- W empik go
Historia kalifa Hakema - ebook
Historia kalifa Hakema - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 205 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na prawym brzegu Nilu, w pewnej odległości od portu Fostat, gdzie znajdują się ruiny starego Kairu, nie opodal góry Mukatfan panującej nad nowym miastem, istniała, po roku 1000 ery chrześcijańskiej, co odpowiada czwartemu wiekowi ery muzułmańskiej, mała wioska, zamieszkała przeważnie przez wyznawców Sabeizmu.
Z ostatnich domów wzdłuż rzeki raduje oko uroczy widok; fale Nilu tulą pieszczotliwie wyspę Rodda, zdają się dźwigać ją niczym niewolnik niosący ciężki kosz kwiatów. Na przeciwległym brzegu widać Gizeh, a wieczorem, zaledwie słońce zniknie, olbrzymie trójkąty piramid rozdzierają pasmo fioletowych mgieł na zachodzie. Korony palm, platanów i drzew figowych rysują swe czarne kontury na tym jasnym tle. Stada bawołów, których zdaje się strzec z daleka Sfinks, wyciągnięty na płaszczyźnie niby pies wystawiający zwierzynę, ciągną długim szeregiem do wodopoju, zaś światła, zapalane przez rybaków, znaczą złotymi jak gwiazdy ćwiekami gęsty mrok rzecznych brzegów.
We wsi sabejskiej najlepiej można było podziwiać ową perspektywę z okelu o białych murach, dokoła których rosły drzewa chlebowe, z tarasem o podnóżu zanurzonym w wodzie, przewoźnicy zaś płynący wzdłuż lub w górę Nilu, widzieli co noc, jak drgają knotki pływające w kałużach oliwy.
Poprzez otwory arkady ktoś ciekawy, z łodzi stojącej pośrodku rzeki, dostrzegłby bez trudu wewnątrz okelu podróżnych i stałych bywalców, siedzących przed małymi stoliczkami na skrzyneczkach z palmowego drzewa, albo otomanach przykrytych matami, i łatwo mógłby się zadziwić ich osobliwym wyglądem. Przesadna gestykulacja, po której następował otępiały bezruch, niedorzeczne śmiechy, urywane okrzyki wydzierające się chwilami z ich piersi, zdradziłyby mu, że jest to jeden z domów, gdzie wbrew zakazom niewierni oszołamiają się winem, buzą albo haszyszem.
Pewnego wieczoru łódź, kierowana tak pewną ręką, jaką daje jedynie nieomylna znajomość okolicy, przybiła do brzegu w cieniu tarasu u podnóża schodów, których dolne stopnie lizała woda; wyskoczył z niej młodzian o sympatycznym wyglądzie, o ile sądzić można, rybak, wbiegł po schodach krokiem śmiałym i szybkim i zasiadł w kącie sali, na miejscu, które zapewne zwykle zajmował. Nikt nie zwrócił uwagi na jego przybycie, był to widocznie stały bywalec.
W tej samej chwili, drzwiami po przeciwległej stronie, to znaczy od strony lądu, wszedł mężczyzna odziany w czarną wełnianą szatę; wbrew panującym obyczajom miał długie włosy, wymykające się spod takyja (białej czapy).
Jego nagłe ukazanie się było pewną niespodzianką. Zasiadł w zacienionym kącie, a że wśród obecnych wzięło górę ogólne podchmielenie, wkrótce więc nikt już na niego nie zważał. Choć odziany w nędzne szaty, na twarzy nowo przybyłego nie znać było lękliwej pokory, cechującej zazwyczaj nędzarzy. Jego śmiało nakreślone rysy przypominały surowe linie maski lwa. Jego oczy, ciemnobłękitne jak szafir, były obdarzone niewypowiedzianą mocą; przerażały i czarowały równocześnie.
Jusuf, takie imię nosił młodzian, którego przywiozła tu kanża, poczuł w sercu utajoną sympatię do nieznajomego, którego niecodzienną obecność zauważył od razu. A że jak dotąd nie wziął jeszcze udziału w powszechnej orgii, zbliżył się do otomany, na której zasiadł cudzoziemiec.
– Bracie – rzekł Jusuf – wydajesz się zmęczony, zapewne przybywasz z daleka? Czy chciałbyś się czegoś napić dla ochłody?
– Istotnie, droga za mną daleka – odrzekł cudzoziemiec – Wstąpiłem do tego okelu, aby odpocząć, ale czego mógłbym się napić tu, gdzie podają same zabronione napoje?
– Wy, muzułmanie, nie śmiecie nawet zwilżyć warg czym innym poza czystą wodą, ale my, wyznawcy sabeizmu, bez łamania naszego zakonu możemy gasić pragnienie szczodrą krwią winorośli lub płowym wywarem z jęczmienia.
– Nie widzę jednak przed tobą żadnego napoju wyskokowego.
– Ach, od dawna już mam w pogardzie ich prostackie pijaństwo – powiedział Jusuf dając znak Murzynowi, który postawił na stole dwie szklane filiżaneczki otoczone srebrnym filigranem oraz pudełko napełnione zielonkawą masą, w której tkwiła kopystka z kości słoniowej. – To pudełko zawiera w sobie raj, który twój prorok obiecał swoim wyznawcom, i gdybyś był człowiekiem mniej surowych zasad, oddałbym cię za godzinę w objęcia hurys nie każąc ci przechodzić przez most w as-Sirat – ciągnął dalej Jusuf z uśmiechem.
– Ale ta masa to haszysz, jeśli się nie mylę – odparł cudzoziemiec odsuwając filiżankę, do której Jusuf nałożył porcję przedziwnej mikstury – a haszysz jest zakazany.
– Wszystko, co przyjemne, jest zakazane – powiedział Jusuf oblizując pierwszą łyżeczkę.
Cudzoziemiec utkwił w niego ciemnolazurowe źrenice, skóra na czole pobruździła się w tak głębokie fałdy, że wraz z nią zafalowała mu czupryna; zdawało się przez chwilę, że gotów rzucić się na lekkomyślnego młodzieńca i rozszarpać go na kawałki; opanował się jednak, rysy jego się wygładziły i, zmieniając raptem zdanie, wyciągnął rękę, sięgnął po filiżankę i począł powoli delektować się zieloną masą.
Po paru minutach zarówno Jusuf, jak cudzoziemiec poczęli odczuwać działanie haszyszu; słodka omdlałość ogarniała całe ich ciało, półuśmiech drżał na ich wargach. Chociaż spędzili z sobą zaledwie pół godziny, mogliby przysiąc, że się znają od tysiąca lat. Że zaś narkotyk działał na nich z coraz większą siłą, zaczęli się śmiać, mówić z niezwykłą swadą, zwłaszcza cudzoziemiec, który, przestrzegając ściśle wszelkich zakazów, nigdy jeszcze nie skosztował haszyszu i silnie odczuwał jego skutki. Zdawało się go trawić niezwykłe podniecenie; rój myśli nowych, niesłychanych, niepojętych przeszywał jego duszę ognistymi wiry; oczy jego błyszczały, jak gdyby rozjaśniał je od wewnątrz odblask nie znanego świata; nadludzka godność cechowała jego po – stawę i zachowanie; po czym wizja gasła, opadał bezwładnie na posadzkę oddając się błogości snu.
– A więc, towarzyszu – zapytał Jusuf korzystając z chwilowej przerwy w otumanieniu nieznajomego – co myślisz o tej wyśmienitej konfiturze z pistacji? Czy w dalszym ciągu będziesz rzucał anatemę na zacnych ludzi, którzy zbierają się spokojnie w sali o niskim pułapie, by znaleźć tam szczęście na swój sposób?
– Haszysz sprawia, że człowiek podobny jest Bogu – odrzekł cudzoziemiec powoli, głębokim głosem.
– Tak – odrzekł Jusuf z uniesieniem – ci, co piją wodę, znają tylko prostackie i przyziemne pozory każdej rzeczy. Upojenie, mącąc wzrok cielesny, rozjaśnia wzrok duszy; umysł wyzwolony z ciała, które go krępuje, wymyka się niczym więzień, gdy jego dozorca zaśnie, zostawiając klucz przy drzwiach ciemnicy. Błądzi radosny i wolny w świetle i przestrzeni, rozmawiając poufale z duchami, które spotyka, a które olśniewają go nagłymi i uroczymi objawieniami. Rozmachem skrzydła przemierza z łatwością sfery nieopisanego szczęścia, a wszystko to w przeciągu minuty, która wydaje mu się wiecznością, tak szybko następują po sobie owe wrażenia. Ja miewam sen, który pojawia się nieustannie, zawsze jednaki, a zawsze odmienny; gdy powracam na swoją kanżę, słaniając się, przytłoczony wspaniałością moich wizji, przymykając powieki przed tym płynącym bez przerwy strumieniem hiacyntów, drogich kamieni, szmaragdów, rubinów, tworzącym tło, na którym haszysz kreśli swe czarowne arabeski, jak gdyby w łonie nieskończoności – dostrzegam nagle niebiańską postać, piękniejszą niż wszystkie wizje stworzone przez poetów, która się do mnie uśmiecha ze zniewalającym urokiem, a postać ta zstępuje z nieba, by zbliżyć się do mnie. Czy to anioł, czy peri? Nie wiem tego. Siada przy mnie w łodzi, której surowe drzewo przemienia się od razu w perłową macicę, i płynie rzeką roztopionego srebra, popychana lekkim powiewem wiatru, przesyconego cudną wonią.
– Błoga i przedziwna wizja! – szepnął cudzoziemiec kołysząc głową.
– To jeszcze nie wszystko – ciągnął dalej Jusuf. – Pewnej nocy, kiedy zażyłem mniej silną dozę, obudziłem się z upojenia w chwili, gdy moja kanza opływała cypel wyspy Rodda. Kobieta, podobna tej, którą widywałem we śnie, patrzyła na mnie przez na pół przymknięte powieki, oczyma, które, acz ludzkie, jaśniały niemniej przeto nieziemskim blaskiem; zza uchylonego kwefu płonął w świetle księżyca istny pancerz drogich kamieni. Ręka moja dotknęła jej dłoni; skóra miękka, gładka jak aksamit, świeża jak płatek kwiatu, pierścionki, których cyzelowania musnęły moje palce i przekonały mnie, że to rzeczywistość.