- promocja
Helena Rubinstein - ebook
Helena Rubinstein - ebook
URODA TO WŁADZA.
Intrygująca opowieść o pierwszym światowym imperium kosmetycznym i o fascynującej kobiecie, która je zbudowała. A także o przeszłości, z którą postanowiła się rozstać.
Helena Rubinstein opuściła krakowski Kazimierz w latach 90. XIX wieku, gdy miała 23 lata. Po krótkim przystanku w cesarskim Wiedniu wyemigrowała do Australii, gdzie zarabiała na życie jako guwernantka i kelnerka, aż wreszcie otworzyła swój pierwszy salon piękności w Melbourne. W późniejszych czasach pilnie strzegła swego wizerunku, świadomie tworzyła własny mit i wymazała z niego sporo zdarzeń. Niniejsza książka je odtwarza, pokazując zaskakujące początki jej kariery na antypodach. To „zaginiony" rozdział bogatej opowieści o autorce chwytliwego hasła reklamowego – Uroda to władza – twórczyni pierwszej globalnej korporacji w branży kosmetycznej, marki, która w latach największego rozkwitu była uważana za synonim elegancji i zatrudniała 30 tysięcy kobiet na całym świecie.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-803-8 |
Rozmiar pliku: | 6,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sarah Krasnostein
„Każdy dyrektor albo kurator muzeum sztuki”, pisze Angus Trumble we wprowadzeniu do niniejszej książki, która nieoczekiwanie stała się jego ostatnią¹, „pozyskuje niekiedy dzieła, którymi potem się szczyci, ale rzadko który nabytek potrafi tak naprawdę zdefiniować jego karierę albo przynajmniej można zaliczyć go do dzieł, z którymi ów chciałby być kojarzony. W moim przypadku najlepszym przykładem z tej drugiej kategorii jest _Helena Rubinstein w czerwonej sukni od Balenciagi_ Grahama Sutherlanda”. Trumble, zafascynowany portretem pędzla Sutherlanda, kierując się na przemian nieokiełznaną ciekawością i naukowym szacunkiem dla faktów ściągającym go na ziemię, dotarł do początków bohaterki tej książki, a zwłaszcza tych aspektów, które do tej pory były osnute mgłą mitu.
Helena Rubinstein była kobietą niezwykłą, która sięgnęła po sukces w czasach, gdy nie było to łatwe, i stała się pierwszą prawdziwie globalną potentatką w dziedzinie kosmetyków. U szczytu powodzenia jej firma zatrudniała 30 tysięcy kobiet. Dzięki intelektowi, sprytowi, odwadze, megalomanii, złożonej osobowości i czystej sile woli przeobraziła się w tę opanowaną, pełną godności _grande dame_ na zawsze uwiecznioną w przepychu czerwieni i opalizujących szarości na obrazie Sutherlanda. Dzisiaj, w stopniowo już blednącym blasku, jest pamiętana jako ta, która dostarczała naszym babkom najdoskonalsze kremy do twarzy i szminki. Najbardziej precyzyjne będzie stwierdzenie, że Rubinstein sprzedawała niedościgłe marzenia w świecie, w którym kobiety były (i nadal są) bezlitośnie osądzane na podstawie utowarowionych kryteriów, w przeważającym stopniu służących interesom finansowym mężczyzn.
„Uroda to władza”, głosiło sprytne hasło reklamowe, które Rubinstein wymyśliła w 1904 roku, aby promować swój raczkujący biznes w Cudownym Melbourne². Jeśli pod pojęciem „władzy” rozumie się status, autonomię i pieniądze, to w takim razie owo hasło zaiste okazało się prawdziwe w odniesieniu do jego autorki, niemniej jednak Trumble zachęca nas, abyśmy się zastanowili, czy kiedykolwiek było prawdziwe w szerszym sensie. „Uroda może dawać władzę, ale władzę nad czym?”, pyta. „W jaki sposób kobiety dały się przekonać – albo sobie wmówić – że powinny uczepić się urody i wykorzystywać ją jako broń? A tak nawiasem, to czym jest uroda?”. I chętnie roztrząsa kolejne pytania, które rodzą się, ilekroć dochodzi do zderzenia estetyki z płcią kulturową i handlem. Jakie to niewidzialne siły ograniczyły swobodę w życiu kobiet? Które kobiety wyrwały się na wolność? I za jaką cenę?
Trumble, który kwestionuje wszystkie poznane wcześniej narracje na temat życia Rubinstein, odtwarza niezwykłą, samotniczą wyprawę dwudziestotrzyletniej Heleny z krakowskiego Kazimierza do Coleraine, mieściny w wiejskiej części australijskiego stanu Wiktoria, pod koniec XIX wieku. Z typową dla siebie skrupulatnością wytycza jej trasę biegnącą przez odizolowaną, niepoznaną – i dlatego społeczno-ekonomicznie nieprzejrzystą – Australię i Nową Zelandię, wówczas jeszcze kolonie – wyliczając kolejne przystanki, jak Darling Downs w Queensland, Melbourne, Sydney, Brisbane, Auckland, Wanganui, Wellington, Christchurch i Dunedin. Dzięki długim latom żmudnych poszukiwań mógł przekonująco dowieść, w jaki sposób młodej Żydówce, która przybyła do Melbourne bez znajomości angielskiego, ze skromnymi oszczędnościami i mizernym wsparciem ludzkim, udało się wylansować i przeskoczyć z najodleglejszych przyczółków Imperium Brytyjskiego do najważniejszych ośrodków tego świata, czyli najpierw do Londynu i Paryża przed I wojną światową, a później do własnego penthouse’u przy nowojorskiej Park Avenue – tam „niemal całkowicie _self-made_ bizneswoman” dopieszczała swoją prywatną mitologię, która ją przeżyła i zaciemniła prawdę o jej życiu. Dzięki swojemu warsztatowi naukowemu Trumble nie tylko odnalazł niepoznane szczegóły z lat, które Rubinstein spędziła w Australii, ale także uzupełnił dotychczasowe noty biograficzne o kontekst i perspektywę, jednocześnie otwierając nowe tropy dla tego, co pojawiło się w późniejszych latach. Przede wszystkim zaś zrekonstruował zapomniane fakty z dziedziny przedsiębiorczości kobiet w czasach powstawania Związku Australijskiego, a ponadto rzucił nowe światło na ówczesne życie codzienne, handel i diasporę żydowską.
„Każdy historyk musi zapanować nad masą drobnych szczegółów i połączyć niezliczone polifonie i antyfonie w symfoniczną całość”, pisze Trumble. I dodaje: „Część ekscytacji tym procesem wynika stąd, że tak łatwo cofnąć się do początków i powtórzyć cały proces na inną nutę, skomponować nowe melodie, zaaranżować całość z podziałem na inne części, aby ostatecznie stworzyć wierny (albo mylący) portret, wizerunek pod każdym względem równie precyzyjny (albo niedokładny) jak ten, który tu prezentuję”. Wiedział doskonale, że biografia – podobnie jak dowolny inny epizod w historii – jest z konieczności wybiórcza i subiektywna, zależna nie tylko od faktów, ale także od wrażliwości autora. Dzięki chirurgicznej wręcz precyzji Trumble’a, jego empatii i samoświadomości, poczuciu humoru, wdziękowi, wybitnemu zmysłowi wizualnemu i przede wszystkim ogromnej wiedzy fakty z życia Rubinstein nabierają nowego i zaskakującego znaczenia. Trumble odmalowuje jej postać na papierze tak, jak Sutherland malował ją na płótnie – z całą jej ludzką złożonością. I nagle się okazuje, że tę kobietę, słynącą z unikatowych przymiotów, można jednak poznać, razem z jej pragnieniami i wadami. Jej życiorys pozostaje mityczny, ale zmieniło się padające nań światło. To już nie jest niewiarygodna opowieść o wojowniczej Atenie, która wyskoczyła na świat w pełni dojrzała, tylko konkretna lekcja o ludzkiej sile tworzenia – o tym, co znaczy „borykać się z przeciwnościami i jednocześnie czerpać z nich siłę”. Natomiast w najgłębszym sensie jest to książka o tym, co to znaczy być obcym w obcym kraju: o potencjale, jaki tego typu przytłaczająca sytuacja potrafi wyzwolić w duszy, o wpływie, jaki to ma na przebieg całego życia, o związkach, jakie tworzy, i ranach, jakie potrafi zadawać.
Dla autora jedną z pociech płynących ze zniechęcającego zadania, jakim jest przekopywanie się przez góry nieprzebranego materiału – często całymi latami – jest niezamierzone wydobycie grudki złota: jakiegoś ulotnego, absurdalnego albo szokująco nieprawdopodobnego faktu, który iskrzy się energetycznym aspektem ludzkiego doświadczenia. Nigdy nie miałam okazji porozmawiać z Trumble’em o takim szczególnym momencie radości, ale on sam opisał to najlepiej:
Historię piszą jednostki i chętnie przyznam, że mój trwający pięć lat skok na głęboką wodę światów edwardiańskich i późniejszych Rubinstein w Australii i Nowej Zelandii nie przyniósłby owoców, gdyby nie zasilały go liczne epizody prywatnego zachwytu rodzącego się z tej nostalgii, dzięki której wydobywamy często zaskakujące, a nawet dziwaczne plamki kolorowych detali z gęstwy przeszłości: na przykład to, że w 1905 roku przy Collins Street w Melbourne niejaka panna Fredman udzielała lekcji gry na cytrze według systemu Maxa Alberta. Albo że krótki różowy wieczorowy płaszczyk Elsa Schiaparelli ozdobiła słoniami stojącymi na bębenkach i cyrkowymi akrobatami i że Rubinstein zabrała go do Sydney w 1938 roku. Albo Alice Ward i jej Salon Charmazelle, którego nazwa miała się kojarzyć ze starożytnym Egiptem. Albo różowe pigułki na bladość od doktora Williamsa…
Za każdym razem, gdy natrafiałam na któryś z tych rzadkich klejnotów, odruchowo wysyłałam esemesa do autora, który zmarł krótko po tym, jak omówiliśmy jego maszynopis. A jednak dzięki magii pisania i czytania mam wrażenie, że wciąż prowadzimy tę rozmowę. Może on też to czuł podczas setek godzin spędzonych w archiwach, gdzie szukał nieuchwytnych śladów pozostawionych przez swoją bohaterkę i starał się przeniknąć do jej życia.
Wyobrażam sobie Angusa, jak kończy ten tekst przy swoim biurku w Canberze, któregoś mrocznego lockdownowego poranka. Albo jak stoi zamyślony na pięknym peronie kolejowym w Coleraine, w swoich kolorowych skarpetkach i eleganckich butach, widząc coś fundamentalnego w ludzkim doświadczeniu tam, gdzie inni widzieli tylko dworzec. Myślę o jego bezbrzeżnym zachwycie owym ludzkim doświadczeniem, sztuką i tworzeniem sensu. O tych latach, które poświęcił na zbieranie materiałów do swojej książki, borykając się z przeciwnościami i jednocześnie czerpiąc z nich siłę, tak samo jak Helena Rubinstein. Napisał, że najbardziej chciałby zostać zapamiętany w związku z pozyskaniem do galerii obrazu Sutherlanda. Jakie to wspaniałe, że dzięki tej znakomitej warsztatowo książce jego marzenie na pewno się ziści.
1.
Autor zmarł tuż po napisaniu książki 8.10.2022 roku, w wieku 58 lat (wszystkie przypisy oznaczone gwiazdkami pochodzą od tłumaczki).
2.
Z ang. Marvelous Melbourne – określenie zostało wymyślone pod koniec XIX wieku, kiedy miasto stało się jedną z największych metropolii świata.Nota od autora
W najstarszym zachowanym dokumencie stanowiącym o karierze Heleny Rubinstein w biznesie, czyli jej wniosku z lutego 1903 roku o zarejestrowanie jej marki własnej jako znaku towarowego w Melbourne, opisała ona swoją osobę jako „Helena Rubinstein prowadząca działalność pod nazwą Helena Rubinstein & Co”. Później, w 1909 roku, musiała przekształcić swoją firmę w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością: zarejestrowała ją w stanie Wiktoria pod nazwą Helena Rubinstein Pty Ltd. W książce posługuję się oboma terminami – „& Co.”, w bardziej ogólnym sensie, mając na myśli po prostu firmę, oraz „Pty Ltd” w znaczeniu korporacji lub spółki akcyjnej.
Z powodów, które z czasem objaśnię, głównie wynikających z fragmentarycznego, często ulotnego charakteru dokumentów zachowanych w Australii i Nowej Zelandii, moja narracja niekiedy przeskakuje w przód lub w tył o całe miesiące, lata i nawet dekady. Nie istnieje żaden dogodny sposób na opisanie rocznego pobytu Rubinstein w Toowoombie w 1900 roku bez sięgnięcia po pamiętnik Laurie E. Smith z 1904 roku. Dlatego postarałem się wyposażyć czytelnika poprzez dodanie szczegółowego kalendarium, które przedstawia dobrze udokumentowane wydarzenia w ich właściwym porządku.
Dla jasności przy cytowaniu gazet i innych źródeł z epoki uwspółcześniłem skomplikowane konwencje późnowiktoriańskiej i edwardiańskiej interpunkcji. Chcąc uniknąć zamieszania, poprawiłem też często pojawiającą się błędną pisownię nazwiska mojej bohaterki – „Rubenstein”. Skądinąd ta częsta pomyłka okazała się w niektórych przypadkach użyteczna, ponieważ dzięki funkcji zaawansowanego wyszukiwania udało się zgromadzić sporo przeoczonych materiałów po prostu przez użycie polecenia „Rubenstein NIE Rubinstein”.
Kaorite, Koroite, Koroit
W swoim dzienniku z 1965 roku _My Life for Beauty_ Rubinstein opisuje przyjazd sąsiadów jej wuja Bernharda Silberfelda do Coleraine „z ich posiadłości za Kaorite Creek”, dając do zrozumienia, że były tam piękne panoramiczne widoki¹. Właściwa nazwa rzeki płynącej zaledwie trzy i pół kilometra na wschód od Coleraine brzmi Koroite Creek, zastąpiła ona zresztą wcześniejszą nazwę Bryan’s albo Bryant’s Creek. Koroite w nazwie wzięło się prawdopodobnie od pobliskiej, liczącej piętnaście tysięcy hektarów posiadłości ziemskiej Williama Younga o nazwie Mount Koroit and Dundas Station (niekiedy nazywanej w skrócie Mount Koroite). Ale Koroit to także nazwa miasteczka jakieś siedemnaście kilometrów na północny zachód od Warrnambool. Możliwe, że pojawiają się tutaj wszystkie trzy wersje.
Materiał ilustracyjny
Prawdopodobnie z powodu jej osławionej tendencji do wyrażania się niejasno i zaciemniania niektórych faktów z najdalszej przeszłości najwcześniejsze fotografie Heleny Rubinstein i członków jej rodziny w różnych publikacjach są opatrzone najrozmaitszymi datami i lokalizacjami. By podać choć jeden istotny przykład: w wydawnictwach towarzyszących trzem mocno z sobą powiązanym wystawom, _Helena Rubinstein: Beauty Is Power_ (The Jewish Museum, Nowy Jork, 31 października 2014–22 marca 2015, oraz the Boca Raton Museum of Art, Floryda, 21 kwietnia–12 lipca 2015); _Helena Rubinstein: Die Schönheitserfinderin_ (Jüdisches Museum, Wiedeń, 18 października 2017–6 maja 2018) i _Helena Rubinstein: L’Aventure de la beauté_ (Musée d’Art et d’Histoire du Judaïsme, Paryż, 20 marca–25 sierpnia 2019), rodzinna fotografia, którą zamieszczam jako ilustrację nr 12, jest podpisana na różne sposoby. W Nowym Jorku i Boca Raton to: „Helena, w środku, z matką Augustą, siedzącą po prawej stronie, oraz trzema z jej siedmiu sióstr. Ma tutaj prawdopodobnie siedemnaście lub osiemnaście lat ”. Tymczasem w Wiedniu i Paryżu: „Augusta Rubinstein z córkami Mańką, Reginą, Cześką (stoją) i Erną (siedzi). Studio fotograficzne Wilhelma Kleinberga, Kraków 1890 r.” – tak samo zresztą jak u Maxene Fabe, autorki jednej z licznych biografii Rubinstein, ale z kolei Michèle Fitoussi widzi na fotografii Helenę, natomiast Suzanne Slesin zadowala się lakonicznym „Kobiety z rodziny Rubinsteinów”. Moim zdaniem stojąca kobieta to Helena Rubinstein, a nie jej siostra Cześka. Z kolei na podstawie strojów i fryzur można datować tę fotografię na mniej więcej 1893 rok, ale raczej nie później. Wszyscy jednak się zgadzamy, że została zrobiona w Krakowie. Szukałem, gdzie tylko się dało, jakichś dowodów potwierdzających te i inne moje szacunki, ale w wielu przypadkach pozostaje cień wątpliwości.
Jednostki monetarne stosowane na terytorium Imperium Brytyjskiego
1 gwinea = 21 szylingów = 1 funt i 1 szyling
1 funt = 1 złoty suweren = 2 półsuwereny = 2 × 10 szylingów
5 szylingów = 1 korona = 2 półkoronówki = 2 × 2 szylingi i 6 pensów
2 szylingi = 1 floren
1 szyling = 12 pensów
1 pens = 2 półpensówki = 4 ćwierćpensówki (_farthing_)
Angus Trumble
Canberra, 21 lipca 2022Wprowadzenie
„Uroda to władza”. To proste hasło, jakże nowatorskie i skuteczne w maju 1904 roku, gdy Helena Rubinstein zaczęła za jego pomocą reklamować swój biznes w Melbourne, Sydney i Brisbane, okazało się jak najbardziej trafne w jej przypadku, ale czy kiedykolwiek było trafne w sensie bardziej ogólnym? Golda Meir w jednym z wywiadów telewizyjnych zażartowała zgryźliwie, dość zresztą twardym tonem, że wizyta w salonie piękności w jej przypadku okazałaby się raczej bezproduktywna, niewarta czasu i pieniędzy. Innymi słowy, dla tej kobiety, która została czwartym premierem Izraela (1969–1974), władza była władzą. Czy promując swoją bardzo pojemną definicję urody, Rubinstein razem ze swą firmą (podobnie jak jej rywale z branży) nie stała się przypadkiem bezwiedną agentką represji, narzucającą rzeszom kobiet na całym świecie wygórowane i niekiedy nierealistyczne oczekiwania co do urody w sporej mierze napędzane potrzebą zaspokajania męskich pragnień? Można ją o to winić czy nie?
„Uroda to władza”. Naprawdę tak jest? Naprawdę tak było? Uroda może dawać władzę, ale władzę nad czym? W jaki sposób kobiety dały się przekonać – albo sobie wmówić – że powinny uczepić się urody i wykorzystywać ją jako broń? A tak nawiasem, to czym jest uroda? Bez wątpienia wielu ludzi powie, że w tych pytaniach zawiera się większa część odpowiedzi. A jednak sto dwadzieścia lat temu wszelkie takie zachodnie ortodoksje miały dopiero gwałtownie się rozwinąć za sprawą lawinowych zmian, jakie przyniosła epoka edwardiańska. I podczas swego długiego i burzliwego życia Rubinstein zdecydowanie wiodła prym we wprowadzaniu i umacnianiu tych dwudziestowiecznych narracji.
Każdy dyrektor albo kurator muzeum sztuki pozyskuje niekiedy dzieła, którymi potem się szczyci, ale rzadko który nabytek potrafi tak naprawdę zdefiniować jego karierę albo przynajmniej można zaliczyć go do dzieł, z którymi ów chciałby być kojarzony. W moim przypadku najlepszym przykładem z tej drugiej kategorii jest _Helena Rubinstein w czerwonej sukni od Balenciagi_ pędzla Grahama Sutherlanda (il. kolorowa 1). Przez lata pisałem o licznych nabytkach, w których miałem swój udział, ale tylko Rubinstein była takim źródłem inspiracji i sama stworzyła wystarczająco dużo, by dostarczyć materiału na całą książkę. Również ona zaprowadziła mnie na wcześniej nieznane terytoria, i to bardzo liczne.
Trudno mnie nazwać historykiem kosmetologii, mody, służby domowej w rejonie Darling Downs na południu australijskiego stanu Queensland, albo choćby ogólnie pracy najemnej, gościnności i handlu w Melbourne, Sydney, Brisbane i w Nowej Zelandii w pierwszym dziesięcioleciu istnienia Związku Australijskiego. Jestem nieżonatym białym anglosaskim protestantem, gejem i historykiem sztuki, który postanowił zgłębić do tej pory ukrywane aspekty mocno strzeżonego życia dwukrotnie zamężnej polskiej Żydówki, która niemalże w pojedynkę stworzyła od zera globalną korporację produkującą kosmetyki, i to w czasach, gdy patrzono na nie krzywo, mówiąc najoględniej. Kosmetyki były wtedy objęte anatemą: niemalże powszechnie postrzegano je jako żałośnie ubogi arsenał aktorek i dziwek. Fakt, że Rubinstein zadawała sobie tyle trudu, by tworzyć, projektować i chronić swój wizerunek, a później własny mit, dodatkowo komplikuje już i tak złożoną sytuację. Posunę się nawet do stwierdzenia, że robiła to wszystko w obliczu przeciwności tak licznych i tak zniechęcających, iż dla osób tylko odrobinę mniej zdeterminowanych byłyby nie do przezwyciężenia, i dlatego właśnie to jest chyba jej największym osiągnięciem. Tak zatem mam dług wdzięczności wobec Heleny Rubinstein i Grahama Sutherlanda, którego nie mogę spłacić inaczej jak tą książką, a to dlatego, że po zastanowieniu stwierdziłem, iż są oni _i migliori fabbri_ (lepszymi rzemieślnikami)².
Niniejsza książka to namalowany słowami portret wspaniałego portretu, mocno skupiony na początkach kariery przedstawionej na nim kobiety i na procesie powstawania jej firmy. Z portretami ogólnie łączy ją też pewien rys tajemniczości – stworzony z niewiadomych i luk, zwłaszcza odnoszących się do jedenastu formatywnych lat, które Rubinstein spędziła w Australii i Nowej Zelandii. Na szczęście udało się odkryć i zrekonstruować całkiem sporo, niemniej jednak – jak w przypadku skrupulatnej konserwacji uszkodzonego obrazu – także tutaj trzeba się wstrzymać przed całkowitą rekonstrukcją z powodu braku jakichkolwiek pozostałości pierwotnej powłoki malarskiej, choć to akurat nie pohamowało kilku innych biografów Rubinstein. A tymczasem jedną z zalet niewiadomych i luk jest to, że podsycają wyobraźnię poprzez dodanie do jasnych obszarów zmierzchowych cieni, jakich artysta potrzebuje, aby stworzyć iluzję materialnych kształtów, rzeczy namacalnych, faktur, konturów. W latach 1956–1957 Graham Sutherland ożywił suknię od Balenciagi noszoną przez Rubinstein, ale nie zrobił tego poprzez niewolnicze odtworzenie każdego szewku i strasu zdobiącego tę wspaniałą, czerwoną tkaninę, tylko w refleksyjnym procesie bardzo wybiórczego cytowania w jednych miejscach i aroganckiej, chromatycznej generalizacji w innych. Czy możemy odczytać w tym pyszałkowatym portrecie Sutherlanda coś w rodzaju triumfalnego manifestu? Czy też jest to raczej forteca uzbrojona przez Cristóbala Balenciagę, wzniesiona na pohybel najbliższym i najgroźniejszym rywalom Rubinstein?
Wybrane cytaty i arogancka generalizacja: pod tymi względami Sutherland uczynił to, co musi robić każdy historyk – zapanować nad masą drobnych szczegółów i połączyć niezliczone polifonie i antyfonie w symfoniczną całość. Część ekscytacji tym procesem wynika stąd, że tak łatwo cofnąć się do początków i powtórzyć cały proces na inną nutę, skomponować nowe melodie, zaaranżować całość z podziałem na inne części, aby ostatecznie stworzyć wierny (albo mylący) portret, wizerunek pod każdym względem równie precyzyjny (albo niedokładny) jak ten, który tu prezentuję. Tak jak dzieło Sutherlanda niniejsza książka rusza w swoją drogę z nadzieją, że przy odrobinie szczęścia „przyszłości pochwałą wzrastać będzie”¹, jak rzekłby Horacy³.
W artykule o Angeli Merkel, opublikowanym na łamach „The Washington Post” 15 lipca 2021 roku, tuż po ostatniej oficjalnej wizycie pani kanclerz w Waszyngtonie, zasłużona dziennikarka specjalizująca się w tematyce modowej, Robin Givhan, umiejscowiła nas w teraźniejszości, której nie wyobraziłyby sobie ani Golda Meir, ani Helena Rubinstein. Wspomniawszy jej wcześniejszą oficjalną wizytę w Waszyngtonie, Givhan tak napisała o Merkel: „Z wielkim zadowoleniem ofiarowała sekretarz stanu Hillary Clinton oprawiony w ramki fotograficzny dowód ich wspólnego upodobania do kostiumów ze spodniami. I potem obie liderki, ubrane w swe srogie uniformy, stały obok siebie w 2011 roku, podziwiając zdjęcie, na którym zostały uwiecznione od klatki piersiowej w dół, w podobnych strojach. Śmiały się do tego obrazka – i z niewygód modowych, stereotypów genderowych i tendencyjnych wyobrażeń na temat tego, jak powinien wyglądać przedstawiciel władzy”. Również „wiceprezydent Kamala Harris przystąpiła do żeńskiego zakonu kostiumów ze spodniami, który kiedyś zacznie być utożsamiany z normą, równie wszechobecną na wysokich stanowiskach jak bractwo garnituru biznesowego”⁴.
Rubinstein była wielokrotnie fotografowana w spodniach, które nosiła z wielką swobodą, przy okazjach zarówno oficjalnych, jak i nieformalnych, jak tego dowodzi śmiałe, niemalże deklaratywne _al fresco_ na fotografii z przejażdżki na wieś, na której trzyma ręce w kieszeniach żakietu z szerokimi klapami, a do tego ma na głowie zawadiacki beret, ledwie _comme ça_ (il. 1). Wyraźnie ani trochę się nie boi dociekliwego spojrzenia aparatu; całą swoją postawą wydaje się „tańczyć pod tę muzykę”, niejako udając mechanika albo odpoczywającego szofera, bo jakby od niechcenia trzyma stopę na zderzaku – a przy okazji pokazuje swoje fantastyczne pantofle. I tchnie też od tego obrazka pewną nieśmiałością. Możemy uznać, że Rubinstein przybrała wyzywającą pozę, ale z kolei ułożenie głowy sprawia, że jej spojrzenie jest wycofane, a opuszczony podbródek każe wnosić, że chce o coś spytać, że wręcz jest wewnętrznie niespokojna⁵. Ta ciekawa scena każe nam się zastanowić, czy Rubinstein, którą, jak nam się wydawało, znamy, nie była przypadkiem o wiele bardziej złożoną postacią – pełną sprzeczności.
Il. 1. Helena Rubinstein na wakacjach we Francji, obok samochodów chrysler plymouth i peugeot, ok. 1932 r.
Przekonamy się, że jeszcze przed założeniem swojej firmy w Melbourne na początku 1903 roku Rubinstein demonstrowała apetyt na ryzyko i odporność na nie, co z kolei zrodziło Janusową pewność siebie i potem konsekwentnie pewność co do swojego przedsięwzięcia, i że dlatego właśnie jej historia jest dziś tak istotna. Od początku kariery w biznesie aż do samego końca Rubinstein odnosiła sukcesy dzięki bliźniaczym odruchom: z jednej strony dynamika bezwstydnego naśladownictwa, kiedy tak jej pasowało, bez strachu wobec licznych rywali, z drugiej jasność i przekonanie, dzięki którym skutecznie się wyróżniała i z których wręcz czerpała siłę.
Rubinstein nie kojarzy się z anachronizmem. Stworzyła i rozwinęła firmę z myślą o kobietach – nowoczesnych kobietach. W swoich salonach kosmetycznych, laboratoriach i fabrykach w samym szczycie boomu gospodarczego w epoce prezydenta Dwighta D. Eisenhowera zatrudniała głównie kobiety – około 30 tysięcy. Za wyłączny cel obrała zaspokajanie kobiecych potrzeb i pragnień. W niecałe cztery lata po utworzeniu firmy dotarła do wszystkich sześciu stanów nowo powstałego Związku Australijskiego i aż do pięciu dużych miast w Nowej Zelandii. W obu jurysdykcjach polityczne i społeczne prawa kobiet były wtedy większe niż w niemalże wszystkich innych częściach świata, a już z pewnością przewyższały te obowiązujące w Londynie. I przez pięćdziesiąt lat budowania swojego imperium nigdy nie odwróciła się od dwóch krajów, które w 1907 roku stały się dla niej trampoliną do kariery w Londynie, Paryżu i w końcu w Nowym Jorku. Kierowała firmą aż do śmierci w 1965 roku, nawet przez moment nie rozważając emerytury. Niemniej jednak rola, jaką w sadze o Rubinstein odegrały Australia i Nowa Zelandia, została w sporej mierze przeoczona przez jej europejskich i amerykańskich biografów. W najlepszym razie można stwierdzić, że większość istotnych szczegółów zaginęła w nieprzerwanej paradzie błędów i niezamierzonych przekłamań.
Warto też zwrócić uwagę, że w Australii i Nowej Zelandii zupełnie zapomniano o związkach Rubinstein z antypodami. Podczas długiego okresu, kiedy zbierałem materiały i pisałem tę książkę, spotkałem wielu ludzi, głównie młodych, którzy nigdy nie słyszeli o Helenie Rubinstein. Z drugiej jednak strony Ruth Wilson, moja wybitna była koleżanka po fachu, ceni sobie wspomnienie o tym, jak pracowała, promowała i ostatecznie zarządzała doskonale zaopatrzonym stoiskiem Rubinstein w pewnym australijskim domu towarowym (cechowało je zróżnicowanie i progresywna kultura miejsca pracy). Było to w Australii Południowej, w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, tuż przed przejęciem marki Rubinstein przez L’Oréal. W czasach, gdy sporą część debaty publicznej, a także prywatnych dyskusji, ożywiają pytania odnoszące się do etyki i zrównoważonego rozwoju w modzie, do tożsamości płciowej, kobiet i władzy, szklanych sufitów, mizoginii i przede wszystkim ruchu #MeToo – nie mówiąc już o uporczywym trwaniu antysemityzmu – postać Rubinstein okazuje się zaskakująco istotna.
Jeżeli dzisiaj dołączamy do długiej kolejki chcących kupić (najniższa cena to dziewięćdziesiąt dolarów) niewielki pojemniczek serum antyzmarszczkowego Clinique Smart Clinical Repair™ (CL1870 Laser Focus Complex™), które regeneruje, odnawia, „wypełnia” zmarszczki i obiecuje „32-procentową redukcję tych uporczywych”, to znaczy, że w dość dosłowny sposób dajemy się przekonać bardzo zyskownej reklamowej narracji, którą prawie w całości Rubinstein stworzyła w Australii i Nowej Zelandii sto dwadzieścia lat temu. Byłaby pewnie bardzo zadowolona, wiedząc, że blisko sześćdziesiąt lat po śmierci nie tylko wciąż pozostaje „na topie”, ale jeszcze wielu, którzy poszli jej śladem, złożyło jej sowity hołd z bezwstydnej imitacji, ponosząc jedynie drobne ryzyko, jeśli w ogóle jakiekolwiek – sama Rubinstein apetyt na ryzyko miała ogromny. Dlatego to odpowiedni moment, by przyjrzeć się jej firmie.
* * *
Helena Rubinstein zaliczała się do tego typu ludzi, których długie życie obfituje w międzynarodowe kontakty oddziałujące na wyobraźnię. Należy jednak poczynić tu zastrzeżenie, że zdarzają się spotkania, których nikt nigdy by nie zmyślił, a jednak ona często to robiła. I nie tylko ona⁶. Niemniej możemy niezależnie umiejscowić Rubinstein w znanych lokalizacjach z konkretnymi datami, niekiedy w towarzystwie wybitnych mężów stanu i osób im bliskich, wielkich europejskich i amerykańskich pisarzy i artystów, kompozytorów i muzyków, naukowców, takich jak jej wielka rodaczka Maria Skłodowska-Curie, gwiazd teatru i filmu, pionierów _haute couture_ i osób na stanowiskach. Przyjaźń Rubinstein z Pablem Picassem była wprawdzie podszyta rezerwą, ale trwała czterdzieści lat. Zasadniczo wesoła, licząca dziesiątki lat wojna z Elizabeth Arden dotarła niedawno na Broadway pod postacią musicalu _War Paint_². W 1959 roku izraelska minister spraw zagranicznych Golda Meir osobiście przyjęła podarunek w postaci Pawilonu Sztuki Współczesnej im. Heleny Rubinstein w Tel Awiwie, pod warunkiem że Rubinstein zgodzi się zbudować, wyposażyć w sprzęt i personel fabrykę w Izraelu. Potem odbył się lunch z udziałem premiera Dawida Ben Guriona. Jakiś czas później Rubinstein konsultowała się z legendarnym alpinistą sir Edmundem Hillarym, z zawodu pszczelarzem, w sprawie jakichś wydarzeń w pasiece oraz ekscytujących odkryć w związku z odżywczymi dla skóry właściwościami mleczka pszczelego. Z kolei Georges Pompidou podnajął aneks słynnego domu Rubinstein przy quai de Béthune na Wyspie Świętego Ludwika i mieszkał tam jeszcze po tym, jak został premierem Francji w kwietniu 1962 roku (razem z madame Pompidou woleli nie przeprowadzać się do oficjalnej rezydencji premiera, Hôtel de Matignon). Rubinstein była też jednym z pierwszych, wizjonerskich inwestorów korporacji Xerox.
Pierwsze małżeństwo Heleny, zawarte w Londynie w 1908 roku z innym polskim Żydem, Edwardem Titusem, którego poznała w Sydney, zawiodło ją do Paryża Gertrudy Stein, F. Scotta Fitzgeralda, Ernesta Hemingwaya et cetera, a później do kulturalnych, artystycznych i literackich światów Greenwich Village. W 1929 roku Titus został pierwszym francuskim wydawcą _Kochanka Lady Chatterley_ D.H. Lawrence’a. Trzy lata później, we wrześniu 1932 roku, ostatni numer czasopisma „This Quarter”, którego był redaktorem naczelnym, został poświęcony surrealizmowi. Lista autorów zamieszczonych artykułów jest imponująca: Tristan Tzara, Paul Éluard, Luis Buñuel, Benjamin Péret, André Breton, Max Ernst, Yves Tanguy, Man Ray, Giorgio de Chirico i Salvador Dalí.
Podobno w latach dwudziestych w Paryżu James Joyce zaoferował, że napisze tekst reklamowy do produktów Rubinstein w stylu _Ulissesa_; zapewniał, że „zaintrygowane kobiety natychmiast pognają na zakupy”⁷. Niezależnie od tego, czy ta anegdota jest prawdziwa – w co raczej wątpię – fakt, że się ją uparcie przytacza, może stanowić symboliczny przykład zadawnionego i nieusuwalnego męskiego nawyku nieuznawania zasług Rubinstein w jej ogromnym biznesowym sukcesie i, bardziej ogólnie, nieuznawania niezależności, sprawczości i zdolności nabywczej współczesnych kobiet.
Pierwszy syn Rubinstein, Roy, urodził się w domu przy Grafton Street 24 w Londynie w grudniu 1909 roku; drugi syn, Horace, przyszedł na świat w maju 1912 roku, kiedy Helena nie skończyła jeszcze czterdziestu lat. Małżeństwo, bardzo burzliwe, rozpadło się pod koniec I wojny światowej i po wielu latach separacji, kiedy to małżonkowie przebywali na innych kontynentach, zakończyło się rozwodem w 1932 roku, roku triumfu surrealizmu – Anaïs Nin o mały włos nie została współpozwaną. Drugie małżeństwo Rubinstein zawarte w 1938 roku ze znacznie od niej młodszym emigrantem z Gruzji, księciem Artczilem Gourielli-Tczkonią, było ukoronowaniem jej kariery na niwie towarzyskiej. Później lubowała się w tytule „księżnej Gourielli” i stosownym do niego stylu życia⁸.
Być może najbardziej imponującym aspektem biografii Rubinstein jest to, że pokonała długą drogę wiodącą od żydowskiej dzielnicy w Polsce przez cesarski Wiedeń, kolonialną Australię i Nową Zelandię, Wielką Brytanię i Francję, do trzypiętrowego penthouse’u przy nowojorskiej Park Avenue. I że skutecznie uniknęła kilku największych kataklizmów końca XIX i XX wieku, a nawet wręcz dumnie nad nimi przemknęła. Kazimierz, stara żydowska dzielnica Krakowa, uchroniła jej rodzinę przed straszliwymi rosyjskimi pogromami po zamachu na życie cara Aleksandra II w Sankt Petersburgu w 1881 roku. Rubinstein przeciwstawiła się stagnacji ekonomicznej w Melbourne i Wiktorii w ostatniej dekadzie XIX wieku i w pierwszej nowego stulecia. Znalazła azyl i prosperowała w USA przez całą I wojnę światową, kiedy jej firmy w Londynie i Paryżu stały się jednymi z nielicznych, na które bezprecedensowa przemysłowa rzeź miała niewielki wpływ. Obeszła krach na Wall Street i wynikły z niego Wielki Kryzys. Uniknęła hitlerowskiej okupacji Paryża, przetrwała II wojnę światową i Holokaust.
Nie oznacza to, że to wszystko jej nie dotknęło – bo dotknęło i to niekiedy bezpośrednio. Jej siostra, Regina Kolin, zmarła w Płaszowie albo w Auschwitz-Birkenau, lub na ulicach Kazimierza. Być może to tłumaczy (jeśli jakieś tłumaczenie jest potrzebne), dlaczego w późniejszych latach z taką zapalczywością broniła interesów trójki dzieci Reginy, Oskara, Henry’ego i Mali, która z czasem zaczęła się przedstawiać jako Mala Rubinstein. Niemniej jednak trzeba zrozumieć, że w czasie, gdy Graham Sutherland malował jej portret w latach 1956–1957, Helena Rubinstein – mimo że jej biznes funkcjonował pod sporą presją – miała prawo uważać, że swoje przetrwanie, liczne osiągnięcia i wielkie bogactwo zawdzięcza nie tylko zwykłemu szczęściu.
Na przykład w grudniu 1928 roku, przy cenach akcji sięgających siedemdziesięciu dolarów, roztropnie sprzedała sporo udziałów swojej amerykańskiej filii firmie Lehman Brothers. Po kryzysie na Wall Street i jego straszliwym pokłosiu w 1931 roku odkupiła je w całości, po około trzy dolary za akcję – za gotówkę. Było to mozolne ćwiczenie z perswazji. Rubinstein napisała do tylu drobnych akcjonariuszy, ilu udało jej się zlokalizować, których większość stanowiły kobiety, tłumacząc, że w Lehman Brothers nie rozumieją jej firmy – co było prawdą – i że musi przejąć nad nią bezpośrednią kontrolę, bo od tego zależy jej dalszy rozwój, co też okazało się prawdą, ale samo to by nie wystarczyło do wyrwania się spod kontroli Lehman Brothers. Jej prośba skierowana do małych udziałowców była niemalże niedorzeczna i z pewnością nielegalna. Jeśli wierzycie w moje produkty, pisała do nich, to tylko odsprzedanie mi udziałów zapewni ich przetrwanie i ochroni przyszłość firmy. Tempo, w jakim dzięki temu niekonwencjonalnemu posunięciu odkupiła dostatecznie dużo akcji, przekonało Lehman Brothers, że nie warto się bić o Helena Rubinstein Incorporated w tak mrocznych czasach, bo przecież na Wall Street są inne, ważniejsze priorytety. Przyznali się do porażki i sprzedali jej resztę firmy.
Nie zdążyła przed Anschlussem w marcu 1938 roku i nie zamknęła swojej działalności w Wiedniu, ale wyciągnęła z tego wniosek i w ciągu roku przezornie przeniosła swoje życie i kolekcję sztuki współczesnej i afrykańskiej z Paryża do Nowego Jorku, ze sporym zapasem czasu przed przybyciem Niemców. Dopilnowała też, by większa część jej licznej rodziny dostała się bezpiecznie do Ameryki – a działo się to w czasie, gdy członkowie starych, bogatych rodów żydowskich we Francji jeszcze nie przyjmowali do wiadomości, że coś im grozi.
Biorąc pod uwagę te nadzwyczajne okoliczności, trudno sobie wyobrazić gniew i przerażenie, jakie musiała poczuć Rubinstein, kiedy w 1941 roku zapragnęła wynająć trzydziestosześciopokojowy, trzypiętrowy penthouse przy Park Avenue 625 na północno-wschodnim rogu Ulicy Wschodniej Sześćdziesiątej Piątej w dzielnicy Manhattanu Lenox Hill i usłyszała, że zarząd budynku nie przyjmuje wniosków od Żydów. W 1915 roku nie pozwolono jej otworzyć w Nowym Jorku tych lokali, które sobie upatrzyła, z powodu powszechnych restrykcji wobec Żydów z jakichś powodów obejmujących sporą część Piątej Alei. Nie miała wtedy wyboru i musiała zamieszkać przy Wschodniej Czterdziestej Dziewiątej Ulicy 15. W 1941 roku tego typu rażący antysemityzm nie był czymś niezwykłym, za to reakcja Rubinstein była – bez wahania kupiła cały budynek. Od tego momentu ci, którzy wcześniej nie chcieli przyjąć jej pieniędzy, nie mieli wyboru i musieli albo płacić jej czynsz, albo się wyprowadzić. Dom przy Park Avenue 625 pozostał jej główną rezydencją już do końca życia⁹. W całej karierze Rubinstein można się doszukać wielu innych przykładów równie śmiałych decyzji i trafnych ocen sytuacji, zarówno w życiu prywatnym, jak i biznesowym.
Dzieje sprzedaży podzielonego na osiem części majątku w domu aukcyjnym Parke-Bernet Galleries, która trwała przez wiele dni po jej śmierci w 1965 roku, to fascynująca lektura¹⁰. Rubinstein była ambitną, pionierską kolekcjonerką sztuki Oceanii i Afryki (przy którym to projekcie często polegała na radach brytyjskiego rzeźbiarza Jacoba Epsteina), a także sztuki nowożytnej i współczesnej, mebli, ozdób, rzadkich kamieni szlachetnych i innych przedmiotów – zdarzały się jej nabytki pochopne i zdarzały się trafne. Była właścicielką licznych rzeźb swojego rodaka Eliego Nadelmana; fakt, że jego pokaźny gipsowy koń (ok. 1911–1915) ostatecznie znalazł się w zbiorach Narodowej Galerii Australii w Canberze to szczególnie satysfakcjonujący zwrot akcji (il. 2)¹¹. Oprócz Grahama Sutherlanda malowało ją, rysowało i fotografowało wielu innych, nie zawsze znanych artystów, niemalże bez wyjątku z gorszym rezultatem niż Sutherland. Byli wśród nich: Paul César Helleu, Christian Bérard, Marie Laurencin, René Bouché, Raoul Dufy, Emanuele Castelbarco, Louis Marcoussis (właśc. Ludwik Kazimierz Władysław Markus), Roberto Montenegro, Paweł Czeliczew, Man Ray, Cecil Beaton, William Dobell, Salvador Dalí, Andy Warhol i Picasso¹². W jakimś sensie kojarzy się to z dramatem _Trawestacje_ Toma Stopparda, tyle że to działo się naprawdę.
Il. 2. Helena Rubinstein w „skarbcu” swego apartamentu przy Park Avenue; widać _Konia_ Eliego Nadelmana oraz dywan zaprojektowany przez Jeana Lurçata w 1936 r.; fot. George Maillard Kesslère.
Przed tym wszystkim Rubinstein mieszkała w Australii, w latach 1896–1907, a jej firma narodziła się w lutym 1903 roku, w dwóch pokojach na piętrze w O’Connor’s Chambers, przy Elizabeth Street 138, między ulicami Little Collins i Bourke w Melbourne.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
W przekładzie Marcelego Mottego.
2.
Z ang. „barwy wojenne”, a w pierwotnym sensie albo potocznie przesadny makijaż.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
HR, s. 23.
2.
W 1925 roku T.S. Eliot dodał do _Ziemi jałowej_ (1922) dedykację dla Ezry Pounda, w ramach podziękowania za istotne wsparcie redakcyjne, i zawarł też frazę z Dantego, _il miglior fabbro_, oznaczającą dosłownie „lepszego rzemieślnika” (_Czyściec_, canto XXVI, wers 117). Komplement pierwotnie miał dotyczyć prowansalskiego trubadura z końca XII wieku, Arnauta Daniela.
3.
_Postera crescam laude_ (Horacy, _Ody_, Pieśń III, 30) oznacza z grubsza „wyrosnę w szacunku przyszłych pokoleń”. Ta łacińska fraza jest mottem Uniwersytetu Melbourne od 1854 roku. Patrz Trumble (a), s. 5.
4.
Robin Givhan, _Angela Merkel’s Lasting Impression_, „The Washington Post”, 15 lipca 2021.
5.
Te spostrzeżenia zawdzięczam Cynthii Troup.
6.
We wrześniu–październiku 1986 r. Museu de Arte de São Paulo w Brazylii mogło zapewnić (przy pełnym wsparciu jej firmy, która w 1980 r. została przejęta przez Albi Enterprises Incorporated): _Se para Jean Cocteau Helena Rubinstein era „Imperatriz da Beleza”, para Toulouse-Lautrec, Vuillard e Bonnard foi musa, para Auguste Renoir foi modelo, para Picasso, Matisse, Dufy, Dalí, Derain, Rouault, Braque… foi amiga. Helena Rubinstein foi una mulher de ciência, uma empresária e uma grande protetora dos artistas com quem conviveu e apoiou_ („Dla Jeana Cocteau Helena Rubinstein była «cesarzową urody», dla Toulouse-Lautreca (etc.) była muzą, dla Renoira modelką, dla Picassa (etc.) przyjaciółką. Była kobietą naukowcem, impresariem i wielką patronką artystów, wśród których żyła i których wspierała”), São Paulo, s. 1. Stwierdzenie o Toulouse-Lautrecu jest szczególnie bezczelne, ponieważ zmarł on 9 września 1901 roku, czyli wtedy, gdy Helena Rubinstein pracowała jako kelnerka w Maison Dorée przy Swanston Street i/lub w herbaciarni w pasażu handlowym Block Arcade przy Collins Street w Melbourne. Nigdy nie pozowała Renoirowi, Vuillardowi czy Bonnardowi. L’Oréal nabywał markę Helena Rubinstein etapami, w latach 1984–1988. Wprawdzie produkty Heleny Rubinstein wciąż gdzieś się pojawiają i można je kupić online, to jednak ironia losu zrządziła, że nie są już dostępne w australijskich sklepach, aczkolwiek teraz, w czasie publikacji tej książki, zanosi się na zmianę w tym względzie.
7.
Gruber, _passim._
8.
Mleczko pszczele: HR, s. 86–87. Małżeństwo z Titusem: z przyczyn, które dla mnie są nie do końca jasne, Woodhead wątpiła w to, co Rubinstein oświadczyła wyraźnie, że po formalnych oświadczynach Titusa w Café Royal poślubiła go w Londynie: HR, s. 39. Woodhead sugeruje, że pobrali się w Sydney, jednak oficjalne dokumenty są w tej kwestii jednoznaczne: Helena Rubinstein poślubiła Edwarda Williama Titusa w Powszechnym Urzędzie Stanu Cywilnego w Londynie we wtorek 28 lipca 1908 r. Małżeństwo zostało oficjalnie zawarte w Urzędzie Stanu Cywilnego w dzielnicy Strand w hrabstwie Londyn, 1908, nr 102.
9.
Netto, _passim_.
10.
Parke-Bernet i Parke-Bernet (a), (b), (c), (d), (e), (f) i (g).
11.
Narodowa Galeria Australii, Canberra, 80.2285.
12.
Hayes, _passim_.