Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Herbówna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Herbówna - ebook

Zośka Gorzelska po bankructwie jej krakowskiej kawiarni wyjeżdża do Namysłowa, rodzinnej miejscowości ojca. Myli się jednak, myśląc, że zazna tam trochę spokoju…

Wyjeżdża przekonana, że odetchnie od apodyktycznej matki i pozbędzie się dławiącego poczucia porażki, które od chwili zamknięcia firmy ciągle ją dręczy. Niestety w domu pradziadków przyjdzie jej się zmierzyć z demonami przeszłości, rodzinną klątwą związaną z pewnym tajemniczym herbarzem. A Zośka, jakby tego było mało, wplątuje się w całkiem przyziemne kłopoty pewnego przystojnego właściciela cukierni….

Czy sceptycyzm i racjonalne podejście do życia Zośki pozwolą jej rozprawić się z duchami minionych lat? Do czego się posunie, żeby nie dostać po skórze za błędy przodków? Czy ta rodzinna drama ma szansę skończyć się happy endem?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8200-2
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Sie­działa na schod­kach przed za­mknię­tymi drzwiami wła­snych speł­nio­nych ma­rzeń. Pa­trzyła na dło­nie, w któ­rych trzy­mała dwa klu­cze. Obok niej pły­nęła co­dzien­ność. Zwy­kła, szara, nor­malna. Mi­jali ją lu­dzie z pa­pie­ro­wymi kub­kami kawy, z tecz­kami, z ple­ca­kami, roz­ma­wia­jący przez te­le­fony, spie­szący się i idący krok za kro­kiem. W gło­wie dźwię­czały słowa matki: „Dziecko, nie dasz rady, chcesz prze­sko­czyć twardą, eko­no­miczną rze­czy­wi­stość”.

I matka miała ra­cję. Nie prze­sko­czyła. Pa­dła na pysk i le­żała, nie­zdolna się pod­nieść.

– Zośka, daj już spo­kój. – Głos do­cho­dził do dziew­czyny jak zza be­to­no­wej ściany. – Chodź się za­lać w trupa. Zro­bimy so­bie rundkę po ba­rach i za­po­mnisz na mo­ment, że twoja cho­lerna matka miała ra­cję. A że je­steś ban­kru­tem, dziś pi­jesz na mój koszt. Wsta­waj!

Zośka po chwili unio­sła głowę i spoj­rzała w oczy naj­lep­szej kum­peli. To były naj­pięk­niej­sze oczy, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­działa: błę­kitne jak samo niebo, oko­lone gę­stymi, czar­nymi rzę­sami. Wy­ko­nała na­kaz. Nie miała ni­czego do stra­ce­nia. Do­słow­nie.

***

Świa­tło bo­le­śnie ra­niło oczy i nie po­ma­gało na­wet za­ci­ska­nie po­wiek. Od­wró­ciła głowę od źró­dła świa­tła, ale za­miast tra­fić twa­rzą w po­duszkę, wy­czuła pod koł­drą ciało. Na­gie. Tro­chę owło­sione. Po­woli roz­kle­iła po­wieki i na­brała po­wie­trza. Le­żał przy niej brat Tiny, nago, jak go pan Bóg stwo­rzył! Za­mru­gała, mla­snęła i po­czuła w ustach Sa­harę. Ro­zej­rzała się, żeby usta­lić, gdzie wy­lą­do­wali, i z ulgą stwier­dziła, że to miesz­ka­nie Kuby. Zer­k­nęła jesz­cze raz na śpią­cego męż­czy­znę, po czym szybko pod­nio­sła się do po­zy­cji sie­dzą­cej. Se­kundę póź­niej z ję­kiem opa­dła na po­duszkę. W czaszce eks­plo­do­wały zwoje mó­zgowe, za­mie­nia­jąc się w płynną papkę chlu­pocącą od czoła po po­ty­licę.

– Jesssu – jęk­nęła i za­raz tego po­ża­ło­wała.

– Kto to się obu­dził? – Głos Kuby spo­wo­do­wał pęk­nię­cie czaszki Zośki i wy­pły­nię­cie chlu­po­czą­cej papki. – Po co wsta­jesz?

Bez­ce­re­mo­nial­nie ob­jął ją ra­mie­niem i przy­tu­lił. Nie opo­no­wała, otępiona bólem. Zre­zy­gno­wana za­mknęła oczy, pró­bu­jąc na po­wrót za­wi­tać w kra­inie Mor­fe­usza. Ale nie dane było jej znów za­snąć, po­nie­waż usły­szała trza­śnię­cie drzwiami i do­no­śny głos Tiny:

– Wsta­wać, śpio­chy! Śnia­danko przy­szło!

Tym ra­zem oboje po­woli pod­nieśli się do po­zy­cji sie­dzą­cej, ale Zośka zo­ba­czyła, że Kuba nie jest tak spo­nie­wie­rany jak ona.

– Tylko ja się wczo­raj tak za­ła­twiłam?

– By­łaś na­wa­lona jak Ber­lin bom­bami w czter­dzie­stym pią­tym. O czwar­tej rano przy­niosłem cię do domu, ro­ze­bra­łem i po­ło­ży­łem spać – od­po­wie­dział z po­błaż­li­wym uśmie­chem.

– Nie mo­głeś mnie po­ło­żyć w sa­lo­nie na ka­na­pie? – Chciała, żeby za­brzmiało to jak wy­rzut, ale wy­szedł z tego je­dy­nie jęk roz­pa­czy.

– Nie chciało mi się ście­lić, to po pierw­sze. Po dru­gie, wo­la­łem mieć cię na oku, że­byś mi nie za­rzy­gała dy­wanu.

Do sy­pialni wkro­czyła Tina ze szklanką cze­goś mu­su­ją­cego w jed­nej dłoni i dwoma ta­blet­kami w dru­giej. Po­dała to wszystko Zo­śce z lekko za­tro­skaną miną.

– Po­łknij i wy­pij – za­rzą­dziła. – Kawa już się robi, więc za­pra­szam do kuchni.

Zośka łap­czy­wie po­łknęła ta­bletki i od razu wy­piła całą za­war­tość szklanki.

– Tina, je­steś anio­łem – szep­nęła z wdzięcz­no­ścią.

– Wiem o tym.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej sie­dzieli przy stole ku­chen­nym, je­dli ro­ga­liki z ma­słem i po­pi­jali kawą.

– Co masz za­miar te­raz zro­bić? – za­py­tała Zośkę Tina.

– Wyjdę za two­jego brata i uro­dzę mu trójkę ba­cho­rów – od­parła rze­czowo dziew­czyna.

– Moją żoną bę­dzie wy­soka, szczu­pła blon­dynka – ode­zwał się Kuba, sma­ru­jąc ma­słem trze­ciego ro­ga­lika. – Ty się nie na­da­jesz.

– No tak, nie ten wzrost, fi­gura i ko­lor wło­sów – skrzy­wiła się Tina, ob­rzu­ca­jąc przy tym brata po­gar­dli­wym spoj­rze­niem. – Kuba, do­ro­śnij, pa­nienki z roz­kła­dó­wek Play­boya nie na­dają się na żony. – Od­wró­ciła wzrok i po­pa­trzyła na Zośkę. – Mó­wię po­waż­nie, co te­raz zro­bisz?

– Po­jadę do domu pra­dziad­ków, który od śmierci pra­dziadka stoi za­mknięty. Tata nie ma czasu tam je­chać zro­bić po­rządku z rze­czami po przod­kach, a mnie przyda się od­dech po tym ca­łym ba­ła­ga­nie.

– Gdzie on jest?

– Na­my­słów w opol­skim – od­po­wie­działa. – Nikt tam nie był od wielu lat. Ro­dzice płacą tylko me­dia i po­datki.

– Duży ten dom? – za­in­te­re­so­wał się Kuba.

– Taki so­bie. Wszy­scy w Na­my­sło­wie bar­dzo sza­no­wali mo­ich pra­dziad­ków i do dziś ich do­brze wspo­mi­nają.

– Nie poj­muję two­ich sta­rych – ode­zwał się Kuba. – Mają dom w faj­nym mia­steczku, a gnież­dżą się na pięć­dzie­się­ciu me­trach w blo­ko­wi­sku na No­wej Hu­cie. Ja ro­zu­miem: praca, bli­skość Kra­kowa, ale kurde! Dom to dom!

– No po­patrz, ni­gdy ich o to nie py­ta­łam. Za­wsze miesz­kali w No­wej Hu­cie, a do Na­my­słowa jeź­dzili tylko oka­zjo­nal­nie. Tata był tam po­dobno czę­ściej, kiedy żyła pra­bab­cia, ale po jej śmierci mało kiedy po­ja­wiał się w domu ro­dzin­nym.

– A może z tym do­mem jest coś nie tak? – za­sta­no­wiła się na głos Tina. – Za­bili tam ko­goś i te­raz du­sza za­bi­tego błąka się po domu i zrzuca książki z re­ga­łów albo wyje na stry­chu?

Kuba par­sk­nął śmie­chem, ale Zośki nie roz­ba­wiły słowa przy­ja­ciółki i za­my­śliła się głę­boko. Od kiedy pa­mię­tała, oj­ciec nie prze­kro­czył progu tego domu. Na­wet kiedy raz za­wiózł Zośkę do miesz­ka­ją­cej tam przez krótki czas jego cioci, roz­ma­wiał z ko­bietą, sto­jąc je­dy­nie na scho­dach. Zośka nie pa­mię­tała już do­brze tej cioci, u któ­rej spę­dziła rap­tem może trzy dni swo­jego ży­cia. Ale do dziś miała przed oczami ob­raz ojca pa­trzą­cego z dziw­nie nie­od­gad­nio­nym wy­ra­zem twa­rzy na drzwi, jakby coś bro­niło mu wstępu do bu­dynku.

– Wie­cie co? – za­częła, zer­ka­jąc na te­le­fon. – Mu­szę się zbie­rać, bo mama dzwo­niła już sześć razy. Dzięki za wszystko i ode­zwę się do was, jak już będę w Na­my­sło­wie.

Szybko wstała, zła­pała to­rebkę i wy­bie­gła z miesz­ka­nia.

Kuba z Tiną spoj­rzeli na sie­bie zdzi­wieni.

– Chyba się z nią nie prze­spa­łeś? – wark­nęła py­tająco Tina.

– Zgłupia­łaś? To tak, jak­bym się prze­spał z tobą – od­po­wie­dział obu­rzony chło­pak. – Coś in­nego mu­siało ją kop­nąć do wyj­ścia.

– Może ob­ra­zi­łam ją sło­wami o du­chu w domu?

Chło­pak wzru­szył ra­mio­nami i wstał od stołu.

– Ja­kiś po­wód miała, więc po­szła. Idę pod prysz­nic, a ty mo­żesz już spa­dać. Za Zośkę wi­sisz mi jedną przy­sługę.

Po­szedł do ła­zienki, a Tina wes­tchnęła ciężko i po osu­sze­niu kubka z kawą wy­szła z miesz­ka­nia brata.ROZ­DZIAŁ 2

– Mamo, dla­czego nie po­je­dzie­cie do Na­my­słowa, żeby zro­bić po­rzą­dek z rze­czami po ciotce i pra­dziad­kach?

Ania Go­rzel­ska, mimo prze­kro­czo­nej pięć­dzie­sią­tej wio­sny ży­cia, była ładną, wy­soką i zgrabną ko­bietą, czego córka nie­odmien­nie jej za­zdro­ściła. Sama po­sia­dała marny wzrost i drobną po­sturę. Je­dyne, co odzie­dzi­czyła po pięk­nej pro­to­pla­stce, to duże zie­lone oczy i gę­ste rude włosy. Ale z ry­sami twa­rzy i syl­wetką było jej do matki tak da­leko jak Pol­sce do Au­stra­lii.

– Z braku czasu – od­po­wie­działa córce, sta­wia­jąc przed nią ta­lerz z ziem­nia­kami i sma­żo­nym ka­la­fio­rem. – Dla­czego py­tasz?

– No bo tak so­bie my­ślę, że mam te­raz czas…

– Po­win­naś roz­po­cząć stu­dia albo skoń­czyć któ­ryś z za­czę­tych kie­run­ków. – Mama na­tych­miast we­szła jej w zda­nie. – Je­steś już kilka lat do tyłu w sto­sunku do ró­wie­śni­ków przez ten głupi po­mysł ze skle­pem.

– Z ka­wiar­nią książ­kową – po­pra­wiła ją Zośka. – Mia­łam ka­wiar­nię z do­brymi wy­pie­kami i książ­kami do po­czy­ta­nia. Gdyby mi nie otwo­rzyli na­prze­ciw sie­cio­wej ka­woż­ło­parni z ta­nimi, roz­mra­ża­nymi bu­łami za gro­sze, mój punkt by nie upadł.

Ania wes­tchnęła i po­krę­ciła głową, krzy­wiąc przy tym duże, ład­nie wy­kro­jone usta.

– Co­kol­wiek to było, tłu­ma­czyłam ci, że skoro chcesz się brać za biz­nes, po­win­naś mieć wie­dzę, a do tego po­trze­bu­jesz stu­diów.

– Mamo, moją pa­sją jest cu­kier­nic­two, nie biz­nes sam w so­bie. Nie mam głowy do cy­fe­rek. Ko­cham piec, two­rzyć wy­myślne torty, cia­steczka, ale nie­na­wi­dzę się uczyć. Zmar­no­wa­łam cztery lata, pró­bu­jąc stu­dio­wać, i mi to nie wy­cho­dzi, nie po­tra­fię być stu­dentką. Nu­dzi mnie ślę­cze­nie nad książ­kami i wku­wa­nie tre­ści, które mnie kom­plet­nie nie in­te­re­sują.

– Je­steś zdolna. Ro­bisz błąd, stu­dia…

– Mamo, do­syć! – Zośka pod­nio­sła głos. – Po­gódź się z tym, że nie skoń­czę żad­nej uczelni. Wał­ko­wa­ły­śmy ten te­mat ty­siące razy.

Star­sza pani Go­rzel­ska wy­pro­sto­wała się i spoj­rzała na córkę z wy­rzu­tem, ale nie drą­żyła te­matu. Wie­działa, że jej je­dyne dziecko upór odzie­dzi­czyło po ojcu, a jej mąż jesz­cze ni­gdy w ży­ciu nie zmie­nił po­wzię­tej de­cy­zji.

– Co więc za­mie­rzasz zro­bić ze swoim ży­ciem? Wyjść bo­gato za mąż?

Sar­kazm w ostat­nim zda­niu aż kap­nął na stół przed ta­le­rzem dziew­czyny, więc Zośka rzu­ciła wi­del­cem i wstała.

– Mam tego do­syć. Jadę do taty.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach za­par­ko­wała przed po­tęż­nym biu­row­cem, ja­kich wiele przez ostat­nie lata wy­ro­sło w Kra­ko­wie. Po po­ko­na­niu re­cep­cji na par­te­rze, kilku pię­ter oraz dwóch dłu­gich ko­ry­ta­rzy, do­tarła do biura ojca. Za­pu­kała i we­szła.

– Cześć, tato, mo­żemy chwilę po­ga­dać?

Grze­gorz Go­rzel­ski wy­glą­dem kom­plet­nie nie pa­so­wał do mał­żonki. Nie im­po­no­wał wzro­stem, za to wagą jak naj­bar­dziej. Gę­ste, lekko krę­cone włosy mocno już prze­ty­kała si­wi­zna, a twarz roz­ja­śniał cie­pły, do­bro­tliwy uśmiech. Uniósł wzrok i spoj­rzał na sia­da­jącą na brzegu biurka córkę.

– Dzień do­bry, Zo­siu. Co cię spro­wa­dza?

– Na­my­słów. Chcę tam je­chać i upo­rząd­ko­wać rze­czy po pra­dziad­kach i ciotce.

Do­bro­tliwy uśmiech na­tych­miast zdmuch­nęło mu z twa­rzy, a spoj­rze­nie ob­ni­żyło tem­pe­ra­turę do po­ziomu górskiego po­toku zimą.

– Po co chcesz to zro­bić? – za­py­tał po­dejrz­li­wie.

– Bo mam czas. Ka­wiar­nia od wczo­raj prze­szła do hi­sto­rii, a ja czuję się okrop­nie przy­bita tym, że mama miała ra­cję i nie na­daję się do pro­wa­dze­nia biz­nesu. I chyba chcę po tym wszyst­kim zmie­nić oto­cze­nie, po­pa­trzeć na in­nych lu­dzi.

– Masz ja­kieś długi?

– Spła­ci­łam wszystko po sprze­daży me­bli i wy­po­sa­że­nia kuchni. Na kon­cie mam ty­siąc zło­tych z gro­szem, więc z głodu nie umrę.

– Może to do­bry po­mysł? – Grze­gorz od­chy­lił się i wparł moc­niej plecy w fo­tel.

– Wiesz, po­my­śla­łam, że tam pew­nie jest sporo sta­roci, które mogę wrzu­cić na por­tale sprze­da­żowe i tro­chę na nich za­ro­bić.

– Kto ci kupi stare graty?

– Tato, urwa­łeś się z cho­inki? Wiesz, ilu jest ko­lek­cjo­ne­rów i pa­sjo­na­tów sta­roci? Te­raz na­stała moda na PRL i rze­czy z tam­tego okresu idą jak cie­płe bułki.

– W ta­kim ra­zie jedź i sprze­daj wszystko, co tylko znaj­dziesz. Resztę wy­wieź na wy­sy­pi­sko. Klu­cze do domu są w ko­mo­dzie w sy­pialni. A co z twoim miesz­ka­niem?

– Wy­mó­wię na­jem. Nie wiem, ile czasu spę­dzę w Na­my­sło­wie, więc nie ma sensu za nie pła­cić.

– Wró­cisz szybko. – Męż­czy­zna uśmiech­nął się z mocno wy­czu­walną po­błaż­li­wo­ścią. – Ten dom nie­na­wi­dzi na­szej ro­dziny.

– Dla­czego? – Zośka za­raz pod­chwy­ciła te­mat. – Co się tam stało, że nie wcho­dzi­łeś do bu­dynku?

– Nie wcho­dzi­łem, bo nie wi­dzia­łem ta­kiej po­trzeby. – Grze­gorz wzru­szył ra­mio­nami.

– Tato, nie ściem­niaj, nie wi­dzia­łam, że­byś prze­kro­czył próg. O co cho­dzi?

– O nic, ten dom zwy­czaj­nie źle mi się ko­ja­rzy. Twoja pra­bab­cia nie na­le­żała do sym­pa­tycz­nych ko­biet, więc prze­by­wa­nie z nią też nie na­le­żało do rze­czy przy­jem­nych. Jedź i po­baw się w sprzą­taczkę. Gdyby ci bra­kło pie­nię­dzy albo po­trze­bo­wa­ła­byś opła­cić kon­te­ner na śmieci czy ko­goś do po­mocy, daj mi znać.

Zośka wi­działa wy­raź­nie, że ni­czego się od ojca nie do­wie, więc pożegnała się bu­zia­kiem i wró­ciła do wy­naj­mo­wa­nej, klau­stro­fo­bicz­nej ka­wa­lerki. Spa­ko­wała cały do­by­tek w torbę tu­ry­styczną i dwie re­kla­mówki z Li­dla, po czym za­mknęła miesz­ka­nie, od­dała miesz­ka­ją­cej w tym sa­mym bu­dynku wła­ści­cielce klu­cze i wsia­dła z tor­bami do smarta. Sa­mo­chód lata świet­no­ści miał dawno za sobą, ale Zośka ku­piła go za­raz po otrzy­ma­niu prawa jazdy i ni­gdy się na nim nie za­wio­dła. Od­pa­liła sil­nik i wes­tchnęła, za­ci­ska­jąc dło­nie na kie­row­nicy.

– No to przy­by­wam, Na­my­sło­wie! – Już miała ru­szyć, kiedy przy­po­mniała so­bie o klu­czach, które mu­siała za­brać z miesz­ka­nia ro­dzi­ców. Pac­nęła się w czoło. – Do­bra, za­cznę przy­by­wać za pół go­dziny.

***

– Po­wie­dzia­łeś jej? – Ania spoj­rzała na męża z lek­kim nie­po­ko­jem.

– Nie – ode­zwał się sta­now­czo i usiadł przy stole w kuchni. – Pój­dzie jej ła­twiej, je­żeli bę­dzie miała czy­sty umysł.

Ko­bieta oparła się po­ślad­kami o blat ro­bo­czy, nie spusz­cza­jąc męża z oczu. Po­krę­ciła głową.

– Nie je­stem prze­ko­nana, czy do­brze ro­bimy.

– Wiesz, że tylko ona ma szansę. Ina­czej…

– Wiem – prze­rwała mu. – Po pro­stu się boję.

Na dłuż­szą chwilę za­pa­dła ci­sza.

– Aniu też się o nią mar­twię, ale nie ma in­nego wyjścia. Je­żeli ona tego nie zrobi, to cho­ler­stwo wy­koń­czy całą ro­dzinę.

– Ale ona…

– Nic się jej nie sta­nie. – Grze­gorz prze­rwał żo­nie sta­now­czym to­nem. – To by­stra dziew­czyna, cie­kaw­ska do gra­nic roz­sądku i dla­tego ma szansę roz­wią­zać za­gadkę.

Anna ob­jęła się rę­kami i po­krę­ciła głową.

– Obyś miał ra­cję.ROZ­DZIAŁ 3

Kilka go­dzin i sie­ciów­ko­wych kaw póź­niej za­trzy­mała się przed fron­tem bu­dynku w Na­my­sło­wie. Za­czy­nał za­pa­dać zmierzch, a deszcz lał w naj­lep­sze. Przez przed­nią szybę wi­działa za­ro­śnięte trawą schodki pro­wa­dzące do drzwi wej­ścio­wych. Wy­sia­dła z sa­mo­chodu, pod­bie­gła do stopni i wsko­czyła na nie, chro­niąc się pod ra­chi­tycz­nym dasz­kiem przed falą spa­da­ją­cej z nieba wody. Po­pa­trzyła na łusz­czącą się farbę i za­rdze­wiałe zamki. Trzy­mała w dłoni cztery klu­cze, więc za­częła kla­syczną żon­glerkę: dziurka – je­den eg­zem­plarz. Górny za­mek pu­ścił oczy­wi­ście przy ostat­nim, ale dolny po­sta­no­wił się zbun­to­wać i pa­su­jący klucz prze­krę­cił się tylko o po­łowę ob­rotu, i sta­wił opór. Zmarsz­czyła brwi i za­sta­no­wiła się, czy ma w ba­gaż­niku po­pu­larny od­rdze­wiacz w sprayu i z za­do­wo­le­niem stwier­dziła, że ta­kowy po­siada. Dała so­bie spo­kój z bie­ga­niem, do­cho­dząc do wnio­sku, że i tak bę­dzie mo­kra, więc spo­koj­nie wró­ciła do smarta, wy­jęła nie­bie­ski po­jem­nik, pod­nio­sła ru­recz­kowy do­zow­nik i znów po­de­szła do drzwi. Z zamka wy­su­nęła klucz, pry­snęła do środka pre­pa­ra­tem i chwilę od­cze­kała. Po­wtó­rzyła ope­ra­cję otwie­ra­nia, która te­raz prze­bie­gła pra­wi­dłowo, i na­ci­snęła klamkę. Drzwi ze zgrzy­tem za­pro­siły ją do we­wnątrz, ale się za­wa­hała. Myślała, że w noz­drza ude­rzy ją za­pach zgni­li­zny, ple­śni bądź ku­rzu, jed­nak nic ta­kiego nie miało miej­sca. Z puszką od­rdze­wia­cza w ręce po­woli prze­kro­czyła próg. Oprócz szumu desz­czu w przy­bu­dówce pa­no­wała ab­so­lutna ci­sza. Zośka spoj­rzała na ścianę, gdzie na­mie­rzyła prze­łącz­nik świa­tła. Do­tknęła go i żółty blask pe­ere­low­skiego ży­ran­dola za­lał przed­sio­nek. Przed nią znaj­do­wały się ko­lejne drzwi. Bez wa­ha­nia zła­pała za klamkę i otwo­rzyła je. Znów na­mie­rzyła prze­łącz­nik i świa­tło wy­ło­wiło z mroku przed­po­kój z drew­nia­nymi, pną­cymi się na pię­tro scho­dami i kil­kor­giem drzwi. Pa­mię­tała, że te na wprost były do kuchni, a te po le­wej – do po­koju go­ścin­nego. Drzwi znaj­du­jące się po pra­wej stro­nie pro­wa­dziły na schody do piw­nicy. Ale jej wzrok za­trzy­mał się na tych na wprost: so­lidne, drew­niane, z sze­ro­kimi oścież­ni­cami, któ­rych biel dawno zmie­niła się w barwę wy­sty­głego bu­dy­niu śmie­tan­ko­wego. W tym domu nic się nie zmie­niło, odkąd sięgała pa­mię­cią. Na­wet od­cień zie­leni drew­nia­nych scho­dów. Zro­biła kilka kro­ków i na­ci­snęła wy­tartą, mosiężną klamkę. We­szła do kuchni. Po za­pa­le­niu świa­tła jej wzrok spo­czął na że­la­znym, wę­glo­wym piecu na nóż­kach, na sto­ją­cej przy nim wę­glarce peł­nej czar­nych bry­łek i le­żą­cej obok ło­patce. Drzwiczki pa­le­ni­ska zo­sta­wiono otwarte. Do­strze­gła we­wnątrz zgnie­cione ga­zety z po­ukła­da­nymi na nich szczap­kami drewna. Na bla­sze stał alu­mi­niowy czaj­nik z dużą, czarną rączką i wą­skim dziób­kiem. Po­de­szła i pod­nio­sła po­krywkę na­czy­nia. Była w nim świeża woda…

Odło­żyła trzy­many przed­miot na bla­chę i po­woli ro­zej­rzała się po po­miesz­cze­niu. Pa­no­wał tu­taj ide­alny po­rzą­dek, a w po­wie­trzu uno­sił się lekko wy­czu­walny za­pach dymu pa­pie­ro­so­wego. Na stole przy­kry­tym wy­słu­żoną ce­ratą stał ogromny ku­bek i po­piel­niczka, obok któ­rej do­strze­gła za­pałki. Wzięła je do ręki i przyj­rzała się pu­dełku. Stwier­dziła, że mu­siały mieć już mi­lion lat, więc z cie­ka­wo­ści wy­jęła jedną z opa­ko­wa­nia i od­pa­liła. Siarka syk­nęła, po czym ob­jęła łe­pek ogniem. Zośka od­ru­chowo po­de­szła do pieca i pod­pa­liła ga­zetę, która łap­czy­wie prze­jęła pło­mień. Po chwili to samo zro­biło drewno, więc dziew­czyna do­rzu­ciła wę­gla i za­mknęła drzwiczki pa­le­ni­ska. Spoj­rzała na czaj­nik i po­ło­żyła po­krywkę na miej­sce.

W kuchni były ko­lejne drzwi, więc od razu je otwo­rzyła. Uśmiech­nęła się, bo pa­mięć jej nie za­wio­dła. Zo­ba­czyła sy­pial­nię pra­dziad­ków w skład któ­rej wcho­dziły ogromne, drew­niane łóżko i prze­pastna szafa oraz to­a­letka z du­żym lu­strem, na któ­rego ta­fli czas mocno od­ci­snął piętno. Po­ściel wy­glą­dała na świeżą, do­piero co prze­braną. Zo­sia po­de­szła do łóżka i prze­su­nęła dło­nią po bia­łym ma­te­riale sta­ro­świec­kiej pie­rzyny. Był gładki i przy­jem­nie chłodny. Spoj­rzała w okno, za któ­rym roz­po­ście­rał się wi­dok na nie­mi­ło­sier­nie za­ro­śnięte po­dwórko. Deszcz da­lej lał z nieba stru­mie­niami. Wes­tchnęła i po­kle­pała po­duszkę jak kum­pla na przy­wi­ta­nie.

– Przy­naj­mniej nie będę mu­siała spać w śpi­wo­rze – mruk­nęła i wró­ciła do kuchni.

Do­ło­żyła wę­gla do pieca, do­tknęła na­grze­wa­ją­cego się czaj­nika i wró­ciła do ko­ry­ta­rza. Spraw­dziła ostat­nie drzwi. Zna­la­zła za nimi po­kój, który te­raz by na­zwano sa­lo­nem, ale daw­niej no­sił miano go­ścin­nego. Miał on dwa okna wy­cho­dzące na ulicę. Tu­taj rów­nież pa­no­wał ide­alny po­rzą­dek, me­ble lśniły czy­sto­ścią, ob­rus na stole ra­ził w oczy bielą, ale od ka­flo­wego pieca wiało chłodem. I ten chłód na­gle przedep­tał jej po ple­cach, wnik­nął w ko­ści i do­tarł do czub­ków pal­ców. Wzdry­gnęła się i za­raz wy­szła, za­my­ka­jąc sta­ran­nie drzwi.

– Po­kój go­ścinny, który nie lubi gości – mruk­nęła pod no­sem.

Po­sta­no­wiła przy­nieść ba­gaże i na ra­zie roz­go­ścić się w sy­pialni i kuchni. Kiedy wy­cho­dziła z domu, po­czuła wi­bra­cję ko­mórki w kie­szeni. Wy­jęła apa­rat, spoj­rzała na wy­świe­tlacz, po czym od razu ode­brała.

– Cześć, tato, je­stem już na miej­scu.

– Cześć, da­łaś radę otwo­rzyć drzwi?

– Mu­sia­łam się wspo­móc od­rdze­wia­czem, ale po­szło na­wet bez pro­ble­mów. W środku jest ide­alny po­rzą­dek i na­wet roz­pa­li­łam w ku­chen­nym piecu.

– Do­brze zro­bi­łaś, roz­pa­la­jąc ogień. Wy­go­nisz tro­chę stę­chli­znę.

– Tato, tu­taj nie ma żad­nej stę­chli­zny, żad­nego ku­rzu czy oznak, że dom stał tyle lat pu­sty. W kuchni to na­wet da się jesz­cze wy­czuć de­li­katny za­pach dymu ty­to­nio­wego. Jakby pra­dziad­ko­wie do­piero co wy­szli. Na ze­wnątrz jest nie­po­rzą­dek, po­dwórko za­ro­sło traw­skiem i chwa­stami, ale w środku jest ide­al­nie. Na pię­tro jesz­cze nie wcho­dzi­łam, do piw­nicy też nie. Zo­sta­wię je so­bie na ko­lejne dni, bo dziś pa­dam z nóg i chyba za­raz po ko­la­cji pójdę spać.

Oj­ciec ode­zwał się po dłuż­szej chwili mil­cze­nia:

– Ko­cha­nie, uwa­żaj na sie­bie, do­brze?

– Tato, je­stem do­ro­słą ko­bietą i wiem, że mam na noc za­my­kać drzwi – prych­nęła. – Po­wiedz mi tylko, gdzie w tym domu jest łazienka?

– W kuchni za pie­cem stoi nie­wielka ba­lia do ką­pieli, a wy­cho­dek znaj­dziesz… w ogro­dzie.

– Że co? – Zośka za­chły­snęła się po­wie­trzem. – Dziad­ko­wie nie zro­bili ki­bla w domu? Ciotka też nie?

– Byli przy­zwy­cza­jeni do sła­wojki i nikt tego nie zmie­nił. Póź­niej cio­cia umarła, a oj­ciec dom za­mknął na cztery spu­sty i tak już zo­stało.

– Za­je­bi­ście – mruk­nęła do sie­bie i za­raz do­dała gło­śniej: – No do­bra, ja­koś ogarnę te­mat. Koń­czę i idę szu­kać tego przed­po­to­po­wego ki­belka. Cześć.

Zośka wło­żyła te­le­fon do kie­szeni spodni, po czym otwo­rzyła tylną klapę w smar­cie. Do­piero kiedy wy­jęła wa­lizkę i dwie li­dlow­skie re­kla­mówki, zo­rien­to­wała się, że prze­stało pa­dać. Oło­wiane chmury na­dal wła­dały nie­bem, ale nie gro­ziły już desz­czo­wymi po­to­kami.

Po wnie­sie­niu to­bo­łów do sy­pialni i po­now­nym na­kar­mie­niu pieca dwoma ło­pat­kami wę­gla, po­sta­no­wiła zmie­rzyć się z ki­bel­ko­wym pro­ble­mem. W tym celu obe­szła dom i zna­la­zła się na za­ro­śnię­tym chwa­stami i ki­lo­me­trową trawą ogro­dzie. W za­pa­da­ją­cym zmierz­chu z tru­dem na­mie­rzyła zbitą z de­sek sła­wojkę przy­tu­loną do bu­dynku, który za­pewne słu­żył jako staj­nia. Z pew­nym tru­dem po­wy­ry­wała chwa­sty blo­ku­jące drzwi i od­biła sko­be­lek. Ze zgrzy­tem nie­oli­wio­nych dawno za­wia­sów wiej­ska ubi­ka­cja za­pre­zen­to­wała się dziew­czy­nie w ca­łej, wąt­pli­wej oka­za­ło­ści. Zośka od­pa­liła la­tarkę w te­le­fo­nie i omio­tła wzro­kiem wnę­trze.

– Na­wet nie wy­gląda to źle – mruk­nęła i stwier­dziła, że po po­sprzą­ta­niu pa­ję­czyn i umy­ciu de­sek wy­cho­dek da się nor­mal­nie użyt­ko­wać.

Po po­wro­cie do domu po­gra­tu­lo­wała so­bie po­my­słu z roz­pa­le­niem w piecu. Przy­jemne cie­pło roz­pełzło się po kuchni i sy­pialni, a woda bul­go­tała w czaj­niku. Zośka do­piero te­raz zdała so­bie sprawę, że nie ma żad­nego pro­wiantu. Po­de­szła do kre­densu i za­częła mysz­ko­wać po szaf­kach. W górnej zna­la­zła trzy me­ta­lowe puszki. Wy­jęła czarną ze srebr­nymi wzor­kami i unio­sła wieczko.

– No pro­szę. – Uśmiech­nęła się, po czym spraw­dziła ko­lejne dwie.

Zna­la­zła w nich kawę, her­batę i cu­kier. Po prze­trzą­śnię­ciu kre­densu, oka­zało się, że jest szczę­śliwą po­sia­daczką mąki, ryżu i ma­ka­ronu prze­cho­wy­wa­nych w szkla­nych sło­jach. Od­krę­ciła słój, któ­rego za­war­tość wy­glą­dała na ro­biony ręcz­nie ma­ka­ron, i stwier­dziła, że pach­nie, jakby ktoś go wczo­raj po­kroił, wy­su­szył i wsy­pał do po­jem­nika. Za­do­wo­lona odło­żyła zna­le­zi­sko na miej­sce i wy­pró­bo­wała nie­wielką ba­lię. Kąpielą ten za­bieg nie bar­dzo dało się na­zwać, ale od­świe­żona i z czy­stymi zę­bami po­ło­żyła się spać. In­ten­sywny dzień spo­wo­do­wał, że za­snęła na­tych­miast i spała jak za­bita.ROZ­DZIAŁ 4

Obu­dziła ją prze­jeż­dża­jąca na sy­gnałach dźwię­ko­wych ka­retka albo po­li­cja. Co­kol­wiek to było, Zośka prze­klęła w my­ślach kie­rowcę, wi­dząc na te­le­fo­nie, że jest przed siódmą rano! Chwilę za­jęło jej doj­ście do sie­bie i zlo­ka­li­zo­wa­nie miej­sca, w któ­rym się znaj­do­wała. Opa­dła jesz­cze na po­duszkę, za­my­ka­jąc oczy, ale sen już nie miał za­miaru przyjść, więc wy­su­nęła się spod koł­dry i dra­piąc się po roz­czo­chra­nych wło­sach, we­szła do kuchni, od razu kie­ru­jąc się do pieca. Otwo­rzyła drzwiczki i zo­ba­czyła, że żar jesz­cze się tli. Roz­gar­nęła tro­chę wy­pa­lone wę­gielki i do­ło­żyła ło­patkę. Zła­pała czaj­nik z za­mia­rem na­la­nia wody, ale oka­zało się, że jest pe­łen. Spoj­rzała na na­czy­nie i zmarsz­czyła brwi. Nie przy­po­mi­nała so­bie, żeby na­le­wała wczo­raj do niego wody, ale po­my­ślała, że może zmę­cze­nie zro­biło swoje i po pro­stu nie za­ko­do­wała tej czyn­no­ści. Po­sta­wiła czaj­nik na bla­chę, po czym za­jęła się my­ciem w zim­nej wo­dzie pły­ną­cej z ku­chen­nego kranu. W trak­cie tej czyn­no­ści do­szła do wnio­sku, że kupi elek­tryczny pod­grze­wacz wody i po pro­stu go tu­taj za­mon­tuje. Nie miała za­miaru co rano za­mra­żać twa­rzy i zę­bów pod­czas my­cia. Wy­jęła puszkę z kawą, wsy­pała ły­żeczkę do kubka i za­lała go­rącą wodą. W mię­dzy­cza­sie na­mie­rzyła małe sitko. Ja­kich­kol­wiek fu­sów nie­na­wi­dziła pa­sjami, więc kiedy kawa osią­gnęła od­po­wiedni punkt za­pa­rze­nia, po­ło­żyła sitko na dru­gim kubku i prze­lała aro­ma­tyczny na­pój. Fusy wrzu­ciła do wę­glarki, a pu­sty ku­bek od razu opłu­kała. W końcu usia­dła przy stole, po­sło­dziła kawę i za­pa­trzona w okno wy­cho­dzące na za­pusz­czony ogród wy­piła śnia­da­nie ma­łymi ły­kami, my­śląc o tym, co musi dzi­siaj zro­bić.

Go­dzinę póź­niej bu­szo­wała po su­per­mar­ke­cie spo­żyw­czym, ro­biąc pod­sta­wowe za­kupy, i kiedy stwier­dziła, że ma wszystko, po­je­chała naj­pierw do mar­ketu bu­dow­la­nego, a póź­niej do sklepu elek­trycz­nego po pod­grze­wacz.

– Ma pani fa­chowca, żeby to za­mon­to­wał? – za­py­tała sym­pa­tycz­nie wy­glą­da­jąca sprze­daw­czyni.

– Z ta­kim dro­bia­zgiem sama so­bie po­ra­dzę. Niech mi pani do­rzuci jesz­cze ta­śmę si­li­ko­nową – od­po­wie­działa Zośka, spraw­dza­jąc w pu­dełku pod­grze­wa­cza, czy wszystko w nim jest.

– A śred­nica ru­rek jest taka sama? – do­py­tała ko­bieta.

– Tak, spe­cjal­nie zmie­rzy­łam, jaki mam prze­krój rury.

Po wyj­ściu z elek­trycz­nego ro­zej­rzała się spo­koj­nie i do­kład­nie. Zo­ba­czyła dwa sklepy z odzieżą, za­baw­kowy i pa­pier­ni­czy. Wrzu­ciła ku­piony pod­grze­wacz do sa­mo­chodu za­par­ko­wa­nego przy kra­węż­niku i po­sta­no­wiła się przejść wzdłuż ewi­dent­nie han­dlo­wej ulicy mia­sta. Mi­jała spo­żyw­czaki, sklep mię­sny i rybny, den­ty­stę i w końcu zna­la­zła to, czego tak na­prawdę szu­kała. Pie­kar­nia-cu­kier­nia „Ba­stu­siow­ski i syn” zwra­cała uwagę nie tylko szyl­dem, ale też roz­cho­dzą­cym się wszę­dzie za­pa­chem świeżo upie­czo­nego chleba. We­szła do sklepu i sta­nęła w jed­nej z dwóch ko­le­jek, omia­ta­jąc spory lo­kal cie­kaw­skim spoj­rze­niem. Po pra­wej stro­nie cią­gnęły się półki za­sta­wione wsze­la­kimi ro­dza­jami pie­czywa, po le­wej pysz­niły się cia­sta, cia­steczka, muf­finki, ka­napki, prze­ką­ski na słono i na słodko. Na wprost znaj­do­wały się dwa sta­no­wi­ska ka­sowe. Sześć osób z ob­sługi bie­gało i pa­ko­wało za­mó­wie­nia, a dwie ka­sjerki non stop wy­sta­wiały ra­chunki. Po­mię­dzy ka­sami Zośka zo­ba­czyła ogromny eks­pres do kawy, przy któ­rym uwi­jała się jak w ukro­pie bar­dzo szczu­pła i sprytna dziew­czyna z wło­sami czer­wo­nymi jak chiń­ska flaga. Ruch w pie­karni pa­no­wał tak wielki, że drzwi pra­wie się nie za­my­kały, ale i ob­sługa dzia­łała eks­pre­sowo. Zośka wy­szła z ko­lejki i po­de­szła do dziew­czyny pa­rzą­cej kawę.

– Prze­pra­szam, mam py­ta­nie – za­gad­nęła.

– Czego pani so­bie ży­czy? – Dziew­czyna od­wró­ciła głowę od eks­presu, nie pusz­cza­jąc me­ta­lo­wego kubka, w któ­rym pie­niło się mleko.

– Je­stem cu­kier­niczką i szu­kam pracy. Nie znaj­dzie się tu­taj ja­kiś wolny eta­cik?

– Nie wiem, czy na sta­no­wi­sku cu­kier­nika, ale…

– W su­mie jest mi obo­jętne, co będę ro­biła – do­dała Zośka szybko.

– Pro­szę po­cze­kać – od­po­wie­działa czer­wo­no­włosa i do­koń­czyła przy­go­to­wy­wa­nie kawy, a w mię­dzy­cza­sie kiw­nęła na młodą dziew­czynę pra­cu­jącą przy pa­ko­wa­niu ciast.

Już po chwili Zo­sia zo­stała po­pro­szona na tyły pie­karni, gdzie panna od eks­presu po­pro­wa­dziła ją do czę­ści biu­ro­wej.

– Baśka. – Czer­wona przed­sta­wiła się i po­dała Zo­śce rękę.

– Zośka. Długo tu pra­cu­jesz?

– A chyba ze trzy lata. Fajne sze­fo­stwo, w miarę przy­zwo­ite pie­nią­dze, tylko na­ro­bić się trzeba jak wół. Przez osiem go­dzin nie usią­dziesz, a pra­cu­jemy na trzy zmiany na wszyst­kich sta­no­wi­skach i w pie­karni, i w skle­pie. Sporo lu­dzi nie wy­trzy­muje ta­kiego tempa, przez co szybko od­cho­dzi.

– Ja się tam cięż­kiej pracy nie boję.

Po wej­ściu do biura, które wy­glą­dało jak se­kre­ta­riat, Ba­sia przy­wi­tała się z sie­dzącą tam star­szą ko­bietą i za­py­tała, czy jest Szy­mon.

– Jest – od­po­wie­działa i wska­zała dłu­go­pi­sem w stronę drzwi pro­wa­dzą­cych do ga­bi­netu wspo­mnia­nego Szy­mona.

Ba­sia stuk­nęła w drzwi i od razu je otwo­rzyła.

– Dzień do­bry, sze­fie, mam dziew­czynę chętną do pracy. – Od­wró­ciła się do Zośki i z uśmie­chem do­dała: – Po­wo­dze­nia.

Zośka we­szła do ga­bi­netu, gdzie zo­stała przy­wi­tana sze­ro­kim uśmie­chem mło­dego i przy­stoj­nego męż­czy­zny. Zdzi­wiła się nieco, bo spo­dzie­wała się ko­goś zde­cy­do­wa­nie star­szego, ale za­raz przy­po­mniała so­bie szyld, na któ­rym wy­raź­nie było za­zna­czone: „syn”. Mu­siała więc tra­fić na wspo­mnia­nego po­tomka wła­ści­ciela. Męż­czy­zna wstał i z mi­łym uśmie­chem uści­snął dłoń Zośki.

– Dzień do­bry, Szy­mon Ba­stu­siow­ski.

– Dzień do­bry, Zo­fia Go­rzel­ska. Mam na­dzieję, że znaj­dzie się dla mnie ja­kieś za­ję­cie. Z za­wodu je­stem cu­kier­ni­kiem, ale mogę ro­bić wszystko. Ob­słu­gi­wać kasę czy eks­pres też po­tra­fię.

– A szmata i miotła?

Zośka do­strze­gła błysk roz­ba­wie­nia w oku szefa.

– Ten sprzęt też mam nie­źle opa­no­wany – pod­jęła za­bawę.

Szy­mon uśmiech­nął się, po­ka­zu­jąc rząd bia­łych zę­bów i wska­zał Zo­śce fo­tel przed biur­kiem.

– Po­trze­bu­jemy lu­dzi do pracy i je­żeli chcesz, mo­żesz za­cząć na­wet od ju­tra. – Zo­śce bar­dzo spodo­bało się, że od razu prze­szedł na „ty”. – Mi­sia, zna­czy Mi­cha­lina, na­sza księ­gowa, da ci do­ku­menty do wy­peł­nie­nia. Masz ksią­żeczkę sa­ne­pi­dow­ską?

– Na szczę­ście za­bra­łam ze sobą do­ku­menty, więc mogę je do­star­czyć na­wet za go­dzinę.

– Za­bra­łaś? – za­py­tał, marsz­cząc brwi.

– Tak, przy­je­cha­łam do Na­my­słowa do­piero wczo­raj, ale mam za­miar zo­stać dłu­żej. Chcę po­sprzą­tać dom po pra­dziad­kach, a w Kra­ko­wie nic mnie nie trzyma.

Ba­stu­siow­ski przy­glą­dał się Zo­śce na tyle długo, że aż ją to tro­chę zde­ner­wo­wało. I kiedy ner­wowo po­pra­wiła się na fo­telu, otwo­rzył jed­nak usta.

– Je­steś od Go­rzel­skich? Do­brze usły­sza­łem na­zwi­sko?

– Tak. Do­mek po pra­dziad­kach stał pu­sty, więc…

– Mó­wisz o sta­rym domu Go­rzel­skich? Spę­dzi­łaś tam noc?

W gło­sie Szy­mona wy­czuła nutkę ni to nie­do­wie­rza­nia, ni to pa­niki i po­czuła się dziw­nie.

– So­lid­nie się wy­spa­łam – po­twier­dziła. – W tym domu je­dy­nym pro­ble­mem jest brak ła­zienki, ale pod każ­dym in­nym wzglę­dem wszystko gra. Mogę wie­dzieć, skąd te py­ta­nia?

– A, bo wiesz, jak jest w ta­kich nie­du­żych mia­stach. Ktoś kie­dyś zo­ba­czył błysk świa­tła w oknach i po­szła plota, że tam stra­szy.

– Bzdury – prych­nęła. Z ja­kie­goś nie­wy­ja­śnio­nego po­wodu słowa Szy­mona wy­pro­wa­dziły ją z rów­no­wagi. – Nic się tam dziw­nego nie dzieje. Wra­ca­jąc do mo­jej pracy, na­prawdę mogę za­cząć od ju­tra?

– Tak, wi­dzimy się o pią­tej trzy­dzie­ści.

– Su­per! – ucie­szyła się i pod­nio­sła z miej­sca.

– Gdy­byś po­trze­bo­wała po­mocy, nie krę­puj się, w miarę moż­li­wo­ści ktoś z za­łogi za­wsze ci jej udzieli.

– To bar­dzo miłe, dzię­kuję.

Wy­szła z ga­bi­netu szefa, chwilę po­roz­ma­wiała z księ­gową, która ka­zała do sie­bie mó­wić „Mi­sia” i od razu ostrze­gła, że w fir­mie wszy­scy mó­wią so­bie po imie­niu, na­wet ci naj­młodsi do naj­star­szych.

Za­do­wo­lona i uśmiech­nięta Zośka wró­ciła do domu. Wnio­sła do kuchni za­kupy i do­piero te­raz spoj­rzała na za­byt­kową lodówkę o pięk­nej na­zwie Mińsk. Po­cią­gnęła za rączkę i otwo­rzyła przed­po­to­powe cudo. Nie dzia­łała, więc dziew­czyna spraw­dziła wtyczkę, ale ta grzecz­nie tkwiła w gniazdku. A prąd był.

– No to nie mam lo­dówki – wes­tchnęła, jed­nak za­raz po­my­ślała, że ju­tro w pracy po­pyta lu­dzi. Skoro w Kra­ko­wie miała zna­jo­mego, któ­rego wszy­scy na­zy­wali Jó­zek Złota Rączka, pew­nie w Na­my­sło­wie też ko­goś ta­kiego mają.

Po zje­dze­niu szyb­kiego obiadu za­brała ku­pione w mar­ke­cie bu­dow­la­nym farby, pę­dzel, wa­łek i kilka in­nych ak­ce­so­riów, po czym ru­szyła do­pro­wa­dzić sła­wojkę do stanu uży­wal­no­ści.

Po­wy­ry­wała chwa­sty wo­kół drew­nia­nej ubi­ka­cji, oczy­ściła śro­dek z pa­ję­czyn, po­rząd­nie za­mio­tła każdy kąt ma­lut­kiego po­miesz­cze­nia, na­oli­wiła za­wiasy, po czym po­ma­lo­wała wnę­trze na nie­bie­sko. To po­szło jej cał­kiem spraw­nie, go­rzej sprawa wy­glą­dała na ze­wnątrz. Zna­le­zioną w stajni starą dru­cianą szczotką oczy­ściła de­ski z mchu i in­nych za­nie­czysz­czeń, papę na da­chu w kilku miej­scach uszczel­niła spe­cjalną ta­śmą i rów­nież za­brała się za ma­lo­wa­nie. W po­ło­wie pracy przy tyl­nej ścia­nie zo­ba­czyła, że ktoś stoi za pło­tem i przy­gląda się jej z uwagą. Męż­czy­zna mógł mieć spo­koj­nie koło osiem­dzie­siątki. Pra­wie łysa głowa od­bi­jała pro­mie­nie ma­jo­wego słońca, a na­zna­czona upły­wem czasu twarz uśmie­chała się nie­pew­nie. Zośka po­de­szła do płotu.

– Dzień do­bry – przy­wi­tała się grzecz­nie.

– A do­bry, cie­pły – od­po­wie­dział gło­sem prze­żar­tym przez ni­ko­tynę. – Co ty tu, dziecko, ro­bisz?

– Sła­wojkę do­pro­wa­dzam do po­rządku, że­bym mo­gła ko­rzy­stać bez ubru­dze­nia się za każ­dym ra­zem, jak do niej wejdę. Mieszka pan tu obok? – Wska­zała dom za pło­tem.

– Od uro­dze­nia – po­twier­dził. – Peł­czy­niak Wal­de­mar je­stem.

– Zośka Go­rzel­ska. Wy­cho­dzi na to, że je­ste­śmy są­sia­dami. – Wy­su­nęła rękę i po­dała ją dziad­kowi.

Ale męż­czy­zna do­piero po chwili i z wi­docz­nym wa­ha­niem po­dał jej swoją, bacz­nie się dziew­czy­nie przy­glą­da­jąc.

– Je­steś od Go­rzel­skich? – za­py­tał, jakby chcąc się upew­nić, czy do­brze usły­szał na­zwi­sko.

– Tak, z Kra­kowa. Je­stem córką Grze­go­rza. Przy­je­cha­łam zro­bić po­rzą­dek z rze­czami po pra­dziad­kach i ciotce.

– Prze­cież Grze­gorz wie… – szep­nął sta­rzec, pa­trząc na dom Zośki. – Co on…

Pan Wal­de­mar lekko po­bladł i za­ci­snął dło­nie na drew­nia­nych szta­chet­kach płotu.

– Pa­nie Peł­czy­niak, wszystko w po­rządku? – Zośkę za­nie­po­ko­iło jego za­cho­wa­nie. – Może we­zwać ko­goś?

– Nie, w po­rządku. Oj­ciec nie miał nic prze­ciw, że­byś tu przy­je­chała?

– Wcale. Dał mi klu­cze i po­wie­dział, że mam z tym do­mem ro­bić, co chcę. A że nic mnie w Kra­ko­wie nie trzyma, do­mek jest fajny mimo braku ła­zienki, to na do­da­tek do­sta­łam dzi­siaj pracę w pie­karni, mam więc za­miar zo­stać dłu­żej. Dla­tego ma­luję ki­bel, bo przy­pusz­czam, że na zro­bie­nie ła­zienki w domu jesz­cze długo nie bę­dzie mnie stać. Ale przy oka­zji za­py­tam: nie ma tu­taj ko­goś, kto by mi na­pra­wił lodówkę?

– Na­wet nie szu­kaj, nikt nie prze­kro­czy progu tego domu.

Po tych sło­wach sta­rzec od­szedł spo­koj­nym kro­kiem, zo­sta­wia­jąc Zośkę z otwar­tymi ze zdzi­wie­nia ustami.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: