Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hegemon Apopi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 sierpnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,90

Hegemon Apopi - ebook

W świecie elfów każdy człowiek jest służącym. W hierarchii stoi niżej niż zwierzę. Pracuje i umiera u Boku swego pana. Co się stanie, jeśli do tego świata trafi ktoś z zewnątrz?

Apopi ‒ studentka, wieczorami dorabiająca jako barmanka ‒ zwraca uwagę na podejrzanego klienta. Młodzieniec skrywa twarz pod kapturem. To właśnie on pewnej nocy przebije jej serce sztyletem i odmieni jej los na zawsze. Mimo to dziewczyna budzi się ‒ wciąż żyje, ale... znajduje się w zupełnie nieznanym jej świecie, intrygująco pięknym, ale i brutalnym. W dodatku otrzymuje tytuł, który przynależy elfom. To rzecz niebywała, żeby jakikolwiek człowiek był kimś więcej niż poddanym. Kim jest tajemniczy młodzieniec? Dlaczego elfy nienawidzą ludzi? Czy Apopi znajdzie sprzymierzeńców w obcym świecie? I jakim cudem żyje, choć umarła?

Baśniowa opowieść o krainie pełnej rozpusty i zepsucia. Oto pierwszy tom niepowtarzalnej historii o synach i córach lasu.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-970767-5-4
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział I

Dzień zle­ciał mi jak zwy­kle dość szybko i bez więk­szych za­sko­czeń. Na uczelni nie wy­da­rzyło się nic cie­ka­wego. A na jed­nym z wy­kła­dów było tak nudno, że po­sta­no­wi­łam się zdrzem­nąć.

Te­raz jak co wie­czór stoję za ladą w pu­bie i oglą­dam wy­stęp ka­peli, która gra u nas co ty­dzień. Dizzy to jej na­zwa, a je­dyną osobą, która może do­stać za­wro­tów głowy, jest gi­ta­rzy­sta. Jesz­cze ni­gdy nie wi­dzia­łam, żeby ktoś z ta­kim za­mi­ło­wa­niem i de­ter­mi­na­cją krę­cił swo­imi dłu­gimi wło­sami przez kilka utwo­rów z rzędu.

Od czasu do czasu prze­trę blat lub po­roz­le­wam piwo do ku­fli i w su­mie tyle. Gdy nie ma klien­tów, po­zo­staje mi je­dy­nie ga­pie­nie się na ściany i czy­ta­nie po raz enty na­pi­sów z re­klam piwa, któ­rymi jest ob­wie­szony prak­tycz­nie każdy skra­wek po­miesz­cze­nia. W tym nie­du­żym przy­bytku zmiesz­czono kilka so­lid­nych drew­nia­nych sto­łów, po­dest dla mu­zy­ków i mi­ni­par­kiet.

Praca mi się po­doba, mogę słu­chać moc­nej mu­zyki i z za­zdroś­cią spo­glą­dać na wy­ko­naw­ców. Chcia­ła­bym tak jak oni móc sta­nąć na sce­nie, ro­bić to, co ko­cham, ale ja­koś mi nie wy­cho­dzi.

– Jedno piwo, pro­szę.

Już wi­dzę, jak stoję na sce­nie i wszy­scy wpa­trują się we mnie, a ja…

– Jedno piwo, pro­szę.

A ja śpie­wam pio­senkę z pięk­nym prze­sła­niem, którą sama na­pi­sa­łam…

– Piwo, pro­szę.

Co prawda nie znam się na nu­tach, ale ja­koś bym to obe­szła, może ktoś inny na­pi­sze mu­zykę albo za­nucę, a ten ktoś to za­pi­sze…

– Piwo, po­pro­szę!

– Słu­cham? Pro­szę się nie drzeć, prze­cież sły­szę! – Idiota. Na­la­łam mu piwa i za­sta­no­wi­łam się, czy do niego nie splu­nąć. Po­nie­waż sta­łam na wi­doku, zre­zy­gno­wa­łam z tego po­my­słu i naj­zwy­czaj­niej w świe­cie wrę­czy­łam na­pój z prze­słod­kim uśmie­chem. – Pro­szę.

Fa­cet po­ło­żył równo od­mie­rzoną kwotę na bla­cie i po­lazł. Na­wet na­piwku nie dał, pa­lant.

Nogi mi chyba za­raz wejdą w ty­łek, a przede mną jesz­cze przy­naj­mniej trzy go­dziny ro­boty. Za­wsze klienci mogą się roz­hu­lać i wo­łać bis, jed­no­cze­śnie za­ta­cza­jąc się z ku­flem piwa w ręce. A po­tem trzeba po tych de­bi­lach po­sprzą­tać, kasę pod­li­czyć. Ale bym so­bie te­raz za­pa­liła, nie­stety ruch jest za duży. A jesz­cze ten chło­pak, który od dłuż­szego czasu sie­dzi w dru­gim końcu baru i ni­czego jesz­cze nie za­mó­wił, mimo że py­ta­łam trzy razy. Ko­leś jest na­prawdę dziwny. Ow­szem zda­rzają się tacy, co chcą za darmo po­słu­chać mu­zyki na żywo, ale za­zwy­czaj stro­nią od baru w oba­wie, że zo­staną za­uwa­żeni przez ob­sługę i być może wy­pro­szeni. No, a poza tym on nie prze­ja­wia za­in­te­re­so­wa­nia ani mu­zyką, ani czym­kol­wiek. Cały czas sie­dzi z łok­ciami na ko­la­nach i gapi się w pod­łogę. Do­dat­kowo ubrał się na czarno, a na głowę ma na­su­nięty kap­tur, więc twa­rzy za bar­dzo nie wi­dzę. Tro­chę mnie prze­raża i nie wiem, co w tej sy­tu­acji zro­bić? Znów za­py­tać, czy coś za­mówi, czy go fak­tycz­nie wy­pro­sić? Gdyby była dziś ze mną Nadia, toby nie było pro­blemu. Ona za­ję­łaby się tą sprawą, bo pra­cuje tu dłu­żej, ale nie­stety dziew­czyna się na­gle roz­cho­ro­wała i nikt nie mógł wziąć za nią za­stęp­stwa, więc je­stem sama.

A może się chło­pak źle czuje, bo mocno za­ba­lo­wał na ja­kiejś im­pre­zie? O nie! A jak on mi tu za­raz pu­ści pa­wia? Będę mu­siała po nim, cho­lera, sprzą­tać. Wzię­łam do ręki pla­sti­kowy ku­bek, na­la­łam do niego wody i ru­szy­łam w stronę chło­paka po raz czwarty.

– Po­dać coś może, panu?

– Nie – od­burk­nął, na­wet nie pod­no­sząc głowy, by na mnie spoj­rzeć.

I znów nie użył słowa „dzię­kuję”, jak mnie to de­ner­wuje.

– Źle się pan czuje? Może chce się pan na­pić wody? – na­cis­ka­łam.

– Nie – od­po­wie­dział, po raz ko­lejny tak samo zwięźle, sie­dząc cały czas w tej sa­mej po­zy­cji.

Cho­lero jedna, tak ga­dać to my nie bę­dziemy. Ja tu grzecz­nie, z tro­ską, a on na­wet pie­przo­nego dzię­kuję nie po­trafi po­wie­dzieć.

Uczu­cie obu­rze­nia do­dało mi nieco od­wagi (bo tro­chę się go ba­łam, nie wia­domo, co to za ko­leś) i po­wie­dzia­łam:

– W ta­kim ra­zie mu­szę pana wy­pro­sić, bo wi­dzi pan…

– Cze­kam na ko­goś. – Skur­czy­byk prze­rwał mi w po­ło­wie zda­nia.

– Aha. – Na tyle było mnie stać. No już wię­cej po pro­stu nie po­wiem.

Wzię­łam ku­bek z wodą, ob­ró­ci­łam się na pię­cie i wró­ci­łam na swoje miej­sce na dru­gim końcu baru. Opar­łam się o ladę jedną ręką i w za­my­śle­niu są­czy­łam wodę. Po­woli znów za­częły do­bie­gać do mo­ich uszu dźwięki mu­zyki, tak bar­dzo za­ab­sor­bo­wa­łam się sprawą, że nie sły­sza­łam jej pod­czas star­cia z chło­pa­kiem.

No i reszta wie­czoru mi­nęła mi na ob­słu­gi­wa­niu klien­tów i zer­ka­niu raz na ja­kiś czas na chło­paka, który wy­trwale sie­dział w jed­nej po­zy­cji. Po go­dzi­nie po­my­śla­łam, stary ona już nie przyj­dzie. Po dru­giej za­czął mnie wy­jąt­kowo de­ner­wo­wać. Po trze­ciej, kiedy ka­pela roz­po­częła skła­da­nie in­stru­men­tów i lu­dzie za­częli się roz­cho­dzić do do­mów, a on da­lej sie­dział w tej sa­mej po­zy­cji, stwier­dzi­łam, że jest świ­rem.

– Pro­szę pana, musi pan wyjść, już za­my­kamy – po­wie­dzia­łam, gdy knajpa opu­sto­szała.

Naj­zwy­czaj­niej w świe­cie wstał i ru­szył do wyj­ścia. Nie ob­da­rzył mnie ani jed­nym spoj­rze­niem przez cały wie­czór, co tam mnie, on na nic ani na ni­kogo nie zwró­cił uwagi. Przed sa­mym na­ci­śnię­ciem klamki je­dy­nie po­pra­wił kap­tur i wy­szedł. Co za typ?

Za­bra­łam się za sprzą­ta­nie. Po­zbie­ra­łam ze sto­łów resztę ku­fli, zo­sta­wio­nych przez ostat­nich ma­ru­de­rów. Wnio­słam z ulicy re­klamę za­chwa­la­jącą na­szą knajpę i za­mknę­łam drzwi od środka, pod­li­czy­łam pie­nią­dze w ka­sie i toby było chyba na tyle. Mam na­dzieję, że ni­czego nie za­po­mnia­łam. Skie­ro­wa­łam się na za­ple­cze, gdzie w od­dziel­nym po­miesz­cze­niu szef miał swoje biuro, za­pu­ka­łam do jego drzwi i się po­że­gna­łam. Za­wsze mnie de­ner­wo­wał, ni­gdy nie wy­cho­dził z tej swo­jej nory. Niby to był jego bar, niby za­wsze w nim był, a tak na­prawdę nie było z niego żad­nego po­żytku. Co on tam ro­bił ca­łymi go­dzi­nami?

Zdję­łam bar­mań­ski far­tuch i na­ło­ży­łam na sie­bie moją uko­chaną skó­rzaną kurtkę. Wy­godne klapki za­mie­ni­łam na glany. Wy­szłam przez tylne drzwi pubu i za­cią­gnę­łam się świe­żym po­wie­trzem, do­piero te­raz od­czu­łam, jak w środku było duszno. Wy­cią­gnę­łam z kie­szeni upra­gnio­nego pa­pie­rosa i go od­pa­li­łam, po­rząd­nie się przy tym za­cią­ga­jąc. Tak, tego mi było trzeba po tylu go­dzi­nach pracy.

Ru­szy­łam w stronę przy­stanku au­to­bu­so­wego. Zu­pełną ci­szę za­głu­szały je­dy­nie chrzęsz­czące pod mo­imi bu­tami ko­lo­rowe li­ście i spo­ra­dycz­nie prze­jeż­dża­jące w od­dali auta. O tak póź­nej go­dzi­nie mia­sto wy­daje się, jakby ob­umie­rało. Z jed­nej strony to bar­dzo na­stro­jowe, z dru­giej nie prze­pa­dam za włó­cze­niem się sa­mot­nie w nocy po ulicy. Nie czuję się wtedy zbyt pew­nie, raz na ja­kiś czas ob­ra­cam się za sie­bie i spraw­dzam, czy na ulicy je­stem sama. Cza­sem słuch płata mi ja­kieś fi­gle i wtedy przy­spie­szam kroku. Tak było i tego wie­czoru, więc po­sta­ra­łam się, by jak naj­szyb­ciej wyjść na główną ulicę, na któ­rej znaj­do­wał się przy­sta­nek. Z ulgą za­uwa­ży­łam, że czeka na nim ja­kaś ko­bieta. Lekko ode­tchnę­łam – w dwójkę za­wsze raź­niej. Cier­pli­wie po­cze­ka­łam na au­to­bus i wró­ci­łam do domu.

Moja ka­wa­lerka znaj­duje się na dru­gim pię­trze nie­wiel­kiej ka­mie­nicy zbu­do­wa­nej z czer­wo­nej ce­gły. Wy­daje się taka pu­sta, kiedy do niej wra­cam po ca­łym dniu pracy. Nikt mnie w niej nie wita, na­wet ża­den mru­czek nie cie­szy się z mo­jego po­wrotu. Jest za­kaz trzy­ma­nia zwie­rząt w bu­dynku.

W ką­cie, na­prze­ciw nie­wiel­kiego sta­rego te­le­wi­zora, stoi roz­kła­dana ka­napa. Pod ścianą jest so­lidna szafa, a w nie­wiel­kiej wnęce kuch­nia. Jest także nie­duży sto­lik, mała ła­zienka i jesz­cze mniej­szy bal­ko­nik. Ściany są przy­tła­cza­jąco pu­ste, bo nie wpa­dłam na po­mysł, co na nich po­wie­sić, a na pa­ra­pe­tach stoją do­niczki z po­zo­sta­ło­ściami kwiat­ków, któ­rych nie pod­le­wa­łam.

Prze­bra­łam się w moją ulu­bioną, za dużą ko­szulę. Uda­łam się do lo­dówki. Nie­stety to, co w niej zo­ba­czy­łam, nie było za­do­wa­la­jące, ow­szem piwo stało na swoim miej­scu, ale żeby stwo­rzyć ka­napkę, mu­sia­łam się na­tru­dzić. Trzeba zro­bić za­kupy. Ja­dłam, oglą­da­jąc po­wtórkę głu­piego pro­gramu.

Po prysz­nicu chwy­ci­łam za zimne piwo i jak co dzień wy­szłam na bal­kon i od­pa­li­łam wie­czor­nego fajka. Spoj­rza­łam na pu­stą ulicę oświe­tloną jedną la­tar­nią.

Ta­kie sa­motne miesz­ka­nie nie jest wcale tak cu­downe, jak mi się wy­da­wało, kiedy ży­łam na utrzy­ma­niu ro­dzi­ców. W su­mie to jest cał­kiem chu­jowo. Nikt na cie­bie nie czeka, je­dy­nym to­wa­rzy­szem jest te­le­wi­zor, który obo­wiąz­kowo musi być włą­czony, bo ina­czej ota­cza cię zu­pełna ci­sza. Obiadu jak nie zro­bisz, to go nie masz. Ow­szem cza­sem przy­cho­dzi do mnie na noc moja przy­ja­ciółka Ka­te­lyn, wtedy jest raź­niej, ale to nie to samo. A fa­ceta ja­koś tak się zło­żyło, że nie mam, to i przy­tu­lić się w nocy nie mam do kogo.

Ką­tem oka zo­ba­czy­łam, jakby się coś po­ru­szyło na dole ulicy. Wła­śnie to wy­rwało mnie z przy­gnę­bia­ją­cych prze­my­śleń, ale gdy się ro­zej­rza­łam, ni­czego nie za­uwa­ży­łam. W mię­dzy­cza­sie mój pa­pie­ros sam się wy­pa­lił i trzeba było go wy­rzu­cić. Unio­słam więc bu­telkę z pi­wem na wy­so­kość twa­rzy i oce­nia­ją­cym wzro­kiem zmie­rzy­łam ilość trunku. Resztkę wy­pi­łam dusz­kiem i pu­stą bu­telkę od­sta­wi­łam do reszty z po­przed­nich wie­czo­rów, po­wsta­wał z nich cał­kiem po­kaźny zbiór. Cóż czas iść spać.

Ostat­nimi czasy mam pro­blemy z za­śnię­ciem. Prze­krę­cam się z boku na bok i wy­my­ślam prze­różne pozy, w któ­rych wy­god­niej by mi się le­żało. Je­stem zmę­czona po cięż­kim dniu, a za­snąć nie mogę – co za cho­lera?

W końcu za­sy­piam, ale nie daje mi to wy­tchnie­nia, bo mój sen jest bar­dzo nie­spo­kojny. Co chwilę się wy­bu­dzam, by za mo­ment znów udać się do kra­iny snów, która do­dat­kowo jest wy­jąt­kowo nie­wy­raźna. Nie śni mi się żadna kon­kretna hi­sto­ria, wi­dzę tylko ja­kiś nie­wy­raźny ruch jak zza mgły i tyle. Wszystko pod­szyte jest nie­przy­jemną i nie­po­ko­jącą aurą.

W ten spo­sób – wal­cząc ze snem – do­trwa­łam do rana. I tak jak wie­czo­rem nie mo­głam za­snąć, tak te­raz nie mogę wstać. Choć na te­le­fo­nie usta­wi­łam osiem bu­dzi­ków w od­stę­pie co pięć mi­nut, to z łóżka zwle­kam się po po­nad pół go­dzi­nie. Te­raz kla­sycz­nie będę się śpie­szyć na uczel­nię, by się nie spóź­nić, ale kre­ska na oku nie bę­dzie chciała być pro­sta, au­to­bus mi uciek­nie albo przy­je­dzie po cza­sie. Bę­dzie ko­rek, a je­śli będę sta­rała się biec, to lu­dzie będą mi wcho­dzić pod nogi i ostat­nie, ale naj­waż­niej­sze – spóź­nię się. Tyle stresu, tyle zło­ści tylko po to, by i tak nie zdą­żyć na czas. Dla­czego ja to ro­bię, czy ktoś mnie kon­tro­luje? Nie, więc czemu każ­dego ranka punk­tu­al­ność sta­wiam so­bie za punkt ho­noru. Prze­cież i tak ni­gdy nie osią­gam celu, więc po co się tym jesz­cze przej­muję?

Zzia­jana, roz­grzana wpa­dam do sali. Sta­ram się po ci­chu do­trzeć do miej­sca, gdzie sie­dzi Ka­te­lyn, ona już się na­uczyła, że żeby sie­dzieć obok mnie, trzeba za­jąć miej­sce przy wej­ściu. Usia­dłam obok niej i za­czę­łam szu­kać dłu­go­pisu w tor­bie, prze­rzu­ca­jąc przy tym nie­po­trzeb­nie no­szone przeze mnie bam­be­tle. Nie znajdę, zgu­bi­łam, zo­sta­wi­łam w domu albo, chuj, wie gdzie. Ob­ró­ci­łam głowę w stronę mo­jej przy­ja­ciółki, a ona już na tę sy­tu­ację była przy­go­to­wana. Uśmiech­nęła się i wrę­czyła mi je­den ze swo­ich dłu­go­pi­sów, nie­bie­ski, bo wie­działa, że tylko ta­kich uży­wam. Zro­biło mi się cie­pło na sercu, ta­kie rze­czy mnie strasz­nie roz­tkli­wiają, kiedy w tak pro­sty spo­sób zna­jomi oka­zują mi za­in­te­re­so­wa­nie. Kiedy znają moje zwy­czaje i na­wyki i uwzględ­niają je w swo­ich my­ślach.

Gdyby Ka­te­lyn wie­działa, co te­raz so­bie my­ślę, pew­nie mocno by się zdzi­wiła. Co jak co, ale w oka­zy­wa­niu uczuć je­stem nie­sa­mo­wi­cie sub­telna, nie­malże tak de­li­katna jak młot.

– Dzięki, a tak w ogóle to cześć – po­wie­dzia­łam. Wzię­łam od niej dłu­go­pis i wy­cią­gnę­łam z torby je­dyny ze­szyt, jaki po­sia­dam.

– Cześć. Masz ja­kieś plany na wie­czór, może by­śmy gdzieś wy­sko­czyły ra­zem? Wiesz, w końcu jest pią­tek – za­py­tała z na­dzieją w gło­sie.

– Nie­stety, dzi­siaj znów pra­cuję. – Fak­tycz­nie od dłuż­szego czasu ni­g­dzie z nią nie wy­cho­dzi­łam. – Ale jak skoń­czę pracę, to mo­żemy pójść do mnie, za­mó­wimy pizzę i obej­rzymy ja­kiś film?

– No do­bra… ale te­raz moja ko­lej na wy­bra­nie filmu. Wy­po­ży­czę go wcze­śniej, a po­tem od­biorę cię z pracy i wró­cimy ra­zem do cie­bie?

– Okay.

Gdy tak bez­tro­sko so­bie ga­da­ły­śmy, wy­kła­dowca za­czął nam się bacz­nie przy­glą­dać, a na jego twa­rzy ma­lo­wało się obu­rze­nie. To znak, że czas prze­stać pa­plać albo przy­naj­mniej ro­bić to znacz­nie ci­szej, bo so­bie nas jesz­cze sta­ru­szek za­pa­mięta i pod­czas se­sji bę­dziemy miały prze­chla­pane.

Co mnie cho­lera pod­ku­siło, by po tylu la­tach przy­mu­so­wego ucze­nia się i uże­ra­nia z wred­nymi, za­kom­plek­sio­nymi na­uczy­cie­lami iść do­bro­wol­nie na stu­dia? Wy­da­wało mi się, że to bę­dzie zu­peł­nie inna bajka, że będę trak­to­wana z sza­cun­kiem, jak do­ro­sły czło­wiek. Wy­daje mi się, że po ci­chu każdy na to li­czył. Ale sprawa wy­gląda tak na­prawdę zu­peł­nie ina­czej… Oka­zało się, że za sło­wem „pani” kryje się coś w stylu „na­wet nie wiem, jak się na­zy­wasz, co roku mam od cho­lery no­wych stu­den­tów i mam cię w du­pie”, a nie sza­cu­nek.

Zresztą te­raz każdy może iść na stu­dia. Prze­stało to być pre­sti­żowe, od kiedy po­wstało tak dużo pry­wat­nych uczelni, że dla każ­dego star­czy miej­sca, je­śli tylko bę­dzie w sta­nie za­pła­cić od­po­wied­nią sumę. W ten spo­sób za pła­ce­nie sys­te­ma­tycz­nie okre­ślo­nej kwoty po pew­nym cza­sie można otrzy­mać sto­pień na­ukowy i swo­bod­nie na­rze­kać na brak od­po­wied­niej pracy dla osoby wy­kształ­co­nej. Tak to te­raz mniej wię­cej wy­gląda. Więc i ja po­szłam na stu­dia. No bo jak wszy­scy, to wszy­scy, co nie? Ale na luk­sus cho­dze­nia na płatne nie mo­głam so­bie po­zwo­lić i mu­sia­łam się do­stać na pań­stwowe. Nie da­ła­bym rady opła­cić i stu­diów, i ka­wa­lerki.

Dziś mia­łam jesz­cze dwa wy­kłady, ale były tak nudne, że sama na­wet nie wiem o czym. Po za­ję­ciach wró­ci­łam do miesz­ka­nia, wpa­da­jąc po dro­dze do mar­ketu na szyb­kie za­kupy na obiad. Upich­ci­łam so­bie na czarno przy­sma­żane ko­tlety z kup­nymi fryt­kami i za­czę­łam pa­ła­szo­wać przy włą­czo­nym te­le­wi­zo­rze. W ten spo­sób spę­dza­łam czas wolny od pracy.

Idąc spo­koj­nym kro­kiem przez klo­nową aleję z przy­stanku do pubu, za­sta­na­wia­łam się, jak to jest moż­liwe, że za­wsze się wszę­dzie spóź­niam, ale do pracy do­cie­ram na czas? Czy to moż­liwe, że pie­niądz po­trafi zmo­bi­li­zo­wać każ­dego le­nia?

Przed sa­mym wej­ściem do knajpy spoj­rza­łam na stary, sty­lowy bu­dy­nek, do któ­rego był przy­mo­co­wany duży neo­nowy na­pis z na­zwą lo­kalu The Glass Is Half Full. Wes­tchnę­łam i uda­łam się w stronę tyl­nych drzwi prze­zna­czo­nych dla per­so­nelu. Wło­ży­łam mój strój ro­bo­czy i przy­wi­ta­łam się z To­mem, który wziął dziś za­stęp­stwo za wciąż chorą Nadię.

Za­mie­ni­li­śmy się z dwoma dziew­czy­nami, które rów­nież tu pra­cują, tyle że na pierw­szej zmia­nie, my zaś na dru­giej. Dla­tego nie znam ich zbyt­nio, a na­sze krót­kie roz­mowy za­zwy­czaj do­ty­czą pracy. Po­że­gna­li­śmy się z nimi i wzię­li­śmy się za ro­botę. Ruch był na­prawdę duży. W piątki za­wsze przy­cho­dziło naj­wię­cej klien­tów, a na ma­łej scence grała naj­lep­sza ka­pela, na jaką było stać szefa. Dzięki temu ob­rót był zde­cy­do­wa­nie wyż­szy niż w inne dni ty­go­dnia. Dla mnie to ozna­czało wię­cej na­piw­ków, ale i pracy.

Za­nim zdą­ży­łam na­lać choćby je­den ku­fel piwa, do pubu wkro­czył fa­cet z wczo­raj. Tak samo jak po­przed­nio ubrany na czarno, z twa­rzą wciąż skrytą pod głę­bo­kim kap­tu­rem. Usiadł na tym sa­mym miej­scu co ostat­nio. Przy­brał je­dy­nie inną pozę, łok­cie tym ra­zem oparł na ba­rze, przez co sie­dział skie­ro­wany w moją stronę, ale głowę wciąż trzy­mał opusz­czoną i pod­pie­rał ją wspie­ra­jąc czoło o sple­cione dło­nie. Po­de­szłam, by speł­nić mój obo­wią­zek do­brej pra­cow­nicy i ob­słu­żyć klienta, choć do­my­śla­łam się, jaka bę­dzie od­po­wiedź.

– Coś po­dać?

– Nie – od­po­wie­dział obo­jęt­nym to­nem.

– Mhm… – Obej­rza­łam się na Toma, może po­win­nam go po­pro­sić o po­moc. Już się ob­ra­ca­łam, by pójść po współ­pra­cow­nika, gdy usły­sza­łam.

– Za­sta­na­wiam się jesz­cze – wy­mam­ro­tał spod kap­tura.

– W ta­kim ra­zie przyjdę za chwilę – po­wie­dzia­łam i wró­ci­łam na swoje stałe miej­sce obok kasy i beczki z la­nym pi­wem, zza ple­ców do­bie­gło mnie gło­śne wes­tchnię­cie, ale nie zwró­ci­łam na to szcze­gól­nej uwagi.

– Co jest? Nie ob­słu­żysz go? – spy­tał Tom.

– Po­wie­dział, że się jesz­cze nie zde­cy­do­wał – od­po­wie­dzia­łam zgod­nie z prawdą, choć czu­łam, że chło­pak chciał mnie po pro­stu w ten spo­sób spła­wić.

Ruch był na­prawdę duży, wpa­dli­śmy z To­mem w wir pracy i wi­dać było, że mój ko­lega szybko za­po­mniał o klien­cie, który sie­dział w ką­cie i o nic się nie do­po­mi­nał. Ja na­to­miast sta­ra­łam się go spe­cjal­nie igno­ro­wać. Oka­zało się to bar­dzo trud­nym za­da­niem, czu­łam się tak, jakby ktoś prze­wier­cał mnie na wskroś wzro­kiem, mimo że gdy spo­glą­da­łam w jego stronę, to sie­dział cały czas w tej sa­mej po­zy­cji, z głową zwie­szoną w dół. Sy­tu­acja sta­wała się dla mnie nie­zręczna. Nie mo­głam się sku­pić na pracy, przez cały czas od­czu­wa­łam dys­kom­fort i pró­bo­wa­łam zła­pać go­ścia na go­rą­cym uczynku. Co chwilę zer­ka­łam w jego stronę, ale nie za­uwa­ży­łam, by cho­ciaż lekko po­ru­szył głową. Do­szło w pew­nym mo­men­cie do ta­kiego ab­surdu, że spe­cjal­nie usta­wi­łam się do niego ty­łem, od­cze­ka­łam chwilę, uda­jąc, że wy­cie­ram blat baru, a na­stęp­nie szybko ob­ró­ci­łam się na pię­cie z na­dzieją, że zo­ba­czę, jak wle­pia we mnie swoje śle­pia. Wtedy on uniósł lekko głowę w taki spo­sób, że mo­głam zo­ba­czyć je­dy­nie jego usta ską­pane w cie­niu kap­tura, po chwili wy­gięły się w pół­u­śmie­chu, a ich wła­ści­ciel prych­nął z roz­ba­wie­nia.

Śmie­jesz się ze mnie? Do­bra ko­niec tego przed­sta­wie­nia, idę do niego i wy­rzu­cam go stąd na zbity pysk.

– Prze­pra­szam, po­dać coś może – spy­ta­łam, si­ląc się na uprzejmy ton.

– Nie.

– W ta­kim ra­zie pro­szę stąd wyjść – po­wie­dzia­łam i ści­snę­łam usta w jedną li­nię, co wy­ra­żało moje nie­za­do­wo­le­nie.

– Cze­kam na ko­goś – rzu­cił swoją starą śpiewkę.

– Oba­wiam się, że oboje wiemy, że to nie jest prawda. Pro­szę stąd wyjść.

– Nie. – W jego gło­sie wy­czu­walna była iry­ta­cja.

Po­pa­trzy­łam przez chwilę na niego i zde­cy­do­wa­łam, że czas naj­wyż­szy po­pro­sić Toma o po­moc. Ob­ró­ci­łam się i na­bra­łam po­wie­trza do płuc, by za­wo­łać ko­legę. W tej chwili chło­pak, który cały czas sie­dział w bez­ru­chu, zła­pał mnie za nad­gar­stek i uniósł głowę. Pa­trzył na mnie nie­sa­mo­wi­cie ciem­nymi, nie­mal czar­nymi oczami. Jego wzrok był z jed­nej strony silny i pewny, a z dru­giej wy­ra­żał coś w ro­dzaju za­gu­bie­nia. Za­mar­łam, po­czu­łam się jak za­hip­no­ty­zo­wana. Czu­łam ból w mocno ści­śnię­tym nad­garstku i chłód jego dłoni.

– Nie będę prze­szka­dzał – za­pew­nił twar­dym to­nem, wciąż pa­trząc mi w oczy.

– Już prze­szka­dzasz – po­wie­dział zza mo­ich ple­ców Tom i zde­cy­do­wa­nym ru­chem wy­rwał moją rękę z jego dłoni, choć wy­daje mi się, że chwyt był na tyle silny, że chło­pak gdyby tylko chciał, toby mnie da­lej trzy­mał w uści­sku zim­nych pal­ców. – Wy­noś się albo za­dzwo­nię po po­li­cję.

Męż­czy­zna przy­brał obo­jętny wy­raz twa­rzy, chwilę się za­sta­no­wił. Wstał i wy­szedł. Cały czas sta­łam w bez­ru­chu z roz­dzia­wioną bu­zią i do­póki mo­głam, to od­pro­wa­dza­łam go wzro­kiem. Gdy wy­szedł, tępo pa­trzy­łam na drzwi, za któ­rymi znik­nął.

– Wszystko w po­rządku? – W gło­sie Toma wy­czu­łam na­pię­cie i tro­skę.

– Tak, dzięki – od­par­łam i za­czę­łam roz­cie­rać obo­lały nad­gar­stek.

Skur­czy­byk był silny. Ro­zej­rza­łam się po sali i za­uwa­ży­łam, że lu­dzie nam się bacz­nie przy­glą­dali, ale gdy stwier­dzili, że za­gro­że­nie mi­nęło, wró­cili do słu­cha­nia mu­zyki i pi­cia.

– Wra­cajmy do pracy.

Do końca zmiany już nic cie­ka­wego się nie wy­da­rzyło, a ja w my­ślach wciąż od­twa­rza­łam wy­raz twa­rzy nie­zna­jo­mego. Jego nie­wy­obra­żal­nie bladą skórę. Czarną grzywkę wy­sta­jącą spod kap­tura, przy­sła­nia­jącą tak samo ciemne oczy. Oczy jed­no­cze­śnie obo­jętne i zmar­twione. Był w moim wieku, a pa­trzył tak, jakby prze­żył nie­jedno. Jak to moż­liwe, że by­łam w sta­nie od­czy­tać ze wzroku aż tyle, skoro ni­gdy wcze­śniej nie zwra­ca­łam uwagi na ta­kie rze­czy? Nie umknęło mi też, że był przy­stojny. Miał kwa­dra­tową szczękę i ładne pełne usta. Cie­kawe, czy by­ła­bym dla niego uprzej­miej­sza, gdy­bym wie­działa, jak wy­gląda?

Chwilę przed za­mknię­ciem do lo­kalu we­szła Ka­te­lyn z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy. We­soło po­ma­chała To­mowi na przy­wi­ta­nie i spy­tała:

– Go­towa?

– Eee… – Ob­ró­ci­łam się w stronę Toma i spoj­rza­łam na niego bła­gal­nym wzro­kiem, na co on za­ła­mał ra­miona i kiw­nął głową.

– Do­bra idź, ale na­stęp­nym ra­zem ty za­my­kasz lo­kal.

– Do­bra, dzięki. – Uśmiech­nę­łam się do niego z wdzięcz­no­ścią i po­mknę­łam z przy­ja­ciółką na za­ple­cze. Wło­ży­łam skó­rzaną kurtkę, po­że­gna­łam się i już nas nie było.

Tra­dy­cyj­nie ru­szy­ły­śmy na przy­sta­nek au­to­bu­sowy. Ka­te­lyn zda­wała mi spra­woz­da­nie ze swo­jego dnia, a ja za­mar­łam. Parę me­trów przed nami stał wśród opa­dłych li­ści znany mi ubrany na czarno klient. Opie­rał się o uliczną la­tar­nię, która rzu­cała na niego po­ma­rań­czowe świa­tło. O cho­lera, może chce się ze­mścić? Jakby wy­czu­wa­jąc mój wzrok, pod­niósł głowę i spoj­rzał na mnie. Uśmiech­nął się i choć wy­glą­dał przy tym atrak­cyj­nie, zrze­dła mi mina. Co on tu robi? Cze­kał, aż wyjdę, by mnie do­paść? Ka­te­lyn nie wy­czu­wa­jąc ni­czego, cały czas traj­ko­tała. Pa­trząc mu w oczy, przy­bli­ży­łam się do niej i zła­pa­łam ją pod ra­mię.

– Chodźmy szyb­ciej – wy­szep­ta­łam jej do ucha, wciąż bacz­nie go ob­ser­wu­jąc. – Ten ko­leś pod la­tar­nią jest ja­kiś dziwny.

Na twa­rzy mo­jej przy­ja­ciółki wi­doczne było zdzi­wie­nie, ale uci­chła mo­men­tal­nie i przy­spie­szyła kroku. Póki mo­głam, ką­tem oka ob­ser­wo­wa­łam, czy przy­pad­kiem nie ru­sza w na­szym kie­runku? Ale gdy go mi­nę­ły­śmy, za­czę­łam iść jesz­cze szyb­ciej, wręcz truch­tać, cią­gnąc przy tym Ka­te­lyn, która chyba nie od­czu­wała ta­kiego sa­mego za­gro­że­nia. Wy­tę­ży­łam słuch w ocze­ki­wa­niu na dźwięk kro­ków in­nych niż na­sze, ale nic nie usły­sza­łam. Bę­dąc już pra­wie na końcu alei, ob­ró­ci­łam lekko głowę, by spraw­dzić, czy za nami mimo wszystko nie idzie. Nie wi­dzia­łam go, ob­ró­ci­łam głowę więc jesz­cze bar­dziej. Moim oczom uka­zała się pu­sta klo­nowa aleja. Nie było na niej ży­wego du­cha. Gdzie on się po­dział? Ten wi­dok wcale mnie nie uspo­koił. Wo­la­ła­bym, by da­lej stał pod la­tar­nią.

Do­szły­śmy na przy­sta­nek. Do przy­jazdu au­to­busu zo­stało pięć mi­nut. Ka­te­lyn już zu­peł­nie wy­lu­zo­wana usia­dła na ła­weczce pod wiatą, a ja w po­trze­bie bli­sko­ści przy­sia­dłam się do niej i za­czę­łam pa­lić, by się od­stre­so­wać.

– Fu! Od­suń się! Dym na mnie leci. O co ci cho­dzi? Prze­cież już gdzieś so­bie po­lazł.

Igno­ru­jąc na­rze­ka­nie na smród, opo­wie­dzia­łam o dziw­nym za­cho­wa­niu klienta i o tym, jak go nie­miło po­że­gna­li­śmy. Pod­czas opo­wie­ści nie za­po­mnia­łam o tym, by ner­wowo ły­pać wzro­kiem za sie­bie i spraw­dzać, czy jed­nak gdzieś się z tyłu za nami nie czai?

– Te­raz ro­zu­miem. – Po­ki­wała głową. – Może po­winno się zgło­sić na po­li­cję, że w oko­licy kręci się ja­kiś po­dej­rzany typ?

– No nie wiem? Wiesz, w końcu, w su­mie nic złego nie zro­bił. – Czy ja go bro­nię?

– Sama po­wie­dzia­łaś, że ci pra­wie zmiaż­dżył nad­gar­stek, a to zna­czy, że jest silny. Może być groźny.

De­batę prze­rwał nam nad­jeż­dża­jący nocny au­to­bus, trzeba było po­ma­chać, by się za­trzy­mał. Do­piero w środku ode­tchnę­łam z ulgą. Ka­te­lyn przez całą jazdę za­mar­twiała się tym, jak młode dziew­czyny mają ciężko w ży­ciu i ile czeka na nie nie­bez­pie­czeństw. Na­stęp­nie uznała, że zmu­szają mnie do pracy do późna, a po­tem nikt na­wet nie wpad­nie na po­mysł by mnie od­sta­wić do domu albo cho­ciaż od­pro­wa­dzić na przy­sta­nek. Za­opo­no­wa­łam, prze­cież to my wy­szły­śmy wcze­śniej, tak by­śmy wra­cały z To­mem. Przy­ja­ciółka życz­li­wie się za­śmiała i uszczy­pli­wie sko­men­to­wała wą­tłą po­sturę ko­legi. Do­dat­kowo za­uwa­żyła, że nie za­wsze na zmia­nie je­stem z męż­czy­zną, co ozna­cza, że cza­sem są dwie bez­bronne ko­biety. Póź­niej Ka­te­lyn za­częła na­jeż­dżać na szefa knajpy za brak umie­jęt­no­ści w usta­wia­niu zmian, a ja prze­sta­łam jej słu­chać. Te­raz już po pro­stu ga­dała by ga­dać.

I tak całą po­dróż au­to­bu­sem i drogę do domu Ka­te­lyn cią­gnęła je­den wą­tek. Zmie­niła go do­piero wtedy, jak otwo­rzy­łam lap­topa i za­bra­łam się za wy­bie­ra­nie pizzy. Co jak co, ale je­dze­nie za­wsze było dla niej nu­me­rem je­den. Co za­ska­ku­jące, nie była gruba?! Była na swój spo­sób piękna, lu­biła pod­kre­ślać swoją ory­gi­nalną, wy­ra­zi­stą urodę moc­nym ma­ki­ja­żem. Swój cha­rak­ter ak­cen­to­wała do­no­śnym, za­raź­li­wym śmie­chem. Do­dat­kowo za­wsze pa­plała, nie­istotne o czym, ale po pro­stu mu­siała mó­wić. Do­kład­nie tak jak te­raz za­sta­na­wiała się na głos nad za­le­tami róż­nych ro­dza­jów pizzy.

– O, a może tę! Jest z se­rem, pep­pe­roni i… Ooo… z pie­czar­kami… Nie lu­bię pie­cza­rek! A ta? A nie, z tuń­czy­kiem to nie. O patrz pizza z ba­na­nem! Cie­kawe, jak sma­kuje? Może weź­miemy na spró­bo­wa­nie? Albo nie, jesz­cze bę­dzie nie­do­bra.

Jak wi­dać, wy­bór pizzy to bar­dzo trudna i emo­cjo­nalna sprawa.

– Do­bra moje pół bę­dzie z tuń­czy­kiem, ty wy­bierz, jaką chcesz – pod­ję­łam de­cy­zję.

– Nieee! Wtedy nie bę­dziemy mo­gły się wy­mie­niać – za­pro­te­sto­wała. – Weźmy pep­pe­roni i ha­waj­ską.

Wes­tchnę­łam i po­ki­wa­łam głową.

– Dzwoń – na­ka­za­łam.

– Ale ty pła­cisz?

– Ta, ta dzwoń.

Ubrane w pi­żamy, roz­wa­lone na łóżku po­pi­ja­ły­śmy schło­dzone piwo z lo­dówki i wci­na­ły­śmy tłu­stą pizzę, oglą­da­jąc przy tym denny hor­ror i śmie­jąc się do roz­puku z de­bil­nych, „strasz­nych” scen. Ka­te­lyn od­gry­wała rolę nar­ra­tora i ko­men­to­wała wła­ści­wie każdą scenę. Jej ga­dul­stwo można je­dy­nie po­ko­chać, bo z pew­no­ścią się jej nie prze­gada ani nie uci­szy. Przy niej nie trzeba się wy­si­lać, tak jak przy in­nych. Szu­kać te­matu do roz­mowy czy wspól­nego ję­zyka. Ona ma swój uni­wer­salny, nie­zno­szący ci­szy mo­no­log. Po­trze­buje je­dy­nie słu­cha­czy, ale kto ją tam wie? Może jak jest sama, to też gada? Można to uznać za de­ner­wu­jące albo tak jak ja do­strzec w tym jej oso­bi­sty urok.

Film się skoń­czył, pizza i piwo też (te­raz już na­prawdę będę mu­siała iść do sklepu na po­rządne za­kupy). A Ka­te­lyn za­sy­pia­jąc, ostat­kami sił mam­ro­tała coś o sła­bej grze ak­tor­skiej. Ja na­to­miast kla­sycz­nie uda­łam się na bal­kon, by za­pa­lić ostat­niego dziś pa­pie­rosa. Opar­łam się o ba­rierkę, prze­le­cia­łam wzro­kiem po do­brze zna­nej mi uliczce, a przed oczami mi­gnęła mi syl­wetka męż­czy­zny, stał pod drze­wem.

On wie, gdzie miesz­kam! Z po­wro­tem spoj­rza­łam w miej­sce, gdzie go za­uwa­ży­łam, ale ni­kogo tam nie było. Nikt nie stał pod drze­wem, a prze­cież tylko przez uła­mek se­kundy pa­trzy­łam w inne miej­sce. Wy­rzu­ci­łam pa­pie­rosa za po­ręcz bal­konu i wpa­dłam do miesz­ka­nia jak opa­rzona. Szybko za­mknę­łam drzwi bal­ko­nowe i od razu po­le­cia­łam do tych fron­to­wych, za­su­nę­łam obie za­suwy i za­tknę­łam łań­cuch słu­żący do ich uchy­la­nia. Szarp­nę­łam jesz­cze po­rząd­nie za klamkę, by się upew­nić, czy na pewno są za­mknięte.

Ka­te­lyn na­wet się nie obu­dziła. Po­wró­ci­łam pod drzwi bal­ko­nowe, sta­nę­łam za ścianą i wyj­rza­łam przez okno. Ulica była pu­sta, pa­no­wał na niej ni­czym nie­zmą­cony spo­kój. Po­sta­łam tak jesz­cze chwilę i się pod­da­łam. To głu­pie, ale może mi się wy­da­wało. Nie mogę za­dzwo­nić na po­li­cję i po­wie­dzieć, że w po­bliżu kręci się ja­kiś po­dej­rzany typ, skoro się nie kręci.

Po­szłam do łóżka i wsu­nę­łam się pod koł­drę, obok chra­pią­cej Ka­te­lyn. Le­żąc skie­ro­wa­łam wzrok na drzwi wej­ściowe i przez chwilę in­ten­syw­nie się na nie pa­trzy­łam. Wy­tę­ży­łam też słuch, by być pewną, że nikt się za nimi nie kręci. Nic. Ob­ró­ci­łam więc się na drugi bok i pa­trzy­łam przez okna. Spo­koj­nie, je­ste­śmy na dru­gim pię­trze. Trzeba się uspo­koić i iść spać. Słowa roz­sądku nie dzia­łały, a serce wciąż jakby ko­ła­tało szyb­ciej niż zwy­kle. Nie je­stem już ma­łym dziec­kiem, nie po­win­nam tak ła­two się da­wać wy­stra­szyć.

Tym­cza­sem cie­nie za oknem przy­bie­rały różne nie­po­ko­jące kształty. Może jed­nak ten hor­ror nie był taki naj­gor­szy? Po­woli w końcu za­częło wy­gry­wać zmę­cze­nie, po­wieki same się przy­my­kały, a my­śli sta­wały się co­raz bar­dziej płynne.Justyna Ko­muda – ab­sol­wentka In­sty­tutu So­cjo­lo­gii Uni­wer­sy­tetu War­szaw­skiego. Uro­dziła się i do­ra­stała w War­sza­wie. Obec­nie mieszka w Ber­li­nie.

Poza fan­ta­styką ko­cha mu­zykę. Pi­sze wła­sne tek­sty pio­se­nek i śpiewa. W wol­nym cza­sie jej naj­więk­szym hobby są po­dróże. Ma­rzą jej się wy­prawy w naj­dal­sze za­kątki świata. Fa­scy­nuje ją po­zna­wa­nie od­mien­nych kul­tur i ucze­nie się o ich zwy­cza­jach. Po­nadto ko­cha wszyst­kie zwie­rzęta, lubi grać na kom­pu­te­rze i jak każdy pi­sarz nie umie się oprzeć do­brej książce.

J. K. Ko­muda

fa­ce­book.pl/j.k.ko­muda

J. K. Ko­muda

tik­tok.com/@j.k.ko­muda

J. K. Ko­muda

in­sta­gram.com/j.k.ko­muda
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: