- W empik go
Heart stopper. Buntownicy z Rushmore. Tom 1 - ebook
Heart stopper. Buntownicy z Rushmore. Tom 1 - ebook
Marzyła o nim każda dziewczyna. Żadna nie wiedziała, jaki jest naprawdę.
Troy Alexander to uosobienie seksu i marzenie studentek z Uniwersytetu Rushmore. Tylko ja uważałam, że jest koszmarny. Nasze pierwsze spotkanie nie należało do miłych. Nazwał mnie kujonką, a ja oskarżyłam go o ociąganie się na boisku. Kiedy na skutek pechowego zbiegu okoliczności okazało się, że musimy zamieszkać razem, byłam naprawdę wściekła.
Jednak by zachować dach nad głową, grałam grzeczną dziewczynkę. Problem w tym, że to zupełnie nie w moim stylu. Nasz układ od początku wydawał mi się piekłem na ziemi, ale z czasem zrozumiałam, że wyzwiska nie były najgorszym, co spotkało mnie z jego strony. Zaczęłam dostrzegać w nim coś więcej, niż wskazywały pozory. A im lepiej go poznaję, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że z tej pułapki nie ma wyjścia.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67014-53-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Charlie
Jestem jak w transie, moje palce szybują po klawiaturze. Nagle obok mnie siada Blake. Ignoruję go. Odnalezienie weny zajęło mi całą wieczność i nie pozwolę, żeby on to zepsuł.
Pobożne życzenia.
Blake jest upierdliwy jak mucha. Odchrząkuje, jakby to, że zaparkował dupę na moim miejscu pracy, nie było dla mnie wystarczająco widoczne.
Wzdycham i rozpieram się na krześle, mrożąc go wzrokiem.
– Czego?
– Co ty mi, u diabła, wysłałaś?
Robię niewinną minę.
– Musisz doprecyzować.
– Skończ pierdolić, Charlie. Dobrze wiesz, że nie mogę opublikować tego artykułu o Troyu. To by go zniszczyło. Zjechałaś go gorzej niż krytycy _Mroczne widmo_.
– Ja tylko napisałam o tym, co zobaczyłam. Nie moja wina, że Troy dał nogę, kiedy zasypałam go trudnymi pytaniami.
– No weź, Charlie. Przecież cię znam. Nie dam się nabrać na tę twoją anielską twarz. Widziałem twoje mroczne oblicze i wiem, że potrafisz być straszna. Wkurzyłaś się na Troya, bo się spóźnił, więc postanowiłaś się zemścić. Możesz to robić w wolnym czasie, ale nie w mojej gazecie. – Zeskakuje z biurka, poprawiając tweedową marynarkę.
Blake ma mentalność człowieka, który wierzy, że za pomocą stroju można osiągać sukcesy w pracy, dlatego ubiera się jak sztywniak, w te głupie marynarki i garniturowe spodnie. Ciemne włosy nosi zaczesane do tyłu, dzięki czemu dobrze widać jego wdowi szpic i bladą skórę. Nie bez powodu w każdym LARP-ie gra wampira. Znamy się od przedszkola, a w liceum ze sobą chodziliśmy. Większość byłych par nie potrafi się przyjaźnić po zakończeniu związku, ale w naszym przypadku zaczęło się wszystko od przyjaźni, co bardzo pomogło. Poza tym decyzja o zerwaniu była obustronna.
– Jak sobie chcesz. Nie zamierzam pisać tego od nowa. – Obracam się w stronę ekranu.
– Nie możemy tak po prostu zrezygnować z wywiadów!
Wzruszam ramionami.
– To niech Ludwig go dla ciebie przepisze. On się kumpluje z Troyem. Jestem pewna, że da radę stworzyć tekst, który będzie wychwalać Troya.
– Ale ty jesteś suczą – mamrocze.
– Wredną suczą. Tak mnie nazwał Troy – prycham.
– Serio, tak powiedział?
Zerkam na Blake’a i widzę, że rysy jego twarzy stężały. On może mnie wyzywać – oczywiście czasami, gdy na to rzeczywiście zasłużę – ale my się przyjaźnimy. Nie może tolerować tego, że ktoś tak się do mnie odnosi.
– Wyluzuj, okej? Tak naprawdę powiedział, że zachowuję się jak wredna sucz, a nie że nią jestem. Możesz na razie odłożyć do szafy srebrną zbroję rycerza.
Blake zaciska szczęki, ale wiem, że będzie to rozpamiętywać jeszcze przez wiele godzin.
– Jeśli próbujesz mnie nakłonić do opublikowania twojego artykułu, wiedz, że to nie zadziała. Wymyślę coś innego, by wypełnić lukę w kolumnie.
– Jak tam chcesz.
I naprawdę mnie to nie obchodzi. Napisałam ten artykuł, żeby dać upust złości. Możliwe również, że skrobnęłam o tym tweeta, ale nikt ze znajomych Troya mnie nie obserwuje, więc marne szanse, że chłopak to przeczyta.
Nie przeszkadza mi to, że mój artykuł nigdy nie ujrzy światła dziennego. Mam ważniejsze sprawy. Właśnie piszę fabułę do LARP-u na następny weekend i muszę ją skończyć dzisiaj. Zazwyczaj nie przeszkadza mi ta dodatkowa robota, bo lubię wymyślać pokręcone historie, które ktoś później odegra, ale musiałam również zająć się kilkoma zadaniami na zajęcia, więc ten tydzień w moim grafiku to istne piekło.
Na ekranie komputera pojawia się wiadomość. Od Bena, mojego młodszego brata. Wysłał mi zdjęcie, więc klikam i otwieram. Ben wreszcie skończył kostium, który włoży w ten weekend. Jego postać to łowca trolli, w związku z tym potrzebuje kilku rekwizytów. Pracuję nad tym projektem od kilku miesięcy. Odpowiadam mu serduszkiem.
Razem z bratem od dziecka podzielaliśmy miłość do światów fantasy i skomplikowanych questów, nic więc dziwnego, że oboje wkręciliśmy się w LARP-y. On pierwszy to odkrył – szkolny pedagog zaproponował mu te zajęcia jako sposób na przełamanie lęku społecznego.
– Wow, widziałaś to? Ben wygląda zarąbiście! – krzyczy przez pokój Blake.
Nie jestem zdziwiona, że mój brat do niego również napisał. Kumplują się.
– Tak. Nie mogę się doczekać tego weekendu.
– Ja też. Jak idzie fabuła?
– Prawie skończyłam.
– Jeśli nakreślisz mi jakąś dobrą postać, to wybaczę ci skopaną akcję z Troyem. – Puszcza do mnie oko.
– Pogięło cię. Już zostałeś moim pomagierem. Nie odkręcę tego.
– Ech, jesteś straszna.
– Zapytam was jeszcze raz. Dlaczego nie jesteście parą? – pyta Angelica, najnowsza pracownica „Rushmore Gazette”.
– Bo już to przerabialiśmy, nie wyszło – odpowiadam, kręcąc głową.
– Ale widać, że między wami iskrzy.
Blake i ja wymieniamy spojrzenia i wybuchamy śmiechem.
– Co jest w tym śmiesznego? – Biedna dziewczyna przeskakuje między nami wzrokiem.
– Może pewnego dnia ci powiemy – stwierdzam.
Chociaż nie wydaje mi się.
W teorii Blake i ja jesteśmy świetnie dobrani. Lubimy te same filmy, te same książki, mamy podobne zainteresowania i myślimy w ten sam sposób. Ale chemia, te hormony, od których kolana miękną, a w brzuchu pojawia się ścisk, jest między nami nieobecna. Nigdy jej nie było i nie będzie.
– Idziecie dzisiaj na imprezę do bractwa Pike? – Dziewczyna wspaniałomyślnie zmienia temat.
Blake parska drwiącym śmiechem.
– Nie w tym życiu.
Angelica znowu wygląda na zszokowaną.
– Blake ma alergię na studenckie bractwa – tłumaczę pospiesznie.
– Dlaczego?
– Bo wszyscy członkowie to idioci – odpowiada gniewnie.
Dziewczyna czeka na dalsze wyjaśnienia, ale ja tylko wzruszam ramionami. To problem Blake’a i sam jej o tym powie, jeśli będzie chciał.
– Poza tym mamy dzisiaj spotkanie LARP-u – dodaję.
– Och, to coś w rodzaju fabularnej gry w terenie?
– Tak.
– Zawsze myślałam, że ludzie, których kręcą te tematy, to banda dziwaków, ale wy na takich nie wyglądacie.
Robię się sztywna i widzę, że Blake reaguje podobnie. Angelica nie powiedziała tego złośliwie, ale i tak przybieramy postawę obronną.
– A skąd wiesz, że nie jesteśmy dziwni? – Blake unosi jedną brew.
Angelica robi się purpurowa i spuszcza wzrok na swój laptop, unikając kontaktu wzrokowego.
– Muszę dokończyć artykuł przed wykładem z literatury.
Blake i ja wymieniamy niewzruszone spojrzenia. Chwilę później przyjaciel wysyła mi wiadomość na fejsie.
Jestem już trochę zmęczony takim zachowaniem ludzi.
A ty nie?
A od kiedy obchodzi cię, co myślą inni?
Nie obchodzi.
Mhm. Odnoszę inne wrażenie.
A może po prostu obchodzi cię zdanie Angeliki?
Ha, ha. Ona jest dla mnie zbyt nudna.
I kto tu osądza innych?
Zamknij się. O której po mnie przyjedziesz?
Słucham? Dlaczego to ja mam prowadzić?
Bo mój samochód jest w warsztacie.
A co z Fredem?
Jedzie na miejsce prosto z pracy.
Powiedział, że ma dla nas niespodziankę.
Och, niespodzianki Freda są najlepsze.
No jacha.
Rechoczę. „No jacha”? A ty co? Trzynastolatek?
Przecież mam być w ten weekend twoim małym pomagierem. LOL.
Racja. Przyjadę po ciebie o piątej.
Super.
Fred to jeden z moich przyjaciół, a ponadto jest stuknięty i ma niewiarygodny dar przekonywania. Gdyby nie był artystą, zostałby zajebistym sprzedawcą. To jedyne wyjaśnienie tego, co dzieje się przed Zuko’s Diner, i to w ulewie.
Kalifornijskie niebo chyba się wściekło i postanowiło nas zalać, gdy robiliśmy zdjęcia, mając na sobie niespodzianki od Freda. Jego ojciec jest właścicielem jednej z większych firm kostiumowych w Los Angeles i kumpel załatwił nam bardzo realistyczne kostiumy w klimatach postapo. Wdzianka nie będą pasować na najbliższy LARP, bo tematem przewodnim nie jest _Mad Max_, ale nie mogliśmy oprzeć się pokusie i musieliśmy je przymierzyć.
– Robienie zdjęć w tych kostiumach z parasolkami jest trochę bez sensu – żartuję.
– Nie zamierzam zamoczyć tego cudeńka – odpowiada Blake.
– Zrób w końcu tę fotę! – krzyczy Fred do Sylvany, koordynatorki naszej grupy LARP-owej. Dziewczyna jest również jego kuzynką.
– Zamknijcie się i ustawcie, durnie – odgryza się Sylvana.
Wygłupiamy się przez jakieś dziesięć sekund, a potem koordynatorka stwierdza, że też chce być na zdjęciach. Zdejmuje maskę ochronną i zamieniam się z nią miejscami. Słońce jeszcze nie zaszło, a chmury nie są gęste, więc nie jest tak ciemno. Czekam, aż wszyscy się ustawią, i wyciągam telefon w ich stronę. Udaje mi się zrobić tylko jedno zdjęcie, bo nagle od tyłu oblewa mnie zimna fala wody.
Wrzeszczę i obracam się, przeklinając kierowcę furgonetki, która zatrzymuje się niedaleko na czerwonym. Nie widzę jego twarzy, ale blachy mówią same za siebie – ALXNDR7. To samochód tego pieprzonego Troya.
_Sukinkot_.
Chłopak opuszcza szybę i macha do mnie, a kiedy światło zmienia się na zielone, odjeżdża szybko jak błyskawica.
– Kto to był? – pyta Sylvana.
– Troy Alexander, rozgrywający Buntowników z Rushmore.
– Czy on celowo wjechał w tę kałużę? – pyta Fred.
– Na to wygląda. – Klepię się po tyłku i, oczywiście, jest cały mokry, bielizna również.
_Cholera_. Będę musiała jechać do domu.
– Co za palant – stwierdza Fred.
– Wiesz co? – wtrąca się Blake. – Pieprzyć go i tę drużynę futbolową. Opublikuję twój artykuł.
– Przecież jeszcze niedawno twierdziłeś, że nie można wykorzystywać gazety do zemsty, więc co się zmieniło?
Patrzy mi prosto w oczy.
– Bo teraz powód jest bardziej osobisty. Ten dupek zadarł z moim zespołem.3
Troy
– Stary! Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. To było podłe! – krzyczy z siedzenia pasażera Andreas.
– Kurde, człowieku. Przypomnij mi, żeby nigdy cię nie wkurzać – odzywa się z tyłu Danny.
Zaciskam dłonie na kierownicy i walczę z poczuciem winy po tym impulsywnym zachowaniu. Nie jestem dupkiem i zazwyczaj nie chowam urazy. Myślałem, że już mi przeszła złość na tę małą dziennikarkę, a potem nadziałem się na jej tweet dotyczący mojej osoby. Porównała spotkanie ze mną do próby rozmowy z neandertalczykiem i stwierdziła, że więcej szczęścia miałaby z jaskiniowcem z reklamy Geico.
Znowu pozwoliłem się wkurzyć, a w odpowiedzi zachowałem się tak, jak przewidziała. Sam jestem sobie winien, że wyśledziłem ją w sieci. Poznałem jej imię i nazwisko dzięki mailowi, który wysłał mi Ludwig. Charlie Fontaine. Szybko znalazłem ją w social mediach, a także natrafiłem na ten tweet. Więcej o mnie nie wspominała, ale ten jeden oceniający komentarz wystarczył, by mnie wpienić.
– Wypadki się zdarzają. To jej wina, że stała tak blisko kałuży.
– Jasne, a ty na jej widok wcale nie przyspieszyłeś – drwi Andreas.
– Możemy już skończyć ten temat? Rozmowa o Charlie to strata czasu.
– Charlie? A więc w końcu poznałeś jej imię? – wytyka mi Danny.
– Lepiej zamknij jadaczkę, bo będziesz wracał do domu z buta.
– Ej, już wyluzuj.
– Idziesz na imprezę do bractwa Pike? – Andreas zmienia temat.
– Do bractwa? Nie jestem w nastroju na takie towarzystwo. Poza tym mam już inne plany.
– Serio? Masz jakąś laskę czy wolisz odgrzewany kotlet?
– Koleś, weź już skończ z tymi porównaniami do jedzenia – wtrąca Danny.
– Zgadzam się w całej rozciągłości – mamroczę pod nosem. – I nie mam żadnej nowej laski.
– A więc odgrzewany kotlet. Wiedziałem. Musisz przestać sypiać ze swoją byłą. To nie jest zdrowe.
– Po raz setny powtarzam: nie sypiam z Brooke – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Po prostu po tamtym jednym meczu długo rozmawialiśmy, gdy mnie odwiedziła. To wszystko. A tak w ogóle to ona mieszka w Nowym Jorku, pamiętasz?
– Okej. Skoro tak twierdzisz – odpowiada sarkastycznie Andreas.
– Niech ci będzie. Wierz, w co chcesz. Obiecałem babci, że pojedziemy na obiad. To moja laska.
– A, to spoko. Jane też się wybiera? – Andreas wygląda przez okno, ale nerwowo podryguje nogą.
Co mu jest?
– Tak. Mam ją odebrać za pół godziny.
– A gdzie się wybieracie? Też bym coś przekąsił.
Odrywam oczy od drogi i po raz kolejny gromię go wzrokiem.
– Czy ty się właśnie wprosiłeś na obiad z moją rodziną? Poważnie?
Wzrusza ramionami.
– A co w tym złego? Kumplujemy się, a twoja babcia mnie kocha.
– Sorry, stary, ale ja muszę wracać do domu – wtrąca się Danny. – Mam jutro kolosa i muszę się pouczyć.
– Spokojnie. Najpierw was odwiozę.
– Naprawdę? Wow. Boisz się, że twoja babcia pokocha mnie bardziej niż ciebie, prawda?
Przewracam oczami.
– Tak, właśnie o to chodzi.
Gdybym wybierał się sam, nie miałbym nic przeciwko towarzystwu Andreasa, ale będzie tam również moja siostra, a nie chcę, by on się do niej zbliżał. Jane jest bardzo nieśmiała i zupełnie nie przypomina dziewczyn, którymi normalnie interesuje się mój kumpel. W dodatku jest ładna, więc nie zamierzam ryzykować.
Charlie
Gorzej być nie może. W drodze powrotnej dostaję wiadomość od Vivian, jednej z trzech współlokatorek, że w naszym domu był pożar. Kiedy przyjeżdżam na miejsce, okazuje się, że strażacy już ugasili ogień – na szczęście nie rozprzestrzenił się poza kuchnię – ale nie możemy tam zostać. Strażacy odkryli to, co my wiedziałyśmy już od dawna – ten dom to rudera i ma liczne defekty. W skrócie: zostałam bezdomna.
– Cholera. I gdzie my teraz będziemy mieszkać? – pytam Vivian, gdy czekamy na zewnątrz, aż strażacy pozwolą nam wejść i pozbierać swoje rzeczy.
– Mój chłopak powiedział, że mogę zamieszkać z nim, więc dla mnie skończyło się to całkiem nieźle. – Uśmiecha się od ucha do ucha.
– A czy on przypadkiem nie unikał takiego zobowiązania?
– To prawda. Ale pożar sprawił, że zmienił zdanie. To musiała być jakaś boska interwencja.
– Raczej kwestia właściciela, któremu szkoda kasy na remont. – Wyciągam telefon i piszę do rodziców. Na pewno pozwolą mi zatrzymać się u siebie, dopóki nie znajdę nowego pokoju, ale oni mieszkają godzinę od uczelni. Dojazdy mnie wykończą.
– A tak w ogóle, co ty masz na sobie? Myślałam, że LARP jest dopiero w weekend – pyta Vivian.
– Och, to prezent od Freda.
Patrzy na mnie ze zdziwieniem, unosząc brwi.
– Ciekawy prezent. Bardziej pasowałby na Halloween, chociaż nie jest zbyt seksowny.
– Hmm, no nie wiem. Pewnie jeśli nie włożyłabym spodni, mogłabym uchodzić za dziwkarską wersję Cesarzowej Furiosy.
– Kogo?
– _Mad Max_? – odpowiadam. Vivian patrzy na mnie tępo. Potrząsam głową z rezygnacją. – Nieważne.
Wysyłam wiadomość do Blake’a i Freda.
Blake oddzwania do mnie niemal natychmiast.
– Proszę, powiedz, że żartujesz.
– Chciałabym. Przynajmniej przestało padać.
– Co się stało?
– A kto wie? – wzdycham. – Nikogo nie było w domu, więc podejrzewam, że korki wystrzeliły. Ten dom i tak był ruiną. Tylko czekałam, aż coś się stanie.
– Kiedy będziesz mogła tam wrócić?
– Pewnie za kilka miesięcy.
– Potrzebujesz jakiegoś lokum?
Wiedziałam, że Blake zaproponuje mi pomoc. Problem w tym, że dzieli niezbyt duże mieszkanie z dwoma innymi chłopakami. Musiałabym spać na kanapie.
– Dzięki, ale pojadę na noc do rodziców, a potem będę musiała szybko znaleźć jakiś pokój.
– Nie będzie łatwo, bo rok akademicki już się zaczął.
Łapię się za grzbiet nosa.
– Wiem, ale teraz nie mogę się tym martwić. Marzę o tym, by pozbyć się tych mokrych ubrań.
Znowu ogarnia mnie furia z powodu Troya i to uczucie chyba nie zniknie szybko. Humoru nie poprawia mi nawet to, że mój artykuł zostanie opublikowany. Dlaczego pozwalam, by ten arogancki drań kontrolował moje emocje? Jestem ponad to.
– Nadal zmierzasz jechać na LARP w weekend? – pyta Blake.
– Tak, Ben byłby rozczarowany, gdybym nie pojechała. A poza tym muszę się rozerwać.
Jeden ze strażaków do nas podchodzi, więc szybko się rozłączam.
– Możecie wejść i spakować swoje rzeczy – oznajmia.
– Dzięki – odpowiadam.
– Przy okazji, niezły strój. Bardzo autentyczny.
Robię się czerwona.
– Dzięki.
Uciekam szybko, starając się ukryć zażenowanie.
Vivian dogania mnie w domu i pyta:
– Dlaczego zwiałaś? Przecież jest uroczy.
– Nie zwiałam. – Stanowczym krokiem kieruję się do swojego pokoju. Dlaczego dziewczyny zawsze chcą mnie zeswatać z randomowymi facetami? Czy ja naprawdę wyglądam na tak wielką desperatkę?
Pakuję do torby ubrania na tydzień, a także zabieram kostium i rekwizyty na weekend. Potem muszę podjąć trudną decyzję i wybrać, które książki z mojej kolekcji zabrać ze sobą, a kocham wszystkie. Nie mam nic przeciwko e-bookom, ale to nie to samo co trzymanie w dłoni prawdziwej książki. Poza tym e-booków nie można posiąść na własność; da się co najwyżej wykupić licencję, żeby zobaczyć zawartość. Mogą zostać bez ostrzeżenia usunięte z twojej biblioteki. Więc nie, podziękuję.
Koniec końców zabieram Tolkiena. I tak będę musiała wrócić tutaj w niedzielę, żeby spakować resztę rzeczy. Zrobię to po wolontariacie. Jestem zajęta, ale nie mogę z tego zrezygnować. W ten weekend Gladys obchodzi dziewięćdziesiąte urodziny i nie chcę tego przegapić.
Właśnie wychodzę z pokoju, kiedy mój telefon zaczynają atakować esemesy i powiadomienia.
_Co jest? Przecież na pewno nie chodzi o pożar_.
Klikam w pierwszą wiadomość i okazuje się, że hejterski mail.
_No i chuj w bombki strzelił_. Mój artykuł o Troyu został opublikowany.4
Charlie
W piątek urywam się z zajęć – ale nie dlatego, że boję się skutków mojego artykułu. Tak naprawdę gówno mnie obchodzi wkurzony fanklub Troya. Po prostu przez tego dekla się przeziębiłam – to kolejny punkt na mojej liście rzeczy, za które go nienawidzę. W trakcie LARP-u pociągałam nosem i kaszlałam, więc samo wydarzenie nie sprawiło mi takiej przyjemności, jak powinno. Na szczęście dzisiaj już czuję się lepiej, więc mój weekend nie był cały zły – tylko jego połowa.
Jest dziewiąta rano, a parking przed Golden Oaks świeci pustkami. Niedziela to dzień, w którym pacjenci są licznie odwiedzani, więc cieszę się, że udało mi się uniknąć tłumów. Przyjęcie urodzinowe Gladys obędzie się dopiero w południe, ale obiecałam administratorce, że pomogę w przygotowaniach.
Całe szczęście, że trzymałam dekoracje w bagażniku, bo miałam zamiar wypakować je i zostawić w kuchni. Przewieszam sobie przez ramię dwie ciężkie torby i idę do budynku. Cheyenne Benson, administratorka, stoi dzisiaj za biurkiem w recepcji. Na mój widok uśmiecha się promiennie.
– Charlie! Wcześnie przyszłaś. Ładna sukienka.
– Dzięki. Chciałam uniknąć korków. Musiałam nocować u starych w Littleton.
– O nie. Jechałaś autostradą? Przecież tam zawsze są korki.
– Uroki życia w Los Angeles. – Puszczam do niej oko.
– Nie wątpię. – Obchodzi biurko. – Pomogę ci.
Podaję jej jedną z toreb.
– Ile osób dzisiaj będzie?
– Mniej więcej tyle, ile w każdą niedzielę. Nie jestem pewna, czy zjawią się wnuki Gladys. Nie dostałam potwierdzenia od jej syna.
– Jaka szkoda.
– To prawda. Tak między nami, jej wnuki chyba nawet nie chcą tu przyjeżdżać. Ona ich nie pamięta i ogólnie to trudna sytuacja.
Gladys cierpi na alzheimera, a choroba szybko postępuje. Przyjęcie urodzinowe jest organizowane raczej dla sprawniejszych mieszkańców Golden Oaks niż dla niej.
Zmierzamy do bawialni, gdzie stoły już zostały rozstawione. Zauważam tam Ophelię Holland, najfajniejszą babkę, jaką znam, wydającą rozkazy swoim chłopakom – Jackowi Morrisowi i Louisowi Romanowi.
Kobieta odstawiła się w najlepsze ubrania – ma na sobie różową garsonkę od Chanel i perły. Włosy sięgające podbródka są dzisiaj błękitne i pokręcone. Co tydzień mają inny kolor. Ophelia obraca się i uśmiecha drwiąco na mój widok. W zeszłym tygodniu przegrałam zakład i w ramach kary musiałam dziś włożyć kostium Czarodziejki z Księżyca. Uwielbiam cosplaye, ale tylko wtedy, gdy okoliczności temu sprzyjają, a przyjęcie urodzinowe dziewięćdziesięciolatki to zdecydowanie nie jest odpowiednie miejsce na takie rzeczy.
– Wyglądasz świetnie, Charlie – chwali mnie Louis, nie mogąc powstrzymać rechotu. – Jon-Jon byłby zachwycony.
– Jasne. Raczej uznałby, że mi totalnie odbiło.
Jon-Jon był moim dziadkiem. Mieszkał tu przez pięć lat, ale w zeszłym roku zmarł. Właśnie dzięki niemu dobrze poznałam to miejsce i jego pacjentów. Tak bardzo się do nich przywiązałam, że odwiedzam ich co tydzień. To Cheyenne zasugerowała, żebym wzięła udział w wolontariacie, bo będzie to dobrze wyglądać w moim CV. Ale nie przychodzę tutaj z tego powodu – po prostu kocham tych ludzi. Odkładam torbę przy stole i tulę Ophelię. Kobieta nigdy nie zdradziła mi swojego wieku, ale zauważam, że jej ciało staje się coraz słabsze. Mimo to wygląda zdrowo i jest pełna energii, jak zawsze.
– Dlaczego przyszłaś tu tak wcześnie, Charlie? Nie miałaś być wczoraj na LARP-ie?
– Tak, ale musiałam zatrzymać się u rodziców, więc miałam blisko.
Staruszka marszczy białe brwi.
– A dlaczego u nich nocujesz? Wszystko w porządku?
– W domu, w którym mieszkam, doszło do pożaru, i teraz muszę sobie znaleźć jakiś pokój do wynajęcia.
– Och. To straszne. Szkody były duże?
– Tylko kuchnia ucierpiała. Mimo to znalezienie taniego i ładnego pokoju będzie trudne.
Kobieta wytrzeszcza oczy, jakby w jej głowie zapaliła się żarówka.
– Mam dla ciebie idealne miejsce. Możesz wynająć pokój ode mnie.
– To znaczy?
– Mam dom tuż przy uczelni. Mój wnuk również uczęszcza do Rushmore i teraz tam mieszka.
– I nie będzie mu przeszkadzać współlokatorka?
– Nie, skądże. To chłopiec o złotym sercu. Polubisz go. Dom jest na tyle duży, że nie będziecie sobie wchodzić w drogę.
To rozbudza we mnie nadzieję. Wolałabym wynająć pokój od Ophelii, niż użerać się z kolejnym podejrzanym właścicielem.
– A jak twój wnuk ma na imię? Może go znam.
– Wolfgang, ale ja mówię na niego Wolfie.
Chichoczę.
– Podoba mi się.
– To może ja do niego zadzwonię i przekażę mu, że przyjdziesz obejrzeć dom? Kiedy masz czas?
– Mogę to zrobić, jak stąd wyjdę.
– Wspaniale. Powinien być później w domu.
Coś ciężkiego upada na podłogę. Odwracamy głowę. Spód pudła, które nieśli Louis i Jack, nie wytrzymał i teraz urządzenie do karaoke jest w dwóch częściach.
– Co wyście narobili? – Ophelia maszeruje w ich stronę, gotowa zrugać ich od góry do dołu.
Kręcę głową, próbując zachować powagę. Z tą trójką nigdy nie można się nudzić. Muszę później przypomnieć Ophelii, by zadzwoniła do swojego wnuka. Ostatnio zauważyłam, że pamięć jej szwankuje i czasami myli imiona.
Ściska mnie w klatce piersiowej. Wolę nie myśleć o tym, że Ophelia odejdzie. Śmierć dziadka bolała wystarczająco. Nie chcę jej stracić.
Troy
Karma to suka. Po numerze przy Zuko’s Diner doczekałem się zemsty Charlie. Opublikowała godzący w moje dobre imię artykuł, ale to się na niej odbiło. Media społecznościowe ją zjadły, wszyscy domagali się wycofania tekstu i zwolnienia Charlie. Nawet dziekan został w to zamieszany i zażądał usunięcia artykułu.
Powinienem być wściekły, ale wcale tak nie jest. Sam zachowałem się wobec niej jak buc. Trzeba było zwyczajnie przeprosić za spóźnienie. Oprócz tego mogłem jej nie opryskiwać wodą z kałuży. Teraz pozostało mi tylko irytujące poczucie winy, ściskające mnie w sercu.
W dzisiejszych czasach nie ma nic gorszego niż bycie społecznym wyrzutkiem. Ludzie wojujący za pomocą klawiatur i ich cyfrowe widły potrafią wyrządzić szkodę. Ale kurde, ten artykuł… dziewczyna popłynęła. Wszystko, co napisała, to jakieś bzdury. Wcale nie jestem uprzywilejowanym bogatym chłoptasiem, który nie szanuje swoich kumpli z drużyny. Tak, uprawiam sporty ekstremalne, ale one nie zagrażają życiu. A na pewno nie życiu innych. Wiem, co robię.
_Ja pieprzę_. Naprawdę nie powinienem mieć wyrzutów sumienia z powodu tego, co się jej przydarzyło. Sama nawarzyła sobie piwa.
Właśnie wychodzę spod prysznica i widzę nieodebrane połączenie od babci. Zostawiła mi wiadomość na sekretarce. Odsłuchuję, bo nigdy nie wiadomo, co jej strzeli do głowy. Mama uważała, że nie powinniśmy już się o nią martwić się, skoro przeniosła się do Golden Oaks. Taa, jasne.
W tle słyszę jakieś hałasy, więc ledwie dociera do mnie, co mówi. Nie pomaga również to, że Typ Pierwszy i Typ Drugi – znani również jako jej fagasy – przekrzykują się między sobą. Wydają się pijani, więc pewnie tak jest. Zrozumiałem tylko tyle, że Czarodziejka z Księżyca przyjdzie później obejrzeć pokój do wynajęcia.
Pocieram czoło. Znając babcię, nie mogę olać tej wiadomości. Pewnie postanowiła wynająć pokój jakiejś obcej osobie. Ale nigdy nie pozwoliłaby zamieszkać w tym domu moim znajomym. Typowa Ophelia Holland. Nawet nie jestem wkurzony. Babcia już tak ma. Oby ta dziewczyna nie była pieprzoną fanką. Jeszcze tego by brakowało, żebym dzielił z taką dom.
I wątpię, by dziewczyna nazywała się Czarodziejka z Księżyca. Nie mogę jednak dodzwonić się do babci, by poznać więcej szczegółów, na przykład to, kiedy ta laska przyjdzie.
Zerkam na zegarek. Chciałem iść do spożywczaka, bo później nie będzie mi się chciało.
Walić to. Zostawię wiadomość na drzwiach, w razie gdyby „Czarodziejka z Księżyca” postanowiła wpaść pod moją nieobecność.