Histeria - ebook
Histeria - ebook
Frenetyczna mozaika postaci i aktów mowy, które wchodzą w konfrontację z normami społeczeństwa koreańskiego, wyśmiewają jego tabu i sabotują sam język. W tym chaosmosie centralne miejsce zajmuje ciało, które boli, doznając represji, gniewu i solidarności z osobami marginalizowanymi, w tym chorymi psychicznie, żebrakami, biednymi i starszymi ludźmi oraz innymi grupami mniejszościowymi. Kim Yideum, która za Histerię otrzymała ważne nagrody w Korei i na świecie, przemawia w surowym emocjonalnym rejestrze, pełnym dysonansów, seksualnych insynuacji i chaotycznych obrazów. Jej język przeskakuje od tego, co przystępne, do tego, co idiosynkratyczne, a nawet groteskowe, jak podczas napadu histerii lub wściekłości. Każdy wiersz jest aktem mowy oporu. Niniejszy tom jest pierwszą publikacją książkową w języku polskim tej bezkompromisowej i innowacyjnej poetki.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67249-58-4 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A to co? Nie zamawiałam tego. To danie jest droższe! O rany! Prosiłam o zwykły makaron z sosem fasolowym, a tu jakieś owoce morza? Proszę tu spojrzeć. Zamawiałam zwykły makaron z sosem. Ale mówiła pani „makaron z owocami morza”. Ożeż ty! I co? Mam wołać właściciela i domagać się zwykłego makaronu? A co, jeśli ochrzani tę kelnerkę? Pewnie poleci jej za ten makaron po pensji. Może nawet ją wywali?! Nie wiem, cholera! Gdyby chociaż przeprosiła, mogłabym wtedy spokojnie zjeść, co jest. A ta nawet nie podała marynowanej rzodkwi. Ach, gdyby chociaż przeprosiła, mogłabym wtedy powiedzieć, że wszystko gra. Aach, ja wiem, jak to jest, kiedy przepraszasz, a potem musisz wziąć na siebie całą winę. No tak, zostałam wtedy usunięta, wydalona, bo nie miałam ochoty walczyć. No tak. Nie to, że nie potrafię się postawić na jej miejscu. Może faktycznie źle to wymówiłam? Ja pieprzę, chyba zjem już ten makaron. Choć nie lubię ani słuchotek, ani posiekanych warzyw.Aori zamiast aury
Złożywszy jabłka pod drzewem wiśni, staruszka przykuca.
Może drzemie, a może już umarła.
Między jej tyłkiem a ziemią, tuż nad ziemią
wąska przestrzeń, przemijająca
niczym smuga z okruchów liści.
Kupujesz, nie kupujesz, wszystko jedno.
Nie mam dokąd jechać.
Wsiadam do autobusu
nr 111 z przystanku przy pierwszej ulicy Hannae.
Jedyna linia.
Wsiadasz, nie wsiadasz, wszystko jedno.
Starym zwyczajem siadam z tyłu autobusu i opierając się o okno, spoglądam
z ukosa – takie mam hobby.
Jakoś wtedy w bezdech głębokiego snu –
Wysiadam w centrum Sinuiju.
W plastikowej siatce mam kostium kąpielowy i czekam na kogoś.
Machając ręką, podchodzi do mnie mężczyzna.
Skóra jego zamazanej twarzy rozpościera się, a słońce liże go koniuszkiem języka.
Jesteśmy zapewne bardzo zwyczajną parą.
Chodzimy na basen,
nieśmiało i niezręcznie przytulamy się.
Otwieram oczy.
Aura prysła.
W stronę kierowcy toczy się zielone
jabłko aori. Bezowocna to ucieczka.
Wracam do siebie niczym Desdemona, brzydka siostra Kopciuszka, Annabel Lee i wskrzeszona Baridegi.
Rzeczywistość jest pozbawionym snów wyjątkiem od reguły czasu.
To zapach suszonej papryki dobiegający z warsztatu korzennego, którego już nie ma.Dziesięć dni krwi
Udajmy się na wyspę i złapmy świnię.
Złapmy ją przy studni.
Podzielmy ją i zjedzmy aż po tryskające z niej wnętrzności – mówiłeś.
Udajmy się po worek soli morskiej – mówiłeś.
A po śmierci przyjaciela kto złapie świnię? Kto rozdzieli wśród nas jej ciepłe nerki?
Podaj mi pęcherz wznoszący się wysoko w powietrze!
A ty, zajęty przekładami, analizami, zapomniałeś o spotkaniu, czyż nie?
Opowiedz mi,
jak było tamtego dnia.
Nawet Baekbom czy Yukdang nie wiedzą,
kto i jak postawił kropkę.
Powiedz, proszę. Naoczni świadkowie, nabrawszy wody w usta, starzeją się i umierają.
Ostatnio jestem dzieckiem.
Angielski mi się ciśnie na język? Nie walczę z tym.
Nie myśl, że deska do krojenia oprze się naporowi noża,
a popielniczka zniesie żar tlącego się papierosa.
Ten dzień jest alarmująco niezwyczajny.
Reaguję z wyostrzoną wrażliwością, wręcz mam ochotę ukraść coś, czego nie potrzebuję.
Spuszczam majtki i starannie zakładam podpaskę, a jednak
kiedy tak biegam wte i wewte, myślę, w sumie to po co?
Po tygodniu krwawienia odliczam dni za pomocą pigułek zwyczajem tak zwanych dzisiejszych młodych.
Nie mówisz o studni ani o targu. Nie wspominasz o tym, jak twoje rodzinne miasto zdusił stan wojenny.
Wiercę ci dziurę w brzuchu.
To dlatego, że stojąc dzisiaj obok płonącego komisariatu,
mam ochotę wyrwać sobie macicę i wykopać ją w powietrze.