacLeod wydała z siebie warknięcie, dając do zrozumienia, że ta odpowiedź jej nie zadowoliła. Nie miał jednak nic więcej do powiedzenia, więc po prostu czekał, aż gospodyni odwróci się na pięcie i odejdzie.

Wrócił do książki, czując irytację, że nie potrafił się już skupić na tekście. Wziął pióro i zaczął pisać kolejny list do agencji w Edynburgu. Może tym razem znajdzie się ktoś, kto zechce zatrudnić się do pracy przy chorym dziecku na odległej wyspie na krańcu świata.

_Londyn_

Panna Lydia Farnham, guwernantka, po raz kolejny znalazła się w tarapatach. Mimo że przyjęła posadę w spokojnej rodzinie, w której - co dokładnie sprawdziła - nie było młodych dżentelmenów, po raz kolejny dopadły ją kłopoty.

Kłopoty przybyły pod postacią wielmożnego Geoffreya Barnstable'a, który był znacznie mniej wielmożny, niżby sugerował jego tytuł. Nieżonaty wuj jej podopiecznych zaczął odwiedzać Lydię o dziwnych porach. Mówił, że chce się spotkać z siostrzeńcami i sprawdzić, jak radzą sobie z nauką, ale Lydia dobrze wiedziała, jaki jest cel tych wizyt.

– Dzień dobry, panie Barnstable. W czym możemy pomóc?

– Moja droga panno Farnham! Jak zawsze miło panią widzieć. Przepięknie pani dziś wygląda! - Pochylił się nad jej dłonią i pocałował ją.

Lydia wzdrygnęła się i przeszła przez pokój, by zadzwonić na herbatę, ukradkiem wycierając dłoń w fałdę muślinowej sukni. Im szybciej uda jej się sprowadzić do pokoju pokojówkę, tym lepiej.

Na szczęście wielmożny Geoffrey podszedł do stołu, przy którym bliźniacy Barnstable nachylali się nad zadaniem z arytmetyki.

– Dobra robota, chłopcy – rzucił, po czym odwrócił się do Lydii, zacierając ręce. – Jest pani cudowna, panno Farnham. Piękna i inteligentna! - Uśmiechnął się, odsłaniając brązowe od tabaki zęby.

– Proszę usiąść, panie Barnstable. – Lydia wskazała mu miejsce metr od własnego fotela. - Chłopcy są dobrymi uczniami i chlubą swojej rodziny.

W przeciwieństwie do pana, który przynosi rodzinie wstyd tym obrzydliwym zachowaniem, dodała w duchu.

– Tak, tak, nie wątpię. - Usiadł i pochylił się, omiatając ją spojrzeniem, które zatrzymało się na jej dekolcie. - A co u pani, panno Farnham? Jest tu pani szczęśliwa?

– Jestem zadowolona, sir – odpowiedziała, opierając się pokusie poprawienia materiału przy dekolcie.

Tak, była zadowolona. Chłopcy nie sprawiali problemów, a lord i lady Barnstable’owie okazali się rozsądnymi pracodawcami, choć lady Barnstable potrafiła być dość wymagająca. Lydia zarabiała przyzwoicie. Co prawda jej fundusz emerytalny nadal był niewielki, ale na tej posadzie utrzymała się najdłużej.

Kiedy została guwernantką, nie spodziewała się, że największym wyzwaniem będą niechciane zaloty mężczyzn. Już od prawie roku udawało jej się odpierać ataki pana Barnstable'a. Gdyby pokojówka się pospieszyła, może udałoby jej się i dzisiaj . Lady Barnstable, szwagierka szanownego Geoffreya, nadal nie zeszła na dół i zapewne delektowała się poranną porcją czekolady w swojej sypialni. Właśnie dlatego Geoffrey zjawił się tak wcześnie.

– Boli mnie, że tak piękna dama musi pracować jako guwernantka. - Geoffrey wyciągnął ramię w stronę Lydii i chwycił ją za rękę.

Natychmiast go odepchnęła.

– Sir, proszę…

Było już za późno. Zerwał się z krzesła i znalazł się tuż obok niej.

– Lydio! Musisz wiedzieć, że oszalałem z miłości do ciebie! – Poderwał ją na nogi i mocno objął. Pachniał cebulą, tabaką i potem.

– Proszę natychmiast przestać! – Świadoma, że dzieci mogą się przestraszyć, odepchnęła mocno i nadepnęła mu na stopę.

– Uch! Moja droga, nie ma potrzeby tak reagować!

– Dzieci! – wykrztusiła, drżąc od stóp do głów.

Dlaczego ciągle mi się to przytrafia?

Zadziałało, przynajmniej do pewnego stopnia. Geoffrey poprawił krawat i uśmiechnął się do chłopców, wyglądając na nieco zawstydzonego.

– Panna Farnham i ja po prostu się trochę siłowaliśmy.

Lydia na chwilę zamknęła oczy. Gdzie są Sally, Rose albo inna pokojówka? Minęły wieki, odkąd Lydia zadzwoniła po herbatę.

Geoffrey ponownie zbliżył się do niej, a ona się cofnęła.

– Lydio! Twoja skromność jest godna pochwały. Powinienem się wyrazić jaśniej. Nie chcę zwykłego romansu. Jestem ci bezgranicznie oddany.

Czy rzeczywiście planował się oświadczyć?

Nie mogłabym za niego wyjść, nawet dla pieniędzy. Jest odrażający.

– Sir, doceniam pańskie uczucia, ale nie jestem w stanie ich odwzajemnić. Ja…

– Wysłuchaj mnie, Lydio! - Wziął jej dłonie w swoje - małe, tłuste i śliskie od potu. - Znalazłem dla ciebie najpiękniejszy apartament w Mayfair. Możesz tam mieszkać, niczego ci nie zabraknie. Będziesz miała klejnoty, futra i służbę.

Tego rodzaju oferta była obraźliwa, ale on kontynuował:

– Moja droga! Zgódź się! Już nie mogę się doczekać, aż znajdziemy się w jednym łóżku!

Objął ją jeszcze raz i tym razem Lydii nie udało się dostatecznie szybko odskoczyć. Jego gorące usta przycisnęły się do jej warg, jego ramiona zacisnęły się wokół niej jak imadło. Ogarnięta strachem jęknęła i uniosła ręce, by spróbować go odepchnąć.

Usłyszała, jak drzwi się otwierają.

Dzięki Bogu!

Skoro przyszła już pokojówka, Geoffrey na pewno przestanie. Wszyscy w domu wiedzieli o jego obsesji na punkcie guwernantki i już wielokrotnie pomagali jej sobie z nim poradzić. Trzeba jednak zaznaczyć, że nigdy wcześniej nie próbował jej pocałować.

– Co się tu wyprawia? Panno Farnham! Geoffrey!

Geoffrey natychmiast ją puścił, a Lydia poczuła się tak słabo, że zakręciło jej się w głowie. Osunęła się na fotel.

Lady Barnstable wkroczyła do pokoju, wyraźnie oburzona.

– Chłopcy, idźcie do niani. Jesteście dzisiaj zwolnieni z lekcji.

Bliźniacy wybiegli z pokoju, nie oglądając się za siebie. Lydia była na tyle przytomna, by jeszcze ostatni raz na nich spojrzeć. Wiedziała, że nigdy więcej ich nie zobaczy.

– Geoffrey, dziękuję za wizytę. Być może zobaczymy się jutro – powiedziała lady Barnstable z lodowatą pogardą w głosie.

Geoffrey jeszcze raz poprawił krawat, wymamrotał pożegnanie, po czym uciekł, zamykając za sobą drzwi.

Uciekłeś jak tchórz, pomyślała gorzko Lydia.

Zapadła cisza. Lydia zebrała się w sobie i stanęła twarzą w twarz z pracodawczynią. Cała drżała, ale uniosła głowę.

– Ma mi pani coś do powiedzenia? – spytała szorstko lady Barnstable.

– Nie ma sensu, bym cokolwiek mówiła, milady. W takich sytuacjach zwykle obwinia się kobietę, chociaż nie zrobiłam nic, by zachęcić pana Barnstable'a do takiego zachowania.

Lady Barnstable prychnęła z niedowierzaniem.

– Kłamie pani, panno Farnham. Pomyśleć, że ktoś taki jak pani mieszkał w moim domu i uczył moje dzieci. Ma pani natychmiast się wynieść, bez dalszego wynagrodzenia. Rozumie pani?

Lydia spojrzała na nią wyzywająco.

– Rozumiem, milady. Nie chciałabym dłużej mieszkać w domu, w którym młode damy muszą cierpieć przez takich pozbawionych zasad dżentelmenów jak pan Barnstable.

– Jak pani śmie wygadywać takie kłamstwa! Jeśli jeszcze raz ośmieli się pani oczerniać mojego szwagra, dopilnuję, by już nigdy nie znalazła pani pracy w żadnym przyzwoitym domu!

Lydia usłyszała wystarczająco dużo. Obróciła się na pięcie i wyszła z salonu, zostawiając za sobą szeroko otwarte drzwi.

Godzinę później wpisywała się już do rejestru odwiedzających w agencji pracy pani Gray. Modląc się, by pani Gray znalazła dla niej odpowiednią posadę, zajęła miejsce w poczekalni. Spostrzegła, że na miejscu czekają dwie inne młode damy.

Jako pierwszą zaproszono pannę Anne Bolton. Kiedy panna Bolton wyszła, uśmiechając się, Lydia uprzejmie rozmawiała z drugą młodą damą, panną Smith. Kiedy i ta została wezwana, Lydia siedziała w ciszy, próbując się skoncentrować.

Jej niewielkie oszczędności nie wystarczą na długo. Kwatery w Londynie były takie drogie! Bez nowej posady pieniędzy wystarczy jej co najwyżej na pięć miesięcy.

Drzwi do gabinetu pani Gray otworzyły się i wyszła z niego panna Smith. Szybko podeszła do Lydii i pochwaliła się, że pani Gray zaproponowała jej tymczasową posadę w Norfolk. Życzyła Lydii pomyślności, po czym wyszła z agencji.

Jako kolejnych wezwano na rozmowę trzech kandydatów na pokojowców i lokajów, którzy wychodzili z rozmowy okazując ulgę lub rozczarowanie.

Wreszcie przyszła kolej na Lydię. Kiedy wchodziła do biura pani Gray, serce jej waliło jak młot. Usiadła przed biurkiem właścicielki agencji, czekając na nieuniknione pytanie.

– No więc, panno Farnham? Czy może pani wyjaśnić, jak to się stało, że nie minął nawet rok, odkąd poleciłam panią Barnstable’om, a już widzę panią z powrotem?

Lydia rzuciła jej bezradne spojrzenie.

– Tym razem naprawdę się starałam, pani Gray. Ciasno wiązałam włosy, zasłaniałam dekolt, nosiłam tylko proste, luźne suknie, nie rozmawiałam z dżentelmenami…

– A jednak jest pani tutaj. - Oczy pani Gray na moment złagodniały. - Pani urody nie da się zamaskować takimi sztuczkami. Niestety obie dobrze wiemy, jacy bywają mężczyźni.

– Więc pani mi wierzy? Wszyscy inni już mnie uznali za najgorszą z kusicielek.

– Kto to był tym razem? - Pani Gray zmarszczyła brwi. – Chyba nie lord Barnstable? Słyszałam, że jest bardzo oddany swojej żonie.

– On tak – odparła Lydia. – Niestety jego brat zaczął coraz częściej odwiedzać ich dom.

Pani Gray szeroko otworzyła oczy.

– Ten niegodziwy Geoffrey! - Pokręciła głową. - Przepraszam, panno Farnham, powinnam była to przewidzieć. - Westchnęła. – Szkopuł w tym, że bez względu na to, gdzie panią umieszczę, prędzej czy później jakiś łajdak zaczyna panią obmacywać.

Lydia zadrżała.

– Ale co ja mogę zrobić? Nie potrafię zmienić twarzy ani figury. Och, jak bardzo chciałabym być brzydką, starą wiedźmą!

Pani Gray roześmiała się i poklepała Lydię po dłoni.

– Obie dobrze wiemy, że świat lubi oceniać po pozorach. Ja też swoje wycierpiałam, choć nie z powodu urody.

– Potrafię to sobie wyobrazić!

Pani Gray była czarnoskórą kobietą, co stanowiło jasny dowód na to, że jej rodzina pochodziła z Afryki. Mimo to udało jej się zbudować jedną z najprężniej działających agencji pracy w Londynie.

Nastąpiła przerwa, podczas której obie w milczeniu rozmyślały o tym, z czym się mierzą.

Wreszcie pani Gray powiedziała:

– Znam pani charakter, panno Farnham, wiem, że jest pani utalentowaną nauczycielką. Gdzie by tu panią umieścić? - Zamknęła na chwilę ciemne oczy i położyła opuszki palców na skroniach. Lydia wstrzymała oddech. W końcu pani Gray ponownie otworzyła oczy. - Dziś zatrudniłam już dwie guwernantki, więc dla pani pozostają mi już tylko dwie opcje.

– Tak? – szepnęła Lydia.

– Kiedy zaczyna się sezon, często otrzymuję prośby o znalezienie tymczasowych guwernantek i opiekunek na okres od marca do czerwca. Może pani do mnie wrócić w marcu i sprawdzić, czy mam jakieś propozycje.

Lydia zmarkotniała, choć tymczasowa praca była lepsza niż nic.

– A druga opcja?

Pani Gray wstała, podeszła do stołu, wzięła kopertę ze stosu listów i wróciła do biurka.

– O ile dobrze pamiętam, była pani przez pewien czas guwernantką i pielęgniarką młodego panicza Pickeringa. Zgadza się?

– Tak jest.

Kiedy John Pickering miał dziewięć lat, spadł z kucyka i został sparaliżowany od pasa w dół. Lydia pamiętała, że opieka nad dzieckiem była trudnym wyzwaniem, bo Johna często nachodziły ponure myśli.

– I poradziła sobie pani?

– Tak, choć przyznaję, że czasami było to dla mnie trudne.

– Czy dlatego pani odeszła?

– Nie! Uwielbiałam opiekować się Johnem. Nie o to chodziło. Po prostu… starszy brat Johna okazywał mi… za dużo sympatii. Jego matka oczywiście tego nie pochwalała.

– Ach, już pamiętam. - Pani Gray otworzyła kopertę z listem, a Lydia również rzuciła okiem na papier. Czy to mogła być odpowiedź na jej modlitwy? - Mam tu list od przyjaciela, który prowadzi agencję w Edynburgu.

– W Edynburgu?

– Czy miałaby pani coś przeciwko pracy w Szkocji?

– Nie, oczywiście, że nie. Po prostu nigdy nie byłam nawet na północy Anglii.

Pani Gray odłożyła list.

– Może lepiej znajdę pani znaleźć tymczasową posadę w Londynie?

– Nie, nie. Czy mogłaby mi pani opowiedzieć coś więcej o tej rodzinie ze Szkocji?

– No dobrze. Z tego co rozumiem, mieszkają na wyspie Benbeculi w miejscu zwanym Ardmore. Tamtejszy laird owdowiał, a jego jedyne dziecko jest chore i nie chodzi. Ma na imię Margaret, chociaż nazywają ją też Mairead. Nie jestem pewna, czy prawidłowo to wymawiam. Dziewczynka ma sześć lat.

– Margaret.

Lydia poczuła żal do nieznanego dziecka. Pamiętała, jak ciężko było małemu Johnowi z jego niepełnosprawnością. Wiedziała, jak pomagać takim dzieciom, kiedy nachodzą je ponure myśli. Ale laird…

– Wdowiec?

Pani Gray westchnęła.

– Rozumiem panią. Laird może być równie poważnym wyzwaniem jak inni mężczyźni, z którymi miała pani do czynienia. Ja jednak zawsze byłam zdania, że Szkoci są mniej tolerancyjni wobec niestosownego zachowania. Wszędzie można spotkać dobrych i złych ludzi, ale szczerze mówiąc, panno Farnham, uważam, że młodzi mężczyźni z angielskich wyższych sfer są często samolubni i aroganccy. Jest coś szczególnego w sposobie, w jaki zostali wychowani. Może chodzi o to, że pozwala im się na zbyt wiele wybryków i na zbyt częste wycieczki do miejsc o wątpliwej renomie? To utwierdza niektórych z nich w przekonaniu, że mają prawo zachowywać się, jak chcą. Sądzę, że wiejska Szkocja i wiejska Anglia charakteryzują się lepszymi wyższymi standardami moralnymi. Poza miastem będzie pani łatwiej bronić się przed niechcianymi zlotami.

– Rozumiem. - Lydia przez chwilę się zastanawiała. - Jakie byłoby wynagrodzenie i czy są jakieś dodatki?

Pani Gray uśmiechnęła się.

– Cieszę się, że zadaje pani istotne pytania.

Wysokość pensji, którą podała pani Gray, była trzy razy większa od tych, które Lydia zarabiała w Londynie.

– Dlaczego aż tyle? – spytała.

– Mieszkają tak daleko, że trudno im znaleźć guwernantkę. No i dziecko ma problemy fizyczne. Hojność lairda wydaje się uzasadniona.

Pani Gray szczegółowo opisała inne dodatki, dni wolne i dostęp do książek. Lydia uwielbiała czytać, więc aż westchnęła.

– Dostarczanie książek? Wspaniale!

– Mogę więc napisać do Edynburga i potwierdzić, że przyjmuje pani posadę?

– Poproszę.ROZDZIAŁ DRUGI

Miesiąc później Lydia wyruszyła z Glasgow i rozpoczęła ostatnią część długiej podróży do Ardmore. Jak dotąd jej nowy pracodawca wykazywał się nadzwyczajną hojnością, opłacając zarówno prywatny powóz, jak i porządne zakwaterowanie, które łagodziło nieprzyjemności długiej podróży.

Najpierw spędziła trzy dni w powozie, jadąc z Londynu do Edynburga, czy też do Dùn Èideann, jak nazywali go miejscowi. Plan podróży zakładał dwie noce w stolicy Szkocji. Lydia spędziła trochę czasu, zwiedzając miasto, podziwiając wspaniały zamek na wzgórzu i wypoczywając po podróży. Mówiono tu z ciekawym, całkiem przyjemnym akcentem i wszędzie traktowano ją z szacunkiem.

Podróż na zachód trwała cały dzień. Wreszcie, niedługo po wschodzie słońca, ujrzała doki w Glasgow.

Laird, Alexander MacDonald, napisał w liście, w którym dziękował Lydii za przyjęcie posady, że jej podróżą pokieruje jego steward, pan Crawford. Steward wysłał Lydii list z informacją, że Lydia popłynie statkiem z Glasgow do miejsca zwanego Lochboisdale. Tam ktoś miał na nią czekać.

To wszystko brzmiało niezwykle zniechęcająco, zwłaszcza kiedy stała o świcie w zatłoczonych dokach, drżąc z zimna. Wstydziła się przyznać, że lepiej zna geografię starożytnej Grecji i Rzymu niż Szkocji. Do tej pory ani razu nie opuściła Anglii. Co prawda dwukrotnie odwiedziła nadmorskie miasto Brighton i była pod wrażeniem, ale nie była przygotowana na rejs statkiem.

Merkury był pięknym jednomasztowcem, ale Lydia przyglądała mu się z rezerwą. Oczywiście wiedziała, że nie ma żadnego powodu, dla którego akurat ten statek miałby właśnie dziś zatonąć, ale i tak czuła, jak żołądek ściska się jej z nerwów.

Powoli i ostrożnie przeszła po podskakującym trapie, mając nadzieję, że wygląda na spokojną. Ku jej zadowoleniu powitał ją sam kapitan i zaprowadził do małej kajuty, w której miała spędzić podróż. Kapitan zapewnił, że Merkury jest całkowicie bezpieczny i został zbudowany zaledwie pięć lat temu. Podziękowała za te informacje, choć zmartwiło ją, że musiała się wydać kapitanowi dość zdenerwowana.

Niedługo potem do kajuty przyniesiono jej kufry. Ona jednak, zamiast chować się w kajucie, wyszła odważnie na pokład, pragnąc chłonąć widoki i dźwięki, które były tak obce i nowe. Kiedy wstało słońce i statek wypłynął w morze, Lydia zapoznała się bliżej z chłopcem pokładowym, który powiedział jej, jak się nazywają miejsca, które będą mijali: Dunoon i Rothesay, Kintyre i Arran, Islay i Mull… Nazwy wydały jej się tak niezwykłe, jakby pochodziły z romansu gotyckiego albo starożytnej opowieści. Stopniowo jej zdenerwowanie ustąpiło. Wpatrywała się we wspaniałe krajobrazy i czuła, jak pokład buja się pod jej stopami.

Kiedy zapadł zmrok, poczytała trochę przy świecach w kajucie, zjadła kolację z kapitanem i trzema innymi pasażerami, a potem spróbowała zasnąć w koi. Bezskutecznie. Leżąc w ciemności, zastanawiała się nad tym, jak dziwaczną decyzję podjęła. Płynęła na jakąś maleńką wyspy na krańcu świata, do lorda, o którym prawie nic nie wiedziała.

Do lairda, nie lorda.

Zmarszczyła brwi. Pan Crawford nazywał jej pracodawcę wielce czcigodnym Alexandrem MacDonaldem, lairdem Ardmore. Nie spotkała się dotąd z czymś takim. Laird nazywał się Alexander, ale podpisywał się Alasdair. Czy różnice między nieznaną Szkocją a Anglią będą duże? Długo nie mogła zasnąć, a kiedy wreszcie jej się to udało, była bardzo zmęczona.

Obudziła się w ciemności i przez chwilę była zdezorientowana. Po chwili zorientowała się, że dźwięk, który usłyszała, to delikatne pukanie do drzwi kajuty.

– Czas wstawać, panienko! - To był chłopiec pokładowy. – Niedługo będziemy w South Uist!

South Uist? Nie znała tej nazwy. Pospiesznie wstała, umyła się i ubrała, po czym weszła na pokład. Otuliła się mocniej płaszczem i z ulgą dostrzegła wschodzące słońce.

Sądząc po tym, skąd pada światło, płyniemy na północny zachód, uznała, absurdalnie zadowolona z tej dedukcji. Być może wiedza, którą nabyła dzięki książkom, pozwoli jej się odnaleźć w nieznanym świecie.

– Jak się nazywało to miejsce, o którym wspomniałeś? – spytała.

– South Uist, panienko. Wkrótce tam zacumujemy, żeby wysadzić panienkę na brzeg.

– Czy ja nie miałam wysiąść w Lochboisdale?

– Lochboisdale?

– Owszem.

– To na South Uist. Właśnie tam płyniemy.

– Więc Uist to nazwa wyspy?

– Właśnie. - Patrzył na nią z politowaniem. - Nie wie panienka, dokąd panienka płynie?

– Nie. - Pokręciła głową. – Nie mam pojęcia, dokąd płynę.

Nie wiem, dokąd płynę, dlaczego, ani co się ze mną stanie. To największa głupota, jaką kiedykolwiek popełniłam. Boże, co ja robię?

Burczało jej w żołądku, czuła suchość w ustach, a dłonie lepiły się od potu. Och, dlaczego była taka nierozważna? Gdyby się tu zgubiła, nie było szans, by zdołała bez przeszkód wrócić do Anglii.

Przyzwyczajała się do samotności, odkąd zmarli jej rodzice. Nadal za nimi tęskniła. Tata był prawnikiem i zapewnił jej dobre wykształcenie, ale po jego nagłej śmierci stało się jasne, że Lydia będzie musiała pracować, bo nie zostawił po sobie wiele oszczędności.

Ale praca, nawet ciężka, jej nie przerażała. Tym, co ją martwiło, była świadomość, że jest zupełnie sama na świecie. Nie miała nikogo, kto mógłby jej doradzić. Musiała polegać wyłącznie na własnym zdrowym rozsądku.

Przypomniała sobie smutek i rozpacz, z jakimi musiała się zmierzyć po śmierci taty. Zanim zaczęła dochodzić do siebie, jego skromne oszczędności stopniały, więc musiała poszukać pracy. Ojciec umarł na zawał, zaledwie rok po śmierci jej matki. Pieniądze, które ojciec odkładał na jej posag, Lydia wydała na czynsz i jedzenie

Chłopiec pokładowy wciąż mówił.

– Po lewej burcie widać Południową Uist. – Wskazał na lewo.

Podeszła do burty i spojrzała na szare krzywizny lądu pośród szarego morza i szarego nieba. W mroku przedświtu niewiele było widać, ale wschodzące słońce powoli malowało na niebie kolory, coraz mocniejsze, jakby świat rozgrzewał się i piękniał. Niebo z szarobiałego stało się bladoniebieskie, a następnie lazurowe, morze pieniło się odcieniami niebieskiego i szarego, a zarys lądu był łagodną linią niebieskawych wzgórz. W miarę jak zbliżali się do zatoki, linia lądu stawała się coraz wyraźniejsza. Roślinność wyglądała na brązową, a nie zieloną, co było dla Lydii dość dziwne. Czyżby tu nie było pól?

Marynarze zaczęli krzyczeć, by rzucić kotwicę. Lydia wzięła głęboki wdech, zawiązała wstążki kapelusza i sprawdziła, czy ma torebkę.

Najwyraźniej molo było za małe, by statek przybił do brzegu. Zamiast tego podpłynęła do nich niewielka łódź. Lydia rzuciła na nią nerwowe spojrzenie.

– Czy na tak małej łodzi na pewno jest bezpiecznie?

Marynarze roześmiali się, a jeden z nich odpowiedział uprzejmie:

– Tak. To jest coble, łódź do połowu łososi. Jak pani widzi, jest szeroka i płaska, więc można w niej bezpiecznie pływać po tych wodach.

Marynarz zatrzymał spojrzenie na twarzy Lydii nieco zbyt długo. Odwróciła wzrok i mocniej otuliła się płaszczem.

Dziesięć minut później siedziała już w łodzi, obserwując, jak załoga przenosi kufry i skrzynie. Mężczyźni znali się na swojej pracy. W ostatniej chwili, zanim zaczęli wiosłować do brzegu, odwróciła się do chłopca pokładowego i mu pomachała. Zasalutował w odpowiedzi.

Jej dotychczasowe życie składało się z samych pożegnań. Praca guwernantki sprawiała, że Lydia nigdy nie czuła się w pełni bezpieczna. Nigdy nie miała stałego domu. Przywiązywała się do dzieci, którymi się opiekowała, a potem musiała je zostawić. Przez chwilę zastanawiała się, jak radzą sobie bliźniacy Barnstable’ów, ale szybko otrząsnęła się ze smutku. Ta praca była jej nowym początkiem, a te wyspy – nowym domem. Zamierzała wykorzystać to jak najlepiej.

– _Fàilte!_ Witamy w zamku Ardmore, panno Farnham! Jaka pani piękna!

Kiedy Lydia w końcu dotarła do celu podróży, było późne popołudnie i zachodziło słońce. Wysiadła z powozu, którym pokonała ostatni odcinek drogi.

W pewnym momencie już myślała, że nigdy nie dotrze na miejsce. Musieli czekać dwie godziny na odpływ, aby przeprawić się z Uist na następną wyspę, Benbeculę. To wszystko tylko potęgowało wrażenie, że Lydia znalazła się w całkowitej izolacji od wszystkiego, co znała.

Podziękowała woźnicy i z ogromną ulgą podeszła do uśmiechniętej kobiety, która ją powitała.

– Dziękuję! Bardzo się cieszę, że już tu jestem.

Zignorowała komentarz na temat swojego wyglądu. Ludzie często mówili takie rzeczy, ale dopóki nie zaczynali się jej naprzykrzać, ignorowała to.

Kobieta przedstawiła się jako pani MacLeod, gospodyni. Jej zachowanie sprawiło, że Lydia poczuła ulgę. Kobieta roztaczała wokół siebie prawdziwe ciepło i gościnnie się uśmiechała. Była pulchna i niska, wyglądała też na rzeczową, uprzejmą i energiczną osobę.

Zaprosiła Lydię, by przeszła wraz z nią z dziedzińca do wnętrza zamku.

Budynek był imponujący. Zamek został zbudowany z szarego kamienia. Miał kwadratową wieżę, prostokątny dziedziniec, a przy każdej ścianie – przybudówki. Ogromne drzwi wejściowe zostały wykonane z litego drewna.

W ogromnym holu było zaskakująco ciepło. Po obu stronach znajdowały się kominki, w których płonął ogień. Lydia wyczuła wspaniały zapach. Nie był to dym z drewna, tylko coś innego.

– Eilidh, chodź no tu i zabierz okrycie i kapelusz panny Farnham! – pani MacLeod zwróciła się do młodej, może siedemnastoletniej pokojówki, która akurat przechodziła.

Eilidh szeroko otworzyła oczy.

– Ja? _Tapadh leibh…_ To znaczy, dziękuję, pani MacLeod! – Dygnęła przed Lydią, patrząc na nią nieco podejrzliwie. – Proszę tylko powiedzieć, czego pani potrzebuje. Z przyjemnością pomogę.

– Dziękuję, Eilidh – zająknęła się Lydia, nieprzyzwyczajona do tego, że ma do dyspozycji służącą. – Na pewno sobie poradzę. – Podała dziewczynie płaszcz i rozwiązała wstążki kapelusza, ciesząc się, że wreszcie może wreszcie zdjąć zarówno jedno, jak i drugie.

– Kiedy to odłożę – powiedziała Eilidh – mogę panią zaprowadzić do pani pokoju, o ile ma pani takie życzenie

– Bardzo chętnie, dziękuję… Chyba że najpierw powinnam spotkać się z lairdem? Albo z panienką Margaret?

– Nie, nie! – Pani MacLeod machnęła ręką. – Niech pani pójdzie chwilę odpocząć. Kolacja jest o szóstej. Eilidh przyjdzie po panią dziesięć minut wcześniej, by poznała pani lairda i małą Mairead. I niech się pani nie martwi, wkrótce przestanie się pani gubić.

Zabrzmiało to nieco tajemniczo, jednak kiedy Eilidh zaprowadziła Lydię na górę przez labirynt komnat, schodów i korytarzy, Lydia zrozumiała, go gospodyni miała na myśli.

W końcu Eilidh otworzyła przed nią ciężkie drewniane drzwi na końcu krótkiego korytarza.

– Oto pani sypialnia. Sprawdzę tylko, czy wszystko jest gotowe.

– Jak tu pięknie! – Lydia rozejrzała się dookoła. W kominku wesoło trzaskał ogień, łóżko wyglądało na wygodne, a pod jej stopami leżał gruby dywan. Kamienne ściany wyglądały, jakby niedawno zostały pobielone. Wisiały na nich duże gobeliny. Meble wyglądały na solidne. Żadnych zegarów w stylu rokoko ani tandetnych francuskich stolików.

Małe drzwi prowadziły do drugiego pokoju. Zaciekawiona Lydia otworzyła je i odkryła, że to sala lekcyjna. Znajdowało się tam małe biurko przeznaczone dla dziecka i większe dla niej samej. Były tu też tabliczki i przybory do pisania, globus, kilka książek, a nawet mały fortepian. Z okna rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na zachód słońca.

Wróciła do sypialni i powiedziała Eilidh, że oba pokoje są przepiękne. Służąca rozpromieniła się z zadowolenia.

– Zaraz przyniesiemy pani kufry.

Eilidh podeszła do kominka i dorzuciła do ognia czegoś, co nie wyglądało jak zwykłe drewno.

– Co to jest? – zapytała.

– Torf, proszę pani. Niewiele tu drzew, więc spalamy torf.

– Rozumiem.

Gdy Eilidh odeszła, Lydia odświeżyła się i sprawdziła, czy jej suknia nie pobrudziła się trakcie podróży. Na szczęście była względnie czysta. Wyszczotkowała i upięła włosy. Nie mogła nic poradzić na swój wygląd, ale mogła przynajmniej zadbać o to, by jej fryzury i suknie były proste i pozbawione ozdób, a jej dekolt – zakryty.

Kiedy skończyła się szykować, przyszła po nią Eilidh. Lydia poczuła ekscytację na myśl, że w końcu pozna lairda.

Alasdair przechadzał się po saloniku obok jadalni, zdenerwowany spotkaniem z nową guwernantką. Zapłacił znaczną sumę, by zapewnić pannie Farnham bezpieczną i wygodną podróż z Londynu, ale teraz targały nim wątpliwości. Co delikatna kobieta ze stolicy mogła wiedzieć o życiu na wyspach albo o opiece nad chorym dzieckiem?

W zamku każdy znał swoje miejsce. Wiedzieli kto jest z kim powiązany lub spokrewniony, a co najważniejsze, mieli podobne poglądy, które dla wielu osób spoza Szkocji, a zwłaszcza tych popierających Hanowerczyków, były wręcz bluźniercze. Wiedział, że panna Farnham pracowała już jako guwernantka dla wielu wysoko postawionych rodzin i na pewno nie kwestionowała prawa Jerzego do tronu. A przecież wszyscy wiedzieli, że obecny król jest szalony. Gdyby w bitwie pod Culloden wygrał prawowity król, wszystko potoczyłoby się inaczej…

Alasdair otrząsnął się, przypominając sobie, że nie jest w stanie zmienić biegu historii. Wrócił do spraw bieżących. Ta kobieta mogła być doskonałą guwernantką, a on zamierał się przekonać, czy tak rzeczywiście jest.

Kiedy drzwi się otworzyły, a on zwrócił się w ich stronę, świat wokół niego zawirował.

W drzwiach stała najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widział.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: