Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Hanna Lachert. Wygoda ważniejsza niż piękno - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hanna Lachert. Wygoda ważniejsza niż piękno - ebook

Hanna Lachert słynie głównie jako autorka projektu tapicerowanego krzesła Muszla z charakterystycznym „guzikiem” i kwadratowego stolika z zaokrąglonymi narożami i z czarną szklaną płytą umieszczoną na drewnianym blacie, które należą dziś do klasyki wzornictwa lat 50. XX wieku.

Chociaż należy do czołowych powojennych projektantek mebli dla Spółdzielni Artystów „Ład”, projektowała nie tylko sprzęty, lecz także setki wnętrz – mieszkań, sklepów, kawiarni, hoteli, przychodni. Pomiędzy zleceniami dla „Ładu” i Przedsiębiorstwa Państwowego Pracownie Sztuk Plastycznych tworzyła własne projekty, które sprzedawała w Desie: lampy, meble o metalowych konstrukcjach, a także biżuterię z… dość zaskakujących materiałów. Poza tym bawiła się, podróżowała po świecie, szusowała na nartach, wygłupiała się na balach, rozwiodła się, by wyjść za mąż za miłość swojego życia, i wędrowała po górach, czym zyskała sobie w rodzinie przydomek Powierucha.

Na podstawie dokumentów archiwalnych, a także rozmów z samą Lachert Katarzyna Jasiołek stworzyła kompletną biografię jednej z najważniejszych polskich projektantek ubiegłego wieku na tle powojennej historii polskiego wzornictwa użytkowego i architektury wnętrz, a także zmian społecznych. Ta książka to hołd dla zmarłej w 2021 roku Lachert, której projekty mebli są dziś ikonami designu.

Katarzyna Jasiołek (ur. 1982) – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Jej pasją jest wnętrzarstwo, polskie i zagraniczne wzornictwo. Lubi odwiedzać targi staroci, niekoniecznie po to, by kupić coś wartościowego, bo nie ma zacięcia kolekcjonerki. Pisze artykuły i teksty do katalogów wystaw poświęconych wzornictwu i rzemiosłu. Autorka książek Asteroid i półkotapczan. O polskim wzornictwie powojennym (Marginesy 2020) i Opakowania, czyli perfumowanie śledzia. O grafice, reklamie i handlu w PRL-u (Marginesy 2021). W swoich publikacjach popularyzuje rodzime wzornictwo.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67406-66-6
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Piękna

Trzeba za­cząć od dzie­ciń­stwa, bo to po­każe, jaki ja mam wredny cha­rak­ter.

Ta opo­wieść za­czyna się przy ulicy Pięk­nej w War­sza­wie. Pod nu­me­rem dwu­dzie­stym. Cho­ciaż gdy w gło­wie bo­ha­terki za­czy­nają się two­rzyć wspo­mnie­nia, które prze­trwają dłu­żej niż chwilę, ulica nosi już na­zwę Piusa IX. To jedna z du­żych re­pre­zen­ta­cyj­nych ulic War­szawy. Od­cho­dzi od Mar­szał­kow­skiej na wy­so­ko­ści nu­meru pięć­dzie­sią­tego czwar­tego; pa­trząc stąd, ka­mie­nicę pod nu­me­rem dwu­dzie­stym ma się po le­wej. Aby do niej dojść, trzeba mi­nąć tę pod nu­me­rem trzy­dzie­stym szó­stym, czwar­tym, dru­gim – wszyst­kie są czte­ro­pię­trowe. Da­lej za­bu­dowa jest niż­sza o jedno pię­tro – mamy więc ka­mie­nicę przy Piusa IX trzy­dzie­ści i dwa­dzie­ścia osiem, za nimi przy sa­mej ulicy przed szkołą zie­leni się ogród zaj­mu­jący nu­mery dwa­dzie­ścia sześć i dwa­dzie­ścia cztery. I już tylko kilka kro­ków. Mi­jamy nu­mer dwa­dzie­ścia dwa i ko­niec tej wy­li­czanki, która tylko na pa­pie­rze może wy­da­wać się długa.

W po­dwórko wcho­dzi się przez sze­roką bramę, zwień­czoną łu­kiem z jed­nym z wielu ele­men­tów de­ko­ra­cyj­nych obec­nych na ele­wa­cji. Skrzy­dła bramy zdo­bią kute kraty w ro­ślinny wzór, a po obu jej stro­nach – dwu­skrzy­dłowe okna, w sło­neczny dzień za­cie­niają je znaj­du­jące się wy­żej bal­kony. Ro­snące wzdłuż chod­nika młode drzewa nie chro­nią jesz­cze przed słoń­cem. Okna na par­te­rze oraz pierw­szym i dru­gim pię­trze mają de­ko­ra­cyjne gzymsy – na każ­dym inne, ostat­nia kon­dy­gna­cja jest wy­raź­nie skrom­niej­sza. Bal­kony znaj­dują się je­dy­nie w cen­tral­nej czę­ści ka­mie­nicy.

Ro­dzina So­boc­kich może zaj­mo­wać miesz­ka­nie na naj­bar­dziej pre­sti­żo­wym, dru­gim pię­trze, jed­nak nie ma już dziś stróża czy li­sto­no­sza, który mógłby to po­twier­dzić. Wśród wielu czarno-bia­łych zdjęć za­cho­wało się parę przed­sta­wia­ją­cych wnę­trza pię­cio­po­ko­jo­wego miesz­ka­nia. Choćby to, na któ­rym mo­żemy zo­ba­czyć ga­bi­net pana So­boc­kiego z du­żym for­ni­ro­wa­nym biur­kiem, skó­rza­nymi fo­te­lami o pi­ko­wa­nych opar­ciach, ob­ra­zami na ścia­nach, orien­talną de­ko­ra­cją w drzwiach, ja­snymi za­sło­nami, pro­fi­lem ta­jem­ni­czej ko­biety w owal­nej ra­mie, który wisi na ścia­nie po­mię­dzy oknami. Na ko­lej­nym zdję­ciu pan domu gra w karty z dwoma męż­czy­znami, na sto­li­kach stoją fi­li­żanki, sa­mo­war, bu­telka al­ko­holu, kie­liszki, pa­tera ze sło­dy­czami. Wi­dać rów­nież dy­wan i frag­ment gzymsu ko­minka z bia­łego mar­muru. W ka­drze mógłby stać także te­le­fon, któ­remu przy­dzie­lono nu­mer 252-69. Fo­to­gra­fia ule­gła znisz­cze­niu – bra­kuje jej ro­gów, z le­wej strony jest po­szar­pana, w kilku miej­scach po­za­gi­nana.

Mamy także nie­sta­ran­nie wy­wo­łaną po­zo­waną od­bitkę z wy­raź­nym za­ła­ma­niem. Po le­wej stro­nie ka­dru sie­dzi na krze­śle uśmiech­nięta pani So­bocka z có­reczką na ko­la­nach, a po pra­wej – pa­trząca na nie z życz­li­wo­ścią para. W cen­tral­nej czę­ści zdję­cia wi­dać mały sto­lik z okrą­głym bia­łym bla­tem i zło­ce­niami. Stoją na nim wy­myślna lampa, fi­li­żanka oraz bar­dzo de­ko­ra­cyjne na­czy­nie, praw­do­po­dob­nie ze sło­dy­czami. W tle duży ciemny kre­dens z prze­szkloną górną czę­ścią.

To tyle, je­śli cho­dzi o to, co pewne. W kwe­stii reszty miesz­ka­nia na Pięk­nej musi nam wy­star­czyć te kilka ob­ra­zów, które za­cho­wały się w pa­mięci dziew­czynki ze zdję­cia. Ma na nim może rok i już nie­ba­wem za­cznie ko­lek­cjo­no­wać wspo­mnie­nia. Pa­mięta, że miesz­ka­nie urzą­dzone było luk­su­sowo, miało piękne drzwi, ozdobne gzymsy, sztu­ka­te­rie, kar­ni­sze dźwi­ga­jące cięż­kie za­słony. Czy już wtedy dziew­czynkę in­te­re­sują ta­pi­ce­ro­wane wy­so­kie krze­sła, wzo­rzy­ste ta­pety, wiel­kie palmy w do­ni­cach? Czy już wów­czas kształ­tuje się jej po­czu­cie es­te­tyki? A może do­piero póź­niej Ha­nia od­kryje w so­bie dar, który spra­wia, że tuż przed od­da­niem pro­jektu wszyst­kie wcze­śniej­sze prze­czu­cia ukła­dają się w jej gło­wie, na szki­cach i ma­kie­tach w jedną funk­cjo­na­lną ca­łość? Ca­łość, która zma­te­ria­li­zuje się po­tem dzięki pracy wielu rąk.

Wiemy tyle, ile mo­gli­by­śmy zo­ba­czyć, za­glą­da­jąc do po­koi i kuchni przez dziurkę w mo­sięż­nych szyl­dach kla­mek – bi­żu­te­rii dwu­skrzy­dło­wych drzwi. Jedne z nich pro­wa­dzą do po­koju, któ­rego ściany po­krywa ta­peta w bu­kie­ciki brat­ków na kre­mo­wym tle. Cała ściana przy łóżku jest po­ma­lo­wana kred­kami. Za­nim ro­dzice wyjdą wie­czo­rem, mama wśli­zguje się do po­koju ma­łej Hani ubrana ni­czym wróżka w piękną wie­czo­rową suk­nię. Ca­łuje córkę na do­bra­noc i wy­myka się ci­cho, zo­sta­wia­jąc lekko uchy­lone drzwi, bo Ha­nia boi się ciem­no­ści, a ten snop świa­tła chroni ją przed wy­two­rami jej wy­ob­raźni, oczy­wi­ście tymi groź­nymi. Gdy mama zo­staje w domu, czyta córce bajki.

Kiedy by­łam cał­kiem mała, mia­łam książkę pod ty­tu­łem Mój las z opo­wia­da­niami o przy­go­dach le­śnych zwie­rząt. Gdy mama nie szła na przy­ję­cie ani na bal, przy­cho­dziła i mi ją czy­tała. Je­śli się po­my­liła, od razu ją stro­fo­wa­łam, bo ja tę książkę zna­łam na pa­mięć. To było moje uko­cha­nie, uwiel­bia­łam le­żeć w łóżku w moim po­koju i słu­chać do­brze zna­nych hi­sto­rii o zwie­rzę­tach

– wspo­mina Hanna.

Za ko­lej­nymi drzwiami jest sy­pial­nia ro­dzi­ców – ich kró­le­stwo, do któ­rego Ha­nia wła­ści­wie nie ma wstępu. Jej oj­ciec lubi an­tyki, urzą­dzone jest nimi całe miesz­ka­nie. W sy­pialni stoją białe me­ble w stylu lu­dwi­kow­skim ze zło­tymi de­ta­lami. Go­spo­darz uwiel­bia też dy­wany, które w głów­nej czę­ści miesz­ka­nia leżą je­den na dru­gim w czte­rech war­stwach; raz na ty­dzień po­ko­jówka je prze­kłada, aby prze­wie­trzyć te spod spodu. Zbyt cenne, aby trze­pać je na trze­paku, są od­ku­rzane elek­tro­luk­sem – rzadko spo­ty­kaną no­wo­ścią, na­wet w miesz­ka­niach za­moż­nych war­szaw­skich ro­dzin.

Słu­żące zaj­mują część miesz­ka­nia od­se­pa­ro­waną nieco od tej re­pre­zen­ta­cyj­nej; wcho­dzi się do niej przez od­dzielne wej­ście i osobne schody, bar­dzo róż­niące się od tych mar­mu­ro­wych z rzeź­bami, pro­wa­dzą­cych do głów­nych drzwi. Na „za­ple­czu” znaj­dują się kuch­nia i dwie służ­bówki. Jedną z nich zaj­muje ku­charka, a drugą po­ko­jówka. Raz w ty­go­dniu przy­cho­dzi praczka, by w ba­lii wy­prać bie­li­znę. Słu­żące sprzą­tają, go­tują, po­dają do stołu, a po­tem zni­kają za drzwiami kuchni. Kiedy pań­stwo So­boccy ich po­trze­bują, dzwo­nią nie­wiel­kim dzwo­necz­kiem. Z oka­zji imie­nin i na Gwiazdkę ku­pują im pre­zenty.

La­tem słu­żące, po­dob­nie jak inni miesz­kańcy War­szawy, jeż­dżą do La­sku Bie­lań­skiego. Tłumy ba­wią się tu­taj co nie­dziela na pik­ni­kach, nie­któ­rzy przy­pły­wają stat­kami Wi­słą. Są huś­tawki, sto­liki, przy któ­rych można coś zjeść, miej­sce do tańca, scena, ko­lejka gór­ska i ka­ru­zela, o któ­rej wiele lat póź­niej śpiewa w fil­mie Irena do domu! Ma­ria Ko­terb­ska.

Ka­ru­zela, ka­ru­zela

Na Bie­la­nach co nie­dziela.

Śmie­chu beczka i we­sela,

A mu­zyczka, mu­zyczka nam gra.

Za­nim Ha­nia zo­staje za­pi­sana do przed­szkola, każ­dego ranka przy­cho­dzi do niej bona, Fran­cuzka. Opie­kuje się dziew­czynką, za­biera ją na spa­cery, roz­ma­wia, śpiewa, a wszystko po to, aby mi­mo­cho­dem na­uczyć ją ję­zyka. Pa­nienka poza po­sia­da­niem do­brych ma­nier i umie­jęt­no­ści wła­ści­wego za­cho­wa­nia się przy stole po­winna prze­cież także mó­wić po fran­cu­sku. Gdy Ha­nia opa­nuje ję­zyk na tyle, żeby móc swo­bod­nie w nim roz­ma­wiać, miej­sce bony zajmą niańki. Przy­cho­dzą na kilka go­dzin dzien­nie, aby mama miała czas dla sie­bie – na spo­ty­ka­nie się z przy­ja­ciół­kami w ka­wiar­niach, za­kupy i inne rze­czy. Ha­nia bar­dzo rzadko wy­cho­dzi z mamą na mia­sto. Gdy ma sześć lat, robi jej nie­spo­dziankę – pod okiem ku­charki i zgod­nie z jej wska­zów­kami pie­cze swój pierw­szy w ży­ciu tort. To tort orze­chowy z oka­zji imie­nin mamy.

Imie­niny pani So­boc­kiej wy­pra­wiane są za­wsze bar­dzo hucz­nie. Jest dużo go­ści, kwia­tów, al­ko­holu, dzieci ra­czej nie kręcą się do­ro­słym pod no­gami. Raz jed­nak dzieje się ina­czej...

Gdy mia­łam trzy, może cztery lata, zda­rzyło mi się zo­stać na ta­kich imie­ni­nach. By­łam wów­czas pięk­nym blond dzi­dziu­siem i pa­no­wie czę­sto­wali mnie szam­pa­nem. Tak się upi­łam, że to były ostat­nie imie­niny, które spę­dzi­łam z ro­dzi­cami, po­tem już za­wsze wy­sy­łano mnie do dziad­ków. Ot, taka opo­wieść o moim pierw­szym w ży­ciu pi­jań­stwie

– wspo­mina Hanna.Ma­ria i Ta­de­usz

Pro­to­pla­stą rodu So­boc­kich był To­masz So­bocki, jak głosi ro­dzinna le­genda – je­den z ko­chan­ków kró­lo­wej Bony. Do­stał od niej kasz­te­la­nię łę­czycką i dwa ma­jątki: Pią­tek i So­botę, stąd póź­niej­sze na­zwi­sko To­ma­sza z So­boty.

Oj­ciec Hanny, Ta­de­usz So­bocki, uro­dził się w 1882 roku w Iliń­cach, ukra­iń­skim mie­ście wcie­lo­nym do za­boru ro­syj­skiego. W XVIII wieku Hie­ro­nim Ja­nusz San­guszko, wła­ści­ciel mia­steczka, wy­bu­do­wał tam par­te­rowy dwór, który miał być let­nią re­zy­den­cją ro­dziny San­gusz­ków i w któ­rym w 1787 roku wła­ści­ciel miał za­szczyt go­ścić króla Pol­ski Sta­ni­sława Au­gu­sta Po­nia­tow­skiego. Pod ko­niec XIX wieku dwór ów stał się do­mem miesz­kal­nym za­rząd­ców cu­krowni w Iliń­cach. Być może Ta­de­usz spę­dził w nim część dzie­ciń­stwa, bo jego oj­ciec Mar­celi So­bocki, ab­sol­went Po­li­tech­niki Ki­jow­skiej, bu­do­wał w mia­steczku cu­krow­nię. W każ­dym ra­zie ukoń­czył szkołę pod­sta­wową i gim­na­zjum w mia­steczku, a w 1900 roku oj­ciec wy­słał go na stu­dia do Pa­ryża. Przez dzie­sięć lat stu­dio­wał z róż­nym za­cię­ciem w École Spéciale d’Ar­chi­tec­ture, by w 1910 roku uzy­skać dy­plom uczelni. Dla­czego tak długo mu to za­jęło?

Oj­ciec przy­sy­łał pie­nią­dze na opła­ce­nie na­uki oraz na ży­cie, więc Ta­de­usz nie miał po­wo­dów, aby spie­szyć się z po­wro­tem do kraju. W Pa­ryżu zdą­żył się zresztą dwu­krot­nie oże­nić. Z mał­żeń­stwa z Po­lką za­war­tego w 1908 roku uro­dziła się córka An­drée, która zo­sta­nie ma­larką i bę­dzie znana jako An­drée de So­bocka de Groot. Była także żona Fran­cuzka Ray­monde Le­on­tine Labbé, dla któ­rej mał­żeń­stwo z Ta­de­uszem – jak pi­sała w li­stach – oka­zało się roz­cza­ro­wa­niem. Owo­cem tego związku była córka Zo­fia. Po Ta­de­uszu Ray­monde (zwana Muszką) w 1913 roku wy­szła za Lu­dwika Ma­rię Staffa, brata Le­opolda, także po­etę, a po­tem, po raz trzeci, za pro­fe­sora Bo­gu­sława Pin­del­skiego, z któ­rym miała dwóch sy­nów.

Po po­wro­cie do Pol­ski Ta­de­usz an­ga­żuje się fi­nan­sowo w przed­się­wzię­cie nie do końca zwią­zane z ar­chi­tek­turą. Trudno się jed­nak dzi­wić, wiemy bo­wiem, że przy­szły ar­chi­tekt ob­ra­cał się w Pa­ryżu w śro­do­wi­sku ary­sto­kra­cji i ar­ty­stów, co uła­twiały mu nie tylko pie­nią­dze, ale także nie­tu­zin­kowe po­czu­cie hu­moru i dar zjed­ny­wa­nia so­bie lu­dzi. Tym­cza­sem śro­do­wi­sko pa­ry­skie daje się uwieść no­wej for­mie roz­rywki, jaką jest ca­ba­ret. Okre­śle­nie to ozna­cza wpraw­dzie je­dy­nie pro­za­iczną knajpę czy też szynk, ale gdy do­damy do rze­czow­nika przy­miot­nik ar­ti­sti­que, to mamy na­gle zu­peł­nie inną ja­kość. Bo można iść dzi­siaj na ko­la­cję do jed­nej knajpy, a ju­tro do in­nej, ale sy­tu­acja zmie­nia się, gdy miej­sca przy­cią­gają sta­łych by­wal­ców nie je­dze­niem i trun­kami, lecz ludźmi o po­dob­nym po­czu­ciu hu­moru czy po­glą­dach na ży­cie, któ­rzy po­tra­fią także roz­śmie­szyć to­wa­rzy­stwo. Ka­ba­rety ar­ty­styczne zdo­by­wają serca pa­ry­żan chcą­cych na kilka go­dzin uciec od co­dzien­no­ści. Po­móc ma w tym wy­peł­niony pio­sen­kami pro­gram. W 1881 roku otwiera się dla wi­dzów Chat Noir (Czarny Kot) na wzgó­rzu Mont­mar­tre oraz La­pin Agile (Pę­dzący Kró­lik), gdzie można spo­tkać cho­ciażby Pa­bla Pi­cassa.

Ta­de­usz So­bocki od­wie­dza z pew­no­ścią oby­dwa miej­sca, zwłasz­cza że zna słyn­nego ma­la­rza i ob­raca się w tych sa­mych co on krę­gach. Po po­wro­cie do Pol­ski nie czuje się zresztą roz­cza­ro­wany. Tu­taj także już wie­dzą, co to za forma roz­rywki. Od lat działa w Kra­ko­wie przy Flo­riań­skiej 45 Cu­kier­nia Lwow­ska, zwana po­tocz­nie Jamą Mi­cha­lika, w któ­rej w 1905 roku Jan Au­gust Ki­sie­lew­ski wraz z przy­ja­ciółmi za­kłada pierw­szy w Pol­sce ka­ba­ret li­te­racki Zie­lony Ba­lo­nik. Miej­scem, gdzie roz­go­ścił się pierw­szy w War­sza­wie ka­ba­ret li­te­racko-ar­ty­styczny, jest re­stau­ra­cja Oaza przy placu Te­atral­nym. Ka­ba­ret po­wo­łuje do ży­cia w 1909 roku Ar­nold Szyf­man. Przed­się­wzię­cie nosi na­zwę Mo­mus, a au­to­rem war­szaw­skich pro­gra­mów jest Ar­tur Op­p­man (Or-Ot). Nie­stety Mo­mus szybko zo­staje za­mknięty. W sto­licy od­zy­ska­nego pań­stwa jest jed­nak słynna ka­wiar­nia ar­ty­styczna Pod Pi­ka­do­rem, dzia­ła­jąca od 1918 roku – naj­pierw przy No­wym Świe­cie 57, póź­niej w piw­nicy Ho­telu Eu­ro­pej­skiego (po po­łą­cze­niu z Klu­bem Fu­tu­ry­stów Pol­skich „Czarna La­tar­nia”). Spo­tyka się tu­taj grupa Ska­man­der. Or­ga­ni­za­to­rem jest Ta­de­usz Ra­abe, a za­ło­ży­cie­lami Ju­lian Tu­wim, An­toni Sło­nim­ski i Jan Le­choń.

Inna hi­sto­ria ma swój po­czą­tek w miej­scu zwa­nym Ga­le­rią Lu­xen­burga, czyli ele­ganc­kim pa­sażu miesz­czą­cym się przy ulicy Se­na­tor­skiej 29 w War­sza­wie. Ga­le­ria zbu­do­wana w pierw­szej de­ka­dzie wieku na zle­ce­nie Ma­xi­mi­liana Lu­xen­burga to w War­sza­wie no­vum: prze­szklony dach spina ze sobą dwa sto­jące rów­no­le­gle bu­dynki, two­rząc za­da­szoną uliczkę bie­gnącą od Se­na­tor­skiej do Nie­ca­łej. Po­wstają tu­taj: Grand Ho­tel, re­stau­ra­cje, ka­wiar­nie, sklepy, sala ki­nowa, a na­wet tor do jazdy na wrot­kach. Gdy wrotki war­sza­wia­kom po­wsze­dnieją, dwie sale cze­kają na na­jem­ców. Jedna z nich to prze­strzeń te­atralna ze sceną i fo­te­lami, druga zaś – sala ka­ba­re­towa z nie­wielką es­tradą i sto­li­kami. Cho­ciaż jesz­cze nic na to nie wska­zuje, miej­sce to przej­dzie do hi­sto­rii dzięki przed­się­wzię­ciu, w które an­ga­żują się Ta­de­usz So­bocki oraz jego wspól­nicy – zie­mia­nin Le­szek Przy­łu­ski oraz ku­piec Izy­dor We­is­blatt. Otwar­cie te­atrzyku Qui Pro Quo 4 kwiet­nia 1919 roku po­prze­dza grun­towna prze­bu­dowa prze­strzeni te­atral­nej ga­le­rii. Na wi­do­wni jest te­raz pięć­set czter­na­ście miejsc, z któ­rych naj­lep­sze wy­ście­łane są czer­wo­nym ak­sa­mi­tem. Do liczby tej wli­czają się także miej­sca w lo­żach, ude­ko­ro­wa­nych od strony wi­do­wni scen­kami z ba­jek La Fon­ta­ine’a. Par­kiet sceny, dla lep­szej aku­styki, wspiera się na szkle, i to nie byle ja­kim – to kil­ka­dzie­siąt bu­te­lek po szam­pa­nie, po­mię­dzy któ­rymi prze­strze­nie wy­peł­nione są pia­skiem. Po­noć bu­telki nie zo­stały do­star­czone na plac bu­dowy pu­ste, ich za­war­tość gwiazdy i współ­pra­cow­nicy po­wsta­ją­cego te­atrzyku ofiar­nie wy­pili, po­świę­ca­jąc na to kilka wie­czo­rów. Za sceną wi­dzimy de­ko­ra­cję w kształ­cie wiel­kiej muszli. Ta­de­usz, który ma na swoim kon­cie dzie­siątki sce­no­gra­fii do fil­mów, cho­ciażby do kul­to­wej Be­stii z Polą Ne­gri, jest au­to­rem pro­jektu sali, za de­ko­ra­cje od­po­wiada na­to­miast le­gen­darny sce­no­graf te­atrzyku Jó­zef Ga­lew­ski. Sala utrzy­mana jest w stylu mod­nego uno­wo­cze­śnio­nego em­pire. Po prze­bu­do­wie w 1924 roku ściany zo­staną po­kryte ciemną bo­aze­rią.

W Qui Pro Quo oj­ciec ro­bił sce­no­gra­fię, a po­nie­waż za­wsze miał in­kli­na­cje do płci pięk­nej, jeź­dzili ze swoim przy­ja­cie­lem fa­bry­kan­tem Miet­kiem Gór­skim po Pol­sce i szu­kali do ka­ba­retu od­po­wied­nich dziew­czyn z ład­nymi gło­sami. Pod­czas jed­nej z ta­kich wy­praw oj­ciec od­krył Mirę Zi­miń­ską.

W trak­cie pierw­szych wy­stę­pów Qui Pro Quo kon­fe­ran­sje­rami są Kon­rad Tom i Jó­zef Ur­stein. Ich za­da­niem jest zbu­do­wa­nie ramy dla pro­gramu skła­da­ją­cego się z nieco przy­pad­ko­wych ele­men­tów. Od 1924 roku kon­fe­ran­sjerką zaj­muje się słynny Fry­de­ryk Járosy. Wi­dzo­wie ze­brani w piw­nicy Ga­le­rii Lu­xen­burga mają oka­zję zo­ba­czyć i po­słu­chać naj­lep­szych. Tek­sty pi­szą mię­dzy in­nymi: Ju­lian Tu­wim, Jan Le­choń, An­toni Sło­nim­ski, Ma­rian He­mar, Ka­zi­mierz Wie­rzyń­ski. Na sce­nie wy­stę­pują naj­więk­sze gwiazdy: Hanka Or­do­nówna, Mira Zi­miń­ska, Zula Po­go­rzel­ska, Adolf Dym­sza, Eu­ge­niusz Bodo, Ka­zi­mierz Kru­kow­ski. To, co się dzieje na sce­nie Qui Pro Quo, sta­nowi wzór dla przed­sta­wień w ca­łym kraju.

Gdy w 1921 roku roz­po­czyna się bu­dowa Gdyni, Ta­de­usz So­bocki, wcze­śniej speł­nia­jący się jako sce­no­graf, w końcu za­czyna zaj­mo­wać się ar­chi­tek­turą. Pra­cuje tam w pierw­szych la­tach re­ali­za­cji pro­jektu okre­śla­nego mia­nem naj­waż­niej­szego i naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nego w II Rze­czy­po­spo­li­tej. Ta­de­usza fa­scy­nuje wy­my­śla­nie i bu­do­wa­nie wszyst­kiego od nowa, z ener­gią więc an­ga­żuje się w różne przed­się­wzię­cia. Mieszka w sto­licy, a do Gdyni do­jeż­dża wła­snym sa­mo­cho­dem. W końcu to rzuca, bo po­ja­wiają się pro­po­zy­cje w War­sza­wie, a i cią­głe do­jazdy stają się mę­czące. Jed­nym z za­pro­jek­to­wa­nych przez Ta­de­usza bu­dyn­ków, które można oglą­dać do dziś, jest willa Izy­hali przy ulicy Sien­kie­wi­cza 15 w Kon­stan­ci­nie-Je­zior­nie, zbu­do­wana w la­tach 1926–1927.

Po po­wro­cie do Pol­ski Ta­de­usz czę­sto za­gląda do ma­jątku, gdzie mieszka jego ro­dzina – Mi­chał Ja­wor­ski, urzęd­nik cu­krowni w San­ni­kach, oraz jego żona Ste­fa­nia z So­boc­kich. Ich córka Ma­ria stu­diuje fi­lo­zo­fię. Gdy Ta­de­usz przy­jeż­dża w od­wie­dziny, Ma­ria sły­szy od matki: „Ma­ry­siu, pro­szę iść do swo­jego po­koju, pan So­bocki przy­szedł z wi­zytą”. Matka nie przy­pusz­cza, że jej słowa, bę­dące w za­mie­rze­niu ostrze­że­niem, wy­wo­łają sku­tek od­wrotny do za­mie­rzo­nego. Ku­zyn Ta­dzio staje się jesz­cze bar­dziej in­try­gu­jący, cho­ciaż fa­scy­nu­jący wy­da­wał się już wcze­śniej – z po­wodu krą­żą­cych w ro­dzi­nie opo­wie­ści o jego pa­ry­skim ży­ciu. Ma­ria, o dzie­więt­na­ście lat młod­sza, ob­ser­wuje go ukrad­kiem, co koń­czy się w spo­sób nie­ocze­ki­wany dla ca­łej ro­dziny.

Oj­ciec miał złą opi­nię, znany był ze swo­jego za­mi­ło­wa­nia do ko­biet i wiel­kiej fan­ta­zji. Moja mama tak się w nim za­ko­chała, że ucie­kła do niego ze swo­jego pu­ry­tań­skiego domu ro­dzin­nego, co było nie do po­my­śle­nia. Z ra­cji po­kre­wień­stwa ślub mo­gli wziąć je­dy­nie za zgodą bi­skupa, a że bi­skup był ku­zy­nem na­szej ro­dziny, to ła­two po­szło. Z po­wodu ucieczki i ślubu mama zo­stała wy­klęta przez całą ro­dzinę. Dzia­dek wy­ba­czył jej do­piero wtedy, gdy ja się uro­dzi­łam.

Ma­ria po wyj­ściu za mąż re­zy­gnuje ze stu­diów. 19 marca 1927 roku na świat przy­cho­dzi je­dyna córka Ma­rii Kry­styny z Ja­wor­skich i Ta­de­usza So­boc­kiego – Hanna. Ta­de­usz ma wów­czas czter­dzie­ści dwa lata, a Ma­ria – dwa­dzie­ścia trzy.

Pań­stwo So­boccy pro­wa­dzą bujne ży­cie to­wa­rzy­skie. Są za­pra­szani i sami za­pra­szają do domu z naj­roz­ma­it­szych oka­zji, albo i bez oka­zji, na wy­stawne ko­la­cje. Nie­mal co wie­czór można ich spo­tkać w jed­nej z ele­ganc­kich war­szaw­skich re­stau­ra­cji, na przy­kład w Ad­rii czy Oa­zie, gdzie Ta­de­usz spę­dza czas na po­ga­węd­kach z przy­ja­ciółmi przy sto­liku, a Ma­ria, która sza­le­nie lubi tań­czyć, wy­biera w tym cza­sie par­kiet, na któ­rym to­wa­rzy­szą jej mło­dzi for­dan­se­rzy. Za­bawa czę­sto trwa do rana.

Gdy tylko nada­rza się oka­zja, wy­cho­dzą także do te­atru, opery czy na bal. Ze szcze­gól­nym roz­ma­chem or­ga­ni­zo­wane są bale woj­skowe, na któ­rych bawi się cała elita pol­skiej ar­mii. Ro­dzice Hanny rów­nież na nich by­wają, po­nie­waż ich krewna jest żoną Igna­cego Soł­tana, ad­iu­tanta naj­pierw pre­zy­denta Na­ru­to­wi­cza, a po­tem mar­szałka Pił­sud­skiego.

Na tych ba­lach męż­czyźni byli ubrani we fraki, a pa­nie w piękne ba­lowe suk­nie. Kie­dyś ro­dzice mieli iść na bal czy przy­ję­cie, przed któ­rym mama oznaj­miła, że nie pój­dzie, bo nie ma się w co ubrać, a nie włoży prze­cież sta­rej su­kienki. Oj­ciec wy­jął z szafy w swo­jej pra­cowni (którą mama na­zy­wała gra­ciar­nią) ma­te­riał cały ob­szyty ce­ki­nami i ma­szynę do szy­cia i uszył ma­mie taką su­kienkę wie­czo­rową, że przy­ja­ciółki py­tały ją, gdzie ku­piła ta­kie cudo. Oczy­wi­ście się nie przy­znała, że to dzieło męża.

Tylko ten je­den raz mama Hanny sko­rzy­sta z umie­jęt­no­ści kra­wiec­kich męża. Kre­acji na co dzień i na wyj­ścia szuka cho­ciażby w Domu Mody Bo­gu­sława Her­sego, miesz­czą­cym się w czte­ro­pię­tro­wej ka­mie­nicy przy ulicy Mar­szał­kow­skiej pod nu­me­rem sto pięć­dzie­sią­tym. Spo­tkać tu można nie tylko naj­za­moż­niej­sze damy z War­szawy i pro­win­cji, do któ­rych skie­ro­wana jest oferta eks­klu­zyw­nego sklepu, ale także mniej ma­jętne klientki – one jed­nak naj­czę­ściej tylko oglą­dają to­war, z rzadka ku­pują ja­kiś dro­biazg.

Wej­ście do tej kra­iny cu­dow­no­ści mie­ści się na rogu Mar­szał­kow­skiej i Ery­wań­skiej (obecna Kre­dy­towa). Wcho­dzą­cych wita por­tier. Z pię­cio­kąt­nego holu, roz­mi­go­ta­nego od od­bi­ja­ją­cych świa­tło ta­fli szkła, mogą przejść przez szklane drzwi, za któ­rymi znaj­duje się sklep zaj­mu­jący par­ter i pierw­sze pię­tro. Pro­wa­dzą na nie obite mięk­kim dy­wa­nem, im­po­nu­jące schody z de­ko­ra­cyj­nymi ba­lu­stra­dami po obu stro­nach, klienci mogą jed­nak także sko­rzy­stać z windy. W ca­łym wnę­trzu domu mody nie bra­kuje dy­wa­nów, ta­pi­ce­ro­wa­nych i for­ni­ro­wa­nych me­bli, ze­ga­rów, por­ce­lany, lu­ster, oświe­tle­nia, ta­pet i ma­lo­wi­deł na ścia­nach, ozdob­nych gzym­sów. W ta­kiej sce­ne­rii można ku­pić coś go­to­wego oraz za­mó­wić odzież szytą na miarę. Za wzory służą naj­mod­niej­sze stroje spro­wa­dzane z fran­cu­skich i an­giel­skich do­mów mody. Oczy­wi­ście po­wstają tu­taj rów­nież kre­acje au­tor­skie, które można zo­ba­czyć na żywo, a także w roz­sy­ła­nych po kraju ka­ta­lo­gach, uła­twia­ją­cych sprze­daż wy­sył­kową.

Wnę­trza Her­sego obej­rzeć można w fil­mie z 1933 roku Jego eks­ce­len­cja su­biekt, daje on pewne wy­obra­że­nie o tym, w czym mama Hani wy­bie­rała się na przy­ję­cia i bale.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: