- W empik go
Heraklidzi - ebook
Heraklidzi - ebook
Po śmierci Heraklesa jego potomstwo i matka są prześladowani przez Eurystheusa, który był odpowiedzialny za wiele problemów Heraklesa. Są zatem zmuszeni do ucieczki i błąkania się po Helladzie. Aby uniemożliwić dzieciom Heraklesa zemstę na nim, Eurystheus starał się je zabić. Uciekają w końcu pod ochroną Iolausa, bliskiego przyjaciela i siostrzeńca Heraklesa, do Aten, gdzie główna akcja zaczyna się w świątyni Zeusa. Kopreus przybywa tam i żąda wydania Heraklidów. Demofon, król Aten, po wysłuchaniu Kopreusa, odmawia mu, więc Kopreus wyjeżdża, grożąc wojną. Demofon, przejmuje inicjatywę w swoje ręce i rozpoczyna kampanię przeciwko Eurysteusowi. Jednak kapłani prorokują, że zwycięstwo Ateńczyków jest możliwe tylko wtedy, gdy Persefonie zostanie złożona ludzka ofiara - dziewica szlachetnego rodu. Demofon i lud Aten odmawiają złożenia takiej ofiary, ale Makaria, córka Heraklesa dobrowolnie poświęca swoje życie się na ołtarzu.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-846-4 |
Rozmiar pliku: | 242 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Osoby dramatu.
IOLAOS, towarzysz broni Heraklesa.
KOPREUS, herold króla Eurysteusa.
CHÓR obywateli ateńskich.
DEMOFON, król Aten.
MAKARIA, córka Heraklesa.
SŁUGA Hyllosa.
ALKMENE, matka Heraklesa.
GONIEC.
EURYSTEUS, król Argosu.
Rzecz dzieje się w Atenach, na placu publicznym, niedaleko świątyni Zeusa.
Na scenę wchodzi
IOLAOS.
Od dawna-m ja to wiedział, ze człowiek cnotliwy
Dla bliźnich swoich żyje, ale kto jest chciwy,
Kto serce ma zwrócone ku zyskom, ten żadnej
I państwa nie przyniesie korzyści i składny
Nie będzie w obcowaniu, gdyż dba li o siebie.
Wiem o tem coś — nie tylko ze słuchu. W potrzebie
Znaleźli się krewniacy i ja, choć w Argosie
Spokojnie mogłem siedzieć, wolałem w ich losie
Z współczucia uczestniczyć. Sam jeden, gdy z nami
Żył jeszcze tu Herakles, jego się trudami
Dzieliłem, zaś od chwili, gdy już w niebie świeci,
Pod skrzydła swoje wziąwszy jego biedne dzieci,
Opiekę wykonywam troskliwie nad niemi,
Choć sam jej potrzebuję. Bo gdy już z tej ziemi
Ich ojciec sobie poszedł, pragnął nas coprędzej
Wygładzić Eurysteus. Uszliśmy tej nędzy:
Ojczyznę straciliśmy, lecz uratowany
Nasz żywot! Uciekając od łanów na łany,
Od miasta my do miasta błądzili. Bo juści
Nie dosyć jednej zbrodni, Eurystej dupuści
I tej się jeszcze hańby, że po wszystkie krańce,
Gdzie tylko chcemy spocząć, wysyła posłańce
I wzywa do powrotu i bronią zagraża
Argiwską, co dla wszystkich bez wyjątku wraża,
Czy będzie to przyjaciel czy też wróg, i własną
Krzepotą się też chełpi. A iż sprawa jasną
Wszem wobec, że ja żadnej nie mam tutaj mocy,
Że dzieci te są małe i w doli sierocej,
Bez ojca, żyć zmuszone, więc każda nas ręka
Przepędza, bo się władzy silniejszego lęka.
I tak ja z uchodźcami moimi uchodzę
I cierpię z cierpiącymi, nie chcąc ich w tej drodze
Opuszczać, by ktokolwiek nie przyganił z ludzi:
»Sieroty to bez ojca, a czyż się potrudzi
Z pomocą Iolaos, choć krewny?«... Po całej
Helladzie tak błądzący, wreszcie zawitały
Te dzieci razem zemną w maratońskie włości
I ziemie te sąsiedzkie, by żebrać litości
U bożych tu ołtarzy. Bo jak nam się zdaje.
Dwóch synów Terejowych ma w ręku te kraje,
Wylosowane ongi. Ród to Pandiona
I krewny tych dziateczek. Oto jest i ona
Przyczyna, żeśmy, dalej idący i dalej,
Ku miedzom świętych Aten krok swój skierowali.
Wygnańców tych, widzicie, strzeże starców dwoje:
Za tymi tu chłopcami ja z opieką stoję,
Alkmene zaś w świątyni ukryła dziewczęta
I trzyma je w troskliwych objęciach — pamięta,
Że juści takich młódek wypuszczać nie można
Przed ołtarz, między tłumy, musi być ostrożna.
Zaś Hyllos, a z nim razem bracia, starsi wiekiem,
Warowni poszedł szukać, byśmy w tem dalekiem
Opolu zamieszkali, gdyby razem z temi
Sieroty chciał kto znowu wygnać nas z tej ziemi.
Tu do mnie, dziatki! dziatki! Chwyćcie się mej szaty!
Już herold spieszy ku nam, przez te nasze katy
Wysłany, by nas ścigał, nas, biedne wygnańce,
Zmuszone wciąż się tułać snać po ziemi krańce!
Plugawcze! Obyś szczezł już razem z tym, co ciebie
Tu wysłał! Ileż złego — a niech cię pogrzebie
Ta ziemia! — słyszał z ust twych i ojciec tych dziatek!
Jawi się herold Eurysteusa
KOPREUS.
Czy myślisz, żeś spokojne znalazł na ostatek
Wytchnienie? Żeś zawitał, ty człowieku głupi,
Do miasta swych przyjaciół? Takich tu nie kupi,
Co chcieliby potężne ramię Eurysteja
Zamienić na twą starość! Daremna nadzieja!
Precz! Poco jeszcze zwlekasz? Do Argos! Precz! Dalej!
Jest rozkaz, by tam ciebie ukamienowali.
IOLAOS.
Bynajmniej! Schron tu mamy! Któż nas od ołtarzy —
Któż z wolnej tej ziemicy wygnać się poważy?
KOPREUS.
Nie wahasz się ponownie trudzić o, tej dłoni?
IOLAOS.
Przemocą z tego miejsca nikt mnie nie wygoni.
KOPREUS.
Zobaczysz. Lichy z ciebie prorok jest tym razem.
IOLAOS.
Dopókim żyw, nie zmusi nikt mnie swym rozkazem.
KOPREUS.
Precz! Precz! Choćbyś się bronił, jako chciał, w tę porę
I tych ja — Eurysteja to własność — zabiorę!
IOLAOS (krzyczy).
O wy, co w grodzie Aten siedzicie od wieka!
Ratujcie nas! Zeusowi, którego opieka
Nad zborem ludu władnie, zwierzyliśmy życie!
Gwałt, gwałt nam się tu dzieje! Słyszycie! Słyszycie!
Gałązki zbeszczeszczone! Spada hańba sroga —
Srom spada na to miasto wasze i na Boga!
Jawi się z Chórem
PRZODOWNIK CHÓRU.
Ha! Cóż to?! Co za krzyk się zrywa od ołtarza?
Czy może czeka na nas jaka dola wraża?
IOLAOS.
Widzicie, co za starzec wala się w tym pyle?
I Tyle mojego, tyle!
PRZODOWNIK CHÓRU.
A któż cię poturbował, nieszczęsny człowiecze?
IOLAOS.
Ten oto, przyjaciele, tak mnie strasznie wlecze
Od stopni ołtarzowych, urągając Bogu.
CHÓR.
Do ludu czterech miast
Z jakiego przybywasz rozłogu?
Gdzie kraj twój leży?
Czy od eubojskich wybrzeży
Przy plusku wiosła
Łódź cię tu niosła,
Przez morze niosła cię do nas?
IOLAOS.
Nie z wysp my, przyjaciele! We wasze pielesze
Z mykeńskiej ja krainy razem z temi spieszę.
PRZODOWNIK CHÓRU.
Jak lud cię zowie
Mykeński — jak zwią cię ziomkowie?
IOLAOS.
Towarzysz Heraklesa, Iolaos!... W świecie
Słuch jakiś o nazwisku mojem wszak znajdziecie?!...
PRZODOWNIK CHÓRU.
I owszem, słyszeliśmy już dawniej. Lecz radzi
Będziemy się dowiedzieć, kogo to prowadzi
Twa ręka? Czyje to dzieci?
IOLAOS.
Synowie Heraklesa! Do was, pod mą wodzą,
I do waszego miasta po pomoc przychodzą.
PRZODOWNIK CHÓRU.
A czegóż pragną od nas i naszego grodu?
Z jakiego przyszli powodu?
IOLAOS.
Abyście ich do Argos brać nie pozwolili
Od progów tej świątyni, przyjaciele mili!
KOPREUS (do Chóru).
Nie będzie to na rękę panu, co ma władzę
Nad tobą, skoro ujrzy cię tutaj! Nie radzę!
CHÓR.
Szanować trzeba tych,
Co przeciw nieszczęścia pladze
Szukają schronu
U bogów świętego tronu.
A kto ich nęka,
Ujrzy, co ręka
Sprawiedliwości oznacza!
KOPREUS.
Do mego zatem władcy odeszlij tę tłuszczę,
A ja się na nich gwałtu nigdy nie dopuszczę.
PRZODOWNIK CHÓRU.
Rzecz to bezbożna,
Zdradzać proszących nie można!
KOPREUS.
Lecz zbożna stać od sporu i zwady zdaleka
I słuchać rad życzliwych życzliwego człeka.
PRZODOWNIK CHÓRU.
Nie trzebaż było wprzódy zawiadomić pana
Tych dzierżaw, nimś się ważył — sprawa niesłychana —
Z bożego przytuliska pędzić naszych gości
I ziemię tę obrażać, tę ziemię wolności?!
KOPREUS.
A któż jest władcą pól tych i waszego grodu?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Demofon z szlachetnego Tezeusza rodu.
KOPREUS.
Więc on niech spór rozstrzygnie, tak najlepiej będzie!
Co za tem, puste słowa! Więc chodźmy przed sędzię.
PRZODOWNIK CHÓRU.
I on tu się już zbliża pospiesznymi kroki,
Wraz z bratem Akamasem wydadzą wyroki.
Wchodzi Król Aten
DEMOFON (do Chóru).
Wyprzedziliście młodszych w drodze do Zeusza
Ołtarzy, więc powiedzcie, na co tak się rusza
Ten naród? Co za cel jest tego zbiegowiska?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Haraklesowe biedne, wygnane dzieciska
Ten ołtarz wieńczą święty, jak widzisz, o panie —
Przybyły prosić bogów o ich zmiłowanie,
A z niemi Iolaos, druh rodzica stary.
DEMOFON.
Z jakiegoż to powodu te jęki bez miary?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Ten oto, chcąc przemocą oderwać te dzieci
I starca od ołtarza, takie krzyki nieci.
Powalił go, aż łzy mi wytrysły z pod powiek.
DEMOFON.
Z wyglądu, z kroju sukien zda mi się ten człowiek
Greczynem, lecz z postępku snać mu się należy
Nazwisko barbarzyńcy... Z jakiej-że rubieży
Przychodzisz? Mów! Nie zwlekaj! Skąd jesteś w tej drodze?
KOPREUS.
Jeżeli tak chcesz wiedzieć, z Argos ja przychodzę —
A poco i przez kogo, wyjaśnięć w te tropy.
Eurystej, król mykeński skierował me stopy
W tę ziemię, by ich ująć. Dużo według prawa
Powiedzieć mam i spełnić. Ojczysta ustawa
Skazała Argejczyków tych na śmierć, więc ja się
Wybrałem, sam Argejczyk, aby ich, w tym czasie
Z ojczyzny mojej zbiegłych, pochwycić. Nikt nami
Nie może rozporządzać: Wyroki my sami
Ferujem, swego grodu swojscy dzierżyciele.
Pomocy szukający, ci już ognisk wiele
Zwiedzili, lecz jam zawsze jednakiemi słowy
Dowodził i nikt nie śmiał narażać swej głowy...
Widocznie przypuszczali, żeś jest nieroztropny,
Lub chcieli wypróbować, czy będziesz pochopny
Dopomódz, czy nie będziesz. A nuż — tę nadzieję
Żywili — stracisz rozum i na ich koleje
Spoglądniesz miłosiernie — sam jeden, sam z całej
Hellady, którą przejść już stopy ich zdołały.
Więc rozważ, co zyskujesz, przyjmując te zbiegi,
A co, gdy nam ich wydasz. Argiwskie szeregi
Sprzymierzą się z tem miastem, Eurystej ci poda
Potężną swą prawicę — oto jest nagroda,
Zyskana przez cię od nas. Lecz jeśli ich skargom
Dasz uwieść się i płaczom, nie ujdziesz zatargom.
Na ostrzu miecza stanie rzecz, bo nie myśl sobie,
Że spór ten rozstrzygniemy bez stali. Na dobie
Pomyśleć, jakie ziemie utracisz, jeżeli
W bój wdasz się z Argiwami? Co za przyjacieli
Popierasz? A i za co będziesz grzebał swoje
Umarłe? Pójdzie pomruk — o to ja się boję —
Po kraju, iż dla tego, że tak powiem, trupa
I dla tych niedorostków włazisz w bagno!... Kupa
Nadziei ci wykwitnie, tak myślisz... Atoli
Co znaczy ci nadzieja? Przecież każdy woli
Mieć pewność, a ty masz ją! Czy budujesz może
I na tem, że zwyciężą Argiwczyków w sporze
Ci chłopcy, gdy dorosną, wydawszy im wojnę?
O, zanim to się stanie — niech będzie spokojne
Twe serce — wody dużo upłynie, ty, zasię,
Na straty się niejedne narazisz w tym czasie.
Dla tego słuchaj rad mych. Żadnej ci ja łaski
Nie żądam, zwróć, co moje, gdy nie chcesz w niesnaski
Zawikłać się z Mykeną, lecz zyskać jej względy.
A może — takie nieraz ludzie mają pędy —
Wybierać chcesz przyjaciół, nie z lepszych, lecz z koła
Podlejszych?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Któż osądzić, któż rozstrzygnąć zdoła,
Gdzie słuszność, nie słyszawszy tej i tamtej strony?
IOLAOS.
O władco, wszak obyczaj jest tu dozwolony,
Że słuchać ja naprzemian i przemawiać mogę,
Że nikt mnie na tułaczą nie wypędzi drogę,
Jak działo się gdzieindziej. Z tym zasię człowiekiem
Nie mamy nic wspólnego. Dla nas dziś dalekiem
Jest Argos, jest nam obcem, albowiem wyroki
Wygnały nas z ojczyzny. Jeśli takie kroki
Przeciwko nam zrobiono, na jakiej zasadzie
Ten człowiek swoją rękę na tułaczach kładzie,
Z Mykeny wypędzonych? Jesteśmy wygnańce,
A godzi-ż się nas pędzić za Hellady krańce
Dla tego, że nas z Argos wypędzić raczono?
Aleny tego nigdy nie zrobią, boć pono
Nie mają tyle stracha przed Argos, by chciały
Wyganiać Heraklidów! Czyśmy w jakiejś małej
Achajskiej tu mieścinie? Czy to pierwsze lepsze
Jest Trachis, że nas pędzisz wbrew prawu? Rozeprze
Już całkiem się ta duma argiwska: z świątyni
Chcesz wygnać nas, żebrzących? Gdy się to uczyni,
Gdy posłuch znajdziesz tutaj, Ateny przestaną
Być dla mnie ludem wolnym. Ale mnie jest znaną
Ich dusza i ich serce. Wolą umrzeć raczej!
Bo przecież ludziom prawym więcej honor znaczy,
Niż życie. Lecz dość tego! Gdyż obmierznąć mogą
Pochwały nazbyt górne, jak ja-m, swoją drogą,
Sam o tem się przekonał, gdy mnie zbyt chwalili.
Dlaczego zaś masz zbawić te dzieci, tej chwili
Wyłuszczę ci, boś król tu! Rodzina wy bliska:
Pelopsa syn, Pitteus, miał córkę z nazwiska
Aitrę, z niej twój ojciec Tezeusz się zrodził.
A teraz ja do rodu tych sięgnę: Zeus spłodził
Ich ojca, Heraklesa, z Alkmeny, ta znowu
Pelopsa była córką. Jednego więc chowu,
Z jednego mówię gniazda są wasi ojcowie —
I ich i, Demofonie, twój rodzic. Lecz powie
I to ci moja warga, że jeszcze pozatem
Masz inny, walny powód być tym dzieciom bratem
Pomocnym: Rzecz wiadoma, że towarzysz broni
Ich ojca, wraz z Tezejem po morskiej ja toni
Płynąłem, aby zdobyć pas ów śmiercionośny,
Że, dalej — w całej Grecyi czyn to wielce głośny — ,
Herakles ojca twego wyprowadził z ciemni
Hadesu. .
Gałązki te ci daję i błagam na brodę,
Na ręce te cię proszę: Heraklidy młode
Za godne swej opieki miej! W tem niesłychanem
Nieszczęściu bądź im krewnym, druhem, bratem, panem!
To wszystko wszak dla ciebie godniejszą jest dolą,
Niż byś się miał uginać przed argiwską wolą!
PRZODOWNIK CHÓRU.
Słyszący to, żal czuję, że im tak się wiedzie!
Los nawet nie oszczędza tych, co są na przedzie...
Dziś widzę to najlepiej! Z takiego są rodu,
A przecież muszą cierpieć, i to bez powodu!
DEMOFON.
Trzy naglą mnie przyczyny, bym, Iolaosie,
Pomyślał, jak przyjaciel, o tych dzieci losie.
Najbardziej wzgląd na Zeusa, jegoś bowiem straży
To stado piskląt oddał, tu, u tych ołtarzy,
Następnie przez krewieństwo i ojca zasługi
Wzdyć mają prawo żądać, abym spłacił długi.
A przedsię też i z hańby nie trza spuszczać powiek!
Jeżelibym pozwolił, aby obcy człowiek
Plądrował te ołtarze, będę, tak się zdaje,
Wyglądał nie na władcę, co ma wolne kraje
Pod sobą, lecz na tchórza, co gości wypędza.
Bo lęka się Argiwów. Byłaby to nędza,
Zaiste! godna stryczka! Czemuś w nasze progi
Szczęśliwszy nie zawitał?!... Ale nie miej trwogi,
Nikt ciebie i tych dzieci na błędny manowiec
Nie wygna z tej świątyni.
(Do Kopreusa). A ty, zasię, powiedz,
Do Argos powróciwszy, Eurysteusowi: —
Wydamy za wyrokiem, inak nie wyłowi
Stąd żadna moc mych gości! Wszak to jest bezprawnie!...
KOPREUS.
I wówczas nie, gdy słuszność w mych słowach ujawnię?
DEMOFON.
Gdzie słuszność gnać żebrzących o pomoc?
KOPREUS.
Niech spada
Wstyd na mnie, ale tobie szkoda stąd nielada!
DEMOFON.
Tak, szkoda, jeśli stąd ich brać pozwolę tobie.
KOPREUS.
Więc wydal ich z swych granic, tam ja swoje zrobię.
DEMOFON.
Przewrotny! Bóg się nie da oszukać niegodnie,
KOPREUS.
Przytułek snać tu wszystkie znaleźć mogą zbrodnie?!
DEMOFON.
Świątynia jest ochroną dla każdego w świecie.
KOPREUS.
O, inne o tem zdanie w Mykenie znajdziecie.
DEMOFON.
Więc ja tutaj nie panem? Niechże mi kto powie!
KOPREUS.
Tak, tylko nie krzywdź tamtych, mając rozum w głowie.
DEMOFON.
Wam krzywda, gdy ja bóstwa szanuję spokojnie?
KOPREUS.
O, nie chcę ja cię widzieć z Argiwami w wojnie.
DEMOFON.
I ja tego nie pragnę, ale tych nie puszczę.
KOPREUS.
Spróbuję wziąć swą własność — wydrę ci tę tłuszczę!
DEMOFON.
Nie wnetbyś ujrzał Argos, ty mój bratku luby!
KOPREUS.
Przekonam się tej chwili, wezmę się do próby.
DEMOFON.
Jeżeli się ich dotkniesz, zawyjesz mi srodze!
KOPREUS.
Na nieba! Co? Herolda śmiałbyś zabić w drodze?
DEMOFON.
Lecz jeśli się ten herold rozumem nie wiąże?
PRZODOWNIK CHÓRU (do Kopreusa).
Idź sobie!... (do Demofona). A i ty go nie tykaj się, książę!
KOPREUS.
Odchodzę! Wszakże ramię jednego człowieka
Jest zawsze słabe w walce!... Ale niedaleka
Jest chwila, gdy powrócę tutaj ze zbrojnymi,
Z Argiwów stalnym hufcem. Albowiem olbrzymi
Jest zastęp mego pana — wojsk jego tysiące
Czekają pod tarczami, żądzą walk dyszące.
Na czele król Eurystej. Pod Alkathu mury,
Na kresy już pociągnął i z głową, do góry
Wzniesioną, oczekuje... Wnet, jak grom, się zjawi,
Słyszący o twej pysze. Mężnie się rozprawi
z tobą i ze wszystkiem, co twa ziemia płodzi.
Bo na cóż mamy w Argos tyle dzielnej młodzi
Abyśmy cię nie mieli pokarać, jak trzeba?!...
(Odchodzi.)
DEMOFON.
Ha! Szczeźnij! Twego Argos ja się tu, na nieba!
Nie lękam! Ale tych tu stąd na hańbę moją
Bynajmniej nie wywleczesz! Me ludy nie stoją
Pod jarzmem Argejczyków, król ja wolnej ziemi!
CHÓR.
Trzeba uważać, nim z wojskami swemi
Argiwów zjawi się pan!
Ares mykeński z gwałtowności znan.
Lecz dziś on jeszcze gwałtowniej
Wystąpi, niż w inny czas!
Heroldzi wszak są wymowni —
Podwójnie spiętrzają wypadki.
Jakże on, mniemasz, nie oczerni nas
Przed swoim królem? W jaki sposób gładki
Nie powie, iż straszne tu rzeczy
Przechodził,
Żeś mu nieomal i na życie godził?...
IOLAOS.
Dla dzieci snać nie znajdziesz lepszej doli człeczej
Nad tę, że są z szlachetnych rodziców i w związki
Ze szlachetnymi wchodzą. Grunt to zasię grzązki,
Jeżeli ktoś, porwany namiętności szałem,
Chce parać się z lichotą. Dla takich nie miałem
Szacunku ja przenigdy, bo dla podłej chuci
Gotują hańbę dzieciom. A kiedy się zwróci
O pomoc w swej niedoli ktoś z zacnego domu,
Przełatwo z nią się spotka. Z pospólstwa nikomu
Tak gładko to nie pójdzie. Wszakże my, w ostatnie
Popadłszy snać nieszczęście, odrazuśmy bratnie
Znaleźli tutaj dusze, krewnych, co nam rady
Pomocnej udzielili na całej Hellady
Obszarach sami jedni. Podajcie im dłonie,
Me dziatki, i wy wzajem przybliżcie się po nie.
I tak to przyjacielskiej doznaliśmy próby.
Jeśli wam będzie dane w kraj powrócić luby,
Jeżeli dom ojcowski i ojca honory
Będziecie mogli posiąść, pomnijcie wszej pory,
Że zbawcy to są wasi, wasi przyjaciele.
Oszczepów wojowniczych, pamiętni, jak wiele
Dobrego was spotkało, nigdy nie podnoście
Przeciwko temu miastu, owszem, jego goście,
Za gród je uważajcie najdroższy. Czci waszej
Jest godzien mąż, którego taki kraj nie straszy,
Lud taki pelasgijski! Na biednych tułaczy
Spojrzawszy, miał odwagę narazić się raczej
Na przysporzenie sobie nowych, ciężkich wrogów,
Niżeliby nas pędzić miał od swoich progów.
Przez całe ja cię życie będę wielbił, panie,
A także, kiedy umrę, nigdy nie przestanie
Ma dusza sławić ciebie — ucieszę Tezeja,
Gdy powiem mu, chwalący, jak jego nadzieja,
Jak syn ten Heraklidom przyjaźni nie skąpił,
Opieki nie odmawiał. Szlachetnieś postąpił,
Ojcowską podtrzymując w tej Helladzie chwałę!
Z zacnego będąc rodu, nie mniej okazałe
Masz imię od rodzica — jak rzadko kto w świecie,
Nie dużo wy podobnych ludzi odnajdziecie —
Zaledwie może jeden sławy ojca sięga.
PRZODOWNIK CHÓRU.
Od wieków sprawiedliwa tej ziemi potęga
Starała się nieść pomoc wszystkim, którzy do niej
Miewali słuszne prawo. Przyjaciół swych broni,
Tysiączne znosząc trudy. I dziś, oko moje
To widzi, nowe ku nam zbliżają się boje.
DEMOFON.
Godziwieś rzekł to, starcze. Takimi też, sądzę,
I ci się nam pokażą. Wdzięczność miewa żądzę
Pamięci... Ja tymczasem zwołam ludu radę
I wszystko postanowię, ażeby gromadę
Uzbroić należytą przeciwko wyprawie
Mykeńskiej. Wywiadowców nasamprzód postawię,
By czasem nie zechcieli napaść nas znienacka.
Wiadomo, jak młódź w Argos szybka jest i chwacka
Na każde zawołanie. A potem uczynię
Ofiary, zawoławszy wróżbiarzy. Świątynię
Zeusową ty rzuć teraz i z temi dziecięty
Na zamek mój się udaj. Będziesz mi przyjęty
Należnie, bo choć mnie tam niema, ktoś tam zawsze
Zgotuje-ć powitanie, wierz, jaknajłaskawsze.
IOLAOS.
Nie rzucę tych ołtarzy; siedzieć tutaj będę,
Modlący się do bogów, aż na waszą grzędę
Zwycięstwo szczęsne spłynie. Poczekamy końca
Tej wojny; gdy z niej wyjdzie z chwałą nasz obrońca,
Pójdziemy wówczas w dom twój. Podadzą nam dłonie
Nie lichsi snać bogowie, niż ich po swej stronie
Argiwskie mają ludy. Żona Zeusa, Hera,
Tam władnie, a zaś na nas Atena spoziera.
I szczęście to jest dla nas, a dla tamtych bieda,
Że nigdy nasza Pallas zwyciężyć się nie da.
(Demofon odchodzi).
CHÓR (mając na myśli Kopreusa).
Choć się tak chełpisz, nikt z ludzi
Czci większej w sobie nie wzbudzi,
Argiwski przybyszu, dla ciebie!
Krzycz, pusz się! Wszak duszy to naszej
Junactwo to twoje nie straszy —
Na innej wyrośli my glebie:
Gród piękny, podległy Atenie,
Twą pychę w należnej ma cenie!
O głupiś i głupie też plemię
Ten władca, co w ręku ma ziemię
Argiwską, ten syn Stenelosa! .
*
W cudze przybyłeś dzierżawy,
Do grodu niemniejszej sławy,
Niż Argos — snać tyle on znaczy! —
I myślisz, ty obcy człowiecze,
Że twoja stąd ręka wywlecze
Przemocą tych biednych tułaczy!
Do świętych przylgnęli podwoi,
Do ziemi schronili się mojej,
Ty, urągając królowi,
Myślisz, że gwałt twój ich złowi —
Któż wielbiłby takie bezprawie?
Pokoju pragnę, nic więcej!
(Z myślą o Eurysteju):
Lecz tobie powiem, książęcy
Ty panie, coś rozum postradał:
Nie będziesz tem miastem władał,
Jak myślisz, zbliżywszy się zbrojnie!
Nie sam ty potrzebne masz w wojnie
Dziryty i tarcze spiżowe!
Więc bacz-że na swoją głowę,
Ty żądzą bitwy porwany:
W te miasta wspaniałe ściany,
W te Muz nadobnych siedliska
Niech dłoń twa oszczepów nie ciska!...
IOLAOS (do wracającego Demofona).
O synu, przecz z smutnemi zbliżasz się oczami?
Czy masz się jaką wieścią podzielić tu z nami
O wojsku?... Cóżeś słyszał? Zostaje czy idzie?
Heroldzi nie są kłamcy! I wódz, co swej dzidzie
Niejedno już zwycięstwo zawdzięcza szczęśliwe,
Z niemałą ruszy złością na ateńską niwę —
Wiem o tem bardzo dobrze. Ale Bóg ma karę
Na pychę, jeśli człowiek dmie się ponad miarę.
DEMOFON.
Argiwski huf się zbliża, Eurystej nadchodzi —
Widziałem go naocznie. Kto bowiem przewodzi
Swym wojskom, jak potrzeba, a w sposób doniosły,
Ten nigdy na swe wrogi nie patrzy przez posły.
Na błonia naszej ziemi swej on ciżby dużej
Dotychczas nie wprowadził: Rozsiadł się u wzgórzy
I śledzi i uważa — takie moje zdanie —,
Jak możnaby najlepiej stanąć na tym łanie
Ateńskim, jak bez bitwy przejść z wojskami swemi
I módz się usadowić bezpiecznie w tej ziemi.
I ja też zarządziłem wszystko, jak należy.
Pod bronią gród nasz stoi, z stad ofiarnych zwierzy
Wybrano, co potrzeba na zarznięcie bogom.
Kapłani poświęcili już miasto, co wrogom
Ucieczkę ma zgotować, a naszym zbawienie.
Wróżbiarzy też zebrałem wszystkich i te w cenie
Będące wieszczby stare, jawne i tajemne,
Co mogłyby się przydać ojczyźnie. Acz ciemne
I różne są w swem brzmieniu, to jednak w tej mierze
Zgadząią się, że trzeba poświęcić w ofierze
Dla córki Demetery jakowąś dziewicę
Ze szlachetnego rodu. Juści, że mam lice
Zwrócone k’wam, lecz przecie ani córki własnej
Nie oddam ni żadnego — powód chyba jasny —
Z obywateli moich nie zmuszę, ich chęci
Naprzekór! Bo i gdzież są ludzie, tak zawzięci
W szaleństwie, by z rąk mieli wypuszczać swe dzieci
Kochane? Juści teraz ujrzysz, jak się nieci
Nieszczęsny bunt na mieście. Jedni mi przyznają,
Że trzeba pomódz gościom, a zaś drudzy łają,
Że czynię bezrozumnie. Jeśli nie wyproszę
Was z miejsca, nieochybne wybuchną rokosze,
Domowa będzie wojna. To więc rozważ sobie
I poradź, rozważywszy, co ja tutaj zrobię,
Ażeby was ocalić i te nasze łany
I nie stać się dla swoich przedmiotem nagany.
Nie władca-m barbarzyński i — ja się nie dziwię —
Sprawiedliwości doznam, rządząc sprawiedliwie.
PRZODOWNIK CHÓRU.
Czy jaki bóg chce gwałtem tłumić nasze chęci,
By pomoc nieść proszącym, choć to nas tak nęci?
IOLAOS.
Podobni my, o dziatki, dzisiaj do żeglarzy,
Co szczęśnie przed naporem nawałnicy wrażej
Cofając się, rękami sięgali już lądu,
Ażeby znów, przemocą powietrznego prądu
Odbici od wybrzeży, znaleść się wśród morza.
Tak nas też od tej ziemi pędzą na rozdroża,
Choć, zda się, pewną przystań mieliśmy już na niej.
Nadziejo ty nieszczęsna! Przecz mi tej przystani
Odmawiasz, obiecawszy ją wprzódy? Ja księcia
Rozumiem, jeśli nie chce oddawać na cięcia
Ofiarne córek ludu swojego, i sławię
Już za to, co nam dotąd zdziałał w naszej sprawie;
I chociaż nam bogowie nie zakończą męki.
Jać nigdy nie odmówię naszej mu podzięki.
Czem ja wam dopomogę, co dla was uczynię,
O dziatki! Gdzie się puścić? Jakąż my świątynię
Ominęliśmy jeszcze, jakiego my boga
Uwieńczyć zaniedbali? Gdzież to nasza noga
Dotychczas nie postała — w jakiejż ziemi schronie?
Giniemy, dzieci moje! Ja was nie obronię
Wydanych, wypędzonych! Żywot niewesoły
Rad skończę, chyba tylko, że nieprzyjacioły
Ucieszą się z mej śmierci! Żal mi was, o dziatki,
I żal mi też Alkmeny, osiwiałej matki
Ojcowskiej! Że też musisz wieść żywot tak długi,
Niewiasto nieszczęśliwa! Lecz i twego sługi
Pożałowania godne są losy! Bo ile
Daremnie-m ja wycierpiał! Przyszły takie chwile,
Że wpaść myśmy musieli, tak jest, wpaść musieli
W zabójcze one ręce złych nieprzyjacieli,
By zginąć tak sromotnie. Ale może przecie
Znasz jeszcze jakieś wyjście? Bo nie wszystko w świecie
Stracone, jest nadzieja, aby te ocalić!
O królu! Zamiast dziatek, raczże mnie wydalić
I wydać Argejczykom! Nie narażaj siebie
I ich! Ja je wybawię... Nie w mojej potrzebie
Swe własne kochać życie! Rzucę je bez lęku!
.
MAKARIA.
Więc tylko tym sposobem ocalić się można?
IOLAOS.
Tym tylko i nas wtedy czeka dola zbożna.
MAKARIA.
Więc niechże się nie lęka, starcze, twoja głowa
Przed dzidą Argejczyków. Jam umrzeć gotowa,
Ja sama na rzeź pójdę, nim mi kto rozkaże,
Bo cóżby powiedziano, gdyby, dla mnie w darze,
Miał gród się ten narażać, a my, swoje własne
Zwalając nań brzemiona, mogąc dni mu jasne
Zgotować, stchórzyliśmy przed śmiercią. Nie tędy
Jest droga! A i śmiesznem byłoby w te pędy
Upadać w proch przed bóstwem i żebrać — my, dziatwa
Bohaterskiego ojca, a teraz — jak łatwa
To droga! — marni tchórze! Takie to są żądze
Szlachetnych! Nie! najpiękniej byłoby, tak sądzę.
Po grodu tego klęsce — co uchowaj Boże! —
Wpaść w ręce nieprzyjaciół i — gorze nam! gorze,
Nam dzieciom cnego ojca! — zejść do Hadu ciemni!
Czy może wydalonej stąd będzie przyjemniej
Pójść żebrać, aby słuchać, bez wstydu rumieńca,
Jak ktoś się ozwie do nas: »Waszego nam wieńca
.
Nie trzeba! Po co tutaj przyszliście, wy, ludzie,
Dla których wszystkiem życie?! Precz stąd! W płonym trudzie
Błagacie! my niczego nie mamy dla tchórzy!«
Lecz, myślę, mnie i wówczas szczęście nie posłuży,
Jeżeli ocaleję, ci zasię zostaną
Pobici. Druh niejeden — sprawą to jest znaną —
Swe druhy umiał zdradzić. Kogóż chęć połechce
Samotną pojąć pannę? I któż ze mną zechce
Mieć dzieci? Czyż nie lepiej mi umrzeć, niżeli
Doczekać się, aż los mnie tem szczęściem obdzieli?
Zaiste! To uchodzić może byle komu,
Nie mnie, ze szlachetnego pochodzącej domu!
Powiedźcie mnie na miejsce, gdzie umrze to ciało!
Uwieńczcie mnie, w ofierze złóżcie, jak przystało,
A potem zwyciężajcie! Ma dusza gotowa,
Nie będzie się opierać, nie rzeknie ni słowa!
Wszem wobec mówię głośno: Chcę umrzeć za braci,
A i za siebie także! Chcę jaknajbogaciej,
Najsławniej skończyć życie! To ma chęc gorąca,
Tom sobie ja wysnuła, życia nie pragnąca!
PRZODOWNIK CHÓRU.
Ach! cóż ja powiem, świadek wielkiego wyznania
Dziewicy, co za braci umrzeć się nie wzbrania?!
Któż z ludzi szlachetniejsze wypowie orędzie
I któż tu się na czyny podobne zdobędzie?!
IOLAOS.
O dziecko! Nie skądinąd wyrosła twa głowa,
Jak z jego li nasienia, córko Heraklowa,
Ty latorośli boża! Wstydem mnie nie pali
Twe słowo, lecz mnie palą twe losy! Chciej dalej
Posłuchać, co, mem zdaniem, będzie sprawiedliwiej:
Trza zwołać wszystkie siostry i nikt się nie ździwi,
Że umrze ta dla swoich, na którą los padnie.
Byś zmarła, nie losując, to byłoby zdradnie.
MAKARIA.
Nie myślę ja umierać, wybrana przypadkiem,
Nie żadna w tem zasługa! Innym ty mi świadkiem
Bądź, starcze! Jeśli chcecie, jeśli przyjmujecie
Odwagę mą, ja umrę, ale nigdy w świecie
Zmuszona! Dobrowolnie oddam za was życie!
IOLAOS.
Ach! jeszcze szlachetniejsze słowo tu słyszycie!
Już tamto było szczytem, lecz ty śmiałość własną
Zwyciężasz swą śmiałością, słowa twoje gasną
Przy własnych twoich słowach. Lecz ja ani każę
Ni bronię ci .
MAKARIA.
Dobrze radzisz, ale nie miej trwogi,
Żeś śmierci mej współwinny. Ja się do tej drogi
Wybieram dobrowolnie. Chodź ze mną, mój stary,
Na rękach twych chcę umrzeć. Ty mnie złóż na mary
I ciało owiń w całun. Idę na rzeź rada,
Jak córce wspaniałego rodzica wypada.
IOLAOS.
Nie mógłbym żadną miarą patrzeć na śmierć twoją.
MAKARIA (wskazując na Demofona, powracającego na scenę).
Więc tego proś, niech przy mnie mężczyźni nie stoją.
Na rękach ja niewieścich pragnę zejść ze świata.
DEMOFON.
Tak będzie, dziewko biedna! A i na me lata
Srom spadłby, gdyby twoich zwłok nie przystrojono,
Jak trzeba, i to z wielu powodów: Twe łono
Rozpiera wielkie męstwo, a o cnym pogrzebie
I prawo postanawia. Mężniejszej od ciebie
Kobiety nie widziały me oczy. Atoli
Pragnąca coś powiedzieć starcowi, dowoli
Pogadaj z nim, wszak twoje to ostatnie słowo.
MAKARIA.
O, żyj mi zdrowo, starcze, o, żyj mi tu zdrowo!
A chłopców tych nauczaj, by w każdym sposobie
Umieli mądrze sprawiać się, podobni tobie.
Nic więcej nie potrzeba. To starczy. A chcący
Ratować ich, o śmierci w swej duszy gorącej
Ty nie myśl. My twe dzieci, tyś nas wypiastował
Na rękach swych i, widzisz, jakeś mnie wychował,
Że umiem swoje życie poświęcić dziewicze,
By ci tu nie zginęli. A wy, których liczę
Za braci swych, wy żyjcie mi w szczęściu! Udziałem
Niech waszym będzie wszystko, za co dziś tem ciałem
I krwią tą płacić pragnę, na rzeź powiedziona.
A we czci niech wam będzie i staruszka ona,
Alkmene, matka ojca naszego, w kościele
Siedząca. A ci nasi tutaj przyjaciele
Szacunku są przegodni. A gdy się tak stanie,
Że miną wasze trudy i wy znów na łanie
Spoczniecie swym ojcowskim, miejcie też w pamięci
Tę swoją zbawicielkę i niech się jej.....................................