Hiacynt - ebook
Hiacynt - ebook
PRL w latach osiemdziesiątych chwieje się w posadach. Najlepszym narzędziem do utrzymania kontroli jest zburzenie poczucia bezpieczeństwa i znalezienie wspólnego wroga, przeciwko któremu zwróci się społeczeństwo. Tak narodziła się akcja „Hiacynt” – trzy operacje milicji wymierzone w homoseksualnych mężczyzn, przeprowadzone w latach 1985–1987. Masowe zatrzymania, przesłuchania, zbieranie haków, nakłanianie do współpracy, przemoc. Złamane życia nie mają znaczenia.
Nazywani „zboczeńcami”, „odmieńcami”, „chorymi” – mężczyźni, których nikt nie szanował i których wielu chciało zniszczyć. Ich prześladowania nie zaczęły się w latach osiemdziesiątych. Na dużą skalę inwigilowano ich już od początku PRL. Musieli wypracować strategię przetrwania w systemie powszechnej nagonki. Nauczyć się żyć pomiędzy tymi, którzy ich okradają, szantażują i zabijają, a państwem, które chce ich policzyć i wykorzystać do własnych celów. Wreszcie zmierzyć z lękiem przed nowym nieznanym zagrożeniem – AIDS.
Jaki był faktyczny cel akcji „Hiacynt”? Ile osób przesłuchano i ile teczek powstało? Czy nadal istnieją i gdzie zostały złożone? Czy akcja naprawdę objęła wszystkich homoseksualistów, a może ktoś w tej grupie był chroniony? Remigiusz Ryziński we wstrząsającym reportażu Hiacynt szuka odpowiedzi na te pytania i zastanawia się, czy wraz ze schyłkiem lat osiemdziesiątych machina pogardy i nienawiści na pewno się zatrzymała.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-383-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aleksandra Łojek _Belfast. 99 ścian pokoju_ (wyd. 2 zmienione)
Peter Hessler _Pogrzebana. Życie, śmierć i rewolucja w Egipcie_
Peter Hessler _Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach_ (wyd. 2)
Thomas Orchowski _Wyspa trzech ojczyzn. Reportaże z podzielonego Cypru_
Haruki Murakami _Podziemie. Największy zamach w Tokio_
Drauzio Varella _Więźniarki_
Paweł Smoleński _Balagan. Alfabet izraelski_ (wyd. 2 zmienione)
Jan Pelczar _Lecę. Piloci mi to powiedzieli_
Mariusz Surosz _Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów_ (wyd. 3)
Marta Wroniszewska _Tu jest teraz twój dom. Adopcja w Polsce_
Patrick Radden Keefe _Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej_ (wyd. 2)
Antonio Talia _Droga krajowa numer 106. Na tajnych szlakach kalabryjskiej mafii_
Lars Berge _Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo_ (wyd. 2)
Oktawia Kromer _Usługa czysto platoniczna. Jak z samotności robi się biznes_
Jelena Kostiuczenko _Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji_ (wyd. 2)
Marek Szymaniak _Zapaść. Reportaże z mniejszych miast_
Roman Husarski _Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej_
Paweł Smoleński _Irak. Piekło w raju_ (wyd. 3)
Ola Synowiec _Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk_ (wyd. 2 poprawione)
Marcelina Szumer-Brysz _Izmir. Miasto giaurów_
Paweł Smoleński _Izrael już nie frunie_ (wyd. 5)
Lidia Ostałowska _Cygan to Cygan_ (wyd. 3)
Jacek Hołub _Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach_
Jenny Nordberg _Chłopczyce z Kabulu. Za kulisami buntu obyczajowego w Afganistanie_ (wyd. 3)
Anna Maziuk _Instynkt. O wilkach w polskich lasach_
Paweł Smoleński _Wnuki Jozuego_ (wyd. 2)
Barbara Demick _Zjadanie Buddy. Życie tybetańskiego miasteczka w cieniu Chin_
Maciej Wasielewski, Marcin Michalski _81 : 1. Opowieści z Wysp Owczych_ (wyd. 3)
Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń _Armenia. Karawany śmierci_ (wyd. 2 zmienione)
Barbara Demick _W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy_ (wyd. 3)
Wojciech Górecki _Planeta Kaukaz_ (wyd. 4)
Szymon Drobniak _Czarne lato. Australia płonie_
Paweł Smoleński _Oczy zasypane piaskiem_ (wyd. 2)
Tomáš Forró _Apartament w hotelu Wojna. Reportaż z Donbasu_
Ewa Winnicka _Angole_ (wyd. 3)
W serii ukażą się m.in.:
Maja Hawranek, Szymon Opryszek _Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju_ (wyd. 2)
Marcin Kącki _Maestro. Historia milczenia_ (wyd. 2)OD AUTORA
Książka ta złożona jest z wielu świadectw, czerpie z różnych źródeł. Pamięć ludzka – niekiedy dziurawa, wybiórcza – łączy się tu z archiwami, w których fakty zapisywane były przez opresyjny wobec człowieka system. Jednakże tamten świat w dużym stopniu przypomina dzisiejszy, dlatego też tak wiele rzeczy możemy sobie wyobrazić. Na przykład to, jak działała zasada, że coś było zakazane, ale nie tak do końca, albo możliwe, ale znów nie za bardzo.
Niekiedy, żeby złagodzić wydźwięk słów używanych w dokumentach – homofobicznych, okrutnych – oraz wydarzeń, które tu opisuję, stosowałem narrację typową dla prozy. W ten sposób szukałem schronienia przed tym, co wspomniany system robił i nadal robi z człowiekiem. Opisy niektórych faktów będą się powtarzać po to, by przez pewne znużenie osoba czytająca odczuła, jak bardzo to wszystko było uciążliwe, gdy człowieka zamieniono na liczby i statystyki, a grupa, wobec której stosowano metodę ujednolicenia cech, stała się przez to bezbronna.
Używam w książce słów „homoseksualista” lub „homo”, kiedy mam na myśli homoseksualnych mężczyzn, bo w odniesieniu do tej historii, chociaż ograniczone jedynie do wymiaru seksualnego, słowo to pasuje. Pojawiają się tu też określenia uznawane za obraźliwe – „ciota”, „pedał” – bo taki język był i jest po wielokroć używany. Podobnie w raportach dotyczących morderstw, gdy czyta się ich szczegóły, w naturalny sposób pojawia się potrzeba obrony, która możliwa jest na przykład przez lapidarny opis czy skrót. W tym dusznym świecie każdy oddech jest na wagę złota.
Korzystałem z wielu dokumentów, opracowań historycznych, prasy, książek i filmów. Rozmawiałem o tamtych wydarzeniach z wieloma świadkami. Niektóre omawiane tutaj sprawy pojawiają się w innych publikacjach, są znane. Sam używam zwrotów, które stosowałem w poprzednich dwóch książkach, aby pokazać ciągłość tematu. Historia polskiego homoseksualizmu w czasie wojny i do 1953 roku (_Dziwniejsza historia_), w latach pięćdziesiątych (_Foucault w Warszawie_) i w trakcie akcji „Hiacynt”, mimo różnic w scenografii, ciągle stanowi zamysł jednego reżysera.
Wszystko to ułożone w jedną opowieść – i wsparte tym, co udało się jeszcze odkryć – daje pełniejszy obraz tego, co przez lata działo się na tej samej scenie, czyli w Polsce.
Jednocześnie jest to zaproszenie do pogłębiania naszej wspólnej wiedzy i podtrzymywania pamięci o polskiej, systemowej homofobii i o „Hiacyncie”.Ostatniego dnia swojego życia Stanisław obudził się ze świdrującą myślą: „Łóżko jest za duże”.
W jego przypadku wybudzenie oznaczało, że minął właśnie kolejny sen, który nie ma nic wspólnego z marzeniem, ale który nie jest też koszmarem.
Sen Stanisława był ciągiem obrazów, które nie niosły ze sobą żadnej wizji przyszłości. Jakiej przyszłości? Noc za nocą, rok za rokiem, wszystko tak samo.
W mieszkaniu panuje cisza, jak nóż wisi w powietrzu zaduch nocy. Za oknem syczy zwyczajność: we wczesnym rozruchu budzi się do życia miasto-maszyna.
Stanisław pracował w Centrali Handlu Zagranicznego. Uchodził za takiego, co ma pieniądze. Palił dobre papierosy, pijał dobry alkohol, jeździł na wakacje i nie oszczędzał na ubraniach, często zagranicznych i dobieranych ze smakiem. Miał jednak ogromne kompleksy, swoje niespełna sześćdziesiąt lat uważał za wiek starczy. Nie był z natury towarzyski, męczyło go podtrzymywanie rozmowy, a zwłaszcza bycie wesołym i elokwentnym. Nie potrafił rzucać puentami, zabawnie komentować zastanych sytuacji ani zarażać energią innych. On, gdyby to było możliwe, zawsze nad imprezy przedkładałby bycie we dwóch. Angażował się w rozrywkowe spotkania po to, by na jak najdłuższy czas odsunąć od siebie dotkliwe doświadczenie pustki. Grono znajomych było w gruncie rzeczy wobec niego obojętne, nikt nie wiedział, jak nazywała się jego matka ani czy miał w dzieciństwie psa. Nic ich to nie obchodziło. Bawili się wspólnie wieczorami, śmiali i rozmawiali, wymieniali chłopakami, zapisywali w notesach ich imiona, dzielili się doświadczeniami o najbardziej intymnej naturze, ale wzajemnie nie znali i nie interesowali swoim życiem.
Stanisław marzenia miał wielkie – poznać Jedynego, który pozwoli się kochać i będzie kochał tak samo. Bał się jednak, że nie jest tego wart. Od samego początku, nawet z dziewczynami, które pojawiły się w jego życiu we wczesnej młodości, a zwłaszcza później, gdy chodziło już tylko o chłopców, zawsze wątpił, że kogoś takiego jak on naprawdę można pragnąć. Sam za to zakochiwał się szybko i intensywnie. Wpadał w morze uczuć i rychło tonął. Kochał tych chłopców „za bardzo”. Tłamsił przymilaniem się i prośbą o cokolwiek. Dawali mu więc co nieco, ale szybko orientowali się, że więcej nie muszą i właściwie nie chcą. Nie wzbudzał w nich pragnienia, którego naturą jest przecież brak, a nie przesyt. Odchodzili, a kiedy spotykał ich przypadkiem na ulicy, mijali go obojętnie.
Koniec końców pozostawał sam, z kilkoma wspomnieniami i obsesyjnym myśleniem o tym, jak to wszystko mogłoby się potoczyć, gdyby tylko potrafił kochać „mniej”.
Leszek miał dziewiętnaście lat i żadnej przyszłości przed sobą. Wczesną młodość spędził w zakładach wychowawczych i poprawczakach, gdzie zapoznawał chłopaków podobnych do siebie i gdzie nauczył się kombinować. Rodzina? Jego ojciec zabił swoją konkubinę, a następnie popełnił samobójstwo; matka związała się z kimś innym i nie interesowała się losami syna. Nie miał zawodu, jedynie kilka klas szkoły podstawowej. Nie spieszyło mu się do żeniaczki, bo też i nie było go na to stać. Czas spędzał od panienki do panienki, od stołu do stołu i od papierosa do papierosa. Ale wyróżniał się urodą, to była jego wartość największa: ciało i twarz boga.
Włóczył się po całej Polsce, Warszawa zachwycała go jednak najbardziej. Lubił się gubić w mieście i poznawać ciągle nowych ludzi. Gdy pogoda sprzyjała, stawał pod Pałacem Kultury i patrzył w górę, wysoko w niebo. Jeśli mógł sobie na to pozwolić, wjeżdżał na trzydzieste piętro gmachu i stawał na tarasie widokowym. Rozglądał się i wierzył, że jest potężny jak to miasto, że karta się jeszcze odwróci i że pewnego dnia on też dostanie od losu szansę.
Nie bał się nocy. Wnikał w nią z naturalną swobodą. Sensem jego istnienia było przetrwanie i, o dziwo, najłatwiej właśnie było mu żyć z dnia na dzień, bawić się, gdy była okazja, i nie roztkliwiać nad sobą, kiedy jej zabrakło.
Nigdy nie nazwałby siebie prostytutką, ale znał metodę „na geja”. Wiedział, że panowie, którzy włóczą się korytarzami Centralnej, są w stanie zapłacić za to, że pozwoli im się dotknąć. Korzystał z tego, a także z ich gościnności, z zastawionych po brzegi stołów, z ciepłej wody w łazience i z wódki, która koiła i wprowadzała w stan zapomnienia.
Wstyd i pamięć o tym, kim się jest, zabija namiętność. Dlatego trzeba się upić, żeby być tym, kim chce się być. Albo tym, kim w danym momencie być trzeba.
Po wszystkim, rano, brał pieniądze. Nie odpowiadał na czułości ani na prośby o kolejne spotkanie. Wychodził i szedł w miasto. Wieczorem wracał na dworzec i czekał na następną okazję. A ta zazwyczaj nadchodziła.
To był piątek, dwa dni przed sylwestrem. Chłopcy z miasta – cioty i żule – szukali miejscówek, dorzucali się do składkowego alkoholu, myśleli nad ubraniami, które olśnią znajomych, a jednocześnie będą wygodne i pozwolą przeżyć tę noc aktywnie. Niemal bezśnieżna w tym roku zima przyszła i pokryła świat szarzyzną i brudem. Wilgoć zalegała jak mgła. Mimo to wszystko zdawało się błyszczeć od nadziei na nowy początek, przejście z minionego w przyszłe.
Leszek wbił się w zbyt lekką kurtkę i otulił szalikiem. Chłód odpuszczał w ciągu dnia, ujawniając rozprzestrzeniający się wszędzie ludzki znój. Najgorsze było jednak niebo nad głową. Nie zimno, nie błoto i breja, lecz blade, wypłowiałe niebo – brak światła.
Wieczór spędził ze znajomymi na domowej imprezie. Wypił sporo wódki, ale było mu mało. Wybrał się do centrum. Stał przy kiosku, licząc, że ktoś kupi papierosy i poczęstuje go jednym na teraz i drugim – za ucho – na potem.
Nie było jednak łatwo wykrzesać w sobie energię. Miał swoje miejsce w systemie – zaczynał to widzieć i się do tego przyzwyczajać. Tracił nadzieję, że mogłoby być inaczej.
No bo jak?
Było już późno, ulice rozświetlały latarnie. Stanął przed Alhambrą. Chciał wejść do środka, ale nie miał przy sobie nawet na pięćdziesiątkę. Z knajpy wyszło kilku mężczyzn. Jeden z nich, ubrany w płaszcz z futrzanym kołnierzem, z wielką czapą typu radzieckiego na głowie, zatrzymał się i wystraszony spojrzał na chwilę Leszkowi w oczy. Grupa szła w kierunku ronda przy Domu Partii. Leszek spoglądał za nimi, zrobił kilka kroków i tak jak przypuszczał, jeden z nich, właśnie ten gość w futrach, zawrócił, stanął przy witrynie Orbisu i zapalił.
Stanisław oglądał wystawę, dając czas młodziakowi, aby ten zdecydował i podszedł z własnej woli. Sam nie wykonałby takiego ruchu. Niedawno rozstał się ze swoim przyjacielem, który od dłuższego czasu stawał się coraz bardziej opryskliwy i coraz częściej rezygnował ze spotkań. Pokłócili się w końcu nieodwołalnie po tym, jak kochanek w czasie nieobecności Stanisława przyprowadził sobie do jego mieszkania dziewczynę. Gdyby to było raz, ale potem tamten po prostu komunikował sponsorowi, żeby nie wracał za szybko do domu i nie odbierał mu przyjemności, do której bardziej odczuwał pociąg.
Leszek podszedł do mężczyzny.
– Masz papierosa?
– Proszę. – Stanisław wyjął z kieszeni paczkę marlboro.
– Co słychać?
– Wszystko wspaniale. Moskwa podpisała konwencję londyńską.
Leszek rzucił niedopałek, bez słowa odwrócił się i odszedł.
Stanisław został sam. Spokojnie dopalił.
Postanowił dołączyć do kolegów w lokalu branżowym na placu Trzech Krzyży i przeczekać kilka godzin aż do zupełnej nocy, kiedy to pijany i wolny od lęku odrzucenia mógłby wrócić na szlak.
Na dworcu nikt nie zwracał uwagi na siedzącego przy fontannie Leszka, który tam skulony przysypiał. W kiblu nie było odpowiednich typów. Nikt też nie chciał pożyczyć pieniędzy. W końcu zdecydował, że pójdzie na Krzyżyki, rozejrzy się w grzybku i jednak wejdzie do Antycznej na dziko.
Po piętnastu minutach był już na miejscu. Wszedł i omiótł wzrokiem niewielki lokal. Przy stoliku zauważył gościa spod Orbisu. Spojrzał na niego, kiwnął. Przysiadł się.
– Co słychać?
– Podobno gdzieś na świecie rozbił się dziś samolot.
Sączyli wino, obaj z pragnieniem całkowitego upicia. Stanisław zaprosił chłopaka do siebie. Wzięli taksówkę i pojechali. Leszek miał już w głowie plan – chciał okraść mężczyznę. W bloku przy windzie napotkali sąsiadkę. Stanisław był tak pijany, że kiedy dojechali na dziewiąte piętro, otwarcie drzwi mieszkania zajęło mu sporo czasu. Przewrócił się i narobił rabanu, co obudziło sąsiada.
Stanisław zdołał zorganizować poczęstunek – zagraniczny koniak, konserwy i herbatę na popitkę. Leszek zauważył w kuchni młotek, zabrał go ze sobą do pokoju i schował pod poduszkę. Pierwsze ciosy zadał, gdy uprawiali seks. Chciał tylko „ogłuszyć i okraść”. Walił jednak tak mocno, że złamał trzonek. Stanisław trzymał się życia, próbował sięgnąć ręką po telefon, co rozwścieczyło Leszka jeszcze bardziej. Zaczął dusić kochanka. Chwilę później zostawił go półprzytomnego na kanapie i poszedł do kuchni po nóż.
Głowa Stanisława została niemal oderżnięta od ciała. Przecięcie na szyi miało długość dziewięciu centymetrów i szerokość siedmiu – nóż zatrzymał się na kręgosłupie. Twarz była zmasakrowana, a czaszka rozbita. Na koniec rzężącego jeszcze mężczyznę Leszek udusił.
Zwłoki leżały w niezamkniętym mieszkaniu, z którego przestępca zabrał między innymi pieniądze, srebrne sztućce, zegarek i sygnet. Do torby spakował też ubrania ofiary – marynarki, koszule, krawaty, buty, sweter. Nie pogardził maszynką do golenia. Obmył się z krwi, przebrał w ubranie zdjęte z trupa i wyszedł.
Pobudki i działania mordercy – stwierdzili śledczy – były szczególnie odrażające, a on sam cechował się wyjątkową brutalnością. Ekspertyza psychologiczna ustaliła, że był człowiekiem „o typie osobowości lękowej, niedojrzałym pod względem emocjonalnym, odznaczającym się dążeniami aspołecznymi, skłonnością do kłamstwa i wykrętów”.
Leszka schwytano 2 stycznia w Zakopanem. Został aresztowany w wyniku awantury, jaką pijany wszczął w lokalu gastronomicznym. W czasie przesłuchania okazało się, że chłopak jest poszukiwany listem gończym w związku z kradzieżą (na szkodę niejakiego Edwarda K.), której dopuścił się kilka tygodni wcześniej w Sopocie.
Śledczy udali się do wynajętego pokoju, w którym znaleźli rzeczy z mieszkania Stanisława. Leszek stwierdził, że zabił, bo „chciał zerwać z dotychczasowym trybem życia, bowiem zbrzydły mu stosunki z homoseksualistami”.
Obrona argumentowała, że morderca miał rys psychopatyczny, będący wynikiem zarówno sytuacji rodzinnej, jak i „środowiska homoseksualistów, w jakim oskarżony ten wyrastał, które pozostawiło w jego mentalności trwałe ślady przejawiające się między innymi w zaniku instynktu samozachowawczego”.
„Żałuję tego, co zrobiłem – pisał później Leszek do Rady Państwa, w której gestii było prawo łaski. – Jestem jeszcze młody, chciałbym poprzez szczerą i rzetelną pracę odkupić swe winy i zasłużyć tym samym na powrót do społeczeństwa. Przyrzekam, że było to moje ostatnie przestępstwo, i proszę Radę o podanie ojcowskiej ręki, za co z góry dziękuję”.
Sąd uznał, że sprawca zbrodni powinien być „całkowicie i na zawsze wyeliminowany ze społeczeństwa”.
Wyrok śmierci na Leszku Kaczorowskim za zabójstwo Stanisława Dzieduszyckiego wykonano 24 września 1973 roku o godzinie dziewiętnastej w Warszawie.
Morderca został powieszony.PRZYPISY KOŃCOWE
Część pierwsza
1 Por. M. Szczygieł, _Reportaż dla dorosłych_, „Na Przełaj” 1986, nr 31, s. 9–11.
2 Por. R. Barthes, _Fragmenty dyskursu miłosnego_, przeł. M. Bieńczyk, wstęp M. P. Markowski, Kraków 1999.
3 S. Kopka, _Hiacynt_, „W Służbie Narodu” 1986, nr 2 (1661), s. 11.
4 Por. M. Głowiński, _Zła mowa_, Warszawa 2016, s. 156. Niektóre sformułowania zaczerpnięte z tej książki nie dotyczą konkretnej daty, ale odpowiadają raczej ogólnemu obrazowi „epoki”. Konstrukcje typu „wystać mięso”, „jaja częściowo świeże”, „nieobyczajny wybryk”, „prawdziwy Polak”, „dzicz”, „knowania”, „mafia” czy „fikcja bez granic” – a więc „mowa-trawa” propagandy – były w użyciu w ciągu całej PRL i pozostają w pamięci świadków żywe do dziś.
5 N. Christie, _Dogodni wrogowie_, przeł. M. Płatek _W kręgu kryminologii romantycznej_, red. M. Płatek, M. Fajst, Warszawa 2004, s. 97–112.
6 „Zabójstwa i rozboje w środowisku homoseksualistów (lata 1976–1985)”, Komenda Główna Milicji Obywatelskiej, Warszawa 1986 , s. 57.
7 Tamże, s. 59.
8 B. Hołyst, _Kryminologia. Podstawowe problemy_, Warszawa 1977, s. 213.
9 L. Falandysz, _Wiktymologia_, Warszawa 1979, s. 44.
10 „Zabójstwa i rozboje…”, dz. cyt., s. 60.
11 T. Dehnel, _Szukam przyjaciela_, „Prawo i Życie” 1986, nr 36, s. 6, 7.
12 L. Szafraniec, Ars amandi, czyli sztuka kochania: _Nie chcę tego!_, „Razem” 1986, nr 34; _To nie ich wina_, „Razem” 1986, nr 36; _Do Roberta_, „Razem” 1986, nr 42.
13 K. T. Darski, _Jesteśmy inni_, „Polityka” 1985, nr 47, s. 8.PRZYPISY
W raporcie „Zabójstwa i rozboje w środowisku homoseksualistów (lata 1976–1985)” Komendy Głównej MO stwierdza się, że: „Nawiązywanie kontaktów z partnerami w sensie ich przypadkowego zapoznania lub przekazywania przez innych homoseksualistów, następuje z reguły w miejscach spotykania się osób o tym zboczeniu, jak: dworcach kolejowych i autobusowych, niektórych lokalach gastronomicznych, pisuarach, łaźniach miejskich, parkach i skwerach. Miejsca te i obiekty są tradycyjnie znane tak homoseksualistom, jak i prostytutkom homoseksualnym. Do bardziej »nowoczesnych« sposobów nawiązywania znajomości w celach homoseksualnych należą: spotkania na plażach i w klubach naturystów, pozostawianie zaszyfrowanych adresów w bibliotekach publicznych, noszenie określonych koszulek i damskiej biżuterii, ogłoszenia w niektórych tygodnikach, organizowanie wspólnych wycieczek – w tym również zagranicznych”. Zob. „Zabójstwa i rozboje w środowisku homoseksualistów (lata 1976–1985)”, Komenda Główna Milicji Obywatelskiej, Warszawa 1986, s. 57–58.
Adresy źródeł archiwalnych podaję w bibliografii.
Departament Inspekcji Sanitarnej Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej.
Biuro Kryminalne Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej.
Opieram się przede wszystkim na ogólnodostępnej wypowiedzi na kanale YouTube, a także licznych wywiadach, których w tej sprawie udzielił Zboralski. youtube.com, bit.ly/38fPe2h, dostęp: 22.04.2021.