- promocja
- W empik go
Herbówna - ebook
Herbówna - ebook
Zośka Gorzelska po bankructwie jej krakowskiej kawiarni wyjeżdża do Namysłowa, rodzinnej miejscowości ojca. Myli się jednak, myśląc, że zazna tam trochę spokoju…
Wyjeżdża przekonana, że odetchnie od apodyktycznej matki i pozbędzie się dławiącego poczucia porażki, które od chwili zamknięcia firmy ciągle ją dręczy. Niestety w domu pradziadków przyjdzie jej się zmierzyć z demonami przeszłości, rodzinną klątwą związaną z pewnym tajemniczym herbarzem. A Zośka, jakby tego było mało, wplątuje się w całkiem przyziemne kłopoty pewnego przystojnego właściciela cukierni….
Czy sceptycyzm i racjonalne podejście do życia Zośki pozwolą jej rozprawić się z duchami minionych lat? Do czego się posunie, żeby nie dostać po skórze za błędy przodków? Czy ta rodzinna drama ma szansę skończyć się happy endem?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8200-2 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siedziała na schodkach przed zamkniętymi drzwiami własnych spełnionych marzeń. Patrzyła na dłonie, w których trzymała dwa klucze. Obok niej płynęła codzienność. Zwykła, szara, normalna. Mijali ją ludzie z papierowymi kubkami kawy, z teczkami, z plecakami, rozmawiający przez telefony, spieszący się i idący krok za krokiem. W głowie dźwięczały słowa matki: „Dziecko, nie dasz rady, chcesz przeskoczyć twardą, ekonomiczną rzeczywistość”.
I matka miała rację. Nie przeskoczyła. Padła na pysk i leżała, niezdolna się podnieść.
– Zośka, daj już spokój. – Głos dochodził do dziewczyny jak zza betonowej ściany. – Chodź się zalać w trupa. Zrobimy sobie rundkę po barach i zapomnisz na moment, że twoja cholerna matka miała rację. A że jesteś bankrutem, dziś pijesz na mój koszt. Wstawaj!
Zośka po chwili uniosła głowę i spojrzała w oczy najlepszej kumpeli. To były najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziała: błękitne jak samo niebo, okolone gęstymi, czarnymi rzęsami. Wykonała nakaz. Nie miała niczego do stracenia. Dosłownie.
***
Światło boleśnie raniło oczy i nie pomagało nawet zaciskanie powiek. Odwróciła głowę od źródła światła, ale zamiast trafić twarzą w poduszkę, wyczuła pod kołdrą ciało. Nagie. Trochę owłosione. Powoli rozkleiła powieki i nabrała powietrza. Leżał przy niej brat Tiny, nago, jak go pan Bóg stworzył! Zamrugała, mlasnęła i poczuła w ustach Saharę. Rozejrzała się, żeby ustalić, gdzie wylądowali, i z ulgą stwierdziła, że to mieszkanie Kuby. Zerknęła jeszcze raz na śpiącego mężczyznę, po czym szybko podniosła się do pozycji siedzącej. Sekundę później z jękiem opadła na poduszkę. W czaszce eksplodowały zwoje mózgowe, zamieniając się w płynną papkę chlupocącą od czoła po potylicę.
– Jesssu – jęknęła i zaraz tego pożałowała.
– Kto to się obudził? – Głos Kuby spowodował pęknięcie czaszki Zośki i wypłynięcie chlupoczącej papki. – Po co wstajesz?
Bezceremonialnie objął ją ramieniem i przytulił. Nie oponowała, otępiona bólem. Zrezygnowana zamknęła oczy, próbując na powrót zawitać w krainie Morfeusza. Ale nie dane było jej znów zasnąć, ponieważ usłyszała trzaśnięcie drzwiami i donośny głos Tiny:
– Wstawać, śpiochy! Śniadanko przyszło!
Tym razem oboje powoli podnieśli się do pozycji siedzącej, ale Zośka zobaczyła, że Kuba nie jest tak sponiewierany jak ona.
– Tylko ja się wczoraj tak załatwiłam?
– Byłaś nawalona jak Berlin bombami w czterdziestym piątym. O czwartej rano przyniosłem cię do domu, rozebrałem i położyłem spać – odpowiedział z pobłażliwym uśmiechem.
– Nie mogłeś mnie położyć w salonie na kanapie? – Chciała, żeby zabrzmiało to jak wyrzut, ale wyszedł z tego jedynie jęk rozpaczy.
– Nie chciało mi się ścielić, to po pierwsze. Po drugie, wolałem mieć cię na oku, żebyś mi nie zarzygała dywanu.
Do sypialni wkroczyła Tina ze szklanką czegoś musującego w jednej dłoni i dwoma tabletkami w drugiej. Podała to wszystko Zośce z lekko zatroskaną miną.
– Połknij i wypij – zarządziła. – Kawa już się robi, więc zapraszam do kuchni.
Zośka łapczywie połknęła tabletki i od razu wypiła całą zawartość szklanki.
– Tina, jesteś aniołem – szepnęła z wdzięcznością.
– Wiem o tym.
Dziesięć minut później siedzieli przy stole kuchennym, jedli rogaliki z masłem i popijali kawą.
– Co masz zamiar teraz zrobić? – zapytała Zośkę Tina.
– Wyjdę za twojego brata i urodzę mu trójkę bachorów – odparła rzeczowo dziewczyna.
– Moją żoną będzie wysoka, szczupła blondynka – odezwał się Kuba, smarując masłem trzeciego rogalika. – Ty się nie nadajesz.
– No tak, nie ten wzrost, figura i kolor włosów – skrzywiła się Tina, obrzucając przy tym brata pogardliwym spojrzeniem. – Kuba, dorośnij, panienki z rozkładówek Playboya nie nadają się na żony. – Odwróciła wzrok i popatrzyła na Zośkę. – Mówię poważnie, co teraz zrobisz?
– Pojadę do domu pradziadków, który od śmierci pradziadka stoi zamknięty. Tata nie ma czasu tam jechać zrobić porządku z rzeczami po przodkach, a mnie przyda się oddech po tym całym bałaganie.
– Gdzie on jest?
– Namysłów w opolskim – odpowiedziała. – Nikt tam nie był od wielu lat. Rodzice płacą tylko media i podatki.
– Duży ten dom? – zainteresował się Kuba.
– Taki sobie. Wszyscy w Namysłowie bardzo szanowali moich pradziadków i do dziś ich dobrze wspominają.
– Nie pojmuję twoich starych – odezwał się Kuba. – Mają dom w fajnym miasteczku, a gnieżdżą się na pięćdziesięciu metrach w blokowisku na Nowej Hucie. Ja rozumiem: praca, bliskość Krakowa, ale kurde! Dom to dom!
– No popatrz, nigdy ich o to nie pytałam. Zawsze mieszkali w Nowej Hucie, a do Namysłowa jeździli tylko okazjonalnie. Tata był tam podobno częściej, kiedy żyła prababcia, ale po jej śmierci mało kiedy pojawiał się w domu rodzinnym.
– A może z tym domem jest coś nie tak? – zastanowiła się na głos Tina. – Zabili tam kogoś i teraz dusza zabitego błąka się po domu i zrzuca książki z regałów albo wyje na strychu?
Kuba parsknął śmiechem, ale Zośki nie rozbawiły słowa przyjaciółki i zamyśliła się głęboko. Od kiedy pamiętała, ojciec nie przekroczył progu tego domu. Nawet kiedy raz zawiózł Zośkę do mieszkającej tam przez krótki czas jego cioci, rozmawiał z kobietą, stojąc jedynie na schodach. Zośka nie pamiętała już dobrze tej cioci, u której spędziła raptem może trzy dni swojego życia. Ale do dziś miała przed oczami obraz ojca patrzącego z dziwnie nieodgadnionym wyrazem twarzy na drzwi, jakby coś broniło mu wstępu do budynku.
– Wiecie co? – zaczęła, zerkając na telefon. – Muszę się zbierać, bo mama dzwoniła już sześć razy. Dzięki za wszystko i odezwę się do was, jak już będę w Namysłowie.
Szybko wstała, złapała torebkę i wybiegła z mieszkania.
Kuba z Tiną spojrzeli na siebie zdziwieni.
– Chyba się z nią nie przespałeś? – warknęła pytająco Tina.
– Zgłupiałaś? To tak, jakbym się przespał z tobą – odpowiedział oburzony chłopak. – Coś innego musiało ją kopnąć do wyjścia.
– Może obraziłam ją słowami o duchu w domu?
Chłopak wzruszył ramionami i wstał od stołu.
– Jakiś powód miała, więc poszła. Idę pod prysznic, a ty możesz już spadać. Za Zośkę wisisz mi jedną przysługę.
Poszedł do łazienki, a Tina westchnęła ciężko i po osuszeniu kubka z kawą wyszła z mieszkania brata.ROZDZIAŁ 2
– Mamo, dlaczego nie pojedziecie do Namysłowa, żeby zrobić porządek z rzeczami po ciotce i pradziadkach?
Ania Gorzelska, mimo przekroczonej pięćdziesiątej wiosny życia, była ładną, wysoką i zgrabną kobietą, czego córka nieodmiennie jej zazdrościła. Sama posiadała marny wzrost i drobną posturę. Jedyne, co odziedziczyła po pięknej protoplastce, to duże zielone oczy i gęste rude włosy. Ale z rysami twarzy i sylwetką było jej do matki tak daleko jak Polsce do Australii.
– Z braku czasu – odpowiedziała córce, stawiając przed nią talerz z ziemniakami i smażonym kalafiorem. – Dlaczego pytasz?
– No bo tak sobie myślę, że mam teraz czas…
– Powinnaś rozpocząć studia albo skończyć któryś z zaczętych kierunków. – Mama natychmiast weszła jej w zdanie. – Jesteś już kilka lat do tyłu w stosunku do rówieśników przez ten głupi pomysł ze sklepem.
– Z kawiarnią książkową – poprawiła ją Zośka. – Miałam kawiarnię z dobrymi wypiekami i książkami do poczytania. Gdyby mi nie otworzyli naprzeciw sieciowej kawożłoparni z tanimi, rozmrażanymi bułami za grosze, mój punkt by nie upadł.
Ania westchnęła i pokręciła głową, krzywiąc przy tym duże, ładnie wykrojone usta.
– Cokolwiek to było, tłumaczyłam ci, że skoro chcesz się brać za biznes, powinnaś mieć wiedzę, a do tego potrzebujesz studiów.
– Mamo, moją pasją jest cukiernictwo, nie biznes sam w sobie. Nie mam głowy do cyferek. Kocham piec, tworzyć wymyślne torty, ciasteczka, ale nienawidzę się uczyć. Zmarnowałam cztery lata, próbując studiować, i mi to nie wychodzi, nie potrafię być studentką. Nudzi mnie ślęczenie nad książkami i wkuwanie treści, które mnie kompletnie nie interesują.
– Jesteś zdolna. Robisz błąd, studia…
– Mamo, dosyć! – Zośka podniosła głos. – Pogódź się z tym, że nie skończę żadnej uczelni. Wałkowałyśmy ten temat tysiące razy.
Starsza pani Gorzelska wyprostowała się i spojrzała na córkę z wyrzutem, ale nie drążyła tematu. Wiedziała, że jej jedyne dziecko upór odziedziczyło po ojcu, a jej mąż jeszcze nigdy w życiu nie zmienił powziętej decyzji.
– Co więc zamierzasz zrobić ze swoim życiem? Wyjść bogato za mąż?
Sarkazm w ostatnim zdaniu aż kapnął na stół przed talerzem dziewczyny, więc Zośka rzuciła widelcem i wstała.
– Mam tego dosyć. Jadę do taty.
Po kilkunastu minutach zaparkowała przed potężnym biurowcem, jakich wiele przez ostatnie lata wyrosło w Krakowie. Po pokonaniu recepcji na parterze, kilku pięter oraz dwóch długich korytarzy, dotarła do biura ojca. Zapukała i weszła.
– Cześć, tato, możemy chwilę pogadać?
Grzegorz Gorzelski wyglądem kompletnie nie pasował do małżonki. Nie imponował wzrostem, za to wagą jak najbardziej. Gęste, lekko kręcone włosy mocno już przetykała siwizna, a twarz rozjaśniał ciepły, dobrotliwy uśmiech. Uniósł wzrok i spojrzał na siadającą na brzegu biurka córkę.
– Dzień dobry, Zosiu. Co cię sprowadza?
– Namysłów. Chcę tam jechać i uporządkować rzeczy po pradziadkach i ciotce.
Dobrotliwy uśmiech natychmiast zdmuchnęło mu z twarzy, a spojrzenie obniżyło temperaturę do poziomu górskiego potoku zimą.
– Po co chcesz to zrobić? – zapytał podejrzliwie.
– Bo mam czas. Kawiarnia od wczoraj przeszła do historii, a ja czuję się okropnie przybita tym, że mama miała rację i nie nadaję się do prowadzenia biznesu. I chyba chcę po tym wszystkim zmienić otoczenie, popatrzeć na innych ludzi.
– Masz jakieś długi?
– Spłaciłam wszystko po sprzedaży mebli i wyposażenia kuchni. Na koncie mam tysiąc złotych z groszem, więc z głodu nie umrę.
– Może to dobry pomysł? – Grzegorz odchylił się i wparł mocniej plecy w fotel.
– Wiesz, pomyślałam, że tam pewnie jest sporo staroci, które mogę wrzucić na portale sprzedażowe i trochę na nich zarobić.
– Kto ci kupi stare graty?
– Tato, urwałeś się z choinki? Wiesz, ilu jest kolekcjonerów i pasjonatów staroci? Teraz nastała moda na PRL i rzeczy z tamtego okresu idą jak ciepłe bułki.
– W takim razie jedź i sprzedaj wszystko, co tylko znajdziesz. Resztę wywieź na wysypisko. Klucze do domu są w komodzie w sypialni. A co z twoim mieszkaniem?
– Wymówię najem. Nie wiem, ile czasu spędzę w Namysłowie, więc nie ma sensu za nie płacić.
– Wrócisz szybko. – Mężczyzna uśmiechnął się z mocno wyczuwalną pobłażliwością. – Ten dom nienawidzi naszej rodziny.
– Dlaczego? – Zośka zaraz podchwyciła temat. – Co się tam stało, że nie wchodziłeś do budynku?
– Nie wchodziłem, bo nie widziałem takiej potrzeby. – Grzegorz wzruszył ramionami.
– Tato, nie ściemniaj, nie widziałam, żebyś przekroczył próg. O co chodzi?
– O nic, ten dom zwyczajnie źle mi się kojarzy. Twoja prababcia nie należała do sympatycznych kobiet, więc przebywanie z nią też nie należało do rzeczy przyjemnych. Jedź i pobaw się w sprzątaczkę. Gdyby ci brakło pieniędzy albo potrzebowałabyś opłacić kontener na śmieci czy kogoś do pomocy, daj mi znać.
Zośka widziała wyraźnie, że niczego się od ojca nie dowie, więc pożegnała się buziakiem i wróciła do wynajmowanej, klaustrofobicznej kawalerki. Spakowała cały dobytek w torbę turystyczną i dwie reklamówki z Lidla, po czym zamknęła mieszkanie, oddała mieszkającej w tym samym budynku właścicielce klucze i wsiadła z torbami do smarta. Samochód lata świetności miał dawno za sobą, ale Zośka kupiła go zaraz po otrzymaniu prawa jazdy i nigdy się na nim nie zawiodła. Odpaliła silnik i westchnęła, zaciskając dłonie na kierownicy.
– No to przybywam, Namysłowie! – Już miała ruszyć, kiedy przypomniała sobie o kluczach, które musiała zabrać z mieszkania rodziców. Pacnęła się w czoło. – Dobra, zacznę przybywać za pół godziny.
***
– Powiedziałeś jej? – Ania spojrzała na męża z lekkim niepokojem.
– Nie – odezwał się stanowczo i usiadł przy stole w kuchni. – Pójdzie jej łatwiej, jeżeli będzie miała czysty umysł.
Kobieta oparła się pośladkami o blat roboczy, nie spuszczając męża z oczu. Pokręciła głową.
– Nie jestem przekonana, czy dobrze robimy.
– Wiesz, że tylko ona ma szansę. Inaczej…
– Wiem – przerwała mu. – Po prostu się boję.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza.
– Aniu też się o nią martwię, ale nie ma innego wyjścia. Jeżeli ona tego nie zrobi, to cholerstwo wykończy całą rodzinę.
– Ale ona…
– Nic się jej nie stanie. – Grzegorz przerwał żonie stanowczym tonem. – To bystra dziewczyna, ciekawska do granic rozsądku i dlatego ma szansę rozwiązać zagadkę.
Anna objęła się rękami i pokręciła głową.
– Obyś miał rację.ROZDZIAŁ 3
Kilka godzin i sieciówkowych kaw później zatrzymała się przed frontem budynku w Namysłowie. Zaczynał zapadać zmierzch, a deszcz lał w najlepsze. Przez przednią szybę widziała zarośnięte trawą schodki prowadzące do drzwi wejściowych. Wysiadła z samochodu, podbiegła do stopni i wskoczyła na nie, chroniąc się pod rachitycznym daszkiem przed falą spadającej z nieba wody. Popatrzyła na łuszczącą się farbę i zardzewiałe zamki. Trzymała w dłoni cztery klucze, więc zaczęła klasyczną żonglerkę: dziurka – jeden egzemplarz. Górny zamek puścił oczywiście przy ostatnim, ale dolny postanowił się zbuntować i pasujący klucz przekręcił się tylko o połowę obrotu, i stawił opór. Zmarszczyła brwi i zastanowiła się, czy ma w bagażniku popularny odrdzewiacz w sprayu i z zadowoleniem stwierdziła, że takowy posiada. Dała sobie spokój z bieganiem, dochodząc do wniosku, że i tak będzie mokra, więc spokojnie wróciła do smarta, wyjęła niebieski pojemnik, podniosła rureczkowy dozownik i znów podeszła do drzwi. Z zamka wysunęła klucz, prysnęła do środka preparatem i chwilę odczekała. Powtórzyła operację otwierania, która teraz przebiegła prawidłowo, i nacisnęła klamkę. Drzwi ze zgrzytem zaprosiły ją do wewnątrz, ale się zawahała. Myślała, że w nozdrza uderzy ją zapach zgnilizny, pleśni bądź kurzu, jednak nic takiego nie miało miejsca. Z puszką odrdzewiacza w ręce powoli przekroczyła próg. Oprócz szumu deszczu w przybudówce panowała absolutna cisza. Zośka spojrzała na ścianę, gdzie namierzyła przełącznik światła. Dotknęła go i żółty blask peerelowskiego żyrandola zalał przedsionek. Przed nią znajdowały się kolejne drzwi. Bez wahania złapała za klamkę i otworzyła je. Znów namierzyła przełącznik i światło wyłowiło z mroku przedpokój z drewnianymi, pnącymi się na piętro schodami i kilkorgiem drzwi. Pamiętała, że te na wprost były do kuchni, a te po lewej – do pokoju gościnnego. Drzwi znajdujące się po prawej stronie prowadziły na schody do piwnicy. Ale jej wzrok zatrzymał się na tych na wprost: solidne, drewniane, z szerokimi ościeżnicami, których biel dawno zmieniła się w barwę wystygłego budyniu śmietankowego. W tym domu nic się nie zmieniło, odkąd sięgała pamięcią. Nawet odcień zieleni drewnianych schodów. Zrobiła kilka kroków i nacisnęła wytartą, mosiężną klamkę. Weszła do kuchni. Po zapaleniu światła jej wzrok spoczął na żelaznym, węglowym piecu na nóżkach, na stojącej przy nim węglarce pełnej czarnych bryłek i leżącej obok łopatce. Drzwiczki paleniska zostawiono otwarte. Dostrzegła wewnątrz zgniecione gazety z poukładanymi na nich szczapkami drewna. Na blasze stał aluminiowy czajnik z dużą, czarną rączką i wąskim dzióbkiem. Podeszła i podniosła pokrywkę naczynia. Była w nim świeża woda…
Odłożyła trzymany przedmiot na blachę i powoli rozejrzała się po pomieszczeniu. Panował tutaj idealny porządek, a w powietrzu unosił się lekko wyczuwalny zapach dymu papierosowego. Na stole przykrytym wysłużoną ceratą stał ogromny kubek i popielniczka, obok której dostrzegła zapałki. Wzięła je do ręki i przyjrzała się pudełku. Stwierdziła, że musiały mieć już milion lat, więc z ciekawości wyjęła jedną z opakowania i odpaliła. Siarka syknęła, po czym objęła łepek ogniem. Zośka odruchowo podeszła do pieca i podpaliła gazetę, która łapczywie przejęła płomień. Po chwili to samo zrobiło drewno, więc dziewczyna dorzuciła węgla i zamknęła drzwiczki paleniska. Spojrzała na czajnik i położyła pokrywkę na miejsce.
W kuchni były kolejne drzwi, więc od razu je otworzyła. Uśmiechnęła się, bo pamięć jej nie zawiodła. Zobaczyła sypialnię pradziadków w skład której wchodziły ogromne, drewniane łóżko i przepastna szafa oraz toaletka z dużym lustrem, na którego tafli czas mocno odcisnął piętno. Pościel wyglądała na świeżą, dopiero co przebraną. Zosia podeszła do łóżka i przesunęła dłonią po białym materiale staroświeckiej pierzyny. Był gładki i przyjemnie chłodny. Spojrzała w okno, za którym rozpościerał się widok na niemiłosiernie zarośnięte podwórko. Deszcz dalej lał z nieba strumieniami. Westchnęła i poklepała poduszkę jak kumpla na przywitanie.
– Przynajmniej nie będę musiała spać w śpiworze – mruknęła i wróciła do kuchni.
Dołożyła węgla do pieca, dotknęła nagrzewającego się czajnika i wróciła do korytarza. Sprawdziła ostatnie drzwi. Znalazła za nimi pokój, który teraz by nazwano salonem, ale dawniej nosił miano gościnnego. Miał on dwa okna wychodzące na ulicę. Tutaj również panował idealny porządek, meble lśniły czystością, obrus na stole raził w oczy bielą, ale od kaflowego pieca wiało chłodem. I ten chłód nagle przedeptał jej po plecach, wniknął w kości i dotarł do czubków palców. Wzdrygnęła się i zaraz wyszła, zamykając starannie drzwi.
– Pokój gościnny, który nie lubi gości – mruknęła pod nosem.
Postanowiła przynieść bagaże i na razie rozgościć się w sypialni i kuchni. Kiedy wychodziła z domu, poczuła wibrację komórki w kieszeni. Wyjęła aparat, spojrzała na wyświetlacz, po czym od razu odebrała.
– Cześć, tato, jestem już na miejscu.
– Cześć, dałaś radę otworzyć drzwi?
– Musiałam się wspomóc odrdzewiaczem, ale poszło nawet bez problemów. W środku jest idealny porządek i nawet rozpaliłam w kuchennym piecu.
– Dobrze zrobiłaś, rozpalając ogień. Wygonisz trochę stęchliznę.
– Tato, tutaj nie ma żadnej stęchlizny, żadnego kurzu czy oznak, że dom stał tyle lat pusty. W kuchni to nawet da się jeszcze wyczuć delikatny zapach dymu tytoniowego. Jakby pradziadkowie dopiero co wyszli. Na zewnątrz jest nieporządek, podwórko zarosło trawskiem i chwastami, ale w środku jest idealnie. Na piętro jeszcze nie wchodziłam, do piwnicy też nie. Zostawię je sobie na kolejne dni, bo dziś padam z nóg i chyba zaraz po kolacji pójdę spać.
Ojciec odezwał się po dłuższej chwili milczenia:
– Kochanie, uważaj na siebie, dobrze?
– Tato, jestem dorosłą kobietą i wiem, że mam na noc zamykać drzwi – prychnęła. – Powiedz mi tylko, gdzie w tym domu jest łazienka?
– W kuchni za piecem stoi niewielka balia do kąpieli, a wychodek znajdziesz… w ogrodzie.
– Że co? – Zośka zachłysnęła się powietrzem. – Dziadkowie nie zrobili kibla w domu? Ciotka też nie?
– Byli przyzwyczajeni do sławojki i nikt tego nie zmienił. Później ciocia umarła, a ojciec dom zamknął na cztery spusty i tak już zostało.
– Zajebiście – mruknęła do siebie i zaraz dodała głośniej: – No dobra, jakoś ogarnę temat. Kończę i idę szukać tego przedpotopowego kibelka. Cześć.
Zośka włożyła telefon do kieszeni spodni, po czym otworzyła tylną klapę w smarcie. Dopiero kiedy wyjęła walizkę i dwie lidlowskie reklamówki, zorientowała się, że przestało padać. Ołowiane chmury nadal władały niebem, ale nie groziły już deszczowymi potokami.
Po wniesieniu tobołów do sypialni i ponownym nakarmieniu pieca dwoma łopatkami węgla, postanowiła zmierzyć się z kibelkowym problemem. W tym celu obeszła dom i znalazła się na zarośniętym chwastami i kilometrową trawą ogrodzie. W zapadającym zmierzchu z trudem namierzyła zbitą z desek sławojkę przytuloną do budynku, który zapewne służył jako stajnia. Z pewnym trudem powyrywała chwasty blokujące drzwi i odbiła skobelek. Ze zgrzytem nieoliwionych dawno zawiasów wiejska ubikacja zaprezentowała się dziewczynie w całej, wątpliwej okazałości. Zośka odpaliła latarkę w telefonie i omiotła wzrokiem wnętrze.
– Nawet nie wygląda to źle – mruknęła i stwierdziła, że po posprzątaniu pajęczyn i umyciu desek wychodek da się normalnie użytkować.
Po powrocie do domu pogratulowała sobie pomysłu z rozpaleniem w piecu. Przyjemne ciepło rozpełzło się po kuchni i sypialni, a woda bulgotała w czajniku. Zośka dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie ma żadnego prowiantu. Podeszła do kredensu i zaczęła myszkować po szafkach. W górnej znalazła trzy metalowe puszki. Wyjęła czarną ze srebrnymi wzorkami i uniosła wieczko.
– No proszę. – Uśmiechnęła się, po czym sprawdziła kolejne dwie.
Znalazła w nich kawę, herbatę i cukier. Po przetrząśnięciu kredensu, okazało się, że jest szczęśliwą posiadaczką mąki, ryżu i makaronu przechowywanych w szklanych słojach. Odkręciła słój, którego zawartość wyglądała na robiony ręcznie makaron, i stwierdziła, że pachnie, jakby ktoś go wczoraj pokroił, wysuszył i wsypał do pojemnika. Zadowolona odłożyła znalezisko na miejsce i wypróbowała niewielką balię. Kąpielą ten zabieg nie bardzo dało się nazwać, ale odświeżona i z czystymi zębami położyła się spać. Intensywny dzień spowodował, że zasnęła natychmiast i spała jak zabita.ROZDZIAŁ 4
Obudziła ją przejeżdżająca na sygnałach dźwiękowych karetka albo policja. Cokolwiek to było, Zośka przeklęła w myślach kierowcę, widząc na telefonie, że jest przed siódmą rano! Chwilę zajęło jej dojście do siebie i zlokalizowanie miejsca, w którym się znajdowała. Opadła jeszcze na poduszkę, zamykając oczy, ale sen już nie miał zamiaru przyjść, więc wysunęła się spod kołdry i drapiąc się po rozczochranych włosach, weszła do kuchni, od razu kierując się do pieca. Otworzyła drzwiczki i zobaczyła, że żar jeszcze się tli. Rozgarnęła trochę wypalone węgielki i dołożyła łopatkę. Złapała czajnik z zamiarem nalania wody, ale okazało się, że jest pełen. Spojrzała na naczynie i zmarszczyła brwi. Nie przypominała sobie, żeby nalewała wczoraj do niego wody, ale pomyślała, że może zmęczenie zrobiło swoje i po prostu nie zakodowała tej czynności. Postawiła czajnik na blachę, po czym zajęła się myciem w zimnej wodzie płynącej z kuchennego kranu. W trakcie tej czynności doszła do wniosku, że kupi elektryczny podgrzewacz wody i po prostu go tutaj zamontuje. Nie miała zamiaru co rano zamrażać twarzy i zębów podczas mycia. Wyjęła puszkę z kawą, wsypała łyżeczkę do kubka i zalała gorącą wodą. W międzyczasie namierzyła małe sitko. Jakichkolwiek fusów nienawidziła pasjami, więc kiedy kawa osiągnęła odpowiedni punkt zaparzenia, położyła sitko na drugim kubku i przelała aromatyczny napój. Fusy wrzuciła do węglarki, a pusty kubek od razu opłukała. W końcu usiadła przy stole, posłodziła kawę i zapatrzona w okno wychodzące na zapuszczony ogród wypiła śniadanie małymi łykami, myśląc o tym, co musi dzisiaj zrobić.
Godzinę później buszowała po supermarkecie spożywczym, robiąc podstawowe zakupy, i kiedy stwierdziła, że ma wszystko, pojechała najpierw do marketu budowlanego, a później do sklepu elektrycznego po podgrzewacz.
– Ma pani fachowca, żeby to zamontował? – zapytała sympatycznie wyglądająca sprzedawczyni.
– Z takim drobiazgiem sama sobie poradzę. Niech mi pani dorzuci jeszcze taśmę silikonową – odpowiedziała Zośka, sprawdzając w pudełku podgrzewacza, czy wszystko w nim jest.
– A średnica rurek jest taka sama? – dopytała kobieta.
– Tak, specjalnie zmierzyłam, jaki mam przekrój rury.
Po wyjściu z elektrycznego rozejrzała się spokojnie i dokładnie. Zobaczyła dwa sklepy z odzieżą, zabawkowy i papierniczy. Wrzuciła kupiony podgrzewacz do samochodu zaparkowanego przy krawężniku i postanowiła się przejść wzdłuż ewidentnie handlowej ulicy miasta. Mijała spożywczaki, sklep mięsny i rybny, dentystę i w końcu znalazła to, czego tak naprawdę szukała. Piekarnia-cukiernia „Bastusiowski i syn” zwracała uwagę nie tylko szyldem, ale też rozchodzącym się wszędzie zapachem świeżo upieczonego chleba. Weszła do sklepu i stanęła w jednej z dwóch kolejek, omiatając spory lokal ciekawskim spojrzeniem. Po prawej stronie ciągnęły się półki zastawione wszelakimi rodzajami pieczywa, po lewej pyszniły się ciasta, ciasteczka, muffinki, kanapki, przekąski na słono i na słodko. Na wprost znajdowały się dwa stanowiska kasowe. Sześć osób z obsługi biegało i pakowało zamówienia, a dwie kasjerki non stop wystawiały rachunki. Pomiędzy kasami Zośka zobaczyła ogromny ekspres do kawy, przy którym uwijała się jak w ukropie bardzo szczupła i sprytna dziewczyna z włosami czerwonymi jak chińska flaga. Ruch w piekarni panował tak wielki, że drzwi prawie się nie zamykały, ale i obsługa działała ekspresowo. Zośka wyszła z kolejki i podeszła do dziewczyny parzącej kawę.
– Przepraszam, mam pytanie – zagadnęła.
– Czego pani sobie życzy? – Dziewczyna odwróciła głowę od ekspresu, nie puszczając metalowego kubka, w którym pieniło się mleko.
– Jestem cukierniczką i szukam pracy. Nie znajdzie się tutaj jakiś wolny etacik?
– Nie wiem, czy na stanowisku cukiernika, ale…
– W sumie jest mi obojętne, co będę robiła – dodała Zośka szybko.
– Proszę poczekać – odpowiedziała czerwonowłosa i dokończyła przygotowywanie kawy, a w międzyczasie kiwnęła na młodą dziewczynę pracującą przy pakowaniu ciast.
Już po chwili Zosia została poproszona na tyły piekarni, gdzie panna od ekspresu poprowadziła ją do części biurowej.
– Baśka. – Czerwona przedstawiła się i podała Zośce rękę.
– Zośka. Długo tu pracujesz?
– A chyba ze trzy lata. Fajne szefostwo, w miarę przyzwoite pieniądze, tylko narobić się trzeba jak wół. Przez osiem godzin nie usiądziesz, a pracujemy na trzy zmiany na wszystkich stanowiskach i w piekarni, i w sklepie. Sporo ludzi nie wytrzymuje takiego tempa, przez co szybko odchodzi.
– Ja się tam ciężkiej pracy nie boję.
Po wejściu do biura, które wyglądało jak sekretariat, Basia przywitała się z siedzącą tam starszą kobietą i zapytała, czy jest Szymon.
– Jest – odpowiedziała i wskazała długopisem w stronę drzwi prowadzących do gabinetu wspomnianego Szymona.
Basia stuknęła w drzwi i od razu je otworzyła.
– Dzień dobry, szefie, mam dziewczynę chętną do pracy. – Odwróciła się do Zośki i z uśmiechem dodała: – Powodzenia.
Zośka weszła do gabinetu, gdzie została przywitana szerokim uśmiechem młodego i przystojnego mężczyzny. Zdziwiła się nieco, bo spodziewała się kogoś zdecydowanie starszego, ale zaraz przypomniała sobie szyld, na którym wyraźnie było zaznaczone: „syn”. Musiała więc trafić na wspomnianego potomka właściciela. Mężczyzna wstał i z miłym uśmiechem uścisnął dłoń Zośki.
– Dzień dobry, Szymon Bastusiowski.
– Dzień dobry, Zofia Gorzelska. Mam nadzieję, że znajdzie się dla mnie jakieś zajęcie. Z zawodu jestem cukiernikiem, ale mogę robić wszystko. Obsługiwać kasę czy ekspres też potrafię.
– A szmata i miotła?
Zośka dostrzegła błysk rozbawienia w oku szefa.
– Ten sprzęt też mam nieźle opanowany – podjęła zabawę.
Szymon uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów i wskazał Zośce fotel przed biurkiem.
– Potrzebujemy ludzi do pracy i jeżeli chcesz, możesz zacząć nawet od jutra. – Zośce bardzo spodobało się, że od razu przeszedł na „ty”. – Misia, znaczy Michalina, nasza księgowa, da ci dokumenty do wypełnienia. Masz książeczkę sanepidowską?
– Na szczęście zabrałam ze sobą dokumenty, więc mogę je dostarczyć nawet za godzinę.
– Zabrałaś? – zapytał, marszcząc brwi.
– Tak, przyjechałam do Namysłowa dopiero wczoraj, ale mam zamiar zostać dłużej. Chcę posprzątać dom po pradziadkach, a w Krakowie nic mnie nie trzyma.
Bastusiowski przyglądał się Zośce na tyle długo, że aż ją to trochę zdenerwowało. I kiedy nerwowo poprawiła się na fotelu, otworzył jednak usta.
– Jesteś od Gorzelskich? Dobrze usłyszałem nazwisko?
– Tak. Domek po pradziadkach stał pusty, więc…
– Mówisz o starym domu Gorzelskich? Spędziłaś tam noc?
W głosie Szymona wyczuła nutkę ni to niedowierzania, ni to paniki i poczuła się dziwnie.
– Solidnie się wyspałam – potwierdziła. – W tym domu jedynym problemem jest brak łazienki, ale pod każdym innym względem wszystko gra. Mogę wiedzieć, skąd te pytania?
– A, bo wiesz, jak jest w takich niedużych miastach. Ktoś kiedyś zobaczył błysk światła w oknach i poszła plota, że tam straszy.
– Bzdury – prychnęła. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu słowa Szymona wyprowadziły ją z równowagi. – Nic się tam dziwnego nie dzieje. Wracając do mojej pracy, naprawdę mogę zacząć od jutra?
– Tak, widzimy się o piątej trzydzieści.
– Super! – ucieszyła się i podniosła z miejsca.
– Gdybyś potrzebowała pomocy, nie krępuj się, w miarę możliwości ktoś z załogi zawsze ci jej udzieli.
– To bardzo miłe, dziękuję.
Wyszła z gabinetu szefa, chwilę porozmawiała z księgową, która kazała do siebie mówić „Misia” i od razu ostrzegła, że w firmie wszyscy mówią sobie po imieniu, nawet ci najmłodsi do najstarszych.
Zadowolona i uśmiechnięta Zośka wróciła do domu. Wniosła do kuchni zakupy i dopiero teraz spojrzała na zabytkową lodówkę o pięknej nazwie Mińsk. Pociągnęła za rączkę i otworzyła przedpotopowe cudo. Nie działała, więc dziewczyna sprawdziła wtyczkę, ale ta grzecznie tkwiła w gniazdku. A prąd był.
– No to nie mam lodówki – westchnęła, jednak zaraz pomyślała, że jutro w pracy popyta ludzi. Skoro w Krakowie miała znajomego, którego wszyscy nazywali Józek Złota Rączka, pewnie w Namysłowie też kogoś takiego mają.
Po zjedzeniu szybkiego obiadu zabrała kupione w markecie budowlanym farby, pędzel, wałek i kilka innych akcesoriów, po czym ruszyła doprowadzić sławojkę do stanu używalności.
Powyrywała chwasty wokół drewnianej ubikacji, oczyściła środek z pajęczyn, porządnie zamiotła każdy kąt malutkiego pomieszczenia, naoliwiła zawiasy, po czym pomalowała wnętrze na niebiesko. To poszło jej całkiem sprawnie, gorzej sprawa wyglądała na zewnątrz. Znalezioną w stajni starą drucianą szczotką oczyściła deski z mchu i innych zanieczyszczeń, papę na dachu w kilku miejscach uszczelniła specjalną taśmą i również zabrała się za malowanie. W połowie pracy przy tylnej ścianie zobaczyła, że ktoś stoi za płotem i przygląda się jej z uwagą. Mężczyzna mógł mieć spokojnie koło osiemdziesiątki. Prawie łysa głowa odbijała promienie majowego słońca, a naznaczona upływem czasu twarz uśmiechała się niepewnie. Zośka podeszła do płotu.
– Dzień dobry – przywitała się grzecznie.
– A dobry, ciepły – odpowiedział głosem przeżartym przez nikotynę. – Co ty tu, dziecko, robisz?
– Sławojkę doprowadzam do porządku, żebym mogła korzystać bez ubrudzenia się za każdym razem, jak do niej wejdę. Mieszka pan tu obok? – Wskazała dom za płotem.
– Od urodzenia – potwierdził. – Pełczyniak Waldemar jestem.
– Zośka Gorzelska. Wychodzi na to, że jesteśmy sąsiadami. – Wysunęła rękę i podała ją dziadkowi.
Ale mężczyzna dopiero po chwili i z widocznym wahaniem podał jej swoją, bacznie się dziewczynie przyglądając.
– Jesteś od Gorzelskich? – zapytał, jakby chcąc się upewnić, czy dobrze usłyszał nazwisko.
– Tak, z Krakowa. Jestem córką Grzegorza. Przyjechałam zrobić porządek z rzeczami po pradziadkach i ciotce.
– Przecież Grzegorz wie… – szepnął starzec, patrząc na dom Zośki. – Co on…
Pan Waldemar lekko pobladł i zacisnął dłonie na drewnianych sztachetkach płotu.
– Panie Pełczyniak, wszystko w porządku? – Zośkę zaniepokoiło jego zachowanie. – Może wezwać kogoś?
– Nie, w porządku. Ojciec nie miał nic przeciw, żebyś tu przyjechała?
– Wcale. Dał mi klucze i powiedział, że mam z tym domem robić, co chcę. A że nic mnie w Krakowie nie trzyma, domek jest fajny mimo braku łazienki, to na dodatek dostałam dzisiaj pracę w piekarni, mam więc zamiar zostać dłużej. Dlatego maluję kibel, bo przypuszczam, że na zrobienie łazienki w domu jeszcze długo nie będzie mnie stać. Ale przy okazji zapytam: nie ma tutaj kogoś, kto by mi naprawił lodówkę?
– Nawet nie szukaj, nikt nie przekroczy progu tego domu.
Po tych słowach starzec odszedł spokojnym krokiem, zostawiając Zośkę z otwartymi ze zdziwienia ustami.