Historia erotyczna dyplomacji francuskiej - ebook
Historia erotyczna dyplomacji francuskiej - ebook
Intencją autora niniejszej książki nie jest w żadnym wypadku prezentowanie sprośnych i obleśnych opowieści, lecz wręcz przeciwnie, umieszczenie „drobnych” anegdot erotycznych dotyczących spraw zagranicznych w kontekście „wielkiej” historii dyplomacji.
Naszą opowieść rozpoczniemy od czasów Ludwika XIV zwanego też Ludwikiem Wielkim, a zakończymy w czasach rządów także wielkiego generała de Gaulle’a. Może się wydawać dziwne powiązanie tych dwóch jakże różnych ludzi, pierwszego, „obleganego” przez tak wielką liczbę kobiet i drugiego, który przez całe dorosłe życie pozostał wierny swojej wybrance. Zaczniemy zatem od Marii Mancini, a skończymy na żonie generała nazywanej „Ciocią Yvonne”.
Kierując się sercem, albo nawet pożądaniem, on albo ona, mogą stracić głowę, a powierzona im misja może skończyć się katastrofą. Pomyślmy tylko o skrajnym przypadku, jakim był kawaler d’Éon, który na koniec sam już nie wiedział za bardzo, kim jest: mężczyzną, kobietą, czy może i jednym i drugim? W tym samym czasie zarzucano Vergennes’owi (chociaż był on przecież podawany jako wzór przez swych następców), że odważył się poślubić kobietę, którą bez wahania można nazwać dziwką i że w ten sposób sprzeniewierzył się swemu posłannictwu. Szeptano również, że Talleyrand stracił głowę i pogrążał się w ramionach Madame de Dino. Takie same zarzuty wysuwano później pod adresem Guizota, z powodu jego namiętnych uczuć do Madame de Lieven.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-15660-9 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
EROTYZM:
Zróżnicowane formy poszukiwania podniet seksualnych.
DYPLOMACJA:
Zręczność i takt w relacjach z innymi osobami.
Larousse
Pomysł napisania tej książki przyszedł mi do głowy podczas rozmowy z moim znajomym, urzędnikiem w pałacu Burbonów, a więc dosłownie dwa kroki od Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wciąż jeszcze nazywanego potocznie Quai d’Orsay. Z tarasu budynku pod numerem sto pierwszym przy rue de l’Université podziwialiśmy z daleka Quai d’Orsay, a za nim ogrody i pałac ministra. Opowiedział mi wówczas zabawną historyjkę.
Otóż jakiś czas temu tenże mój przyjaciel zwyciężył w konkursie na urzędników państwowych ubiegających się o pracę w Zgromadzeniu Narodowym i dostał się do prestiżowej komisji do spraw międzynarodowych. Kiedy już został oficjalnie zatrudniony, przełożeni zwrócili się do niego z prośbą, aby towarzyszył delegacji parlamentarnej udającej się z wizytą oficjalną do krajów Ameryki Łacińskiej. Jak zwykle chodziło o promowanie wizerunku Francji oraz upewnienie się, że nasze ambasady i konsulaty funkcjonują prawidłowo. Po krótkim pobycie w kraju, w którym tamtejszy ambasador, wielki amator staroci i dzieł sztuki należących do kultury tolteckiej, miał spięcie z oszustem usiłującym mu sprzedać skorupy made in Hongkong, delegacja dotarła wreszcie do stolicy jednego z państw andyjskich. Kiedy już znalazła się na miejscu, ambasador, przewidując, iż goście będą zmęczeni podróżą, dał im chwilę wytchnienia i zaprosił do swej rezydencji na następny dzień na śniadanie.
Ów czcigodny ambasador miał u swego boku (albo był na nią skazany, ale to już zależy od punktu widzenia) małżonkę, którą nostalgia za ojczyzną oraz inne rozczarowania skłoniły do częstszego niż należy zaglądania do kieliszka. Popijała więc whisky, a jak łatwo się domyślić, położenie stolicy dość wysoko nad poziomem morza oraz fakt, że ambasadorowa źle znosiła podróże samolotem, nie pomagały jej w opanowaniu owej przypadłości.
Następnego dnia o godzinie dziesiątej niewielka grupa gości zjawiła się w rezydencji, gdzie czekali już na nią ambasador z małżonką. Pani ambasadorowa była przy trzeciej szklaneczce whisky, a już po chwili zamówiła czwartą. Podobno miała wówczas sporo kłopotów, rozterek i zmartwień. Duża wysokość nad poziomem morza, wilgotność powietrza i do tego fatalna jakość farb sprawiały, że sufit w łazience rezydencji był stale w opłakanym stanie. Chcąc, żeby w jakiś sposób temu zaradził, ambasadorowa dręczyła bez przerwy swego męża, lecz ten nie był w stanie uzyskać na ten cel żadnych środków z ministerstwa, które zawsze wtedy, gdy jego urzędnicy potrzebują pomocy, zatyka uszy i udaje, że nie słyszy. Poirytowana tak wielką inercją biedna ambasadorowa wyczekiwała deputowanych niczym Mesjasza.
Wielce już zniecierpliwiona, uczepiła się ramienia młodego urzędnika, który ze względu na swój słuszny wzrost i pełnione „techniczne” funkcje, wydawał jej się zapewne osobą najbardziej kompetentną, aby rozwiązać wreszcie dręczący ją problem.
– Młody człowieku – zwróciła się do niego – proszę pozwolić ze mną, chciałabym panu pokazać, z czym mój beznadziejny małżonek nie może sobie nijak poradzić.
I pociągnęła go gdzieś ze sobą.
Wyjaśnienia trwały długo, wyjątkowo długo. Zaintrygowani posłowie czekali na powrót asystenta, który pojawił się wreszcie wyraźnie speszony. Szef delegacji, wielce poruszony, wziął go na stronę.
– Ależ, panie X… o co chodziło, że zajęło to wam aż tyle czasu?
– Szanowny panie, otóż pani ambasadorowa przez cały ten czas pokazywała mi swój niebiański sufit nad natryskiem w łazience.
Ta replika śmieszyła członków delegacji do końca wizyty i powrotu do Francji, a potem jeszcze przez dłuższy czas jej autor cieszył się mianem dyplomatycznego donżuana.
Czytając tę historyjkę, dyplomaci oraz osoby, które znają specyficzne środowisko Quai d’Orsay, zapewne wzniosą jedynie oczy do nieba (nad ich własnym prysznicem?) i zakrzykną: I na tym koniec? Ot, zwykła i przyjemna anegdota.
Istotnie bowiem zdarzały się znacznie gorsze historie. Gdyby wyliczyć wszystkie wybryki od początku istnienia ministerstwa, wówczas powstałoby całkiem grube tomiszcze; dyplomaci, pod maską obojętności i nieprzeniknionym obliczem, skrywają czasami niezgorsze seksualne wyczyny.
Maurice Couve de Murville niejednokrotnie przekonał się o tym osobiście. Kiedy podróżował po Dalekim Wschodzie, pojawił się pewnego dnia w ambasadzie, której gospodarz trzymał w swoim najbliższym otoczeniu pięknego efeba. Ponieważ zaś ambasador miał na imię Achilles, jego podwładni nazwali chłopca „czułą piętą Achillesa”. Widząc, jak ów piękniś błąka się leniwie po korytarzach kancelarii, lekko zaniepokojony minister zapytał go, kim właściwie jest.
– Jestem żoną ambasadora – odpowiedział zapytany, nie do końca wyczuwając zapewne wszystkie subtelności języka francuskiego.
Można sobie wyobrazić zdziwioną minę Couve de Murville’a. Bo czyż nie zwrócił kiedyś uwagi generałowi de Gaulle’owi na fakt, że jeden z kandydatów przymierzany do prestiżowej ambasady wykazuje odmienną od ogólnie przyjętej orientację seksualną? Poza tym jednak owemu dyplomacie nie miał nic do zarzucenia.
– Couve, niechże się pan zajmie swoim własnym tyłkiem, jeśli łaska – odpowiedział mu na to de Gaulle, chociaż, jak wiadomo, generał nie był skory do krotochwilnego tonu.
De Gaulle być może miał rację. W każdym razie taka skłonność kandydata na ambasadora była na pewno znacznie mniej groźna aniżeli wyszukane gusty pewnego słynnego polityka, niegdyś również ministra spraw zagranicznych za czasów IV Republiki. Ów czcigodny polityk wyjątkowo wysoko cenił sobie zwłaszcza bardzo młode dziewczęta, które potrafiły rozbudzić jego nieco przygasłe już zmysły. Wiedzieli o tym ludzie z jego najbliższego otoczenia, toteż kiedy wyruszał za granicę z oficjalną wizytą, z ministerialnej kasy opłacano jego szaleństwa, wpisując je do budżetu pod pozycją „poduszka pana ministra”. Mniej więcej w tym samym czasie również Madame Claude, która dostarczała panienki Kennedy’emu oraz szachowi Iranu, była niezwykle cennym „głębokim gardłem” francuskiego rządu. Jednym słowem: sztukę dyplomacji uprawiano niejednokrotnie w bardzo specyficzny sposób.
Czytelnik mógłby oczywiście zwrócić uwagę, że są to wydarzenia sprzed półwiecza, a nawet i wcześniejsze. Czy oznacza to, że rozpasanie i rozprężenie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych od tamtego czasu zupełnie zniknęło? Z pewnością tak nie jest. Po co jednak mielibyśmy sporządzać listę skandali, której celem byłoby wykazanie, że Quai d’Orsay jest domem rozpusty, gdzie aż roi się od maniaków seksualnych? Niektórzy dziennikarze ostatnio podjęli się takiego właśnie zadania, piętnując zasługujące na potępienie fakty. Wyszli z założenia, że skoro Ministerstwo Spraw Zagranicznych z zasady powinno godnie reprezentować kraj, to wszelkie odstępstwa od tej zasady popełnione przez dyplomatów pociągają za sobą poważniejsze konsekwencje niż w przypadku innych osób. Zapominają jednak przy tej okazji, że rzeczone ministerstwo nie ma w swoich szeregach większej liczby czarnych owieczek, niż zdarza się to w innych środowiskach.
Stąd też intencją autora niniejszej książki nie jest w żadnym wypadku prezentowanie sprośnych i obleśnych opowieści, lecz wręcz przeciwnie, przedstawienie „drobnych” anegdot erotycznych dotyczących spraw zagranicznych w kontekście „wielkiej” historii dyplomacji.
Naszą opowieść rozpoczniemy od czasów Ludwika XIV, zwanego też Ludwikiem Wielkim, a zakończymy w czasach rządów także wielkiego generała de Gaulle’a, chociaż na pozór powiązanie tych dwóch jakże różnych ludzi, pierwszego, „obleganego” przez tak wiele kobiet, i drugiego, który przez całe dorosłe życie pozostał wierny swojej wybrance, może się wydawać dziwne. Zaczniemy od Marii Mancini, a skończymy na żonie generała nazywanej „ciocią Yvonne”.
Nasz wybór, jeśli chodzi o przedział czasowy, również wydaje się jak najbardziej uzasadniony. Lata 1648–1658 obejmują przełomowy dla Francji okres, a więc czas pokoju westfalskiego oraz „Bataille des Dunes” (Bitwy na Wydmach), zapowiadających zawarcie pokoju pirenejskiego, okres stanowiący początek długich i wspaniałych rządów; w tym samym czasie tworzą się również fundamenty nowoczesnej dyplomacji francuskiej. Inny przełomowy okres to lata 1958–1968. Gaullistowskie pragnienie przywrócenia wielkości Francji pozwala nadać polityce zagranicznej większy rozmach. Między tymi dwoma momentami historii upłynęło nieco ponad trzysta lat, które pokrywają się z najbardziej błyskotliwymi sukcesami francuskiej dyplomacji. Tej chronologicznej jedności czasu odpowiada też jedność miejsca. Wszystko bowiem toczyć się będzie na europejskiej scenie politycznej. Dlatego też nie poświęcimy miejsca przebranemu za kobietę opatowi de Choisy, który za czasów Ludwika XIV weźmie udział w misji dyplomatycznej do Syjamu.
Wszystko pięknie, powie czytelnik, ale gdzie jest tutaj miejsce na erotyzm? Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wpierw przypomnieć, na czym polega szczególny charakter dyplomacji. Constantin de Grunwald, historyk dzisiaj niesłusznie zapomniany, ale również były urzędnik w rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych przed rokiem 1917, doskonale to podsumował w swojej biograficznej książce zatytułowanej La vie de Metternich. Po przypomnieniu, że zawód dyplomaty, podobnie jak kariera wojskowa, przez długie stulecia zastrzeżony był wyłącznie dla osób z klas uprzywilejowanych, zaznacza, że ta funkcja wykonywana jest w abstrakcyjnej sferze:
„Dyplomata podobny jest do szefa państwa w tym, że musi bronić całym sobą interesów swego kraju. Im bardziej jest on w stanie się wznieść ponad przypadek i nieprzewidziane okoliczności, kiedy potrafi uchwycić główne kierunki ewolucji historii, tym większe są jego szanse pozostawienia po sobie trwałego dzieła. Ale musi mu w tym również sprzyjać szczęście… Bowiem kariera dyplomaty składa się z przedziwnych sprzeczności. Dyplomata nie tylko bacznie przyglądać się panującym w jego otoczeniu nastrojom, ale musi również bronić pokoju i jednocześnie interesów swego kraju. Jeśli nie umie uniknąć nieprzyjemnych zadrażnień lub nieporozumień, uznawany jest za szelmę i rozrabiakę: «Tylko żeby nie było z tego żadnych problemów», taka była przez wieki nadrzędna maksyma obowiązująca w gabinetach dyplomatów. Ale jeśli wojna wybuchnie zgodnie z jego przewidywaniami, wówczas nasz dyplomata od razu uznany będzie za wielkiego człowieka»”.
Kiedy już określiliśmy, kim jest dyplomata, należy sobie jeszcze zadać pytanie, jaki jest z niego pożytek? Ma on gromadzić wiadomości i przesyłać je zarówno do swojego ministra, jak i do władz państwa, w którym jest akredytowany. Nie może on jednak zajmować się tylko tym. Jules Cambon, który jako pierwszy pełnił funkcję sekretarza generalnego przy Quai d’Orsay, powiedział, że dyplomata ograniczający się do roli skrzynki na listy stanowiłby zagrożenie dla porządku publicznego. Musi więc zdobywać i czerpać informacje z najlepszych możliwych źródeł. A czy istnieje lepsze źródło niż ciało i jego słabości? Poznanie fantazji, bardziej lub mniej sekretnych, (dyplomatycznego) partnera pozwala lepiej go zrozumieć, przewidywać jego oczekiwania, a inaczej rzecz ujmując, przejąć nad nim ster. Kiedy w XVII wieku ambasador Francji w Madrycie przekupywał służbę, żeby zbadać bieliznę, a ściślej: gatki króla Karola II, wypełniał jedynie swoje obowiązki.
Jak daleko można się posunąć w tej drażliwej kwestii, zachowując jednocześnie umiar? Czy dyplomata powinien, czy też nie, wahać się i nadstawiać głowę? Wszystko jest zapewne kwestią odpowiednich proporcji, trzeba też pamiętać, że od każdej zasady istnieje wyjątek. A wyjątek może osiągnąć bardzo pokaźne rozmiary, jak było w przypadku ambasadora markiza de La Chétardie, który w XVIII wieku wślizgnął się do łoża carycy Elżbiety Piotrownej, aby przeciągnąć ją na stronę Francji. W minionym stuleciu z kolei inne osoby, takie jak na przykład Mademoiselle de Kéroual czy księżna de Ursinis, również wykonywały misje pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Inne czasy, inne obyczaje? Ancien régime pozwalał sobie na zuchwalstwa, które dzisiaj, w czasach Republiki, byłyby nie do przyjęcia. Za panowania Ludwika XV Madame de Pompadour i Bernis negocjowali z Wiedniem odwrócenie przymierzy. Czy moglibyśmy sobie dzisiaj wyobrazić, że Julie Gayet i kardynał Philippe Barbarin zajmują się szukaniem porozumienia z Władimirem Putinem? Jest też prawdą, że porównywanie kardynała i prymasa Galii z jego znamienitym poprzednikiem może być cokolwiek ryzykowne.
Z drugiej jednak strony sytuacja być może nie zmieniła się znowu aż tak bardzo, skoro chodzą słuchy, że nadal ryzykowne jest wysyłanie młodych i przystojnych dyplomatów stanu wolnego do krajów Środkowego Wschodu… A to z kolei nakazuje nam przyjrzeć się bliżej drugiej stronie medalu, a mianowicie zjawisku, jakim jest dyplomacja salonowa albo buduarowa: erotyzm jest bronią, która może zwrócić się przeciwko temu (a dzisiaj również tej), kto się nią posługuje. Dyplomata (on albo ona) nie przestaje bowiem być mężczyzną lub kobietą.
Kierując się sercem albo pożądaniem, on albo ona mogą stracić głowę, a powierzona im misja może skończyć się katastrofą. Pomyślmy tylko o skrajnym przypadku, jakim był kawaler d’Éon, który na koniec sam już nie wiedział, kim jest: mężczyzną, kobietą czy może i jednym, i drugim? W tym samym czasie zarzucano Vergennes’owi (chociaż był on przecież podawany za wzór przez swych następców), że odważył się poślubić kobietę, którą bez wahania można nazwać dziwką, i że w ten sposób sprzeniewierzył się swemu posłannictwu. Szeptano również, że Talleyrand stracił głowę, wpadając w ramiona Madame de Dino. Takie same zarzuty wysuwano później pod adresem Guizota z powodu jego namiętnych uczuć do Madame de Lieven. To samo dotyczy relacji Brianda z Marią Bonaparte. A cóż można powiedzieć o porażce, by nie rzec, klęsce Rogera Peyrefitte’a, którego odwołano z placówki z powodu obmacywania greckich boyów hotelowych? Albo co należy sądzić o problemach ambasadora Francji w Moskwie, Maurice’a Dejeana, który dał się złapać na piękne oczy sowieckiej agentki?
Wszystkie te opowieści należą już do wielkiej historii. I czy są one zabawne, czy tragiczne, autor ma nadzieję, że zainteresują czytelnika, niezależnie od tego, czy jest on dyplomatą, czy nie.Rozdział I W służbie Jej Królewskiej Mości Amazonki Wielkiego Stulecia
Czy można go zobaczyć, nie myśląc w podziwie,
Że choćby się urodził dziecięciem nieznanem,
Świat, ujrzawszy to piękno, uznałby go panem?!
Jean Racine, Berenika, akt I, scena 5
Postanowienia pokoju westfalskiego zawartego w 1648 roku, ograniczając rolę cesarstwa i papiestwa, jednocześnie przypisują Francji nadrzędną rolę polityczną. Po raz pierwszy w historii granica państwa francuskiego przesuwa się aż do Renu, chociaż trzeba będzie jeszcze zaczekać kolejne dziesięć lat, aby został wreszcie podpisany pokój z Hiszpanią. Madryt zdaje sobie bowiem sprawę, że podstawowym warunkiem zakończenia konfliktu będzie zawarcie małżeństwa przez króla Francji z infantką Marią Teresą, najmłodszą córką Filipa IV. Ten ostatni nie ma męskiego potomka i wydaje mu się rzeczą nie do wyobrażenia, żeby jego imperium „w którym słońce nigdy nie zachodzi”, dostało się w ręce Burbonów.
Jako córka i siostra hiszpańskich monarchów, Anna Austriaczka gorąco pragnie tego małżeństwa, które przywróciłoby pokój między dwoma wielkimi katolickimi mocarstwami. Jednakże następuje wówczas coś zupełnie nieoczekiwanego: młody Ludwik XIV zakochuje się w Marii Mancini, jednej z siostrzenic kardynała Mazariniego. Czyżby zatem wszystko miało zakończyć się fiaskiem z powodu zwykłej miłostki? Cała Europa wstrzymuje oddech: długie panowanie Króla Słońce zapowiada się bardzo burzliwie.
*
Ludwik jest młodym, przystojnym mężczyzną o ogromnym temperamencie. Jeszcze kiedy był dzieckiem, potrafił docenić towarzystwo dam dworu matki. Ta zaś zdecydowała, że inicjacja seksualna króla powinna się odbyć z pomocą pani de Beauvais, jednej z dam dworu, która, chociaż ślepa na jedno oko, odznacza się w tej materii sporym doświadczeniem i skutecznością. Trzeba temu dać wiarę, skoro Ludwik ofiaruje jej później bardzo piękny pałac i na zawsze zachowa dla niej przyjazne uczucia.
Stwierdziwszy zatem „osiągnięcie pełnej dojrzałości seksualnej” króla, jego otoczenie bardzo szybko postanawia znaleźć dla niego małżonkę. Ponieważ jednak nie widać końca wojny z Hiszpanią, przez pewien czas jest mowa o tym, żeby Ludwik ożenił się ze swoją kuzynką, Mademoiselle de Montpensier, najstarszą córką Gastona Orleańskiego. Niezwykle zamożna, chociaż niezbyt urodziwa, ta, którą nazywano Grande Mademoiselle, w pewnym momencie dołącza do Frondy i nakazuje strzelać z armat do oddziałów królewskich, czym, rzecz jasna, zamyka sobie drogę do małżeństwa z Ludwikiem – jest lipiec 1652 roku.
Kilka miesięcy później, na początku 1653 roku, Mazarini, którego wcześniej zmuszono do wyjazdu z kraju, ponownie odzyskuje władzę i wzywa do siebie siostrzenice, córki swojej siostry Geronimy Mancini. Na królewskim dworze są one znane jako mazarinietki. W jakimś horoskopie pojawia się nawet przepowiednia, że jedna z nich, o imieniu Maria, wywrze ogromny wpływ na losy świata. W pierwszej chwili nie udaje jej się zwrócić na siebie uwagi: brunetka o śniadej cerze powszechnie bowiem uważana jest za brzydką, w przeciwieństwie do swojej siostry Olimpii. Ta zaś, piękna i przebiegła, przeżywa z królem krótką historię miłosną. Tymczasem Krystyna, była królowa Szwecji, starając się o względy kardynała, stwierdza publicznie, że Olimpia byłaby świetną królową. Mazarini, jak zawsze ostrożny, nie podchwyci tego jakże ekstrawaganckiego pomysłu, doskonale zresztą pasującego do Krystyny, którą, mówiąc wprost, uważano za kompletną wariatkę. Tak czy inaczej, ponieważ w listopadzie 1657 roku była królowa szwedzka zamordowała w Fontainebleau swojego kochanka Monaldeschiego, kardynał kazał jej natychmiast opuścić Francję.
Mając świadomość, jak nikłe są jej szanse, żeby zostać królową Francji, Olimpia studzi swoje ambicje i wychodzi za mąż za księcia de Carignana, Ludwika Tomasza Sabaudzkiego, którego tytułowano również hrabią Soissons. W tym samym czasie król zakochuje się w jej siostrze Marii. W lipcu 1658 roku, kiedy w Calais król bardzo poważnie zapadł na zdrowiu, a dworzanie niemal pogodzili się już z tym, że choroba zakończy się śmiercią, ona jedna jest szczerze i głęboko przejęta jego ciężkim stanem. Wbrew przewidywaniom Ludwik XIV jednak zdrowieje i nigdy nie zapomni troski, jaką Maria mu wtedy okazała. Udaje się najpierw do Compiègne, a potem, jesienią, jedzie do Fontainebleau, gdzie gości ją z największymi honorami. Zwraca się zresztą do niej „Moja Królowo”, a łączące ich uczucia wywołują niepokój i poważne podziały na dworze. Anna Austriaczka grozi nawet kardynałowi, że sama stanie na czele wojska i wyruszy przeciwko niemu, jeśli będzie nadal wspierał chore ambicje swojej siostrzenicy, a słowa te w ustach wyniosłej władczyni nie brzmią bynajmniej jak czcze pogróżki.
Prawdą jednak jest też to, że zarówno Anna, jak i Mazarini bardzo się wtedy przestraszyli: choroba króla jawi się im jako znak gniewu bożego i ostrzeżenie przed wojną, która może poważnie zagrozić chrześcijaństwu. Tak więc królowa, niezmiernie przejęta, naciska coraz mocniej na swego ministra, żeby ten czym prędzej doprowadził do zawarcia pokoju. Aby jeszcze bardziej przyspieszyć bieg rzeczy, przebiegły Włoch rozpuszcza plotkę, że Ludwik XIV zamierza pojąć za żonę swoją kuzynkę Małgorzatę Jolantę Sabaudzką. Aby pomysł ten jeszcze bardziej uwiarygodnić, cały dwór udaje się do Lyonu, gdzie król może zobaczyć na własne oczy księżniczkę (listopad 1658). Ta zaś przybywa tam ze swoją matką, księżną Krystyną Marią Burbon, zachwyconą perspektywą przyszłego związku. Z kolei brat Małgorzaty Jolanty, książę Karol Emanuel II, wyczuwa podstęp i okazuje znacznie większą podejrzliwość. Tymczasem okazuje się, że Ludwikowi XIV Sabaudka bardzo przypadła do gustu. Owszem, może jest niska i ma śniadą cerę, ale za to jej oczy wzbudzają w nim niekłamany zachwyt.
Plan Mazariniego powiódł się. Dowiedziawszy się o „sabaudzkim zamyśle”, Filip IV oświadcza, że taka rzecz jest nie do pomyślenia. „Esto no puede ser y no serà. – To być nie może i to się nie stanie!” – wykrzyknął. W rezultacie zaczyna postrzegać małżeństwo swojej córki z Ludwikiem XIV za nieodwołalne i nieuchronne. Co zaś się tyczy infantki, miała ona później wyznać, że w tamtym czasie „w jej sercu pojawiło się przeczucie, które podpowiadało jej, że to właśnie król ma być jej mężem i że tylko ona jedna jest w pełni godna jego osoby” dzięki swemu wysokiemu urodzeniu. Do Madrytu wysłano portret Ludwika, ona zaś, pąsowiejąc, chyli głowę za każdym razem, gdy przechodzi przed jego konterfektem. Podjąwszy decyzję, Filip IV wysyła do Lyonu tajnego emisariusza, Antonia Pimentela, kuzyna najważniejszego ministra, Don Luisa de Haro, powierzając mu misję zaoferowania Mazariniemu „małżeństwa i pokoju”.
Wielce zażenowana Anna Austriaczka przyznaje się swojej szwagierce Krystynie do podstępu. Księżna ogromnie się oburza, lecz już po chwili uspokaja się, kiedy Mazarini obiecuje, że Ludwik poślubi jej córkę, gdyby cokolwiek stanęło na przeszkodzie jego ślubowi z infantką. Kardynał wręcza też Małgorzacie Jolancie przepiękne klejnoty, a młoda księżniczka sprawia wrażenie, że na dobre zapomniała o zniewadze. Zresztą jej kandydatura wydaje się już wtedy mocno wątpliwa. Do uszu króla dociera bowiem wieść, że księżniczka jest garbata, więc żąda, by pokazała mu się w nocnej koszuli. Wynik oględzin nie mógł być zbyt zachęcający, skoro dworzanie zauważyli, że od tej pory król zaczyna odnosić się do księżniczki o wiele chłodniej niż wcześniej. Nie mogąc zatem być królową Francji, zostaje księżniczką Parmy, a wkrótce potem umiera.
W styczniu 1659 roku dwór przenosi się z powrotem do Paryża, gdzie Mazarini prowadzi dalsze negocjacje z Pimentelem. Rozmowy idą opornie i wloką się bardzo długo, gdyż Madryt żąda, aby infantka zrezygnowała ze swojego posagu. Mazarini i jego doradca, Hugues de Lionne, ostatecznie wyrażają zgodę w zamian za obietnicę wypłacenia olbrzymiej kwoty w wysokości 500 tysięcy écus w złocie – którą Madryt, nawiasem mówiąc, z trudem byłby w stanie uiścić. Wstępne ustalenia pokoju pirenejskiego podpisane zostają w czerwcu.
Kardynał miałby zatem wszelkie powody do zadowolenia, gdyby wcześniej nie wydarzyła się owa niezręczna historia między jego siostrzenicą i królem. Hiszpanie, poinformowani o uczuciowym zaangażowaniu Ludwika XIV, przebąkują nawet o zerwaniu negocjacji. I znowu Anna Austriaczka zmuszona jest robić gorzkie wyrzuty swemu ministrowi. Ten zaś, przyparty do muru, postanawia wreszcie położyć kres skandalowi. Grozi królowi, że poda się do dymisji, po czym nakazuje Marii opuszczenie króla i udanie się do La Rochelle, którego to miasta Mazarini jest gubernatorem. Zrozpaczeni kochankowie podporządkowują się jego decyzji. Zanim jednak król rozstanie się ze swoją mazarinietką, wręczy jej wspaniały sznur pereł, który jeszcze nie tak dawno miał być prezentem zaręczynowym. Ostatecznie Ludwik rozstaje się z Marią 22 czerwca 1659 roku. Z trudem przełykając łzy, zrozpaczona kobieta miała wówczas powiedzieć: „Płaczesz. Ty jesteś Panem, a ja odjeżdżam!”. O tym słynnym zdaniu pamiętać będzie Racine, pisząc swoją Berenikę.
Invitus invitam dimisit. „Wbrew swojej woli i wbrew jej samej” rozstają się… lecz nadal korespondują ze sobą za przyzwoleniem królowej matki, która najwyraźniej wykazuje się tu całkowitym brakiem konsekwencji. Wyruszając do Bordeaux, Ludwik zbacza z drogi i udaje się do Brouage, żeby znowu zobaczyć się z Marią. Ich ponowne spotkanie jest pełne emocji, rozchodzą się nawet pogłoski, że ze sobą spali. Mazarini musi więc interweniować po raz kolejny i dopiero wtedy król wyrusza wreszcie w drogę. Rozumiejąc, że monarcha nigdy się z nią nie ożeni, Maria oświadcza wujowi, że nie będzie już więcej pisać listów do swego królewskiego adoratora. Zresztą król daje jej szybko do zrozumienia, że o niej zapomniał, nawiązując bliższą znajomość z Olimpią. Gdy wiadomość ta dociera do Marii, doprowadza ją do rozpaczy, lecz niedługo potem zacznie nieco przychylniej odnosić się do propozycji poślubienia syna konetabla Colonny w Rzymie. W ten sposób Mazarini na jednym ogniu upiecze dwie pieczenie: z jednej strony zapewni jej więcej niż dostatnią przyszłość, a z drugiej ostatecznie znajdzie dla niej miejsce daleko od Francji.
Kiedy więc Maria Mancini powoli godzi się ze swoim losem, dyplomatyczne negocjacje trwają jeszcze pięć miesięcy, a Don Luis de Haro w tym czasie stara się uzyskać jak najwięcej ustępstw ze strony Mazariniego. Traktat pokojowy zostanie podpisany 7 listopada 1659 roku, a 4 czerwca 1660 roku oba dwory spotkają się na malutkiej wyspie Faisan na rzece Bidasoa. Filip IV uroczyście wita swoją siostrę Annę, której nie widział od czterdziestu lat. Ponieważ Anna wyraża żal, iż wojna rozdzieliła ich na ponad ćwierć wieku, odpowiada jej, że konflikt ten był z pewnością dziełem diabła. Kto wie, może była to aluzja do osoby kardynała Richelieu, który niegdyś doprowadził do wybuchu wojny między Francją i Hiszpanią?
Ponieważ etykieta dworska nie zezwala Ludwikowi spotykać się oficjalnie przed ślubem z tą, która ma zostać jego żoną, przygalopuje wcześniej do niej incognito, żeby zobaczyć, jak też wygląda. Ona rozpoznaje go, tak samo zresztą jak jej ojciec, który jej towarzyszy. Filip IV jest zachwycony prezencją króla Francji i rzuca: „Zaiste, zięć mój nad wyraz przystojnym jest młodzianem”. Rozstanie z córką jest głęboko przejmujące, na koniec pobłogosławi ją, a następnie wróci do Madrytu. 9 czerwca w Saint-Jean-de-Luz odbywa się wesele.
*
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Przypisy
1 Infant Baltazar-Carlos, którego niegdyś namalował Velázquez, zmarł w 1642 roku i trzeba będzie czekać aż do 1657 roku i narodzin Filipa Prospera, którego Velázquez również sportretował, żeby hiszpańska korona miała wreszcie męskiego następcę tronu. (Odniesienia i informacje dotyczące źródeł podane są w bibliografii).
2 Określenie to powstało jeszcze w czasach Karola V, ale wciąż pozostawało aktualne w połowie XVII wieku. Poza Hiszpanią kontynentalną w posiadaniu Filipa V znajdowały się: Baleary, enklawy w Maroku, Sardynia, Sycylia, Neapol, posiadłości w Toskanii, Mediolan, Franche-Comté, Artois i Holandia. Do tego osaczenia Francji w Europie dochodziło jeszcze kolonialne imperium w Ameryce i na Pacyfiku (Filipiny i Wyspy Mariańskie). Współcześni zwykli byli wówczas mówić, że kiedy hiszpański monarcha tupnie nogą, trzęsie się cała ziemia.
3 Przypomnijmy, że w Hiszpanii prawo salickie nie miało zastosowania: Karol V przejął koronę po swojej matce, Joannie I Kastylijskiej, zwanej Joanną Szaloną.
4 Artykuł 4 traktatu stanowił: „W zamian za zapłatę dokonaną na ręce Jego Wielce Chrześcijańskiej Wysokości rzeczona Najjaśniejsza Wysokość Infantka zadowoli się wymienionym powyżej posagiem, bez możliwości roszczenia sobie jakichkolwiek innych praw”.
5 Vous êtes empereur, Seigneur, et sous pleurez” (akt IV, scena 5).
6 „Odesłał ją wbrew sobie i wbrew jej samej”, napisał rzymski historyk Swetoniusz w swoich Żywotach Cezarów, kiedy opisywał miłość cesarza Tytusa do żydowskiej królowej Bereniki i ich rozstanie w imię racji stanu.