Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Henryś Skowronek: opowiadanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Henryś Skowronek: opowiadanie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 184 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP DO CZY­TEL­NI­KÓW.

Hen­ryk Pe­sta­loz­zi, o któ­rym wspo­mi­nam czę­sto w hi­sto­ryi Hen­ry­sia Skow­ron­ka, uro­dził się w Szwaj­ca­ryi 1746 r., a więc 160 lat temu, jako syn ubo­gie­go le­ka­rza, któ­ry umarł, kie­dy Hen­ryk był jesz­cze dziec­kiem. Wy­cho­wa­ny przez sła­bo­wi­tą mat­kę, do­znał nie­raz bie­dy, to go też za­pew­ne na­uczy­ło ro­zu­mieć nę­dzę i sie­roc­two in­nych dzie­ci. Ra­zem z żoną pra­co­wał po­tem nad po­pra­wą ma­łych że­bra­ków, brał ich do swe­go domu, wy­cho­wy­wał i przy­zwy­cza­jał do pra­cy. Pi­sał też Pe­sta­loz­zi po­wiast­ki i pio­sen­ki, pi­sał zwłasz­cza o tem, jak na­le­ży dzie­ci uczyć i że naj­lep­szym na­uczy­cie­lem jest wiel­ka mi­łość dla wszyst­kich bie­da­ków, któ­rzy naj­czę­ściej dla­te­go źle ro­bią, bo nie­ma ich kto kie­ro­wać ku do­bre­mu. Rząd szwaj­car­ski po­mógł Pe­sta­loz­ze­mu w za­ło­że­niu wiel­kie­go domu wy­cho­waw­cze­go dla dzie­ci że­bra­ków, ale wy­bu­chła wiel­ka woj­na, i zbu­rzo­no mu jego szko­łę. Nie znie­chę­cał się tem, po woj­nie za­ło­żył jesz­cze więk­szą, któ­ra sta­ła się tak sław­ną, że róż­ni ucze­ni i róż­ni ksią­żę­ta pa­nu­ją­cy przy­jeż­dża­li z ca­łej Eu­ro­py, żeby tę szko­łę zwie­dzać.

Umarł Pe­sta­loz­zi 1827 r., cho­ciaż jed­nak od tak daw­na nie żyje, imię jego sta­je się co­raz gło­śniej­szem, bo co­raz wię­cej lu­dzi za­czy­na ro­zu­mieć, że trze­ba wszyst­kie ubo­gie dzie­ci uczyć pra­cy, wszyst­kim po­módz do zo­sta­nia uczci­wy­mi i cno­tli­wy­mi oby­wa­te­la­mi oj­czy­zny.

W Niem­czech i Szwaj­ca­ryi po­wsta­ło dużo szkół lu­do­wych, któ­re na­zwa­no szko­ła­mi Pe­sta­loz­ze­go dla uczcze­nia szla­chet­ne­go na­uczy­cie­la, ja tak­że pra­gnę, aby na­zwi­sko jego zna­ne było w Pol­sce, szko­ły za­ło­żyć nie mogę, więc przy­najm­niej na­pi­sa­łam po­wiast­kę o Hen­ry­siu Skow­ron­ku, któ­re­go Hen­ryk Pe­sta­loz­zi, choć daw­no już wte­dy nie żył, na­uczył swo­im przy­kła­dem, jak trze­ba pra­co­wać i jak żyć uczci­wie. Po­wiast­ki tej nie wy­my­śli­łam sama, czy­ta­łam kie­dyś bar­dzo po­dob­ną i chcia­łam ją na­śla­do­wać. Oby wam się po­do­ba­ła i za­chę­ci­ła ubo­gie dzie­ci do wy­trwa­nia w do­brem!

Zo­fia Bu­ko­wiec­ka.

Była zima, jed­na z tych sro­gich zim, któ­re zo­sta­ją dłu­go w pa­mię­ci bie­da­ków. Li­sto­pad stra­szył przy­mroz­ka­mi, co bę­dzie w grud­niu i stycz­niu? Wiatr jesz­cze nie wszyst­kie li­ście zdarł z drzew, a sa­dzaw­ka w Sa­skim ogro­dzie po­kry­ła się już gru­bą sko­ru­pą lodu, i do­roż­ka­rze bili w ręce, bo zgra­bia­ły im dło­nie od zim­na.

– Co bę­dzie? co bę­dzie? – py­ta­li ze stra­chem bie­da­cy.

Bie­da­kiem, praw­dzi­wym bie­da­kiem był Ja­kób Skow­ro­nek, wy­rob­nik, oj­ciec pię­cior­ga dzie­ci, z któ­rych naj­star­szy, Hen­ryś, miał do­pie­ro dzie­sięć lat, a wiek naj­młod­sze­go w ko­ły­sce li­czo­no na mie­sią­ce.

Pię­cio­ro to licz­na gro­mad­ka! pięć ust wy­ży­wić, pię­ciu mal­com spra­wić ubra­nie – trud­na spra­wa dla wy­rob­ni­ka, któ­ry rzad­ko ma pew­ny za­ro­bek, przy­tem Ja­kób, wy­znać to mu­szę ze wsty­dem, nie na­le­żał wca­le do pra­co­wi­tych i mało się trosz­czył o swo­ich mal­ców, a mat­ka tych mal­ców umar­ła.

Bóg wziął do sie­bie pa­nią Skow­ron­ko­wą, żeby od­po­czę­ła po pra­cy i tru­dach, ale osie­ro­co­na gro­mad­ka była od tego cza­su bar­dzo opusz­czo­na. Bo mat­ka naj­le­piej dziec­ku do­go­dzi, na­wet taka bied­na mat­ka. Skow­ron­ko­wa po­słu­gi­wa­ła u bo­ga­tych lo­ka­to­rów, pra­ła ich bie­li­znę, a za za­ro­bio­ne pie­nią­dze ku­pi­ła za­wsze tro­chę kar­to­fli lub ka­szy, żeby mieć z cze­go ugo­to­wać dzie­ciom go­rą­cej zupy na obiad. Przy­tem myła i cze­sa­ła swo­ich mal­ców, ła­ta­ła ich po­dar­te su­kien­ki, a dwo­je naj­star­szych, Hen­ry­sia i Anu­się, po­sy­ła­ła do szkół­ki, bo, choć sama nie umia­ła czy­tać wie­dzia­ła, że bez na­uki źle lu­dziom na świe­cie.

Ale od­kąd wy­nie­sio­no z su­te­ry­ny trum­nę Skow­ron­ko­wej, nie było komu za­dbać o opusz­czo­ne dzie­cia­ki. – Ja­kób za­ro­bio­ne pie­nią­dze prze­pi­jał z de­spe­ra­cyi w szyn­ku, a głod­ni mal­cy że­bra­li chle­ba. Hen­ryś i Anu­sia cho­dzi­li wpraw­dzie rano do szko­ły, lecz przez resz­tę dnia włó­czy­li się ra­zem z młod­szą sio­strzycz­ką, Lu­dwi­nią, po uli­cach i wy­cią­ga­li ręce, pro­sząc o jał­muż­nę. W su­te­ry­nie zo­sta­wał tyl­ko ma­leń­ki i jego opie­kun­ka, trzech­let­nia Ró­zia. Tak, Ró­zia mia­ła do­pie­ro trzy lata, a nikt jej nie ba­wił, owszem, ona to mu­sia­la ko­ły­sać bra­cisz­ka, ona tak­że kar­mi­ła dziec­ko, to zna­czy, że kła­dła mu w bu­zię wo­re­czek, w któ­rym był po­kru­szo­ny chleb ra­zo­wy. Ma­leń­ki krzy­wił się, wy­py­chał ję­zycz­kiem gał­gan z ust, bo pa­mię­tał, że mle­ko mat­czy­nej pier­si było da­le­ko smacz­niej­sze, niż kwa­śne, czar­ne okru­chy..

Rózi przy­krzy­ło się w miesz­ka­niu, nud­no to spę­dzać dni przy ko­ły­sce ma­leń­kie­go, któ­ry krzy­czał, gdy bo­lał go brzu­szek. Przy­tem su­te­ry­na była bar­dzo zim­na, w pie­cu nie pa­lo­no wca­le, Ró­zia sie­dzia­ła też ca­łe­mi go­dzi­na­mi skur­czo­na w ką­cie iz­deb­ki, a naj­chęt­niej wsu­wa­ła się, jak mały psia­czek, w sien­nik star­sze­go ro­dzeń­stwa w sło­mie, gdzie było jej cie­plej i za­cisz­niej.

Do­pie­ro wie­czo­rem wra­ca­ły do domu star­sze dzie­ci Skow­ron­ka i dzie­li­ły się mię­dzy sobą krom­ka­mi chle­ba, wy­że­bra­ne­mi na mie­ście, a pie­nią­dze, otrzy­ma­ne z jał­muż­ny, od­da­wa­ły ojcu. Wy­rob­nik ku­po­wał buł­kę chle­ba na śnia­da­nie dla mal­ców, sam zaś szedł do szyn­ku, żeby prze­pić resz­tę gro­szy, nie dba­jąc wca­le o swo­je sie­ro­ty. Naj­bied­niej­sza z nich wszyst­kich była Anu­sia, kasz­la­ła, bo za­zię­bi­ła się na uli­cy, ku­la­ła, bo od­mro­zi­ła nogi, cho­dząc boso po bru­ku. Nie mia­ła ani poń­czoch, ani trze­wi­ków, a choć owi­ja­ła sto­py gał­ga­na­mi, pu­chły one co­raz bar­dziej. To też Anu­sia cho­dzi­ła skrzy­wio­na i smut­na, nie lu­bi­ła szko­ły, nie lu­bi­ła że­bra­ni­ny, by­ła­by naj­chęt­niej wła­zi­ła na cały dzień do sien­ni­ka, jak Ró­zia, bo w sien­ni­ku od­po­czę­ły­by jej nogi.

Go­rzej jesz­cze dzia­ło się z młod­szą sio­strzycz­ką, Lu­dwi­nią. Ta mia­ła zdro­we nogi, ale za to bo­la­ły ją bar­dzo oczy, wi­dzia­ła tak mało, że mu­sia­ła się trzy­mać ścia­ny do­mów, żeby nie wpaść do rynsz­to­ka. Oj­ciec po­wi­nien był za­pro­wa­dzić cór­kę do dok­to­ra. Ja­kób Skow­ro­nek nie my­ślał jed­nak o tem wca­le, Lu­dwi­nia więc ra­dzi­ła so­bie sama, za­wią­zy­wa­ła oczy brud­nym gał­ga­nem, co, iak wia­do­mo, nie jest do­brem le­kar­stwem na spuch­nię­te i czer­wo­ne po­wie­ki.

W ubo­giem gnieź­dzie wy­rob­ni­ka zdro­wym i za­do­wo­lo­nym był tyl­ko naj­star­szy Hen­ryś. Cier­piał on bie­dę, jak i inni, ale zuch z na­tu­ry, zno­sił chłód i głód, a nie tra­cił miny, bo tak czy­nić win­ni dziel­ni chłop­cy. Hen­ryś obie­cał mat­ce, że bę­dzie cho­dził do szko­ły, i do­trzy­mał sło­wa, jak przy­sta­ło na praw­dzi­we­go oby­wa­te­la, któ­ry zna swo­ją god­ność, uczył się na­wet do­brze, cho­ciaż ksią­żek po­ży­czać mu­siał od ko­le­gów, ale resz­tę dnia spę­dzał na pła­ta­niu fi­glów i że­brac­twie. Nie przy­szło mu na­wet na myśl, że chło­piec dzie­się­cio­let­ni może już pra­co­wać i po­ma­gać młod­sze­mu ro­dzeń­stwu za­miast wy­cią­gać rękę na uli­cy, jak sta­ry dziad ka­le­ka. Hen­ryś nie lu­bił że­brać, wsty­dził się pisz­czeć i pro­sić o jał­muż­nę, ale pa­mię­tał do­brze twar­dy oj­cow­ski ku­łak, wie­dział bie­dak na­wet, jak kij sma­ku­je, i z oba­wy przed ki­jem wy­cią­gał chu­dą rą­czy­nę, żeby choć kil­ka gro­szy przy­nieść do domu.

Zda­rzy­ło się raz, że, że­brząc tak, od drzwi do drzwi, wszedł Hen­ryś do ja­kiejś kuch­ni, kie – dy ku­char­ka od­ce­dza­ła gar­nek kar­to­fli. Była mi­ło­sier­na, a nie mia­ła chle­ba pod ręką, rzu­ci­ła więc w czap­kę chłop­ca sześć go­rą­cych ziem­nia­ków, a on je po­rwał, scho­wał pod kurt­kę, żeby nie wy­sty­gły, i co tchu w pier­siach po­biegł do domu.

Zda­le­ka już usły­szał płacz Rózi, pró­bo­wa­ła ona wyjść na scho­dy, bo w sien­ni­ku było zim­no od wil­got­nej ścia­ny, po któ­rej pły­nę­ła woda.

– Ci­cho, nie bucz! przy­nio­słem ci wła­śnie coś do­bre­go – za­wo­łał Hen­ryś. Chwy­cił dziew­czyn­kę, spro­wa­dził do su­te­ry­ny i we­tknął jej w rącz­ki dwa go­rą­ce kar­to­fle.

– Co to? co to? – py­ta­ła Ró­zia. – Cie­ple, o o o! ja­kie cie­ple! – po­wta­rza­ła, śmie­jąc się z ra­do­ści. Prze­kła­da­ła kar­to­fle z rącz­ki do rącz­ki, do­ty­ka­ła nie­mi buzi, na­wet skost­nia­łych nó­żek, umo­ru­sa­ła je przy­tem po­rzęd­nie, bo sama była czar­na, jak mu­rzy­nek. Do­pie­ro kie­dy wy­sty­gły, wło­ży­ła kar­to­fle do ust i ja­dła je po­wo­li, żeby na­cie­szyć się każ­dą okru­szy­ną.

Hen­ryś sta­nął tym­cza­sem nad ko­ły­ską bra­cisz­ka. Ma­leń­ki le­żał na brud­nej i po­dar­tej po­ście­li, a ta po­ściel, nig­dy nie od­mie­nia­na, tak brzyd­ko pach­nia­ła, że trud­no było przy­bli­żyć do niej nos. Bied­ny naj­młod­szy Skow­ro­nek wy­glą­dał też zu­peł­nie, jak wy­glą­da­ją ma­leń­kie ptasz­ki, za­nim po­ro­sną w piór­ka. Miał dużą gło­wę na bar­dzo chu­dej szyj­ce, chu­de rącz­ki i nóż­ki, jak pa­tycz­ki, a przy­tem duży brzu­szek, wy­dę­ty od chle­ba ra­zo­we­go. W ta­kim brzusz­ku po­karm nie prze­ra­bia się na krew, to też ma­leń­ki był bla­dy, a na­wet żół­ty, zu­peł­nie jak świe­ca wo­sko­wa w ko­ście­le.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: