- W empik go
Hippolyt Boratyński. Tom 1-2: romans historyczny Alex. Bronikowskiego - ebook
Hippolyt Boratyński. Tom 1-2: romans historyczny Alex. Bronikowskiego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 399 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tłómaczony z Niemieckiego
Przez
J. K. O.
Tom pierwszy.
W Warszawie,
Nakład i druk N.Glücksberga,
Księgarza i typografa Król-War Uniwersytetu.
1828.
Już było po ite, missa est, ale jeszcze lud nie opuścił kościoła; jeszcze klerycy wstrząsali kadzielnice przed wielkim ołtarzem, a ksiądz śpiewał w długich przeciągłych tonach: "błogosławiony co przychodzi w Imie Boże, " – i potem postąpił naprzód na stopniach ołtarza, trzymając przed sobą starym obyczajem złotą patynę, by ja dać do pocałowania najznakomitszym osobom z obecnych w świątyni. Pierwszy co przystąpił, był człowiek mocno zbudowany, dumnej postawy a już podeszły wiekiem; ponurość panowała na jego czole otoczonem gęstemi siwemi włosami, i kiedy ukląkł i ustami świętego naczynia dotknąwszy znowu się podniósł – rzucił przeciągle spojrzenie na gmin zebrany, – spojrzenie dumy i pogardy, jak gdyby chciał szukać wynagrodzenia za chwilowe upokorzenie z jakiem dopiero co uchylił głowy przed Najwyższym, któremu to uniżenie należało.
Był on w sukni podróżnej; lecz kosztowne futro broniące go przeciw ostremu grudniowemu zimnu, a liczny orszak i szlachty i służących, co bez poruszenia za nim stali i teraz z lekkim szmerem obnażone w czasie nabożeństwa szable znowu do pochew włożyli; oznaczały wysokie tego pana dostojeństwo. A on dopełniwszy pobożnego obowiązku, postąpił na bok ołtarza ku próżnemu krzesłu Biskupa Krakowskiego, do którego dzielnicy kościół Iwanowicki należał i zbliżył się do jakiegoś duchownego, wspierającego się na krześle, który dopiero uchyleniem głowy odprawił kleryka, co przyklękając potrząsał przed nim kadzielnicę. Duchowny, był to maż mający około lat pięćdziesiąt; prosta odzież podróżna byłaby godność Jego ukryła, gdyby krzyż diamentowy na piersiach i tylko co wyrządzony mu honor nic okazywały dostojeństwa, jakie w kościele piastował. Gdy się doń ów stary pan przybliżył, zdawało się że z niejakiemś zakłopoceniem odpowiadał na ciche, lecz żywe jego pozdrowienie; a… gdy ten w nagłych gestach zwrócił wzrok swój ku odleglejszej stronie ubocznej części kościoła, schylił nieco głowę i osobliwszy, niechętny uśmiech ukazał się na jego ustach. Tym czasem inni z przytomnych, zbliżyli się do ołtarza. Pomiędzy nimi znajdował się młody człowiek udatnej postawy i przez cały ciąg służby Bożej zajmował miejsce obok znakomitego starca, przy którym z drugiej strony stał młodzieniec około piętnastu lat mający, ze wszystkiemi oznakami dziecinnej niecierpliwości, to przewracając prędko kartki swojej książeczki, to rzucając ciekawe spójrzenia i po nawie i po bocznych częściach kościoła. Młody człowiek postąpił naprzód ku ołtarzowi, potem obrócił się do starca, co z ubioru zdawał się bydź Litewskim panem, jak gdyby chciał mu pierwszeństwa ustąpić; a gdy tamten nie ruszył się z miejsca, zdawało się jakby sobie dopiero coś przypomniał i wyciągnął rękę do młodzieńca, który skłoniwszy się nizko podeszłemu towarzyszowi, poskoczył na stopnie ołtarza. Kiedy Obadwaj młodzi dopełniwszy ceremonii nazad wracali, mały dotknął nieznacznie ręki młodzieńca i wskazał w tęż samę stronę kościoła, która pierwej zwróciła była uwagę znakomitego polskiego pana i obcego duchownego, i uśmiechnął się figlarnie – a mocny, gwałtowny rumieniec okrył lica patrzącego.
Duchowny ów pan w towarzystwie męża z którym rozmawiał, oddalił się przezedrzwi zakrystyi; lud zaczął cisnąć się ku drzwiom kościoła a w wymienionej niedawno stronic, podniosły się dwie osoby w czarne krepy ubrane. Pierwsza z nich, niewiasta wspaniałego wzrostu, postąpiła śmiałym krokiem i z dumną prawie postawą; a kiedy uchyliła zasłonę, oczy jej bystre, rzucały baczne spojrzenia na wszystkich otaczających; druga, której kibić i mniejsza i wysmuklejsza daleko ją młodszą od towarzyszki wydawała, postępowała po kamiennej posadzce lekkim krokiem, ze spuszczoną głową i wyraźną lękliwością ku wyjściu. Tu młodzieniec z piętnastoletnim wyrostkiem, zbliżył się do niewiast i pozdrowił je podając starszej wodę święconą z niezwykłem poszanowaniem, a potem zbliżył się do młodszej i poszepnął kilka wyrazów. – I gdy się schylił dla odebrania odpowiedzi, która z cicha, niedosłyszana prawie przez gęste przedzierała się zasłony, w tem w przysionku do którego właśnie co weszli, lud cisnący się tłumnie, nagle się na dwie strony rozstąpił i z ubocznych drzwi ukazał się wyżej wspomniany prałat. Zbliżył się wprost do starszej z niewiast, skłonił się nizko i mówił na pół dosłyszanym głosem: "Pozwól Jaśnie Wielmożna Pani, bym cię odprowadził do powozu; bo przytem radbym jeszcze nieco z tobą pomówił"
Niewiasta poglądała nań bystro przez chwilę, potem na jego pokorne pozdrowienie odpowiedziała lekkiem skinieniem głowy i rzekła oziębłym, lubo przyzwoitym tonem: "wielki mi zaszczyt czynisz Panie!" Potem przyjęła podaną sobie rękę, dała znak swoiej towarzyszce by się udała za nimi i wyszła prędko pomiędzy otwartemi szeregami ludu, co pełen ciekawości i podziwienia, poszeptywał sobie różne domysły względem niewiasty, której Andrzej Zebrzydowski Biskup Kujawski tak wielką cześć oddawał, a która przecież nie szczególniej zdawała się to przyjmować. A młodzieniec odłączony od nich przez napływającą za odchodzącymi ciżbę, ustapił w głąb przysionku z młodzikiem, który mu cos mówił na póły śmiejąc się, na póły żałując.
Wkrótce nadszedł także z kościoła stary Pan Litewski i wszyscy trzej opuściwszy świątynią siedli na stojące w pogotowiu konie i udali się do gospody będącej w miasteczku, gdzie służący ich wczasie mszy przyrządzili śniadanie.
W gospodzie miasteczka Iwanowice, która niedaleko od kościoła leżała, jak to jeszcze i za naszych dni w Polszcze pospolicie bywa: wszystko było w wielkim ruchu. – Mnóstwo wyprzężonych powozów, obładowanych rozmaitymi sprzętami stało przededrzwiami domostwa, gdy tymczasem furmani i towarzysząca służba, wewnątrz pokrzepiała się miodem i paloną wódką. Kiedy niekiedy ukazywał się po drodze nadjeżdżajacy konno szlachcic lub żołnierz, gościńcem prowadzącym z Warszawy, zatrzymywał się przed gospoda aby czarą węgierskiego wina zasiliwszy się, resztę krótkiej pozostającej jeszcze podróży dokończył, a otrzymawszy ją po długiem wołaniu i z wielkim krzykiem pokrzepiony świeżo siadł znowu na zmordowanego konia i bodąc ostrogiem w bok, poleciał czwałem pomiędzy wąwozami, którędy prowadzi droga do Krakowa. – W obszernej kuchni domostwa tłoczyli się tymczasem kucharze znakomitych podróżnych w około wielkiego ogniska, a lubo wypędzili czeladź domową z ich garnkami napełnionemi jarzyną i patelniami, pełnymi pieczonych kiszek; niedosyć jednakowoż jeszcze mieli miejsca; jeden drugiego odpędzał na bok i zajmował pierwsze miejsce, w imie swego Pana, którego dostojeństwem i powagą starał się upokorzyć sąsiada. Pokoje górnego piętra napełnione były podróżnymi różnego rodzaju, oczekuiącymi objadu po dobrem śniadaniu; po wielkiej sali, wiele młodzieży przechadzało się tu i owdzie, to z wesołym śmiechem, to poważnie rozmawiając; a dwóch bogato strojnych pachołków z długiemi laskami, stojąc u drzwi oddalało natrętnych od najwygodniejszego pokoju, który trzyma – no w pogotowiu dla Pana Marszałka wielkiego koronnego.
Zdala od wrzawy, w jednem z okien komnaty, oparty o ścianę i jak zdawało się, zaprzątniemy smutnemi myślami, stał młodzieniec i nieporuszony poglądał na plebania nie opodal w ukos naprzeciw stojącą, nie uważając bynajmniej na to, co się działo wokoło niego, i gdy stary sługa wyszedłszy z poblizkiego pokoju i przeszedłszy przez salę do niego się zbliżył a skłoniwszy się z uszanowaniem, oznajmił mu że śniadanie już gotowe i pan wuj czeka na niego; odwrócił się tylko na chwile by ręką dał wzywającemu znak, że ieść nie bedzie i ze chce sam na sam pozostać. Starzec oddalił się znowu a wkrótce potem przybiegł do zamyślonego młody chłopczyna, któregośmy już przy nim w kościele widzieli. –
"Chodźże też przecie kochany kuzynku!" – prosił pochlebnie. – Ojciec chce zaraz odjeżdżać a radby przed wieczorem stanął w Krakowie!" –
"No! no! Stasiu, odpowiedział drugi; – jak będzie objad gotowy to przyjdę!" –
O! ho! ja wiem co ci tak psuje apetyt Hippolycie!" – mówił wesoły chłopczyna, figlarnym tonem: – "Ale długo jeszcze będziesz musiał czekać! – I ojciec je także widział i przykro mu było iż niewiedział pierwej że się tu znajdują; a teraz sądzi że podobno byłoby już za późno, gdy ksiądz biskup Kujawski ot tara je poprowadził. A ja widziałem także, iż starzec, co przy nim stał pod baldachimem także tam się udał; ludzie powiadają że to jest Wojewoda Krakowski. No! no! chodź kochany kuzynie, wszakże ją jeszcze zobaczysz w stolicy."
"Piotr Kmita?" zawołał Hippolyt tonem podziwienia i tak głośno, że go stojący wkoło usłyszeli.
"Jeżeli macie jaką prośbę do Jaśnie Wielmożnego Marszałka Wielkiego, " – mówił jeden z dwóch pachołków przybliżając się – "to musicie z nią zatrzymać się aż do Krakowa; bo Jaśnie Wiel – możny Pan nakazał, żeby nikogo nic wpuszczać jak powróci ze mszy. – "Z drogi! z drogi! Pan Wojewoda idzie!" – zawołano zewnątrz – a przechadzający się po sali, uszykowali się przy ścianach. Młodzieniec rzuciwszy okiem przez okno, zobaczył marszałka wielkiego koronnego, który ze swoim orszakiem wchodził do gospódy, i w tejże samej chwili zakryty pojazd ruszył czwałem z przededrzwi plebanii, drogą do Krakowa. Tuz za nim jachał Andrzej Zebrzydowski biskup Kujawski w otwartej kolasie, a towarzyszący liczny orszak konnych służalców otoczył pojazdy, które prędko jak strzała pognały gościńcem zamarzłym i pokrytym śniegiem.
W tem otworzyły się podwoje od sali i wszedł Piotr Kmita; twarz jego była jeszcze bardziej ponura aniżeli w kościele, – bez żadnego ukłonu przeszedł pomiędzy szeregami pozdrawiających go z uszanowaniem i udał się do przeznaczonego sobie pokoju. Tuż przededrzwia – mi rzuciwszy okiem na Hippolyta, zatrzymał się przez chwile i zapytał cóś po cichu gospodarza doma, który wpokornem uniżeniu, ze wszelkiemi oznakami lękliwości, postępował przy nim; a usłyszawszy jego odpowiedź, zdawało się jakby chciał kilka kroków postąpić, lecz znowu prędko inną niby myśl powziąwszy, wymuszonym uśmiechem spędził na chwilę ponurą dumę ze swego oblicza i na ukłon młodzieńca odpowiedział z większą uprzejmością i dwornością, aniżeli jego wiek, dostojeństwo a nadewszystko powszechny odgłos niepomiarkowanej dumy, o którą Piotr Kmita wojewoda i starosta Krakowski, marszałek wielki koronny u swoich współczesnych był pomawiany, kazały się spodziewać.
Górne piętro gospody już było próżne; znakomitsi podróżni po objedzie, w dalszą udali się podróż, chcąc jeszcze przed nadchodząca nocą stanąć w mieście.
Wyprowadzono także i konie starego Litewskiego Pana, który z obudwoma młodymi swojimi towarzyszami podróży szedł na dół po schodach rozmawiając żywo ze starszym; – po za nimi szło wiele szlachty i sług i Kasper Gierzanek gospodarz domu, któremu odjazd Piotra Kniity dał czas na okazanie innym gościom tego poszanowania i ochotnej posługi, którą zdaniem jego obowiązkiem było wyświadczać, stosownie do godności i wydatku podróżnych. – "Otoż jak już powiedziałem mój Wuju, – mówił cichym głosem Hippolyt, – rozumiem że najlepiej bedzie czekać tu w Iwanowicach na brata" – Jak go znam i moge sądzić o tem, co go obchodzi; dobrze podobno będzie jeżeli się zawczasu dowie, kogo zastanie w Krakowie i co się zdarzyło. "
"To powiadasz tedy, " – mówił Litwin postępując zwrócony do gospodarza – "Wojewoda Krakowski miał długą rozmowę z panią Podolską?"
"Przez całą godzinę Jaśnie Wielmożny Panie Starosto, " zapewniał Kasper czyniąc liczne ukłony. " – Jaśnie Oświecony Marszałek Wielki Koronny był u Księżnej Wojewodziny w Plebanii i przewielebny Biskup Kujawski także; i podobno coś tami dosyć niespokojnego działo się miedzy niemi, jak ksiądz wikary powiadał mojej córce Teofili, za pozwoleniem Jaśnie Wielmożnego Pana; bo słyszał stojąc za drzwiami, że naprzód Obadwaj Panowie mówili cos żwawo do jasnej Pani, a polem zaczęli między sobą Żywo rozprawiać, a głos Jaśnie Oświeconej Pani Odrowązowej dosyć wyraźnie tam można było rozróżnić. Pannę Wojewodziankę zasic wyprawili do drugiego pokoju, gdzie nieporuszona stała patrzając ciągle w okno, i zapewne musiał ją bawić zgiełk i bieganina przede drzwiami mojego ubogiego domu; bo jak powiada ojciec wikary, bynajmniej niezwracała uwagi na to, co się dzieje u matki, jakkolwiek głośno rozmawiano w oratorium wielebnego proboszcza. "
Na te słowa uśmiechnął się mały Stanisław i spojrzał złośliwie na swego kuzyna; ale stary nakazał mu surowo milczenie a potem odezwa"! się do młodzieńca.
Jeżeli tedy tak chcesz mój siostrzeńcze, to czekaj tu na pana Piotra; ale przybywaj z nim niezwłocznie za nami Znajdziecie nas, jeżeli Pan Bóg dozwoli na ulicy świętego Floriana. – A wy Stefanie Biclawski, zawołał na jednego ze szlachty za nim idącej, zostańcie tu ze czterema ludźmi przy panu Hippolycic i patrzcie aby starosta Samborski dobrą miał kwaterę kiedy przyjedzie pod noc; bo gościniec niepusty bedzie w tych czasach, a jeszcze nic wszyscy panowie sejmowi przejechali – Bądź zdrów siostrzeńcze! powiedział nakoniec starzec kładąc nogę w ogromne strzemię.
"Przybywaj prędko kochany Hipciu!" zawołał chłopczyna i szybkim kłusem ruszono z miejsca.
"Jeżeli tedy podoba się Wielmożnemu Panu Boralyńskiemu, " mówił Kasper Gierzanek do pozostałego, co zamyślony oparłszy się we drzwiach poglądał za odjeżdżającymi; "to ja zaprowadzę Wielmożnego Pana do jego pokoju; do tego samego w którym stal Pan Kmita, Marszałek Wielki; gdyż tu na dole będzie teraz wicie hałasu, bo oto już i skrzypce stroją. " –
Hippolyt postępował w milczeniu za przyświecającym mu gospodarzem do obszernego pokoju na górze i chcąc pozostać w samotności, odprawił Biclawskiego i sługi,II,
Tymczasem dolne piętro gospody było placem ochoty wesołego pospólstwa, co niezbyt wiele zważając na groźna postać, jaka liczne stosunki pod len czas przybierały, i na gęste chmury poczynające okrywać horyzont ojczyzny, a co wszystko przechodziło sferę ich pojęcia; krótki czas wytchnienia na zabawie chcieli przepędzić. Kiedy podejrzliwość i troski krążyły po pałacach a magnaci na lśnacych pokojach pod przykrym polorem. Hiszpańskiego obyczaju i pod udaną wesołością ukrywali bojaźń, zazdrość i przewidywanie tego, co ma nastąpić – i bacznie spozierali w około, aza jaka niedopilnowana chwila nię zdradzi jakiego skrytego nieprzyjaciela; kiedy wszystko co tylko miało znaczenie i u dworu i w kraju, zwolna i pocichu ale stanowczo we dwa nieprzyjazne naprzeciw sobie stojące stronnictwa kształciło się; dobroduszni mieszkańcy miasteczka Iwanowice myśleli tylko o tem, aby wesoło przepędzili wieczór niedzielny. Już w wielkiej izbie gospody pozapalano żelazne pordzewiałe lampy, górale strojili swoje instrumenta a młodzież obojej płci w zaszanowanym świątecznym stroju podskakiwała i rozmawiała wesoło w bezładnej ciżbie oczekując niecierpliwie zaczęcia tańca; wpośród tego tłumu dawał się kiedy niekiedy słyszeć głos Kaspra Gierzanka troskliwego o porządek, to nagląc na muzykantów aby prędzej pospieszali, to pytając gości czego żądają, a niekiedy Teofilkę, córkę swoję szesnastoletnią, upominając wyrazem przestróg gdy ją zbyt gęsto otoczył tłum młodzieży, która upodobała sobie hożą dziewczynę i przeciw której natarczywym zalotom dziewczę zasłaniało się ową naturalną szykownością i żartobliwem odcinaniem się, które dotąd jeszcze właściwe jest dziewczętom góralskim około Krakowa. Nieco dalej od zgiełku, blizko gorejącego komina, starsi wiekiem i jak zdawało się znakomitsi mężowie, zasiedli przy okrągłym stole uwieńczonym dzbanami i kuflami, w których przy połysku ognia jaśniał węgrzyn. Pomiędzy nimi znajdował się także Stefan Bielawski. Zwiększające się ciepło komnaty, przymusiło go do zdjęcia czapki z barankiem z głowy, na której niewiele już siwych pozostało włosów. Ciemny żupan ze srebrnemi guzikami zdawał się bydź nie bez uszanowania widziany od zgromadzenia i od gospodarza, a pas tkany srebrem, u którego wisiał zakrzywiony pałasz okazywał, ze jest z rzędu tej szlachty, co podówczas z pokolenia do pokolenia poświęcała się na usługi znakomitszych domów i po długim szeregu lat zasługi, przepędzała resztę dni swoich na dożywotnim jakim folwarku, który im wdzięczność panów do śmierci wyznaczyła. Bielawski dosiegnał już tego punktu, i bardziej dawne przywiązanie do ślachetnego rodu Boratynskich, aniżeli konieczny obowiązek, skłoniły go: ze raz jeszcze opuścił swoję wysłużoną posiadłość i był przy boku młodszego ich syna wczasie pierwszego wstępu jego na świat, a oraz pocieszył się widokiem starszego, który po długiem poselstwie w Rzymie, Wiedniu i Prezburgu powrócił do Warszawy, chcąc znajdować się na sejmie koronacyjnym Zygmunta Augusta – Głos powszechny uważał Piotra Boratyńskicgo; jako marszałka stanu rycerskiego na drugim sejmie, który wkrótce przez okólniki miał bydź zwołany i miał stanowić w nader ważnych okolicznościach tyczących się domu Królewskiego i całego kraju. –
Właściwie mówiąc sam tylko Stefan Bielawski miał głos przy okrągłym stole; zgromadzenie słuchało bacznie tego z czem szanowny starzec poważnie dał się słyszeć; ale sąsiad jego po lewej stronie zdawał się niechętnie ulegać przewadze szlachcica i często przerywając i sprzeciwiając się okazywał, ze przytomni i na jego także zasługi mieć jakiś wzgląd byli powinni. I w rzeczy samej strój jego byt daleko świetniejszy aniżeli starego Gallicianina; zielone bogato bramowane futro ze złotemi pętlicami i kutasami okrywało przysadzistą jego postawę, na czarnej kędzierzawej głowie miał czerwoną czapkę z czarnym barankiem, a bogatą przystrojoną w pierścienie ręką szczękał często po rękojeści damasceńskiej szabli. – Z niejakiemś lekceważeniem poglądał na wszystkich, i przeciw prostym wyrazom dobrodusznego wiejskiego szlachcica, zastawiał się całą powagą dworską, przeplatając bezustannie swoję mowę, poufałe ni odwoływaniem się do nazwisk najznakomitszych ludzi w kraju – i z chytro tajemniczym uśmiechem przydając krótki''
ale zaprzeczające uwagi, z któremi ożywał się w tylko co rozpoczętej rozmowie o teraźniejszym stanie rzeczy. Trzeć w tem małem kole, był wikary. Czwarty i piąty obywatele miasteczka. – Szósty młody człowiek w żołnierskim ubiorze mało się mieszał do rozmowy; tylko po szepty wał niekiedy z hoża Teofila, ktora to pod tym, to pod owym pozorem częściej podobno niż potrzeba przybliżała się do stołu a prawie zawsze z tej strony, gdzie młody żołnierz siedział.
Atak tedy – mówił dalej Stefan Bielawski do wikarego, podnosząc swój głosi w miarę coraz bardziej wzmagającej się wrzawy; – a tak tedy i nasz młody panicz wybrał się na świat ukończywszy szkoły u Benedyktynów w Haliczu, gdzie nie bez korzyści przykładał się do nauk i opuściwszy dom Wojewody w Kamieńcu Podolskim, gdzie się ćwiczył w sztuce żołnierskiej udał sie teraz z dostojnym Janem Lackim starostą Pińskim, który… miał za sobą siostrę rodzoną jego matki, chcąc być przezeń przedstawiony młodemu Królowi i najjaśniejszej Barbarze, która ze starym panem jest w blizkiem pokrewieństwie. Przykro mi tedy było zostawać dłużej pomiędzy czterema ścianami, tem bardziej, że chciałem widzieć jak młody panicz okaże się ze swojej strony i jak stanie się godnym swojich… przodków ten, którego ja niemowlęciem jeszcze na mojch kolanach piastowałem. – "Zapozwoleniem mospanie szlachcicu!" – przerwał ma zielony, z poważną oziębłością i szyderczym uśmiechem: – "zdaje mi się ze młody Boratyński nic bardzo trafny wybór zrobił ze swojego towarzystwa przy pierwszym wstępie na świat i lepiej byłby uczynił, czekając na przybycie swojego brała, o którym tak dobrze mówią od niejakiego czasu, aniżeli aby miał jawić się przed oczami Królowej matki i miłościwego Pana ze starym buntownikiem, który więcey niż dwadzieścia lat był wywołany z ojczyzny. "
"Zdaje mi się, " – odparł Bielawski podnosząc głowę i ponuro spozierając na mówiącego – "żeście zapomnieli iż mówicie do szlachcica należącego do rodu, co jak dopiero powiedziałam, blizko jest spokrewniony z familiją, którą tak osławiacie; i radziłbym wara, jeżeli nie chcecie abym się inaczej wytłómaczył, lepiej zastanawiać się nad tem, co macie po-, wiedzieć. Niech to dosyć będzie na teraz, że pan Piński, którego jego miłość stary Król, świeć panie nad Jego duszą! przywrócił znowu do urzędu i jeżeli nie do dziedzicznego księztwa to przynajmniej do dostojeństw i praw, których wy ani wam podobni dotykać nie mogą. A nawet i brat mego młodego pana, co nie bez przyczyny w dobrej sławie stoji u ludzi, jakeście sami powiedzieli, bo jest dobrym hetmanem i szanowany od wszystkich potentatów chrześcijaństwa, uznał to bydź rzeczą przyzwojtą; a jeżeli w tem co widzicie nie pomyśli, to możecie mu to sami po – wiedzieć, bo co godzina spodziewamy się tu pana starosty Samborskiego. " "To pan Piotr myśli się udać do Krakowa?" – odpowiedział drugi niedosłyszawszy niby napomnienia starca, ze wszelkiemi oznakami żywego interesu. – "To bardzo ucieszy mojego Pana! "
"Wszystkich to będzie radowało, którzy tylko miłują słuszność i życzą widzieć ojczyznę swoję w pokoju; i jeżeli wasze serce liczy się także do tego rzędu, to możecie mu to śmiele oświadczyć. Pan Boratyński wkrótce się pojawi i nie bedzie ostatnim pomiędzy tymi, co na przyszły sejm zgromadzają się. "
"I dla czegóż mówicie tak, jak gdybyście powątpiewali o chęciach mojego pana?" – ozwał się popędliwie człowiek w bramowanej sukni. – "Chcecieli uwłaczać Piotrowi Kmicie, Panu Krakowskiemu, któremu służę jako pisarz i powiemy sługa?"
" Marszałek Wielki jest możny Pan" – odpowiedział starzec spokojnie – "i mnie zarówno nie przystoji wyrokować o nim jak wam płocho mówić o domie, któremu ja służę i o tych, co z nim połączeni sa przyjaźnią. "
" Ależ bo to " – zarzucił Wikary z niejakimś wstrętem – "ten pan Lacki, jest to stary syzmatyk i nie należący do unii kacerz; a taka niezgoda w kościele bardzo wiele także klęsk ściągnęła na Wielkie Księstwo i Koronę, i zapaliła bunt, który przez wiele lat srożał, a przy którym stary pan za nadto długo obstawał. "
"Jan Lacki jest już człowiek w wieku " – mówił Bielawski. – "Wprawdzie dziękuję ja Bogu że mi dał się zrodzić w chrześciańskiej katolickiej wierze; ale gdyby przyszło do tego, żebym miał porzucić wiarę ojców mojich będąc już na brzegu grobu: to zaprawdę dobrzebym się pierwej nad tem zastanowił. Prawda ze na nieszczęście jest teraz tyle kacerstwa na świecie, że już prawie nikt dobrze nie wie w co wierzy, i odkąd nowa nauka przybyła z Witembergu, to, za – pozwoleniem Waszmości, przy ołtarza staje nic jeden ksiądz, który – ale co to do nas należy? – Wszak jednakowoż pan Piński swego jedynego syna pozwolił wychowywać w wierze Matki, jak go ona o to prosiła na łożu śmiertelnem – niech tedy jego siwa głowa spokojnie idzie do grobu!"
" Zapewne! zapewne!" – mówił z westchnieniem Wikary. – "Świat wyboczył z prostej drogi! A jeżeli wspominacie o księżach słabego umysłu, to bez wątpienia chcecie mówić o Stanisławie Orzechowskini, który znieważył suknie duchowną przez występne małżeństwo, i o uczniu tego przeklętego Erazma Rotterodamczyka, Andrzeju Zebrzydowskim, którego Bóg w gniewie swojim posadził na Biskupiej stolicy!"
" O ! tak! exempla sunt odiosa!" – mówił Bielawski. – " Prawda że przykład kanonika Przemyślskiego jest scandałum i wcale nie jest zdolny do powrócenia obłąkanych owieczek na łono ka – tolickicgo kościoła; ale co się dotyczy nominacii wielebnego pana Kujawskiego, – to różnic mówią o tem – i powszechnie prawie zgadzają się, ze więcej do tego przyczynił się bożek tego świata, zwany Mammonem, aniżeli Bóg Abrahama, Izaaka i Jakóba. Nad brzegami zaś Dniestru, jak chodzą wieści, wielu znakomitych panów dawało Baalowi wielkie pokoje i że podobno prawowierna katoliczka, Królowa Matka, nie tak im bardzo to miała za złe jakby można mniemać; a więc także i na pana Litewskiego nic ma po co tak bardzo z tego względu powstawać, a osobliwie że on w tak blizkiem pokrewieństwie z Królowa stoji. " "Z jaką Królową?" – zapytał sługa Marszałka Wielkiego z szyderskim uśmiechem. – "Ja jednę znam tylko, co nosi to imie, a to taż sama, o której wy właśnie, pomimo waszej tak sławionej skromności, nie dosyć przyzwojicie wspominacie; – Najjaśniejszą Bonę. – Druga zaś o której wy zapewne rozumiecie, znana jest tu nam tylko, jak Barbara Radziwiiłłówna, wdowa Gastolda i ja sam na swoje własne uszy słyszałem, jak pan Krakowski, pan mój, tak ja nazywał a nie inaczej w obecności nawet samego Zygmunta Augusta. "
Tu twarz starego szlachcica zapłonęła się nagłym gniewem… chciał coś gwałtownego odpowiedzieć, ale powściągnął się z wielkim trudem, i pociągnąwszy mocno z kufla spłukał to co mu już było na języku. W ówczas jeden z mieszkańców miasteczka zabierając głos powiedział:
"O! tak! niech Pan Bóg broni i zachowa! – To nieszczęśliwe małżeństwo nie przyniesie z sobą żadnego błogosławieństwa, a bedzie tylko jabłkiem niezgody w naszej biednej Polsce. – Wielcy panowie kontenci że znaleźli powód do kłótni i swarów – a kto będzie za to płacił jeżeli nie my biedni obywatele?"
"Eh! nie przyjdzie to do tego!" – odezwał się szlachcic w zielonej sukni, poglądając wzgardliwie – "Już Jaśnie Wielmożny Marszałek Wielki dosyć wyraźnie dał się słyszeć na sejmie w Warszawie, razem z Prymasem; – a któżby śmiał tam jeszcze ozywać się, gdzie ci mówili?"
"To bardzo źle! " – powiedział pan Stefan, – " że tak możny pan rzucił rękawicę Najjaśniejszemu Królowi. Zygmunt August jest to młody, ognisty pan i bardzo może ją podnieść; – ale co mnie najwięcej zadziwia, to to, że przewielebny pan Gnieźnieński, który jest książęciem kościoła i senatu i który chce bydź uważany za sługę pokoju; poddyma płomień niezgody i stara się naruszyć sakrament małżeństwa!"
"Ja wam powiadam, moji panowie!" – mówił dalej służalec Kmity chełpliwym, tonem; – "że co pan Krakowski przedsięweźmie, to koniecznie dokonać musi!" Na te słowa młodzieniec, co prawie przez cały czas pocichu rozmawiał z młoda Teofila, obrócił się do mowcy i przerwał mu dobitnym głosem;
" Zapomnieliście widzę zupełnie o Hrabi z Tarnowa? Już to po trzeci raz nazywacie waszego pana, panem Krakowskim; kiedy przecież to imię należy tylko temu, któremu ja mam zaszczyt służyć. Należy mówie Janowi Tarnowskiemu, Kasztelanowi Krakowskiemu, najpierwszemu pomiędzy dygnitarzami świeckimi. Jeszcze w dzieciństwie, zwano go młodym panem Krakowskim, od miasta, nad którem ojciec jego był przełożonym i które było świadkiem jego chrztu; a dopóki niebo zachowuje go dla nas i dla ojczyzny, to nikt drugi nic może mu wydzierać imienia, które mu nadał król i naród – a mianowicie w mojej przytomności!"
"To tedy należycie do sług Hetmana Wielkiego?" – pomruknął zielony żupan rzucając na młodzieńca wzrokiem nienawiści, która podówczas zapalała wzajemnie stronników nieprzyjaznych familii – " No! my tam nic bodziemy sprzeczali się o nazwiska. Tu idzie o władze i moc; a to oboje znajduje się przy Kmicie!"
"A przy kimże, " – zawołał rozgniewany młodzieniec, odwracając się nieco przytwardo od mówiącej do siebie z bojaźnią dziewczyny – "przy kimże ma bydź moc i prawo, jeżeli nie przy Janie Tarnowskim, zwyciężcy pod Orszą, którego Króli Naród ojcem ojczyzny nazywa? – Niechaj zuchwalstwo podnosi głowę i niech pełna dłonią zasiewa niezgodo.; lecz wielki hetman żyje jeszcze, a on i Samuel Macicjowski Biskup, a przytem i sam Król, będą wiedzieli jak sobie począć i z Wojewodą i z Wincentym Dzierzgowskim i z Mediolańską Boną!"
Kiedy ten zasie tak mówił, drugi rzucił wzrokiem na mocna budowę członków młodzieńca i na jego gniewne oczy, i musiał zaiste w nich coś wyczytać, co mu doradzało bydź umiarkowańszym; połknął bowiem zniewagę, która mu gwałtowniej nadęła żyły i odpowiedział tonem obojętnym;
"I czemuż tak się oburzasz młody towarzyszu?" – wszakże my tego rozstrzygać nie będziemy – "ale może" – przydał po chwili przytłumionym głosem – "przyjdzie kiedy czas, ie ja będę mógł na to odpowiedzieć! "
Młody żołnierz nie zważając na to, co przeciwnik powiedział, odwrócił się do starego szlachcica, który z cichem zadowolnieniem poglądał jak sobie dobrze umie poczynać. – "Widzicie mój ojcze, że jakoś nie idzie spokojnie tu na tym świecie, i że bardzo wiele rzeczy odmieniło się, odkąd zaczęliście uprawiać rolę nad brzegami Dniestru; ale uczciwość i wiara jeszcze się znajdują pomiędzy ludźmi!"
" Trzymaj się ich zawsze staie mój synu Walenty!" – mówił Stefan Bielawski uroczyście, – "i nie żałuj ani szabli ani języka tam, gdzie potrzeba; tak jak twój ojciec robił w swoim czasie: a dobrze ci z tem będzie, jak i jemu dobrze było, choć wszystko szło nieładem, kiedy jeszcze byłem młody!"
Potem obrócił się do wikarego – i rozmowa stała się powszechną; jednakowoż Wacław Siewrak, sługa Wojewody Kmity, mało się do niej mieszał i tylko kiedy niekiedy zapytywał, azaliż koń jego się nie popasł; bo jak powiadał z ważnemi listami ma jachać do Gomolina, niedaleko Piotrkowa, gdzie Królowa Bona znajdowała się. Gdy tym sposobem ciągnęła się rozmowa przez czas niejaki, tym czasem inne stoły i ławki usunięto na stronę, a młodzież zabierała się do tańca. W tym otwarły się drzwi izby gościnnej i weszło trzech nowych gości w futrach opruszonych śniegiem i lodem. – Jeden niemłody już człowiek, blady i chorowity z wejrzenia, przeszedł prędko przez tłum, szczękając zębami od zimna, zbliżył się do komina, i w zepsutej polszczyznie pomieszanej z cudzoziemskiemi przeklęctwami, rozkazał kłaniającemu się nizko Gierzankowi podać sobie szklankę wina grzanego, a potem zaczął po włosku mrucząc sobie pod nosem, przeklinać brzydkie klima kraju, gdzie go jakiś los nieszczęśliwy zaprowadził. – Drugi, ile można było sądzić z ubioru duchowny, uprzejmy a dosyć otyły człowiek w samym kwiecie wieku będący, kazał gospodarzowi podobnież zcudzoziemczałą polszczyzną, by jak najspieszniej dał jeść jego ludziom i popasł konie; albowiem podróż jego nic cierpi zwłoki; – potem zaś z uprzejmą powagą dziękował za czołobitne pozdrowienia, które mu ze wszech stron oddawano. – Trzeci był starzec, którego zbielałe włosy znamionowały wysoką starość, lecz wymuszenie prosta i zuchwała postawa, dziwną sprzeczność okazywała z ponurym ogniem jego oczu. Poorane, twarde i wydatne rysy, wydawały niepohamowane namiętności, co jeszcze niekiedy z pod śniegu starości wybuchały gwałtownie; wyraz ponurej złośliwości i zdradliwej chytrości, zeszpecił blade i przycięte usta, a okropna blizna, jakby od uderzenia nożem, uzupełniała przykre wrażenie, jakie jego oblicze czyniło. Zdawało się jakoby należał do rzędu służalców, – trzymał pod pachą czworograniastą mocno okutą mosiądzem skrzyneczkę, nakształt apteczki podróżnej.
A w tym Stefan Bielawski obrócił się z wielka powaga do księdza i mówił do niego: – " quomodo vales reverendissime! miror ut in frigidissimo temporo Vestra Dominatio currat per lassos et gajos?" ( 1)
" Si vales Stephane, ego valeo ( 2)" – odpowiedział duchowny: – "ale mówcie lepiej zemną ojczystą mową; bo od tego czasu jakeśmy się widzieli w Samborzu, wielkie w niej uczyniłem postępy; a ile sądzić mogę, widzę że wcale inaczej się rzecz ma u was z szanowną łaciną;
–- (1) Jak się macie przewielebny ojcze! – Dziwi mnie to bardzo że pod tak zimną porę, jeździcie przez lasy i gaje! – Jest to dawniej używana kuchenna łacina.
(2) Jeśliś zdrów Stefanie, jam też zdrów!
i możecie słusznie powtórzyć teraz, jak mówiliście dawniej: Nos Poloni non curamus guantitatem syllabarum ( 1). – Wszakże cieszy mnie to bardzo mości panie Bielawski, że was w dobrem zdrowiu oglądam; bo często wspominałem o was, jak o uczciwym człowieku i o dawnych dobrych czasach, kiedy jeszcze żył pan Jan Boratyński a ja byłem Ministrantem w jego kaplicy, a oraz Kapellanem i nadwornym lekarzem!" – "Nie wszyscy tak pamiętają jak wy, ojcze wielebny, o znajomych i towarzyszach, kiedy ich niebo na wyższe dostojeństwa wyniesie, " – odpowiedział szlachcic któremu ostatnie wyrazy kazały zapomnieć o zawstydzeniu jakiego doznał z przyczyny swojej łaciny, a która przecież w okolicach Halicza i Samborza wielce była ceniona, – "a kościół wielkie stąd korzyści odnosi kiedy podobni ludzie obejmują urzędy i dostępu- – (1) My Polacy nie zważamy na iloczas zgłosek..
ją zaszczytów. Nie także przewielebny ojcze?"
Z tem zapytaniem odwrócił się do wikarego, wszelako nikt mu nie odpowiedział: bo poczciwy wikary, który zapewne nie bardzo sobie życzył ażeby go pan Bartłomiej Sabinus Archidiakon katedralny Krakowski i doktor nadworny Królewski postrzegł w izbie, gdzie tańcują przy szklenicy miodu, i uznał za rzecz przyzwojitą wynieść się z gospody, – A zatem Bielawski znowu obrócił mowę do księdza.
"Pozwólcie mi panie, ażebym przedstawił wam mojego syna, który od niejakiego czasu jest w służbie Jaśnie Wielmożnego pana Krakowskiego. – Chodź bo no tu Walenty!" – zawołał na niego: – "i porzuć tam te poszepty i umizgi z dziewczyną, kiedy tu oto znajduje się przewielebny Archidiakon i ja. "
"Jak się masz młodzieńcze!" – mówił Sabinus do Walentego, który wstydem zapłoniony do niego się przybliżył –
"masz poczciwego ojca i zacnego pana, i pójdzie ci dobrze jeżeli z nich przykład – brać będziesz. – Nic poglądaj na niego tak surowo panie Stefanie! To młoda krew! dla tego tak żywy. – Otoż tak! jak już powiedziałem, masz zacnego pana jak rzadko w naszych czasach; waleczny w boju i mądry na radzie, prawowierny katolik i cierpliwy jak Chrześcianinowi przystoji. Jak powrócisz znowu do wielkiego hetmana, to pozdrów go odemnie i powiedz mu: że przybył Bartłomiej Sabinus i będzie jutro rano służył Jego dostojności, bo ma do niego interes. "
Młodzieniec skłonił się w milczeniu.
"Znam ja tego pana z dawien dawna, kiedy jeszcze byłem dziecięciem a on byt rześki, młody bohatyr; znam go jeszcze w wielkim Głogowie, na dworze sławnej pamięci Króla Zygmunta, podówczas Książęcia Szlaskiego i Markgrabi Luzacyi; już wtenczas wróżył czem bedzie z czasem i czem jest teraz, wzorem chrześcijańskiej szlachty!"
"Nader miło to bedzie mojemu panu, kiedy mu odniosę pochwałę z ust waszych" – odpowiedział na to Walenty Bielawski – "i proszę was przewielebny ojcze abyś mi raczył bydź życzliwym, jeżeli się stanę tego godnym, idąc za przykładem mojego ojca i służąc wiernie dostojnemu bohatyrowi. "
"Niech cię w tem Bóg pobłogosławi mój synu!" – odrzekł na to duchowny, i mówił dalej z uśmiechem: – "ale jeżeli ci mówię ażebyś naśladował swojego ojca, to rozumi się że wyłączam od tego humaniora, w których on nie bardzo daleko zaszedł; a masz do tego nader piękną sposobność, w stołecznem mieście Krakowie, gdzie daje nauki proboszcz Czarnkowski, uczony mąż i dobry łacinnik. "
"Może to bydź, " – odpowiedział nieco żywo młodzieniec, – " ale daruj mi przewielebny ojcze, gdy powiem że nie jest on zbyt pobożnym księdzem, tak jak ten, którego widzę przed sobą. "
Na te słowa Archidiakon potrząsnął zamyślony głową, i zbliżył się do komina, przy którym stali jeszcze przeziębił towarzysze. – Tymczasem Wacław Siewrak przybliżył się do starego służącego i długo z nim coś pocichu i żywo rozmawiał; a ten znowu obrócił się potem do swego pana i powiedział na pół głośno:
"Jest tu jakiś, Mości Doktorze, co ma list od Marszałka Wielkiego do Najjaśniejszej Królowej matki; – czy roskażecie ażeby jechał? "
"Od Marszałka Wielkiego do Najjaśniejszej Pani?" – zapytał cudzoziemiec z żywością – " a gdzież macie ten list?" – I to mówiąc porwał papier z ręku stojącego przed nim posłańca.
"Ja nie wiem" – mówił na to ów sługa – "daruj mi Waszmość; ale pan mój rozkazał mi, ażebym jechał do Gomolina i do rąk własnych…
"Nic masz w Gomolmie Najjaśniejszej Pani; udała się już w drogę przez Słomniki i dziś jeszcze niezawodnie będzie w Krakowie. – Powiedz twojemu panu, ze Doktor Monti, nadworny lekarz Królowej, wziął listy sobie powierzone i patrz ażebyś prędko powrócił do miasta. "
To mówiąc schował list do wielkiego wyzłacanego pugilaresu, a gdy Wacław Siewrak ociągając się i nieukontentowany z rozkazującego tonu Włocha odchodził. Włoch wziął szklankę wina grzanego, którą mu gospodarz podał na talerzu.
"Oh! bezeceństwo!" – Pomruknął kosztując i spluwając – "Oh! co za bezecna lura! a tutaj ją za węgierskie wino sprzedają. W tym kraju widzę ani kieliszka alcatico dostać nie można, a coż dopiero montepulciano? I to chyba tylko na stole Najjaśniejszej pani. – Assano!" – zawołał głośno i niecierpliwie: -"Assano!"- podaj mi elixirn do zaprawienia tego odwaru, żeby go przynajmniej można było wypić! – Pozwoli sobie przewielebny prałat? " – zapytał duchownego, wyjmując ze skrzyneczki, którą mu stary sługa otworzył szlufowaną flaszeczkę – i gdy Sabinus ozięble mu za to podziękował, chciał sobie nalać z niej kilka kropel w swój puhar. Gdy w tem Assano jakby przypadkiem, oparł rękę na ramieniu swego pana, a ten wzdrygnął się na chwilę i zdawało się że nagły postrach przebieżał po jego ruchomych rysach i włożył znowu wydobytą flaszeczkę do podróżnej apteczki i wyjmując z niej jednę flaszkę po drugiej, a bacznie przeglądając ich napisy przy świetle lampy i znalazłszy nareszcie tę której szukał, wypił spiesznie przyrządzoną mieszaninę i krzyknął żeby zajeżdżały konie.
Gdy podróżni już odjechali, zgromadzenie wolne od przymusu w jakim znajdowało się w obecności prałata i powściągnęło było swoję wesołość, tym ochotniej zabrało się do tańca. Stefan Bielawski wziął swego syna na stronę, spojrzał mu surowo w oczy i mówił:
"I coż to panie Walenty? Czemu to nic siadasz na konia i nic spełniasz po – lecenia, które ci twój pan poruczył? Nie spodziewam się ażebyś należał do liczby tych, co to dla dwóch pięknych oczu córki gospodarza zapominają o swojich obowiązkach? Prawda że młoda krew nie zawsze dobrze postępuje, jak powiada pan Archidiakon; ale jak swoje zrobisz to w tenczas sobie możesz pohulać. A więc kochanku do konia i dalej do Krakowa, chociaż ciemno i chmurno!" "Ach! jeszczeć to ja nie miałem czasu kochany ojcze!" – mówił młody wojak troche roztargniony, oglądając się azaliż nie spotka czarnych oczu, które właśnie w tejże chwili zasłonił przed nim barczysty Siewrak, co rozegrzany zbytecznym trunkiem chciał korzystać przy Teofili z nieprzytomności swego współzawodnika – "ach! jeszczeć ja nie miałem czasu powiedzieć wam kochany ojcze, co mnie tu sprowadza w to miejsce, gdzie niespodziewanie miałem szczęście was zastać. Mam ja tu z sobą własnoręczny list mojego pana, do pana Bo – ratyńskiego Starosty Samborskiego podpisany i mam go oddać we własne ręce; – ale kiedym się teraz dowiedział, że właśnie go tu spodziewają się, to najlepiej będzie, jeżeli tu nań zaczekam; bo pan Kasztelan powiedział mi, iż dobrzeby było, ażeby go przeczytał nim jeszcze przybędzie do Krakowa. "
" A! skoro tak, to cię przedstawię panu Samborskiemu" – odpowiedział ojciec: – "bo za kilka godzin pewnie przybędzie do Iwanowie. A tym czasem pójdę sobie cokolwiek na spoczynek, bo mi jest bardzo potrzebny w mojich starych latach, a młody pan mój na całą noc mnie uwolnił; i tybyś także dobrze zrobił żebyś użył z parę godzin spoczynku, a jutro mógł bydź żwawszy i rzeźwiejszy!"
"Pozwól mi ojcze cokolwiek przyzostać" – mówił proszącym tonem młodzieniec. – "Ja niezadługo pójdę za twoim przykładem. – Wszakże uważaliście jak pisarz Kmity daje sobie tony, a gdybym ja odszedł, toby mógł rozumieć ze może sobie śmiało grać i ze ja się go boję. "
Stary potrząsnął głową i wyszedł mrucząc z komnaty.III.
Widząc Teofila że się ojciec oddalił, a syn zazdrośnem na nią poglądał okiem; szykownym ruchem ujęła się przytwardym pieszczotom podchmielonego Siewraka i przybliżyła się do Walentego. – Tu raźniej zabrzmiały skrzypce góralskie i zaczął się taniec pospólstwa. Rzeski, młody mieszczanin, wziąwszy za rękę żwawą tancerkę w pierwszą parę wystąpił. W rozmajitych obrotach dosyć powabnych lubo nieco żywych, polatywała hoża para w około izby, aż nareszcie stanęła przybliżywszy się poraz drugi do skrzypka. Młodzieniec silnem tupnieniem takt zakończył i śpiewał mocnym głosem:
Jacy, tacy, Krakowiacy