Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Han Solo. Gwiezdne Wojny Historie. Opowieść filmowa. Star Wars - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,99

Han Solo. Gwiezdne Wojny Historie. Opowieść filmowa. Star Wars - ebook

„Han Solo. Gwiezdne wojny – opowieść filmowa” to nie tylko porywająca adaptacja filmu o tym samym tytule. Mur Lafferty, autorka powieści, rozszerzyła fabułę o sceny z alternatywnych wersji scenariusza. Książka pozwala przyjrzeć się biografii Hana Solo, gdy służył we flocie Imperium, a także dowiedzieć się więcej o przeszłość Qi'ry. Będzie gęsto od zdarzeń, będzie mrocznie i emocjonująco. Po lekturze tej książki inaczej spojrzymy na Hana Solo - nie będzie tym samym przemądrzałym zawadiaką szukającym przygód.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8262-072-6
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Han zebrał siły, jed­nak nie mógł już szyb­ciej prze­bie­rać nogami.

Miał zamiar zja­wiać się o cza­sie, ale aku­rat odby­wała się par­tyjka sabaka. Nie­mal wszy­scy sza­no­wali dobrą par­tyjkę w karty, a przy­naj­mniej sza­no­wali, jeśli warto było z tobą zagrać.

Poza tym był na czas, no jeżeli bycie spóź­nio­nym o pół godziny można było uznać za bycie o cza­sie… Kto w ogóle liczył te trzy­dzie­ści minut, jeżeli w ciem­nym zaułku spo­ty­kasz się z szem­ra­nym dile­rem, o sza­rej godzi­nie poranka?

Na nie­szczę­ście dla Hana, Kilmo, ten szem­rany diler, już cze­kał. Naj­wy­raź­niej dla niego te trzy­dzie­ści minut miało ogromne zna­cze­nie.

Han zatrzy­mał się tuż przed jego nosem, po tym, jak jego robo­cze buty pośli­zgnęły się na jakiejś prze­my­sło­wej mazi. Uśmiech­nął się na powi­ta­nie. Miał nadzieję, że dzięki uro­kowi oso­bi­stemu zapunk­tuje u dilera.

– Hej, Kilmo, świet­nie wyglą­dasz – powie­dział, led­wie roz­po­zna­jąc wyso­kiego chu­dzielca cza­ją­cego się w pół­mroku. Za jego ple­cami poru­szyło się kilka więk­szych cieni. – Widzę, że przy­pro­wa­dzi­łeś przy­ja­ciół. Jak się macie?

Przy­ja­ciół… Lady Pro­xima nic nie wspo­mi­nała, że oprócz dilera zjawi się ktoś jesz­cze.

– Spóź­ni­łeś się – zagrzmiał Kilmo. Brzmiał na jesz­cze wyż­szego, niż był. Han ni­gdy nie sądził, że ktoś może brzmieć jak osoba wysoka, jed­nak tak wła­śnie było z tym podej­rza­nym gościem. Kilmo wszedł z cie­nia w świa­tło lampy, ujaw­nia­jąc twarz pokrytą bli­znami po trą­dziku, led­wie widoczną zza prze­tłusz­czo­nych blond wło­sów.

– Tylko tro­szeczkę – zgo­dził się uprzej­mie Han. – Naj­waż­niej­sze, że już jestem i mam to, czego potrze­bu­jesz. – Puścił im oczko, mając nadzieję, że widzą, że nie sta­nowi zagro­że­nia.

Jeden z wyso­kich kształ­tów sto­ją­cych za Kilmo wystą­pił do przodu. Wyglą­dał jak Sabe­tue, chudy, kości­sty, o skó­rze w kolo­rze rzadko spo­ty­ka­nej czy­stej bieli, wska­zu­ją­cej na to, że był bez­pł­ciowy. Han ni­gdy wcze­śniej nie widział bia­łego Sabe­tue’a. Pomy­ślał jed­nak, że nie­ważne, jaki kolor ma obcy, dobrze będzie mieć na oku jego pazury. Naprawdę nie chcia­łeś mieć do czy­nie­nia z pazu­rami na ich dło­niach i sto­pach. Naprawdę ni­gdy, przeni­gdy i w żad­nym wypadku.

– Mniej gada­nia – powie­działo Sabe­tue– wię­cej poka­zy­wa­nia.

Han zanu­rzył rękę w pra­wej kie­szeni, wycią­gnął pięć meta­lo­wych fio­lek i poka­zał je Kil­mowi.

– Naj­lep­sze hiper­pa­liwo, jakie możesz kupić za kre­dyty – powie­dział, a diler już zaczął wycią­gać ocho­czo rękę, kiedy Han zabrał swoją. – Oczy­wi­ście, jeśli zabra­łeś pie­nią­dze.

Sabe­tue musiało być mózgiem tej ope­ra­cji. Pod­czas gdy oczy Kilma pło­nęły z chci­wo­ści, jego brzydka twarz zmarsz­czyła się, co dodało jej jesz­cze co naj­mniej dwa stop­nie brzy­doty.

– Umó­wi­li­śmy się na sie­dem fio­lek oczysz­czo­nego coaxium.

Oczy Hana otwo­rzyły się sze­roko.

– Sie­dem? – Spoj­rzał na swoje dło­nie i osten­ta­cyj­nie zaczął liczyć fiolki. – Trzy, cztery, pięć. Mógł­bym przy­siąc, że dała mi sie­dem.

Sabe­tue zro­biło kolejny krok do przodu, wycią­ga­jąc pazury, a Han wyko­nał szybki krok do tyłu.

– Chwila, chwila. Daj­cie mi rzu­cić okiem, czy ich gdzieś nie zapo­dzia­łem – powie­dział, jedną rękę pod­no­sząc w geście próby zatrzy­ma­nia zbli­ża­ją­cych się gang­ste­rów, a drugą ści­ska­jąc coaxium.

Zaczął sta­ran­nie grze­bać w jed­nej kie­szeni spodni, potem dru­giej. Na końcu nie­zdar­nie pokle­py­wał się już po całym ciele, pod­czas gdy prawa ręka mocno trzy­mała skarb, któ­rego tak bar­dzo pra­gnął Kilmo. Palce Hana otarły się o kolejną fiolkę. Wycią­gnął ją, wzdy­cha­jąc z ulgą.

– Była w innej kie­szeni! – zawo­łał trium­fu­jąco. – Pro­szę bar­dzo.

– To wciąż tylko sześć – powie­dział Kilmo, który w końcu poła­pał się w pró­bie oszu­stwa. – Gdzie jest ostat­nia?

– Cóż, jestem pewien, że Lady Pro­xima zaak­cep­tuje mniej­szą ilość pie­nię­dzy za mniej­szą liczbę fio­lek – powie­dział. – Mie­li­ście zapła­cić czter­dzie­ści jeden tysięcy za sie­dem? Co powie­cie na dwa­dzie­ścia tysięcy za sześć?

Wszy­scy człon­ko­wie gangu ruszyli na niego niczym jedna istota. Han wyco­fał się, wymie­nia­jąc kolejne pro­po­zy­cje.

– Osiem­na­ście? Szes­na­ście! Podaj­cie jakąś kwotę! Potra­fię być roz­sądny! O-o… – Cofa­jąc się, wpadł na coś, co nie było ścianą. Było pra­wie tak samo twarde, lecz o wiele bar­dziej wście­kłe.

Myślał, że Kilmo i jego towa­rzy­sze byli wielcy, ale byli niczym w porów­na­niu do tej osoby. Był to męż­czy­zna, jesz­cze jeden czło­wiek, ale naj­więk­szy, jakiego Han widział w życiu. Mimo, że spo­wi­jał go cień, Han wyczu­wał mię­śnie poru­sza­jące się pod jego skórą. Przy­po­mi­nały w dotyku skały, które zaraz miały runąć w lawi­nie. Ręce potęż­nego męż­czy­zny opa­dły mocno na ramiona Hana, tak że chło­pak aż zachwiał się pod ich cię­ża­rem.

– Jesz­cze jeden przy­ja­ciel? – zapy­tał, uśmie­cha­jąc się nie­pew­nie i patrząc do góry. Wtedy nagle został ude­rzony przez Kilmo.

Pierw­szy cios wylą­do­wał pro­sto na jego lewym oku. Głowa pole­ciała mu do tyłu tak daleko, że aż zoba­czył gwiazdy na pochmur­nym nie­bie. Drugi cios oka­zał się dla niego o wiele szczę­śliw­szy. Było to ude­rze­nie dwa w jed­nym, które odbiło się od jego nosa i tra­fiło w brzuch. Był to szczę­śliw­szy cios nie dla­tego, że nie bolał – oczy wypeł­niły się łzami. Był to szczę­śliw­szy cios, ponie­waż Han został popchnięty w tył ku wiel­kiemu męż­czyź­nie, który go trzy­mał.

Kilmo był nie­zwy­kle pomocny i nadał Hanowi dodat­ko­wego impetu, który ten wyko­rzy­stał, wbi­ja­jąc łok­cie w osob­nika sto­ją­cego za nim. Zasta­no­wił się też przez chwilę, czy nie odrzu­cić mu głowy do góry i nie zła­mać nosa, ale prze­ciw­nik był na to zde­cy­do­wa­nie za wysoki. Zresztą Han był z kolei zbyt obo­lały i wciąż wygięty od siły ude­rze­nia w żołą­dek. Na szczę­ście udało mu się tra­fić wyso­kiego męż­czy­znę tak mocno, by też mógł poczuć, jak to przy­jem­nie dostać w brzuch.

Tak jak Han miał nadzieję, męż­czy­zna zato­czył się do tyłu, gnąc się z bólu, i roz­luź­nił chwyt. Fiolki z coaxium wypa­dły mu z ręki i poto­czyły się po ziemi. Chło­pak zmu­sił się do ucieczki, wciąż sku­lony. Trzy­mał się za brzuch od ostat­niego ude­rze­nia. Ta przy­gar­biona pozy­cja pozwo­liła mu przy­naj­mniej unik­nąć próby schwy­ta­nia przez Sabe­tue’a. Czym prę­dzej ulot­nił się z miej­sca spo­tka­nia.

Pozwo­lił sobie na ostat­nie smętne spoj­rze­nie na coaxium, które już było pospiesz­nie zbie­rane przez chciwe dło­nie Kilmo.

– Cho­lera – mruk­nął pod nosem, łapiąc oddech. Brzmiało to bar­dziej jak skrzek, ponie­waż wciąż nie mógł nor­mal­nie oddy­chać. Nie chciał odcho­dzić bez zapłaty; brak kre­dy­tów będzie pro­ble­mem, gdy powróci do Lady Pro­ximy. Z dru­giej strony, jeśli Han nauczył się cze­goś przez lata życia na Kore­lii, to tego, że naj­pierw trzeba ujść z życiem, a dopiero potem mar­twić się wszyst­kimi pro­ble­mami, które się z tym wią­zały.

Jego klatka pier­siowa prze­stała drgać. Wziął wielki haust powie­trza. Wypro­sto­wał się, roz­pro­sto­wał nogi i zaczął biec.ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Świa­tło przed­świtu zaczęło nie­śmiało muskać kap­suły Coro­net City, spra­wia­jąc, że połą­czone mostami ciem­no­szare wyspy zro­biły się jasno­szare. Słońce wkrótce wzej­dzie i zamieni je w cóż… jesz­cze jaśniej­szą sza­rość. Mia­sto zawsze było w takim czy innym odcie­niu sza­ro­ści.

Pośród tego ponu­rego oto­cze­nia Han szu­kał odpo­wie­dzi na pyta­nie, które zbyt czę­sto poja­wiało się w jego krót­kim życiu w ostat­nich latach: „Jak mam wyjść z cało tej sytu­acji?”. Kilmo nie był zado­wo­lony z tego, że Hanowi udało się wymknąć. Wszy­scy ruszyli za nim zaraz po tym, jak wraz z resztą gangu pozbie­rali z ziemi meta­lowe fiolki.

Tak wła­ści­wie, dla Hana ten sza­leń­czy bieg w celu rato­wa­nia skóry nie róż­nił się niczym od innych ucie­czek, któ­rymi musiał się posił­ko­wać w celu oca­le­nia życia. Adre­na­lina wypeł­niała mu żyły, gdy biegł wzdłuż wąskiej alejki. Uska­ki­wał przed koszami, pudłami i kani­strami, z któ­rych wycie­kało coś, o czym nawet nie chciał wie­dzieć. Sły­szał, jak tuż za ple­cami o ulicę ude­rzały stopy ludzi i obcego.

Przed ucie­ki­nie­rem roz­cią­gał się bul­war Narro Sie­nara, jeden z mostów łączą­cych kap­su­łowe wyspy Coro­netu. Miał zamiar prze­biec na drugą stronę, wsko­czyć w jedną z ale­jek i zgu­bić pościg w labi­ryn­cie gene­ra­to­rów mocy oraz jed­no­stek odsa­la­ją­cych. Był to dobry plan, który już wie­lo­krot­nie rato­wał go w prze­szło­ści. Z pew­no­ścią nie chciał jed­nak wycho­dzić z cie­nia na ulicę, która dopiero co zaczy­nała budzić się do życia. Zauwa­żył dro­idy L-1g, które po kolei włą­czały się i przy­go­to­wy­wały do pracy, kiedy nagle coś przy­kuło jego uwagę.

Kilmo poru­szał się śmi­ga­czem M-68, który stał sobie tam tak po pro­stu lśniący i cał­ko­wi­cie nowy. „Nie musisz się mar­twić o zosta­wia­nie śmi­ga­cza w złej dziel­nicy, jeżeli to wła­śnie dzięki tobie dziel­nica scho­dzi na psy”, pomy­ślał Han. Ale też Kilmo powi­nien był wie­dzieć, że nie zosta­wia się spor­to­wego śmi­ga­cza (zwłasz­cza kabrio­letu!) tak po pro­stu, zabez­pie­czo­nego jedy­nie sys­te­mem ochron­nym.

Ten pojazd był skar­bem, który mógł popro­wa­dzić Hana ku wol­no­ści, a także opcją ucieczki od tego ponu­rego życia i ponie­wierki.

Wysko­czył na ulicę i przez chwilę lawi­ro­wał pomię­dzy wyso­kimi dro­idami. Nie­które gło­śno pro­te­sto­wały, że prze­szka­dza im w pracy, ale Han miał jedy­nie nadzieję, że osło­nią go przed ści­ga­ją­cymi. Nie­stety, o tej porze na zewnątrz nie było jesz­cze wielu dro­idów i ludzi. Gdy tylko dotarł do śmi­ga­cza, padł na zie­mię i prze­to­czył się pod pojazd. Zaczął obser­wo­wać oko­licę, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc uspo­koić oddech.

Obok jego kry­jówki prze­mknęło kilka par stóp. W więk­szo­ści były to stopy ludz­kie, w butach robo­czych, albo meta­lowe stopy dro­idów. Nie była to żadna nie­spo­dzianka, jako że naj­lep­szą pracę za pen­sję mini­malną można było dostać w fabry­kach. Kore­lia­nie sły­nęli z pro­jek­to­wa­nia i budowy stat­ków kosmicz­nych, dla­tego więk­szość zajęć na pla­ne­cie było zwią­za­nych z budową, testo­wa­niem oraz pro­jek­to­wa­niem czę­ści mecha­nicz­nych i elek­tro­nicz­nych. Takie sta­no­wi­ska były jedy­nie tro­chę lep­sze niż inne moż­li­wo­ści zarobku na pla­ne­cie, ale przy­naj­mniej nie trzeba było patro­szyć ryb.

Miej­scowe zaję­cia, za które pła­cono mniej niż w fabryce, to były bowiem wła­śnie mię­dzy innymi: han­dlarz ryb, żeglarz czy zło­dziej. Han, jak więk­szość sie­rot, wyrzut­ków i ucie­ki­nie­rów z Coro­net City, wyko­ny­wał ten ostatni zawód.

Duża część innych sza­no­wa­nych miejsc pracy znik­nęła, odkąd Impe­rium uznało pla­netę za swoją, a jej oby­wa­teli zatrud­niło przy budo­wie impe­rial­nych stat­ków. W kolej­nych latach poja­wiły się gangi, a prze­stęp­czość wzro­sła. Coraz wię­cej ludzi szu­kało alter­na­tyw­nych spo­so­bów na zaro­bek, byle tylko nie umrzeć z głodu. Poja­wiły się też szczu­rze gangi, które przy­gar­niały na swoje łono osie­ro­cone i biedne dzieci. Ofe­ro­wały jedze­nie i kre­dyty za skra­dzione towary. Dołą­cze­nie do Bia­łych Roba­ków wyda­wało się swego czasu świet­nym pomy­słem. Han miał szansę nową rodziną zastą­pić tę, którą kie­dyś miał. Albo przy­naj­mniej mógł liczyć na miej­sce do spa­nia nie na ulicy.

Nie­stety, nale­że­nie do tej „rodziny” wią­zało się z nie­bez­pie­czeń­stwem na uli­cach, biciem, życiem w ponu­rej norze i cią­głym wypo­mi­na­niem, że był wart mniej niż ubra­nia, które dostał, oraz por­cje, któ­rymi nie­chęt­nie go kar­miono. Jeżeli wła­dze zła­pały cię na wyko­ny­wa­niu jed­nej z robót dla Roba­ków, to byłeś ska­zany sam na sie­bie. Nikt nie przy­byłby ci z pomocą.

Han żył w tym bru­tal­nym świe­cie, odkąd był małym chłop­cem, i nie widział końca tej drogi.

Obok śmi­ga­cza prze­mknęły impe­rialne nogi w bia­łych butach, które kro­czyły z zaro­zu­mia­ło­ścią i wyż­szo­ścią. Miał nadzieję, że żoł­nierz Impe­rium cho­ciaż na chwilę zatrzyma pościg, lecz nie­stety. Kilmo i jego gang wkrótce zna­leźli się w zasięgu wzroku Hana. Ich tempo nieco spa­dło z powodu impe­rial­nych, lecz wciąż się zbli­żali. Obok śmi­ga­cza prze­szły ludz­kie stopy, sabe­tyj­skie pazury, trzy nogi nale­żące do nie­okre­ślo­nej istoty, a na końcu ogon sunący po ulicy. Han nie wie­dział nawet, do kogo nale­żały te ostat­nie nogi, lecz domy­ślił się, że ten ktoś był wspar­ciem dla Kilma. Chło­pak wstrzy­mał oddech. Wie­dział, że jeśli go zła­pią, to nie uda mu się ponow­nie uciec. Zapewne zabiją go od razu na ulicy i stwier­dzą po pro­stu, że zła­pali zło­dzieja.

Nie było to do końca kłam­stwo, lecz prak­tycz­nie rzecz bio­rąc, to oni tym razem byli zło­dzie­jami.

Nogi gang­ste­rów zatrzy­mały się. Byli tak bli­sko Hana, że ten mógł zauwa­żyć, iż Sabe­tue’owi przy­dałby się pedi­cure. Miało roz­dwo­jony pazur, z któ­rego cie­kła ropa, i który, sądząc po odo­rze, został nie­dawno nade­rwany. Wyglą­dało to bole­śnie, jed­nak Han nie mógł wykrze­sać z sie­bie zbyt wiele współ­czu­cia, gdyż zasta­na­wiał się jedy­nie, kogo obce roze­rwało, że dopro­wa­dziło pazur do takiego stanu.

Prze­łknął ner­wowo ślinę, ale leżał kom­plet­nie nie­ru­chomo i cze­kał. Jeżeli Kilmo zde­cy­do­wałby się szu­kać Hana we swoim wła­snym śmi­ga­czu, to bar­dzo szybko chło­pak znaj­dzie się w cał­ko­wi­cie nowych kło­po­tach.

Nogi poszu­ki­wa­czy na szczę­ście poru­szyły się i ruszyły dalej, zni­ka­jąc w zaułku.

Hory­zont powi­nien być czy­sty, Han wyczoł­gał się więc spod śmi­ga­cza i rozej­rzał wokoło. Impe­rialni znik­nęli, tak samo jak zbiry. Chło­pak rzu­cił okiem na kon­solę pojazdu, po czym uśmiech­nął się i wsko­czył do środka.

Meta­liczny smak wypeł­nił mu usta, kiedy wło­żył sobie latarkę mię­dzy zęby, żeby lepiej widzieć wnę­trze pojazdu w sła­bym świe­tle poranka. Wziął narzę­dzia do ręki i uśmiech­nął się do sie­bie. To była dla niego naprawdę bułka z masłem. Zwłasz­cza, że kradł takie śmi­ga­cze, odkąd był małym chłop­cem.

– Dawaj – mruk­nął.

Obszedł alarm, nim sys­tem mógł nawet spró­bo­wać się uak­tyw­nić, i wła­mał się do ukła­dów bez­pie­czeń­stwa pojazdu. Pokrę­cił głową, żeby się rozej­rzeć, a świa­tło padało to na jedną, to na drugą część kon­soli. Nie­ważne, ile Kilmo zapła­cił za zabez­pie­cze­nia, tak czy ina­czej prze­kona się, że sporo prze­pła­cił. Wkrótce dosta­nie cenną nauczkę.

Gdy tylko sys­tem bez­pie­czeń­stwa został wyłą­czony, Han się­gnął pod kie­row­nicę. Jego dło­nie instynk­tow­nie wie­działy co robić; poru­szały się nie­mal bez jego inge­ren­cji. Prze­łą­czyć to, odsu­nąć tamto, a na koniec roze­brać mecha­nizm aż do prze­wo­dów. Z chi­rur­giczną pre­cy­zją połą­czył dwa kable i je skrę­cił.

– Dawaj – pona­glił.

Prze­wody zaskwier­czały, ale nic się nie stało. Pod­niósł głowę i rozej­rzał się wokół. Zoba­czył plecy Kilma, odda­lone od niego jedy­nie o kilka metrów.

– No dawaj! – powie­dział po raz trzeci i ponow­nie prze­krę­cił prze­wody, aż wbiły mu się w palce, strze­la­jąc iskrami. Lek­kie kop­nię­cie prądu go pod­eks­cy­to­wało. Śmi­gacz obu­dził się do życia z łagod­nym pomru­kiem, który nikogo nawet nie zaalar­mo­wał o mają­cej nastą­pić kra­dzieży.

Han szybko zazna­jo­mił się z kon­solą. Jego palce tań­czyły po przy­ci­skach i prze­łącz­ni­kach. Szarp­nął dźwi­gnią, spra­wia­jąc, że pod pojaz­dem zapło­nął sil­nik repul­so­rowy, który pod­niósł śmi­gacz z ulicy. Pojaz­dem kilka razy zako­ły­sało, nim się usta­bi­li­zo­wał. Han się­gnął do kie­szeni kurtki i wycią­gnął dwie złote kości połą­czone łań­cusz­kiem; amu­let, który przy­no­sił mu szczę­ście. Nie czuł, żeby chwila, którą poświę­cił na zawie­sze­nie ich na przed­niej szy­bie, była cza­sem stra­co­nym.

Odpa­lił sil­niki ciągu i ruszył. Śmi­gacz nale­żał od teraz do niego.

Kra­dzież była szybka i czy­sta. Mistrzow­ska robota.

Buch­nię­cie śmi­ga­cza może i było szyb­kie i czy­ste, ale nie można było tego samego powie­dzieć o nim samym. Twarz Hana była umo­ru­sana pyłem przy­le­pio­nym do skóry przez pot, oraz zaschniętą krwią z nosa i wargi. Jego lewe oko spu­chło od nie­daw­nego ude­rze­nia przez Kilma. Nic jed­nak nie mogło umniej­szyć unie­sie­nia, które czuł, kiedy śmi­gacz zabie­rał go z dala od człon­ków gangu, wciąż szu­ka­ją­cych go z nadzieją dokoń­cze­nia tego, co zaczęli.

Poje­chał w stronę świtu. Roz­pę­dził sil­nik i zigno­ro­wał krzyki i pro­te­sty, które zostały za nim. Głosy szybko się roz­pro­szyły, a Han wje­chał na most, roz­ko­szu­jąc się wia­trem na twa­rzy, zapa­chem soli w powie­trzu i kar­ko­łomną pręd­ko­ścią. To wła­śnie było życie, jakiego szu­kał. Nie dla niego było skra­da­nie się tune­lami i bycie chłop­cem na posyłki dla sze­fów prze­stęp­czego pół­światka.

Pomy­ślał o jedy­nym miej­scu, które mógł nazwać „domem”, nie­ważne, jak bar­dzo to słowo nie paso­wało do tego miej­sca. Han wycho­wał się w norze Bia­łych Roba­ków, faweli poło­żo­nej pod Coro­net City.

Całe mia­sto było szare od kadłu­bów stat­ków oraz pokryte sma­rem pocho­dzą­cym z prze­róż­nych obsza­rów prze­my­sło­wych i pro­duk­cyj­nych. Fawela, w któ­rej miesz­kał, była rów­nież szara, ale od brudu i roz­pa­czy, z domieszką meta­licz­nego posmaku krwi, który przy­po­mi­nał mu o cią­głym nie­bez­pie­czeń­stwie. Było to miej­sce, z któ­rego od lat despe­racko chciał uciec.

Była tam jed­nak rów­nież Qi’ra. Uśmiech­nął się zawa­diacko i od razu poczuł, jak zaschnięta rana na jego war­dze pęka. Wyobra­ził sobie minę dziew­czyny, kiedy usły­szy, że w końcu będą wolni. Nie mógł jej tutaj zosta­wić. Po pro­stu nie mógł. Gdyby zna­la­zła się w podob­nej sytu­acji, też by go nie zosta­wiła.

Nie chciał słu­chać cichego głosu zwąt­pie­nia w swo­jej gło­wie, który mówił mu, że nie jest stu­pro­cen­towo pewien, czy to prawda. Qi’ra była jak wszyst­kie inne dzieci wycho­wane przez Białe Robaki. Była twar­dzielką, która mogła sobie pora­dzić w każ­dych warun­kach. Wszy­scy oni musieli tacy być. Han nie potra­fiłby spoj­rzeć na sie­bie w lustrze, gdyby ją porzu­cił. Wes­tchnął i zmie­nił kie­ru­nek. Ruszył w stronę faweli.

Zwol­nił tro­chę i spró­bo­wał wyglą­dać mniej jak zło­dziej, który pró­bo­wał uciec w naj­lep­szej furze swo­jego życia, a bar­dziej jak sza­no­wany oby­wa­tel jadą­cego do fabryk i, by budo­wać sza­no­wane gwiezdne nisz­czy­ciele dla sza­no­wanego Impe­rium.

Co z tego, że w niczym nie przy­po­mi­nał sza­no­wa­nego oby­wa­tela?! Wytarł nos ręka­wem, pró­bu­jąc cho­ciaż tro­chę oczy­ścić się z krwi. Nie mógł jed­nak nawet stwier­dzić, czy teraz krew była na ręka­wie, czy tylko roz­ma­zał sobie brud po twa­rzy.

Bycie sza­no­wa­nym było nudne. Sil­nik ponow­nie zary­czał, a pojazd nabrał pręd­ko­ści. Wymi­nął zaspa­nych han­dla­rzy nio­są­cych beczki z rybami i bele tka­nin. Lawi­ro­wał mię­dzy pojaz­dami, zosta­wia­jąc za sobą wol­niej­sze z nich, jakby stały nie­ru­chomo. Nie mógł się powstrzy­mać od wyda­nia okrzyku rado­ści. Czuł, że żyje. Pręd­kość była dla niego wszyst­kim.

Im dalej na przed­mie­ściach się znaj­do­wał, tym bar­dziej mia­sto wyglą­dało na pod­nisz­czone. Zoba­czył uszko­dzone budynki, zawa­lone dachy oraz slumsy zbu­do­wane jedy­nie z meta­lo­wych pod­pó­rek i płó­cien­nych ścian. Wyda­wało mu się, że zauwa­żył nogi wysta­jące z pojem­nika na śmieci, lecz tylko pognał dalej, marsz­cząc czoło. Kim­kol­wiek była ta osoba, to nie był jego pro­blem. Nawet nie roz­po­znał tych nóg, więc nie nale­żały do nikogo, kogo znał.

Im bli­żej był Nory, tym oko­lica sta­wała się brud­niej­sza i bied­niej­sza. „Będę tam ostatni raz”, pomy­ślał. Może będzie miał szczę­ście. Może człon­ko­wie gangu już poło­żyli się spać? Nocne istoty w końcu tak robiły o brza­sku. Białe Robaki nie­na­wi­dziły słońca bar­dziej niż bycia oszu­ki­wa­nym na wymia­nie coaxium. Przy­po­mniał sobie, że wciąż musiał jakoś roz­wią­zać pro­blem zapłaty.

Han w końcu zatrzy­mał skra­dziony śmi­gacz i z niego wysko­czył, po czym przyj­rzał się przez chwilę pojaz­dowi. Uszko­dził już zain­sta­lo­wany sys­tem bez­pie­czeń­stwa, więc w tej chwili każdy mógł mu go ukraść. Mógł na szybko zło­żyć do kupy nowe zabez­pie­cze­nie, ale nie w tej chwili. Jeśli ktoś z gangu by to zauwa­żył, to od razu zwi­nąłby jego nową maszynę. Nic nie nale­żało do cie­bie, dopóki pra­co­wa­łeś dla Bia­łych Roba­ków.

Wszyst­kie łupy nale­żały do Lady Pro­ximy.

Grupa szczu­ro­ła­pów, dzie­cia­ków rów­nie brud­nych jak Han, choć nie tak zakrwa­wio­nych, prze­bie­gła obok niego, ści­ska­jąc w rękach zdo­by­cze za dzi­siej­szy wie­czór.

– Szyb­ciej! – krzyk­nął jeden ze star­szych dzie­cia­ków. – Pośpiesz­cie się albo Pro­xima dobie­rze się wam do skóry!

Dwóch nasto­lat­ków o kilka lat młod­szych od Hana weszło w zasięg jego wzroku, zaga­nia­jąc inne dzieci. Popy­chali je i gro­zili im, w towa­rzy­stwie war­czą­cego sibiań­skiego ogara.

Han gar­dził tymi stwo­rze­niami. Były masywne i wiel­kie oraz białe niczym grin­da­lidzka liderka Roba­ków, tyle że miały mniej nóg i bar­dziej się śli­niły. Nie­na­wi­dził ich nie­zwy­kłego przy­wią­za­nia do swego pana, lecz jesz­cze bar­dziej – ich skłon­no­ści do agre­sji. Zakradł się do Nory za dziećmi, nie chcąc, by kto­kol­wiek go zauwa­żył. Szczu­ro­łapy skrę­ciły w jeden z tuneli, szu­ka­jąc bez­piecz­nego miej­sca z odro­biną świa­tła, żeby przyj­rzeć się swoim skar­bom, coś zjeść albo przy­wi­tać się z przy­ja­ciółmi.

Więk­szość tuneli pro­wa­dzą­cych do jamy spo­wi­jała cał­ko­wita ciem­ność. Ludzie nie byli domi­nu­ją­cym gatun­kiem w tej oko­licy, a foto­fo­biczni yrin­da­li­do­wie nie­na­wi­dzili natu­ral­nego świa­tła. Dzięki temu miej­scu Han nauczył się poru­szać w kom­plet­nych ciem­no­ściach. Nie był dumny z posia­da­nia tej umie­jęt­no­ści, ale była nie­zbędna do prze­ży­cia w tych trud­nych warun­kach. Minął młod­sze szczury, mając nadzieję, że nie zwrócą na niego uwagi.

Chło­piec, może ośmio­letni, wycią­gnął coś błysz­czą­cego ze swo­jej torby. Poka­zał to star­szej dziew­czynce, która z nim sie­działa. Han przy­po­mniał sobie, że miała na imię Lex.

– Patrz, co ukra­dłem. Założę się, że Lady Pro­xima odpali mi dodat­kową rację! – powie­dział.

Lex natych­miast wyrwała zna­le­zi­sko z ręki chłopca i się mu przyj­rzała.

– A ja myślę, że da tę dodat­kową rację mnie! – zawo­łała i roze­śmiała się.

Chło­piec rzu­cił się po swój skarb, jed­nak dziew­czynka trzy­mała zna­le­zi­sko już poza jego zasię­giem.

– To nie fair. Odda­waj!

Han zosta­wił dzieci. Zda­wał sobie sprawę z tego, że dzi­siej­szy obiad chłopca wisiał na wło­sku w tej okrut­nej zaba­wie w kotka i myszkę. Mło­dzi musieli jed­nak sami nauczyć się, jak dbać o sie­bie tu na dole; Han też musiał się nie­gdyś tego nauczyć.

Mijał piec, który jako jedyny świe­cił na złoto w ponu­rych głę­bi­nach tuneli, gdy nagle ktoś zła­pał go za koszulę i pocią­gnął za gorące pale­ni­sko. Jedna z rąk chło­paka powę­dro­wała do kie­szeni, by chro­nić to, co tam miał, pod­czas gdy druga zaci­snęła się w pięść. Han był gotowy do odpar­cia ataku, ale cios nie nad­szedł. Zamiast tego na jego war­gach zna­la­zły się usta, które poca­ło­wały go z całej siły.

Qi’ra_,_ jedyna osoba, schwy­ta­nie przez którą przyj­mo­wał z rado­ścią.

Jego wolna ręka powę­dro­wała do jej brą­zo­wych wło­sów, obcię­tych tuż poni­żej ucha. Przy­cią­gnął ją bli­żej do sie­bie i na chwilę zapo­mniał o dzi­siej­szych wyda­rze­niach, pul­su­ją­cym bólu na twa­rzy i nie­okieł­zna­nej potrze­bie wydo­sta­nia się z mrocz­nych tuneli raz na zawsze. To po nią tutaj wró­cił. Qi’ra i wol­ność były jedy­nymi rze­czami cokol­wiek war­tymi na tym świe­cie.

Odsu­nęła się od niego, łapiąc powie­trze. Jej twarz była zmar­twiona i smutna.

– Tak długo cię nie było. Czu­łam, że coś poszło nie tak – powie­działa.

Jej nie­bie­skie oczy błysz­czały w świe­tle pieca. Zaczęła doty­kać jego zakrwa­wio­nej i opuch­nię­tej twa­rzy. Przy skó­rze wokół jego lewego oka zmarsz­czyła brwi.

Han uśmiech­nął się chy­trze i wypiął pierś.

– To? To nic. Trzeba było zoba­czyć ich. – Przy­cią­gnął ją bli­żej, ale widząc jej scep­tyczne spoj­rze­nie, zaraz się popra-wił. – Tak wła­ści­wie, to nic im nie jest.

Uśmiech­nęła się. Jego spo­kojny ton uspo­koił ją tak, jak miał nadzieję.

– Posłu­chaj, Kilmo wyki­wał mnie w samym środku wymiany. Daję mu fiolki z coaxium, kiedy nagle jego goryle mnie ata­kują. – Uśmiech­nął się ponow­nie. – Ale poka­za­łem im, na co mnie stać.

– Tak? W jaki spo­sób? – zapy­tała. Stała tylko kilka cen­ty­me­trów od jego twa­rzy. Zaczy­nało jej udzie­lać jego pod­eks­cy­to­wa­nie i poczu­cie nagło­ści.

Han uśmiech­nął się. Czyż odpo­wiedź nie była oczy­wi­sta?

– Zwia­łem i rąb­ną­łem im śmi­gacz.

Qi’ra par­sk­nęła śmie­chem, jakby usły­szała świetny dow­cip.

– A co, wybie­ramy się gdzieś?

Han przy­cią­gnął ją jesz­cze bli­żej.

– Dokąd tylko zechcemy. – Wycią­gnął rękę z kie­szeni i poka­zał jej meta­lowy cylin­der, który chro­nił szklaną fiolkę ze świe­cą­cym nie­bie­skim pły­nem. Był to siódmy pojem­nik, o który wcze­śniej wypy­ty­wał Kilmo.

Coaxium było rzad­kim i dro­go­cen­nym hiper­pa­li­wem, które zasi­lało statki kosmiczne w całej galak­tyce. Ilość, w posia­da­niu któ­rej zna­la­zła się ta dwójka szczu­ro­ła­pów, mogła pozwo­lić im na zawsze opu­ścić ten rynsz­tok.

Qi’ra gło­śno wcią­gnęła powie­trze w płuca.

– Ski­tra­łeś jedną fiolkę!

Kolejna grupa dzieci prze­bie­gła tuż obok. Do uszu chło­paka dotarł głos jed­nego ze szczu­ro­ła­pów.

– Han wró­cił!

Jęk­nął, uzmy­sła­wia­jąc sobie, że teraz wieść się roz­nie­sie i reszta Roba­ków zacznie go szu­kać. Musiał dzia­łać szybko. Qi’ra wcią­gnęła go głę­biej do wnęki i pod­nio­sła jego rękę na wyso­kość świa­tła wydo­by­wa­ją­cego się z pieca, żeby lepiej przyj­rzeć się zdo­by­czy.

– Ostroż­nie – powie­dział.

– To jest warte… – zaczęła mówić, lecz to Han dokoń­czył myśl. Dokań­czali swoje zda­nia jak przy­stało na sta­rych przy­ja­ciół.

– …Pięć­set, sześć­set kre­dy­tów. Wię­cej niż nam trzeba…

– Na łapówkę dla cel­ni­ków na gra­nicy!

Han przy­tak­nął.

– Możemy w końcu uwol­nić się od Pro­ximy.

– I pry­snąć z Kore­lii! Han, to się może udać!

Jej twarz ni­gdy wcze­śniej nie była taka rado­sna. Han czuł, że w tej chwili mogą doko­nać wszyst­kiego.

– Uda się. Zawsze mówi­łaś, że się kie­dyś stąd wyrwiemy. To kie­dyś jest dzi­siaj.

Spoj­rzała mu głę­boko w oczy.

– Na co cze­kamy?

Poca­ło­wał ją ponow­nie i szybko zaczęli się zbie­rać.ROZ­DZIAŁ DRUGI

Qi’ra miała cztery różne plany, gotowe do reali­za­cji w zależ­no­ści od tego, czy trans­ak­cja Hana się powie­dzie, czy nie. W mgnie­niu oka posta­no­wiła wpro­wa­dzić w życie nowy, piąty.

Han wyglą­dał przy­stoj­nie i cza­ru­jąco nawet z brudną i zakrwa­wioną twa­rzą, która puchła teraz jak Lady Pro­xima w sło­neczny dzień. Otwo­rzył usta, by rzu­cić jakąś kąśliwą uwagę, lecz nie było na to czasu. Szczury już zaczęły roz­po­wia­dać o tym, że wró­cił, więc goryle Lady Pro­ximy wkrótce zaczną ich szu­kać.

Zła­pała go za rękę i zaczęła biec, wie­dząc, że Han pój­dzie za nią. Zbu­do­wali mię­dzy sobą taki poziom zaufa­nia, że nie musieli sobie nawet zada­wać już pytań. Serce pod­czas biegu zabiło jej moc­niej i szyb­ciej i czuła, że tym razem w końcu nada­rzyła się oka­zja do uzy­ska­nia wol­no­ści.

Qi’ra omi­nęła jeden z tuneli, w któ­rym miesz­kało jesz­cze wię­cej szczu­ro­ła­pów. Z pew­no­ścią sprze­da­liby ich Pro­xi­mie za dodat­kowe ćwierć por­cji. Skrę­ciła w mało uży­wany tunel, który nie­gdyś zna­la­zła w poszu­ki­wa­niu szyb­kich dróg ucieczki.

Nie było to miej­sce, w któ­rym ludzie chcie­liby spę­dzać wiele czasu. Nie miała pew­no­ści, czy zro­biono to umyślne, czy też Gri­na­li­dów po pro­stu to nie obcho­dziło. W tunelu bra­ko­wało cie­płego świa­tła pieca i pano­wał spe­cy­ficzny, inten­sywny odór zgni­li­zny, krwi i sło­nej wody. Wil­gotna zie­mia nie­przy­jem­nie mla­skała pod ich sto­pami, kiedy parli naprzód. Sta­rali się nie myśleć o tym, po czym bie­gli.

Qi’ra odwró­ciła głowę, żeby poin­for­mo­wać Hana, dla­czego poru­szali się aku­rat tę odludną ścieżką, gdy zauwa­żyła, że jego twarz prze­stała wyra­żać eks­cy­ta­cję, a zamiast tego uka­zała się na niej roz­pacz. Zatrzy­mała się nagle, a chło­pak natych­miast wpadł na jej plecy, ude­rza­jąc twa­rzą w tył jej głowy. Cof­nął się, prze­kli­na­jąc i pocie­ra­jąc spuch­nięte oko.

Kształt, przez który się zatrzy­mali, wydał z sie­bie gar­dłowy śmiech.

Qi’ra jęk­nęła, gdy zdała sobie sprawę, na kogo tra­fili. Moloch był potęż­nym bru­ta­lem i prawa ręką Lady Pro­ximy. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści Roba­ków był ubrany w kom­bi­ne­zon ochronny. Jego białe, pomarsz­czone ciało okry­wał brą­zowy płaszcz, który był wybie­lony w wielu miej­scach przez tok­syny, które zale­gały w sie­dzi­bie gangu. Maskę miał ścią­gniętą do tyłu, przez co jego biała twarz i pomarsz­czony dziób były bar­dzo dobrze widoczne. Osłona na twarz miała skra­placz wil­goci, który nie­ustan­nie nawad­niał jego twarz i chro­nił przed słoń­cem. Dziób obcego zwró­cony był w ich stronę.

Obok Molo­cha stał Rebolt, chło­pak, który dora­stał u boku Hana i Qi’ry. Liczył kie­dyś na to, że zosta­nie Głów­nym Chłop­cem szczu­ro­ła­pów, ale jego ambi­cje były roz­wie­wane raz za razem przez Hana i Qi’rę, która została nawet Główną Dziew­czyną i ulu­bie­nicą Lady Pro­ximy. Było to bło­go­sła­wień­stwo, z któ­rego nie mogła dzi­siaj sko­rzy­stać. Grin­da­lidka była na to zbyt cwana.

Nie­stety, Rebolt był ulu­bień­cem Molo­cha, zapewne z tych samych powo­dów, dla któ­rych nie mógł zapunk­to­wać u Lady Pro­ximy. Nie był zbyt mądry, nie wyka­zy­wał ini­cja­tywy oraz ślepo wyko­ny­wał pole­ce­nia Molo­cha. Ni­gdy nie zdra­dziłby swo­jego szefa i był ku temu pro­sty powód: ni­gdy nie wpadłby na to, jak to zro­bić. Ostat­nio jego rola pole­gała na znę­ca­niu się nad wszyst­kimi szczu­ro­ła­pami, któ­rzy „wyma­gali napro­sto­wa­nia”, jak to miał w zwy­czaju mówić Moloch. Chło­pak uwiel­biał zwłasz­cza znę­cać się nad Hanem i Qi’rą.

– Han! Szczu­ro­łap, któ­rego aku­rat szu­ka­łem – powie­dział Moloch. Jego usta wykrzy­wiły się w prze­ra­ża­ją­cej imi­ta­cji uśmie­chu.

Han non­sza­lancko sta­nął przed Qi’rą, a na jego twa­rzy poja­wił się cha­rak­te­ry­styczny uśmiech.

– Moloch! Cześć! Co u cie­bie? Wła­śnie sze­dłem do Lady Pro­ximy. Wła­śnie do niej… w tej wła­śnie chwili. – Zro­bił krok do tyłu, do miej­sca, gdzie wpadł na plecy Qi’ry. Musnął jej dłoń, a zręczne palce prze­ka­zały jej fiolkę. Prze­su­nęła się, by dopa­so­wać się do jego ruchów, i scho­wała przed­miot do kie­szeni.

– Masz nasze kre­dyty? – Moloch nie nale­żał do tych, co cenią sobie uprzej­mo­ści.

Han skrzy­wił się i wska­zał na swoją posi­nia­czoną twarz. Qi’ra uwa­żała, że próba wzbu­dze­nia współ­czu­cia u Grin­da­lida była stratą czasu. Nic by to nie dało, ale Han jak zawsze musiał spró­bo­wać.

– Pocze­kaj, aż ci opo­wiem, jaką mia­łem noc. Ni­gdy nie uwie­rzysz. To zna­czy uwie­rzysz, ale…

Moloch usły­szał już dość i odwró­cił się do Rebolta.

– Prze­szu­kaj go.

Rebolt miał bladą twarz pokrytą bli­znami po trą­dziku i wiecz­nie zmarsz­czone czoło, co spra­wiało, że nawet kiedy się uśmie­chał, wyglą­dał na wście­kłego. Wark­nął na Hana, żeby się nie ruszał.

W momen­cie, kiedy zbir zaczął bez­li­to­śnie prze­szu­ki­wać Hana, Qi’ra odsu­nęła się od nich o krok. Rebolt zaczął cią­gnąć chło­paka za ubra­nie i macać obszy­cia w poszu­ki­wa­niu ukry­tych kie­szeni. Han pró­bo­wał mu w tym nie prze­szka­dzać, spo­koj­nie pozwo­lił prze­szu­kać zarówno kurtkę, jak i spodnie. W ogóle nie pro­te­sto­wał, gdy Rebolt rzu­cał nim na wszyst­kie strony. Zna­lazł jedy­nie narzę­dzia Hana, które mio­tał na zie­mię.

Qi’ra wsu­nęła otrzy­maną fiolkę głę­biej do kie­szeni i posta­rała się wyglą­dać na zatro­skaną, ale nie współ­winną. Na szczę­ście więk­szość Grin­da­li­dów ni­gdy nie nauczyło się dobrze odczy­ty­wać ludz­kiej mowy ciała. Prze­szu­ku­jący Hana Rebolt miał więk­sze szanse, że zwróci uwagę na jej zacho­wa­nie, więc wyco­fała się cicho w cień. Miała nadzieję, że jej nie zauwa­żyli.

Poma­gier Molo­cha zakoń­czył w końcu prze­szu­ka­nie i zmarsz­czył brwi, zdez­o­rien­to­wany. Nie zna­lazł ani fio­lek, ani kre­dy­tów, a był pewien, że znaj­dzie jedno albo dru­gie. Spoj­rzał na swo­jego szefa, ocze­ku­jąc kolej­nych instruk­cji.

– Lady Pro­xima będzie wie­działa co z nim zro­bić – powie­dział Grin­da­lid, wska­zu­jąc na Hana, któ­rego Rebolt momen­tal­nie zła­pał za ramiona.

Qi’ra naprę­żyła mię­śnie, gotowa biec przez tunel. Oczy Molo­cha bez trudu zna­la­zły ją w ciem­no­ści i przez chwilę badały. „W końcu dra­nie spę­dzali całe życie w tych warun­kach!”, pomy­ślała. Po chwili Moloch chrząk­nął i odwró­cił się. Naj­wi­docz­niej uznał, że nie jest warta szcze­gól­nej uwagi. Dziew­czyna uśmiech­nęła się w ciem­no­ści. Naresz­cie była wolna! Miała w kie­szeni coś war­tego setki kre­dy­tów, a Moloch i Lady Pro­xima byli zajęci Hanem!

Mogła uciec. Mogła wziąć fiolkę, opu­ścić pla­netę i ni­gdy wię­cej nie oglą­dać się za sie­bie. Ale…Han jej nie zosta­wił. Wró­cił po nią, pomimo tego, że miał śmi­gacz i coaxium. Mógł w tej chwili być już gdzieś hen poza pla­netą! Prze­klęła pod nosem. Ten cho­lerny szla­chetny głu­piec wró­cił po nią i dał się zła­pać. Teraz Lady Pro­xima go sprzeda, zje albo zrobi coś jesz­cze gor­szego.

Coaxium było jej bile­tem do wol­no­ści. Pogła­skała deli­kat­nie chłodny metal leżący w jej kie­szeni. Wes­tchnęła i ruszyła za nimi. Była mu dłużna, a nie­na­wi­dziła mieć dłu­gów.

„Cóż, przy­naj­mniej Qi’rze udało się zwiać”, pomy­ślał Han. Ucie­kła wraz z jego skar­bem. Może i nie było tego w pla­nie, ale wolał już, żeby coaxium miała ona, a nie Lady Pro­xima. Sku­pił się na popy­cha­ją­cym go zbi­rze i spró­bo­wał zigno­ro­wać ból i pustkę, które czuł w klatce pier­sio­wej po tym, jak przy­ja­ciółka go zosta­wiła.

Rebolt ści­snął ramiona Hana o wiele moc­niej niż musiał.

– Zamie­rzam się tym delek­to­wać – wyszep­tał chło­pa­kowi w twarz.

– Twój oddech, Rebolt. Jest po pro­stu legen­darny – odpo­wie­dział, krzy­wiąc nos od odoru.

Zbir splu­nął na niego, upew­nia­jąc się że gdzie­kol­wiek Han się nie uda, ten zapach będzie mu już towa­rzy­szył.

Nora została wybu­do­wana z porzu­co­nych i prze­sta­rza­łych kubi­ków miesz­kal­nych, zebra­nych z opusz­czo­nego kore­liań­skiego pro­jektu budow­la­nego. Były połą­czone ogrom­nymi, zardze­wia­łymi rurami odsa­la­ją­cymi. Cała śmier­działa nie­oczysz­czo­nymi ście­kami. Był to zapach okropny, który wże­rał się w nosy. Nie można było się do niego przy­zwy­czaić. Nasi­lał się w cen­tral­nej czę­ści kom­pleksu, gdzie Lady Pro­xima prze­by­wała w swoim lego­wi­sku. Zarówno Grin­da­li­do­wie, jak i wycho­wy­wani przez nich ludzie cho­dzili cały czas brudni.

Lego­wi­sko Pro­ximy było śmier­dzącą dziurą pośrodku nie­uży­wa­nego maga­zynu. Maszyny i narzę­dzia wciąż się tu znaj­do­wały. Szczu­ro­łapy prze­su­nęły je jedy­nie na bok, żeby zro­bić miej­sce na sadzawkę, w któ­rej żyła Pro­xima i jej młode. Jej zbiry dawno temu przy­ciem­niły wszyst­kie okna i do pew­nego stop­nia oczy­ściły oko­licę, two­rząc przy­jemne gniazdko dla swo­jej kró­lo­wej. Hanowi przy­po­mniało się, jak musiał kie­dyś poma­gać w oczysz­cze­niu sadzawki, w któ­rej żyła Grin­da­lidka. Cysterna się­gała głę­boko pod zie­mię, a roz­ga­łę­zia­jące się tunele i komory pod mia­stem. Wszel­kie wysiłki, jakie podej­mo­wał, by usu­nąć brud z wody, były natych­miast niwe­czone, gdy tylko Lady Pro­xima ponow­nie poja­wiała się w męt­nym base­nie.

Woda była wiecz­nie sło­nawa i muli­sta, z cienką ole­istą war­stwą, która lśniła w świe­tle sła­bych żaró­wek oświe­tla­ją­cych lego­wi­sko. Prąd potrzebny do ich zasi­le­nia pobie­rano z jed­nej z pobli­skich sieci ener­ge­tycz­nych. Dzięki oświe­tleniu lego­wi­sko stało się cho­ciaż tro­chę przy­jaź­niej­sze dla ludzi. Woda w sadzawce pozo­sta­wała jed­nak ciemna jak noc i śmier­dząca od zanie­czysz­czeń. Gry­zący nos zapach roz­cho­dził się po tune­lach sie­dziby Grin­da­lidki. Naj­gor­szą znie­wagą wśród szczu­ro­ła­pów było kazać komuś wypić wodę z sadzawki Pro­ximy.

Oczy­wi­ście, nikt tak nie mówił w jej obec­no­ści.

Rebolt popchnął Hana, przez co ten wpadł w kałużę wody ście­ko­wej, tuż obok sadzawki Lady. Inne szczury zebrały się, żeby obej­rzeć przed­sta­wie­nie, a Han rozej­rzał się pośród zebra­nych, licząc, że znaj­dzie wśród nich jakąś zna­jomą twarz. Nie zna­lazł jed­nak żad­nej. Poczuł, jak zbir roz­luź­nia chwyt, sku­pia­jąc wzrok na ich liderce, która wynu­rzyła się z wody niczym mityczny wąż mor­ski.

Była ohydna, ale mimo to była ich kró­lową. Lady Pro­xima była gru­bym, pomarsz­czo­nym roba­kiem, o bla­dej, lśnią­cej, bia­łej skó­rze i dzio­ba­tej twa­rzy. Miała dwa­na­ście ramion, z któ­rych część była chuda i paty­ko­wata, a część silna i potężna; wszyst­kie koń­czyły się pazu­rami. Była oble­czona w metal i łań­cu­chy niczym robak, który obto­czył się w meta­lo­wych wió­rach, a potem uznał, że wygląda jak czło­nek kró­lew­skiego rodu i zaczął się tak zacho­wy­wać.

Zapach w pomiesz­cze­niu pogor­szył się, gdy otwo­rzyła dziób. Han zmarsz­czył nos. Nawet lata prak­tyki nie mogły oduczyć natu­ral­nych odru­chów na nie­które bodźce. Jedna z młod­szych dziew­czy­nek rów­nież się skrzy­wiła, czu­jąc ten odór, ale szybko została spo­licz­ko­wana przez jed­nego ze star­szych chłop­ców.

Słu­dzy kró­lo­wej pokor­nie pokło­nili głowy, a wkrótce dołą­czyły do nich nie­które ze szczu­ro­ła­pów. Han po pro­stu stał i cze­kał.

Lady Pro­xima nie zwra­cała uwagi na skła­da­ją­cych jej pokłony pod­da­nych. Patrzyła jedy­nie na Hana. Przyj­rzała mu się od stóp do głów i w końcu prze­mó­wiła.

– Wyglą­dasz gorzej niż zwy­kle, chłop­cze. Co się stało?

Han otwo­rzył sze­rzej oczy, sta­ra­jąc się wyglą­dać na obu­rzo­nego jej pyta­niem.

– Powiem ci, co się stało! Wyro­lo­wali cię i pró­bo­wali mnie zabić!

Lady Pro­xima wydała z sie­bie sycząco-chra­pliwy dźwięk, który ozna­czał śmiech. Nie uwie­rzyła w ani jedno jego słowo.

– Naprawdę? A co z kre­dy­tami?

Han bar­dzo się sta­rał spra­wiać wra­że­nie bar­dziej opa­no­wa­nego, niż się czuł.

– Zatrzy­mali je.

Lady Pro­xima kiw­nęła głową.

– A moje fiolki z coaxium? – zapy­tała, a w jej gło­sie poja­wił się ton zwia­stu­jący wybuch wście­kło­ści. Pyta­nie było reto­ryczne; wie­działa, że jej zbiry od razu przy­nio­słyby jej jakie­kol­wiek hiper­pa­liwo, które mógł mieć Han. Ten tylko wzru­szył ramio­nami.

– Je też zatrzy­mali, ale… – dodał, widząc jak Pro­xima nadyma się ze wście­kło­ści. Musiał chwilę się zasta­no­wić, jak dokoń­czyć zda­nie, ale wpadł na pewien pomysł. – …dosta­li­śmy cenną lek­cję. Tym gościom nie wolno ufać. – Uśmiech­nął się, zado­wo­lony, że cała wina spad­nie na człon­ków gangu, któ­rzy go zaata­ko­wali.

Lady Pro­xima pod­nio­sła głos, a wście­kłość zaczęła z niej wypły­wać, tak jak ona sama chwilę wcze­śniej wypły­nęła z sadzawki.

– Ocze­ku­jesz, że uwie­rzę ci, że udało ci się uciec z niczym?

– Cóż… udało mi się uciec z życiem. Myślę, że to cał­kiem sporo – powie­dział, roz­po­ście­ra­jąc ręce na znak, że sam jest skar­bem. Jej małym wojow­ni­czym szczu­ro­ła­pem. – To zna­czy, przy­naj­mniej dla mnie to sporo.

Lady Pro­xima w końcu odwró­ciła od niego wzrok, który teraz spo­czął na Molo­chu. Potrze­bo­wała potwier­dze­nia, że Han wró­cił z pustymi rękoma.

Znie­na­wi­dzony przez chło­paka Grin­da­lid zro­bił krok do przodu i odchrząk­nął.

– Nie miał nic przy sobie – powie­dział i jesz­cze raz pokle­pał kie­sze­nie Hana, udo­wad­nia­jąc, że są puste.

Cier­pli­wość Lady Pro­ximy była na wyczer­pa­niu. Wład­czyni wypro­sto­wała się i ponow­nie prze­mó­wiła.

– Powie­rzy­łam ci jedno pro­ste zada­nie, a wszystko, co sły­szę, to wymówki!

W śród­pier­siu Hana eks­plo­do­wał nie­sa­mo­wity ból, gdy Rebolt ude­rzył go w żołą­dek pałką. Pochy­lił się do przodu i spró­bo­wał zwal­czyć nagły atak mdło­ści. Jego skrę­cona z bólu prze­pona zako­mu­ni­ko­wała, że nie podoba się jej obry­wa­nie dwa razy z taką siłą w ciągu godziny. Han nawet nie widział, żeby Pro­xima dawała roz­kaz ude­rze­nia go. Wszystko wska­zy­wało na to, że Rebolt sam zde­cy­do­wał się wymie­rzyć cios. „Rebolt po raz pierw­szy w życiu wyka­zał się ini­cja­tywą. Trzeba mu pogra­tu­lo­wać”, pomy­ślał Han.

Naj­pierw padł na kolana, a chwilę potem na wszyst­kie cztery koń­czyny, w kałużę szlamu. Jeden z jego pal­ców zakli­no­wał się pomię­dzy dwoma kamie­niami, dzięki czemu na chwilę zapo­mniał o bólu. Wycią­gnął go i posta­rał się odzy­skać oddech.

Lady Pro­xima mówiła dalej, zwra­ca­jąc się do zebra­nego tłumu.

– Patrz­cie uważ­nie, dzieci. Daję wam wszyst­kim moją miłość i ochronę. To samo dosta­wał Han od chwili, w któ­rej prze­kro­czył próg mojego domu. Muszą być jed­nak jakieś kon­se­kwen­cje nie­po­słu­szeń­stwa. W prze­ciw­nym wypadku nie wycią­gnie­cie żad­nej lek­cji i ni­gdy się niczego nie nauczy­cie.

Han dostrzegł w tłu­mie Qi’rę. Stała z tyłu i obser­wo­wała go z kamienną twa­rzą. Nie mógł nic odczy­tać z jej oczu, lecz została. Nie opu­ściła go i tyle mu wystar­czyło.

Rebolt ude­rzył go ponow­nie, tym razem w plecy, przez co pra­wie wpadł twa­rzą do wody. Z tru­dem udało mu się pod­nieść głowę i spoj­rzeć na Lady Pro­ximę, która z satys­fak­cją przy­glą­dała się, jak jest okła­dany przez jej zbira.

Han miał dość obry­wa­nia jak na jeden dzień. Splu­nął krwią w śmier­dzącą kałużę.

– Wiesz co? – zapy­tał. – Nie sądzę, bym kie­dy­kol­wiek się nauczył.

Szka­radna twarz Lady Pro­ximy wykrę­ciła się jak blada pięść.

– Coś ty powie­dział?

Han pod­niósł się z kolan, w końcu odzy­sku­jąc oddech.

– Powie­dzia­łem…

Rebolt zde­cy­do­wał się wtedy wyka­zać jesz­cze więk­szą ini­cja­tywą niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej i zamach­nął się na niego po raz trzeci, tym razem celu­jąc w jego głowę. Han jed­nak zła­pał pałkę w swoje mokre dło­nie i wyrwał ją z rąk zbira. Odwró­cił się i pod­niósł na nogi. Teraz to on miał broń. Cudowny widok nie­do­wie­rza­nia na twa­rzy chło­paka, tuż przed tym, jak Han ude­rzył go pałką, pozo­sta­nie z nim na długi czas.

– … że następ­nym razem, kiedy ktoś mnie ude­rzy, to mu oddam – powie­dział. Skoń­czył z wszel­kimi pozo­rami płasz­cze­nia się i bycia bier­nym wobec agre­sji. Miał wszyst­kiego ser­decz­nie dość.

Lady Pro­xima ryk­nęła z wście­kło­ści i zanim Hanowi udało się zadać kilka zasłu­żo­nych cio­sów Rebol­towi, zna­lazł się na celow­niku bla­stera Molo­cha.

– Cie­kawe, co zro­bisz, gdy cię zastrzelę – powie­dział, a Hanowi pierw­szy raz zabra­kło cię­tej ripo­sty. Palec Molo­cha zaci­snął się na spu­ście, a chło­pak przy­go­to­wał się na przy­ję­cie gorą­cego ognia z bla­stera. Nagle na lufie spo­częła deli­katna dłoń i odsu­nęła ją ostroż­nie od poobi­ja­nej twa­rzy Hana. Dłoń nale­żała do Qi’ry.

– Pocze­kaj. Nie rób tego – popro­siła dziew­czyna. Mówiła do Molo­cha, lecz jej oczy były zwró­cone na Lady Pro­ximę.

Wśród szczu­ro­ła­pów roz­szedł się stłu­miony okrzyk zasko­cze­nia. Nie zda­rzało się, żeby ktoś otwar­cie prze­ciw­sta­wiał się ich kró­lo­wej. Nawet Moloch nie był pewien, co robić. Wszy­scy spoj­rzeli z ocze­ki­wa­niem na Lady Pro­ximę.

Przy­wód­czyni Bia­łych Roba­ków spoj­rzała w dół, na kolejną iry­tu­jącą istotę, z uśmie­chem. Nie było jed­nak w tym gry­ma­sie niczego dobrego, ale Han wie­dział, że Pro­xima miała sła­bość do dziew­czyny.

– Qi’ra, ty biedna, zagu­biona istoto. Pamię­tasz jesz­cze silos? Wycią­gnę­li­śmy cię z tego pie­kła i dali­śmy dom. Nie odrzu­caj tego dla Hana. Nie jest tego wart.

Han już chciał się wtrą­cić, że jest prze­cież sporo wart, ale uznał, że to sprawa pomię­dzy Qi’rą i Pro­ximą. Uznał, że roz­sąd­niej będzie trzy­mać z dala od tej roz­mowy.

Qi’ra poło­żyła mu rękę na ramie­niu, poka­zu­jąc wszyst­kim, że stoi po jego stro­nie.

– Jest na pewno wart wię­cej żywy niż mar­twy. Odpra­cuje wszystko, co stra­cił na tej trans­ak­cji. I to z nawiązką! Wyna­gro­dzimy ci to.

Moloch się roze­śmiał. Qi’ra wciąż trzy­mała rękę na lufie jego bla­stera.

– Coaxium jest może i cenne, ale szczu­ro­łapy tanie.

Zebrane wokół nich dzieci zaczęły przy­ta­ki­wać. Od małego wbi­jano im pał­kami do głów, że dla ich opie­ku­nów ich życia nie mają naj­mniej­szej war­to­ści. Jedy­nie kil­koro z nich wyraź­nie spo­chmur­niało albo się roz­zło­ściło. To te dzieci miały szansę kie­dyś się wyrwać z tego świata.

Lady Pro­xima przy­tak­nęła Molo­chowi.

– Jest już za późno na tar­go­wa­nie się. Nie mam wyboru, muszę go zabić. – Spoj­rzała na Qi’rę i dodała z zasta­no­wie­niem. – A cie­bie może sprze­dam. Możesz wciąż być warta kilka kre­dy­tów.

Qi’ra już otwo­rzyła usta, by powie­dzieć coś, czego nie będzie mogła cof­nąć, lecz Han wyko­rzy­stał oka­zję, żeby unieść coś nad głowę.

– Dobra, wszy­scy mają się cof­nąć! – krzyk­nął.

Potrzą­snął czymś, co trzy­mał w dłoni.

Wszy­scy wokół wyco­fali się, zda­jąc sobie sprawę z tego, jak wiele róż­no­rod­nych broni można było z łatwo­ścią ukryć. Jed­nakże wszy­scy powinni byli też pamię­tać, że Han został dokład­nie prze­szu­kany.

Nie­stety, Lady Pro­xima o tym pamię­tała. Nawet nie drgnęła.

– Co to ma niby być?

– Deto­na­tor ter­miczny – odpo­wie­dział pew­nym i sil­nym gło­sem. Prze­su­nął kciuk i wydał z sie­bie led­wie sły­szalny odgłos klik­nię­cia. – Wła­śnie go uzbro­iłem.

Lady Pro­xima w ogóle nie kupiła for­telu i skrzy­żo­wała swoje nie­do­mi­nu­jące ramiona.

– To kamień.

Han moc­niej ści­snął swój kamień.

– Wcale że nie.

Lady Pro­xima zadrżała ze zło­ści w swo­jej sadzawce, tra­cąc cier­pli­wość.

– Wła­śnie, że tak! Cmok­ną­łeś ustami! Tylko na tyle cię stać, dziecko?

– Pro­szę, powiedz, że to nie jest twój plan – powie­działa cicho Qi’ra.

Han zro­bił jedyną rzecz, jaka mu przy­szła do głowy.

– Nie – odpo­wie­dział – ale to jest! – Rzu­cił kamie­niem w jedno z przy­ciem­nio­nych okien.

Kawa­łek skały poszy­bo­wał wysoko w górę i prze­bił się przez okno z miłym dla ucha brzdę­kiem. Czarne odłamki posy­pały się na kil­koro szczu­ro­ła­pów poni­żej. Roz­pierz­chli się, krzy­cząc z zasko­cze­nia i bólu, ale ich krzyki nie mogły się jed­nak rów­nać z rykiem, jaki wydała z sie­bie Lady Pro­xima.

Od czasu, kiedy Han wszedł do tuneli, słońce zdą­żyło wzejść wysoko i oświe­tlało już w pełni szare mia­sto. Pro­mie­nie dotarły także do slum­sów. Bez osłony w postaci przy­ciem­nio­nych szyb świa­tło wlało się też do pomiesz­cze­nia, które nie widziało go od lat, i oświe­tliło Lady Pro­ximę niczym aure­ola.

Jej biała grin­da­lidzka skóra natych­miast pokryła się pęche­rzami, które zaczęły skwier­czeć, pękać i sączyć ropę. Ten sam los spo­tkał pobra­tym­ców wład­czyni, z wyjąt­kiem tych, któ­rzy mieli na sobie kom­bi­ne­zony ochronne. Pro­xima ryk­nęła z bólu gło­śniej, niż Han kie­dy­kol­wiek sły­szał, wiła się i pró­bo­wała zna­leźć ochronę przed świa­tłem parzą­cym jej skórę. W końcu zanur­ko­wała w rdza­wej wodzie, szu­ka­jąc ratunku w ciem­no­ści sadzawki. Pozo­sta­wiła za sobą jedy­nie białą krew, która wciąż świe­ciła na powierzchni ciem­nej wody.

Smród pie­czo­nych Grin­da­li­dów był czymś, czego Han miał nadzieję ni­gdy wię­cej nie poczuć. Zapach draż­nił jego nos, ale zakasz­lał tylko raz i zła­pał Qi’rę za rękę. Nie inte­re­so­wało go, kto jesz­cze jest ranny. Po pro­stu zaczęli biec.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: