Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Heretyk z familoka. Biografia Janoscha - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
30,00

Heretyk z familoka. Biografia Janoscha - ebook

Urodził się w robotniczej dzielnicy Zabrza. Koszmary dzieciństwa przez długie lata egzorcyzmował alkoholem. Wyrzucony z Akademii Sztuk Pięknych w Monachium zyskał sławę jako rysownik o niepodrabialnym stylu. Stworzona przez niego para bohaterów Miś i Tygrysek, popularnością przebiła postaci z kreskówek Disneya – ale przekorny i obrazoburczy Janosch ilustrował także dzieła markiza de Sade i Charlesa Bukowskiego.

Jego życie to pasmo malowniczych i awanturniczych epizodów: paryskie lata wypełnione jazzem, motocyklowe włóczęgi po Lazurowym Wybrzeżu, hippisowskie balangi w Monachium, spalenie całego dobytku i ucieczka na Wyspy Kanaryjskie. Ocalenie i szczęście pod słońcem południa. Wolność, anarchizm i oświecenie mądrością Wschodu.

Janosch – pisarz, rysownik, mędrzec i heretyk, bluźnierca i człowiek boży. Niechętnie udziela wywiadów, a jednak zaufał Angeli Bajorek i odsłonił przed nią swoje tajemnice, dzięki czemu stał się bohaterem jednej z najbardziej fantastycznych biografii, jaką można sobie wyobrazić.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-3478-9
Rozmiar pliku: 16 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_ŻYCIE NA HAMAKU, CZYLI
JAK POZNAŁAM JANOSCHA_

------------------------------------------------------------------------

Większość czasu spędza w lnianym hamaku w żółte pasy, który nazywa Elisabeth. Gdy chce z niego wstać, dziarsko łapie obiema rękami za liny, podnosi się – i oto przede mną staje niemal dwumetrowy, krzepki osiemdziesięciolatek o twarzy poczciwca, z bujną czupryną i siwym wąsem. Uśmiech rzadko znika z jego twarzy.

„Może winka, sam zrobiłem”, proponuje i schodzi do piwniczki. Wraca z solidną butelką z grubego szkła. Białe wytrawne wino jest mocne i dobre, zrobione z winogron posadzonych przez jego żonę Ines.

Z alkoholem Janosch przez lata miał bliską, choć trudną znajomość: swoje najsłynniejsze książeczki dla dzieci pisał podobno wyłącznie na rauszu, a gdy tworzył _Cholonka_, potrzebował czterdziestu butelek ginu, aby wypędzić z siebie złe duchy pamięci o dzieciństwie.

Szemrana wódka być może kiedyś ocaliła mu życie, gdy ciężko zapadł na zdrowiu w pociągu pełnym powojennych uchodźców, ale i od razu niemal go zabiła, przy okazji skazując na ból ciągnący się przez wiele kolejnych lat. Dziś już tylko czasami popija wino do obiadu. „Alkohol miesza w głowie. W Polsce piło się spirytus rozcieńczony z wodą. Miejscowi powiadają, że to dlatego Polacy nie wygrywali wojen”, mówi. „Moje ulubione wino to czerwone. Kiedy nie mam czerwonego, piję białe. Kiedy nie mam białego, piję wodę. Kiedy nie mam wody, zapominam o tym, że chce mi się pić. Oto zagadka mojego szczęścia”¹.

Mimo swoich 84 lat Janosch jest roześmiany i młodzieńczy. W dzieciństwie wątły astmatyk poniewierany przez rówieśników, w młodości wieczny pechowiec, odrzucany przez akademie i ignorowany przez dziewczyny, wreszcie pisarz, który spędził wiele lat na mocowaniu się z krzywdami wyrządzonymi mu przez wszelkie instytucje władzy: rodzinę, państwo, religię, wydawnictwa.

Dziś ten wyznawca samozwańczej Janoschowej odmiany buddyzmu, zahartowany przez jogę i wygrzewający się w hiszpańskim słońcu, jest szczęśliwym człowiekiem. Swoją receptą na dobre życie wielokrotnie dzielił się w książkach i wywiadach.

_Większość czasu spędza w lnianym hamaku w żółte pasy, który nazywa Elisabeth._
Janosch w hamaku. Archiwum Janoscha

„Im mniej potrzebujesz, tym więcej masz”, powtarza. Twierdzi, że jego największe życiowe przyjemności to „jedzenie i heretykowanie”. I nie rzuca słów na wiatr. Gdy w restauracji kończy swoją niemałą porcję mięsa, śmiało częstuje się jeszcze sporymi garściami paelli, nie dbając o zbędne konwenanse.

Nie jest łatwym rozmówcą, a na jego pustelniczej naturze i skłonności do psot potknął się niejeden dziennikarz. Nie znosi mediów – to, między innymi, z tego powodu od dawna mieszka na wyspie – a gdy już musi z kimś rozmawiać, często celowo przeinacza fakty lub opowiada zmyślone na poczekaniu historie.

Choć kanwą wielu jego książek są osobiste przeżycia, nigdy go nie interesowało zwierzanie się biografom. Nie miał do nich zaufania. W opowiadaniu „_Magiczny życiorys”_ (_Magischer Lebenslauf_) wspominał, że ludzkie życie składa się ze spisywania co pewien czas pobieżnych biogramów: urodzony dnia, w miejscowości, uczęszczał do szkoły. „Ale takie życiorysy są nudne jak stary chleb”², pisał.

Nie zdradzał też szczególnej ochoty na korespondencję. Mój list do Janoscha – wysłałam go jeszcze jako studentka germanistyki zafascynowana dziwnym oryginałem, który stworzył Misia i Tygryska i który wychował całe pokolenie dzieci – wylądował w koszu. Czyżby przekroczył tygodniowy limit? Co poniedziałek do drzwi Janoscha pukał listonosz i gdy okazywało się, że listów przyszło więcej niż trzydzieści, wszystkie bez czytania trafiały na makulaturę. „Czy wyjechałem na tę wyspę, ażeby tam do końca życia czytać pocztę? Mam wrażenie, że pisze do mnie niemal każdy na tym świecie, codziennie dwadzieścia, trzydzieści listów, albo więcej, uciekłem stamtąd, żeby rozprostować tu nogi – hamak!”³, przyznawał w swojej książce _Gastmahl auf Gomera_ (Uczta na Gomerze).

Jednak nieoczekiwanie samotnik z Teneryfy zmienił zdanie. Piętnaście lat po tamtej nieudanej próbie, przymierzając się do udziału w konferencji na uczelni, spróbowałam jeszcze raz.

Pojechałam do Zabrza, gdzie w 1931 roku, w familoku przy ulicy Ciupkaweg, urodził się niejaki Horst Eckert, późniejszy Janosch. Sięgnęłam do źródeł: odwiedziłam miejskie archiwa, biblioteki, kościoły, w których ochrzczono i bierzmowano „pobożnego heretyka” (jak sam lubi siebie nazywać), poznałam tych, którzy Janoscha znali, i tych, którzy go podziwiają. Dowiedziałam się o sprawach, których on sam nie był do końca świadom. Wysłałam uprzejmego e-maila z informacjami, czego się o nim dowiedziałam, i prośbą o kontakt. List opatrzyłam cytatem z „_Magicznego życiorysu”_.

I odpisał. Serdecznie i z zainteresowaniem. Najwidoczniej zmienił zdanie o życiorysach. Teraz na nowo uwierzył w ich przydatność, twierdząc, że nie byłby tym, kim jest, gdyby nie miejsce i okoliczności jego urodzenia. „Najlepiej będzie, kiedy Pani mi będzie zadawała pytania, a ja będę odpowiadał”, pisał.

Niebawem grzeczność, ku mojemu zaskoczeniu, zmieniła się w wylewność i codzienne, jak sam nazwał to w swojej wymyślonej polszczyźnie, rozmowanki z Janoszkiem. Pytania budziły w jego pamięci do życia stare historie, ale też otwierały na nowo niezagojone rany z przeklętego dzieciństwa.

Skryty pustelnik najwyraźniej mi zaufał, i to do tego stopnia, że oprócz odpowiedzi na pytania przesyłał cotygodniowe „kazanie niedzielne”, zdjęcie nowej sztucznej szczęki, przepisy kulinarne, a czasami zwierzał się z osobistych spraw. By sparafrazować tytuł jego książki – zostałam „szczęściarą, która poznała Janoscha”. Los chciał, że pierwszy z prawie ośmiuset e-maili, które dostałam od niego w odpowiedzi, nosił właśnie tytuł „Glück” (Szczęście).

Być może gdyby los miał akurat inny kaprys, Janosch nazywałby się dzisiaj tak jak w paszporcie: Horst Eckert. Gdyby został w Polsce, administracyjnie zmieniono by mu imię na swojskiego polskiego Heńka i wytłumaczono to „błędem zapisu przez niemieckiego urzędnika”.

Byłby pewnie ślusarzem w którymś z zabrzańskich zakładów, jadł co niedziela roladę z kluskami, popijał piwo tyskie, oglądał telewizję regionalną, a w wolnych chwilach malował śląskie dziouchy, hałdy czy kościoły. Pewnie miałby opinię lekkiego ekscentryka, ale to nic nie szkodzi, wielu takich przecież widywano w okolicy.

Może nawet doczekałby się wspomnienia na wystawie sztuki malarzy amatorów w lokalnym domu kultury.

Ale tak się nie stało i chłopak z Zaborza-Poręby napisał kilkaset książek, kochanych przez dzieci na całym świecie, i dorobił się fortuny. A na koniec pokazał figę literackiemu światkowi, dał sobie spokój ze sławą i zamieszkał na Teneryfie.

Jednak by się dowiedzieć, jak do tego doszło, trzeba cofnąć się do początku. Czyli do blaszanego wiadra.

------------------------------------------------------------------------

¹ Janosch, _Von dem Glück, als Herr Janosch überlebt zu haben_, Merlin Verlag, Gifkendorf 1994, s. 32

² Janosch, _Magischer Lebenslauf_, w tegoż: _Der Musikant in der Luft und andere Geschichten_, Beltz und Gelberg, Weinheim und Basel 1992, s. 51.

³ Janosch, _Gastmahl auf Gomera_, Goldmann Verlag, München 1997, s. 91

_W WIADRZE URODZONY_

------------------------------------------------------------------------

_„Nigdy życie nie było tak bardzo w porządku jak tam. Kiedy się nie zna niczego innego, niczego też się nie pragnie. I w zimie było ciepło od pieca”._

I

Akuszerka miała na nazwisko Rassmann i przyjechała z Maciejowa, pięć przystanków tramwajem od domu. Poród, w tym przejazd w tę i z powrotem, kosztował jedenaście reichsmarek. Tej sumy Janosch nie zapomni nigdy – matka wypominała mu ją przez całe życie¹. Izba była ciemna, bo prądu wliczonego w czynsz wystarczało na jedną nędzną lampkę. W izbie stał kredens, a na nim gipsowy Jezus przystrojony girlandą z bibułki i błyszczącą aureolą z pirytu, „kociego złota”. Obok piec ze zbiornikiem do grzania wody i blaszane zużyte wiadro wielkości dużej miednicy, takie samo jak u innych mieszkańców familoka².

_I w takim właśnie wiadrze urodził się Horst, syn gospodyni Hildegardy Głodny i komiwojażera Johanna Valentina Eckerta._
Mały Horst w wieku 8 miesięcy. Archiwum Janoscha

I w takim właśnie wiadrze urodził się Horst, syn gospodyni Hildegardy Głodny i komiwojażera Johanna Valentina Eckerta. Według jego własnej relacji, miał ważyć imponujące pięć i pół kilograma, „tyle, co dobrze odżywiona gęś”³.

Przyszedł na świat w roku, w którym nad Śląskiem przeleciał sterowiec Graf Zeppelin, Bela Lugosi zagrał hrabiego Drakulę, a w Nowym Jorku uroczyście otwarto Empire State Building. Słońce stało tego dnia w znaku Ryb.

Kto się urodzi pod tym znakiem, powie później Janosch, będzie świetnie pamiętał wszystko, co przeżył. 11 marca 1931 roku: jedynki i trójki będą towarzyszyły mu później na każdym kroku.

Ojca przy narodzinach nie było. Odsiadywał karę trzech miesięcy więzienia za przemyt do Polski kamieni do zapalniczek. Za taki kamień, mówili, można dostać od Polaków dziesięć jaj. Bieda u nich piszczy, chodzą z dziurą w bucie, ale za to kur i jaj mają do syta. Johann zawijał kamienie w brudną chusteczkę do nosa, sądząc, że takiej szmaty celnicy na pewno nie będą chcieli dotykać. Celnik jest przecież urzędnikiem i nie maca byle czego. Nie chcąc wzbudzać podejrzeń o szmugiel, ojciec wychodził z pustymi rękami, za to z wypchanymi kieszeniami. Ale kto by szedł do Polski bez żadnego bagażu, nawet jednej starej teczki? Ta ogromna chęć niezwracania na siebie uwagi wydała się celnikom tak podejrzana, że Johann Eckert trafił do więzienia. Ale już wkrótce stał się na nowo obywatelem bez skazy: wiedział, co komu powiedzieć i kiedy zapłacić ile trzeba, więc dzięki dyskretnej łapówce wpis o karze szybko zniknął z rejestru. Inaczej zamknęłyby się przed nim wszystkie drzwi, zwłaszcza te do partii⁴.

Janosch umieści potem w swojej pierwszej śląskiej powieści _Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny_ scenę, która będzie przypominała okoliczności jego narodzin: „Tylko z tym Stanikiem to była istna męka. W najcięższej dla Michci godzinie chachor siedział u Kapicy w szynku, wygłaszał wielkie mowy o swoim synu, którego miał dziś lub jutro urodzić. (…) A Michcia Cholonek, już prawie matka, siedziała na szezlongu w mieszkaniu swojej mamulki, sama, opuszczona przez wszystkich, z dzieckiem w brzuchu, żona takiego, co to u Waleski węgiel rozwoził i gówno go to wszystko obchodziło”⁵.

Dziecko ochrzczono dziesięć dni później w nowym kościele Świętej Jadwigi w Hindenburgu. Murowany kościół rozsypałby się przez szkody górnicze, więc postawiono drewniany, ale potężny, w kształcie namiotu, otoczony z czterech stron wieżami. Rodzicami chrzestnymi syna Eckertów zostali ciotka nowo narodzonego Emma i kumpel ojca od kieliszka Viktor Sachnik, który śmierdział trutką na myszy i tabaką, a oczy miał zawsze czerwone z przepicia, jak u głuszca. Wątłemu chłopcu nadano imię dumne i bojowe: Horst. Ojciec, który starał się wówczas ukryć swoje polskie pochodzenie i przypodobać nazistowskiej partii NSDAP, nazwał tak syna na cześć zastrzelonego rok wcześniej _Sturmführera_ SA Horsta Wessela, „nazistowskiego męczennika”, bojówkarza i prawdopodobnie sutenera. Mało kto mówił jednak do najmłodszego Eckerta po imieniu.

_Dziecko ochrzczono dziesięć dni później w nowym kościele Świętej Jadwigi w Hindenburgu._
Świadectwo chrztu nr 152. Archiwum kościoła Świętej Jadwigi w Zabrzu

_Murowany kościół rozsypałby się przez szkody górnicze, więc postawiono drewniany, ale potężny, w kształcie namiotu, otoczony z czterech stron wieżami._
Kościół Świętej Jadwigi. Andrzej Dutkiewicz, Dariusz Guz, Ryszard Kipias, Rafał Ciniewski-Mirosław. www.zabrze-aplus.pl

Babka mówiła do wnuka: Chopeczku, Chłopku, Chopek, dziadek – Chottku, a dzieci z okolicy – Totku. Ojciec rzadko bywał trzeźwy i poważny, ale kiedy mu się już zdarzało, zwracał się do syna imieniem nadanym na chrzcie. Gdy zaś był w dobrym humorze, nazywał go Jankiem, tak jak do niego samego mówiła jego matka.

Jednak chociaż miał tak wiele imion, mały Horst czuł się bezimienny. Gdy dorósł, wybrał sobie własne imię, a może wybrał mu je los: Janosch.

II

Chłopiec zamieszkał z rodziną matki w familoku numer 6 przy ulicy Ciupkaweg, nazwanej tak na cześć znanego zabrzańskiego piekarza Philippa Ciupki. Zaledwie kilka dekad wcześniej w okolicy powstały pierwsze szyby węglowe, a wraz z nimi nowe ulice, domy dla robotników, szkoły, kościoły i sklepy. Osada Zaborze-Poremba stawała się robotniczym miasteczkiem, do którego wciąż spływali nowi mieszkańcy. Państwo pruskie ściągało ludzi do kopalń Królowa Luiza i Królowa Luiza Wschód o wiele znośniejszymi warunkami pracy i wyższymi zarobkami niż w kopalniach hrabiów Ballestrema i Schaffgotscha w sąsiedniej Rudzie.

81-letni czytelnik katowickich „Poglądów” Emanuel Majnusz wspominał po latach, że załoga Królowej Luizy miała co roku „święto górnicze z przydziałem dla każdego górnika: 1 kg kiełbasy, 6 bułek, 3 litrów piwa i 5 cygar. W kopalniach od wieczora do następnego dnia rano odbywały się tak zwane bale górnicze, do których bezpłatnie przygrywała orkiestra kopalniana”⁶. Takie warunki były bardziej niż przyzwoite.

_Chłopiec zamieszkał z rodziną matki w familoku numer 6 przy ulicy Ciupkaweg._
Ulica Piekarska. Archiwum Janoscha

Za tę niemiecką hojność zaborzanie odwdzięczyli się głosami w plebiscycie górnośląskim z 1921 roku. Do młodej, zaledwie trzyletniej, Rzeczpospolitej trafiła położona za rzeką Czarniawką Ruda. A Zaborze i Poremba z ich mieszkańcami – miejską biedotą, chorowitymi górnikami, domokrążcami, ładowaczami wagonów i tragarzami kamieni mówiącymi po polsku i po niemiecku, a głównie po śląsku – zostały w Niemczech.

„W gruncie rzeczy było obojętne, czy Czarniawka śmierdziała, czy nie, bo dokładnie rzecz rozpatrując, należała w połowie do Polaków”, pisał potem Janosch w _Cholonku_. Rzeka była ściekiem, do którego spływały brudy z okolicznych domów, a zarazem granicą z Polską, w której prawie każdy miał krewnych. Suchą stopą szło się pół godziny, ale gdy ktoś chciał skrócić sobie drogę i zabrać tyle towaru na szmugiel, ile chciał, brnął nocą przez Czarniawkę, a potem maszerował w mokrym ubraniu. Kto się przeprawiał przez rzekę po ciemku, musiał być przemytnikiem albo komunistą, więc zdarzało się, że celnicy – i polscy, i niemieccy – strzelali bez ostrzeżenia, kiedy tylko zobaczyli, że coś się rusza w ciemności. Wystarczyła flinta kaliber 11 albo karabin z pierwszej wojny. Czasem przemytnicy wykańczali zresztą siebie nawzajem. Gdy jeden z nich miał przy sobie broń, za jej pomocą pozbywał się towarzysza i zabierał jego kontrabandę. Janosch widział na własne oczy, jak skończył pewien szmugler – z głową w mule, nogami do góry. Zastrzelony.

Na mapach nakreślono więc Górny Śląsk polski i niemiecki, ale już wcześniej o ten kawałek ziemi spierali się książęta polscy i królowie czescy, Habsburgowie i Hohenzollernowie. Gdy wygrali ci ostatni, pod wodzą króla Fryderyka II, na ziemie górnośląskie zaczęli tłumnie przybywać osadnicy z Prus. Gdy Goethe przyjechał do Tarnowskich Gór, wówczas noszących nazwę Tarnowitz, aby zobaczyć pierwszą na kontynencie maszynę parową, napisał wiersz o krainie położonej „z dala od wykształconych ludzi, na kresach Rzeszy”⁷.

Ten obraz zacofanego obszaru – którego mieszkańcy, „na wpół dzicy, są jak małe, niewychowane dzieci, pełni wszystkich dobrych i złych cech dziecka”⁸, i mówią pogranicznym, ni to polskim, ni to niemieckim dialektem, zwanym pogardliwie _wasserpolnisch_ – ugruntował się w świadomości pruskich zarządców. Niedługo później na Górnym Śląsku odkryto bogate złoża węgla i rud żelaza, a wiejski dotąd krajobraz zaroił się od kominów kopalń i hut. Najbardziej prowincjonalne, dalekie rubieże Prus zamieniły się w jeden z najnowocześniejszych obszarów Europy, z całym inwentarzem rewolucji przemysłowej: technologicznym pędem, rosnącymi miastami, pyłem węglowym spowijającym niebo.

Tylko bieda zwykłych mieszkańców pozostała taka sama, choć już nie rolnicza, flisacka i tkacka, lecz robotnicza.

Część Górnego Śląska, w której urodził się Janosch, zamieszkiwała etniczna mieszanina. On sam najlepiej podsumuje jej dzieje w _Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka_, opowieści o miasteczku Kłodnica, położonym przy granicy z Polską, wzorowanym, rzecz jasna, na Zaborzu i Porembie. Najpierw przychodzą tu „cholerni Hunowie na tych swoich cholernych krępych konikach”⁹, potem Francuzi „w szykownych błękitnych mundurach, szamerowanych złotem, z błyszczącymi orderami na piersiach”¹⁰ i regimenty innych jeszcze narodów, wreszcie, jak na Dzikim Zachodzie, ludzie poszukiwani gdzie indziej przez prawo, żeby „zniknąć w grubie pod ziemią, bo to przecież lepsze niż gilotyna czy praca przymusowa”¹¹. I wszyscy pozostawiają tu kilkoro dzieci, gdy tymczasem ich kraina przechodzi z rąk do rąk.

Tak powstali ludzie pogranicza. Okoliczności i zachcianki losu wymusiły na nich elastyczną tożsamość: żeby przeżyć, lepiej było zawsze trzymać z tymi, którzy rozdawali karty.

Dla swoich krajanów Janosch nieraz będzie bezlitosny. Zapytany w wywiadzie o typowo górnośląskie cechy, odpowie: „Infantylna głupota. Brak potrzeb. Skłonność do anarchii”. Jednak sam nie będzie czuł się przy tym ani trochę lepszy. „Nie mógłbym stworzyć mojego sposobu myślenia, gdybym nie miał go we krwi”, powie.

Zabrze nosiło w roku plebiscytu nazwę Hindenburg, na cześć wsławionego w bitwach feldmarszałka, i było największą wsią Europy. Rok później, w 1922, zostało najmłodszym miastem Niemiec.

Hindenburg, jak cały Górny Śląsk, rósł na węglu. Przez całe poprzednie stulecie przemysłowi potentaci, z Guidonem Hencklem von Donnersmarck na czele, stawiali tu kopalnie, huty i fabryki. Dla robotników pobudowano nowe domy, dwupiętrowe familoki z czerwonej cegły. Przy Ciupkaweg domy będą stały przez długie lata tak, jak je zbudowano, z pomalowanymi na czerwono okiennicami, błotnistym podjazdem, brukowanym przejściem pośrodku, choć Hindenburg stanie się Zabrzem, Ciupkaweg – Piekarską, w domach pojawi się kanalizacja, toalety i wszelkie wygody, a do mieszkań trafią nowi, już polscy, mieszkańcy. W końcu jednak i na nie przyjdzie czas, a w miejscu familoków powstanie Drogowa Trasa Średnicowa.

Ale za czasów Janoscha żyli tu ci, którym mieszkania przydzieliła kopalnia, jak dziadek Paweł Godny (lub, jak twierdził pewien nierozgarnięty urzędnik: Głodny; dlatego dziadek miał w dokumentach inne nazwisko niż to, którym się podpisywał). Lokum, które kosztowało go co miesiąc dwanaście marek, dostał jako inwalida. Skończył osiem klas, a potem zszedł pod ziemię i słońce widywał już tylko w niedzielę. W kopalni pracował jako rębacz, ale przysypało mu obydwie nogi. A że bał się wszystkiego, co nieznane, w tym Boga, diabła i narkozy, przed operacją wypił litr sznapsa. Co się stało dalej – do końca nie wiadomo, lecz nieszczęsny Paweł nie mógł już wrócić do kopalni i zarabiał zamiataniem ulic.

Przy Ciupkaweg zamieszkał ze swoją żoną Marią, która sprzedawała na targu warzywa i zarzynała gęsi. Doczekali się trzech córek: Hildegardy (Hidelki), Marii (Mikli) i Elżbiety (Elsele), oraz bezimiennych bliźniaków, które umarły chwilę po tym, jak się urodziły. „Kto wie, dla kogo to było dobre”, powtarzała często babka.

Ich mieszkanie miało dwie izby: jedną do spania, w której było czuć machorką, i drugą kuchenną, która śmierdziała cebulą, kapustą i maścią ichtiolową. Tą czarną, smołowatą miksturą leczono wrzody i czyraki biorące się z głodu i biedy. Horstowi zaraz po urodzeniu wyrósł taki na podbródku, więc zawinięto go w bandaże i gaziki wcześniej służące za ścierki. Wysmarowano chłopca ichtiolem tak, że cała izba przesiąkła wonią smoły na lata. Blizna została mu na całe życie.

_Przy Ciupkaweg zamieszkał ze swoją żoną Marią, która sprzedawała na targu warzywa i zarzynała gęsi._
Dziadkowie Maria i Paweł Godny. Archiwum Janoscha

_Babka dostawała resztki drobiowe z targu, więc uchodziła za najważniejszą w całym familoku._
Dziadkowie Maria i Paweł Godny. Archiwum Janoscha

W familoku nie było ani bieżącej wody, ani prawdziwej łazienki. Za potrzebą chodziło się na pole, a ścieki spływały do Czarniawki. Do kąpieli używano blaszanych wanienek stojących w ciemnej izbie; pod koniec każdego tygodnia kobiety dokonywały w nich toalety – niezbyt dokładnej, bo miejsca było tylko tyle, żeby przykucnąć. Od czasu do czasu w wannie robiła się dziura. Wtedy przychodzili Cyganie, łatali z obu stron kawałkiem blachy, kleili kitem i nitowali. Wanna znów nadawała się do użytku. Syn Hildegardy urodził się w wiadrze, gdyż wanna akurat była w naprawie.

W niektórych mieszkaniach na dwudziestu metrach tłoczyło się kilkanaście osób; w sumie w jednym budynku żyło dwanaście rodzin. Drzwi na korytarzu były stale otwarte i każdy wiedział, co się dzieje u sąsiada. Mieszkańcy nie znosili się nawzajem albo wręcz przeciwnie. Dzieci poczynali nierzadko na schodach albo w składziku na węgiel, a gdy to się stało, starzy żenili młodych rodziców.

W familoku panowała szczególna hierarchia. Na samym dole mieszkali ci, o których babka Maria mówiła z pogardą, że żrą obierki z kartofli. Do takich ludzi zaliczała też rodziców swego zięcia. Traktowała ich jak powietrze, żywili się zupą z kartoflanych ścinków. „Obierki myło się, gotowało w wodzie, soliło, a jeśli ktoś miał trochę smalcu, wystarczyła łyżka i była prawdziwa uczta. Fuj, do diabła!”¹², wspominał Janosch.

Na szczycie stali ci, którzy mieli mięso. Babka dostawała resztki drobiowe z targu, więc uchodziła za najważniejszą w całym familoku. Żeby wszyscy o tym wiedzieli, przy obiedzie otwierała szeroko okna, zaznaczając pozycję swojej rodziny wonią gęsich podrobów. I chociaż cała ulica śmierdziała jednakowo pyłem węglowym i kapuchą, to poszczególne kasty rozpoznawały się za pomocą węchu.

„Zapach związany jest z rodziną jak hymn z narodem”¹³, powie później Świętkowa, bohaterka powieści _Cholonek_ wzorowana na babci Janoscha. W jej domu na rodowy aromat składały się resztki drobiowego mięsa, kapusta, ichtiol i machorka. Jedynym wyjątkiem był dzień prania, kiedy na całej ulicy roznosiła się woń mydlin, a para leciała w niebo. Jak w _Cholonku_: „Kiedy było pranie, prali wszyscy. Czystość jest zaraźliwa. Nikt się nie wyłamywał. A jeśli się ktoś wyłamał, od razu wiedziano, co to za człowiek”¹⁴. Janosch wspomina, że babcia, która pachniała „szarym mydłem, zaczynem ciasta, kobietą”¹⁵, była pracowitą, silną gospodynią, generałem w rodzinie. Pchły i wszy zabijała paznokciami w mgnieniu oka.

Maria umiała fachowo zarzynać kury, kaczki, indyki i gęsi. Szlachtowała nawet dwieście w jeden dzień, kiedy przed świętami był popyt na ptactwo. Sprzedawała je później na targu naprzeciwko kopalni. Miała ze sobą też stare, łatane wiadro, a w nim trochę warzyw na sprzedaż. Zarobione pieniądze przywiązywała sznurkiem do swoich grubych majtek, żeby dziadek ich nie podkradał, wychodząc do gospody. Wstawała o piątej rano, wypijała trochę kawy z prażonego jęczmienia, przekąszała chlebem i wychodziła. Czasem, kiedy udawało jej się znaleźć dziadkową butelkę, pociągała do śniadania łyk wódki.

Inne handlarki nie radziły sobie z zarzynaniem ptaków, uderzały nożem nie tak jak trzeba, aż krew sikała wszędzie dookoła. Maria dorabiała sobie, wyręczając je w tej niewdzięcznej robocie. Łapała nieszczęśnika, wsadzała między kolana, żeby się nie ruszał, i szybkim cięciem kończyła jego żywot. Taki indyk bez głowy biegł potem przed siebie jak szalony, szybciej niż żywy. Babka mogła podstawić garnek i zebrać krew z tej operacji. Mieszała ją później z suchymi bułkami, które dostawała w piekarni, i robiła żymlok (bułczankę, wędlinę z podrobów ). Czasem udawało jej się dostać od rzeźnika trochę świńskiej krwi, a nawet kupić trochę pieprzu (nie za często, bo był drogi). Z pieprzem żymlok był jeszcze lepszy. W piątki, bo „piątek to dzień rybny”, jadało się śledzia z kartoflami, a w pozostałe dni to, co udało się dostać na targu. Czasem kaszę z kapustą, czasem chleb ze smalcem.

W niedzielę Maria gotowała zupę na gęsich wątróbkach. Pierworodnemu wnukowi Horstowi podawała ją na specjalnym talerzu, jedynym ze złotą obwódką. „Żeby miał złote życie”, mówiła¹⁶. Drugi wnuk Waldemar – syn Mikli Godny i sąsiada z piętra Georga Janoschki – nie miał już przywilejów wybrańca. Tylko pierworodny mógł być babcinym oczkiem w głowie. Waldemar jadł więc swoją zupę ze zwykłego talerza, ale dobre i to. W tamtych czasach najważniejsze było, żeby w ogóle mieć coś do jedzenia.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_

------------------------------------------------------------------------

¹ Niepublikowana biografia „Katzengold”, za pozwoleniem Janoscha.

² Niepublikowana biografia „Leben mit Goldrand”, za pozwoleniem Janoscha.

³ Tamże.

⁴ Janosch, _Von dem Glück, als Herr Janosch überlebt zu haben_, Merlin Verlag, Gifkendorf 1994, s. 12

⁵ Janosch, _Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny_, Wydawnictwo Znak, Kraków 2011, s. 18.

⁶ Emanuel Majnusz, _Jeszcze w sporze o „Cholonka”_, „Poglądy” 1975, nr 18, s. 20.

⁷ J. W. von Goethe, _Do Gwareckiego Związku w Tarnowskich Górach_, „Ziemia Śląska” 1993, t. 3, s. 198–199.

⁸ Pamiętniki Maxa Ringa, źródło: http://www.expolis.de/schlesien/texte/luer_pl.html (dostęp: 16.12.2014).

⁹ Janosch, _Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka_, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, s. 8.

¹⁰ Tamże.

¹¹ Tamże.

¹² Niepublikowana biografia „Leben mit Goldrand”, za pozwoleniem Janoscha.

¹³ Janosch, _Cholonek…_, dz. cyt., s. 48.

¹⁴ Tamże, s. 56.

¹⁵ Niepublikowana biografia „Leben mit Goldrand”, za pozwoleniem Janoscha.

¹⁶ Tamże.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: