Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Habilitant.pl - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Habilitant.pl - ebook

Nawet najjaśniejsze umysły skrywają mrok

Książka przedstawia prawdziwe wydarzenia z przełomu drugiej i trzeciej dekady XXI wieku. Andrzej, dynamicznie rozwijający się naukowiec, dąży do zdobycia tytułu doktora habilitowanego. Kiedy poznaje Patrycję, błyskotliwą mikrobiolożkę, od razu znajduje z nią wspólny język. To ona otwiera Andrzejowi oczy na rzeczywistość akademicką, pełną niepisanych zasad, wszechobecnych intryg lub matactw. Z czasem ich losy się splatają i naukowcy wspólnie próbują przełamać bariery niechęci oraz uprzedzeń.

Gdy nadchodzi pandemia, okazuje się, że ich osiągnięcia mogą znacząco przyczynić się do poprawy powszechnego bezpieczeństwa. By jednak mieć jakikolwiek wpływ na decyzje dotyczące obostrzeń, muszą szybko zdobyć potrzebny awans naukowy. Rozpoczyna się dramatyczna walka z czasem, a w obliczu globalnego kryzysu zdrowotnego stawka znacząco wzrasta... Są nią losy ludzi na całym świecie.

— Proszę sobie wyobrazić, że jakiś niebezpieczny wirus wymknie się spod kontroli naukowców i zaleje cały świat. Moim zdaniem sytuacja w tej chwili jest dużo bardziej poważna, a prawdopodobieństwo epidemii lub nawet globalnej pandemii jest wyraźnie większe, niż w czasie grypy hiszpanki, która na początku XX wieku spowodowała śmierć milionów osób.
— Chce Pani powiedzieć, że współcześnie z powodu jakiegoś wirusa mogą zginąć miliony osób?
— Uważam to za bardzo prawdopodobne.

Kategoria: Wywiad
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-144-5
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Wniosek

Andrzej stanął przed okazałym gmachem Wydziału Nauk o Człowieku Uniwersytetu Stołecznego w Warszawie. Zostało parę schodków, aby wejść przez masywne drzwi z napisem _Salve_. To łacińskie powitanie zapraszało do środka, jednak Andrzej nie od razu przekroczył próg. Najpierw zatrzymał się, westchnął jakby z ulgą, że tutaj dotarł, że pokonał długą drogę, a w końcu, że jest blisko osiągnięcia celu. Dotarcie tutaj nie było łatwe, nikt mu nie pomagał, wręcz przeciwnie – co chwilę ktoś rzucał kłody pod nogi, które z trudem trzeba było pokonywać. W czasie tego krótkiego postoju przed wejściem do budynku przemknęło przed oczami Andrzeja niemal całe jego pogmatwane życie, wielki trud i cierpienia, które właśnie teraz, po przejściu drzwi tego budynku, miały stać się już tylko wspomnieniem.

W teczce Andrzej miał dokument życia, dokument przygotowywany przez wiele lat – wniosek habilitacyjny. Razem z nim była książka habilitacyjna wydana przez dobre wydawnictwo, z nader pozytywnymi recenzjami, oraz szereg dodatkowych książek, prac, zestawień i innych wysoko punktowanych opracowań, które sporządzone zostały zgodnie z tak zwaną starą procedurą habilitacyjną. Aby złożyć dokumenty jeszcze w tym trybie, Andrzej w ostatnich miesiącach bardzo intensywnie pracował i dlatego też do drzwi Wydziału Nauk o Człowieku dotarł naprawdę zmęczony. Przekroczenie progu było jak symbol wyzwolenia, przejścia do nowego życia, w którym już nie będzie miał problemów z pracą, kiedy włożony trud znajdzie wreszcie uznanie, kiedy Andrzej będzie mógł poświęcić się pracy naukowej bez martwienia się o podstawowe środki utrzymania. Stąd z radością przycisnął do siebie całkiem ciężką torbę ze swoimi najważniejszymi dziełami życia i ochoczo przekroczył próg budynku.

Znalazł się w olbrzymim secesyjnym holu z roślinnymi ornamentami na ścianach, które w dalszej części stawały się całkowicie abstrakcyjne, już nie rzeźbione, lecz tylko malowane wyblakłą od starości farbą. Na suficie widać było ślady po wcześniejszych, pewnie kryształowych żyrandolach, ale dzisiaj, przy braku środków, pozostały jedynie wyblakłe zdobienia. Od razu przy wejściu czuło się tutaj specyficzny zapach jakby wilgotnego drewna, ale otwarte okna zapewniały skuteczne wietrzenie. Ten zabytkowy budynek, który z pewnością lata świetności miał już za sobą, mieścił w swoich wnętrzach wiele instytutów. Andrzej znał go dobrze, był już tutaj kilka razy, w końcu to władze tego wydziału zachęcały go do złożenia właśnie w tym miejscu wniosku habilitacyjnego. Tylko dla sprawdzenia podszedł do tablicy informacyjnej, a następnie zdecydowanym, szybkim krokiem udał się do Instytutu Nauk Społecznych na umówione spotkanie.

Tam czekała już na niego pani Stefania. Powitanie było dość nieoczekiwane.

– Miał pan być o ósmej rano.

Andrzej zaskoczony odpowiedział tylko:

– Przecież mówiła pani, że mogę być od ósmej do szesnastej. Poza tym nie jest łatwo dotrzeć z Pomorza do stolicy.

Pewnie pani Stefania inaczej sobie zaplanowała dzień, a przyjęcie dokumentów habilitacyjnych było dla niej w tym dniu bardzo ważne. Jednakże w dalszej części rozmowy była już uprzejma.

– No, proszę pokazać, co pan przyniósł.

Andrzej wyjął wszystkie dokumenty z torby.

– Sześć kompletów: cztery dla recenzentów, jeden dla uniwersytetu i jeden dla Najwyższej Komisji Naukowej – powiedział zdecydowanie z odrobiną dumy.

– Muszę sprawdzić kompletność wszystkich zestawów.

Pani Stefania z urzędową troską sprawdzała po kolei zawartość poszczególnych kompletów dokumentacji. Szczególnie dokładnie analizowała zaświadczenie zapewniające finansowanie habilitacji.

– Widzi pan – stwierdziła – udało się panu zdobyć z uczelni zatwierdzenie finansowania. Jest wszystko tak, jak powinno być.

Andrzej nie chciał komentować, jak wiele go to kosztowało. Nie chciał też dodawać, że wolałby sam finansować proces habilitacji, ale prawo na to nie pozwalało, a uniwersytet nie zamierzał zrobić żadnych ustępstw w tym zakresie. Chodziło o sumę niemal półrocznych dochodów Andrzeja, a przez bzdurne przepisy i upór uczelni suma ta dla Andrzeja niemal się podwoiła. Tymczasem pani Stefania kontynuowała sprawdzanie dokumentów. Uwagę zwróciła na załączony dokument końcowy.

– To syntetyczne zestawienie osiągnięć – powiedział Andrzej. – Procedura nie wyklucza dołączenia dodatkowego podsumowania osiągnięć. W ten sposób recenzenci będą mieli ułatwioną pracę.

– Wiem, dość często habilitanci załączają taki dokument, choć właściwie tylko wtedy, gdy naprawdę mają się czym pochwalić.

Andrzej nie odezwał się, przyjmując skromnie, że jest to tylko kurtuazyjny dodatek.

– Pan ma się czym pochwalić – zaakcentowała po chwili i jednocześnie dalej analizowała dodatkowy dokument.

W tym momencie Andrzej uznał, że pani Stefania chce temat rozwinąć. Zresztą był ciekawy, co ma do powiedzenia, stąd od razu dodał:

– Starałem się wypełnić wszystkie kryteria habilitacji, chociaż wiem, że recenzenci mają dużą dowolność w ocenie.

– Nie tylko wypełnia pan wszystkie kryteria, ale też realizuje je pan z dużą nawiązką.

Przeszła do strony, którą wcześniej zaznaczyła palcem.

– Ma pan ponad 400 punktów za publikacje, to niebywałe. – Pani Stefania kręciła głową. – Wie pan, że ostatni rekord na naszym wydziale to 180 punktów?

Andrzej nie odpowiedział, choć czytał protokoły rady wydziału w Internecie i wiedział, że habilitacje przechodziły w granicach od 120 do 180 punktów.

Przewinęła kolejną stronę.

– Indeks Hirscha 6, Index Copernicus też na rewelacyjnym poziomie. Zdaje się, że dotychczas najwyższy indeks Hirscha u habilitantów z naszego wydziału to 3, czyli ma pan kilka razy więcej cytowań. Jestem pod wrażeniem. – Przewinęła jeszcze kilka stron i po chwili dodała: – Powiem panu uczciwie. Pracuję na tym stanowisku już ponad dwadzieścia lat. Przyjmowałam różne wnioski habilitacyjne i profesorskie. Jeżeli pan tu niczego nie naciąga, to jest to naprawdę rewelacyjny wniosek.

Andrzej w żadnym wypadku nie myślał o naciąganiu czegokolwiek. Wręcz przeciwnie, wiedział, że w porównaniu do innych habilitantów osiągnięcia ma rzeczywiście spore. Jakiekolwiek poprawianie uczciwie uzyskanych wyników swojej pracy mogłoby zostać źle przyjęte i działać na jego niekorzyść. Tymczasem podanie rzeczywistych osiągnięć powinno być jak najbardziej na miejscu, a on nie dostrzegał w tym momencie negatywnych następstw.

– W porządku, panie Andrzeju, wniosek jest kompletny. Przyjmuję go.

To stwierdzenie było wtedy dla Andrzeja kamieniem milowym, spełnieniem marzeń, zakończeniem wyboistej drogi. Teraz pozostało dla niego już tylko czekać na wyniki.

– Czy mogę jeszcze spotkać się z panią dziekan Zieleniak? Mówiła, że będzie o tej porze.

– Tak, jest pani dziekan, zaraz z nią porozmawiam. Proszę poczekać na korytarzu.

Andrzej podziękował i posłusznie wyszedł na korytarz. Widział, jak pani Stefania poszła do gabinetu pani dziekan. Była tam jednak dłuższą chwilę, po czym obie panie wyszły, a dziekan Zieleniak podeszła do Andrzeja.

– Przepraszam, panie Andrzeju, że nie zaproszę pana do siebie, ale mam pilne spotkanie u rektora w sprawie funduszy na naukę. Muszę jeszcze przygotować sumaryczne sprawozdania za rok ubiegły. Jednak pana wniosek jest naprawdę dobry, nie musi się pan martwić – powiedziała z uznaniem.

– Bardzo dziękuję za przychylność – odpowiedział Andrzej, kłaniając się z gestem szacunku.

– Jednak trzeba pamiętać – dodała – że słowo końcowe ma Najwyższa Komisja Naukowa. Pochodzi z niej dwóch recenzentów, a jak dwóch się wypowie negatywnie, rada wydziału nie zaakceptuje tej habilitacji.

– Oczywiście, pani dziekan, znam procedurę i zwyczaje panujące w procesie habilitacji.

– Wiem, panie Andrzeju, że przed panem stresujący okres, ale proszę się nie martwić. Nie powinny tu wystąpić żadne komplikacje i za trzy, cztery miesiące sprawa przyznania panu habilitacji stanie na radzie wydziału.

– W takim razie czekam na pozytywne wieści. Kłaniam się, pani dziekan.

– Do widzenia – odpowiedziała dziekan Zieleniak, od razu dodając: – i proszę się nie martwić.

Andrzej jeszcze raz pokłonił się nisko. Wiedział, że nie powinien zajmować czasu pani dziekan. Sam zresztą też był przez wiele lat dziekanem i rozumiał, że wezwanie od rektora jest niezwykle ważne i trzeba być przed spotkaniem bardzo dobrze przygotowanym. Dlatego też niezwłocznie się oddalił, a przed opuszczeniem budynku jeszcze raz spojrzał na secesyjne wnętrze. Kwiatowe ornamenty jakby żegnały go i mówiły, że już dość zrobił, powinien iść. Kłaniały się do niego i oznajmiały o dobrze wykonanym zadaniu. Toteż Andrzej po chwili zadumy udał się zdecydowanym krokiem w kierunku wyjścia i wkrótce znalazł się przed budynkiem. Miał jeszcze szansę, aby zdążyć na popołudniowy pociąg i w godzinach późnowieczornych dotrzeć do domu.

W pociągu Andrzej ciągle nie mógł opanować emocji. Kilka razy otwierał laptop z zamiarem rozpoczęcia kolejnej pracy, ale po chwili go zamykał i zastanawiał się, czy na pewno wszystko zrobił, czy nie pominął jakiegoś szczegółu, czy wybór opublikowanych prac był optymalny. Nie wiedział też, czy recenzenci będą przychylni, czy ich oceny będą zdecydowanie pozytywne, czy też wytknięte zostaną jakieś błędy. Nie dopuszczał nawet myśli, że któraś z recenzji – przy tak znacznych osiągnięciach – mogłaby być negatywna. Raczej martwił się, że niektóre elementy jego pracy naukowej mogą być podważone, chociaż – mówił sobie – „zawsze jeszcze jest kolokwium habilitacyjne, gdzie mogę bronić swoich pozycji”. Właściwie wydawało się, że jakiekolwiek zamartwianie się nie było potrzebne, a nawet jawiło się jako bezcelowe, bo w obecnej sytuacji, po złożeniu dokumentów habilitacyjnych, żadne poprawki nie mogły już być wprowadzone.

Przygotowanie wniosku habilitacyjnego stanowiło dla Andrzeja olbrzymie wyzwanie. Poświęcił na to znaczną część swojego życia, pracując najpierw przez wiele lat na stanowisku adiunkta i prodziekana w uczelni państwowej, z której jednak został zwolniony, rzekomo za brak habilitacji. Wówczas postanowił za wszelką cenę udowodnić swoje kwalifikacje naukowe i powrócić na uczelnię już z tytułem doktora habilitowanego. Zwolnienie z prestiżowej funkcji spowodowało gwałtowny ubytek dochodów Andrzeja i konieczność finansowania z własnej kieszeni konferencji, spotkań i wyjazdów naukowych, także zagranicznych. Andrzej jednak znał dobrze zagadnienia informatyczne, pisał książki, opracowania w dziedzinie informatyki i w ten sposób dorabiał, aby utrzymać dom, rodzinę oraz swoją działalność naukową. Zatrudnił się też na uczelni niepaństwowej, która jednak nie sponsorowała działalności naukowej, a zarobki tylko nieznacznie przekraczały najniższy dopuszczalny poziom wynagrodzeń. Teraz, po złożeniu wniosku habilitacyjnego i po pozytywnej opinii recenzentów, sytuacja miała wreszcie wrócić do normy.

Wielokrotne otwieranie i ponowne zamykanie laptopa zauważyła osoba siedząca w przedziale naprzeciwko Andrzeja.

– Coś nie idzie panu praca.

Andrzej spojrzał na kobietę z pięknymi blond włosami, chociaż raczej krótko obciętymi. Jej szczególną urodę przykrywał jakiś smutek, a może nawet pewne przejścia, które w życiu pojawiają się przecież u każdego człowieka. Jednak dopiero teraz jej twarz wydała mu się znajoma.

– Odnoszę wrażenie, że już gdzieś się spotkaliśmy.

– Tak, słuchałam pana wykładu o edukacji zdalnej w czasie konferencji organizowanej przez SGH.

– Pani też zajmuje się e-learningiem?

– Jestem właściwie mikrobiologiem, ale elementy e-learningu są potrzebne w mojej pracy.

– A to ciekawe… – Andrzej wyraźnie zainteresował się, co może powiedzieć mu towarzyszka z przedziału.

– Władzom uczelni zależy na wdrożeniu pilotażowego programu. Otrzymaliśmy spore środki na realizację badań w zakresie edukacji zdalnej.

Andrzej westchnął. Jak bardzo jemu przydałyby się fundusze na realizację wielu wartościowych badań, ale nie wyraził tego wprost.

– Pracuje pani w Warszawie?

– Na Uniwersytecie Stołecznym, dokładnie na Wydziale Nauk o Człowieku.

– Niesłychane – zauważył zaskoczony Andrzej. – Akurat stamtąd wracam.

– Co pan robił na moim wydziale?

– Złożyłem właśnie wniosek habilitacyjny – pochwalił się Andrzej skromnie, chociaż z zadowoleniem w głosie.

– Wow! Gratulacje! Rozumiem teraz, skąd te emocje i wielokrotne otwieranie i zamykanie laptopa.

Andrzej uśmiechnął się do rozmówczyni, która po chwili dodała:

– W jakim instytucie składał pan pracę?

– W Instytucie Nauk Społecznych.

– Hmm, no cóż, nie chcę tego komentować, ale domyślam się, że praca dotyczyła e-learningu.

Andrzej zastanowił się przez chwilę, dlaczego jego tajemnicza rozmówczyni powstrzymała się od komentowania, a jednocześnie to zaznaczyła. Stwierdził jednak, że nie wypada się o to pytać, chociaż utrzymanie kontaktu uznał za jak najbardziej wskazane. Dlatego z ochotą odpowiedział:

– Tak, dotyczy edukacji zdalnej, w szczególności tej realizowanej w grupach kooperatywnych, czyli w grupach uczniów lub studentów współpracujących ze sobą przez sieć komputerową. Ważny jest tu cel edukacyjny, który grupa ma osiągnąć, a potem organizacja pracy, zupełnie odmienna od tej we współczesnej szkole.

– W Polsce kooperatywne uczenie się to temat unikatowy, tymczasem na świecie bardzo ważny i coraz częściej poruszany w literaturze.

– Widzę, że jest pani bardzo dobrze zorientowana – przyznał Andrzej z uznaniem i niemałym zaskoczeniem. – Dodam, że kształcenie kooperatywne wdrożono już w wielu szkołach na świecie, chociaż nie w Polsce.

– Proszę mi wybaczyć, ale miałabym do pana pewną prośbę. Czy może mi pan przysłać tezy swojej pracy habilitacyjnej?

– Czy pani również jest w fazie składania pracy habilitacyjnej? – zapytał z zaciekawieniem Andrzej. – A może już ma pani to za sobą?

– Jeszcze nie złożyłam wniosku, nawet nie napisałam autoreferatu, ale myślę o tym.

– To mogę pani przysłać mój autoreferat, a nawet mogę to zrobić już w tej chwili. Widzę, że też ma pani laptop. Jeżeli odbierze pani pocztę w pociągu, to możemy podyskutować. I tak jedziemy razem.

– Daleko pan jedzie?

– Do Sławna.

– Ja do Gdańska, ale to jeszcze około… – spojrzała na zegarek – około trzech godzin. Jeżeli baterie w moim laptopie nie siądą, to chętnie zapoznam się z tym od razu.

Andrzej uruchomił swój laptop. Chwilę trwało, zanim przygotował maila z załącznikiem.

– Proszę podać adres do wysyłki.

– Mój adres jest taki, jak moje imię i nazwisko z kropką w środku, czyli Patrycja kropka Zaleska, w domenie Uniwersytetu Stołecznego, którą zapewne pan zna.

– Tak, oczywiście, już wysyłam.

Andrzej był zadowolony z nawiązania tak ciekawego i bezpośredniego kontaktu z panią Patrycją, którą, oczywiście, musiał już wcześniej znać. Wpisał szybko adres mailowy i ochoczo wcisnął _Enter_, aby potwierdzić wysyłkę. Po chwili namysłu dodał:

– Pani opublikowała pracę w Portalu Edukacyjnym na temat multimedialnej prezentacji przebiegu epidemii?

– Tak, napisałam taki artykuł – odparła Patrycja. – Staram się tam w sposób maksymalnie przejrzysty przedstawić sposób rozwoju epidemii, który uwarunkowany jest wieloma czynnikami.

– No, ale epidemia we współczesnym świecie nam raczej nie grozi.

Patrycja cały czas pochylona była nad laptopem, próbując wczytać przesłanego maila. Niemniej uznała, że na to stwierdzenie należy zdecydowanie zareagować:

– Nie zgadzam się z panem – powiedziała stanowczo. – Nowe wirusy powstają samoczynnie, a czasami nawet człowiek pomaga w tym procesie. Czy wie pan, że na świecie są laboratoria, w których mutuje, wręcz produkuje się nowe wirusy?

– Nie. – Zastanowił się Andrzej. – Nic nie słyszałem na ten temat.

– Na przykład Laboratorium Wuhan w Chinach, ale też laboratoria w innych krajach prowadzą badania dotyczące broni biologicznej.

– Wydawało mi się, że taka broń została zakazana – starał się protestować Andrzej.

– Zakazana, owszem, jest – stwierdziła Patrycja – ale pod przykrywką innych badań cały czas prowadzi się prace w celu udoskonalenia różnych wirusów. Proszę sobie wyobrazić, że jakiś niebezpieczny wirus wymknie się spod kontroli naukowców i zaleje cały świat. Moim zdaniem sytuacja w tej chwili jest dużo bardziej poważna, a prawdopodobieństwo epidemii lub nawet globalnej pandemii wydaje się wyraźnie większe niż w czasie grypy hiszpanki, która na początku dwudziestego wieku spowodowała śmierć milionów osób.

– Chce pani powiedzieć, że współcześnie z powodu jakiegoś wirusa mogą zginąć miliony osób?

– Uważam to za bardzo prawdopodobne.

Po takim wywodzie Andrzej zamilkł. Wprawdzie trudno mu było wyobrazić sobie dzisiaj pandemię, w czasie której ginie znacząca część populacji, jednak nauczony doświadczeniem uznał, że w nauce wszystko jest możliwe i nie należy negować niczego, póki się nie ma twardych dowodów. Tymczasem dowodów na to, że pandemia nie wybuchnie, po prostu nie było.

Patrycja w tym czasie odczytała mail z autoreferatem Andrzeja.

– Widzę, że ma pan bardzo dużo osiągnięć. Nieprawdopodobna liczba publikacji, do tego połowa zagranicznych.

– Dokładnie jedna trzecia – poprawił Andrzej.

– Jest też rewelacyjny indeks Hirscha, powinien pan od razu startować na stopień profesora!

– Niestety, procedura nie pozwala na takie rozwiązanie – odparł skromnie Andrzej.

– Widzę też, że jest pan humboldtczykiem. Robił tam pan doktorat? Na Uniwersytecie Humboldta?

– Tak, trochę mnie to kosztowało.

Tu Patrycja wykonała kilka nietypowych gestów przy komputerze, przejrzała szybko inne aplikacje.

– Niestety, muszę zamknąć laptop, bo zostało mi tylko dziesięć procent baterii. A jak spadnie mi do zera, to będę miała problemy z uruchomieniem.

Andrzej ze zrozumieniem patrzył się na jej pospieszne czynności, a po chwili zapytał:

– Jedzie pani służbowo czy prywatnie?

– Jadę na konferencję, którą organizuje Uniwersytet Trójmiejski.

– Chyba nie konferencję w zakresie e-learningu?

Andrzej zdziwił się, że mógł nie wiedzieć o konferencji w zakresie edukacji zdalnej.

– Konferencja dotyczy mikrobiologii, dokładnie zagadnień epidemiologicznych – odparła Patrycja – ale mam tam wykład na temat przekazu zdalnego treści z zakresu mikrobiologii, dokładnie chodzi o przekaz multimedialny, dotyczący trendów rozwoju epidemii.

Andrzej chwilę się zastanowił, chociaż ciągle nie rozumiał, jak ważny może być ten temat. Zauważył jednak, że wiele go łączy z Patrycją. On stara się przedstawiać treści fizyczne i generalnie przyrodnicze w formie e-learningu, Patrycja zaś przedstawia mikrobiologię w formie edukacji zdalnej. Oboje są przed habilitacją i na pewno zmierzą się z recenzentami, a być może także z innymi powiązanymi z tym wyzwaniami. Nie chciał jednak rozwijać tego tematu. Wielu habilitantów przeżywa podobne problemy, więc jedynie zauważył:

– Może to zbieg okoliczności, ale studiowałem na Uniwersytecie Trójmiejskim.

– Wie pan – powiedziała Patrycja po chwili zastanowienia się – nie do końca wierzę w zbiegi okoliczności. W życiu doświadczamy wielu różnych zbiegów okoliczności. Sytuacje te powodują określone skutki. Naukowo patrząc na to zagadnienie, powinniśmy tu uwzględnić teorię prawdopodobieństwa, a z niej wynika, że nie jest możliwe tak częste występowanie zbiegów okoliczności, jak to w życiu bywa. Nie chcę być źle zrozumiana, ale dodam, że jestem osobą wierzącą i wiem, że zbiegi okoliczności mogą w życiu coś oznaczać, a nawet informować o tym, że ktoś tym wszystkim kieruje.

– Ja też jestem osobą wierzącą – odparł Andrzej nieco poruszony – chociaż nigdy nie postrzegałem teorii prawdopodobieństwa w kontekście wiary.

– Mówi pan, że jest pan osobą wierzącą… – Zastanowiła się Patrycja. – Proszę wybaczyć mi moją ciekawość i moje pytanie, ale jak został pan zatrudniony na uczelni… Przecież to musiało być jeszcze w czasach komunistycznych, kiedy religię tępiono.

Andrzej, zaskoczony nagłą zmianą tematu, nie miał pojęcia, skąd pojawił się taki osąd. Nie widząc niczego dziwnego, odparł zdecydowanie:

– Zgadza się, to było jeszcze w czasach komunistycznych, przed przewrotem roku osiemdziesiątego dziewiątego, ale już po powstaniu Solidarności.

– Nie oszukujmy się – Patrycja zdecydowanie broniła swój punkt widzenia – wtedy na uczelni zatrudniane były tylko osoby mające ścisły związek z reżimem komunistycznym. Czy wobec tego nie było tutaj jakiegoś dzieła przypadku, właśnie zbiegu okoliczności?

– Moja pierwsza praca była właściwie w informatycznym ośrodku obliczeniowym ZETO, wtedy zatrudniali wszystkich, jak leci, oby tylko wykształcenie było kierunkowe.

W istocie Andrzej nie dostrzegał tu żadnego dzieła przypadku. Patrycja jednak nie ustępowała:

– Jak się nie mylę, pracuje pan w Akademii Sławieńskiej. Nikt panu tego nie załatwił?

– Pracowałem – odpowiedział Andrzej, zwracając uwagę na czas przeszły. – Byłem tam najpierw asystentem, potem adiunktem, w końcu przez wiele lat prodziekanem, a potem, rzekomo za brak habilitacji, zostałem po prostu z Akademii Sławieńskiej zwolniony.

– Kto pana zatrudniał i kto zwalniał?

– Zatrudniał mnie pan rektor, a zwalniała pani rektor.

– Okay, zwolnienie osoby na stanowisku prodziekana zapewne wiązało się z decyzją na najwyższym szczeblu, ale zatrudnienie asystenta w komunistycznej uczelni państwowej to sprawa innego kalibru, wtedy jakiejś podstawowej komórki partyjnej – drążyła temat Patrycja.

– Złożyłem po prostu wniosek na ogłoszony konkurs. Nie wydaje się, aby był tu jakiś zbieg okoliczności.

– Nikt pana wtedy nie popierał?

– Owszem, był do mnie przyjaźnie nastawiony kierownik katedry, doktor Stałek. Miałem też pismo polecające od profesora Kawosa, wówczas rektora Uniwersytetu Trójmiejskiego. Pisałem u niego pracę magisterską.

– A jednak miał pan zaplecze ważnych osób, w jakiś sposób związanych z SB lub PZPR – zauważyła tryumfalnie Patrycja.

– Nigdy w ten sposób o tym nie myślałem, chociaż przyznam, że po latach czasami zastanawiałem się, czy nie mieli na mnie jakichś haków, bo wcześniej byłem zaangażowany w działalność solidarnościową.

– Być może dobrze się pan konspirował. A może ktoś panu wyczyścił akta… Tak się też zdarzało.

– Rozumiem, do czego pani zmierza. Nic nie jest dziełem przypadku.

W tym momencie nastąpiła cisza. Andrzej wrócił myślami do lat studiów i początków swojej pracy, co miało miejsce w latach osiemdziesiątych, czyli jeszcze w czasach komunistycznych. Pojawiły się wówczas na świecie pierwsze mikrokomputery, a Andrzej stał się wyjątkowym pasjonatem tych urządzeń. Jeszcze na studiach wydał swoje ciężko zarobione na saksach pieniądze na kupno jednego z pierwszych mikrokomputerów ZX-81, który posiadał procesor o taktowaniu 1 MHz i pamięć 1 kB. O ile prędkość była wówczas całkiem zadowalająca, to pamięć była miliony razy mniejsza od późniejszych rozwiązań. Sam komputer kosztował w Polsce niemal tyle, ile wynosiły średnie roczne dochody człowieka, stąd nie było mowy o dodatkowej pamięci. Andrzej jednak kupił same układy scalone, stworzył płytkę pod te układy i wmontował do komputera dodatkowe 64 kB pamięci. Ale była jazda!

Komputer pozwolił Andrzejowi na poznanie tajników programowania i architektury komputerów. Potrafił on nawet programować w języku maszynowym lub Assemblerze. Zainteresował się szczególnie zastosowaniem baz danych, które wkrótce stały się systemami sieciowymi. Później napisał na ten temat kilka książek. Na początku sieci nie były jeszcze rozumiane w sposób globalny. Dopiero w roku przewrotu solidarnościowego w Polsce powstała na świecie pierwsza strona internetowa, a cztery lata później przeglądarka internetowa Mosaic, która potrafiła wyświetlać strony z elementami graficznymi. Od tego też czasu zaczął się rozwijać Internet, a trend takiego rozwoju potwierdził w roku 1995 system operacyjny Windows 95, gdzie wprowadzono możliwość systemowego włączenia mikrokomputera do globalnej sieci komputerowej.

W tych czasach jeszcze nikt nie mówił o edukacji zdalnej, a słowo „e-learning” nie było w ogóle znane. Właśnie w takich warunkach Andrzej stworzył jeden z pierwszych sieciowych systemów e-learningowych na świecie, który nie tylko pozwalał na interaktywne oddziaływania nauczyciel–uczeń–komputer, ale też na przygotowywanie eksperymentów fizycznych i wykonywanie ich przez uczniów. Pierwotnie system mógł być wykorzystywany tylko w sieci lokalnej, ale po pojawieniu się nowych możliwości mógł działać również w sieci globalnej. Wcześniej podobne próby wykonywano w USA, gdzie programy PLATO i PLATO 2 pozwoliły na wprowadzenie komputerów do edukacji na uczelni wyższej. Wszystkie te badania bazowały na dużych komputerach systemowych, na przykład typu IBM 360, na które pozwolić sobie mogły, niestety, tylko najzamożniejsze uczelnie. Nowe rozwiązania Andrzeja przedstawiały system działający w sieci małych mikrokomputerów, a koszt takiego rozwiązania pozwalał na wdrożenie go w każdej uczelni, szkole, a nawet w domu.

Taka nowoczesna koncepcja nie spowodowała szczególnego zainteresowania w Polsce, zresztą na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku kraj znajdował się w rozbiciu, ceny szalały, inflacja osiągnęła poziom trzycyfrowy, a nowa nomenklatura uwłaszczała się na zgliszczach komunistycznej gospodarki. Polacy zajęci byli podstawowymi problemami egzystencjalnymi. Wprawdzie Andrzej próbował przedstawiać swoje prace na konferencjach w kraju ojczystym, ale nie znalazło to szerszego odzewu. Publikowanie tu wyników również było utrudnione, gdyż cykl wydawniczy czasopism naukowych trwał zazwyczaj dwa lata, a w tym czasie problematyka w szybko rozwijającej się dziedzinie stawała się nieaktualna.

W tym momencie Patrycja niespodziewanie się odezwała:

– A jak to się stało, że dostał się pan na Uniwersytet Humboldta?

– Och, tu już naprawdę nie było żadnego dzieła przypadku lub protekcji. Po prostu wygrałem konkurs – odparł Andrzej.

– A przecież Uniwersytet Humboldta w Berlinie był po komunistycznej stronie muru – kontynuowała z zaciekawieniem Patrycja.

– No tak, ale było to już po upadku muru, a zanim tam dotarłem, na Uniwersytecie Humboldta doszło do totalnej redukcji zatrudnienia. W niektórych instytutach, także tam, gdzie ja byłem, zwolniono wszystkich profesorów. Po prostu jedna wielka czystka.

– Czyli zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie z powodów ideologicznych nie zwolniono z uczelni chyba żadnej osoby – celnie zauważyła rozmówczyni.

– W istocie – przyznał Andrzej. – Przypominam sobie, że po przewrocie solidarnościowym wiele osób, pracujących przez lata na tym samym stanowisku, nawet tylko z tytułem magistra, utrzymało się na tym samym stanowisku jeszcze przez wiele kolejnych lat, zazwyczaj do emerytury. Pisali oni wprawdzie jakieś artykuły, które stosunkowo łatwo publikowali, ale pachniały one mocno minioną ideologią.

– Pan nie pisał ideologicznych artykułów i został pan zwolniony… – stwierdziła pytająco Patrycja.

– W istocie tak było – przyznał Andrzej – czyli odwrotnie do tego, co działo się na Uniwersytecie Humboldta.

W rzeczywistości Uniwersytet Humboldta przed obaleniem muru berlińskiego był zdominowany przez myśl marksistowsko-leninowską. Niemal każda publikacja zaczynała się od dzieł komunistycznych ideologów. W Polsce doktryna ta była też wszechobecna, chociaż nie raziła tak w oczy, jak we wschodniej części Niemiec. W pracach niby „demokratycznej” NRD ideologia zajmowała co najmniej całą pierwszą stronę każdego dzieła naukowego, pisano o tym oficjalnie, chociaż – jak się wydaje – często bez przekonania. W Polsce ideologia była ukryta, unikano słów: marksizm, leninizm czy socjalizm, ale komunistyczne poglądy i odwołania do innych twardogłowych autorów występowały powszechnie w wielu publikacjach naukowych, szczególnie w naukach społecznych. Do obrony komunistycznych wartości dochodziło także wiele lat po przewrocie solidarnościowym, a liczni autorzy, również z tytułem profesora, nie zdawali sobie nawet sprawy, że prezentują zbrodniczą ideologię.

Z tym problemem uporano się stosunkowo szybko w Niemczech, co dla młodego przybysza z Polski było szokiem światopoglądowym, a także stanowiło trudność w rozpoznaniu nowych autorytetów. Radykalne cięcia i zwolnienia profesorów lub doktorów na Uniwersytecie Humboldta spowodowały odpływ wysoko wykwalifikowanej kadry naukowej, chociaż niektórzy, zwłaszcza usunięci z Humboldta profesorowie o dużych osiągnięciach naukowych, znajdowali zatrudnienie na renomowanych uniwersytetach, takich jak w Oxford lub Cambridge. W takich warunkach w nowym systemie Uniwersytetu Humboldta nie było łatwo się odnaleźć. Wszyscy starali się krytykować ideologię komunistyczną, także młodego naukowca z kraju postkomunistycznego, i dlatego Andrzej musiał wykonać naprawdę olbrzymią pracę, aby w tym środowisku zaistnieć. Nawet przyzwyczaił się do tego, że na kolejnych kolokwiach był totalnie krytykowany. Wprawdzie w ten sam sposób krytykowani byli także inni doktoranci, doktorzy, a nawet profesorowie. Taki był po prostu styl pracy, który w istocie bardzo pomagał w rozwoju naukowym.

– Długo pan był na stażu w Uniwersytecie Humboldta? – zapytała Patrycja, podążając jakby za myślami Andrzeja.

– Hmm, zależy, o który okres chodzi. Byłem tam kilka razy, a z doskoku, można powiedzieć, do dzisiaj mam zadania, które tam realizuję.

Odpowiedź Andrzeja była dla Patrycji niewystarczająca.

– Robił tam pan doktorat.

– Robiłem i obroniłem. Wtedy dostałem stypendium doktoranckie na dwa lata.

– Wszystko w języku niemieckim?

– Wszystko: kolokwia, udziały w seminariach, konferencjach, artykuły, dysertacja i oczywiście samo kolokwium doktorskie przy udziale publiczności.

– Proszę opowiedzieć – kontynuowała z zaciekawieniem Patrycja – jak się pracuje na tak prestiżowym uniwersytecie?

– No cóż, początki nie były łatwe – zaczął Andrzej. – Od razu w pierwszym miesiącu prowadziłem kolokwium wprowadzające, gdzie miałem przedstawić swoje wyniki do pracy doktorskiej. Skończyło się ono kompletną klapą, a krytyka trwała chyba dłużej niż moje wystąpienie. Trzeba jednak przyznać, że mają w tym metodę. Kolega z uniwersytetu zapisywał dla mnie na kartce wszystkie pytania i wątpliwości, które pojawiały się z sali. Podobnie było w drugim, trzecim i w kolejnych miesiącach, chociaż wystąpienia były coraz lepsze. Ostatnie kolokwium było prawie bezbłędne, a obrona doktoratu, już przy udziale publiczności i naukowców z różnych uniwersytetów, wypadła naprawdę dobrze.

– W Polsce też się krytykuje asystentów, ale raczej nie przez godzinę i nie przez dwa lata – zauważyła z uśmiechem na twarzy Patrycja.

– Powiem więcej – uzupełnił Andrzej – w Niemczech krytykuje się naukowo wszystkich, od dyplomanta do profesora. Wszędzie szuka się dziury w całym. I w tym tkwi istotna siła postępowania naukowego, bo jak coś jest krytykowane, to oznacza, że jest to coś warte.

– Jeżeli omawiany przedmiot badań nie jest krytykowany – dodała Patrycja – oznacza to, że nic nie jest warty, wszystko jest jasne, nie podlega dyskusji, więc nie podlega też rozważaniu naukowemu.

– Dokładnie tak! – potwierdził Andrzej. – A wydaje się, że w Polsce ta prosta zależność nie jest rozumiana.

– Raczej obowiązuje zasada, że profesorów i innych osób z naukowego establishmentu nie wolno krytykować – sprostowała Patrycja.

Tutaj Andrzej przypomniał sobie, że w Polsce niejeden raz zajmował krytyczne stanowisko wobec poglądów – jak to ujęła Patrycja – „naukowego establishmentu”. Jeżeli zostałoby to źle zrozumiane i przerodziłoby się w uraz któregoś z ważnych profesorów, to mogłoby przypadkowo odbić się na ocenie dorobku habilitacyjnego. Andrzej jednak nie przyjmował takiego scenariusza, nie dopuszczał nawet myśli, że na stanowiskach profesorskich mogłyby funkcjonować osoby o tak niskim poziomie moralnym.

– Wydaje się – kontynuował Andrzej – że istnieje olbrzymi dystans polskiej nauki do osiągnięć zachodnich. Ostatnio sprawdziłem na przykład globalny indeks cytowań Hirscha tylko dla Uniwersytetu Humboldta i proszę sobie wyobrazić, że w zakresie e-learningu jest on większy niż indeks Hirscha dla wszystkich uniwersytetów w Polsce razem wziętych.

– Niesamowite – przyznała Patrycja – ale dobrze zorientowane osoby wiedzą, jak jest naprawdę. Mimo wszystko tego typu treści bardzo źle się sprzedają w Polsce.

– Powiem więcej – kontynuował Andrzej – w Berlinie są trzy uniwersytety, obok Humboldta, także Uniwersytet Techniczny oraz Wolny Uniwersytet Berlina, i w każdym z nich indeks H w odniesieniu do e-learningu jest większy od sumarycznego indeksu H w Polsce.

– No cóż… – Patrycja jakby ciągle starała się zaprzeczyć. – W Polsce dobrze sprzedają się treści o tym, że nasza nauka jest najlepsza na świecie. Przykładowo, dobrze zostało przyjęte, gdy profesor Liwerow na swoim blogu napisał, że biblioteki w Polsce są już tak świetnie wyposażone jak biblioteki na Zachodzie.

– Zdaje się, że blog Liwerowa jest dość poczytny – stwierdził z odrobiną przekory Andrzej.

– Owszem – potwierdziła Patrycja, podtrzymując drwiący ton. – Czytają go jednak tylko jego poplecznicy.

– Tak czy inaczej, profesor Liwerow nie ma pojęcia, o czym pisze. Na Zachodzie są nie tylko wspaniałe biblioteki, ale też świetne laboratoria, najnowsze technologie, a przede wszystkim zupełnie inna kultura pracy badawczej. Tam naprawdę człowiek może się rozwijać naukowo i jeżeli chce, uczciwie pracuje, to ma szansę coś osiągnąć.

– Nie tylko Liwerow – zauważyła Patrycja – z taką pewnością siebie uważa, że osiągnęliśmy poziom zachodni. Mimo to dobrze zorientowane osoby znają realia.

Nie było wątpliwości, że wielu polskich naukowców doskonale znało warunki pracy na Zachodzie, gdzie na naukę przeznaczało się kilka razy większą część funduszy z budżetów państwa. Dla Andrzeja pozostawało niezrozumiałe, dlaczego wówczas tylko pół procenta dochodu narodowego Polski wspierało bezpośrednio naukę. Zwiększało to dysonans w stosunku do innych krajów, który od czasów komunistycznych wcale nie zmieniał się na lepsze. Tymczasem obowiązująca propaganda głosząca hasła o rzekomo wysokim poziomie polskiej nauki nie przystawała w żadnej mierze do rzeczywistości.

– Wydaje się, że są tacy polscy naukowcy, którzy wyrażają wyłącznie pozytywne i bezkrytyczne opinie o własnych osiągnięciach – kontynuował ostrożnie Andrzej – a przy tym całkowicie dyskredytują osiągnięcia zachodnie. Cytują wyłącznie prace polskich autorów, nie wspomnę, że z minionej epoki, a pomijają zupełnie literaturę zagraniczną.

– Ostatnio sprawdzałam dane Eurostatu – dodała Patrycja – dotyczące liczby patentów w Europie w przeliczeniu na milion mieszkańców. Wie pan, na którym miejscu w Europie jest Polska?

– Na ostatnim, przed nami jest Rumunia, która ma dziesięć razy więcej patentów na milion mieszkańców, a średnia unijna jest ze sto razy wyższa od Polski.

– Może trochę pan przesadził, ale generalnie tak jest – potwierdziła Patrycja. – Nie znaczy to jednak, że można w Polsce krytykować naszą rodzimą naukę, szczególnie w kontekście habilitacji. Trzeba tu naprawdę być ostrożnym.

– Muszę przyznać – zauważył Andrzej – że gdy przygotowywałem książkę habilitacyjną, ostrzegano mnie przed cytowaniem dzieł zagranicznych.

– I posłuchał pan? – Patrycja z troską popatrzyła na Andrzeja.

– W mojej książce jest więcej odwołań do polskich autorów niż w przeciętnym dziele habilitacyjnym. Fakt, że cytowań zachodnich jest przynajmniej dziesięć razy więcej.

– Czy to znaczy, że u pana jest ponad tysiąc cytowań? – spytała z niedowierzaniem Patrycja.

– Jest ich ponad trzy tysiące. Samych cytowanych książek przywołuję ponad pięćset.

– Niesamowite. – Patrycja pokręciła głową. – Nie jestem jednak pewna, czy dobrze pan zrobił, odnosząc się częściej do zachodnich dzieł.

– Właśnie to, co pani mówi, jest niesamowite. Wiem, że istnieje obowiązek cytowania niektórych autorów, stąd na siłę wprowadzałem takie osoby, jak Liwerow, Kwiatek, Witkow, chociaż trudno mi było znaleźć u nich sensowne treści do mojej pracy.

– Autorzy może wybrani poprawnie, ale gdy nie dominują w pracy, to w tych układach…

Patrycja znacząco nie dokończyła zdania, jakby chciała przekazać coś więcej. Andrzej dobrze wiedział, że niektóre zacytowane przez niego polskie dzieła, jak najbardziej współczesne, ciągle bazują na komunistycznej ideologii. Był sam na siebie wściekły, że musiał powoływać się na te prace, które nic nie wnoszą, ale co miał robić… Podobny obowiązek odwoływania się tylko do dzieł czołowych propagandystów komunistycznych występował wcześniej we Wschodnich Niemczech, ale po obaleniu muru berlińskiego problem ten całkowicie zniknął i nikt nie śmiał już takich prac cytować.

– Słyszałam, że w Niemczech wystawia się oceny za doktorat – powiedziała Patrycja, wyraźnie chcąc zmienić temat.

– Tak, to prawda. – Andrzej też odczuwał potrzebę zmiany tematu i trochę patetycznie dodał: – Sam otrzymałem ocenę _cum laude_, czyli z łacińskiego „ku chwale”.

Ponieważ Patrycja jakby się zamyśliła, Andrzej postanowił kontynuować wątek.

– Mogę się pochwalić, że praktycznie pozwoliło to na nominowanie mojej pracy do wystąpienia o nagrodę prestiżowego Towarzystwa Edukacji Chemicznej i Fizycznej w Niemczech. Dysertacja dotyczyła zastosowania mikrokomputerów w kształceniu fizycznym i chemicznym, toteż świetnie wpisywała się w profil Towarzystwa. Nagrody jednak nie otrzymałem, przypadła ona koledze z Uniwersytetu w Poczdamie, ale naprawdę nie mam o to pretensji. Sam fakt nominowania był już dla mnie wyróżnieniem.

– Nic dziwnego, że Niemcy wybierają Niemca, zapewne w Polsce byłoby podobnie – podsumowała Patrycja.

– Pani praca doktorska dotyczyła mikrobiologii?

– Tak, dokładnie trendów propagacji wirusów – potwierdziła Patrycja. – Ale, panie Andrzeju, minęliśmy Tczew. Zaraz będę wysiadać.

– A tak miło mi się z panią rozmawia – stwierdził Andrzej. – Mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja.

– Jak najbardziej, wymieńmy dane kontaktowe. Możemy to zrobić przez Bluetooth?

– Przynajmniej spróbujmy.

Nie od razu udało się połączyć telefony. Andrzej usiadł koło Patrycji i wskazywał palcem, gdzie powinna kliknąć. Nie raz dotknął przy tym jej dłoni, ale Patrycja nie cofała ręki. Gdy wreszcie wymiana danych kontaktowych się udała, Andrzej zaproponował:

– Zadzwonię do pani, dla sprawdzenia.

Odezwał się telefon Patrycji.

– Wszystko gra.

Patrycja szybko wstała, aby ściągnąć z góry plecak. Natychmiast poderwał się też Andrzej i pomógł jej zdjąć bagaż, ponownie dotykając jej ręki.

– Widzę, że jest pani mężatką – zauważył, spoglądając na jej obrączkę.

– Tak, mam też trzy córki. Stanowimy kochającą się rodzinę – odpowiedziała nieco zaskoczona.

– Och, ja też jestem żonaty i mam trzech synów, ale nie chcę wchodzić w żadne dywagacje o zbiegu okoliczności.

Patrycja uśmiechnęła się, jakby pytając, co Andrzej chciał właściwie powiedzieć.

– Chciałbym, aby przekazała pani mężowi, że odbyłem właśnie rozmowę, która stanowiła dla mnie intelektualną ucztę, a przy tym zawierała jeszcze głębszy przekaz. Bardzo za to dziękuję.

– Panie Andrzeju, dla mnie też była to bardzo ciekawa rozmowa i proszę to przekazać żonie.

Andrzej chciał pocałować Patrycję w rękę staropolskim zwyczajem i jednocześnie okazać jej tym szacunek, ale pomyślał, że jako mikrobiolog raczej nie będzie ona akceptować tego typu gestów, stąd tylko ukłonił się z uszanowaniem. Patrycja też skinęła głową z uśmiechem i wyszła z przedziału. Zaraz jednak wróciła z pytaniem.

– Korzysta pan z jakiegoś komunikatora internetowego?

– Oczywiście. Może być Skype?

– Jasne, mój adres to patrycja kropka zaleska, czyli jak moje imię kropka nazwisko.

– Mój adres to też imię kropka nazwisko, a więc andrzej kropka negan.

– Wynika stąd, że nie musimy nic zapisywać – podsumowała z uśmiechem Patrycja i udała się w kierunku wyjścia z pociągu.

Andrzej pokiwał jeszcze głową i naprawdę nie mógł uwierzyć, jak wiele rzeczy ich łączy. Czy naprawdę to tylko zwykły zbieg okoliczności, czy też oznaka pewnego przeznaczenia lub fatum? Patrycja miała rację. Z teorii prawdopodobieństwa wynikało, że tak często pojawiające się sploty wydarzeń praktycznie nigdy nie powinny wystąpić, a przecież w życiu czasami się one zdarzają. Właśnie widział Patrycję, jak wyszła na peron. Pomachała mu jeszcze z uśmiechem. On też podniósł rękę w geście pożegnania i odprowadził ją wzrokiem, dopóki nie zginęła w tłumie wchodzącym do tunelu gdańskiego dworca.

Do domu Andrzej dotarł w nocy. Jego żona Alina już spała. Przebudziła się tylko na chwilę i zapytała:

– Czy wszystko w porządku?

– Tak, jak najbardziej – potwierdził Andrzej. – Dobranoc.

W tej chwili Andrzej zastanowił się, czy powiedzieć Alinie o poznanej Patrycji i o przekazanych od niej pozdrowieniach. Na pewno by ją obudził, mówiąc jej cokolwiek o tej porze. Taka już jest kobieca natura, że gdy pojawia się inna kobieta, wytwarza się zainteresowanie, niepokój, a czasem nawet zazdrość. Andrzej wiedział, że Alina miała od rana trudny dzień. Pracowała w szkole i właśnie organizowała dzień patrona tej jednostki. Nie powinna być w tym dniu niewyspana, stąd Andrzej nawet nie dał po sobie poznać, że coś chciałby jej przekazać. Jego niepewność co do reakcji żony pozostała u niego na dłużej i dopiero po kilku latach powiedział jej o jego związku z Patrycją.

Tej nocy Andrzej długo nie mógł zasnąć, ale wcale nie myślał o złożonym wniosku habilitacyjnym. Ciągle miał przed oczami Patrycję, jej zdecydowanie, ale też tajemniczość. Zastanawiał się nad licznymi zbiegami okoliczności, a przede wszystkim nad potencjalnymi następstwami tego spotkania, bo wiedział już, że takie nastąpią. Przecież na pewno będzie utrzymywać kontakt z Patrycją. Skoro zapytała go o adres Skype, więc jej też zależało na podtrzymaniu kontaktu. Być może chciała mu coś przekazać, coś ważnego, czego nie można powiedzieć w czasie pierwszego spotkania. W jego opinii Patrycja miała bardzo trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. Nie wiedział jednak, czy powinien się z tego powodu cieszyć, czy raczej bać. Wkrótce miał się o tym przekonać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: