- promocja
- W empik go
Hańba! Opowieści o polskiej zdradzie - ebook
Hańba! Opowieści o polskiej zdradzie - ebook
Kim jest zdrajca? Dlaczego opowieści o zdrajcach i kolaborantach są zwykle silniej zakorzenione w świadomości Polaków niż mity o bohaterach i wybawcach?
Agnieszka Haska na podstawie licznych i różnorodnych źródeł rekonstruuje pojęcie zdrady od XVIII wieku do dziś, pokazując, jaką rolę pełni zdrada w polskiej kulturze i historii. Jej książka to fascynująca wyprawa w przeszłość, pozwalająca odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w XXI wieku wciąż oskarżamy się o zdradę i dlaczego jesteśmy tak bardzo wobec siebie nieufni.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-5543-8 |
Rozmiar pliku: | 5,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zdrajca nazwany będzie zdrajcą¹⁰.
Zacznijmy od prostego ćwiczenia: jakie historie przychodzą nam do głowy jako pierwsze, gdy myślimy o zdradzie? Być może będzie to opowieść o niewiernym mężu lub żonie, przyjacielu, który zawiódł zaufanie, czy nielojalnym współpracowniku. Codzienna zdrada to przede wszystkim ta małżeńska albo przyjacielska – o zdradzie stanu mówią politycy. Warto jednak zauważyć, że samo słowo w języku polskim obejmuje znaczeniem zarówno zdradę narodu, jak i tę małżeńską; mianem zdrajców można określić klub niewiernych małżonków i posłów w sejmie. Już ten fakt wpływa na nasze myślenie o zdradzie – nie ma większych czy mniejszych, wszystkie są poniekąd wrzucane do tego samego worka językowego.
W kulturze europejskiej mamy kilka uniwersalnych historii o zdradzie. Tę najbardziej znaną stanowi rzecz jasna, historia Judasza Iskarioty. Judasz to archetypowy zdrajca – apostoł, który z chciwości za trzydzieści srebrników doprowadził do pojmania Jezusa, wskazując go pocałunkiem. Opowieść o nim to także narracja o karze: gdy zorientował się, co zrobił, miał się powiesić, popełniając w ten sposób ostateczny grzech przeciwko Bogu – i dlatego zdrajców należy wieszać, nie ścinać. Ale przede wszystkim figura Judasza pokazuje, że zdrajca jest potrzebny – bez niego nie byłoby przecież ukrzyżowania, a co za tym idzie – zmartwychwstania i zbawienia. Innym zdrajcą w poczcie najbardziej znanych jest Marek Juniusz Brutus, jeden z przywódców spisku przeciwko Gajuszowi Juliuszowi Cezarowi. I znów mamy zaufanie, które przeradza się w coś odwrotnego – w powszechnej narracji 15 marca 44 roku w senacie rzymskim Brutus wbija Cezarowi sztylet w plecy. Nieważne, że sztyletów i zabójców było więcej, a słynne ostatnie słowa (wypowiedziane zresztą do Decymusa Juniusza Brutusa): „I ty, Brutusie, przeciwko mnie?”, wymyślił prawdopodobnie Szekspir. Nie jest też często istotne, że Brutus działa dla dobra republiki, sprzeciwiając się tyranii. Ważne, że też popełnia samobójstwo po przegranej bitwie z Markiem Antoniuszem – mamy więc motyw kary. Judasz i Brutus – jak czytamy w Boskiej komedii Dantego – za swoje czyny trafiają do dziewiątego kręgu piekła, studni strzeżonej przez Gigantów, gdzie grzesznicy cierpią, tkwiąc w zamarzniętym jeziorze. W pierwszym kole, Kainie, „duchy wbite w lodu szkliwo”¹¹ to zdrajcy bliskich; w kolejnym, Antenorze, cierpią zdrajcy ojczyzny. Koło trzecie, Ptolomea, przeznaczone jest dla tych, którzy zawiedli zaufanie innych. Na koniec, w trzech paszczach Lucyfera, Dante i Wergiliusz napotykają największych zdrajców ludzkości:
Rzecze Mistrz: „Zbrodzień najsrożej męczony,
Dowiedz się, Judasz jest Iskariota;
Wewnątrz ma głowę, na zewnątrz nóg trzony.
Z głową na zewnątrz, ten, który przez wrota
Sterczy lic czarnych, cień jest Brutusowy,
Słowa nie rzecze, tylko sobą miota ”¹².
Najczęściej opowieść o zdradzie jest więc narracją o różnych typach chciwości: żądzy pieniędzy, władzy czy uczuć, prowadzącej do popełnienia najcięższego przestępstwa, podważenia lojalności i zaufania. „Ta straszna obelga byłaby gorszą zbrodnią niż morderstwo”¹³ – krzyczy król Lear na wieść o tym, że jego córki uwięziły jego posłańca, a co za tym idzie – odwróciły się od niego. Zdrajca to ten, „kto przysięga i przysięgę łamie” – jak tłumaczy synowi lady Macduff w Makbecie – i każdy „powinien wisieć”¹⁴. Zdrada nie jest zwykłym działaniem na szkodę – jest podstępnym nadużyciem zaufania, skrajną nielojalnością, fałszywym pocałunkiem i nożem w plecy.
Ale nawet najprostsza definicja pokazuje problemy ze zdradą. Czy za każdym razem, kiedy ktoś podważa lojalność i zaufanie, dopuszcza się jednocześnie zdrady? Kogo zdradza i kto jest wrogiem? I czy zdrajca zawsze działa z premedytacją i świadomie?
Zaufanie, lojalność, zdrada
Żeby odpowiedzieć na te pytania, należy najpierw przyjrzeć się pojęciu zaufania. Najprościej rzecz ujmując, zaufanie oznacza pewne przekonanie, które ma dawać poczucie przewidywalności i bezpieczeństwa. Wstając rano, ufam, że budzik zadzwoni, architekt i budowniczy mojego domu dobrze wykonali swoją pracę i sufit nie zwali mi się na głowę, kierowca autobusu jest trzeźwy i spokojnie dowiezie mnie do pracy, a w tejże pracy zaprzyjaźnieni współpracownicy nie uknują za moimi plecami intrygi, na skutek której przełożony wręczy mi wypowiedzenie. Zaufanie jest czymś ważnym, podstawą relacji międzyludzkich, co widać już na poziomie języka – można obdarzyć kogoś zaufaniem, udzielić mu kredytu zaufania, wzbudzić i mieć zaufanie, a nie po prostu dać i wziąć. W końcu ma ono także swoje granice i jest stopniowalne; weźmy przykład kierowcy autobusu: ufam, że zawiezie mnie, gdzie trzeba, ale często nie ufam, że zrobi to punktualnie i według rozkładu, bo moje doświadczenie wskazuje, że o ósmej rano miasto jest zakorkowane. Wreszcie – na pewno nie jest osobą, której powierzę sekret z życia prywatnego; to zarezerwowane jest dla bliskich, nie obcych.
Zaufanie to kategoria ważna dla socjologów i psychologów jako element więzi społecznych. Socjolog Piotr Sztompka definiuje je tak: „zaufanie jest zakładem podejmowanym na temat niepewnych, przyszłych działań innych ludzi”¹⁵. Składają się nań dwa elementy: przekonanie oraz działanie na jego podstawie. Spotykając się z obcym człowiekiem wyciągającym do mnie rękę, mam do wyboru kilka strategii. Oprócz odrzucenia czy ataku mogę po prostu mieć nadzieję czy przekonanie, że nie zrobi mi on krzywdy. Zaufanie to właśnie podjęcie ryzyka i uściśnięcie dłoni. Sztompka pisze o zaufaniu jako pomoście do niepewnego świata, gdzie szuka się tych, którzy będą dobrzy, użyteczni, życzliwi; zbiera się o nich wiedzę, a następnie poddaje ją testowi w działaniu. Jest to budulec relacji z drugim człowiekiem, ale też pewnego rodzaju zakład, że inni zachowają się tak, jak przewidujemy. Zawsze więc jest obarczone elementem niepewności – a co, jeśli człowiek najpierw uściśnie mi dłoń, a potem zaatakuje?
Od ludzi, którym ufamy i którzy do tej pory nie zawiedli tego zaufania, zaczynamy po pewnym czasie oczekiwać lojalności – czyli stałości, że dalej możemy im ufać. Często lojalność podlega negocjacjom, zwłaszcza jeśli ścierają się różne jej typy. Wszystko zależy od tego, jaka relacja wydaje nam się ważniejsza. Lojalność wobec rodziny czy przyjaciół często postawimy wyżej niż tę wobec znajomych z pracy. Jeśli jednak ktoś z bliskich popełnił poważne przestępstwo, o którym wiemy tylko my, powstanie dylemat, czy lojalność wobec obowiązującego prawa ulokować wyżej niż tę wobec ważnej dla nas osoby. Często czujemy się niewygodnie, gdy ktoś postawi nas przed wyborem nawet w błahych sytuacjach – po której stronie stanąć w kłótni między członkami rodziny? Czy po dekadzie kupowania chleba wyłącznie w lokalnym sklepie spożywczym ze znajomymi, miłymi ekspedientkami można porzucić go na rzecz otworzonej obok konkurencji, gdzie pieczywo jest tańsze? Co zrobić, gdy różne grupy przyjaciół oczekują jednocześnie ode mnie lojalności, a tych oczekiwań nie da się pogodzić? Najczęściej dylematy te rozwiązywane są na drodze ustalenia hierarchii ważności – albo też przesunięcia zaufania na jedną ze stron przy jednoczesnym szukaniu argumentów dla takiej zmiany. Znajomy sprzedawca ze spożywczego może nie sprzedał mi nigdy czerstwego chleba, ale za to w kupionej u niego kaszy były ostatnio mole. Trochę zdradził moje zaufanie, więc nie muszę być wobec niego aż taka lojalna.
Należy tu jednak wspomnieć, że lojalność może być interpretowana dwuznacznie, w zależności od kontekstu; w sytuacji zaborów czy okupacji lojalność wobec obcej władzy może być zakwalifikowana jako zdrada. Stąd na przykład Maria Ossowska w Normach moralnych proponowała rozumienie lojalności jako reguły nakazującej ludziom „zachowywanie się w stosunku do nieobecnych tak, by tego zachowania nie powstydzili się w ich obecności”¹⁶. Definicja ta wydaje się o tyle trafna, że bardzo często Polacy musieli zachowywać się w określony sposób w stosunku do nieobecnego, którym było nieistniejące państwo.
Zdrada narusza więzy zaufania i lojalności wobec tych, z którymi łączy nas więź – socjologicznie rzecz ujmując, będzie to grupa postrzegana jako własna, „my”. W kontekście zdrady należy dodać do zaufania i lojalności także pojęcie wierności. Wierność, podobnie jak lojalność, wynika z przynależności do „my”; nie podlega ona jednak negocjacjom – jest pewnikiem, aksjomatem. Stąd wierność wiąże się z mocniejszym ładunkiem emocjonalnym; o ile naruszenie lojalności wobec „my” jest postępowaniem sprzecznym z oczekiwaniami grupy własnej, ale nie musi być uznawane za zdradę, o tyle naruszenie wierności prawie zawsze nią będzie. Klucz stanowi tutaj kryterium przynależności, włączenia do „my”. Owo „my” może być pojmowane w różny sposób – jako rodzina, przyjaciele, znajomi, stowarzyszenie, grupa pracowników czy wreszcie naród. Równocześnie należymy do bardzo wielu „my” – niektóre z tych grup się zazębiają, inne zaś wykluczają. Przynależność do „my” często nie wymaga uzgodnień ani wypełniania deklaracji – wystarczy, że my sami, lub ktoś inny, uważamy, że jesteśmy częścią grupy. Przede wszystkim „my” to nie „oni”, grupa obca, od której odróżnia nas wszystko.
Aby lepiej to wyjaśnić, weźmy jako przykład dwie fikcyjne drużyny piłkarskie: Grom Ościsłowo i Pogoń Ojrzeń. Kibice obu drużyn toczą ze sobą wojnę – dla każdej grupy ich drużyna będzie najlepsza i grająca fair. W obu wypadkach „oni” będą obiektem pogardy i tym wszystkim, czym „my” nie jesteśmy – w zależności od wyniku meczu będą patałachami albo też paskudnymi, niegodnymi miana piłkarzy wrogami, grającymi nieczysto (a sędzia to kalosz). Może się jednak zdarzyć, że dwie zwalczające się grupy zawrą rozejm: kiedy na horyzoncie pojawi się inna grupa „oni”, której trzeba spuścić manto, na przykład zagorzali fani tenisa z Sońska, chcący przerobić boiska na trawiaste korty. Wtedy „my” z Ościsłowa i Ojrzenia zamienia się w „my” kibiców piłki nożnej i walka przenosi się na inny poziom. Tyle że nagle okazuje się, iż jeden z fanów Gromu tak naprawdę od kopania piłki woli uderzenia rakietą. W sytuacji ostrego konfliktu międzygrupowego gromowcy mogą uznać go za zdrajcę, który oglądaniem Wimbledonu wykluczył się z „my” na rzecz „oni”.
Patrzący na całą tę sytuację socjolog powiedziałby, że zdrada ma trzech aktorów – zdradzonego, zdradzającego i tego, dla którego się zdradza¹⁷. Relacja między nimi nie jest symetryczna – wystarczy, że jeden z aktorów nazwie działanie innego zdradą, nawet jeżeli pozostali dwaj tak nie uważają. Dotyczy to nawet wypadku, gdy jednostka otwarcie deklaruje, że nie jest lojalna i wierna wobec „my” i nie podziela przekonań łączących grupę, ale „my” uważa, że do nich należy, to wtedy także może być nazwana zdrajcą. Dobrym przykładem jest tu przypadek Igo Syma: mimo zadeklarowania się jako reichsdeutsch i traktowania go przez okupantów jako Niemca polska prasa konspiracyjna po wykonaniu wyroku na aktorze pisała o nim jako Polaku, który zdradził. Definiowanie zdrady i zdradzającego jest zatem arbitralne i niejednokrotnie zależy od kontekstu.
Na tym jednak problemy ze zdradą się nie kończą – wśród samych grup zdradzonych, zdradzających i tych, dla których się zdradza, również mogą nastąpić negocjacje co do definicji zdrady. Dla przykładu – jednym z haseł okupacyjnych było: „Wszelki kontakt z Niemcami to zdrada!”. Abstrahując od retoryki czy wykonalności tego polecenia, wydaje się, że większość jego adresatów nie uważała każdego kontaktu z okupantem za zdradę. Prowadzi to do kolejnego wniosku – relacja między aktorami w teatrze zdrady nie dotyka bowiem wyłącznie problemów zaufania, lojalności, przywiązania, uczciwości czy moralności, ale także kwestii władzy.
Po pierwsze, jest to władza decydowania, co jest zdradą i kto jest zdrajcą. Gry w zdradę zdarzają się szczególnie często podczas konfliktu między różnymi grupami i za podstawowy cel mają kontrolę i władzę. Samo nazwanie kogoś zdrajcą powoduje nie tylko wykluczenie tej osoby z grupy, ale też działa na innych – nie chodzi nawet o to, że będą się bali zdradzić, ale o poczucie, że będąc częścią „my”, mają władzę. Po drugie, poczucie władzy może zyskać też zdradzający, który poprzez swój czyn uderza w „my”. Więzi społeczne opierające się na zaufaniu, lojalności i wierności zostają zakwestionowane przez zdradę, która staje się zamachem na integralność grupy. Powoduje to, że zdrada jest tak silnie nacechowana emocjonalnie i piętnowana: „Jest to najnikczemniejsza ze zbrodni, spotyka się też z najgłębszym potępieniem. Złamanie wiary wobec rodaków zrywa uświęcony układ społeczny, jest zbrodnią, której nie można umniejszyć”¹⁸. Paradoksalnie jednak zdrada nie musi oznaczać wyłącznie osłabienia więzi wewnątrz „my”, a nawet może je wzmocnić. Zdrada jest dowodem, że wyznawane wartości są ważne – mało istotnych idei nikt przecież nie zdradzi. Tu ujawnia się wspominany paradoks Judasza – bez jego pocałunku nie byłoby ukrzyżowania.
Zdrada a normy
Nasze codzienne życie regulują różnego rodzaju normy – społeczne, kulturowe, prawne, moralne. Wielu sobie nawet nie uświadamiamy, uważając za naturalne, że śpi się w łóżku, przy posiłku siedzi przy stole, sąsiadowi należy powiedzieć „dzień dobry”, a kradzież batonika w sklepie może skończyć się źle. O innych przypomina na przykład policjant, wypisujący mandat za przebieganie przez jezdnię na czerwonym świetle, czy autorytety, wypowiadające się nagannie o różnych zachowaniach. Wbrew pozorom normy podlegają nieustającym negocjacjom i zmianom – nawet to, co wydaje się naturalne, jest tak naprawdę warunkowane kulturowo. Najlepszym przykładem jest historia przedmiotu, który jeszcze pół wieku temu był obowiązkowym elementem wyposażenia wszelkich miejsc publicznych – od dworców i barów począwszy, na placach wielkich miast skończywszy.
Mowa tu o spluwaczce. Przez wieki cywilizacja zachodnia pluła gdzie popadnie – do dobrych manier należało, aby raczej trafiać pod stół niż na niego. „Nie przystoi połykać śliny”¹⁹ – pisał w 1530 roku Erazm z Rotterdamu. Ale obyczajowość się zmieniała, chociaż dość powoli. W wydanym po polsku w 1822 roku poradniku Gottfrieda Immanuela Wenzla Człowiek światowy czytamy: „w cudzych pokoiach, a szczególniey tam, gdzie posadzka iest woskowana lub kobiercami zasłana, wystrzegać się potrzeba spluwania na nią; równie w zgromadzeniu kobiet i osób znaczących, częste spluwanie iest zupełnie nie przyzwoite, sprawia obrzydliwość i wydaie bardzo pospolite wychowanie”²⁰. Na przełomie XVIII i XIX wieku pojawiły się pierwsze spluwaczki – czy, jak je dawniej nazywano z francuska, kraszuarki. Przypominające niskie dzbanki, najczęściej bywały mosiężne, ale też szklane, stalowe czy porcelanowe. „Gdzie nie ma spluwaczek po bokach pokoiu ustawionych, tam naywygodniey wypadnie splunąć do chustki, iednak bez zazierania do niey” – pisał dalej Wenzel. Szybko jednak – wraz z upowszechnieniem się palenia oraz żucia tytoniu – spluwaczki stały się powszechne, a dżentelmeni niekiedy nosili ze sobą nawet modele kieszonkowe. Henryk Sienkiewicz, który w 1876 roku wybrał się do Ameryki, notował, że były one obecne nawet na statkach:
O godzinie dziesiątej schodzę na dół, ale po drodze wstępuję jeszcze do smoking-roomu, to jest do pokoju przeznaczonego dla palaczy. Kilkunastu dżentelmenów siedzi tu naokoło na kanapkach pod ścianami, z nogami pozakładanymi na stół i kapeluszami ponasuwanymi na tył głowy. Niektórzy grają w karty, inni spluwają nadzwyczaj celnie i daleko w ogromne fajansowe spluwaczki, których pełno stoi na podłodze²¹.
Z kolei uważni czytelnicy Lalki Prusa pamiętają może scenę, kiedy to spór Rzeckiego i Lisieckiego o łysinę i siwiznę zażegnuje klientka, każąca sobie podać mosiężną spluwaczkę. Odkrycie w 1882 roku przez Roberta Kocha prątków gruźlicy wbrew pozorom spowodowało jeszcze większą popularność spluwaczek. Wprowadzano wtedy na potęgę zakaz plucia na jezdnię, ulicę czy podłogi w miejscach publicznych – używanie spluwaczek miało sprzyjać higienie.
Kres spluwaniu i spluwaczkom przyniosło kilka czynników. Po pierwsze, dużo mosiężnych i stalowych naczyń zostało przetopionych podczas pierwszej wojny światowej. Po drugie, w czasie epidemii grypy hiszpanki niektórzy zaczęli obwiniać spluwaczki o szybkie rozprzestrzenianie się choroby. Mimo to w Polsce jeszcze w latach trzydziestych walczono z pluciem na ulicy i propagowano spluwaczki. Według rozporządzeń Ministerstwa Opieki Społecznej dotyczących utrzymania porządku i czystości wymagano, żeby spluwaczka napełniona wodą znajdowała się na przykład w domach na każdym piętrze klatki schodowej oraz w klasach szkolnych. „Nie posuniemy się ani na krok naprzód w zwalczaniu chorób, wyniszczających społeczeństwo, dopóki każde dziecko polskie nie nauczy się tego, że nieodzownym sprzętem w domu jest spluwaczka, że zbrodnią jest plucie po wszystkich kątach i kaszlać drugiemu w twarz”²² – czytamy w prasie z tego okresu. Spluwaczki utrzymywały się gdzieniegdzie w polskich instytucjach aż do lat sześćdziesiątych; norma jednak ulegała zmianie i przełykanie śliny przestało być tabu, w odróżnieniu od plucia. Dziś to, co uważano za naturalne jeszcze prawie sto lat temu, czyli widok człowieka plującego publicznie, należy do rzadkości – chyba że w ten sposób chce się podkreślić pogardę dla kogoś.
Poczekalnia na dworcu w Grudziądzu, lata dwudzieste XX wieku. Z prawej widoczna spluwaczka i umywalka. Fot. Franciszek Lewandowski, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
Często jednak zmianę normy wymuszają osoby, które ją otwarcie przekraczają – bez tego nie ma bowiem kreowania nowych norm. Przykłady można mnożyć. W połowie XIX wieku pierwsze kobiety wstępujące na uniwersytety w Europie były traktowane jak dziwolągi, trafiając regularnie na łamy prasy; sto pięćdziesiąt lat później nikogo już nie powinno to dziwić. Jeszcze niedawno żaden szanujący się mężczyzna nie wyszedłby z domu bez kapelusza – dziś tej normy trzymają się prawie wyłącznie starsi panowie. Wreszcie jesteśmy obecnie świadkami zmian w normie obyczajowej – coraz więcej osób decyduje się na związek partnerski, co jeszcze dwie dekady temu kojarzyło się pejoratywnie, a słowo „konkubinat” do dziś wywołuje skojarzenia z peerelowskimi kronikami kryminalnymi.
W socjologii ten, kto przekracza granicę normy społecznej, nazywany jest dewiantem. Potocznie określenie to stosuje się wyłącznie do dewiacji seksualnych, nauki społeczne jednak patrzą na zjawisko szerzej. Socjologowie dużo zajmują się dewiacją; badacze zwracają uwagę, że jest ona rezultatem pewnego procesu, nazwanego „karierą dewiacyjną”²³, na którą składa się działanie uznane za niewłaściwe, napiętnowanie oraz uznanie danej osoby za dewianta. Jeśli dana osoba popełni czyn uznawany za zakazany, oznacza się ją mianem dewianta. Inaczej mówiąc, mamy tu do czynienia z piętnem, stygmatyzacją, sytuacją, w której społeczeństwo wskazuje, kto przekroczył normę; samo zachowanie natomiast może być różnie wartościowane i oceniane w zależności od kontekstu. Niektóre normy przekracza się bowiem codziennie, ale nie niosą one za sobą społecznego potępienia, co najwyżej mandaty, z kolei łamanie innych zdecydowanie zagraża porządkowi społecznemu. Czy jednak to samo zachowanie raz może być interpretowane jako niegroźne, a kiedy indziej jako niebezpieczeństwo? Wydaje się, że tak. Często wpływ na to mają dodatkowe czynniki (na przykład wygląd), które w danym kontekście stają się dodatkowym piętnem – nie dość, że zdrajca, to jeszcze źle mu z oczu patrzy. Jeśli jakiś młodzieniec ukradnie w sklepie batonik i zostanie schwytany, raczej nie zostanie od razu dewiantem ani groźnym przestępcą; kara będzie najczęściej oznaczała koniec tej historii. Jeśli jednak młodzieniec ten będzie uchodźcą – historia może się potoczyć w zależności od reakcji i oceny innych. W ksenofobicznym społeczeństwie łatwo można sobie wyobrazić głosy, że nie tylko trzeba złodzieja należycie ukarać, ale jest on też przykładem, że przybywające do naszego kraju osoby stanowią wyłącznie zagrożenie. Im silniejsze napiętnowanie, tym pewniej można wskazać, co jest lękiem społecznym i co wskazuje się jako zagrożenie dla danej grupy²⁴.
Inne koncepcje dewiacji przyjmują antropologowie kultury²⁵. Według jednej z nich w społecznym pojmowaniu zjawiska ważne są dwa przekonania. Po pierwsze, dane zachowanie postrzegane jest przez pryzmat jego wariantów – czyli tego, że mogło ono być inne. Po drugie zaś, popełniający dany czyn zdaje sobie sprawę z tych wariantów i ponosi odpowiedzialność za swój wybór. Innymi słowy, w określeniu zachowania jako dewiacyjnego ważny jest punkt widzenia obserwatora – uważa on, że dewiant nie musiał wcale przekraczać norm i że był tego świadomy. Jeśli weźmiemy pod uwagę dyskurs zdrady, koncepcja ta jest dość przydatna. Kontekst wojenny powoduje, że zachowania, które normalnie nie byłyby zakwalifikowane jako zdrada, stają się nią. Jednak to, co jest zdradą, określa nie zdradzający ani nie ten, dla kogo się zdradza, ale zdradzany. Piętno zdrady jest tu narzędziem kontroli – pokazuje, że państwo podziemne ma wciąż władzę nad swoimi obywatelami, nawet jeśli oni się za takich nie uważają. Ważny jest tutaj także ów aspekt wariantów zachowań – w opinii osób określających, co jest zdradą, a co nie, istotny element stanowiło przekonanie o tym, że dla danego zachowania istniała alternatywa i że zdrajca był jej świadomy. Problem jednak polega na tym, czy zdrajca wie, że jest zdrajcą.