- nowość
- W empik go
Gwiazdy nie spadną - ebook
Gwiazdy nie spadną - ebook
Dziewiętnastoletni Filip wspólnie z dziennikarką Luizą próbuje zagadkę śmierci syna lokalnego biznesmena. Nie było to łatwe, bo zarówno dziewiętnastolatek, jak i jego ojciec mieli sporo wrogów. W tym samym czasie w miejscowości pojawiła się letniczka Ewa oraz weterynarz, Adam, zwany Adalbertem. Każdy bohater chce zmienić swoje życie, ale, żeby tego dokonać, musi zmierzyć się z przeszłością.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8384-842-6 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Życie nie jest cukierkiem. Nie ma w sobie słodyczy, która delikatnie rozpuszcza się w ustach, choć czasem bywają chwile, w których można właśnie w taki sposób je odbierać. Nie jest też gównem zapakowanym w papierek po batoniku. Nie jest czarno — białe, ani nie przypomina obrazu w technikolorze, nawet, jeśli ktoś mocno tego chce. Ludzie sami obierają swoją drogę, nawet, jeśli nie mają tego świadomości. Wystarczy obudzić się trzy minuty później niż zazwyczaj, spóźnić się na pociąg lub odpowiedzieć na rzucone przez kogoś: “cześć”, żeby historia życia potoczyła się całkiem inaczej. Każdy ruch powoduje następny i kolejny, niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie i nie zawsze jest związany ze świadomymi wyborami.
Filip zacisnął dłonie w pięści, skinieniem głowy powitał Maję Stawiszyńską, która przyszła po niego na przystanek. Jej jasna twarz i lekki uśmiech sprawił, że poczuł pewnego rodzaju ulgę.
— Hej, jak się czujesz? — spytała, gdy wysiadł z autobusu.
Na plecach miał duży turystyczny plecak, w którym znajdował się cały jego dobytek.
— Dobre pytanie — uśmiechnął się. — Nie mam pojęcia, jak się czuję, ale wiem, że jestem gotowy rozpocząć nowy rozdział.
Wiedział, że wrócił, gdy zobaczył jej w oczach coś na kształt zrozumienia. Majka nie patrzyła na niego oceniająco. Nie poruszała tematu t e g o, co stało się, gdy był szczeniakiem, a co doprowadziło go właśnie do tego miejsca. Po terapii i kilku latach spędzonych najpierw w poprawczaku, a potem w internacie, postanowił wrócić do rodzinnej miejscowości. Mimo ukończenia dziewiętnastego roku życia, miał na swoim koncie doświadczeń znacznie ciężki bagaż niż ten, który dźwigał na plecach. Trochę obawiał się konfrontacji z miasteczkiem, w którym się wychował. Cóż, najpierw był złotym dzieckiem — mimo ciężkiej sytuacji rodzinnej, bardzo dobrze radził sobie w szkole. Wzorowy uczeń, obdarzony wyjątkową wrażliwością i zdolnościami. Wróżyli mu wielką przyszłość. Potem kiwali głowami, nie mogąc uwierzyć, że “taki spokojny i mądry chłopiec wyrósł na kryminalistę, a przecież zawsze mówił wszystkim dzień dobry”. Filip nie obwiniał ich; rozumiał, że ludzie lubili generalizować i powtarzać utarte slogany. Niewiele się u nich działo, a plotki pozwalały na urozmaicenie życia. Prawda o nim samym była jednak zupełnie inna i nie sposób zmieścić ją w paru zdaniach.
Dobro, zło, a nawet pojęcie sprawiedliwości jest względne. Granica pomiędzy nimi jest bardzo cienka.
Jak kreska narysowana patykiem na piasku.
By to zrozumieć, należy cofnąć się o kilka, a może nawet kilkanaście lat.
Jeśli życie jest sumą przypadków, to te, które wydarzyły się w Nowym, okazały się być wyjątkowo perfidne. Dla Filipa, dla Luizy, dla Koleckiego, Adalberta, a nawet dla Ewy i wszystkich tych, którzy zostali nimi dotknięci. Nie było w tym złej woli ani dobrych chęci do brukowania piekła, które mogło pojawić się w głowie każdego z nich. Filip nie kupował bajki o ogniu i gotowaniu grzeszników w osmolonym kotle. Przeczuwał, że to prawdziwe to samotność i wyrzuty sumienia, spowodowane tymi wszystkimi sytuacjami w życiu, podczas których wyrządziło się komuś krzywdę. Wiedział też już, że nie trzeba wcale umrzeć, by trafić do piekła i że najgroźniejsze demony to te, które mieszkają w nas samych.
— Na razie możesz zatrzymać się u nas — uśmiechnęła się Maja, przerywając jego rozmyślanie. — Nie sądzę, by twój tata był gotowy, żeby się z tobą spotkać.
Kiwnął głową. Po tym, jak trafili z bratem do poprawczaka, mama z ich młodszą siostrą odważyła się opuścić ich ojca — alkoholika i wyjechać. Utrzymywał z nią kontakt telefoniczny, czasem porozmawiał z nią przez Skype ‘a. Kobieta obecnie mieszkała za granicą, związała się z innym partnerem i urodziła mu kolejne dziecko. Wiedział, że jego pojawienie się w jej życiu mogłoby zburzyć jej — obecnie — poukładany świat. Mimo że proponowała mu przelot do Anglii, młody mężczyzna nie był co do tego przekonany. Gazety i Internet huczały o planowanym Brexicie, a Filip miał jedynie dowód osobisty i niewiele pieniędzy. Mimo że był dobry z angielskiego, nie widział siebie na zagranicznej uczelni. W dodatku obawiał się, że u matki czułby się jak intruz. Kilkuletnia Daria, dziś dziesięciolatka, mogłaby nawet go nie pamiętać, a partner matki niekoniecznie musiałby znaleźć z nim wspólny język. Filip miał tego świadomość. W rozmowach z niektórymi chłopakami przewijał się temat nieumiejętności dogadania się z ojczymem. Dla niejednego z jego kolegów było to źródło kłopotów.
To wszystko spowodowało, że po napisaniu matury postanowił wrócić do rodzinnej miejscowości i spróbować zacząć tu wszystko od początku. Na ojca nie miał, co liczyć, ale miał cel, by jakoś się urządzić, zanim dołączy do niego dwa lata młodszy brat, Damian. Z tego, co wiedział, siedemnastolatek zachowywał się na tyle dobrze, by móc się o to ubiegać. Nie było na niego oficjalnych skarg i potrafił zaskarbić sobie zarówno sympatię wychowawców i nauczycieli, jak i szacunek wśród kolegów.
— Jasne, jeśli nie sprawi wam to problemu — uśmiechnął się.
— Rozmawiałam z rodzicami i się zgodzili. Póki nie wyjadę na studia, możesz u nas zamelinować — mrugnęła porozumiewawczo i zaśmiała się gorzko.
Zabrzmiało to nieco sztucznie, ale Filip miał świadomość, że w obecnej sytuacji nie może wybrzydzać. Czerwcowe słońce grzało tego dnia wyjątkowo mocno. Chłopak zaczął żałować, że miał na sobie dżinsy, ale — gdy rano wychodził z domu — było jeszcze chłodno. Majka miała na sobie letnią sukienkę i trampki. Pofarbowane na czarno włosy miała upięte w koczek. Nie odzywała się zbyt dużo, choć przed kilkoma laty to właśnie ona uchodziła wśród znajomych za największą gadułę. Nie mieli wtedy zbyt dobrego kontaktu, ale — gdy potrzebował pomocy i szukał miejsca, gdzie mógłby się zatrzymać, to właśnie ona odpisała na SMS-a, informując, że może u niej się zatrzymać.
Wystarczy jedna rozmowa, by zmienić bieg wydarzeń, jedno spóźnienie na pociąg, by świat wyglądał zupełnie inaczej. Na tym polegał cały problem z historiami. Stanowiły logiczny ciąg przyczynowo — skutkowy, a na ich bieg wpływały pozornie niezwiązane z sobą osoby i sytuacje. Wtedy właśnie Filip zdał sobie sprawę z tego, że nie można mieć wpływu na wszystko, nawet, jeśli w pewnym momencie wydaje się, że — i owszem, sytuacja jest pod całkowitą kontrolą, to nie. Wszystko stało się, bo wcześniej wydarzyło się coś innego, a jeszcze wcześniej… I koło się nie zamyka, toczy się dalej. Każda rzecz, decyzja, nawet drobna, mogła mieć wpływ na całokształt. Filip odgarnął ciemną grzywkę, która opadała mu na oczy. Poprawił plecak, który, podobnie jak bagaż doświadczeń, zaczął mu ciążyć i poszedł za koleżanką.
Nie jest prawdą, że można osiągnąć wszystko.
Warto jednak próbować, nawet, jeśli miałoby to oznaczać nieustanne rozpoczynanie wszystkiego od początku.Miłe złego początki
W powietrzu unosił się zapach rozgrzanej słońcem wody, olejków do opalania, lodów śmietankowych i gofrów. Nowe Miasto nie było może zbyt popularną miejscowością turystyczną, ale zjeżdżali się do niego okoliczni amatorzy wodnych kąpieli/ Raz po raz można było usłyszeć śmiech chichoczących nastolatek, ryk motorów i motorówek, odgłos rozmów. Rodzice przyjeżdżali tutaj z dziećmi, rozkładali swoje tobołki na kraciastych kocach, a w ośrodku agroturystycznym przybywało klienteli. Joachim, jego właściciel, uwielbiał sezon letni. W ciągu dwóch miesięcy wakacji zarabiał więcej niż w ciągu całego roku. Sam odpoczywał zimą, wyjeżdżając do jednego z narciarskich kurortów.
Kawiarenki tętniły życiem. Sztubacy w letnich płóciennych marynarkach kupowali szczupłym dziewczętom w kwiecistych sukienkach lody śmietankowe lub kawę. Zapach perfum, wody kolońskiej mieszał się z mocnym aromatem espresso i kandyzowanych wisienek, dodawanych do deserów. Kelnerka uwijała się jak mogła, starając się jak najszybciej obsłużyć niezadowolonego staruszka, stukającego laską w drewnianą posadzkę. Był stałym gościem lokalu, ponoć artystą. Południami, gdy turyści szli na plażę, przesiadywał na deptaku z rysownikiem. Malował tanie portrety. Czasem tworzył zabawne karykatury. Nieproporcjonalnie duża głowa i niewielki tułów. Kilka cech charakterystycznych. Pewnie niewiele z tych obrazów dziś pozostało, być może wylądowały na strychu, bo przecież przez te kilkanaście lat zmieniło się wszystko. Zakochani ulegli prozie życia, na twarzach młodych dziewcząt pojawiły się zmarszczki, a ich córki zaczęły przeklinać i farbują włosy tanimi szamponetkami.
Mówią, że świat się zepsuł. Podobnie jak ten podniszczony budynek z napisem Cafe Dolce Vita. Gdzieniegdzie odpada tynk, a jasnobłękitny kolor szarzeje. Podobnie jak niebo nad miastem. Niegdyś przesiadywała tu śmietanka towarzyska, teraz wolą przebywać tu dzieci, spędzające czas na wagarach. Budynek został pobazgrany kiepskim graffiti, nieprzypominającym zupełnie powstańczego muralu znajdującego się na szkole. Miejsce omijano szerokim łukiem, podobnie jak opustoszały dworzec kolejowy, przy którym nie zatrzymywały się już żadne pociągi i stary ośrodek turystyczny, w którym od wielu lat nikt się nie zatrzymał.
Tamtego roku jeszcze wszystko było w porządku. Nic nie zapowiadało zmian, które miały nastąpić. Wszystko toczyło się tak, jak powinno. Grupa przyjaciół wybrała się nad jezioro. Wśród nich było młode małżeństwo Ela i Robert Cieplakowie, młodsze rodzeństwo Roberta — brat Kacper i siostra Ania oraz jej ówczesny chłopak, Maks Potworowski. Słońce świeciło niemiłosiernie, a kąpiel w rozgrzanym jeziorze była bardzo przyjemna. Po kilku piwach atmosfera się rozluźniła. Wbiegli do wody i pryskali się nią, krzycząc do siebie głośno. Zbliżał się wieczór. Anka i Ela leżały na kocu i obserwowały chłopaków, którzy skakali do wody. Raz po raz wybuchały śmiechem. Tymczasem męska część ekipy powróciła na koc. Maks wyciągnął z plecaka blanty i zaproponował, by spróbowali zajarać.
— W sumie czemu nie — powiedział Robert, przejeżdżając dłonią wzdłuż uda Elki, która zachichotała.
Wieczór dopiero się rozkręcał i na jednym skręcie, który beztrosko krążył pomiędzy nimi, się nie skończyło. W pewnym momencie Robert z Elką gdzieś zniknęli, a pozostali leżeli na kocu i rozmawiali o życiu. Niebo było czyste, a gwiazdy świeciły wyjątkowo mocno.
Po jakimś czasie Robert i Elka wrócili. Na policzkach dziewczyny były rumieńce, a brązowe włosy wyglądały jak rozwiane przez wiatr. Najmłodszy, wówczas siedemnastoletni Kacper rzucił im tylko spojrzenie, a Maks zagwizdał przeciągle, a jego dziewczyna uderzyła go w ramię.
— Nie bądź głupi! — powiedziała z przekąsem i spojrzała na niego z wyraźnym zażenowaniem.
— Do tej pory ci to nie przeszkadzało — zaśmiał się, a potem dorzucił: — Myślę, że Robercikowi przyda się zimna kąpiel dla ochłody.
— Chyba tobie — odparował Robert, a potem obaj udali się w kierunku pomostu.
Najpierw skoczył pierwszy z mężczyzn, potem drugi. Gdy nie wypłynął od razu, Elka zaczęła głośno krzyczeć. Maks wyciągnął się go na brzeg i wtedy okazało się, że jest coś nie tak. Krzyki, przekleństwa, wzajemne oskarżenia. Jedynie Ania zachowała odrobinę trzeźwości umysłu i zadzwoniła po karetkę. Chłopak był nieprzytomny i, jak się później okazało, dodatkowo złamał kręgosłup. Jego żona spojrzała w niebo, nie kryjąc łez, które spływały jej po policzkach. Był to jeden z pierwszych wieczorów, podczas których zostawili swoją kilkuletnią córkę z dziadkami, a sami wyskoczyli na beztroski wypad nad jezioro. Gdyby kobieta mogła przewidzieć losy tego wieczoru, z pewnością wolałaby zostać w domu.
— Chodź — powiedziała Anka. — Gwiazdy nie spadną i nie spełnią naszych życzeń. Ale, jakby co, pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć.
Wtedy jeszcze obie w to wierzyły. Dopiero później się wszystko posypało.La Dolce Vita
W kawiarence siedział znany w okolicy biznesmen, Jan Kolecki, który rozmawiał z Joanną Płaczek, właścicielką niewielkiego pensjonatu. O ile do ośrodka pana Joachima przyjeżdżali głównie rodzice z dziećmi lub emeryci, chcący spędzić czas wolny w otoczeniu przyrody, o tyle pensjonat tętnił życiem głównie za sprawą dzieci kolonijnych. Niestety, po i konflikcie ze wspólniczką, interes powoli przestawał być żyłą złota. Z roku na rok szło coraz gorzej. Coraz rzadziej podpisywano z nimi kontrakt na spędzenie wakacji, motywując to brakiem ciekawych miejsc i wydarzeń w okolicy. Rodzice stawiali na obozy tematyczne, językowe lub zagraniczne. W Nowym Mieście nie było niczego wyjątkowego, co mogłoby przyciągnąć nowobogackich nastawionych na sukces ludzi, a MOPS, który organizował kolonie dla biedniejszych dzieci, godził się zorganizować u niej wypoczynek, ale za znacznie niższą cenę. Lasy i jezioro oraz nieco zapuszczone, zarośnięte wysoką trawą boisko, znajdujące się obok ośrodka, nie robiły zresztą wrażenia nawet na biedniejszych dzieciach.
— Pani Joanno — zaczął Kolecki. — Co sądzi pani o mojej propozycji?
Mężczyzna miał na sobie płócienny garnitur w kolorze jasnego błękitu, który pasował do koloru jego oczu. Intensywnie niebieskie tęczówki kontrastowały z ciemnymi włosami, które zostały przystrzyżone w najmodniejszą fryzurę. Wiedział, że robi wrażenie na kobietach, dlatego zdziwiło go, że rozmówczyni wydaje się być całkowicie obojętna na jego urok. Próbowała twardo negocjować warunki, jednak dość szybko przekonała się, że właściwie nie ma wyjścia.
— Wolałabym nie sprzedawać ośrodka — powiedziała matowym głosem, odganiając mysi kosmyk włosów, który opadł jej na zmęczone czoło. — Czy byłaby możliwość wynajmu…?
— Zdaje sobie pani sprawę, że planuje przeprowadzić tutaj szereg remontów — upił łyk kawy i spojrzał przekonująco na Joannę. — To byłoby niemożliwe, gdybym był jedynie najemcą.
— Proszę…
— Pani Joanno, jak rozumiem, rozstała się pani ze swoją wspólniczką, co znacząco zmieniło pani sytuację na rynku. Sama pani widzi, że ośrodek wygląda obecnie jak cień tego, który wcześniej był oblegany przez tłumy turystów. Nie ma popytu, nie ma podaży, pani Joanno. Celuje pani w niewłaściwą grupę. Wakacje nad jeziorem są obecnie nieatrakcyjne, co innego, gdyby zainwestowała pani w salę konferencyjną i postawiła na miejsce, gdzie będą organizowane szkolenia. Ja mam pomysł, kapitał, a pani ma miejsce, któremu chętnie pomogę rozwinąć skrzydła. Wystarczy, że pani je sprzeda — uśmiechnął się i zdecydowanym gestem dłoni przywołał młodziutką kelnerkę. — Proszę o rachunek — zwrócił się do dziewczyny, gdy ta podeszła do ich stolika.
Joanna w milczeniu dopiła kawę. Wyciągnęła portfel, by zapłacić za swoje zamówienie, ale Jan powstrzymał ją.
— Ja zapłacę.
Kelnerka podała rachunek, przyjęła zapłatę, zdziwiona wielkością napiwku. Rzadko zdarzało się, że ktoś zostawiał go w setkach. Nie zaprotestowała jednak i po grzecznym podziękowaniu odeszła. Joanna kątem oka zobaczyła, że w oczach nastolatki pojawiły się niezdrowe błyski i że dziewczyna wyszeptała coś do swojej koleżanki, która jedynie wzruszyła ramionami.
— Przemyślę to — powiedziała Joanna niepewnym głosem, a Jan uśmiechnął się tylko.
Wiedział, że kobieta została złamana.
Kilka miesięcy później właścicielka pensjonatu wyjechała z miasteczka, a na jego terenie rozpoczął się remont. Jan Kolecki sprawił, że miejsce w dość szybkim czasie zaczęło pięknieć. Budynek został ocieplony, a pokoje nabrały bardziej surowego, nowoczesnego charakteru. Zamalowane zostały napisy w stylu: “Ja tu byłem” i “Kocham Olę”, albo “Ekipa 2005 4Ever”, które znajdowały się na ścianach pokoju i drewnianych szafkach nocnych. Stare meble zostały wyrzucone, a w ich miejsce pojawiły się inne — białe, jasne i pachnące czystością.
Teoretycznie wszystko wyglądało lepiej, a już wkrótce, dzięki dobrej reklamie, ośrodek ponownie zaczął być oblegany. Nie wszyscy jednak cieszyli się z takiego obrotu sprawy. Wśród osób, którym sprzedaż ośrodka nie była na rękę był Sławek Majchrzak, który pracował w przybytku pani Płaczek jako ogrodnik i ktoś w rodzaju zarządcy. Mężczyzna dostał wypowiedzenie i któregoś dnia po prostu wrócił do domu jako ktoś, kto przegrał. Ponieważ pracował na czarno, nie mógł liczyć na kuroniówkę, a całe utrzymanie zaczęło od tego dnia spoczywać na Iwonie, jego drobnej i nieśmiałej żonie, która pomagała w kuchni w kawiarni Dolce Vita. Mieli dwójkę malutkich dzieci, Filipa i Damiana, którzy dość szybko pojęli, że nie mogą pozwolić sobie na wszystkie zabawki, jakie pokazują w reklamach telewizyjnych i że zimą muszą chodzić w za małych kurtkach, ponieważ ich rodziców nie stać na zakup nowych.
Następnego lata już nic nie wyglądało tak, jak wcześniej, ale trzeba było żyć dalej. Była to jednak pierwsza rysa, która pojawiła się na ich życiorysie jak na szybce telefonu, który upadł na chodnik.
Niby nic takiego się nie wydarzyło, niby wszystko się poukładały, ale rozpoczęło tę historię i jak domino rozpoczęło całą sekwencję kolejnych zdarzeń. Tych, o których po latach nie chce się wspominać.Luiza
Nowe Miasto — białe literki na zielonej tablicy przy wjeździe do miejscowości były nieco pożółkłe i pozdzierane, ale wywołały uśmiech na twarzy Luizy Piotrowskiej. Dziennikarka, nieco zmęczona po podróży do stolicy, poczuła radość z powrotu do domu. Szkolenie, w którym miała okazję uczestniczyć, pozwoliło jej na zdobycie nowej wiedzy na temat nowych mediów. W głowie urodziło jej się kilka wizji, które postanowiła przedyskutować ze swoim pracodawcą. Wiedziała, że — jeśli wydawana przez nich gazeta — zaistnieje w sieci, będzie to dla niej wielka szansa. Do tej pory nie układało jej się zbyt dobrze. Wciąż była “na drugim miejscu”. Jak nieszczęsny Adaś Miauczyński w “Nic śmiesznego”. Jak sportowiec, który dał z siebie wszystko, a mimo to potknął się tuż przed metą. Teraz miała szansę to zmienić. Podjechała pod bramę, zaparkowała auto i spokojnym krokiem udała się do mieszkania.
Piotrowska pracowała w podrzędnym brukowcu w małym miasteczku, nie dlatego, że nie grzeszyła inteligencją, lecz dlatego, że związała się uczuciowo z tym miejscem. Tak przynajmniej tłumaczyła bogatemu producentowi telewizyjnemu, który kilka lat wcześniej proponował jej karierę prezenterki w nowym programie telewizyjnym. Prawda jednak była zupełnie inna — Luiza osiadła w swojej miejscowości, najpierw z powodu miłości, która podstępnie sprawiła, że chciała tu wrócić, a potem, że nie miała ochoty wyjeżdżać. Następnie z powodu konieczności opieki nad starzejącymi się rodzicami. Ostatecznie z powodu zasiedzenia. Przebywała tu już tak długo, że nie miała najmniejszej ochoty tego zmieniać, zwłaszcza, że miała stałą pensję i etat. Po miłości pozostały wspomnienia, a rodzice już dawno umarli, ale gdzieś po drodze przestała w niej samej tlić się ta odwaga, która wcześniej nakręcała ją do działania. Sama nie wiedziała, w którym momencie przestała być tą śmiałą, pewną siebie dziewczyną. Świat wydawał jej się do zdobycia. Gdy wyjeżdżała na studia, była niemal pewna, że już nie wróci do rodzinnej miejscowości. Zamierzała zrobić wielką karierę i była bliska, by to osiągnąć. Nie wiedziała, w którym momencie coś poszło nie tak. A właściwie doskonale zdawała sobie z tego sprawę, choć starała się o tym nie rozmyślać. Rozgrzebywanie starych ran bolało i sprawiało dziwną satysfakcję jedynie podczas rozmów z przyjaciółką przy winie.
Luiza nie miała jednak na to czasu, a jeszcze mocniej obawiała się, że — gdyby otworzyłaby się przed którąś koleżanką z Nowego Miasta — okazałaby niepotrzebną słabość, która nie pasowała do starannie wykreowanego wizerunku. Czasem rozmawiała z dawnymi przyjaciółkami z czasów studenckich, ale czas sprawił, że relacje wyblakły. Podobnie jak ich wspólne fotografie. Coraz rzadziej telefonowały do siebie. Zresztą, tematów do rozmów okazywało się coraz mniej. Okazało się, że znajdowały się w innych punktach życia. Gdy wszystkie miały te dwadzieścia, dwadzieścia parę lat, głowy pełne marzeń i przygody, które do dziś wywoływały uśmiech na jej twarzy, czuły się sobie bliskie. Po latach ich drogi się rozeszły, a rozmowy stawały się coraz krótsze. Podobnie zresztą jak dni i momenty, które mogły dla siebie znaleźć w tym rozgardiaszu. Z czasem Luiza nie wyciągała już telefonu, by zadzwonić. Przestała też czekać na połączenie. Wszystkie były błyskotliwe i wróżono im wspaniałą przyszłość, ale taka przytrafiła się tylko jednej z nich, której twarz częściej widywała w telewizji i na plotkarskich portalach. Druga, z tego co wiedziała, utknęła w roli żony i matki, a jedynym tematem rozmów, jaki poruszała, stały się jej pociechy.
Luiza miała skończone czterdzieści dwa lata. Mimo że wyglądała na dużo młodszą, wiedziała, że coś ją ominęło. Coraz częściej wydawało jej się, że to życie, które niegdyś stało przed nią otworem, oddaliło się nagle i toczyło gdzieś obok niej. Opisywała je. Była pierwsza na miejscu zdarzenia, prowadziła dużo rozmów i wszyscy w okolicy kojarzyli jej nazwisko.
Mimo że zajmowała się głównie błahostkami, takimi jak drobne kradzieżami w sklepie, czy wywiadami z lokalnymi celebrytami, na przykład z byłą żoną burmistrza, która założyła stadninę koni, była rzetelna i wykonywała swoje obowiązki z zaangażowaniem. Szef Luizy, jak sam mówił, cenił jej rzetelność, ale jednocześnie sprawiał wrażenie, jakby odrobinę się jej obawiał. Pewnie dlatego najpoważniejszymi artykułami zajmowała się jej redakcyjna koleżanka, starszawa już Melania, słynąca z „bajdurzenia” i koloryzowania. Luiza przyjmowała to z nieco ironicznym uśmiechem, nawet jeżeli wewnętrznie się oburzała na taką niesprawiedliwość. Obie panie nie stały się nigdy przyjaciółkami.
Piotrowska usiadła na łóżku i przy nieco jaskrawym świetle rozłożyła swoje notatki. Wiedziała, że z planem rozbudowy gazety o informacje internetowe, ma asa w rękawie. Odgarnęła z twarzy jasne włosy, które przysłoniły jej oczy. Założyła okulary i zagłębiła się w lekturę. Po przeczytaniu ułożyła sobie w głowie plan rozmowy z pracodawcą. Zanotowała najważniejsze punkty w czerwonym notesie, a następnie zrobiła sobie mocną herbatę. Mimo że była zmęczona, postanowiła dopisać jeszcze kilka zdań i nanieść poprawki do swojego najnowszego artykułu. Usiadła z kubkiem, białym, ozdobionym drobnymi różyczkami. Gdy niosła go do pokoju przyjemnie ogrzewał jej chłodne dłonie. Pierwszy łyk chłodnego, cierpkiego napoju ożywił ją. Sprawił, że poczuła się mniej sennie. Choć nadal była znużona, mogła zabrać się do pracy. Odpaliła laptopa i usiadła przy nim w milczeniu. Była zadowolona. W programie graficznym nieco podrasowała zdjęcia i dodała do materiału. Klik. Klik. Mail poszedł.
Nim zauważyła, minęła noc. Majowe niebo nagle pojaśniało, zmieniając kolor z czarnego na ciemny fiolet, a potem na intensywny pomarańcz. Przez ciemne rolety typu noc-dzień przebijały promienie jesiennego słońca. Luiza zerwała się z miejsca, jakby porażona jego przebłyskami. Spojrzała na laptopa, na którym migotała informacja o wyczerpanej baterii. W kubku pozostały resztki zimnej, niedopitej herbaty. Przez chwilę kobieta nie wiedziała, co się dzieje. Czy znajduje się w półśnie? Czy zdołała przepracować całą noc, a może przysnęła z głową na laptopie. Spojrzała na zegarek. Była szósta. O ósmej miała stawić się w redakcji z nowymi pomysłami.
Ta myśl ją nieco rozbudziła. Odstawiła kubek na szafkę nocną i udała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, zmywając z siebie całe zmęczenie, a może nawet nudę, która była — obok samotności — jedną z jej nieodłącznych towarzyszek.
Tamtego dnia jednak coś miało się zmienić i czuła to w kościach. W pośpiechu zjadła śniadanie i wyszła z mieszkania, zamykając je na klucz. Z zadowoleniem przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze windy. Wyglądała na kobietę sukcesu, a nawet, jeśli był to tylko pozór, sprawiał, że poczuła się nieco pewniej. Zeszła do auta. Odpaliła je i ruszyła do siedziby redakcji. Z właściwą sobie spostrzegawczością zauważyła auto na obcych rejestracjach, które minęła w okolicach świateł. Uśmiechnęła się lekko na myśl, która zakiełkowała jej w głowie.
Coś miało się wydarzyć.
Gdy weszła do redakcji, panowała jednak smutna i nerwowa atmosfera. Luiza przez kilka dni była na szkoleniu, a do domu wróciła wczorajszej nocy. Chociaż wiedziała, że Melania Albert udała się do szpitala na zabieg, nie wiedziała, że nie wszystko poszło tak jak powinno.
Kobieta planowała od razu wrócić do pracy, ale okres rekonwalescencji miał zostać przedłużony.
— Dlatego, mam nadzieję, że pani to zrozumie… Przejmie pani część obowiązków pani Melanii — redaktor pisma rozpoczął swój monolog. — Potrzebujemy na wczoraj artykułu o panu Joachimie i jego ośrodku.
— Jasne — zamrugała oczami. — Mam również pewną propozycję. Myślę, że panu się spodoba. Pomyślałam, że może warto byłoby przenieść część naszych działań także do Internetu. Sam pan wie, że papierowa prasa coraz częściej przegrywa z informacjami w sieci. Gdybyśmy stworzyli swoją stronę, moglibyśmy rozwinąć nasze działania — dodała.
— Po co to? — zapytał Adam, pocierając policzek dłonią.
Oznaczało to, że był nerwowy. Luiza jednak nie dała zbić się z tropu. Poczuła, że właśnie teraz ma swoją chwilę. Że powinna ją wykorzystać, póki nie ma Melanii, która znacznie lepiej dogadywała się z naczelnym. Starsza koleżanka zawsze wchodziła jej w słowo, wtrącała się do jej pracy i zabierała najlepsze kąski. Teraz dziennikarka mogła spokojnie porozmawiać ze swoim przełożonym.
— Chociażby po to, by zwiększyć zasięgi. Nowe Miasto kiedyś tętniło życiem, było dość znaną miejscowością turystyczną. Teraz to marne wspomnienia. Joachim od lat prowadzi agroturystykę, ale — Luiza uśmiechnęła się krzywo — bądźmy szczerzy… Gdyby nie miał też innej działalności, byłoby słabo. Myślę, że wielu ludzi nie ma pojęcia o potencjale naszej miejscowości. My możemy to zmienić — mrugnęła. — Przygotowałam na razie zarys tego, w jaki sposób powinniśmy zadziałać i… — westchnęła nieco teatralnie
— To ciekawe, co pani mówi, pani Luizo — redaktor, który miał już swoje lata i nie przepadał za zmianami, początkowo wydawał się być oszołomiony, ale po chwili jego mózg zaczął działać na najwyższych obrotach.
Rozmyślał, do kogo zadzwonić, żeby inwestycja okazała się trafiona. W końcu zależało mu na zyskach.
Od tego dnia życie Luizy nabrało tempa. Nie tylko pracowała za dwie osoby, przejmując część pracy, którą zazwyczaj zajmowała się jej redakcyjna koleżanka, ale również starała się rozkręcić witrynę internetową. Informatyk i graficy pomogli opracować wersję estetyczną, natomiast sama Luiza zadbała o treść merytoryczną strony. Pracowała niemal całymi dniami, pijąc znacznie więcej kawy niż wcześniej. Mimo że czuła się zmęczona, nie było jej z tego powodu źle. Wręcz przeciwnie, po raz pierwszy od dawna czuła, że to, co robiła, miało sens.
Uśmiechnęła się do kubka z kawą, gdy zobaczyła, że na stronie pojawiło się pierwsze tysiąc wyświetleń. Dość szybko zaczęła dostrzegać sens swojej pracy.
— Cześć, Luiza — usłyszała w słuchawce telefonu głos Joachima. — Nie uwierzysz, co się stało?! Umówiłem już trzeciego letnika na okres wakacyjny. Odkąd zamieściłaś artykuł o naszym ośrodku, telefony się urywają.
— To świetnie — odparła, lekko przymykając oczy.
Na jej twarzy pojawił się uśmiech.Ewa
Po kolejnej kłótni z Przemkiem, Ewa wiedziała, że to koniec. Niby nie padły żadne słowa, które oznaczały rozstanie, ale w niej samej coś umarło. Nagle poczuła, że nie ma sensu ratować już tego, co było między nimi, zwłaszcza, że od dłuższego czasu nie łączyło nic ich więcej poza przywiązaniem. Gdy tamtego wieczoru, usiadła przy komputerze, by odpowiedzieć na zaległe maile, jej oczom ukazała się reklama nowopowstałej strony. Wiedziona nagłym impulsem, weszła na fanpage, a następnie portal _Co Nowego_. Początkowo bez większego zainteresowania, przeglądała artykuły, zamieszczone na stronie przez niejaką Luizę Piotrowską, by wkrótce zagłębić się w treść reportażu o starszym mężczyźnie, prowadzącym ośrodek agroturystyczny. Był napisany lekko i w taki sposób, że nie od razu dało się wyczuć, że to artykuł sponsorowany.
— Ewka, chodź — lekturę przerwał jej krzyk Przemka.
— Za chwilę! — krzyknęła i przejechała wzrokiem po opowieści mężczyzny, ciekawych spostrzeżeniach dziennikarki i przebijającej się przez to wszystko nienachalnej promocji miasteczka i ośrodka.
— Ewka, noo! Kolacja stygnie — ponowił prośbę jej partner, na co brwi Ewy uniosły się nieznacznie.
Była zdziwiona, że Przemek przygotował kolację. Jak się okazało, płonne były jej nadzieje, choć i tak musiała docenić gest. Chłopak zamówił przez Internet kurczaczki z KFC, które niedawno przywiózł dostawca. Zaczytana dziewczyna nawet nie spostrzegła, że ktoś u nich się pojawił.
Usiadła do stołu. Przemek nalał wino do kieliszków, jakby czuł się winny i chciał odpokutować. Ewa kątem oka obserwowała jego zachowanie. Szczupły blondyn o niebieskich oczach miał na sobie białą koszulę. Zaskoczyło ją to, zazwyczaj ubierał się w sportowe ciuchy. Przez chwilę miała nadzieję, że może jej się oświadczy lub powie, że znalazł pracę. Wiedziała, że to zmieniłoby postać rzeczy. Miała dość tego, że chłopak — od czasów studenckich — nie umiał właściwie nigdzie się zaczepić. Nie miał pomysłu na siebie, a każda działalność zawodowa, której się podejmował, szybko kończyła się albo długami, albo niesmakiem. Rozpieszczony przez rodziców Przemysław miał wrażenie, że wszystko mu wolno. Nie znosił, gdy ktoś mówił mu, co ma zrobić, a sam pakował się wciąż w dziwne interesy, kryptowaluty i genialne inwestycje, które zazwyczaj kończyły się fiaskiem. Sama Ewa osiągnęła coś w rodzaju sukcesu. Studiowała równolegle administrację i lingwistykę, podczas studiów dwa razy wyjechała na Erasmusa, a w czasie wakacji pracowała na swoje doświadczenie. Dość szybko dostała się na staż w korpo, który dość szybko zamienił się w etat i nim się obejrzała stała się trybikiem w maszynie. Nie do końca jej to odpowiadało, za to Przemek wydawał się być tym faktem zachwycony. Ona zarabiała, on chętnie korzystał z tego, co udało jej się zdobyć.
— Kochanie — zaczął teraz, siadając tuż obok niej przy stole. — Chciałbym cię przeprosić za dziś.
— Mhm — uśmiechnęła się i wbiła w niego czekoladowe oczy. — Widzę, że się starasz.
— Tak sobie pomyślałem — ciągnął dalej — że może moglibyśmy zainwestować…
— Co? — twarz Ewy nagle skamieniała, a kurczaczek utknął jej w gardle.
Zakasłała, spoglądając na Przemka, który — niezrażony jej wzrokiem — zaczął mówić o swoim planie wejścia na rynek nieruchomości. Pomysł wydawał mu się genialny, choć Ewa doskonale zdawała sobie sprawę, że nie miał pojęcia, w jaki sposób powinien wejść do branży, a jakiekolwiek działania naraziłyby na straty finansowe właśnie nią. Odsunęła talerz i wstała od stołu.
— Coś się stało, kochanie? — zapytał chłopak, który był tak zaaferowany swoim monologiem, że nie zauważył, że Ewa od dłuższej chwili go nie słuchała.
— Nie! Nic się nie stało! Po prostu mam tego, kurwa, dosyć! Dosyć! Tego, że cały czas na mnie żerujesz — krzyknęła, sama zaskoczona swoim wybuchem. Po chwili dodała już znacznie spokojniej: — To koniec, Przemek.
Wyszła z jadalni, kierując swoje kroki do pokoju. Wiedziała, że mężczyzna był zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek jej odpowiedzieć.
Usiadła na łóżku, zastanawiając się, co zrobić. Bez namysłu spakowała swoje rzeczy do walizki, a potem napisała wniosek z prośbą o zaległy urlop do szefa. Miała do wykorzystania ponad dwadzieścia dni. Mimo późnej godziny zadzwoniła i porozmawiała chwilę ze swoim pracodawcą, który początkowo próbował odwieść ją od pomysłu wypoczynku, ale po krótkiej rozmowie zgodził się. Uprzedziła, że jutro wpadnie tylko na chwilę, a później wyjeżdża.
Tej nocy nie spała. Przemek wyszedł, po tym jak go zostawiła i nie podjął nawet próby rozmowy. Nie interesowało ją, co robi i z kim. Sama potrzebowała zmiany otoczenia i złapania oddechu.
Z ekranu laptopa zerkała na nią twarz niejakiego Joachima Wójcika i jego żony. Za nimi stał piękny dom z dużymi okiennicami. Dokładnie taki, o jakim marzyła, gdy była jeszcze dzieckiem. Dziewczyna, która wychowała się w bloku, pomyślała, że pięknie byłoby spędzić chociaż wakacje w tak wspaniałym lokum w otoczeniu lasu i jeziora. Miała dość miłości i, chociaż kochała oddech nocnego miasta, potrzebowała odrobiny wytchnienia.
Następnego ranka czekała na nią przygoda. Podekscytowana jak mała dziewczynka przed wycieczką szkolną, pojechała do pracy. Po krótkiej rozmowie z szefem, zapewniła, że nie zostawia swojemu zmiennikowi żadnych zaległości i w razie problemów, może do niej dzwonić.
— No cóż, życzę miłego urlopu, pani Solon — uśmiechnął się jej przełożony, podpisując odpowiednie dokumenty.
— Dziękuję.
— Dokąd pani jedzie, jeśli można spytać — zainteresował się nagle, a w jego oczach pojawił się pewien błysk.
Na krótko. Mimo to można było z niego wyczytać, że sam, gdyby mógł, zostawiłby za sobą papierzyska i wsiadł do samolotu na Malediwy.
— Jeszcze nie zdecydowałam — skłamała gładko Ewa, uśmiechając się nieśmiało — Muszę odreagować problemy osobiste.
— Rozumiem, baw się dobrze. Szczęśliwy pracownik jest bardziej wydajny.
— Do widzenia — Ewa starała się, by głos jej nie zadrżał.
Podświadomie czuła, że już nie wróci do tego miejsca. Nie była jeszcze gotowa na całkowite spalenie za sobą mostów i dlatego nie złożyła tego dnia wypowiedzenia, ale potrzebowała zmiany. Spokoju. Dlatego, gdy wyszła z budynku, poczuła wolność. Rozpuściła włosy, spięte w wysoki kucyk. Poczuła ulgę w skroniach, a gęste kosmyki opadły jej na plecy. Roześmiała się w głos, czując się, jakby wybierała się na wagary. Przez myśl jej przeszło, że skończyła nie tylko z Przemkiem, ale i z byciem grzeczną dziewczynką, która nigdy nie zapaliła papierosa, ani nie opuściła lekcji. Myśl o ucieczce gdzieś w nieznane była podniecająca. Poczuła dreszcz emocji, a na jej twarzy pojawiły się lekkie rumieńce.
Po wejściu do auta, wbiła do nawigacji nazwę Nowe Miasto. Miała ośmioletnią scodę, która pasowała do jej stabilnego stylu życia. Przez następnych kilka godzin czuła, że zmierza ku przygodzie. Śpiewała wraz z radiem, a krajobrazy za oknem zmieniały się. Po opuszczeniu Warszawy, jechała najpierw drogą szybkiego ruchu, później małymi, bocznymi dróżkami. Cel podróży był coraz bliżej.
Udało jej się wjechać w wąską, mało uczęszczaną szosę. Wzdłuż drogi rosły drzewa; po jednej stronie był las, a po drugiej pola uprawne. Wkrótce wjechała do niewielkiej miejscowości, za rynkiem skręciła, by w następnej wiosce skręcić w lewo. Uśmiechnęła się, gdy za oknem pojazdu zaczęło roztaczać się jezioro. Jego woda była w odcieniu niebiesko- zielonym.
Odetchnęła. Czasem tak jest. Wydaje się człowiekowi, że jest już za późno, że nic go nie czeka, że to koniec. Słowo klucz: wydaje. Po nawet najczarniejszej nocy wstaje słońce. Oczy powoli przyzwyczajają się do światła. Kilka mrugnięć. Jest wiosna. Upojnie pachną konwalie i fiołki, więc można oddychać lżej. Powoli mija stan smutku i okazuje się, że tuż za winklem kryją się najpiękniejsze chwile. To właśnie jest początek. Czasem wydaje się człowiekowi, że jest za późno, ale nigdy nie jest za późno, by kochać, cieszyć się błękitem nieba i nie dać się zwieść nienawiści.
Dum spiro, spero.Joachim
Joachim Wójcik był właścicielem gospodarstwa agroturystycznego. Teraz, pod koniec czerwca, spędzał czas, zapisując rezerwacje letników. Odkąd Kolecki zamknął swoją działalność, jego ośrodek był jedynym w najbliższej okolicy. Biznesmen szukał kupca na nowoczesny ośrodek, ale ciężko było znaleźć zainteresowanych. Wójcik uśmiechnął się. Swoje gospodarstwo założył już przed laty i mimo wielu słabszych lat, był dumny z pracy, jaką włożył w istnienie tego miejsca. Samodzielnie uporządkował budynki gospodarcze i przerobił je na białe, miłe domki letniskowe. Niestety po kilku latach urocze pokoiki świeciły pustkami. Kołdry, uszyte własnoręcznie przez jego żonę, zawsze uśmiechniętą, Jolę, zostały, brutalnie rzecz ujmując, zeżarte przez mole. Zwietrzałe powietrze sprawiało, że oczy Joachima zaczynały łzawić. Nie z powodu alergii, jak twierdziła jego małżonka, lecz, jak sam uważał, z nostalgii za wyśnionym okresem świetności tego miejsca. To był czas, gdy większość wybierała na wakacje ośrodek wczasowy, należący najpierw do pani Joanny Płaczek, później do Jana Koleckiego. Mimo tego nie poddawał się i wciąż dbał o odnawianie pomieszczeń. I w końcu, o ironio, od czterech lat nowoczesny obiekt niszczał, a jego “dziecko” zaczęło przyciągać amatorów letniego wypoczynku nad jeziorem.
Joachim był ciągle krzepkim pięćdziesięciolatkiem o dość krępej budowie. Miał czarne, krótko przystrzyżone włosy i siwe wąsy. Wyglądało to dość śmiesznie, dlatego jego żona ciągle, acz bezskutecznie, próbowała namówić go, by je ogolił.
— Posądzą cię o farbowanie włosów — mawiała, uśmiechając się.
Nie było w tym krzty złośliwości. Joachim i Jola stanowili dobrą parę. Oboje niewysocy, czarnowłosi i wiecznie uśmiechnięci. Oboje kochali ludzi i byli kochani przez innych. Mieli szesnastoletniego syna, Antoniego. Syn był nieco naiwnym chłopcem. Uczył się dość słabo, aczkolwiek obdarzony był dużą wyobraźnią. W podstawówce i gimnazjum nie odnajdywał się wśród szkolnych kolegów. Jola niejeden raz próbowała interweniować, gdy dokuczał mu Michałek Kolecki, ale ponieważ ojciec chłopca należał do najbardziej wpływowych ludzi w okolicy, sprawę zamiatano pod dywan. Wójcik doskonale zdawał sobie sprawę, że sytuacja między dorosłymi, miała pewien wpływ na dzieciaki. Syn biznesmena czuł się lepszy, a właściciele gospodarstwa agroturystycznego byli traktowani jako konkurencja.
Kiedy pewnego wiosennego popołudnia Luiza zadzwoniła do Joachima w jego sercu narodziła się nadzieja. W wyobraźni widział załatywanie dziur w materacach, odmalowywanie wyblakłych już ścian w pokoikach, zachwycone oczy letników. Luiza była koleżanką Joli, jeszcze z podstawówki. Chodziły do jednej klasy i, choć się nie przyjaźniły, nawet po wielu latach utrzymywały poprawne stosunki. Może właśnie dlatego dziennikarka zdecydowała się przeprowadzić wywiad z Joachimem? Mężczyzna wolał się nad tym nie zastanawiać. Wierzył, że reklama zapewni mu sukces. I rzeczywiście. Jeszcze tego samego dnia jego telefon zaczął wręcz pękać od wiadomości, a kilka dni później usłyszał dzwonek do drzwi.
Ujrzał za nimi młodą kobietę, obładowaną tobołami. Chciała wynająć pokój na czas nieokreślony.
— Na początek mogę pani zaproponować trzy tygodnie — powiedział z uśmiechem.
— Świetnie! Idealnie pasuje — odparła dziewczyna.
— Mam nadzieję, że spodoba się pani u nas — dodał. — Za chwilę pozna pani moją żonę, Jolę. Ona chętnie oprowadzi panią po naszej posiadłości. Czy pokój jednoosobowy wystarczy. Na razie jesteśmy w stanie udostępnić pani niewielki pokoik na poddaszu z widokiem na jezioro. Zapewniamy też dostęp do kuchni i łazienki. Może pani zamówić pakiet z wyżywieniem…
— Chętnie — przerwała mu. — Biorę. Czy cena jest taka sama, jak w Internecie?
— Tak, oczywiście.
Po chwili pojawiła się również Jola.
— Dzień dobry. Pani…
— Ewo — kobieta podała jej rękę. — Miło panią widzieć.
— Dobrze, zaprowadzę panią do pokoju, a potem dopełnimy formalności. Czy chce pani skorzystać z opcji obiadów?
— Tak, dawno nikt dla mnie nie gotował — zaśmiała się Ewa. — Miło będzie trochę odpocząć.
Jeszcze tego samego dnia Ewa udała się na spacer po okolicy. Pogoda była ciepła, ale nie upalna. Usiadła na plaży, przyglądając się czystej niczym nie wzburzonej wodzie. Nie była jedyną spacerującą. Na pomoście siedział młody, może dwudziestoletni chłopak, który zapisywał coś w swoim notesie. Nie zwróciła na niego większej uwagi. Zauważyła jedynie, że charakteryzowała go delikatna uroda, a ciemne włosy opadały mu na czoło. „Artysta” — pomyślała z uśmiechem.
Gdy wieczorem ulokowała się w swoim pokoiku, niemal od razu usnęła. Już dawno nie miała tak lekkiego snu.Luiza
Luiza była wyczerpana. Pracowała znacznie dłużej niż wcześniej, zwłaszcza, że Melania coraz bardziej ograniczała swoją rolę w działalności dla redakcji. Pogoda robiła się coraz bardziej upalna. Tym boleśniej odczuwała skutki wybuchów gorąca, które od dłuższego pojawiały się w najmniej spodziewanych momentach. Tego dnia po pracy udała się nad jezioro. Zastanawiała się, w jaki sposób ugryźć temat wakacyjnego wypoczynku. Było już tylko kilka dni do końca roku szkolnego, dlatego spodziewała się, że temat będzie chodliwy. Na szyi miała aparat fotograficzny, którym postanowiła zrobić zdjęcia plaży i znajdującego się nieopodal niej placu zabaw.
Zapowiadała się piękna pogoda. Piotrowska sprawdziła w aplikacji telefonicznej, że przez najbliższe dwa tygodnie ma utrzymać się słońce. Jej rozmyślania przerwał sygnał sms- a. Marcin Bednarek, znajomy z dawnych lat, a obecnie dyrektor miejscowej podstawówki, kontaktował się z nią informacją o zakończeniu roku i planowanych uroczystościach. Wzdrygnęła się. Mimo że już od dłuższego czasu nie utrzymywali ze sobą kontaktu, nadal znała na pamięć każdą cyferkę. Przystanęła przy jednym z drzew, przytrzymując je swoją ręką i próbowała złapać oddech. Wiedziała, że wiadomość nie zawiera w sobie niczego osobistego. Mimo to przed jej oczami pojawiły się wspomnienia, które wielokrotnie próbowała wymazać ze swojej głowy. Nie lubiła do nich wracać, wielokrotnie zresztą zaczynała kolejne etapy, ale okazało się, że wciąż tkwiły w niej dawne emocje.
Można zapomnieć o pierwszej miłości, a nawet o tej, która miała być ostatnia, ale nie da się zniszczyć wspomnień o kimś, kto odcisnął wyraźny ślad na historii całego życia. Takim kimś dla Luizy był Marcin Bednarek. Znali się właściwie od zawsze, ale wszystko zaczęło się pewnego lata, którego zmieniło wszystko, by umrzeć na następną wiosną. Gdy przesiadywali razem w jego ciemnym, niewielkim pokoiku i po wybuchach namiętności rozmawiali o życiu, sztuce i literaturze. W powietrzu unosiły się dym papierosów. Marcin był muzykiem, miał artystyczną duszę, która później, po latach stała się bardziej pragmatyczna, ale wtedy, w czasach szalonej młodości, wydawał jej się wyjątkowy. Z nikim innym nie czuła się tak jak w jego towarzystwie i żaden z mężczyzn, którego spotkała po rozstaniu z nim, nie mógł mu dorównać. Zbyt wysoko postawił poprzeczkę. Doskonale wiedziała, że był szczery. Nie było tak, że kłamał, gdy mówił, że będzie na zawsze, bo wtedy naprawdę w to wierzył. Obydwoje w to wierzyli, ale potem się zmieniło. Pojawiły się okoliczności, których wcześniej nie byli w stanie przewidzieć. Już nie pamiętała, o co poszło, ale czasem wystarczy jedno słowo i wszystko się zmienia. Nawet nie zadrżały im dłonie, gdy podawali je sobie na pożegnanie. Przymknęła oczy. To nie jest tak, że to były brednie, bo wtedy, tamtego lata to wszystko miało sens.
Luiza nie uważała, żeby miłość, która ich połączyła, była szczególnie wyjątkowa. Nie, co to, to nie. Musiała jednak przyznać, że to, co wydarzyło się między nimi, miało na nią szczególny wpływ. To dla niego zdecydowała się powrócić do rodzinnej miejscowości, porzucić marzenia o wielkiej karierze, a nawet była gotowa założyć z nim rodzinę. Teraz, z perspektywy czasu, widziała naiwność swojego działania. Gdyby mogła cofnąć czas, może postąpiłaby inaczej, ale wtedy miała dwadzieścia cztery lata i przeżywała najpiękniejszy romans swojego życia.
Czasem zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby jednak im wyszło. Powracał w snach i myślała w takich momentach, czy on też czasem ją wspomina. Dość szybko jednak porzucała te refleksje, nie chcąc okazać słabości. Gdy zdarzyło im się spotkać, nigdy nie poruszała tematu wspólnej przeszłości.
Teraz też.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to i tak nie miałoby sensu. Marcin ułożył sobie życie, a właściwie dopasował się do niego. Wziął ślub z jakąś dziewczyną, która prasowała mu garnitury, mimo że w czasach, gdy spędzała z nim czas, wolał nosić przetarte dżinsy. Zaczął pracować w szkole, mimowolnie pozbywając się tej aury bohemy artystycznej, która wcześniej unosiła się wokół niego. Nadal był ambitny i zaangażowany w wiele zajęć, nie przestał też kochać muzyki. Swoją pasją potrafił zarazić młodzież. Zawsze uprzejmy i poukładany. Był lubiany. Luiza także go ceniła, uważając za profesjonalistę. Zdawała sobie jednak sprawę, że już nie był jej. Nie był tym samym, który wszedł do jej serca i złamał jej życie, gdy za bardzo mu zaufała.
Trzeba było jednak zachowywać pozory.
Odpisała na wiadomość i ruszyła dalej z uśmiechem na twarzy. Miała nadzieję, że przechodnie nie zauważyli, że przez chwilę zawiesiła się między przeszłością a teraźniejszością. Była już na tyle dojrzała, że wiedziała doskonale, że można iść dalej. Nawet, jeśli to, co wydarzyło się wcześniej, cały czas w nas tkwiło. Nie sposób pozbyć się przeszłości, skoro ma wpływ na naszą teraźniejszość. Na miejsce, w którym się znajdujemy. Poglądy. Sposób życia. Luiza usiadła na ławce i wyjęła z torby butelkę z wodą. Nagle poczuła się mocno samotna. Odkąd rodzice umarli, właściwie nie miała kontaktu z rodziną. Była jedynaczką, co boleśnie zaczynała odczuwać właśnie teraz. Większość kontaktów, które utrzymywała, miało rys zawodowy. Cały czas z kimś rozmawiała, ale nigdy bliżej. Miała całe grono znajomych, jednak nie nazwałaby żadnego z nich przyjacielem. Czy sama tak zdecydowała, czy los podjął te decyzje za nią? Nie miała pojęcia, ale wolała się nad tym nie zastanawiać. Zbyt wiele myśli potrafiło sprawić, że zaczynała się rozpadać. Zwłaszcza po kilku bezsennych nocach. Musiała głęboko odetchnąć i zacząć działać.
W końcu doszła nad jezioro, porobiła zdjęcia. Udało jej się również porozmawiać z Jolą Wójcik o planach wakacyjnych. Ucieszyła ją informacja, że ośrodek agroturystyczny już rozpoczął swoją działalność. Jeszcze wakacje się nie rozpoczęły, a już pojawili się pierwsi goście. Luiza uznała to za dobry znak. Jej działania przynosiły sukces. Kiedyś była pewna, że jest to równoznaczne ze szczęściem. Teraz już wiedziała, że nie.
— Blado wyglądasz. Powinnaś trochę się przespać — zagaiła, jak zwykle troskliwa, Jola.
— Nic mi nie jest — skłamała gładko Luiza.
Koleżanka miała rację. Powinna odpocząć. Nie udawało jej się znaleźć czasu na sen. Przez chwilę przyszło jej na myśl, że — odkąd Melania pojawiała się w redakcji okazjonalnie — przydałaby się dodatkowa para rąk. Wiedziała jednak, że znalezienie kogoś na miejsce koleżanki graniczyło z cudem.
A te się nie zdarzały. Przynajmniej nie jej i nie w tej rzeczywistości. Luiza uważała więc, że powinna sobie ze wszystkim poradzić sama.