- W empik go
Gwiazdeczka - ebook
Gwiazdeczka - ebook
Tegoroczne święta nie będą łatwe dla Asi. Jej ojciec po wielu latach wychodzi z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok za morderstwo. Nie może liczyć na nikogo poza córką – kobieta wie, że będzie musiała pomóc mu na powrót odnaleźć się w życiu i społeczeństwie. Do tego jej małżeństwo przechodzi poważny kryzys.
Asia próbuje mimo wszystko przygotować się do rodzinnego Bożego Narodzenia, opiekuje się chorą na Alzheimera mamą i chce uratować swój związek, w czym nie pomaga jej coraz większa zażyłość z kolegą z pracy. Pewnego dnia jej mąż Sebastian ulega wypadkowi, zostawiając ją samą z firmą budowlaną i zleceniami na głowie. Z pomocą kobiecie przychodzi nie kto inny, tylko właśnie ojciec. Wspólnie walczą o utrzymanie firmy i powoli odbudowują swoją relację. Córka nie ma pojęcia, że mężczyzna coś przed nią ukrywa…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8172-912-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Jutro będzie lepszy dzień… Wszystko będzie dobrze… Jutro będzie lepszy dzień… Jutro. Jutro będzie lepiej. Będzie. Na pewno. Jutro będzie lepszy dzień i wszystko będzie dobrze.
Powtarzałam to jak cholerną mantrę, próbując rozluźnić ciało, wyciszyć myśli i zasnąć. Umysł jednak nie chciał współpracować z podświadomością, której na siłę wmawiałam, że JUTRO będzie lepszy dzień. Bo wiedziałam, że nie będzie.
Usiadłam na łóżku. Przetarłam twarz rękami. Nie wiedziałam, co zrobić, żeby się uspokoić. Życie po raz drugi wywracało mi się do góry nogami i kompletnie sobie z tym nie radziłam.
Poczułam nagłe pragnienie. Zupełnie jakby zabrakło mi śliny do przełykania. Spuściłam nogi z kanapy, na której przyszło mi spać, i usiadłam. Miałam wrażenie, że każda kość w kręgosłupie strzela i powoli się prostuje. Nie byłam przyzwyczajona do takich warunków. Nie żeby kanapa jakoś mi przeszkadzała, ale daleko jej było do wygodnego dwuosobowego łóżka z ciepłą pościelą. Zerknęłam na leżący pod ścianą koc i przewróciłam oczami. Pachniał kurzem, ale nie znalazłam nic lepszego.
Udało mi się w końcu wstać. Musiałam po drodze do kuchni powyginać się w przód i w tył, żeby rozprostować to, co samo nie dało rady. Stojąc na zimnych kaflach, rozglądałam się wokół w poszukiwaniu wody. Rano kupiłam zgrzewkę niegazowanej i przytaszczyłam ją na trzecie piętro, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie ją postawiłam.
– Co za bezsens – warknęłam, zapalając światło.
Kuchnia była praktycznie pusta. Po nagłej chorobie mamy wywiozłam z mieszkania wszystkie naczynia i większość mebli. Gdybym mogła, sprzedałabym to lokum od razu, ale Sebastian naciskał, żeby najpierw je wyremontować, i tak stało już od półtora roku, czekając, aż mój mąż znajdzie odrobinę czasu i będzie mógł poprawić jego stan.
Woda stała tuż przy moich nogach. Naprawdę nie wiem, jak mogłam jej nie zauważyć. Wróciłam do pomieszczenia, które kiedyś było ukochanym pokojem mojej mamy. Spędzała w nim całe dnie, a nocą przenosiła się do sypialni, gdzie samotnie zasypiała w dwuosobowym łóżku. Wciąż tam stało, ale jakoś nie mogłam się przemóc, żeby spędzić w nim tę jedną noc.
Usiadłam na kanapie. Skrzypnęła, a ja od razu przypomniałam sobie, jak w dzieciństwie dobrze się po niej skakało, mimo że mama prosiła nie raz, nie dwa, żebym tak nie robiła. Sprężyny w końcu kompletnie przestały współpracować, a teraz sama doświadczałam konsekwencji własnych błędów.
– Nie dam rady – mruknęłam, odkręcając butelkę. – Powinnam wracać do domu.
Jasne, że powinnam. Tam było moje miejsce. Przy mężu, który niemożebnie mnie ostatnimi czasy denerwował. To za słabo powiedziane. Doprowadzał do szału. Wiecznie się o coś kłóciliśmy. O niepozmywane naczynia, o łóżko, które zostawił niepościelone… Nawet skarpetki, które leżały obok kosza na brudy, a nie w środku, były idealnym powodem do rozpoczęcia batalii.
Postanowiłam, że pojadę po ojca sama. Nie chciałam w to angażować Sebastiana, bo byłam pewna, że po drodze do domu zaczęlibyśmy się o coś sprzeczać, a chciałam tego uniknąć. Ponieważ chciałam również udowodnić ojcu, że wszystko u mnie w porządku, noc poza domem pomogła mi oczyścić się ze złych emocji. Prawie się udało.
– Co za bezsens – powtórzyłam i jednym haustem opróżniłam połowę butelki wody.
Zerknęłam na komórkę, która leżała tuż obok poduszki. Była czwarta rano, a ja poczułam, że nie zmrużę więcej oka. Z każdą mijającą minutą napełniał mnie strach, który coraz bardziej paraliżował ciało.
Jak miałam się jutro zachować? Przywitać się z ojcem? Rzucić mu się na szyję? A może wystarczyłby uścisk dłoni? Matka kompletnie mnie na to nie przygotowała, ale pewnie dlatego, że sama się tego spotkania tak szybko nie spodziewała. A może nie spodziewała się go wcale.
Zmusiłam się, by znów wstać, i tym razem weszłam do sypialni. Na łóżku mamy leżał tylko stary materac. Pościel wyrzuciłam od razu. Otworzyłam dużą, solidną szafę, żeby z jej dna wydobyć pudło z albumami. Nie zabrałam ich ze sobą celowo. Nie byłam sentymentalna i powroty do wspomnień wydawały mi się kompletnie bezsensowne. Jednak tym razem musiałam to zrobić i przypomnieć sobie ojca, żeby jutro, gdy będę go odbierała, nie pomylić go z jakimś obcym mężczyzną.
Z duszą na ramieniu otworzyłam ciężki album. Mój album. Ten, w którym mama trzymała wyłącznie zdjęcia małej Asi. Nazywanie mnie Joanną było dozwolone tylko w trzech przypadkach: gdy nabroiłam, to był jasny przekaz, gdy byłam w szkole i wywoływali mnie do obecności oraz podczas przysięgi małżeńskiej, bo nie miałam innego wyjścia – ksiądz nie chciał iść na rękę.
Na starych zdjęciach tata zawsze się uśmiechał. Był wysportowanym mężczyzną z zadbanym wąsem pod nosem. Pamiętam, że te włoski zawsze mnie intrygowały i przy każdej okazji próbowałam je pociągnąć. Ostatnie wspólne zdjęcie zostało zrobione podczas komunii. Później była długa przerwa, jakby ktoś wyciął kilka lat mojego życia. Nie miałam zdjęć z wakacji czy urodzin. Studniówka i matura były tylko wspomnieniami w mojej głowie. Najnowsze zdjęcia, jakie znalazłam, były wywołane przez nas, i to w dodatku z naszego ślubu. Na samą myśl o weselu dostałam skrętu żołądka. Kameralne przyjęcie na kilka osób nie mogło równać się z wystawnym balem mojego kuzyna, co do dnia dzisiejszego wytyka mi jego żona. Na tych ostatnich zdjęciach mojego taty już nie było.
Pamiętałam, że był zapalonym taternikiem. Uwielbiał zdobywać szczyty, a im wyższy – tym lepszy. Sprzęt wspinaczkowy walał się po całym mieszkaniu. Oczywiście nie mogłam go dotykać.
Zatrzasnęłam album. Zdjęcia w niczym mi nie pomogą. Muszę się jutro zmierzyć z tatą bez tych wszystkich sentymentów. Stanąć z nim twarzą w twarz i zabrać go do domu. Oczywiście o to również zdążyłam się już pokłócić z Sebastianem. W końcu mój ojciec był niebezpiecznym człowiekiem, kryminalistą, alkoholikiem…
Dwadzieścia lat temu tata zaczął pić. Do dziś nie wiem dlaczego. Może pił od zawsze, a dopiero wtedy zaczęłam to zauważać? Nigdy mnie nie skrzywdził. Z tego, co wiem, mamy również. Ale pił i przepijał wszystko. Potem próbował nawet wyjść na prostą, ale coś się posypało. Nikt mnie nie wtajemniczył, bo byłam za młoda.
Przed moimi szesnastymi urodzinami w domu pojawiła się policja. Zabrali ojca. Powiedzieli tylko, że jest podejrzany o zabójstwo. I tak jako siedemnastolatka zostałam córką mordercy. Ojciec był za kratkami, a mama… mama jakoś dotrwała lub dosadniej mówiąc, przewegetowała do mojego ślubu, a później umarła. Niedosłownie. Tylko na duszy. Alzheimer okazał się dla niej wybawieniem.
Jutro mój ojciec wychodził na wolność.Rozdział I
Tydzień wcześniej…
Aby moje pobudki były skuteczne, wybrałam najbardziej denerwujący z dostępnych dźwięków alarmowych w telefonie. Uwielbiałam się wylegiwać, przestawiać budzik, dodawać kolejne dziesięć minut drzemki, co zwykle owocowało bieganiną w popłochu i kompletnym brakiem organizacji. Każdego wieczoru obiecywałam sobie, że kolejny dzień zacznę pełna wigoru, energicznie i z uśmiechem na ustach – kończyło się jak zwykle. Dlatego podjęłam tak drastyczny krok jak zmiana dźwięku alarmu. Czułam się jak w wojsku – o ile kobieta, która miała dwóję z wychowania fizycznego, może w ogóle sobie to wyobrazić – gdy mój budzik zrywał mnie z łóżka, a ja porzucałam wszelkie nadzieje na dalszy sen.
– Mogłabyś zmienić ten sygnał? – warknął Sebastian, zaglądając do sypialni, ubrany jedynie w ręcznik owinięty wokół bioder. – Codziennie mam wrażenie, że za chwilę mnie rozstrzelają.
Spojrzałam na niego wpółprzytomnie. Nie do końca rozumiałam jego oburzenie, zważywszy na to, że on nie spał już od dobrych trzydziestu minut.
– Wyprowadź się, jak ci przeszkadza – mruknęłam w odpowiedzi.
– To by było najprostsze rozwiązanie…
Wrócił do łazienki. Poczułam dziwny niesmak, który pozostawiają po sobie słowa raniące na wskroś.
– Na nic innego cię nie stać – fuknęłam pod nosem i usiadłam na brzegu łóżka.
Mimo że całkiem dobrze spałam, nie czułam się w formie do jakichkolwiek ćwiczeń. W piżamie weszłam do kuchni, włączyłam ekspres do kawy i rozkroiłam dwie pomarańcze. Usłyszałam, że Sebastian bierze prysznic, i odetchnęłam z ulgą. Miałam jeszcze kilka minut względnego spokoju. Ostatnio każdy nasz wspólny poranek kończył się kłótnią. Co ja mówię… Nie tylko poranek, każdy wieczór również, o ile udało nam się spotkać, nim położyłam się spać.
Z pomarańczy wycisnęłam sok. Zdecydowanie wolałam go od wody czy herbaty. Kawa do termosu, tost do ręki i byłam gotowa do wyjścia. Sebastian potrzebował jednak drugiego śniadania, a najlepiej całego obiadu i podwieczorku.
– Będziesz późno? – zapytałam, gdy mój mąż, ocierając ramiona ręcznikiem, pojawił się w kuchni.
Wolną ręką sięgnął po jedną z kromek, które przed chwilą ukroiłam.
– Jak zwykle – mruknął tylko.
Czyli tak. Będzie późno. Raczej nie powinnam na niego czekać, o ile jutro chcę być wyspana.
– Wszystko ci spakowałam – wyjaśniłam, odwracając się do lodówki. – Mielone, surówka…
– Wystarczy samo mięso – przerwał mi oschle.
Poczułam, że dłoń zacisnęła się mocno na plastikowych pojemnikach, ale posłusznie schowałam surówkę do lodówki. Przynajmniej nie będę musiała męczyć się z wieczornym posiłkiem.
– Kolację zjem na mieście – dodał i duszkiem wypił swój sok. Pustą szklankę zostawił na blacie i wyszedł.
– Oczywiście, kochanie – westchnęłam z lekkim przekąsem.
Już nawet nie próbowałam planować żadnego wspólnego wieczoru. Mogłabym się tylko rozczarować.
– Nie zapomnij odebrać tego poleconego! – zawołał Sebastian z przedpokoju. – Bo za chwilę go odeślą.
Nie przyznałam się, że kompletnie o tym zapomniałam. List czekał już prawie dwa tygodnie na poczcie i gdyby rzeczywiście wrócił do nadawcy, Sebastian miałby kolejny powód, by wytknąć mi życiowe błędy. Szkoda, że nie zaproponował, iż może zrobić to za mnie. W końcu jeździł po mieście przez cały dzień i spokojnie mógł znaleźć dziesięć minut, by wejść na pocztę. Ale musiałby wykazać chociaż odrobinę dobrej woli.
– Na razie – usłyszałam jeszcze, ale nim zdążyłam wyjrzeć za moim mężem, on zamknął za sobą drzwi, a ja zostałam w progu z pudełkiem pełnym kotletów mielonych.
Ze złością cisnęłam nim na szafkę kuchenną i wróciłam do sypialni. Mimo że nie zrobiłam sobie kawy, czułam się pobudzona, ale wcale nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Najchętniej wyrzuciłabym za Sebastianem jego ukochany komputer i z satysfakcją patrzyłabym, jak z wściekłością zbiera jego szczątki z chodnika.
Nigdy nie byliśmy idealną parą. Dużo się kłóciliśmy i choć miałam przed ślubem pewne wątpliwości, mama uspokajała mnie, że musimy się dotrzeć. Ten proces trwał jednak zdecydowanie zbyt długo. Pięć lat małżeństwa, trzy rozbite komplety talerzy, dwa urwane fronty od szafek, dwie komórki z pękniętymi szybkami, pięć albo sześć męskich koszul, które z wściekłością potargałam na strzępy. Zapewne byłoby tego więcej, ale starałam się niektórych spraw nie pamiętać, więc i zestawienie strat wychodziło marnie.
Ubrałam się w pierwszą bluzkę, jaką wyjęłam z szafy. Nie miałam ochoty się stroić. Właściwie porzuciłam te starania już dawno, bo czy wyglądałam jak zmokła kura, czy seksbomba, Sebastian nie dostrzegał różnicy, a ja nie zamierzałam przechodzić samej siebie, by poruszyć w nim strunę zachwytu. Właściwie to wątpiłam w to, że jakąkolwiek posiadał.
– Aśka! Ja tu czekam! – krzyknęła mi do słuchawki przyjaciółka, gdy dziesięć minut później próbowałam ujarzmić swoje przesuszone włosy i uczesać je w jakiś sensowny kok, kucyk, warkocz, cokolwiek, co nie byłoby wronim gniazdem na głowie.
– Już, już… – syknęłam i za jednym pociągnięciem wyrwałam sobie pukiel włosów. Spojrzałam smętnie na szczotkę. – Ten dzień zaczął się wyjątkowo kiepsko.
– Sebastian był miły jak zawsze?
– Skąd wiedziałaś? – westchnęłam i zebrałam włosy w kucyk. Nawet ich kolor był dzisiaj nijaki. Wypłowiały brąz nie przypominał mlecznej czekolady, którą po prostu uwielbiałam na moich włosach. Już kilka razy obiecywałam sobie, że zapiszę się do fryzjera, ale oczywiście na planowaniu się skończyło…
– Nietrudno zgadnąć. Kończysz już strojenie?
– Zabawne. Zaraz schodzę.
Rozłączyłam się i spojrzałam w lustro. W uchwyconym odbiciu nad wyraz klarownie przedstawiał się obraz nędzy i rozpaczy. Wiedziałam jednak, że w tym momencie nie stać mnie na nic lepszego.
Wybiegłam z mieszkania z butelką świeżo wyciśniętego soku. Mieszkaliśmy w bloku niedaleko moich rodziców. Jeszcze przed ślubem wprowadziłam się do Sebastiana z nadziejami na dobre, szczęśliwe życie.
– Wiesz, do czego służy zegarek? – mruknęła do mnie Julka, gdy wsiadłam zdyszana do samochodu.
Nie dopięłam kurtki, a szalik zwisał mi smętnie z jednego ramienia. W porównaniu z idealnym warkoczem mojej przyjaciółki fryzura na mojej głowie wydała się prezentować jeszcze gorzej niż kilka minut przedtem.
– Wiem, że przyjechałaś wcześniej – odparłam, zapinając pasy. – Zimno – dodałam, chcąc jakoś zmienić temat.
– Szyby musiałam drapać! – Na szczęście Julia podchwyciła. – Nienawidzę zimy!
– To kiepsko, bo właśnie się zaczyna – stwierdziłam rozbawiona jej reakcją. Dla pewności zerknęłam na wyświetlacz komórki, by sprawdzić godzinę. Było zaledwie siedem minut po ósmej.
– Powiedz lepiej, co Sebastian znowu wymyślił. – Machnęła niedbale dłonią i zaczęła wycofywać samochód z osiedlowego parkingu.
– Nic takiego. – Wzruszyłam ramionami. – Uczepił się mojego budzika. Nie wziął obiadu. Kolację zje na mieście – zaczęłam wymieniać.
– Mógłby się trochę wysilić. Nie wierzę, że wykańczanie wnętrz jest aż tak wymagające, że codziennie musi do późna pracować.
– Nawet nie chcę myśleć, jaki jest prawdziwy powód.
– Przestań! – Julia spojrzała na mnie krzywo. – Jeżeli nocne powroty zawsze oznaczałyby zdradę, połowa Polek byłaby już rozwódkami. A statystycznie na sto małżeństw rozwodzi się tylko trzydzieści trzy, więc…
– Bardzo pocieszające, bardzo.
Wiedziałam, że Julka chciała mnie podnieść na duchu, ale samo wspomnienie o rozwodzie wywołało u mnie atak wewnętrznej paniki. Pobraliśmy się z Sebastianem bez żadnego przymusu, nie spodziewaliśmy się dziecka, nie czekaliśmy na żadne cudowne kredyty dla młodych na start. Po prostu zdecydowaliśmy, że to dobry moment, żeby wszystko zalegalizować.
– Może przygotuj jakiś upojny wieczór? – zaproponowała nagle moja przyjaciółka, dodając gazu.
– Żeby mnie wyśmiał? – prychnęłam, bo już wyobraziłam sobie to powątpiewające spojrzenie na sam widok moich ewentualnych kusych ubranek.
– Żeby sobie przypomniał te czasy, gdy nie mogliście się od siebie odkleić. Bo przecież kiedyś tak było. Pamiętasz, jak przyjechałam kiedyś po ciebie dwadzieścia minut za wcześnie?
– O matko – jęknęłam i osunęłam się w fotelu. – To z dobre trzy lata temu.
Sama zapomniałam, że kiedyś rzeczywiście mogłam uznać nasz związek za wyjątkowo namiętny. Były takie dni, że robiliśmy przerwy tylko na jedzenie i wracaliśmy do łóżka, ale jakoś szybko się wypaliliśmy.
– Pójdziemy na zakupy – zdecydowała nagle. – Po pracy. Skoro Sebastian i tak będzie późno… to chyba możemy, co? – Spojrzała na mnie pytająco, ale wydawało mi się, że wcale nie pyta o pozwolenie. Wręcz przeciwnie, ona mnie właśnie informowała o tym, że nie wrócę do domu przed zmrokiem.
– Zatrzymaj się przy poczcie – poprosiłam, przypominając sobie o awizo w torebce.
Uznałam, że wypad do sklepów może być dobrą odskocznią od samotności, którą fundował mi małżonek. W końcu coś mi się od życia należało. Sebastian prowadził firmę, zajmował się wykańczaniem wnętrz. Jeśli trzeba było, murował ściany, kładł kafelki, malował sufity. Czasami remontował małe mieszkania, innym razem domy. W ciągu kilku lat firma rozrosła się i Sebastian mógł podjąć się jednocześnie trzech zleceń, wątpiłam jednak, by to oznaczało, że codziennie musiał wracać po dwudziestej drugiej.
Czekałam na poczcie dłuższą chwilę. Przemiły pan obsługujący akurat moją kolejkę zatrudnił się tydzień wcześniej i mimo szczerych chęci wciąż nie był w stanie ogarnąć wszystkiego w takim tempie jak jego koleżanki. Odebrałam list i zerknęłam na nadawcę.
– Zakład karny… – Przewróciłam oczami. – No jasne.
Nawet nie zajrzałam do środka. Dobrze wiedziałam, że to od mojego ojca. Nie zamierzałam psuć sobie do reszty już i tak średniego dnia. Naburmuszona wróciłam do Julii, ale ta na szczęście nie zauważyła mojego nagłego spadku nastroju. Odpisywała właśnie na SMS-a swojemu narzeczonemu.
– Pozdrów – mruknęłam, bo rękę dałabym sobie uciąć, że to Sylwek.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi. – Masz tę paczkę?
– Tak, możemy jechać – odparłam, zaciskając mocniej dłonie na torebce, w której bezpiecznie spoczywał list z więzienia.
Tata nie mógł skontaktować się ze mną inaczej niż listownie. Nie znał mojego numeru telefonu, a wszystkie przesyłki nadawał na adres starego mieszkania. Raz na tydzień sprawdzałam tam skrzynkę na listy, opróżniając ją z niechcianych gazetek reklamowych.
– Powinniście się wyprowadzić z tej ciasnej klitki. Przecież stać was na kredyt – powiedziała nagle Julia, gdy mijałyśmy centrum handlowe w naszym mieście.
– Przecież odkładamy na budowę domu – przypomniałam jej.
– A kiedy zamierzacie kupić działkę? – Zerknęła na mnie przelotnie.
– Jeśli to małżeństwo ma się rozpaść, to lepiej teraz, niż kiedy zacznę jej szukać.
– Byle nie zostawił cię z niczym. Firma jest na niego…
– Julka! – warknęłam, przerywając jej. – Możemy zmienić temat? Czy problemy mojego małżeństwa są aż tak ważne, żeby roztrząsać je w drodze do pracy?
– Problemy nie. Ale ty zdecydowanie tak.
Zamilkłam. Wiedziałam, że zachowywałam się opryskliwie, ale nie radziłam sobie z obecną sytuacją w domu. Jeszcze teraz ten list z więzienia. Nie wiedziałam, czego ojciec mógł znowu chcieć, a ciekawość zżerała mnie z każdą chwilą coraz bardziej.
Dojechałyśmy do pracy, co trochę mnie uratowało i powstrzymało przed szperaniem w torebce. Julia precyzyjnie zaparkowała na jednym z wolnych miejsc i już po kilku minutach zmierzałyśmy w kierunku wysokiego biurowca.
– Kolejny pasjonujący dzień – westchnęła Julia, gdy winda wiozła nas na piąte piętro.
Pracowałyśmy w biurze tłumaczeń. Władałyśmy innymi językami w stopniu biegłym, a ja lubiłam ten czas, gdy skupiłam się na dokumentach i słówkach, a nie na gderającym Sebastianie.
– Muszę dzisiaj skończyć te dokumenty sprzedaży, bo wczoraj rzucili mi na biurko następne.
– Nawet nie wspominaj o zaległościach – wydusiłam. Przed oczami od razu stanął mi obraz mojego zawalonego po brzegi dokumentami biurka. Aż zrobiło mi się słabo. – Szef mnie zabije niedługo.
– Nie przesadzajmy. To w końcu złoty człowiek – odparła ironicznie Julia, idealnie naśladując ton głosu jego sekretarki. Przesłodzony i rozanielony.
Roześmiałam się, jednocześnie tłumiąc ten wybuch dłonią, którą przyłożyłam do ust, bo winda dojechała na nasze piętro. Sekretarka naszego szefa była już starszą kobietą, która w ciszy i spokoju chciała dopracować do emerytury. Z cierpliwością godną mnicha tybetańskiego odbierała telefony, segregowała pocztę, witała gości. Przygotowywała kawę, a później sprzątała gabinet. Dla każdego zawsze miała dobrą radę, a po weekendach przynosiła ciasteczka, które sobotnimi wieczorami piekła w ilościach hurtowych. Pani Krysia. Prawdziwy anioł stróż tego biura.
W biurze było bardzo ciepło. Zawsze zastanawiałam się, co powinnam na siebie włożyć, żeby przetrwać te osiem godzin za biurkiem, a jednocześnie nie spłynąć potem jak podczas wakacji na jakiejś tropikalnej wyspie. Nie mam pojęcia, jak można spędzać urlop na przykład na Majorce – duchota w biurze mi wystarczała.
– Komplet dokumentów dla klienta z dziesiątej. – Szef wymownie wyciągnął do mnie rękę, gdy dopiero co dotarłam do swojego biurka.
Zmierzyłam go spojrzeniem pełnym oburzenia. Zostało mi jeszcze dziesięć minut do rozpoczęcia pracy, a jego nadgorliwość przyprawiała mnie o ciarki na plecach. Na szczęście wszystko miałam gotowe i wyciągnęłam wspomniane papiery z torebki.
– Proszę – odparłam z ulgą, odprowadzając mężczyznę wzrokiem.
Zdecydowanie był to facet, z którym nie chciałam mieć wiele do czynienia, i on chyba ze mną również, bo nasze uprzejmości kończyły się na „dzień dobry”, „poproszę”, „dziękuję” i „do widzenia”. Zresztą nie za bardzo wiedziałam, o czym mogłabym rozmawiać z tym prawie pięćdziesięcioletnim mężczyzną – ojcem, a nawet już dziadkiem dwójki wnucząt.
Usiadłam za biurkiem i odłożyłam torebkę na ziemię. Mój wzrok padł na kopertę, która leżała sobie tuż przede mną na dokumentach do przetłumaczenia. Aż mnie ścisnęło w dołku. Wiedziałam, że powinnam to przeczytać, zwłaszcza że list czekał już ponad tydzień, aż go łaskawie odbiorę. Z ociąganiem zabrałam się do rozrywania koperty.
– Cześć Aśka…
Z wolna podniosłam wzrok, kiedy usłyszałam swoje imię, i znów odłożyłam przeczytanie listu na później.
– Hej. – Uśmiechnęłam się na widok Roberta, który zajmował się tłumaczeniami z języka rosyjskiego.
– Zbieram zamówienia na kawę. – Rozłożył dłonie, jakby właśnie się usprawiedliwiał.
– Będziesz robił hurtowo? – zapytałam dla formalności, bo Robert codziennie przynosił kubek rozbudzającego, aromatycznego latte dla mnie, Julii, pani Krysi i jeszcze dwóch osób, które siedziały za ścianą.
– Akurat dziś tylko tobie i Julce. – Uśmiechnął się.
– Poproszę – odparłam, mimowolnie zaciskając dłoń na kopercie.
Roberta poznałam jako pierwszego, gdy zatrudniałam się w biurze. Był bardzo pomocny i chętnie odpowiadał na wszystkie pytania. Rozwiewał każdą wątpliwość i codziennie od dwóch lat przynosił mi wspomnianą kawę.
Gdy odszedł, usłyszałam za swoimi plecami stłumiony śmiech Julki i zwróciłam fotel w jej stronę.
– Moglibyście wymienić jeszcze kilka uprzejmości – rzuciła spontanicznie.
– Nie rozumiem – mruknęłam.
– Jak to jest, że nigdy nie zapyta, czy zrobić mi kawę, tylko po prostu ją przynosi, a ciebie zawsze zagaduje?
– Bo ja wiem. – Wzruszyłam ramionami.
Nigdy nie zwróciłam uwagi na ten szczegół. Zresztą nie zamierzałam się nim teraz przejmować. Wysunęłam z koperty kartkę papieru.
Odzwyczaiłam się już od ręcznie pisanych listów. Większość korespondencji pochodziło teraz z maili oraz Facebooka. Zaczęłam czytać i czułam, jak moje powieki coraz bardziej się zwężają, jakbym wczytywała się w list intensywniej, niż powinnam.
– Szlag – syknęłam, gdy dobrnęłam do końca.
– Co się stało? – Julia spojrzała na mnie badawczo.
– Mój tata wychodzi z więzienia – szepnęłam, starając się stłumić głos, jak najbardziej potrafiłam.
Jeszcze nigdy nie widziałam mojej przyjaciółki tak zszokowanej.Spis treści
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Motto
Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Epilog