Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia bez cenzury 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,24

Historia bez cenzury 2 - ebook

OSTRZEŻENIE!

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla dzieci

oraz kontrowersyjne skróty myślowe.

Jeśli jest to dla Ciebie poważny problem,

zrezygnuj z dalszego czytania…

chociaż pewnie będziesz żałować.

Historia Bez Cenzury powraca! O kim opowiemy? Jasne że o polskich koksach!

Przed Wami Cnotliwy Koksu spod Grunwaldu, Turbohetman, który w młodości grał małą dziewczynkę, Półczłowiek-Półłomot, który trafił do polskiego hymnu, Wystrzałowy generał, który lubił walić z grubej rury, a także włochaty koleżka, odważny kuzyn misia Coralgola – największej pierdoły wśród niedźwiedzi.

Chcecie więcej? I dobrze, bo to tylko niektórzy spośród naszych koksów.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-4197-8
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Minął rok od pierwszej książki _Historia Bez Cenzury_, a mimo to kilka rzeczy się przez ten czas nie zmieniło. Przede wszystkim nadal najciężej pisze mi się wstęp. Nawet nie masz pojęcia, ile razy w tym miejscu już coś było, ale jednak uznałem, że to skasuję. Teraz jednak wszystko wskazuje na to, że pójdzie gładko, bo to, co powyżej napisałem, dało mi do myślenia. Otóż nie tylko moja niechęć do wstępów w książkach pozostała taka sama. Bez zmian pozostała przede wszystkim ogromna radocha z pisania. Mogłem pisać, jak chciałem i jak długo mi się podobało, ale o ile za pierwszym razem zastanawiałem się, czy Ci się to spodoba, tak tu miałem już trochę mniejszą spinę. Pierwsza część _Historii Bez Cenzury_ spotkała się z tak niesamowitym odbiorem z Waszej strony, że mimo iż znam trochę słów (na co dowodem jest owa książka), to nie do końca umiem to opisać. Zdecydowana większość opinii była taka, że _HBC_ w wersji książkowej jest super, a ewentualną wadą jest to, że czyta się za szybko. Przyznam, że odetchnąłem wtedy z ulgą, bo gdyby trzeba było zmienić styl, to byłaby wtopa. Czemu? Bo inaczej po prostu opowiadać o historii nie umiem. To ten sam historyczny rock and roll znany Ci z internetowego programu i poprzedniej książki. W tej nie znajdziesz dowodu mojej literackiej metamorfozy i osiągnięcia większego stopnia wrażliwości twórczej. To jakby prosić Slayera, żeby nagrał balladę. Po czesku. Niby by mogli, ale kto by tego chciał, skoro to, co robią, jest dobre i naturalne?

Jednak ta książka nie jest taka sama jak pierwsza. Przede wszystkim opowiada o innych osobach. To ważne, przyznajmy. Poza tym, żeby książka nie skończyła się tak szybko, jak poprzednia, rozdziałów jest więcej, co też raczej nikogo martwić nie powinno. Przede wszystkim jednak starałem się nie oceniać bohaterów tak kategorycznie, jak w poprzedniej książce. Może więc część z Was będzie zdziwiona, że czasem rozdziały urywają się jak hejnał mariacki, ale to nie dlatego, że nie chciało mi się pisać zakończeń. Pomyślałem, że każdy powinien zrobić je po swojemu. Pewnie, że moje nastawienie do każdej z tych osób da się wyczuć, bo nie ma czegoś takiego jak pełen obiektywizm. Natomiast wszyscy mają prawo mieć własne zdanie i postanowiłem to podkreślić, pozwalając każdemu z Was dopowiedzieć sobie ostatni, podsumowujący akapit rozdziału… No dobra, w paru przypadkach nie mogłem się powstrzymać, ale w większości swój plan wykonałem.

Wiecie, co jest totalnie najgorsze we wstępach do książek? Te wszystkie podziękowania. Kogo to obchodzi? Tu jednak chciałbym, żebyście jeszcze chwilę wytrzymali, bo to strasznie ważne. Naturalnie wielkie dzięki dla całej reszty ekipy Historii Bez Cenzury, dla dobrych ludzi ze Znaku i… tu pewnie wiele osób zaczęłoby wymieniać swoich bliskich. Ale moi bliscy i tak wiedzą, że im dziękuję. Natomiast szczególne podziękowania należą się z mojej strony dziesięciu niesamowitym facetom i jednemu niedźwiedziowi, którzy swoimi życiorysami napisali tę książkę. Każdy z jej bohaterów był bezdyskusyjnie niesamowity. Najwspanialsze w tworzeniu było to, że podczas dokładnego poznawania, a później opisywania tych gości czasem aż nie dowierzałem, że takie koksy istniały naprawdę. Jednak nie dość, że mieli jaja ze stali i niesamowite przygody, to jeszcze ich wkład w historię naszego narodu jest nieoceniony. Bo kim byliby królowie z poprzedniej książki, gdyby nie tacy ludzie jak przedstawione tutaj Polskie Koksy, bohaterowie od brudnej roboty? To książka napisana dla Waszej przyjemności, ale też ku ich pamięci. A czym sobie na to zasłużyli? Koniec pierdzielenia, przekonajcie się sami.

Wojtek Drewniak„NIECH MNIE LOS UCHOWA PRZED ZAWISZĄ Z GARBOWA!” KTO TAK MAWIAŁ? NIE WIEM, ZMYŚLIŁEM TEN CYTAT PRZED CHWILĄ. ALE Z DRUGIEJ STRONY MASIE OSÓB MOGŁO TO SWEGO CZASU PRZEJŚĆ PRZEZ MYŚL, BO NASZ ZAWISZA BYŁ PRAWDZIWYM POSTRACHEM I KAŻDY MUSIAŁ SIĘ Z NIM LICZYĆ – OD KRZYŻAKÓW PO SAMEGO PAPIEŻA.

Kiedy się urodził? Nie mam pojęcia. Ale pocieszam się tym, że nikt inny też nie wie. Tak jest, nie znamy dokładnej daty narodzin jednego z naszych największych rycerzy. Powszechnie uważa się, że na świat przyszedł około 1370 roku jako jedno z dzieci swojej matki (wiem, Ameryki nie odkryłem) i ojca – Mikołaja z Garbowa. Niestety senior rodu zmarł, zanim jego synowie rozpoczęli swoje rycerskie kariery, ale gdyby nie wartości, które im wszczepił, i odrobina uśmiechu od losu, to nie jest wykluczone, że ich losy potoczyłyby się inaczej.

Bo według jednej z legend dotyczących dzieciństwa Zawiszy w okolicach roku Pańskiego 1390 miała miejsce akcja, która wyjaśniałaby, jak to się stało, że bohater tego rozdziału był takim wirtuozem miecza. Otóż razem z dwoma swoimi braćmi (Jankiem i Piotrkiem) i ojcem wracali sobie z Węgier do domu. Nagle zobaczyli, że na jednym z gościńców grupa rzezimieszków zaatakowała jakiegoś podróżnika. Ojciec kazał chłopakom ruszyć z pomocą, bo niestety świat wtedy nie wyglądał jak na filmach, że jak bohatera napada ekipa łotrów, to podchodzą do niego pojedynczo. Gdyby tak było, to napadnięty nie miałby większych problemów, albowiem kiedy chłopaki przepędzili już bandytów, okazało się, że ich ofiarą padł sam Ippolito. Kto to był? Włoski mistrz szermierki, absolutny wymiatacz, u którego szkolić chciał się chyba każdy z ówczesnych wyższych sfer. Ktoś taki jak ten gość ze śmiesznym wąsikiem, który na początku Gry o tron szkolił Aryę Stark. W każdym razie facet był tak niepojęcie wdzięczny za uratowanie życia, że w ramach zadośćuczynienia postanowił zostać osobistym trenerem chłopaków. Zafundował im naprawdę elitarne treningi, które trwały przez dwa lata, a po ich zakończeniu Zawisza, Janek i Piotras byli chyba najlepiej wyszkolonymi młodymi rycerzami w królestwie. Dobrze się składało, bo czasy szły ciężkie, ale nie uprzedzajmy faktów.

Jak wyglądał Zawisza? Kurde, no sorry, ale też nie wiadomo. Jego ksywa – „Czarny” – pochodzi od tego, że był brunetem i to jest jedyna pewna rzecz w kwestii jego aparycji. Ale to były czasy, kiedy nie uroda decydowała o tym, czy się stawało sławnym, czy nie. Wtedy trzeba sobie było na renomę znacznie mocniej zapracować. Głównie przestrzeganiem rycerskich cnót i wiernością, czego na bank Zawiszy odmówić nie można. Pierwszą potwierdzoną w źródłach wzmianką o naszym koksie jest dokument Jagiełły z 1397 roku, w którym król potwierdza sprzedaż ziemi Piotrkowi z Garbowa, a ten z kolei ręczy za swoich braci, wśród których wymieniony zostaje właśnie Zawisza. Wiem, może nie było to najciekawszych kilkanaście wyrazów w Waszym życiu, ale pomyślałem, że warto wreszcie rzucić jakimś konkretem. Aha, no i ważne jest też to, że mimo iż wspomniano o nim w dokumencie, to wcale nie jest powiedziane, że był wtedy w Polsce. Bo tak się złożyło, że wielką karierę zrobił najpierw za granicą, a dopiero potem mocno doceniono go w kraju. Trochę jak Behemoth.

Otóż Zawisza formalnie służył jako rycerz i dworzanin Władkowi Jagielle, ale rycerz był bardziej wolnym zawodem, niż może się wydawać, i nasz koks postanowił też poudzielać się trochę dla króla Węgier – Zygmunta Luksemburskiego. Początki łatwe nie były, bo brał udział w przegranej kampanii, ale nawet w obliczu braku zwycięstwa Zawisza nie porzucił Zygmunta, mimo że duchowni zaserwowali klątwę wszystkim, którzy go wspierali. Taka lojalność nie uszła uwadze węgierskiego króla, który bardzo od tej pory cenił naszego Zawiszę i chciał przyjąć go na służbę. Problem był jednak taki, że o ile raz na jakiś czas można sobie było pojechać i powalczyć u innego króla na umowę o dzieło, to przyjęcie do służby było już sporym zobowiązaniem, tym bardziej że takie same plany wobec Zawiszy miał Władek Jagiełło. Sytuacja mogła się wydawać skomplikowana. Ale nie dla naszego bohatera.

Zawisza miał bardzo jasno nakreślone priorytety i mimo że król Węgier na pewno lepiej by mu płacił, to zawsze kiedy stawał przed wyborem – wybierał służbę ku chwale polskiego króla, a nie łatwy hajs od Zygmunta Luksemburskiego. Oczywiście to nie znaczy, że dla węgierskiego króla nie robił zleceń, ale kiedy przychodziło co do czego, to nie wahał się ani chwili. Tak właśnie było w 1408 roku, kiedy to pod rozkazami Zygmunta tłukł się w najlepsze w Bośni. Kiedy jednak dowiedział się, że polski król zwołuje rycerzy na wojnę przeciwko Zakonowi, czym prędzej ruszył do kraju. Co więcej – za nim podążyło niemało innych rycerzy. Gość imponował swoją postawą.

Tak sobie myślę, że niby między wierszami sobie to powiedzieliśmy, ale żeby nie pozostawić wątpliwości, krótko sobie to wyjaśnijmy – Zawisza, jeżdżąc na Węgry, nie zdradzał naszego kraju. Związki tych dwóch państw już wtedy miały pewną tradycję, bo sięgały one panowania Ludwika Andegaweńskiego, czyli teścia Zygmunta Luksemburskiego, a co dla nas ważniejsze – króla Polski i Węgier jednocześnie. Zatem służenie na tych dworach równocześnie nie było czymś karygodnym. OK, jak wyjaśnione, to jedziemy dalej, bo my tu gadu-gadu, a zbliża się bitwa pod Grunwaldem.

Zawisza wziął w niej udział jako kapitan naszej reprezentacji. Według Długosza był jednym z dziewięciu rycerzy, którzy jechali na czele chorągwi krakowskiej. Co to znaczy? Że grał w ataku. Chorągiew krakowska była bezapelacyjną elitą rycerstwa z całego królestwa. Walczyli najbardziej wysunięci i mieli siać postrach już od pierwszego uderzenia. Często jednak zdarza się, że w zawodnikach pokłada się ogromne nadzieje, a ci w kluczowym momencie zawodzą. Z Zawiszą tak nie było. Wsławił się w tej bitwie, a zwłaszcza w jej najcięższym momencie, kiedy to chorągiew krakowska wypadła z rąk chorążemu i upadła jak nasze nadzieje na półfinał Euro 2016 po karnym Błaszczykowskiego. Według Długosza to właśnie: „najbardziej zaprawieni w bojach rycerze i weterani podnieśli ją natychmiast i umieścili na swoim miejscu, nie dopuszczając do jej zniszczenia”. Dzisiaj uważa się, że była to właśnie ekipa Zawiszy. Po tym, jak zanotował najlepszą akcję wygranego spotkania, należał mu się splendor i trochę odpoczynku, prawda? No niestety nie, bo musiał zapierniczać na łeb na szyję, a przede wszystkim na Węgry, które dość zaskakująco postanowiły nas najechać.

O co chodziło? Ano niestety Zygmunt Luksemburski musiał się wywiązać z sojuszniczych zobowiązań i, chcąc nie chcąc, wysłał na nas swoje wojska, dowodzone zresztą przez faceta o polskich korzeniach, gościa, o którym pewnie ciężko mówiło się bez uśmiechu pod nosem – Ścibora ze Ściborzyc. Spalił on Stary Sącz i przedmieścia Nowego i tam front się zatrzymał, bo Polacy stawili opór. Sytuacja nadal była jednak dość napięta. Ze względu na dobre układy z Zygmuntem wysłano do niego właśnie Zawiszę, żeby kazał mu się uspokoić. Zadziałało? No pewnie! Jak węgierski król miał odmówić swojemu ulubieńcowi? Ostateczny pokój podpisano w 1412 roku, za co obie strony mogły dziękować właśnie Zawiszy.

Efektem tego traktatu był też wielki zjazd w Budzie (wszystkim śmieszkom tłumaczę, że to część dzisiejszego Budapesztu) z udziałem obu władców, który stał się pretekstem do zorganizowania, a jakże, imprezy oraz turnieju rycerskiego, w którym wzięła udział absolutna śmietanka rycerstwa europejskiego. Nagrody też były nie w kij dmuchał: koń ze złotymi podkowami dla najlepszego rycerza i rumak ze srebrnymi podkowami dla najlepszego giermka. Chociaż Długosz przedstawia polskich rycerzy jako najlepszych, to tak naprawdę główne nagrody przypadły rycerzowi ze Śląska i giermkowi z Austrii. No właśnie, z tymi turniejami w życiu Zawiszy to w ogóle jest dziwna sprawa.

Co powiecie na taką historię?

Jeszcze przed bitwą pod Grunwaldem o Zawiszy Czarnym usłyszał Jan Aragoński, syn samego króla Aragonii Ferdynanda. Jan był najwspanialszym rycerzem w Europie – nigdy nie przegrał. Zatem fakt, że zaprosił polskiego rycerza do pojedynku w Perpignan, był dla Zawiszy wielkim zaszczytem. Nikt jednak nie wierzył, że może wygrać. W Aragonii żartowano i pytano: „Zavissius Niger? Co to za zwierzę?…”. Jak jednak zdziwić się musieli, kiedy polski rycerz zwalił z konia niepokonanego dotąd rycerza. Łzom nie było końca, a Zawisza do końca pobytu w tamtych stronach poruszać się musiał z ochroną, by zwolennicy Jana nie zrobili mu krzywdy.

To jedna z historii o udziale Zawiszy Czarnego w turniejach rycerskich, które można spotkać w wielu miejscach. Jednak jeśli porównamy te piękne opowieści z faktami, okaże się, że pojedynek w Perpignan wcale nie był tak ważnym turniejem. Chociażby dlatego, że skoro turniej miał miejsce w 1415 roku, to Jan Aragoński był wtedy Jankiem Aragońskim – miał 18 lat. Trochę nie wierzę, żeby w takim wieku być niepokonanym rycerzem. Zawisza walczył więc albo z dzieciakiem (i jeżeli był to dla niego pierwszy turniej, to rzeczywiście mógł być wcześniej niepokonany), albo z innym Janem, ale nie był to jakiś turbokoks, a jedynie wystawiony przez króla Aragonii zwycięzca jednego z turniejów. Historia o „Zavissusie Nigrze” i średniowiecznych kibolach została natomiast dopisana po latach… Niestety większość opowieści o wyczynach Zawiszy na turniejach to podobne domysły i legendy, bo na bank potwierdzony jest jego udział tylko w dwóch tego typu imprezach. Jednak nie ma się co martwić, gdyż wychodzi na to, że nasz bohater nie potrzebował chałtur (chociaż zapewne korzystał z nich często), żeby stać się sławnym. Swoją markę ciężko wypracował na polach bitew, ale i jako poseł. Tak, bo zażegnanie konfliktu na linii Zygmunt– Władysław nie było jedynym dyplomatycznym epizodem w życiu naszego bohatera.

Władysław Jagiełło ufał naszemu koksowi na tyle, że wysyłał go jako swojego reprezentanta w naprawdę ważnych sprawach. Na przykład dwa razy był posłem na procesach polsko-krzyżackich. Tak jest, walki równie lub nawet bardziej agresywne niż na polach bitew toczyliśmy z nimi w sądach. Jako że procesy między dwoma państwami to dość poważna sprawa, za duża na możliwości prokuratury rejonowej w przysłowiowych Kielcach, to sędziami w tego typu procesach bywali inni królowie. Patrząc na to, kto tym razem miał rozwiązać spór, nasi mogli być pewni, że wygraną mają w kieszeni, bo był to nie kto inny, jak sam… Zygmunt Luksemburski. Wyobraźcie więc sobie zawód Zawiszy, kiedy jego wieloletni szef, ale i kumpel, nagle zaczął kombinować, wykręcać się, aż wreszcie wydał wyrok na korzyść Krzyżaków. Większość Polaków strzeliła focha i oburzona wyjechała, ale Zawisza nadal wierzył w rozsądek króla Węgier. Głupi był Zygmunt, jeśli myślał, że Zawisza potulnie skuli głowę. Kiedy nasz bohater uznał, że dalsze pertraktacje nie mają sensu, to stwierdził wprost, że ma gdzieś takiego przyjaciela. Nie uznał wyroku sądu i ryzykując nie tylko stratą kumpla, ale wręcz pozyskaniem nowego wroga, wyjechał. Zygmunt był pewnie zdruzgotany, ale puścił to płazem, bo wiedział, że taki kozak jak Zawisza może mu się jeszcze kiedyś przydać. Miał zresztą rację. Morał tej historii jest jednak taki, że Zawisza w obronie polskich interesów nie bał się powiedzieć, co myśli, nawet największym ówczesnego świata, w tym… samemu papieżowi.

Miało to miejsce w czasie soboru w Konstancji. Krzyżacy nie marnowali żadnej okazji, żeby dopierdzielić Polakom, również wizerunkowo. W związku z tym zatrudnili pewnego dominikanina o lekkim piórze, by ten napisał tak zwany paszkwil, czyli taki utwór, który kogoś obraża. Nie trzeba być geniuszem, żeby domyślić się, że miał on obrażać Polaków, a poza tym srogo dostało się personalnie królowi i mocno obsmarowana została unia polsko-litewska. Pech Krzyżaków polegał na tym, że jednym z posłów był tam, a jakże, Zawisza Czarny z Garbowa. Razem z resztą polskiej ekipy chciał ukarania autora i spalenia „dzieła”, ale każdy – z papieżem Marcinem V na czele – miał ich gdzieś. Swoją drogą trochę nieładnie z jego strony, bo poznał naszego rodaka już wcześniej. Zawisza był jego ochroniarzem po wyborze w 1417 roku. Tak czy inaczej nasz koks tradycyjnie nie dawał za wygraną i razem z kumplami, żeby zwrócić na siebie uwagę, zakłócili ceremonię zakończenia soboru. Papież kazał im pokornie zamknąć ryje pod groźbą ekskomuniki, ale chyba zapomniał, z kim ma do czynienia. Wyobraźcie sobie jego zdziwienie, a w zasadzie bardziej przerażenie, kiedy podczas spokojnego popołudnia 4 maja drzwi do jego papieskiej komnaty wyleciały z hukiem z futryny, a w powstałej w ten sposób dziurze stanął wściekły polski rycerz. Teraz już nie było miejsca na uprzejmości – Zawisza kazał papieżowi podpisać przygotowany wcześniej dokument, na mocy którego dominikanin musiał odszczekać to, co napisał. Cel został osiągnięty, a papieska sutanna pewnie powędrowała do prania. Kolejny raz Europę obiegła wiadomość, że z naszym koksem nikt, ale to NIKT nie powinien zadzierać.

Nie oszukujmy się jednak, bo nawet największy twardziel potrzebuje odrobiny spokoju i czułości. Kiedy Zawisza wrócił z Konstancji, postanowił się nieco ustatkować. Prawdopodobnie w 1419 roku ożenił się z Barbarą z Radolina. Specjalnie napisałem „ożenił się”, a nie na przykład „pojął za żonę”, bo ich związek należał do tej wąskiej grupy średniowiecznych małżeństw, które naprawdę się kochały, a nie zostały zaaranżowane, żeby hajs się zgadzał. Co nie znaczy, że się nie zgadzał, bo Zawisza Czarny na bitwach dorobił się sporego majątku, który, jak się okazało, potrafił nieźle inwestować. Historia tego, jak nabywał kolejne majątki, jest nudna jak szkolny podręcznik do historii, więc sobie darujemy. Warto w każdym razie wiedzieć, że pod koniec życia nasz bohater był właścicielem ponad 20 wsi i dwóch zamków. Nieźle jak na gościa, który wcale nie pochodził z nie wiadomo jak zamożnej rodziny. Tym bardziej imponujące jest, że tak zawrotna kariera nie zawróciła mu w głowie.

Przeciwnie – jeśli nie miało się nic na sumieniu, ale potrzebowało się kasy, to można było walić do Zawiszy jak w dym. Nasz koks masę razy był żyrantem zastawów czy pożyczek dla innych rycerzy. Był zresztą perfekcyjnym poręczycielem, bo miał kabony jak lodu i wszyscy wiedzieli, że nie ma dla niego rzeczy ważniejszej niż honor, toteż nie było opcji, żeby w razie czego wykręcał się od spłacania kolegów. Stratę paru groszy Zawisza na pewno łatwiej by ścierpiał niż ujmę na honorze. Był też gościem, który nie patrzył na to, skąd ktoś pochodzi. Nie interesowało go, czy ktoś jest dzieckiem samego króla, czy może szarym mieszczaninem, bo wychodził z prostego założenia, że prawo do szlachectwa może dać nie tylko szczęśliwe urodzenie się w odpowiedniej rodzinie, ale też dokonania.

To była postawa godna naśladowania, a tak się złożyło, że mieliśmy wtedy króla, który to wiedział i potrafił docenić. Za swoje zasługi Zawisza dostał kilka urzędów od Jagiełły, w tym jeden, który pewnie nie wszystkich by ucieszył – starosty na pograniczu polsko-krzyżackim. Jak łatwo się domyślić, nie była to najbezpieczniejsza okolica w kraju, ale Władysław wiedział, co robi – pokazywał Krzyżakom, że w razie ataku, już na dzień dobry, będą musieli zmierzyć się z największym europejskim koksem. Który swoją drogą organizował też naprawdę tęgie imprezy.

Chyba najbardziej srogą imprezą, jaką zrobił, a przynajmniej najbardziej sławną, była ta z marca 1424 roku. Okazja była nie byle jaka, bo akurat koronowano czwartą żonę Jagiełły – Zośkę Holszańską. Oficjalna impreza też była niczego sobie, bo trwała prawie tydzień. W jej trakcie były rycerskie pokazy, masa jedzenia i inne bzdety, ale to after party, które zorganizował Zawisza w domu pewnego Czecha, zyskało status legendarnego melanżu. Goście byli prima sort, bo na domówkę wpadli między innymi: Zygmunt Luksemburski, król Danii, Norwegii i Szwecji Eryk VII Pomorski, książęta mazowieccy i śląscy oraz legat papieski. Pewnym problemem dla niektórych było to, że impreza miała miejsce w piątek, no a jak to tak w post… Zawisza jednak słusznie uznał, że przecież alkohol nie jest z mięsa, a na zagrychę będą ryby. Impreza była tak dobra, że mówiono o niej na wielu europejskich dworach, a koks z Garbowa zyskał sławę już nie tylko jako wybitny rycerz i poseł, ale i organizator imprez lub – jak to się ponoć ładnie określa – animator kultury. Kultury picia.

Jednak gość z takim charakterem mimo fajnej żony i okazji do imprezowania nigdy nie usiedzi zbyt długo na miejscu. Tym bardziej, że był cholernie ambitny i, jak już ustaliliśmy, nie było dla niego nic ważniejszego niż kodeks rycerski, który dość jasno ustalał też stosunek do wiary. Średniowieczny rycerz musiał bronić chrześcijaństwa, co zresztą było całkiem opłacalnym finansowo zajęciem, a bonus w postaci wiecznego zbawienia też wydawał się kuszącą opcją. Zawisza co prawda urodził się już wiele lat po wyprawach krzyżowych do Ziemi Świętej, ale dla chcącego nic trudnego. Akurat tak się szczęśliwie złożyło, że w Czechach panoszyli się heretycy zwani husytami, a najazd pacyfikacyjny planował kumpel Zawiszy, znany nam już Zygmunt Luksemburski. No i jak tu nie skorzystać?

Mało brakło i Zawisza zakończyłby nie tylko karierę, ale i żywot na tej wyprawie, bo może i spędził masę czasu na polach bitewnych, ale dopiero tam, w Czechach, spotkał się z zaciętością charakterystyczną tylko dla walk religijnych. Husyci mieli głęboko w swoich czeskich okrężnicach szacunek dla jeńców. Kiedy więc wojska Zygmunta zaczęły przegrywać, znaczna część sił spierniczyła w obawie przed okrutną śmiercią z rąk heretyków. Ci, którzy nie zdążyli uciec, zabarykadowali się w jednym z miast. Nawet król zmiękł i w nocy uciekł, ale nasz Zawisza gardził takim tchórzostwem. Razem z garstką podobnie odważnych gości odparł szturm na miasto… i bardzo chciałbym napisać, że zmienili losy walk, lecz byłbym kłamczuchem. Po kilku dniach zostali złapani, ale Czesi miło ich zaskoczyli, bo nie zabili ich w bestialski sposób, a tylko triumfalnie obwieźli po okolicy i uwięzili w Pradze. Zawisza wyszedł za kaucją dopiero po kilku miesiącach i wydawać by się mogło, że już wystarczy mu tych przygód w walce o chwałę chrześcijaństwa, ale nieee, skądże…

Bo już w 1427 roku Zawisza wesoło podskakiwał sobie w siodle, jadąc obok Zygmunta Luksemburskiego celem sprawienia lania Turkom, z którymi nigdy wcześniej nie walczył. Co go podkusiło? Znamy go już na tyle dobrze, że w sumie śmiało obstawiać można, że kodeks rycerski, ale i jak by to nie zabrzmiało – chęć rozwijania się. To był kompletnie nowy przeciwnik, więc nasz koks chciał się po prostu sprawdzić. Tak zmotywowany zajechał z wojskiem pod twierdzę Golubiec, dość ważną, bo ten, co ją miał, kontrolował dość spory kawał terytorium nad Dunajem.

Oblężenie trwało strasznie długo i zaczęło się całkiem pozytywnie, bo flota Zygmunta wygrała z tureckimi okrętami, ale co z tego, skoro finał oblężenia był dość tragiczny. „Paniczny odwrót” to najlżejsze określenie, jakiego można użyć. Prawda była taka, że europejscy rycerze dali się zaskoczyć i część spierniczyła, a ci którzy mieli mniej szczęścia, zostali otoczeni nad brzegiem rzeki. Niestety był wśród nich również Zawisza. Kiedy Zygmunt Luksemburski zdał sobie z tego sprawę, w te pędy posłał łódź, żeby wyciągnąć z tego bałaganu swojego ulubionego rycerza, ale… Panie Długosz, czyń pan swoją powinność:

Ale Zawisza jako nader gorliwy strażnik honoru rycerskiego, uważając za rzecz niegodną opuszczanie swych towarzyszy, których już zobaczył w szponach śmierci, wybrał niebezpieczne pozostanie z nimi. Nie zważając zatem na własne bezpieczeństwo, odesławszy przysłaną przez króla Zygmunta łódź, wkłada lśniącą zbroję i dosiadłszy małego konia, w eskorcie dwu tylko pieszych, wywijając kopią, ruszył przeciw wojsku tureckiemu. Otoczony natomiast przez Turków został ujęty, ponieważ z powodu lśniącej zbroi i połowy czarnego orła, który nosił jako herb na rycerskim stroju okrywającym zbroję, uważano go za króla lub księcia.

Podobno, odsyłając łódź wysłaną na ratunek, koks z Garbowa miał powiedzieć: „Nie ma takiej łodzi, która mogłaby przewieźć mój honor”. No spoko, w każdym razie efekt tego był taki, że teraz był w tureckiej niewoli, której jednak, jak przystało na twardziela, się nie bał. Ja bym się na przykład bał jak cholera, ale może dlatego, że nie mam takich kumpli jak Zawisza, któremu pomagała świadomość, że Zygmunt zapłaci każde pieniądze, żeby go z tej niewoli wykupić. I tak by pewnie było, gdyby nie ludzka zachłanność.

Bo panowie Turkowie zaczęli się między sobą kłócić, który z nich tak w zasadzie będzie miał prawo do zgarnięcia okupu za tak znakomitego jeńca. W sumie nie ma im się co dziwić, bo za kasę, jakiej można się było spodziewać za naszego rycerza, można było do końca życia żyć prawie jak sam sułtan. Sytuacja zrobiła się mocno nerwowa, aż w końcu jeden z zainteresowanych, kiedy poczuł, że ma coraz mniejsze szanse na zgarnięcie hajsu, uznał, że jak on nie dostanie okupu, to nie dostanie go nikt… i odciął Zawiszy głowę.

A jak było naprawdę? Bo Długosz czasem lubił przegiąć pałę w swoich opisach. Jednak w tym przypadku jest spora szansa, że to prawda, tym bardziej że kilku Polaków wróciło z tej wyprawy do kraju i po latach mogli te informacje przekazać kronikarzowi. Oczywiście drugą opcją jest to, że nasz bohater zginął w walce. Bezdyskusyjne natomiast jest to, że zakończył żywot właśnie w czasie oblężenia feralnej twierdzy. Jakby jednak nie zginął, śmierć Zawiszy tylko uzupełniła „wzorcową” bohaterską biografię. Śmierć za wiarę była ukoronowaniem wielu lat postępowania zgodnie z rycerskimi cnotami i w zasadzie trudno sobie wyobrazić bardziej poprawny, choć smutny koniec tej historii. Ale czy taki znowu totalny koniec? No nie do końca.

Bo chociaż ród tego najsłynniejszego polskiego rycerza wygasł w męskiej linii jeszcze w średniowieczu, to po kądzieli (czyli po prostu w linii damskiej) miał się całkiem nieźle. W czasach potopu Szwedzi ukradli biskupowi włocławskiemu taki dywan na ścianę, na którym były wyrysowane herby jego przodków aż do piątego pokolenia. Znajdziemy tam herb Czarnej Zawiszanki – jedynej wnuczki Zawiszy Czarnego. Ale to nadal nie koniec, bo jego geny odziedziczyli też ludzie tak ważni dla naszej historii, jak Stasiek Koniecpolski czy, uwaga, major Henryk „Hubal” Dobrzański! Trochę szkoda, że w szkole zamiast o Zawiszy Czarnym, który był prawdziwym wzorem rycerskiej postawy, woli się nam wciskać jakąś pieśń o Rolandzie, co nie?

PRZECZYTAĆ O TYM KOKSIE TO MAŁO. JEGO TRZEBA ZOBACZYĆ!

https://www.youtube.com/watch?v=b-DiY8wzoAg
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: