- W empik go
Herman i Dorota - ebook
Herman i Dorota - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 210 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cenzury, po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby
exemplarzy.
Warszawa d. 9 Grudnia 1844 r.
Cenzor Starszy i Naczelnik K. K. C.
Niezabitowska
KAROLOWI FERDYNANDOWI
DWORZACZKOWI
Doktorowi Medycyny i Chirurgii
W DOWÓD CZCI I WDZIĘCZNOŚCI
Czytelniku!
Niosę ci powieść prosta, nie obfita w wypadki,
Lecz bogatą w obrazy. Tu mistrz na tle rodzinnym
Kilka skreślił postaci, z wyrazistemi twarzami;
Wnet je poznasz dokładnie, i zaprzyjaźnisz się z niemi:
Bo te postacie żyją i działają; każda z nich ma odrębno
Znamiona, inny sposób widzenia, a wszystkie
Zacne i uczciwe. Nic ma tu zmian kuglarskich,
Ani zwodnych błyskotek, których mierność zwyczajnie
Się chwyta, by upstrzyć swoje ramoty; lecz ujrzysz
Tu dziwna staranność w układzie i rozwinięciu:
Ile muz, tyle pieśni, a każda godna swej muzy.
Powieść dąży do końca, lecz się nigdy nie śpieszy,
I coraz szerszeni i wspanialszem płynie korytem:
Wreszcie tkliwość a nie okropność wzruszy twą duszę,
I szczęście cnych przyjaciół serce twe uweseli.
Nie weźmiesz tej powieści za krajową, i w tem jej
Wielka zaleta; bo któż wymieni pieniądz na którym
Stempel zatarty, lub co rodzinie po wizerunku
Równo do wszystkich podobnym? Dlatego Iliada {
Wieki przetrwała, że w niej Grek tak silnie odbity: *
Dlatego Jerozolima dotąd zachwyca,
Ze przedstawia jakby w zwierciedlo wieki rycerskie,
À Hiszpański DonKiszot jeszcze się nic zestarzał,
Choć już od kilku wieków śmiesznościami nas cieszy.
Dzieła te wedle słów Pańskich, są zimne albo gorące,
Przeto nie zemglą Jetnością. Ale coż mówić,
0 tych strasznych utworach bez harmonii i ruchu,
Które dzisiaj, niestety! tysiącami się lęgną?
Tu jakaś nudna istota szumne prawi wyrazy,
1 monologi swoje zabójstwami przeplata;
Lecz nikt jéj nie rozumie, i nikt ofiar nie płacze.
Tamten znów świat przeklina, lub zbawić go przyrzeka,
A nigdzie nic ma wątku, nigdzie myśli przewodniej:
Sato jaskrawe bomazy, na targach porozwieszane,
Przedstawiające dzikich karłów na głowach chodzących.
Bodaj piękny obrazek Giętego smak mógł obudzić;
Śmieją się wkoło rozkoszne błonia, niejedną
Bitwą pamiętne. Stary Wiesław siedząc pod strzechą,
Próżno syna wygląda. W szlacheckim dworku pan Miecznik
Czeka na towarzyszów, a po dawnych zaściankach,
Mrą bez pieśni Macieje. Czyżto mało przedmiotów?
Byle je w ruch wprowadzić, a gdy wszyscy ożyją,
To po starej gościnności i Hermanowi
Jaki łan żyznej ziemi, prawem czynszowćm wydzielą.
KALLIOPE
Nieszczęście i Udział.
Nie, nie widziałem jeszcze tak pustych ulic i rynku!
Toć wyludnione miasto, zda się jakby wymarło,
Ledwo zostało piętnastu. Co to nie moie ciekawość,
Oto tłumnie idą, biegną, lecą, by widzieć
Smutny pochód wygnańców. Przecież ztąd do gościńca,
Którędy oni ciągną, godzinka jest drogi,
A jednak w samo południe, wpośród kurzawy
Tam śpieszą. Ja się z miejsca nie ruszę, aby iść widzieć
Nędzę tych dobrych łudzi, uciekających z resztkami
Swojego mienia, z przeciwnych Renu wybrzeży
Przez szczęśliwy zakątek téj urodzajnej doliny.
Dobrze zrobiłaś żono, to twéj czułości dowodzi,
Żeś tam syna wysłała z przenoszoną bielizną,
Z przekąską i napojem, dla tych biednych wygnańców:
Bo dawać rzeczą bogacza! Jak on powozi,
Ten syn nasz drogi; jak on umie poskramiać rumaki;
A koczyk nowy, jak piękny, i jak wygodny,
Czworo osób w nim siądzie, i woźnica na koźle:
Teraz gdy sam syn jechał, jakże się kocz ten toczył.
Tak mówił do żony gospodarz z pod lwa złotego
Siedząc na rynku przed bramą domu i rozmyślając:,
A na to rozsądna zona tak mu odpowie:
Ojcze! nie lubię rozdawać starej bielizny,
Bo w gospodarstwie przydatna, a kupić jej nie dostanie
W razie potrzeby. Ale dziś najchętniej posłałam
Kilka lepszych nawet koszul i przyodziewku,
Gdyż słyszę o nagich prawie starcach i dzieciach.
Czy mi przebaczysz? że i twoja szafka złupiona,
A szczególniej, żem dała twój szlafrok z cienkiego
Kotonu, w indyjskie kwiaty, ciepłą (lancią
Podbity. Lecz był już znoszony, stary, nie modny.
Na to poczciwy gospodarz odrzekł z uśmiechem:
Żal mi tego szlafroka, był on z Indyjskiej materyi,
Nie łatwo zdarzy się kupić co podobnego,
Alem go już nie nosił. Teraz musi mężczyzna
Chodzić zawsze w surducie, albo w bekieszy ubrany,
Od rana w bólach; wygnane z mycką pantofle.
Patrz! przerwała mu zona, już wracają niektórzy;
Pochód musiał przeciągnąć. Patrz jacy zakurzeni,
Świecą się twarze, a każdy chustkę wyciąga
I pot ociera. Nie chciałabym w takie gorąco
Biedź tak daleko, by się namartwić smutnym widokiem;
Dosyć mi o nim słyszeć. A na to ojciec
Z wyrazem zadowolnienia: Taka pogoda
Rzadka w taki urodzaj. Da Bóg, zboże zwieziemy
Jak już zwieźliśmy siano. Niebo jest jasne
Bez żadnej chmurki, a wietrzyk wschodni powiewa,
To znak stałej pogody; zboże na pniu dojrzałe,
Jutro żniwo zaczniemy. Gdy to mówił, coraz to
Więcej wracało mężczyzn i niewiast przez rynek
Do domów, nadjechał także sąsiad z przeciwka,
Razem z córkami, przed swój dom odnowiony, w odkrytej
Landauskiéj kolasce. Człek to zamożny i pierwszy
Kupiec w tych stronach. Już się ulice ożywiły
Bo miasteczko to ludne; jest w nim kilka zakładów
Rękodzielniczych. Nasza para, siedząc przed bramą,
Patrzy się na przechodzących, i uwagami się bawi,
Wreszcie szanowna gosposia tak się odzywa:
Patrz! ot idzie ksiądz pastor, idzie sąsiad aptekarz,
Oni nam opowiedzą o tym smutnym widoku.
Nadchodzą przyjaciele, i witają małżonków,
I siadając przed bramą na drewniannćj ławeczce,
Kurz z botów otrzepują, i chustkami się chłodzą.
Wtedy po powitaniach pierwszy zaczął aptekarz,
I rzekł prawie zgryźliwie: Otoż tacy to ludzie,
Kubek w kubek jednacy, wszyscy gapić się lubią
Nad biedą swoich bliźnich. Ogień nieehno wybuchnie,
Lecą patrzyć się zaraz na niszczące płomienie;
Tłoczą się gdy zbrodniarza wiodą na rusztowanie,
Teraz każdy pośpiesza widzieć uciekających,
A nikt ani pomyśli, że los temu podobny,
W krótce spotkać go może, albo kiedyś dosięże.
Straszna to lekkomyślność, ale ludziom wrodzona.
A na to ozwał się godny, rozsądny ksiądz pastor;
Był on miasta ozdobą, z młodych w męzkie szedł lata,
Znał życie, i potrzeby swych słuchaczów oceniał,
Przejęty pismem świętem które ludziom uchyla
Tajemnice przeznaczeń, dzieła także znał świeckie,
Ten więc rzekł: Nie lubię ganić popędu natury,
Kiedy niejest szkodliwym; wszakże czego pojęcie
Ni rozum nie dokaże, często popęd ten zdziała.
Czyżby człowiek odgadnął cudny związek wszech rzeczy,
Gdyby go swą ponętą ciekawość nie wabiła?
Najprzód goni on nowość, potem szuka użytków
Z wytrwałością i znojem, wreszcie tego zapragnie
Co jest dobrem, i wznieść go, i uzacnić go zdoła.
Lekkomyślność, wesoła towarzyszka młodości,
Kryje niebezpieczeństwa, i wygaja wnet blizny
Bolesnego cierpienia, gdy takowe przeminie.
Godnym szacunku człowiek; który w latach dojrzalszych
Zpod jej władzy potęgą rozumu się wybije,
Niezachwiany wśród szczęścia, jak wśród niepomyślności,
Wytrwałością los tworzy, i wnet stratom zabiega.
Niecierpliwa gosposia teraz grzecznie ich prosi:
Raczcie nam opowiedzieć wszystko coście widzieli,
Radabym to słyszała–Trudno, rzecze aptekarz
Z pewnym przyciskiem, trndno odzyskać wesołość,
Potem, co się widziało–Trudno i wypowiedzieć
Rozliczność nędzy–Już zdaleka ujrzeliśmy,
Jeszcze przed łąką, tuman szeroki, a za nim z wzgórka
Na wzgórek przeciągające tłumy bez końca;
Mało można było rozeznać? lecz gdy zjechaliśmy
Na przeczną drogę w dolinie, jakiżto nacisk,
Co za tłum pieszych i wozów – Niestety! napatrzyliśmy
Sic aż nadto tym nieszczęsnym, których widok nas uczy,
Jak gorzką jest ucieczka, jak błogiem ocalenie.
Smutno było patrzyć na sprzęty rozmaite,
Które skrzętny gospodarz w domu zaopatrzonym
Zwykł na swych miejscach rozstawiać ku właściwemu
Użyciu (boćto każdy sprzęt jest użytecznym
I potrzebnym) jak teraz pomieszane, z pośpiechem
Popakowane, ciągną na brykach i na wozach.
Tutaj szafa, obok sito i flanelowa
Kołdra; w dziży deski od łóżka, a na zwierciedle
Prześcieradło. Ach! niestety! w niebezpieczeństwie
Zwykle człowiek rozum utracą, chwyta najlichsze
Rzeczy, a kosztowne zostawia, czego mieliśmy
Dowód oczywisty w czasie pożaru, lat temu
Będzie dwadzieścia – Otoż wieźli i teraz
Z nierozsądną troskliwością, stare graciska,
Klepki i beczki, nawet kurniki, tak przeciążając
Konie i woły. Kobiety i dzieci z zawiniątkami
Gięły się pod ciężarem rzeczy bezużytecznych;
Bo trudno jest człowiekowi rozstać się z swoją
Własnością, choćby najlichszą–I tak ciągnęli
Drogą, tłumnie i bez porządku wpośród kurzawy,
Jeden zmęczywszy bydlęta, chciałby powoli
Jechać, a drugi chciałby pośpieszać. Dokoła
Zgiełk, zamieszanie, krzyk kobiet i dzieci,
Ryk bydląt, psów szczekanie, jęczą starzy i chorzy,
Za najmniejszem wstrząśnieniem, siedząc w miçkiéj pościeli
Na obładowanych wozach–Lecz przy pagórku
Koło skrzypiąc zeszło z kolei, a wóz runął
W przykopę, wysypali się ludzie z wozu na pole
Z okropnym krzykiem, ale szczęśliwie. Za niemi
Nieco poźniej i bliżej upadły tłomoki.