High-end. Dlaczego potrzebujemy doskonałości - ebook
High-end. Dlaczego potrzebujemy doskonałości - ebook
Mniej znaczy więcej.
Ludzka kreatywność nie zna granic. Wynalazki i wprowadzane innowacje technologiczne mają oszczędzać nasz czas. Na całym świecie trwa wyścig o tempo i obniżanie kosztów produkcji. Nie ma znaczenia, czy jest to pieczywo, bawełniana koszula czy samochód. Ludzi zastępują roboty i maszyny, które nie popełniają błędów. Szybciej, więcej, taniej.
Stop!
Zwolnijmy i zróbmy krótki rachunek sumienia. Ile z tych przedmiotów zepsuło się i nie można już ich naprawić? Jaki koszt przy takiej eksploatacji zasobów ponosi środowisko? Czy obcowanie z takimi rzeczami sprawia nam przyjemność?
W tej nieustannej pogoni zapominamy, że nic nie zastąpi pracy ludzkich rąk. Wysoka jakość i trwałość wymagają rzemieślniczej dokładności. Poznajmy ludzi i wejdźmy do ich warsztatu, w którym nadają rzeczom „duszę”.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8852-2 |
Rozmiar pliku: | 31 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
JEST WSZĘDZIE!
Potraficie sobie wyobrazić globus za pół miliona złotych? Taki przedmiot naprawdę istnieje: powstał najpierw jako plan w czyjejś głowie, następnie wysiłkiem zdolnych rąk uzyskał konkretny kształt, by na samym końcu trafić do garstki szczęśliwych osób z odpowiednio zasobnym portfelem. Jeśli nie wierzycie, wcale się nie przejmujcie. Po lekturze niniejszej książki istnienie takich produktów będzie dla Was oczywistością.
Globus, o którym wspominam, to model Churchill, stanowiący ukoronowanie oferty założonej w Londynie przez Petera Bellerby’ego manufaktury Bellerby & Co. Firma specjalizuje się w doskonałej jakości ręcznie przygotowywanych globusach, których niemalże nic (może poza światem, który odwzorowują) nie łączy z tymi kojarzonymi z naszej codzienności, na przykład licealnych lekcji geografii. Kosztujące kilkadziesiąt złotych za egzemplarz nie mogły reprezentować sobą nic szczególnego. Wykonywane z kiepskiego plastiku, trafiające na rynek w setkach tysięcy sztuk – korzystanie z nich, czy to w ramach edukacyjnych, czy estetycznych, stanowiło wątpliwą przyjemność. Inaczej ma się sprawa z modelami Bellerby & Co. Każdy z nich to pełnoprawne dzieło sztuki i najlepszy dowód tego, że ludzka pomysłowość jest niemalże nieograniczona.
Co konkretnie składa się na globus z oferty londyńskiej manufaktury? Jakie elementy stanowią o jego jakości? Czy można w jakikolwiek sposób uzasadnić koszt związany z jego nabyciem? To zasadne pytania, szczególnie w sytuacji, w której za najtańszy model produkowany przez Brytyjczyków (Pocket Globe) trzeba zapłacić prawie 1300 funtów. Można to uznać za oszustwo, traktowanie ludzi jako naiwniaków, którzy być może skuszą się na absurdalnie wysoko wycenione kawałki drewna, papieru i metalu. Zachęcałbym jednak, by spojrzeć nieco szerzej niż tylko przez pryzmat pieniędzy. Wtedy naszym oczom ukaże się wyjątkowy produkt, którego istnienie jest efektem godnego podziwu talentu, ciężkiej pracy i pieczołowitych przygotowań trwających nie tygodnie czy miesiące, ale lata.
Listę niepodważalnych atutów globusów produkowanych przez Bellerby & Co. otwierają przygotowywany przez profesjonalnych kartografów doskonały projekt dwuwymiarowej mapy oraz umiejętne przeniesienie jej w trzeci, kulisty wymiar. W parze z tymi elementami idzie perfekcyjny odlew ziemskiego globu. Ze względu na fakt, że nasza planeta nie jest idealną kulą, nie jest to sprawa prosta. Jak zaznacza Peter Bellerby, przygotowanie takiego odlewu jest przedsięwzięciem na tyle skomplikowanym, że odpowiedzialni za niego są podwykonawcy przygotowujący części dla zespołów Formuły 1. Co więcej, globus musi zostać umiejętnie wyważony, by w elegancki, niczym niezakłócany sposób się obracał, a nie „słaniał pijacko niczym przyciężkawa piłka do ping-ponga”, jak obrazowo opisał to Peter Bellerby.
Najważniejszym elementem procedury wytwarzania brytyjskich globusów jest ich malowanie. Wymaga to nieprawdopodobnie pewnej ręki, sokolego oka przy tak licznych niuansach (na przykład przy nanoszeniu linii szerokości i długości geograficznych, czyli detali, które przez wytwórców masowo produkowanych egzemplarzy są zawsze zaniedbane) oraz sporego zapasu czasu. Proces ten, ze względu na skomplikowanie i szczegóły, które trzeba wziąć pod uwagę, musi zostać wykonany w całości ręcznie. Żadna maszyna, niezależnie od tego, jak zmyślnie skonstruowana, nie mogłaby przygotować na równie wysokim poziomie ani jednego z modeli sygnowanych przez Bellerby & Co.
Oczywiście, można poprzestać na stwierdzeniu, że „globus to tylko globus”, ale minęlibyśmy się wtedy z prawdą. Egzemplarze opuszczające brytyjską manufakturę przynoszą ich posiadaczom trudną do opisania radość. „Coś” w nich sprawia, że nie tylko są lepsze od tańszych odpowiedników – ich posiadanie i użytkowanie porusza człowieka do głębi. Pod takim stwierdzeniem bez wątpienia podpisałby się Morgan Freeman, który miał okazję podpatrywać Petera Bellerby’ego i jego drużynę przy pracy. „Bóg” nie może się mylić, prawda?
High-end to zjawisko, które występuje powszechnie, niemal na całym świecie i prawie w każdej branży. High-endowe może być tradycyjne rzemiosło i całkowicie nowoczesne projekty. High-endowo można hodować bydło i pozyskiwać przyprawy. High-end odgrywa na tyle ważną, choć często niedostrzeganą, rolę w naszym życiu, że zainteresowanie nim wykazują liczne rządy państw, od tych demokratycznych po autorytarne. High-end to w końcu idea, która towarzyszy ludziom od tysięcy lat, rozwijana w cieniu piramid, przenoszona rzymskimi traktami, uświetniająca życie średniowiecznych władyków i XVII-wiecznych mieszkańców Amsterdamu. Mówiąc krótko: high-end jest wszędzie.
Przeżyj zimę jak wiking
Na Islandii występuje pewien gatunek ptaka: edredon zwyczajny. To niepozorne zwierzę, na które niewiele osób zwróciłoby uwagę. Ot, kolejny ptak wodny, który z grubsza przypomina znaną z naszej codzienności kaczkę. W tym ptaku wszystko jest zwyczajne – i nazwa (dosłownie), i wygląd. Nawet fakt, że wkrótce będzie to gatunek zagrożony wyginięciem, nie stanowi w XXI wieku niczego wyjątkowego (co za smutna konstatacja). Istnieje jednak jedna cecha edredona, która go wyróżnia, wywyższa ponad innych kaczkowatych: jego puch. To wybitny termoizolator o hydrofobowych właściwościach, na dodatek fantastycznie lekki: wszystko w jego charakterystyce przemawia za tym, by wykorzystywać go przy produkcji kosztownych kołder i poduszek.
Jego pozyskanie jest przy tym skomplikowane i czasochłonne. W odróżnieniu od tradycyjnego pierza puchu edredonowego nie można tak po prostu wyrwać z kupra przerażonego ptaka. Zamiast tego trzeba przygotować się na niezliczone godziny marszu w srogim islandzkim klimacie, klucząc, szukając, pływając od wysepki do wysepki, chodząc od gniazda do gniazda, podbierając w końcu puch pozostawiony przez dziko żyjące zwierzę. Ten cenny materiał jest produktem ubocznym wychowywania edredoniątek, które – dojrzewając jeszcze w jajku – spoczywają na obłędnie drogiej wyściółce, nawet o tym nie wiedząc.
Wszystko w puchu edredonowym krzyczy: „To będzie kosztować!”. Ptaków, a więc produkowanego przez nie puchu, jest jak na lekarstwo – to raz. Dość powiedzieć, że firma Icelandic Eider, znajdująca się w pierwszej piątce największych sprzedawców puchu, może zebrać ledwie 65 kilogramów rocznie. Po drugie, cały zbiór odbywa się ręcznie, zajmuje mnóstwo czasu i wymaga nie lada kondycji; ptaki za nic mają wysiłki ludzi i swoje gniazda budują tam, gdzie im się podoba. W końcu, ze względu na kluczową rolę, jaką puch odgrywa w rozmnażaniu ptasiej populacji, nie można go tak po prostu wziąć, nie licząc się ze zwierzęciem. Ludzie mogą korzystać z dobrodziejstw natury, ale muszą to robić rozsądnie, w sposób ekologicznie zrównoważony. Właśnie w taki sposób puch trafia w ręce człowieka. Niestety, to dopiero pierwszy krok.
Kolejnym jest staranna selekcja. Znaczną część zbioru stanowią nienadające się do użycia odpady, które muszą zostać usunięte w procesie pieczenia materiału w dużej temperaturze. To nie koniec. Tak potraktowany puch przechodzi następnie przez długotrwały i wymagający proces ręcznego odsiewu, dzięki czemu do końcowego produktu, na przykład poduszki, trafia materiał najwyższej jakości. Niestety, nie da się tego w żaden sposób pominąć. Maszyna, niezależnie od tego, jak precyzyjna, nie jest w stanie dokonać równie dobrego wyboru co doświadczony pracownik, a przy takim przedsięwzięciu nie może być mowy o kompromisie.
Rozprawiamy tutaj o wyrobach z najwyższej półki, co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Wystarczy tylko przejrzeć ofertę internetowego sklepu jednej z firm specjalizujących się w puchu edredonowym: Icelandic Down. Za najmniejszą dostępną kołdrę (140 × 200 cm) w wersji light musimy zapłacić prawie 2900 euro; opcja warm tej samej wielkości to już wydatek rzędu 4300 euro. Kwoty te bledną jednak w porównaniu z ceną, którą przyjdzie nam zapłacić za kołdrę US King OS (295 × 250 cm) w wariancie warm: tutaj musimy wydać ponad 11 000 euro.
Zapłacić tyle za zwykłą kołdrę – brzmi to nieprawdopodobnie. Niemniej osoby, które miały okazję przetestować produkty wykonane z opisywanego tu materiału, zgodnie twierdzą, że są one warte każdych pieniędzy. Bajecznie ciepłe, otulające ciało, zapewniające trudny do opisania komfort. Jeśli ktoś dba o jakość swojego snu, nie może przejść obok tego produktu obojętnie. To także interesująca propozycja dla miłośników kultury skandynawskiej. Mieszkańcy Islandii już około 800 roku naszej ery mieli ratować się wykorzystaniem puchu edredonowego, dzięki czemu życie w równie pięknym, co niegościnnym środowisku mogło być nieco znośniejsze.
High-end związany z fauną i florą nie kończy się na ekstrawaganckich kołdrach. Znaczną jego część stanowią produkty spożywcze, na przykład sery. Jeśli mieliśmy okazję ich spróbować, to pewnie w towarzystwie wina. By podkreślić smak białego musującego trunku, wybierzmy Selles-sur-Cher z koziego mleka, do białego wytrawnego dobierzmy z kolei alpejski L’Etivaz – razem stworzą doskonałą parę. W tym układzie ser odgrywa rolę pomagiera, mniej istotnego składnika winiarskiej uczty, którego jedynym zadaniem jest pomóc gwieździe wieczoru zalśnić jeszcze jaskrawiej. Tymczasem takie sery mogą być równie fascynujące co najlepsze wina z Burgundii.
Francuskie sery produkowane z mleka krowiego: 14-miesięczny Comte oraz Vacherousse
Przy wytwarzaniu jakościowego przysmaku trzeba zadbać o niezliczoną liczbę elementów, które mają wydatny wpływ na jego końcowy smak. Carolina Pietyra i Kamil Wernicki, autorzy książki Ser. Dojrzewający przewodnik dla koneserów, każą zwrócić uwagę między innymi na: pokarm („trawę, kwiaty i zioła”), którymi raczyło się zwierzę, od którego wzięliśmy mleko na ser, temperaturę i wilgotność w miejscu, w którym żyło, nie tylko gatunek zwierzęcia (to oczywiste), ale także jego rasę, gdyż – jak się okazuje – krowa krowie nierówna, podobnie jak owca owcy czy koza kozie. Krowa rasy normandzkiej jest mniej wydajna, ale odwdzięcza się mlekiem o złożonym aromacie i głębokim smaku; rasa prim’holstein to z kolei propozycja dla serowarów przedkładających ilość ponad jakość. Duży wpływ na smak sera ma również wysokość nad poziomem morza, na której żyją hodowane zwierzęta. Dokładnie tak jak w wypadku jakościowej kawy, wyższe położenie może dobroczynnie wpływać na produkt końcowy, czego przykładem może być Beaufort des Alpages, ser, który jest w stanie wywołać na twarzy degustującego „łzy szczęścia”.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_