Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Henryk Ibsen: studyum - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Henryk Ibsen: studyum - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 367 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

HEN­RYK IB­SEN

stu­dy­um przez

Dr. Lu­do­mi­ła Ger­ma­na.

We Lwo­wie.

Gu­bry­no­wicz I Schmidt.

Z dru­kar­ni Wła­dy­sła­wa Ło­ziń­skie­go. – Za­rząd­ca W. J. We­ber.

1895.

Kie­ru­nek pes­sy­mi­stycz­ny w li­te­ra­tu­rze, któ­ry już za na­szej pa­mię­ci w róż­nych miej­scach i róż­nych chwi­lach róż­ne przy­bie­rał na­zwy i róż­ne prze­cho­dził zmia­ny, dłu­go szu­kał wo­dza, pod któ­re­go sztan­da­rem mo­gły­by sku­pić się roz­pro­szo­ne siły. Naj­go­ręt­szym tego kie­run­ku zwo­len­ni­kom bra­ko­wa­ło albo zdol­no­ści, albo po­wa­gi w obec ró­wie­śni­ków; sztucz­nie wy­su­nię­te na­przód na­zwi­ska za­wo­dzi­ły, albo sprze­nie­wie­rza­ły się sztan­da­ro­wi, albo nie do­ra­sta­ły tej mia­ry, by utrzy­mać się dłu­go na świecz­ni­ku.

Kie­ru­nek pes­sy­mi­stycz­ny, kie­dy po­czął two­rzyć szko­łę, po­padł w ten sam błąd, któ­ry za­rzu­cał prze­ciw­ni­kom, z któ­ry­mi sta­nął do wal­ki. Do­pó­ki był ob­ja­wem pra­wie mi­mo­wol­nym, wy­ni­kiem roz­my­ślań, ro­zu­mo­wań i spo­strze­żeń lu­dzi wy­jąt­ko­wych, a więc rze­czą pra­wie tak sta­rą i daw­ną, jak li­te­ra­tu­ra sama, do­pó­ty po­cią­gał za sobą in­nych mi­mo­wol­nie, two­rzył pro­ze­li­tów bez za­mia­ru pro­pa­gan­dy, był siłą ele­men­tar­ną w li­te­ra­tu­rze. Z chwi­lą, gdy pes­sy­mi­ści zsze­re­go­wa­li się a my­śli wiel­kich swo­ich po­przed­ni­ków ze­chcie­li za­mie­nić w dok­try­nę, zma­lał ten kie­ru­nek, stał się już nie gło­śnym ale tyl­ko krzy­ki­li­wym; na­tu­ral­ne obu­rze­nie prze­mie­ni­ło się w sztucz­ne, a roz­bież­nych am­bi­cyi i am­bi­cy­jek nic nie mo­gło złą­czyć, chy­ba wspól­na nie­na­wiść do "po­wag" daw­niej­szych. Dla utrzy­ma­nia ja­kiej ta­kiej kar­no­ści w obo­zie trze­ba było po­sta­wić na swo­im cze­le po­wa­gę, wo­dza, któ­ry­by star­czył za sztan­dar, a im­po­no­wał i swo­im i wro­gom. Ta­kim wo­dzem ogło­szo­no Hen­ry­ka Ib­se­na, pi­sa­rza głę­bo­kie­go, wiel­kie­go ob­ser­wa­to­ra i na­der zdol­ne­go w cha­rak­te­ry­zo­wa­niu, a przy­tem za­pa­lo­ne­go szer­mie­rza praw­dy i "we­wnętrz­ne­go oswo­bo­dze­nia się", szer­mie­rza wol­no­ści woli, pió­ro peł­ne gry­zą­cej, zja­dli­wej iro­nii. A przy­tem ta elek­cya wo­dza była tem ła­twiej­sza, że sta­wia­ła na cze­le coś eg­zo­tycz­ne­go, nie­zna­ne­go, za­gad­ko­we­go, coś, co wy­ro­sło na in­nym grun­cie. I tak roz­po­czął się kult Ib­se­na, czczo­ne­go wszę­dzie przez mło­dych i naj­młod­szych, ale nig­dzie tak prze­sad­nie, a na­wet tak nie­do­rzecz­nie, jak w pół­noc­nych Niem­czech.

Hen­ryk Ib­sen.

Pes­sy­mi­ści tam­tej­si uzna­li w nim bez­wa­run­ko­wo swe­go przo­dow­ni­ka, swój wzór, i bez kry­ty­ki, a na­wet bez do­kład­niej­sze­go zba­da­nia prze­no­sić po­czę­li po­ję­cia, za­pa­try­wa­nia i spo­strze­że­nia Ib­se­na na grunt swoj­ski, a na­śla­du­jąc go i wstę­pu­jąc w jego śla­dy, jak wszy­scy na­śla­dow­cy po wszyst­kie cza­sy, zdys­kre­dy­to­wa­li tego, któ­re­go pi­sma nie­mal jako ob­ja­wie­nie uzna­wa­li.

Do nas kult Ib­se­na w ta­kich roz­mia­rach nie do­tarł. Zna­my ze sce­ny za­le­d­wie kil­ka daw­niej­szych jego dzieł (Nora, Wróg ludu); kil­ka in­nych dru­ko­wa­no w prze­kła­dzie, po­ja­wi­ło się kil­ka roz­pra­wek drob­niej­szych o tym pi­sa­rzu. W obec tego, że prąd o wy­raź­nej a wy­łącz­nie pes­sy­mi­stycz­nej ten­den­cyi w na­szem pi­śmien­nic­twie słab­nie – a zbyt sil­nym chy­ba nig­dy nie był – nie moż­na przy­pusz­czać, aby sztan­dar Ib­se­ni­zmu pod­nie­sio­no zbyt wy­so­ko w ce­lach ten­den­cyj­nych; – ale za to moż­na spo­koj­nie i bez uprze­dzeń przy­pa­trzeć się tej bądź co bądź nie­zwy­kłej w li­te­ra­tu­rze po­sta­ci. Bliż­sze po­zna­nie chwi­lo­we­go bo­żysz­cza li­te­rac­kie­go da też spo­sob­ność do bliż­sze­go zba­da­nia prą­dów, któ­re się w nim sku­pia­ją a cza­sem pod nie­go pod­szy­wa­ją, a po­słu­ży może też do oce­nie­nia war­to­ści i przy­szło­ści tych li­te­rac­kich kie­run­ków.I.

Na­ród, za­miesz­ku­ją­cy za­chod­ni skra­wek skan­dy­naw­skie­go pół­wy­spu, szcze­gól­ną rolę ode­grał w dzie­jach. Wy­cho­wa­ny w twar­dych wa­run­kach przy­ro­dy, na ska­łach i mo­rzu, – ob­da­rzo­ny wiel­kim za­so­bem siły i ener­gii, ru­chli­wy i zu­chwa­ły cza­sem, a cza­sem apa­tycz­ny i w so­bie za­mknię­ty, – nie roz­wi­jał się po­wo­li a trwa­le, jak inne ludy, któ­re z po­mro­ku dzie­ciń­stwa wy­do­by­wa­my się ku cy­wi­li­za­cyi i wzra­sta­ły w siłę, – lecz to jak­by za po­dmu­chem de­mo­nicz­nej siły czy nie­okieł­zna­nej fan­ta­zyi rzu­cał się na wiel­kie przed­się­wzię­cia, nie­umo­ty­wo­wa­ne pra­wie ni­czem, to znów za­pa­dał w uśpie­nie, pra­wie w mar­two­tę. Przez całe wie­ki sze­rzył po Eu­ro­pie ca­łej pod­bo­je i łu­pie­stwa, za­kła­dał pań­stwa w ob­cych so­bie wa­run­kach, opar­ty je­dy­nie na sile mie­cza i but­nej ener­gii; w dzie­jach tych państw za­wsze wie­le krwi i zdra­dy, choć nie brak i fan­ta­stycz­ne­go uro­ku bo­ha­ter­stwa, – ale te sztucz­ne po­tę­gi od­cię­te od pnia oj­czy­ste­go albo roz­sy­py­wa­ły się w ni­wecz, albo przyj­mo­wa­ły cha­rak­ter no­wej oj­czy­zny, do­da­jąc tyl­ko ro­dzin­nym ży­wio­łom nie­co su­ro­wej ener­gii i nie­co ma­rzą­cej fan­ta­zyi.

Na­gle, pra­wie nie­spo­dzie­wa­nie, przyj­mu­ją te ludy chrze­ści­jań­stwo – i wnet ci­cho o nich w Eu­ro­pie. Chrze­ści­jań­stwo przy­bie­ra u nich wnet cha­rak­ter ma­rzy­ciel­skiej za­du­my, roz­wi­ja się w ja­kiś pie­ty­stycz­ny na­strój. Daw­ni "wi­kin­go­wie" i kró­lo­wie mo­rza sta­ją się gor­li­wy­mi, asce­tycz­ny­mi wy­znaw­ca­mi no­wej wia­ry. I oto te dwa rysy do­da­ła hi­sto­rya do pier­wot­nych wła­ści­wo­ści na­ro­du: zu­chwa­łość my­śli i przed­się­wzięć i roz­ma­rze­nie po­boż­ne, któ­re szcze­gól­nie roz­wi­nę­ło się po przy­ję­ciu re­for­ma­cyi, bo ta otwar­ła każ­de­mu do­stęp do źró­deł wie­dzy i pi­smo świę­te od­da­ła każ­de­mu w ręce, aby każ­dy na swój spo­sób szu­kał w niem po­cie­chy, spo­ko­ju i roz­wią­za­nia za­ga­dek bytu.

To­czy­ło się ży­cie tego ludu od­tąd ci­cho, bez udzia­łu w wiel­kich wy­pad­kach świa­ta. Od unii kal­mar­skiej roz­po­czę­ło się pa­no­wa­nie Duń­czy­ków w tym kra­ju, "czte­ry­stu­let­nia noc", jak te­raź­niej­si pi­sa­rze nor­weg­scy na­zy­wa­ją ten dłu­gi okres. Nor­we­gia prze­sta­ła mieć ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie po­li­tycz­ne, a jej oświa­ta, jej ży­cie we­wnętrz­ne ule­gło wpły­wo­wi duń­skie­mu tem ła­twiej, że lud to był bar­dzo po­krew­ny, a ję­zyk pra­wie ten sam. Li­te­ra­tu­ra Nor­we­gów w tym okre­sie nie mia­ła ce­chy od­ręb­nej; na ze­wnątrz zna­na tyl­ko ra­zem z duń­ską, jako jej część, – prze­cho­dzi­ła wszyst­kie te fazy, przez któ­re duń­ska, po­spo­łu z li­te­ra­tu­rą in­nych na­ro­dów, prze­cho­dzi­ła, a więc i przez pe­dan­tycz­ny kie­ru­nek po­ezyi "uczo­nych", opar­tej o wzo­ry sta­ro­żyt­ne, i przez sie­lan­ko­wą czu­łost­ko­wość dru­giej po­ło­wy siedm­na­ste­go wie­ku, aż do­sta­ła się pod prze­moż­ny wpływ fran­cu­skich wzo­rów. W ośm­na­stym wie­ku za wzo­rem nie­miec­kiej i pod jej wpły­wem po­czął się nie­co swo­bod­niej­szy kie­ru­nek, któ­ry i tu do­pro­wa­dził do roz­wo­ju ro­man­ty­zmu.

Do­pie­ro od chwi­li, gdy w r. 1814 Nor­we­gia ze­rwa­ła z Da­nią, złą­czy­ła się ze Szwe­cyą i nada­ła so­bie naj­li­be­ral­niej­szą pod słoń­cem kon­sty­tu­cyę, roz­po­czy­na się w jej li­te­ra­tu­rze dą­że­nie do od­ręb­no­ści. Po­eta Hen­ryk Ar­nold We­rge­land (1808 – 1845) sku­pia w so­bie nie­okre­ślo­ne, nie­skry­sta­li­zo­wa­ne uczu­cia swe­go na­ro­du, bu­dzą­ce­go się do sa­mo­ist­ne­go ży­cia i usi­łu­je na­kre­ślić ide­ał tych dą­żeń i pra­gnień. Po­ezya jego przy­bie­ra cha­rak­ter wy­łącz­nie de­mo­kra­tycz­ny i re­pu­bli­kań­ski, w prze­ci­wień­stwie do ary­sto­kra­tycz­nych i mo­nar­chicz­nych tra­dy­cyi daw­nych pa­nów, Duń­czy­ków, i no­wych sprzy­mie­rzeń­ców, Szwe­dów. Pod wzglę­dem po­li­tycz­nym ja­kaś nie­uchwyt­na rzecz­po­spo­li­ta pół­noc­na, pod wzglę­dem spo­łecz­nym ab­so­lut­na rów­ność na grun­cie chłop­skich tra­dy­cyi i cia­sne­go chłop­skie­go ży­cia – oto ide­ały We­rge­lan­da, któ­re po nim zo­sta­ły w li­te­ra­tu­rze i od­zy­wa­ją się wy­raź­nie w dzie­łach jego na­stęp­ców – a prze­nik­nę­ły po­wo­li przez roz­ma­itych po­śred­ni­ków i do in­nych li­te­ra­tur.

Roz­po­czę­ta przez nie­go wal­ka za­wrza­ła na do­bre do­pie­ro oko­ło r. 1848. Wte­dy nie­na­wiść ku ob­cym do­się­gnę­ła kul­mi­na­cyj­ne­go punk­tu. Co nie było nor­weg­skie, to było wro­gie, – Duń­czyk stał się sy­no­ni­mem wro­ga, – po­czę­to więc tę­pić wszyst­ko, co przy­po­mi­na­ło cza­sy dłu­giej po­li­tycz­nej i du­cho­wej nie­wo­li. "Wol­ność" sta­ła się ide­ałem na każ­dym kro­ku, swo­bo­da woli ce­lem wszyst­kich pra­gnień. Z ję­zy­ka usa­wa­no na­mięt­nie i wy­trwa­le wszyst­ko, co przy­po­mi­na­ło wpływ duń­ski, – w li­te­ra­tu­rze zry­wa­no dłu­go­let­nie tra­dy­cye, na­wet w sto­sun­kach spo­łecz­nych i to­wa­rzy­skich zry­wa­no daw­ne związ­ki. Fa­na­tycz­nym zwo­len­ni­kiem tych pra­gnień i dą­żeń stał się zna­ny wir­tu­oz Ole Bull (1880). Ze skrzyp­ka­mi swe­mi w ręku prze­biegł on już całą Eu­ro­pę i Ame­ry­kę pół­noc­ną, zjed­naw­szy so­bie sła­wę sze­ro­ką ze swej gry mi­strzow­skiej, ale i ze swe­go nie­po­ko­na­ne­go upo­ru i nie­umo­ty­wo­wa­nych ka­pry­sów. Ze­braw­szy nie­co gro­sza, po­sta­no­wił za­ło­żyć w Ber­gen te­atr nor­weg­ski w prze­ci­wień­stwie do te­atrów duń­skich, któ­re ist­nia­ły jesz­cze na zie­mi nor­weg­skiej. W te­atrze Ole Bul­la mie­li tyl­ko ak­to­rzy nor­weg­scy w ję­zy­ku naj­czyst­szym nor­weg­skim grać sztu­ki, na­pi­sa­ne tyl­ko przez pi­sa­rzy nor­weg­skich. Utwo­rzył on ten te­atr z ni­cze­go, za­chę­cał pi­sa­rzy sam, pi­sał ope­ry i kan­ta­ty, da­wał lek­cye śpie­wu przy­szłym śpie­wa­kom, wal­czył z nie­do­wie­rza­niem pu­blicz­no­ści i nie­chę­cią sfer rzą­do­wych. Otwo­rzył te­atr w zi­mie 1850 r., utrzy­mał go do wio­sny za­le­d­wie, a gdy mu wy­czer­pa­ły się fun­du­sze, po­je­chał zno­wu w po­dróż ar­ty­stycz­ną do Ame­ry­ki, na­zbie­rał pie­nię­dzy i te­atr na nowo otwo­rzył, od­da­jąc go te­raz pod za­rząd Ib­se­na, bo sam od­dał się cały uto­pij­nej my­śli za­ło­że­nia "ko­lo­nii szczę­śli­wej" nad brze­giem Su­squ­ehan­ny, przy czem reszt­ki ma­jąt­ku utra­cił.

Ten upar­ty, roz­ma­rzo­ny, go­rącz­ko­wo czyn­ny czło­wiek, to bo­ha­ter od­ręb­no­ści nor­weg­skiej, ide­ał młod­szej ge­ne­ra­cji, a śród niej i Ib­se­na.

Ale za­nim przy­stą­pi­my do bliż­sze­go po­zna­nia tego pi­sa­rza, mu­si­my jesz­cze kil­ka słów po­wie­dzieć o dru­gim współ­cze­snym pra­wie wiel­kim pi­sa­rzu nor­weg­skim, któ­ry i grunt mu po­nie­kąd przy­go­to­wał i wpływ wiel­ki na nie­go wy­warł. Był to Björn­stjer­ne Björn­son, pi­sarz na­der płod­ny i nie­zwy­kle zdol­ny, któ­ry umiał po­cią­gnąć do sie­bie i za sobą na­ród swój tak, że Bran­des słusz­nie mógł o nim na­pi­sać: "Za Björn­so­nem stoi cały na­ród; gdy wy­mie­ni się jego na­zwi­sko, to zna­czy tyle, jak­by wy­wie­szo­no cho­rą­giew Nor­we­gii. Jest on na poły na­czel­ni­kiem kla­nu na poły po­etą, a łą­czy w so­bie obie głów­ne po­sta­cie sta­rej Nor­we­gii: wi­kin­ga i skal­da".

Björn­son pra­wie rów­no­cze­śnie z Bul­lem jako dwu­dzie­sto­let­ni mło­dzie­niec sta­wał na cze­le "na­ro­do­we­go te­atru" w Chri­stia­nii i po­świę­cał się za­ra­zem głów­nie po­ezyi dra­ma­tycz­nej, cho­ciaż i w li­ry­ce i w no­wel­li dał się po­znać jako pi­sarz pe­łen świe­żej siły i pe­łen wia­ry w szla­chet­ną i do­brą na­tu­rę czło­wie­ka, któ­ra może go pod­nieść z upad­ku; w przed­sta­wie­niu i w ob­ser­wa­cyi re­ali­sta, za­cho­wał jed­nak pod­nio­słość my­śli i ide­al­ność dą­żeń. Do­pie­ro kie­dy zwró­cił się od te­ma­tów chłop­skich, mi­stycz­nych i hi­sto­rycz­nych do spół­cze­snych wa­run­ków ży­cia sfer ku­piec­kich i miej­skich, roz­go­ry­czył się, a hoł­du­jąc co­raz wy­raź­niej ten­den­cyi ul­tra­de­mo­kra­tycz­nej, stał się po­nie­kąd nie­spra­wie­dli­wym i peł­nym z góry po­wzię­tych uprze­dzeń, dał też po­czą­tek do tych ten­den­cyj­nych za­cie­kań i spe­ku­la­cyi, do tych ła­mi­głó­wek psy­cho­pa­to­lo­gicz­nych, kto­re od­tąd sta­ją się ulu­bio­nym te­ma­tem dra­ma­tycz­nych pi­sa­rzy pes­sy­mi­stycz­ne­go po­kro­ju.

Björn­son szedł przed Ib­se­nem i obok nie­go, naj­przód gó­ru­jąc nad nim po­wszech­nem uzna­niem, oto­czo­ny czcią i sła­wą, po­tem co­raz to bar­dziej na bok usu­wa­ny, – aż świe­ża i gło­śna sła­wa Ib­se­na przy­ćmi­ła blask jego waw­rzy­nów. Ale związ­ków i roz­licz­nych sto­sun­ków mię­dzy nimi tak wie­le, iż nie­po­dob­na mó­wić o roz­wo­ju jed­ne­go, nie od­wo­łu­jąc się do dru­gie­go.

Wspól­na im jed­na przedew­szyst­kiem wła­sci­wość: nie­chęć, pra­wie nie­na­wiść ku kon­wen­cy­onal­nej za­chod­niej cy­wi­li­za­cyi, za­szcze­pio­nej zbyt na­gle, bez przy­go­to­wa­nia na spe­cy­ficz­nym cha­rak­te­rze ich na­ro­du, któ­re­go ce­chy a głów­nie wady albo wy­bu­ja­ły cho­ro­bli­wie na tej no­wej ro­śli­nie, albo kry­ją się ob­łud­nie pod jej po­wło­ką. Obaj pi­sa­rze nie szczę­dzą dla nich na­ga­ny i chło­sty; bro­nią ich jest obu­rze­nie i szy­der­stwo; wni­ka­ją w du­sze ob­łud­ni­ków, zdzie­ra­ją po­kost sztucz­ny i ob­na­ża­ją bez li­to­ści spo­łecz­ne rany, – ale jest jed­nak i w my­śli i w me­to­dzie mię­dzy nimi róż­ni­ca. Björn­son za­cho­wał na dnie du­szy ide­ał dla nie­go przy­najm­niej uchwyt­ny, ide­ał chłop­skiej pro­sto­ty i swo­bo­dy, któ­re­mu dał wy­raz w no­wel­lach (np. Arne, Syn­növe, We­so­ły chło­pak, Gniaz­do or­łów itd.), kar­ci spo­łe­łe­czeń­stwo miej­skie i to, co do­ko­ła nie­go się gar­nie, ale osta­tecz­nie wie­rzy w moż­ność po­pra­wy, pra­gnie jej i chce do niej do­po­módz; ży­jąc mię­dzy swym lu­dem nie prze­stał go ko­chać, choć sma­ga jego wady. Ib­sen opu­ścił kraj, wy­niósł z nie­go wie­le bo­lów i za­wo­dów, – pa­trzy nań zda­le­ka, a po­ezya jego ma wszyst­kie ce­chy po­ezyi emi­granc­kiej: żal, uprze­dze­nie nie­zwal­czo­ne, wy­so­ki pie­de­stał sę­dzie­go – tak wy­so­ki i od na­ro­du swe­go da­le­ki, iż cho­ciaż chce praw­dy doj­rzeć, po­pa­da w błę­dy, – pi­sa­nie ra­czej na do­mysł, za­cie­ka­nie się w wła­snej fan­ta­zyi, nie­pod­sy­ca­nej ob­ra­za­mi oj­czy­zny, roz­lu­bo­wa­nie się w utwo­rach tej fan­ta­zyi od­ry­wa­nych co­raz bar­dziej od świa­ta rze­czy­wi­ste­go, a ztąd przej­ście w świat mi­sty­cy­zmu lub – jak now­szy ter­min chce – sym­bo­li­zmu. Do­daj­my do tego za­pra­wę go­ry­czy i me­to­dę ob­ser­wa­cyi niby na­tu­ra­li­stycz­nej, a bę­dzie­my mie­li ogól­ną cha­rak­te­ry­sty­kę utwo­rów Ib­se­na; by­ła­by ona jed­nak nie­zu­peł­na i nie­spra­wie­dli­wa, gdy­by­śmy nie do­da­li, iż na każ­dym kro­ku, na każ­dej stro­ni­cy zdu­mie­wa on głę­bo­ko­ścią i po­tę­gą my­śli, mi­strzow­skiem wy­koń­cze­niem szcze­gó­łów, jędr­no­ścią i do­sad­no­ścią ję­zy­ka; nie­zli­czo­ne po­sta­cie jego dra­ma­tów, cho­ciaż wie­le z nich w isto­cie jest tyl­ko sym­bo­lem, żyją jed­nak i ry­su­ją się wy­raź­nie.

Temi za­le­ta­mi i wła­ści­wo­ścia­mi po­zy­skał so­bie Ib­sen wpływ wiel­ki, przedew­szyst­kiem na ob­cych pes­sy­mi­stów. Ma i w oj­czyź­nie swo­jej wiel­bi­cie­li i na­śla­dow­ców, – ale de­mo­kra­tycz­ne spo­łe­czeń­stwo nor­weg­skie tyl­ko do­pó­ty chęt­nie go słu­cha­ło, gdy sma­gał ary­sto­kra­tów i kró­lów; opty­mizm de­mo­kra­tycz­ny lu­bo­wał się w na­tu­ra­li­stycz­nym ry­sun­ku uro­jo­nych prze­ciw­ni­ków, ale od­wró­cił się od po­ety, gdy ten za­czął upa­try­wać pla­my na niem sa­mem i wziął się do nich swo­im spo­so­bem. Na­wet ła­god­niej­szy lan­cet Björn­so­na był mu zbyt przy­krym, cóż do­pie­ro ostry, bez­li­to­sny nóż Ib­se­na, tną­cy głę­bo­ko aż w żywe cia­ło, – nie­spra­wie­dli­wy cza­sem i uprze­dzo­ny. Ib­sen nie tyl­ko w rze­czy­wi­sto­ści wy­emi­gro­wał z oj­czy­zny, ale wie­le serc od­wró­ci­ło się od nie­go; po­chwal­ne okrzy­ki ob­cych łech­cą wpraw­dzie dumę na­ro­do­wą, ale ser­ca ści­ska­ją się na myśl, że te try­um­fy zgo­to­wa­ła wi­wi­sek­cya wła­sne­go spo­łe­czeń­stwa.II.

Hen­ryk Ib­sen uro­dził się dnia 20 mar­ca 1828 r. w Skien, ma­łem ale bar­dzo ru­chli­wem mia­stecz­ku kra­iny zwa­nej Te­le­mar­ken. Rze­ka Skien­selv, bę­dą­ca od­pły­wem kil­ku je­zior roz­la­nych na wyż­szych stop­niach wy­ży­ny, przy­czy­nia się nie­ma­ło do oży­wie­nia tego mia­stecz­ka, bo na niej spła­wia się z gór drze­wo, któ­re jest głów­nym ar­ty­ku­łem han­dlu tych oko­lic. Tar­ta­ki i fa­bry­ki masy drzew­nej prze­ra­bia­ją, drze­wo na ma­te­ry­ał wy­wo­zo­wy, a z por­tu mia­sta Skien wy­wo­żą je wiel­kie okrę­ty przez krót­ki dol­ny bieg Skien­se­lvu i fiord, zwa­ny Friers, na mo­rze. To też do mia­stecz­ka tego nie moż­na przy­kła­dać mia­ry na­szych ma­łych mia­ste­czek. Są tam ka­pi­ta­li­ści, któ­rzy wy­pra­wia­ją wła­sne okrę­ty do róż­nych kra­jów wschod­niej i za­chod­niej pół­ku­li. Za­ścian­ko­wość i ma­łost­ko­wość na­szych mia­ste­czek tam się roz­wi­nąć nie może, ale za to po­wsta­ją róż­ne miej­sco­we wiel­ko­ści, któ­re obok sie­bie na ma­łej prze­strze­ni i w szczu­płem kole nie mają dość miej­sca, a ztąd wy­wią­zu­ją się wal­ki oso­bi­ste, któ­re pod po­zo­rem wiel­kich ha­seł to­czą się jed­nak w grun­cie rze­czy o spra­wy drob­ne i na­strę­cza­ją śmiesz­no­ści nie­ma­ło. Dla sa­ty­ry­ka sto­sun­ki te dają pole bar­dzo cie­ka­we; wy­zy­skał je też Ib­sen kil­ka­krot­nie, a naj­więk­sza część jego dzieł dra­ma­tycz­nych na­tem tle się od­gry­wa. Dla ob­ce­go, dla nas na przy­kład, te "sto­sun­ki lo­kal­ne", jak je Ib­sen z szy­der­stwem na­zy­wa, są czę­sto nie­zro­zu­mia­łe, bo wi­dzi­my dla ce­lów osta­tecz­nie ma­łych uży­te środ­ki wiel­kie, ja­kich u nas uży­wa się chy­ba do osią­gnię­cia rze­czy po­waż­nych i wiel­kich. Po­ru­sza­my tę spra­wę dla­te­go, bo tło­ma­czy ona wie­le za­ga­dek w dzie­łach Ib­se­na, a tak­że i in­nych pi­sa­rzy nor­weg­skich: na­gro­ma­dze­nie za­so­bów i środ­ków do ży­cia na ma­łej prze­strze­ni, wy­so­ką sto­pę ży­cia, zro­zu­mia­łą i wca­le nie dziw­ną w wiel­kiem mie­ście, ale dzi­wacz­ną nie­co w mia­stecz­ku, w oto­cze­niu mier­nej za­moż­no­ści i nę­dzy, – wza­jem­ne od­dzia­ły­wa­nie im­por­to­wa­nych po­jęć i po­trzeb lu­dzi bo­ga­tych z jed­nej a pro­sto­ty daw­nych oby­cza­jów z dru­giej stro­ny, – blichtr i ob­łu­dę u jed­nych i u dru­gich, wy­ra­bia­nie się ary­sto­kra­cyi ku­piec­kiej na tle de­mo­kra­tycz­nych po­jęć lu­do­wych. To, co gdzie­in­dziej roz­kła­da się na sze­ro­kie sfe­ry, co two­rzy od­dziel­ne war­stwy lud­no­ści, spo­glą­da­ją­ce na sie­bie z nie­uf­no­ścią, ale nie sty­ka­ją­ce się bez­po­śred­nio, tu sty­ka się ra­zem, two­rzy jed­no koło. Dla oka ob­ser­wa­to­ra wy­stę­pu­ją na jaw wy­raź­niej wady i zbo­cze­nia roz­ma­ite; przy­mio­ty do­bre za­cie­ra­ją się w obec co­raz więk­sze­go roz­go­ry­cze­nia, a lu­dzie ura­sta­ją w dzi­wo­lą­gi, cza­sem wprost w po­two­ry, cho­ciaż może tyl­ko w fan­ta­zyi au­to­ra. I kie­dy na­sze ma­ło­miej­skie sto­sun­ki na­strę­cza­ją za­le­d­wie pole do hu­mo­re­ski, to małe mia­stecz­ko nor­weg­skie sta­je się tłem do tra­gicz­nych za­wi­kłań bez wyj­ścia.

To też bar­dzo błą­dzą ci, któ­rzy po­ję­cia i po­sta­cie Ib­se­na chcą, wprost prze­nieść w inne sto­sun­ki i przy­kła­da­ją do nich swo­ją mia­rę. Do nie­spra­wie­dli­wo­ści i uprze­dzeń au­to­ra do­da­ją jesz­cze więk­szą, bo i w tym wy­pad­ku spraw­dza się zda­nie: Wer den Dich­ter will ver­ste­hen, muss in Dich­ters Lan­de ge­hen .

O mło­do­ści Ib­se­na, któ­ra prze­cież i dla nie­go była "rzeź­biar­ką ży­cia", wie­my mało. Sto­su­nek dzie­ci do ro­dzi­ców i ro­dzi­ców do dzie­ci po­ru­sza Ib­sen na­der rzad­ko w swo­ich dzie­łach, a je­że­li go przed­sta­wia, to dzie­ci, zwy­kle już do­ro­słe, są zu­peł­nie sa­mo­dziel­ne, są po­ko­le­niem mło­dem, któ­re z daw­niej­szem już się nie ro­zu­mie. Tkli­wej mi­ło­ści, któ­ra za­trzeć lub zła­go­dzić może róż­ni­ce w po­ję­ciach ca­łych po­ko­leń, nie znaj­dzie­my w jego dzie­łach. Jego lu­dzie wcze­śnie za mło­du tward­nie­ją, za­my­ka­ją się w so­bie, zdol­niej­si może przez to do wal­ki, ale izo­lo­wa­ni, na sie­bie ska­za­ni. Przy­jaźń mło­dzień­cza, wy­nie­sio­na z ław szkol­nych, uczu­cie, któ­re gdzie­in­dziej jest tak sil­ne i trwa­łe, tu jest nie­zna­ne; Ib­sen i w taką i w żad­ną inną przy­jaźń nie wie­rzy, – a gdy ją przed­sta­wia, to z szy­der­stwem i iro­nią. Przy­ja­ciół wpro­wa­dza na to tyl­ko, aby zdra­dza­li tych, co im za­wie­rzy­li.

Ten brak uczuć naj­na­tu­ral­niej­szych, naj­zwy­klej­szych wska­zu­je, że Ib­sen nie wy­niósł ich z domu; stwier­dza­ją to też bio­gra­fo­wie jego, a nad­to hoł­du­jąc teo­ryi dzie­dzicz­no­ści, z szcze­gól­nych przy­mio­tów bliż­szych i dal­szych człon­ków jego ro­dzi­ny wy­wo­dzą pew­ne wła­ści­wo­ści jego cha­rak­te­ru, tłó­ma­cząc w ten spo­sób głów­nie jego po­nu­ry, po­sęp­ny na­strój, skłon­ny do za­du­my i ma­rzy­ciel­stwa, przy­tem upar­ty i za­cię­ty cha­rak­ter.

Je­dy­nem świa­dec­twem wia­ro­god­nem o naj­wcze­śniej­szej mło­do­ści Ib­se­na jest krót­ki szkic au­to­bio­gra­ficz­ny, do­star­czo­ny jed­ne­mu z bio­gra­fów i wiel­bi­cie­li (Hen­ry­ko­wi Jäge­ro­wi). W tym szki­cu pod­no­si Ib­sen same po­nu­re wspo­mnie­nia, tak po­nu­re i smut­ne, iż nie bez słusz­no­ści przy­pusz­czać moż­na, że wy­da­ły mu się ta­kie­mi je­dy­nie a tra­vers de son tem­péra­ment; gdy­by in­a­czej było, to mu­sia­ło­by mia­stecz­ko Skien wy­da­wać sa­mych zgorzk­nia­łych, znie­chę­co­nych do lu­dzi i ży­cia pes­sy­mi­stów.

Sto­sun­ki ro­dzin­ne­go miej­sca tłó­ma­cza nam wie­le ry­sów, któ­re spo­tka­my póź­niej w dzie­łach Ib­se­na, więc wy­pa­da tu po­ru­szyć jesz­cze nie­któ­re oko­licz­no­ści.

Miesz­kań­cy mia­sta Skien od­daw­na mają sła­wę wiel­kiej re­li­gij­no­ści, a sek­ciar­stwo, tak roz­wiel­moż­nio­ne w pro­te­stanc­kim ko­ście­le, tu znaj­do­wa­ło grunt buj­ny i po­dat­ny. Zdaw­na krze­wi­ły się tu róż­ne pie­ty­stycz­ne kie­run­ki, a w mło­do­ści Ib­se­na był w Skien ka­zno­dzie­ją pa­stor Lam­mers, za­ło­ży­ciel sek­ty do­tąd ist­nie­ją­cej. Ka­za­nia i dąż­no­ści Lam­mer­sa wy­wo­ła­ły w ca­łym kra­ju ruch umy­słów, po­zy­ska­ły mu wiel­bi­cie­li i za­cię­tych prze­ciw­ni­ków, a w Skien ruch ten naj­sil­niej się ob­ja­wiał. Po­dzie­li­ły się ro­dzi­ny, a ro­dzi­na Ib­se­na tak­że nie uszła tego losu: re­mi­ni­scen­cye tej wal­ki spo­tka­my kil­ka­krot­nie a naj­wy­raź­niej w po­ema­cie dra­ma­tycz­nym Brand.

Skien mia­ło swo­ją "ary­sto­kra­cyę", zło­żo­ną z urzęd­ni­ków, bo­ga­tych kup­ców i wła­ści­cie­li la­sów i tar­ta­ków; resz­ta lud­no­ści na­le­ża­ła do ple­be­ju­szów. Po­mi­mo ko­niecz­no­ści co­dzien­ne­go ze­tknię­cia się, ist­nia­ła prze­paść mię­dzy jed­ną war­stwą a dru­gą; we­drzeć się do pierw­szej wła­sną pra­cą i zdol­no­ścią było nie­ła­two, – na­to­miast wy­klu­cza­ła ona bez li­to­ści z po­śród sie­bie każ­de­go, kto stra­cił po­sa­dę lub ma­ją­tek. Ro­dzi­na Ib­se­na na­le­ża­ła z ma­jąt­ku i sto­sun­ków ro­dzin­nych do "ary­sto­kra­cyi" miej­skiej, a w wcze­snej mło­do­ści na­sze­go au­to­ra było u niej ogni­sko to­wa­rzy­skie­go ży­cia. Oj­ciec jego, Knud Ib­sen, po­sia­dał znacz­ne za­le­ty to­wa­rzy­skie, dow­cip i ła­twość w po­ży­ciu, pro­wa­dził dom otwar­ty, ży­cie to­czy­ło się przy­jem­nie i we­so­ło. Ale kie­dy Hen­ryk Ib­sen do­szedł za­le­d­wie lat ośmiu, mu­siał jego oj­ciec za­wie­sić wy­pła­ty wsku­tek nie­szczę­śli­wych spe­ku­la­cyi, ma­ją­tek po­szedł na rzecz wie­rzy­cie­li, a ro­dzi­na cała zo­sta­ła je­dy­nie w po­sia­da­niu ma­łe­go dwor­ku pod mia­stem. Ze­rwa­ły się od­ra­zu sto­sun­ki to­wa­rzy­skie, roz­war­ła się głę­bo­ka prze­paść mię­dzy ro­dzi­ną ban­kru­ta a daw­ny­mi zna­jo­my­mi i za­ży­ły­mi przy­ja­ciół­mi, po­czął się sze­reg gorz­kich upo­ko­rzeń. Ta ro­dzin­na tra­ge­dya jest praw­do­po­dob­nie tłem, na któ­rem póź­niej­szy pi­sarz dra­ma­tycz­ny osnuł wą­tek nie­któ­rych swych dzieł, szcze­gól­nie "Zwią­zek mło­dzie­ży" przy­po­mi­na wy­raź­nie ta­kie sto­sun­ki.

Kie­dy młod­sze ro­dzeń­stwo – Hen­ryk był naj­star­szy – do­ra­sta­ło, oka­zy­wa­ła się już dość wy­raź­nie róż­ni­ca cha­rak­te­ru mię­dzy dzieć­mi tej sa­mej ro­dzi­ny. Hen­ryk stro­nił od bra­ci i sióstr, za­my­kał się, po­grą­żo­ny w za­du­mie, czy­tał sta­re książ­ki lub ba­wił się sztu – kar­ni cza­ro­dziej­skie­mi. Uczęsz­czał do szko­ły re­al­nej w Skien, kie­ro­wa­nej przez dwóch kan­dy­da­tów teo­lo­gii, a tam po­dob­no zaj­mo­wał się szcze­gól­nie na­uką re­li­gii i hi­sto­ryi po­wszech­nej. Po ukoń­cze­niu szko­ły, w pięt­na­stym roku ży­cia, mu­siał my­śleć o wy­bo­rze za­wo­du. Ma­rzył o ka­ry­erze ar­ty­stycz­nej, chciał zo­stać ma­la­rzem lub rzeź­bia­rzem, lecz po­ło­że­nie ma­jąt­ko­we ro­dzi­ny nie po­zwa­la­ło my­śleć o czemś po­dob­nem. Los i tym ra­zem za­ba­wił się w iro­nię; mło­dy Ib­sen, fan­ta­stycz­ny ma­rzy­ciel, miał obrać za­wód ap­te­kar­ski i w r. 1844 udał się na prak­ty­kę do ap­te­ki w Grün­stad… mia­stecz­ku mniej­szem jesz­cze niż Skien. Po­zo­stał tam lat sześć. I mia­stecz­ko Grün­stad, li­czą­ce oko­ło 800 miesz­kań­ców, ma ce­chy od­mien­ne od miast na­szych. Ży­cie to­czy się ci­cho i spo­koj­nie w nie­wiel­kiem kole in­te­li­gen­cyi, – ale ska­la ży­cia bez po­rów­na­nia wyż­sza. Miesz­kań­cy zaj­mu­ją się han­dlem i że­glu­gą, za­moż­ność wzra­sta, drob­nost­ko­wość co­dzien­nych sto­sun­ków prze­ry­wa­ją no­wi­ny z za mo­rza. Falo mor­skie przy­no­szą z sobą niby od­głos fal ży­cia, bi­ją­cych wy­so­ko gdzieś w da­le­kich zie­miach. Okrę­ty przy­wo­żą pie­nią­dze, to­wa­ry, mody pa­ry­skie i książ­ki pa­ry­skie. Zdro­we i nie­zdro­we wpły­wy wni­ka­ją po­wo­li w umy­sły i wy­twa­rza­ją czę­sto dzi­wacz­ne za­pa­try­wa­nia i po­ję­cia.

W tej at­mos­fe­rze ży­jąc, nie za­do­wal­niał się Ib­sen pra­cą ap­te­kar­ską. Czy­tał, my­ślał, kształ­cił się do­ryw­czo i bez pla­nu. No­ca­mi pra­co­wał, ma­rząc o tem, by udać się na stu­dya me­dycz­ne, a tym­cza­sem po­czę­ły mu z pod pió­ra pły­nąć wier­sze. Nad­szedł rok 1848 i 1849. Fale re­wo­lu­cyi lu­to­wej i na­stę­pu­ją­cych po niej po­li­tycz­nych za­wi­chrzeń do­szły i do Grün­stad, a ap­te­kar­czyk tam­tej­szy śle­dził ile mógł prze­bie­gu tych wy­pad­ków z bi­ją­cem ser­cem i roz­ma­rzo­ny. Kie­dy Wę­grzy po­nie­śli sta­now­czą klę­skę, na­pi­sał go­rą­cy po­emat: "Do Wę­grów", pe­łen żalu i bolu, ale za­koń­czo­ny po­cie­chą, iż bo­ha­te­ro­wie wol­no­ści wę­gier­skiej, za­rów­no z bo­ha­te­ra­mi po­wsta­nia pol­skie­go i ru­chów nie­miec­kich, będą ja­sny­mi wzo­ra­mi dla na­stęp­nych po­ko­leń. Woj­na nie­miec­ko-duń­ska wy­wo­ła­ła zno­wu sze­reg go­rą­cych so­ne­tów p… t. "Zbudź się, Skan­dy­na­wio!"

Te po­li­tycz­no-li­te­rac­kie po­ry­wy ucznia ap­te­kar­skie­go przy­ję­to z nie­do­wie­rza­niem i po­li­to­wa­niem lub szy­der­stwem; kil­ka zło­śli­wych ka­ry­ka­tur i sa­ty­rycz­nych epi­gra­ma­tów na nie­któ­re wiel­ko­ści mia­stecz­ka do­ko­na­ło resz­ty – i Ib­sen zna­lazł się na­gle na sto­pie wo­jen­nej z ca­łem "to­wa­rzy­stwem" ma­ło­miej­skiem. Wte­dy ze stu­dy­ów nad Ci­ce­ro­nem i Sal­lu­sty­uszem, któ­rych dzie­ła czy­tał, przy­go­to­wu­jąc się do eg­za­mi­nu, da­ją­ce­go wstęp na uni­wer­sy­tet, wy­ro­sła myśl na­pi­sa­nia tra­ge­dyi. Bo­ha­te­rem jej miał być też czło­wiek po­wa­śnio­ny ze spo­łe­czeń­stwem, Ka­ty­li­na. Dzie­ło ro­sło szyb­ko w bez­sen­nych no­cach, a z niem snu­ły się w gło­wie mło­de­go po­ety ma­rze­nia o sła­wie i środ­kach, da­ją­cych mu nie­za­leż­ność a na ra­zie moż­ność upra­gnio­nej po­dró­ży po Eu­ro­pie. Nie przy­szło jed­nak do tego. Wy­dru­ko­wa­na na­kła­dem au­to­ra i dwóch ofiar­nych – a rów­nież ubo­gich – mło­dych przy­ja­ciół, spo­tka­ła się tra­ge­dya z ostry­mi a słusz­ny­mi za­rzu­ta­mi; przy­zna­wa­no war­tość nie­któ­rych my­śli, ale ca­ło­ści za­rzu­co­no dzi­kość i dzi­wacz­ność.

Tym­cza­sem udał się Ib­sen w r. 1850 do Chri­stia­nii, aby wstą­pić na uni­wer­sy­tet, i pi­sał da­lej o gło­dzie i chło­dzie tra­ge­dye, a jed­ne z nich na­wet wy­sta­wił w te­atrze; przez kil­ka mie­się­cy wy­da­wał ty­go­dnik li­te­rac­ki, któ­ry do­pro­wa­dził do stu pre­nu­me­ra­to­rów, aż nie­spo­dzia­nie Ole Buli po­wo­łał go jako dra­ma­tur­ga do swe­go te­atru w Ber­gen, a chcąc go przy­go­to­wać do tego sta­no­wi­ska, wy­słał go na ja­kiś czas do Ko­pen­ha­gi, aby przy­pa­trzył się z bliz­ka urzą­dze­niu te­atru. Za po­wro­tem ob­jął Ib­sen kie­ru­nek te­atru w Ber­gen i po­zo­stał tam pra­wie lat sześć ( 852–57).

Sta­no­wi­sko dra­ma­tur­ga, albo "in­struk­to­ra te­atru", jak go ofi­cy­al­nie zwa­no, dało mło­de­mu po­ecie skrom­ne ale pew­ne utrzy­ma­nie (300 ta­la­rów rocz­nie), a co naj­waż­niej­sza na­uczy­ło go wa­run­ków sce­nicz­no­ści i tech­ni­ki te­atral­nej, rze­czy dla po­ety dra­ma­tycz­ne­go nie­oce­nio­nej. Od pierw­szej kon­cep­cyi do pierw­sze­go przed­sta­wie­nia dro­ga to dłu­ga, a kto mu­siał ją przejść całą, krok za kro­kiem, miał spo­sob­ność osty­gnąć dla swe­go dzie­ła i po­zy­skać zdol­ność ob­jek­tyw­ne­go sądu. Do­świad­cze­nie na dzie­łach wła­snych i swo­ich, któ­re trze­ba było przy­go­to­wać, in­sce­no­wać i wy­pra­co­wać w szcze­gó­łach, mu­sia­ło czło­wie­ka my­ślą­ce­go na­uczyć naj­prost­szych i naj­waż­niej­szych wa­run­ków sce­nicz­no­ści, mu­sia­ło ze­drzeć il­lu­zye zwy­kłe u mło­dych po­etów. Ib­sen obo­wią­za­ny był do­star­czyć co roku jed­no dzie­ło dra­ma­tycz­ne dla te­atru; pi­sał je też re­gu­lar­nie i wy­sta­wiał co roku dnia 2 stycz­nia przez cały czas po­by­tu w Ber­gen. Są to rze­czy ma­łej we­wnętrz­nej war­to­ści ("Noc świę­to­jań­ska" 1853, "Grób bo­ha­te­ra" 1854, "Pani Yn­ger z Oestrot" 1855, "Uczta w Sol­haug" 1856, "Olaf Lil­jen­krans" 1857), ale od­zna­cza­ją się co­raz do­sko­nal­szą tech­ni­ką, co­raz wy­raź­niej­szą i traf­niej­szą cha­rak­te­ry­sty­ką, co­raz jędr­niej­szym i prost­szym ję­zy­kiem. Bez stu­dy­ów teo­re­tycz­nych do­szedł on dro­gą prak­tycz­ną do od­gad­nię­cia naj­kar­dy­nal­niej­szych za­sad sce­nicz­no­ści, któ­re też w przy­szło­ści mia­ły być jed­nym z głów­nych wa­run­ków po­wo­dze­nia jego dra­ma­tów.

Te, któ­re wy­mie­ni­li­śmy, pod wzglę­dem tre­ści i ten­den­cyi nie mają jesz­cze zna­cze­nia więk­sze­go. Osnu­te głów­nie na tle po­dań i le­gend bo­ha­ter­skich z wie­ków śred­nich t… zw. käm­pe­wi­sen , są one mie­sza­ni­ną ro­man­ty­zmu i nie­pew­ne­go sie­bie, pra­wie nie­świa­do­me­go re­ali­zmu, przy­tem mają na­strój na­ro­do­wy w myśl ten­den­cyi Ole Bul­la. Ale wszyst­ko to jesz­cze nie­skry­sta­li­zo­wa­ne, nie­ja­sne, a ni­czem nie za­po­wia­da póź­niej­sze­go psy­cho­lo­ga i ko­smo­po­li­tycz­ne­go pes­sy­mi­sty.

W roku 1857 po­rzu­cił Ib­sen po­sa­dę w Ber­gen, aby ob­jąć po Björn­so­nie sta­no­wi­sko ar­ty­stycz­ne­go dy­rek­to­ra "nor­weg­skie­go" te­atru w Chri­stia­nii, pod­czas gdy Björn­son ob­jął jego do­tych­cza­so­wą po­sa­dę. Od­tąd po­czy­na się cie­ka­wa ry­wa­li­za­cya obu tych pi­sa­rzy. Po­czą­tek dał Björn­son swo­ją no­wel­lą Syn­no­ve Sol­bak­ken, w któ­rej uda­ło mu się od­dać do­sko­na­le w tre­ści i for­mie uspo­so­bie­nie ludu swe­go. Dzie­ło przy­ję­te z unie­sie­niem, było niby ob­ja­wie­niem no­we­go kie­run­ku, któ­ry wziął so­bie za za­da­nie, ma­lo­wać wy­raź­nie i wy­łącz­nie cha­rak­ter na­ro­do­wy. Po­szedł za nim Ib­sen w dra­ma­cie "Wo­jow­ni­cy z Hel­ge­land", na­pi­sał po­tem tra­ge­dyę "Pre­ten­den­ci", w któ­rej jed­nak już prze­bi­ja wy­raź­nie pes­sy­mizm, – a od­tąd dwaj naj­więk­si pi­sa­rze z tego sa­me­go wy­szedł­szy za­ło­że­nia, roz­cho­dzą się: Björn­son zwra­ca się po­wo­li ku opty­mi­zmo­wi, Ib­sen idzie w prze­ciw­nym kie­run­ku, któ­re­go pierw­szym wy­raź­nym ob­ja­wem jest ko­me­dya, p… t. "Ko­me­dya mi­ło­ści". Od tego dzie­ła za­cznie­my roz­biór i omó­wie­nie jego dzieł dra­ma­tycz­nych, a z dal­sze­go ży­cia Ib­se­na po­da­my tyl­ko kil­ka waż­niej­szych wy­pad­ków.

Po­jąw­szy za żonę cór­kę pa­sto­ra Tho­re­sen z Ber­gen Zu­zan­nę, żył w Chri­stia­nii do r. 1862, po tym roku te­atr zban­kru­to­wał, a Ib­sen otrzy­mał po­sa­dę bez­płat­ną dra­ma­tur­ga w no­wym te­atrze w tem sa­mem mie­ście. Przy­ja­cie­le chcie­li mu już wy­ro­bić miej­sce urzęd­ni­ka przy cle lub coś po­dob­ne­go, ale na szczę­ście omi­nął go los szkoc­kie­go po­ety Burn­sa, któ­ry mu­siał pi­sać pro­to­ko­ły o kon­tra­ban­dach cło­wych. W r. 1863 Stor­thing dał mu sty­pen­dy­um 2700 ma­rek, a Ib­sen wte­dy mógł speł­nić daw­ne swe ma­rze­nia i wy­je­chać na ląd sta­ły. W r. 1864 przy­był do Rzy­mu, a gdy mu w r. 1866 za spra­wą Björn­so­na uchwa­lo­no sta­łą pen­syę z fun­du­szów pu­blicz­nych, za­miesz­kał od­tąd za gra­ni­cą, naj­przód w Mo­na­chium, po­tem w Dreź­nie, a na­stęp­nie zno­wu w Rzy­mie i w Mo­na­chium.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: