Hess. Fanatyczny wyznawca - ebook
Hess. Fanatyczny wyznawca - ebook
Sprawa Rudolfa Hessa należy do największych zagadek historii. Opierając się na nieznanych materiałach z brytyjskich i niemieckich archiwów, a także na doskonałej znajomości tematyki tajnych służb oraz kulis drugiej wojny światowej, Pierre Servent opracował pierwszą wyczerpującą biografię delfina Hitlera. Rozprawia się w niej z szeregiem teorii spiskowych, jakie snuto w związku z postacią gorącego miłośnika okultyzmu, który pewnego majowego wieczoru 1941 roku niespodziewanie spadł z nieba na szkocką ziemię.
Jaki charakter miały relacje Hessa z Hitlerem, którego był jednym z pierwszych i najbliższych współpracowników i przyjaciół? Jaką rolę odgrywał Hess w III Rzeszy? Czy lecąc do Wielkiej Brytanii, wypełniał wolę Hitlera, czy był szalony, jak utrzymywano później w Norymberdze? Czy ukrywał tajemnice aż do śmierci w więzieniu Spandau? I wreszcie - czy odebrał sobie życie, czy mu je odebrano, bo za dużo wiedział?
Na te i wiele innych pytań znajdujemy wreszcie odpowiedzi we wciągającej książce - swoistym biograficznym śledztwie - w której autor odtwarza całą prawdę o jednej z najbardziej enigmatycznych postaci III Rzeszy.
Pierre Servent - wybitny specjalista w dziedzinie obronności, wieloletni wykładowca paryskiej Szkoły Wojskowej, związany również z Instytutem Wyższych Studiów Obrony Narodowej. Absolwent Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu, pisał do "La Croix" oraz "Le Monde".
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8234-446-2 |
Rozmiar pliku: | 712 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
We Francji nie ukazała się do tej pory żadna biografia Rudolfa Hessa (1894–1987). To zaskakujące, bo przecież Trzeciej Rzeszy i jej dygnitarzom poświęcono tysiące książek. Historycy, dziennikarze i badacze francuscy analizowali życie wielu innych nazistowskich kacyków, ale nikt nie zainteresował się pierwszym zastępcą Hitlera. A przecież jego sylwetka ma kilka ciekawych aspektów i pozwala uchwycić jeden z najtrwalszych, najlepiej sprofilowanych trybików stalowej machiny nazizmu. Hess był wzorcowym narodowym socjalistą, jednym z pierwszych towarzyszy walki Adolfa Hitlera. Przeglądając archiwalne nagrania defilad i nazistowskich wieców z tamtych czasów, trudno przeoczyć tę wyprężoną sylwetkę, ponurą twarz, prawą dłoń opartą o pas brunatnego albo czarnego munduru. Jego przeznaczeniem było coś więcej niż tylko podążanie śladem Hitlera – on stał się cieniem Führera. Pilot myśliwski z czasów pierwszej wojny światowej bardzo szybko zyskał zaufanie Hitlera, był jego klonem na czele partii, prawdziwym wytworem polityki czasów kryzysu1. Bardzo lubiany przez społeczeństwo za bezpośredniość, uczciwość i empatię, w oczach ludzi był sumieniem partii.
Ale pewnego majowego dnia roku 1941, w środku wojny, sumienie odleciało do Szkocji... Delfin Führera po prostu zniknął z radarów Rzeszy. Doskonały, wręcz brawurowy2 pilot wprawił wszystkich w osłupienie, wymykając się w ten sposób, żeby przedstawić Brytyjczykom plan zawarcia pokoju, gdy Hitler szykował się do napaści na Związek Radziecki, który zamierzał unicestwić. Prawdopodobnie z powodu tego tajemniczego lotu rola ministra Rzeszy znacznie bardziej interesowała naszych anglosaskich przyjaciół niż francuskich historyków. Podczas gdy na Wyspach przez ostatnie dziesięciolecia mnożyły się książki o tym nazistowskim dygnitarzu, we Francji jego nazwisko wymieniane było w dziale „Ciekawostki i psychiatria Trzeciej Rzeszy”. Najwyższy czas wydobyć go spod warstwy brunatnego pyłu.
Kwestia szaleństwa Hessa wciąż powraca w poświęconej mu literaturze – szaleństwa wyrażającego się w zamiłowaniu do ezoteryki, okultyzmu, astrologii i medycyny alternatywnej; szaleństwa, jakim był pokojowy lot, który podjął, choć wiedział, że nie czeka na niego komitet powitalny; szaleństwa widocznego w niespójnym zachowaniu podczas procesu norymberskiego i w jego postawie przez czterdzieści sześć lat pobytu w więzieniu (1941–1987) w Wielkiej Brytanii, a potem w Niemczech (Norymberga i Spandau), gdzie co jakiś czas podejmował niekiedy wręcz tragikomiczne próby samobójcze.
Pewna ironia tkwi w tym, że źródłem owych legend o szaleństwie był sam Hess. W pożegnalnym liście do Hitlera zasugerował mu takie właśnie oficjalne wyjaśnienie swojego lotu, gdyby nie powiodła się misja, jaką wziął na siebie. Pierwsi więc, w nieco pokrętnych słowach, szaleńcem nazwali go właśnie naziści, zgodnie z jego sugestią. Trzeba było przecież jakoś wytłumaczyć ludziom coś niepojętego: że ktoś tak bliski Hitlerowi, podpora władzy, mógł wplątać się w niesłychaną aferę. W Niemczech doszło do swoistego trzęsienia ziemi, depesze dyplomatyczne dowodzą jednak, że nie tylko w Niemczech: Hess odleciał! Jak coś takiego mogło się zdarzyć w Rzeszy nieustannie strzeżonej przez Gestapo? I co mógł oznaczać ten wyjazd na terytorium wroga jedynego cnotliwego pośród nazistowskich dygnitarzy? Przeciwnicy Hitlera dosłownie rzucili się na okazję i grając przeciw patetycznej propagandzie nazistowskiego reżimu, próbowali rozbroić medialną, jak to byśmy dziś powiedzieli, bombę. Po cichu, dławiąc śmiech, opowiadali sobie taki oto dowcip:
Po lądowaniu w Szkocji Hess stanął przed królem Anglii.
– Pan jest tym szaleńcem? – zapytał monarcha.
– Nie, jestem tylko jego prawą ręką! – odparł Niemiec.
Również brytyjska prasa na wesoło zapraszała innych nazistowskich kacyków, by dołączyli do Hessa: „Im więcej szalonych, tym weselsza zabawa...”3.
Trzeba przyznać, że diagnoza obłędu pasowała do niego idealnie, jeśli ktoś opierał się tylko na pozorach. Wygląd nie przemawiał na jego korzyść. Twarz o ostrych rysach często zdawała się wyrażać niepokój, niemal zawsze – wzbudzała zaniepokojenie. Dolna szczęka była szeroka, niemal kwadratowa. Głęboko osadzone szaroniebieskie oczy skrywały się pod krzaczastymi brwiami, a czoło było wysunięte jak u neandertalczyka i można powiedzieć, że zdradzało tylko cząstkę złożonej osobowości Hessa, który był wysoki, smukły i wysportowany, a do tego uprzejmy, wykształcony, o dobrych manierach. Hess prezentował się znacznie lepiej niż brzuchaty Göring, utykający Goebbels czy chudy okularnik Himmler. Ten wielki kapłan narodowego socjalizmu wyglądał, jakby urodził się w mundurze: skórzany pas, kabura, oficerki, nazistowska opaska i odznaka partyjna na piersi dopełniały jego stroju. Być może przejawem swoistej kokieterii w hitlerowskim świecie, gdzie mundury obwieszało się odznaczeniami, była jego powściągliwość w tej kwestii – podobnie jak w sposobie odżywiania się. Był ascetą, „rycerzem-mnichem”. I trzeba przyznać, że w kręgach władzy Rzeszy jego przyjaciół można by zliczyć na palcach jednej ręki.
Cechowały go oddanie bliskim oraz wola jak najlepszego wykonania tego, czego się podjął; nigdy nie zbaczał z obranej drogi, gdy Führer powierzył mu jakieś zadanie lub gdy sam postanowił coś zrealizować, jak mawiał, „zgodnie z dążeniami” swojego przywódcy duchowego. Adolf Hitler, mimo że czasem na to narzekał, podziwiał ten ośli upór w trwaniu przy raz podjętej decyzji. Hess faktycznie nie szedł na ustępstwa, nie zmieniał zdania, nie uchylał się. Uważał się za człowieka wykutego z aryjskiej stali bez skazy. Do zmiany koncepcji skłonić go mógł jeden jedyny argument – trzeba mu było powiedzieć, że jego postawa jest „niezbyt męska”4.
Ale zachowały się prywatne fotografie, które ukazują inne oblicze dygnitarza. Jest na nich bardziej romantyczny, chciałoby się rzec – bardziej dziecinny od tego Bawarczyka, człowieka dużej kultury, melomana, znawcy i pasjonata geopolityki. Nawet u szczytu władzy zachował coś z „chłopca z dobrej rodziny, powściągliwego i zdyscyplinowanego” – i to właśnie podobało się przeciętnym Niemcom. Uznawali to za gwarancję autentyzmu, prostoty i uczciwości. W cnoty takiego człowieka nie można powątpiewać – przynajmniej zgodnie z aryjskimi kanonami. Władza jako taka nie nęciła go – zawsze przedkładał samotną wycieczkę po bawarskich górach nad zabiegi służące poszerzaniu swych wpływów i umacnianiu pozycji w berlińskiej menażerii, gdzie zagryzali się najpotężniejsi drapieżcy reżimu. Hess uwielbiał piesze wyprawy, kochał przyrodę. Przyciągały go górskie szczyty, był pod ich urokiem, dzięki nim zapominał o wewnętrznym niepokoju. Do ostatnich lat życia zachował wielką wytrwałość piechura, choć musiał zadowalać się skrawkiem równiny zamkniętym w murach otaczających jego więzienie. Nieliczne fotografie ukazują go, gdy jako ponadosiemdziesięcioletni człowiek zamaszystym krokiem przemierza „ogród” więzienia Spandau (Berlin).
W brunatnej burce ten zadumany mężczyzna wyglądał niczym mnich snujący się po cichych ogrodach cysterskiego opactwa. Lecz jego bóg nazywał się Hitler, a on należał do grona jego pierwszych uczniów. Był po trosze świętym Piotrem5, po trosze świętym Pawłem6 Führera. Jego katechizm to Mein Kampf. Szatan, którego pragnął zniszczyć, to judeobolszewizm. Cechowała go skłonność do rozmyślań, jednak nie wtedy, kiedy trzeba było pleść wieńce laurowe dla boga żywego. Urzeczony włoskim modelem Duce, ukuł i jako pierwszy zaczął używać zwrotu mein Führer, „mój wódz”, „mój mistrz”, mówiąc o Hitlerze. Prywatnie określał go też „Człowiekiem”7.
Gdy chodzi o Führera, zwykle nieśmiały Hess, mimo że nie znosi publicznie przemawiać, wpada w swoiste miłosne uniesienie, w ekstazę. Nie ma hiperboli, która zdołałaby wyrazić szczęście, jakie czerpie z przynależności do kręgu najbliższych „Wilka” (Hitler nosił przydomek „Wolf”) i z tego, że tak szybko pojął, jaki dar otrzymał naród niemiecki, gdy po traumie klęski roku 1918 Opatrzność zesłała mu Führera. Kończąc mowy, niczym konferansjer rozgrzewający widownię przed wyjściem na scenę gwiazdy rocka, bliski histerii wymachiwał ramieniem w stronę siedzącego obok władcy Rzeszy. A Hitler słuchał komplementów, którymi obsypywał go Hess, i uśmiechał się jak zawstydzone dziewczę. Gdyby film nie był czarno-biały, z pewnością dostrzeglibyśmy, jak się płoni, słuchając płomiennych deklaracji najwierniejszego spośród wiernych. Wiedział, że może polegać na starym upartym bojowniku. I dałby głowę za całkowitą bezinteresowność Hessa, który pod tym względem stanowił przeciwieństwo innych nazistowskich pochlebców, żądnych korzyści, medali i stanowisk.
Ci inni – gdy zyskali więcej władzy i gdy rozpętała się wojna – mimo to zastąpili Hessa; może nie w sercu Führera, ale na pewno w myślach skupiających się bez reszty na strategii. Wierny swojemu wodzowi Hess boleśnie to odczuł. W Hess Papers w brytyjskim archiwum państwowym Kew w Londynie znajdują się zapiski mówiące o miłości (love), jaką Hess darzy swego herosa; z tej notatki wiemy także, że Hess chciał za wszelką cenę wrócić do Niemiec8. Amerykański dyplomata na początku wojny opowiadał o dziwnym człowieku, z którym miał okazję odbyć długie spotkanie, jako o osobie inteligentnej, ale żywiącej do władcy Trzeciej Rzeszy „psie” przywiązanie.
Aby opowiedzieć historię tych lat jak tragedię, zrozumieć i wyjaśnić sens lotu Hessa w 1941 roku do wrogiego kraju – a także wykorzystać zasoby brytyjskich archiwów, ujawnione w latach 2017 i 20199 – należało w końcu uważnie przyjrzeć się tej istotnej postaci nazizmu. Ważny kacyk... paradoksalnie, zarazem romantyk i fanatyk, ugodowy i porywczy, mistyk i człowiek przyziemny, nieśmiały i robiący dużo szumu, marzyciel i pragmatyk, twardziel i hipochondryk, humanista i antysemita... Nocą ten dwulicy Janus śnił o pokoju i awanturach. We dnie zmagał się z silnymi bólami brzucha, wywoływanymi przez to ciągłe wewnętrzne rozdarcie.
Do ekshumacji sprawy Hessa skłonił nas fakt, że jest on otwartą księgą o nazizmie od jego narodzin do roku 1941, a szczególnie jeśli chodzi o lata jego rozwoju 1920–1933. Hessa w żadnym razie nie można uznawać za postać drugoplanową, za zwykłego osobistego sekretarza, który zajmuje się pismami i terminarzem, ani też za człowieka niespełna rozumu, jak twierdzą niektórzy. Stał u steru przy Hitlerze, gdy ten dążył do władzy, a potem umacniał ją, objąwszy funkcję kanclerza. Ten syn z dobrej rodziny maczał palce we wszystkich manipulacjach partii i służył Hitlerowi niczym gwarancja moralności, parawan przyzwoitości i elegancji, za którym Führer mógł popełniać swoje zbrodnie. Ten Niemiec urodzony za granicą (w Egipcie, w strefie wpływów brytyjskich) miał w sobie coś z doktora Jekylla i pana Hyde’a. Jego nieco nawiedzone i nieco udręczone spojrzenie kryło przerażające oblicze nazizmu, ideologicznego przedsięwzięcia, które w kraju cywilizowanym, wyrafinowanym, romantycznym, przesiąkniętym duchem prawa wyniosło do władzy seryjnego mordercę, jakiego historia do tej pory nie widziała.
Hess to ostatnia zagadka Trzeciej Rzeszy. Dlaczego w środku wojny poleciał do Szkocji? Głęboko przemyślał tę próbę mediacji ostatniej szansy. Lot Hagena10 z gałązką oliwną w dłoni stał się szaleństwem, ponieważ się nie powiódł. Ale czy naprawdę szanse na powodzenie były zerowe? Po tej porażce pomysł doprowadzenia do zgody między Niemcami i Anglią podjęli inni. A zwłaszcza... Hitler i Himmler, który nie mówił Führerowi wszystkiego o swoich inicjatywach. Powróćmy jednak do historii, czyli uwięzienia Hessa w latach 1941–1987, bo tu wyłania się osobowość zaburzona, ulegająca obsesji, hipochondryczna, niekiedy ze skłonnościami samobójczymi, ale nie szaleniec. W swym życiu, którego połowę spędził w więzieniu, były delfin wykazał się zadziwiającą odpornością, która pozwoliła mu przetrwać w niekiedy ciężkich warunkach najdłuższe w historii stulecia uwięzienie: niemal pół wieku. Żeby to znieść, trzymał się zębami i pazurami myśli, że był niezrozumianym posłańcem pokoju.
W związku z tym człowiekiem o wielu twarzach nasuwa się mnóstwo pytań. Chcieliśmy znaleźć odpowiedzi na każde z nich. Jaki właściwie charakter miały jego relacje z wodzem? Czy łączył ich związek miłosny – homoseksualny, homoerotyczny... – zwłaszcza gdy odbywali karę w więzieniu w Landsbergu w latach 1923–1924? Czy dlatego Führer, który zwykle tak skąpił oznak serdeczności czy czułości (wyjątek stanowiła suczka Blondi, a czasem także dzieci, które do niego przyprowadzano), jemu okazywał głęboką przyjaźń, także w obecności innych, i czasem wychodził z nim z gabinetu, obejmując go ramieniem? Jakie miejsce zajmował Hess w sercu kalekiego emocjonalnie Führera, który nie rozumiał, co może oznaczać słowo „odmienność”11?
Kto komu dyktował biblię nazizmu – Mein Kampf? Czy Hitler, który nigdy nie bawił za granicą (nie licząc wojennych pobytów we Francji i w Belgii) i nie miał uniwersyteckich doświadczeń, czy też student szkoły handlowej, a potem historii i geopolityki, urodzony i wychowany za granicą? Kto na kogo miał wpływ? Czy skromny kapral z pierwszej wojny światowej na Hessa, czy oficer i pilot myśliwca na Führera? I wreszcie, czy Hess wyruszył w roku 1941 na rozkaz Hitlera, żeby zamknąć front zachodni, czy też uczynił to z własnej inicjatywy? Czy dopuścił się zdrady, ponieważ stał na czele spisku, w który zamieszani byli niektórzy politycy i wojskowi przeciwni wojennym planom Führera, o czym donosili francuscy dyplomaci z placówek w państwach neutralnych?
Wyłaniają się inne pytania, dotyczące specyficznej, bardzo bliskiej więzi, jaka łączyła obu mężczyzn. Dlaczego Hitler tak długo po zdradzie przyjaciela nosił w sercu głęboki smutek? Zwierzał się pewnej wdowie: „Hess się ode mnie oddalił!”. To dziwne słowa w ustach okrutnego dyktatora. Co wydarzyło się w Wielkiej Brytanii po schwytaniu Hessa? Czy spotkał się z kimś poza drugoplanowymi postaciami? Może z samym Churchillem? W co grali Brytyjczycy, którzy doskonale wiedzieli, że inwazja na Związek Radziecki jest zaplanowana na czerwiec 1941 roku, czyli miała nastąpić kilka tygodni po przylocie Hessa? Czy tajne służby zręcznie zwabiły go w pułapkę, jak twierdzą niektórzy anglosascy autorzy, zwolennicy teorii spiskowych?
Jak widać, lista pytań jest długa. Należy objąć nimi także proces norymberski i lata spędzone w Spandau. Jak to możliwe, że oczyszczony w Norymberdze z zarzutów popełnienia zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości Hess został skazany na dożywocie, a tymczasem osoba ponosząca tak wielką odpowiedzialność, jak Albert Speer, wierny Hitlerowi do ostatnich dni Rzeszy, bezwzględnie wykorzystujący niewolniczą pracę milionów kobiet i mężczyzn – tylko na dwadzieścia lat więzienia? I wreszcie, jak dziewięćdziesięciotrzylatek z artretyzmem i na pół ślepy – jedyny więzień pilnowany przez chmarę strażników w Spandau – zdołał powiesić się na kablu przedłużacza w ogrodowej komórce?
Już czas jasno odpowiedzieć na te wszystkie pytania, bazując na nieznanych do tej pory materiałach archiwalnych, bogatej bibliografii, solidnej znajomości tematyki nazizmu i drugiej wojny światowej, a także funkcjonowania tajnych służb. Trzeba przy tym zachować dużo zdrowego rozsądku, którego tak bardzo brakuje w kiczowatych opracowaniach poświęconych tej podporze Trzeciej Rzeszy.
------------------------------------------------------------------------
1 Stephen Graeme North, Rudolf Hess. A Political Biography, Sarrebruck 2010.
2 W roku 1934, gdy był ministrem Rzeszy, zdobył nagrodę w powietrznym wyścigu wokół Zugspitze. Podczas pierwszej wojny światowej uzyskał stopień porucznika.
3 Komentarz do ilustracji w ówczesnej gazecie codziennej.
4 Por. rozdział poświęcony Norymberdze.
5 Święty Piotr to ten, który wedle religii chrześcijańskiej pierwszy uznał Jezusa Chrystusa za Mesjasza, syna Bożego.
6 Święty Paweł, „wyrzutek Boży”, który niezmordowanie wędrował po terenach leżących w basenie Morza Śródziemnego i Anatolii, głosząc nauki Chrystusa.
7 W Nowym Testamencie Synem człowieczym nazywany jest Chrystus.
8 Brytyjskie Archiwum Narodowe w Kew, akta FO 1093/11. Chodzi o stan umysłowy jeńca Hessa 23 maja 1941. Zaznacza się, że Hess „chce odzyskać szacunek i miłość swojego Führera”.
9 Wykorzystaliśmy także archiwa francuskie (Ministerstwa Spraw Zagranicznych) oraz niemieckie (odnalezione w brytyjskim Kew i przeglądane po raz pierwszy).
10 Książę Hagen to jedna z głównych postaci Pieśni o Nibelungach z XIII wieku – niezwykle popularnej germańskiej legendy. Burgundzki wojownik, który wydał na śmierć Zygfryda, uosabia zdolność poświęcenia i bezwzględną wierność wobec swych książąt.
11 Hitler nie znosił kontaktów fizycznych, gdy pokazywał się publicznie; nie pozwalał sobie wówczas na żadne przejawy serdeczności i wręcz ich unikał.PROLOG
LOT HAGENA
W sobotę 10 maja 1941 roku dwusilnikowy myśliwiec Messerschmitt Bf 110 (Me 110) wystartował wieczorem z bazy w Augsburgu w Niemczech. Na prośbę pilota, który nie leciał doświadczalną maszyną pierwszy raz, samolot wyposażono w dodatkowy zbiornik paliwa w kształcie grubego cygara. Tuż przed startem pilot zerknął na najświeższe prognozy pogody. Uruchomił dwa potężne silniki i rozkazał usunąć bloczki spod kół. Potem dodał gazu i wystartował, żegnając obsługę, która została na płycie. Tylko on, siedzący w kokpicie kapitan Luftwaffe, wiedział, że cel jego lotu znajduje się w odległości 1370 kilometrów – na granicy zasięgu maszyny. Punkt skoku: zachodnie wybrzeże Szkocji, terytorium wroga, a dokładniej: Dungavel, posiadłość szkockiego diuka. Przed startem nikt z obsługi bazy nie zauważył najlżejszych oznak zdenerwowania u człowieka, który w ciągu najbliższych godzin miał rzucić na szalę swoje życie. Jak na kapitana nie był już zbyt młody, miał czterdzieści siedem lat. Ludzie odnieśli tamtego dnia tylko wrażenie, że spieszno mu było wylecieć, ponieważ kiedy nie znalazł podbijanego sztucznym futrem kombinezonu pilota, który zwykle nosił, wypożyczył inny z szatni pilotów. Powiedział, że odda go po powrocie... Zanim wsiadł do samolotu, przekazał jeszcze swojemu ordynansowi zapieczętowaną kopertę. Było trochę po osiemnastej czasu niemieckiego.
Dwa spitfire’y na ogonie
W powietrzu ten niemłody łowca przygód odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, że tym razem mu się powiedzie, ponieważ była to już trzecia próba dotarcia do zagadkowego celu. Ciężki Me 110 z prędkością 620 kilometrów na godzinę leciał nad Niemcami, kierując się nad Morze Północne. Pilot unikał zamkniętych obszarów powietrznych. W uszach dudnił mu huk silników, którego nie tłumiły ochraniacze skórzanego kasku. Zerkał na przyrządy, równocześnie patrząc na rozłożoną na kolanach mapę. Ciekawe, że na szyi zawiesił aparat fotograficzny żony. Wychodząc z domu, chciał zabrać swój, ale w ostatniej chwili zorientował się, że nie ma kliszy. Czyżby zamierzał zrobić z lotu ptaka reportaż fotograficzny z regionu? W tym okresie wojny taki pomysł byłby co najmniej dziwaczny.
Minąwszy wyspę Holy, ruszył prosto na zachód. Właściwie niechcący (trochę za późno je zauważył) zgubił dwa nieprzyjacielskie spitfire’y, które ruszyły w pościg za nim. Angielskie myśliwce nie nadążały za nim, zwłaszcza że zniżył lot i wszedł w warstwę gęstych chmur. Dotarł do pasma Cheviots (łańcucha wulkanicznego na obrzeżach Anglii i Szkocji). „Wybrałem to miejsce już wcześniej” – napisał po wojnie, opowiadając o swoim wyczynie.
Leciałem kilka metrów nad ziemią, dosłownie wspinałem się po zboczach. Jeszcze nigdy nie zdobywałem szczytów tak szybko. Skręcając lekko w prawo, ześlizgiwałem się po drugim zboczu. Lecąc znowu nad równiną, wesoło ocierałem się o dachy domów i muskałem korony drzew, machając ludziom pracującym w polu. Wysokościomierz wskazywał, że się wznoszę. Niespodziewanie dotarłem nad drugi punkt orientacyjny – małą zaporę w wąskim łańcuchu górskim, nad którym królował Broad Dav. Tam musiałem skręcić w lewo. Nie było potrzeby sprawdzania tego na mapie: wszystkie szczegóły, prędkość wiatru, odległości, pozostały wpisane w moją pamięć12.
Przeleciał nad Coldstream, Peebles i Lanark. Nieco później w centrum dowodzenia Royal Air Force (w sektorze Turnhouse na przedmieściach Edynburga) zapanowało zdumienie. Z lokalnego punktu obserwacyjnego na wybrzeżu zasygnalizowano wtargnięcie nieprzyjacielskiego myśliwca dwusilnikowego, prawdopodobnie Me 110. To musiała być pomyłka, bo ten model samolotu nie zdołałby zapuścić się tak daleko – rozbiłby się w drodze powrotnej z braku paliwa. A jednak informację potwierdzono. W ślad za nią przyszła kolejna – messerschmitt traci wysokość. Samolot wygląda, jakby pilot szukał drogi. Wielokrotnie skręcał, przelatywał nad Ardrossan, kilka kilometrów od wybrzeża. Nagle o 23:07 czasu angielskiego13 zniknął z radarów. Równocześnie człowiek z Guard Home (miejscowej gwardii narodowej) zasygnalizował, że myśliwiec rozbił się w Eaglesham, na południe od Glasgow. Ponoć widziano, że pilot wyskoczył ze spadochronem. Ale co, do diabła, ten Niemiec robił w tym zakątku, skąd nie miał szans wrócić do domu? Awaria? Błąd pilotażu? Szpieg? Dezerter?
Dziwny rozbrojony samolot
Kapitan Gemmel i podporucznik Fowler, oficerowie Royal Air Force (RAF), wskoczyli do samochodu i pojechali obejrzeć wrak samolotu uważanego za jeden z najszybszych w tamtych czasach. Na miejscu katastrofy, gdzie jeszcze nie dogasł ogień, czekały ich dwie niespodzianki. Stwierdzili, że samolot nie ma typowych znaków identyfikacyjnych, a jedynie numery fabryczne (VJ-OQ). Oznaczało to, że nie jest to maszyna operacyjna i nie należy do żadnej jednostki Luftwaffe. Można było uznać, że to samolot testowy, chociaż model był już na wyposażeniu niektórych baz niemieckich sił powietrznych. Zdziwili się jeszcze bardziej, gdy zobaczyli, że pogięte przy uderzeniu o ziemię, skręcone od płomieni uzbrojenie nosi wciąż ślady smaru ochronnego i jest bez amunicji. Innymi słowy, ten samolot bez oficjalnego oznakowania był absolutnie niezdolny do walki. Nie mogła to więc być zagubiona maszyna bojowa. W dodatku zasięg Me 110 wykluczał lot powrotny do Niemiec14. Angielscy oficerowie gubili się w domysłach, nie umiejąc rozwikłać zagadki.
Tymczasem niemiecki pilot, którym się zainteresowali, nie zamierzał spokojnie lądować w Dungavel. Co prawda, w tym rejonie Szkocji istniało prywatne lotnisko w posiadłości diuka Hamiltona, podpułkownika RAF-u, ale nie było ani wystarczająco długie, ani wystarczająco mocne, by mógł na nim lądować tak ciężki samolot jak Me 110. Warto dodać, że Hess jako gorący patriota nie brał nawet pod uwagę, by narażać ojczyznę, wydając w ręce wroga w pełni sprawną maszynę, bardzo nowoczesną i miesiącami udoskonalaną pod jego okiem przez inżynierów i mechaników z zakładów Messerschmitta. Nie lądował, by nie podarować tego cacka Anglikom. Od startu wiedział, że musi w inny sposób znaleźć się na ziemi...
Ryzykowne katapultowanie
Dziwny kapitan zdawał sobie sprawę, że we właściwym momencie musi zdać się na spadochron. Podczas pierwszej wojny światowej jako młody pilot myśliwski fokkera nigdy nie miał okazji skakać. Teraz musiał spróbować sił, zbliżając się do Dungavel. Sprawa nie była prosta, ponieważ nie istniały jeszcze wówczas specjalne fotele. Po otwarciu kabiny z wielkim trudem próbował wydostać się na zewnątrz w krępującym ruchy kombinezonie i z ciężkim spadochronem na plecach. Ale siła wiatru wbiła go do kabiny. Starał się wyjść, lecz czuł się jak przyklejony. Nie mógł tracić czasu, bo maszyna zbliżała się do ziemi. Wtedy przypomniał sobie opowieść przyjaciela z Luftwaffe – generała Rittera von Greima – od którego dowiedział się, że w takiej sytuacji trzeba obrócić samolot na plecy, żeby znaleźć się głową do dołu – to prawo grawitacji wyciąga pilota z kokpitu. Spróbował wykonać manewr. Krew natychmiast napłynęła mu do głowy i... zemdlał. Samolot tracił wysokość. Hess się ocknął, powtórzył manewr i w końcu wypadł jak kamień. Rozwinął spadochron. Po chwili poczuł potworny ból – skacząc, poważnie ranił się w kostkę i plecy. Kiedy wysuwał się z kabiny, podmuch powietrza gwałtownie pchnął go na ogon Me 110. Uderzenie było tak silne, że noga natychmiast poczerniała i spuchła do kolana.
Tak to wspominał:
Kołysałem się w powietrzu, otulony mgłą, którą ledwie rozświetlał bladym czerwonawym blaskiem księżyc w pełni. Gwałtowne uderzenie o ziemię wystarczyło po wcześniejszych przejściach, by krew z mózgu odpłynęła do nóg. Zatoczyłem się i znów noc ogarnęła moją głowę: innymi słowy, znowu „odpłynąłem”. Tym razem dochodziłem do siebie bardzo wolno. Gdybym w samolocie nie ocknął się tak szybko, źle by się to skończyło. Świat wirował wokół mnie. Kiedy odzyskałem przytomność, musiałem mieć taką minę jak Adam, gdy wyłonił się z gliny i po raz pierwszy patrzył na świat. Nie pamiętałem nic z tego, co się wydarzyło, i zastanawiałem się, gdzie jestem. W końcu uzmysłowiłem sobie, że dotarłem do celu, a raczej – że znalazłem się na kolejnym zakręcie15.
Żył, chociaż logika wskazywała, że powinien zakończyć ten szaleńczy lot, uwięziony w kupie złomu, w jaką zamienił swój myśliwiec. Jako pilot okazał się szczęściarzem, skoro dotarł aż tu i nie zestrzeliły go ani brytyjskie myśliwce, ani DCA (działa przeciwlotnicze), i wylądował na ziemi, co prawda ranny, ale cały, no i znalazł się kilkadziesiąt kilometrów od pierwotnego celu – posiadłości diuka Hamiltona. Tej nocy gwiazdy spoglądały na niego życzliwie. Wiedział, że tak będzie, opuszczając Niemcy, by zrealizować ten szaleńczy plan. Dlatego wybrał dokładnie tę datę, 10 maja, na lot życia. Pierwsza część misji była już za nim: znalazł się w Szkocji, na wrogim terytorium, by przekazać pokojowe propozycje i próbować odmienić losy wojny. Tymczasem jego przyjaciele z Luftwaffe przygotowywali się do zrzucenia 9 tysięcy ton bomb na Londyn i jego okolice. I właśnie po to, by położyć temu kres, znalazł się tu sam, w środku nocy, oplątany linami spadochronu i utykający.
Jest pan Niemcem?
Niedaleko miejsca lądowania mieszkał z matką i z siostrą farmer David McLean, który zobaczył przez okno wielki biały parasol na tle nocnego nieba. Pobiegł na pobliskie pola i znalazł leżącego mężczyznę, który niezdarnie próbował uwolnić się z uprzęży. Kiedy lotnik wstał, okazało się, że utyka. „Jest pan Niemcem?” – spytał McLean. „Tak. Kapitan Alfred Horn16. Chcę udać się do Dungavel. Mam ważną wiadomość dla diuka Hamiltona” – odparł w dobrej angielszczyźnie. Horn jeszcze nie wiedział, że wylądował 40 kilometrów od Dungavel Hill, gdzie mieszkał szkocki diuk, z którym tak bardzo chciał się spotkać. Musiał być doskonałym pilotem. Upewniwszy się, że Niemiec nie jest uzbrojony, wieśniak poprowadził utykającego przybysza ze zwiniętym spadochronem pod pachą na swoją fermę. Zaprosił go do domu i poczęstował herbatą w najładniejszej filiżance, jaką miał. Niemiec grzecznie podziękował – było już za późno na herbatę. Poprosił tylko o szklankę wody. Najwyraźniej nawet w takiej sytuacji ten człowiek bardzo dbał o dietę. Dziwne!
Usadowiony w najwygodniejszym w domu skórzanym fotelu, kapitan Horn już po chwili wyjął z kieszeni zdjęcia czteroletniego synka. Cała rodzina zaczęła się rozpływać nad małym blondynem... „Mój syn. Widziałem go dziś rano, ale nie wiem, kiedy go znów zobaczę”, powiedział człowiek, który spadł z nieba. W pokoju zapanowała dość zaskakująca atmosfera home sweet home, choć przecież gościł tu wróg, którego towarzysze broni bombardowali angielskie miasta. Gospodarze podziwiali jakość materiału i krój stalowoniebieskiego munduru, który nosił pod skórzanym kombinezonem, a przede wszystkim interesowali się butami na futrze, które wyglądały jak wielkie łapcie. Miał też piękny złoty zegarek17 i wojskowy identyfikator. Musiał być ważną osobistością, choć tylko niższym oficerem. McLeanowie byli więc pod wrażeniem pilota, który zachowywał się bardzo swobodnie. Ponownie poprosił, żeby zaprowadzili go jak najszybciej do diuka Hamiltona. Gospodarz wyjaśnił mu, że to przekracza jego możliwości i że mogą to zrobić żołnierze, którzy wkrótce powinni po niego przyjść (ktoś już poszedł ich powiadomić).
Rzeczywiście kilka minut później na fermie pojawili się czterej Szkoci, by przejąć jeńca. Jedyny uzbrojony (w rewolwer Webley)18 cuchnął alkoholem, w końcu był weekend... – więc Horn zaczął się obawiać przypadkowego drgnienia ręki przy uporczywej czkawce. To przedwcześnie położyłoby kres jego misji po tym, jak niemal cudem tu dotarł. „Słysząc jego ciągłe czkanie i czując, że się zatacza, pomyślałem, że sam Bóg powstrzymuje ten palec ”19 – wyznał potem w liście do żony.
Joga?
Od momentu gdy dotknął szkockiej ziemi, zaczęła się istna burleska. Przed chwilą podejmowany jak przyjaciel rodziny, teraz znalazł się na muszce gościa z gwardii narodowej. A to był dopiero początek niespodzianek. Pod eskortą czterech podchmielonych cerberów Horn trafił do koszar, gdzie miał pozostać. Położył się na brudnej podłodze, przybierając pozycję całkowitego odprężenia, by wejść w stan rozdzielenia ducha i ciała zgodnie z naukami jogi. Niemiec naśladował pozycje przyjmowane przez Arabów przed długą i niebezpieczną przeprawą przez pustynię. W dzieciństwie wielokrotnie obserwował ich w Egipcie. Po kilku minutach odprężenia poczuł, że jest gotów kontynuować misję. Jego zdumieni strażnicy bali się już, że zemdlał, i osłupieli, widząc, jak się odprężył mimo panującego wokół zamieszania. Niemiecki kapitan spoglądał na nich, skonsternowany popłochem, w jaki wprawiło tych gwardzistów jego nieoczekiwane pojawienie się – wszyscy zaczęli szukać wyposażenia i broni w niesłychanym chaosie. Sytuacja nie do pomyślenia w Niemczech – to właśnie wyczytał z ironicznego, pełnego politowania spojrzenia Niemca gwardzista z webleyem.
Doprowadzony następnie do koszar Maryhill w Glasgow, dziwny gość nie przestawał nalegać na spotkanie z diukiem Hamiltonem. Uporczywie odmawiał wyjaśnienia gospodarzom powodów tej prośby. W końcu w niedzielę 11 maja 1941 roku wczesnym rankiem powiadomiono diuka. Mocno zaciekawiony, ruszył w drogę z oficerem śledczym, by spotkać się z gościem, który spadł z nieba w pobliżu jego posiadłości. Zanim Hess zobaczył się z Hamiltonem, oficerowie przejrzeli jego rzeczy osobiste: aparat fotograficzny Leica z nową kliszą, zdjęcia mężczyzny i małego chłopca, wizytówki niejakiego doktora Karla Haushofera i jego syna Albrechta. Douglas Hamilton był mocno zaskoczony tym, że kapitan ma wizytówki tych niemieckich sław, specjalistów w dziedzinie geopolityki i anglofilów, których doskonale znał – zwłaszcza Albrechta, jego bliskiego przyjaciela. Hamilton zwrócił też uwagę na spore ilości leków homeopatycznych, eliksirów i nieco dziwnych płynów. Kim był ten lotnik? Czy to lekarz, czy ktoś bardzo chory, jakaś osobistość?
Wyższy oficer wszedł do pokoiku więźnia wraz z dwoma ludźmi – śledczym i oficerem dyżurnym. Kapitan Horn od razu zwrócił się do niego po angielsku i poprosił o rozmowę w cztery oczy. Oficerowie wyszli na prośbę diuka. Wtedy Niemiec rzucił: „Nie wiem, czy pan mnie poznaje... Jestem ministrem Rzeszy, nazywam się Rudolf Hess”. Diuk na chwilę zaniemówił. „Naprawdę jest pan Rudolfem Hessem!!! Niestety, nie mamy możliwości zweryfikowania pańskich słów”. Wtedy Hess wyjął spod poduszki swoje zdjęcie z synem i inne, na których był w mundurze. Szybko wyjaśnił, że Führer absolutnie nie chce zniszczenia Anglii: „Przybywam z misją humanitarną!” – uściślił. Hamilton wytrzeszczył oczy. Tak zaczęła się sprawa Hessa.
------------------------------------------------------------------------
12 Ilse Hess, Rudolf Hess. Prisoner of Peace, Torrance, Kalifornia 1954. Są to rodzinne listy zebrane przez Ilse Hess.
13 Godzina różnicy wobec czasu niemieckiego.
14 Me 110 miał zasięg dwukrotnie większy od Me 109, dokładnie mógł podejmować działania w promieniu 800 kilometrów. Tylko ograniczenie ciężaru poprzez przejście z załogi dwuosobowej na jednoosobową oraz montaż dodatkowego zbiornika paliwa na kadłubie pozwoliło podwoić łączny dystans myśliwca.
15 Ilse Hess, op.cit.
16 A.H. to inicjały Adolfa Hitlera. Hess powiedział później amerykańskiemu dyrektorowi więzienia w Spandau, Eugene’owi Birdowi, że nie zwrócił uwagi na tę zbieżność.
17 David Irving w książce Rudolf Hess. Les année inconues du dauphin d’Hitler, Paryż 1987.
18 Niemieckiemu oficerowi znów dopisało szczęście – Webley to broń bębenkowa i aby oddać z niego strzał, trzeba nacisnąć spust mocniej niż w pistolecie automatycznym.
19 James Leasor, Rudolf Hess, Paryż 1963.