- W empik go
Historia Pajączka Robina - ebook
Historia Pajączka Robina - ebook
,,Historia Pajączka Robina’’ to opowieść o pajączku, sympatycznym mieszkańcu lasu, który ze względu na swój wygląd i charakter, traktowany jest przez większość zwierząt jak odmieniec. Pajączek, pomimo odrzucenia, nie traci optymizmu i pogody ducha, które pozwalają mu przezwyciężyć każde niepowodzenie. Dzięki wrażliwości i sile wyobraźni zmienia się w prawdziwego bohatera. Zyskuje imię, uznanie i wiernych przyjaciół. No i ratuje las od powodzi… śmieci. Mały Wielki Pajączek!
Myślę, że ta bajka jest nie tylko opowieścią o małym bohaterze i jego wewnętrznej przemianie. Mam nadzieję, że to przyjemnie opowiedziana historia o przyjaźni, przełamywaniu stereotypów i ekologii.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-408-6 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stworzenie pajęczyny wymagało czasu. Najpierw potrzebny był pomysł, a potem dokładny plan jego realizacji. W pracowni Pajączka, która mieściła się w opuszczonej dziupli raniuszka, pełno było porozwieszanych na ścianach szkiców i projektów. Niektóre wymagały dokończenia, a inne zaledwie kilku poprawek. Wisiały tam także zdjęcia powycinane z gazet, które Pajączek znajdował w najróżniejszych miejscach w lesie.
— Co za wstrętni ludzie! Jak można tak zaśmiecać las!? Ciekawe czy sami chcieliby mieć taki bałagan u siebie!? — krzyczał czasami tak „głośno” jakby jego sprzeciw mieli usłyszeć ci, którzy te śmieci tam zostawili.
Na ścianach pracowni można było podziwiać zdjęcie wieży Eiffla, której kształt przywodził na myśl dwa drzewa splecione ze sobą na kształt litery „a”, majestatyczny Taj Mahal oraz fotografię w kolorze sepii przedstawiającą buddyjską świątynię. Inspiracją dla Pajączka było wszystko, co go otaczało. Dlatego wiele z jego pajęczych dzieł przypominało drzewa, kwiaty, kamienie lub chmury.
Większość zwierząt nie mogła się nadziwić, komu też przyszło do głowy budować pajęczyny w tak dziwnych kształtach. Pewnego letniego dnia postanowiono zwołać zgromadzenie i naradzić się w sprawie tych nietypowych ,,budowli”. Spotkanie miało rozpocząć się przed zachodem słońca, na polanie nieopodal starego dębu. O umówionej porze na leśnej łące zrobiło się tłoczno. W powietrzu mieszało się ze sobą wiele języków i dialektów. Na środku łąki stał kamień, a na nim leżał zwinięty w kłębek Wąż, którego nazywano Wielkim, choć był w rzeczywistości bardzo małym jegomościem. Większość zwierząt bała się jego kąśliwego języka i prawie każdy mu przytakiwał. Nikt nie chciał być opisany w gazecie jako osobnik, który nie podziela zdania reszty. Wiadomo, że taka zła opinia mogła się ciągnąc latami, komplikując albo wręcz uniemożliwiając normalne życie. Obok Węża Wielkiego przykucnęła Żaba Ala, która ze względu na swój wiek i przypisywaną jej z tego powodu mądrość, cieszyła się największym szacunkiem wśród zwierząt.
Właśnie miało się rozpocząć zebranie. Wśród leśnej gawiedzi czuć było zniecierpliwienie. Przemowę rozpoczął Wąż Wielki. Najpierw chrząknął znacząco, aby uciszyć tych, co jeszcze mieli czelność rozmawiać, a potem wyprostował się dumnie i z miną sędziego powiedział:
— Ten pająk, co te dziwactwa wybudował, to pewnie jakiś wariat albo niespełniony artysta, albo coś jeszcze gorszego.
— Ma rację Wąż Wielki — słychać było głosy poparcia ze strony licznej rodziny królików i ich krewnych.
— Tak, tak, ma Pan rację — dodała przytakująco i niepewnie Mucha Si, która za wszelką cenę starała się przypodobać Wężowi Wielkiemu. W hałaśliwym toku rozmów nikt nie usłyszał jej cichego głosu.
— Trzeba pozbyć się tego brzydactwa — powiedziała stanowczo Żaba Ala.
— Racja! Żaba jak zwykle ma rację — swoim piskliwym głosem wtrącił Much Pi, który od długiego czasu pełnił funkcję jej prawej ręki, a także rolę szpiega.
— Zabierajmy się jak najszybciej za usunięcie tego szkaradztwa. Nie chcemy trzymać takich śmieci w lesie! — powiedziały mrówki, a głosik każdej z nich brzmiał tak samo i zamieniał się w jeden potężnie brzmiący głos.
— Uspokójcie się! Czy wyście wszyscy powariowali? Będziemy się zajmować niszczeniem pajęczyn, kiedy w lesie dzieją się poważniejsze sprawy? Każdego dnia nasz świat się kurczy. Ilu z nas straciło już wszystko? Ilu z nas nie ma dachu nad głową? — zapytał grubym głosem Żuk Mateusz, który znany był ze swojej tężyzny fizycznej. Wiadomo było, że jedną ręką potrafił przenieść sporej wielkości kamień.
— No proszę, kto nas będzie pouczać? Żuk, który całe dnie zajmuje się fizyczną pracą, żadnej szkoły nie skończył, a teraz chce uczyć mądrzejszych! – zaatakowała Mateusza wszechwiedząca Żaba.
— No właśnie, osiłku, może byś do szkoły poszedł, aby dzielić się swoją mądrością! — dodał złośliwie Much Pi.
— Poćwicz najpierw umysł, bo widać, że dotychczas zajmowałeś się tylko swoimi mięśniami! — wyśmiewały się z niego czerwone mrówki.
— Wielki jak dąb, głupi jak głąb — wykrzyczał ktoś z mieszkańców lasu. Ten, kto miał odwagę obrażać innych, a sam był zbyt tchórzliwy, aby pokazać swoją twarz. Jaszczurek Kurek miał nadzieję, że jego wypowiedź pozostanie anonimowa, ale był w błędzie. W lesie przecież wszyscy się znali.
— Dobrze mówi ten nasz Kurek! — powiedział Wąż Wielki.
Słowa Węża mile połechtały Kurka, który poczuł się teraz o kilkanaście centymetrów wyższy i zarazem mądrzejszy. Poczuł, że jest naprawdę „kimś”.
— Same szkoły nie wystarczą, aby być mądrym! Czy nie widzicie ilu „intelektualistów” rządzi naszym lasem, a pomimo tego zamiast lepiej jest jeszcze gorzej niż było — bronił się Żuk Mateusz, a jego wzrok skierowany był na Żabę Alę i Węża Wielkiego.
— Co ty tam wiesz o życiu! Za naukę byś się lepiej wziął, zamiast nauczać innych — powiedział już teraz pewnie Jaszczurek Kurek.
— Zostawcie Żuka w spokoju! On mówi prawdę. Chce nam pokazać, co jest naprawdę problemem i czym powinniśmy się zająć. Niszcząc pajęczyny, nie poprawimy naszego losu. Zamiast jednoczyć się w niszczeniu, powinniśmy zachowywać się jak bracia i uratować nasz las przed zagładą — dodała Myszka Isia, która zazwyczaj siedziała cicho, ale tym razem odważyła się stanąć w obronie Żuka.
Po tych słowach z twarzy wielu mieszkańców lasu zniknął śmiech. Zamiast chichotów i wrzasków słychać było szepty. Z pourywanych strzępków rozmów Myszka usłyszała tylko: ,,może powinniśmy go posłuchać…. ej, co ty… myszy będziesz słuchać….”
— Nawet, jeśli jestem nieśmiała, to nie mogę być bez serca — mówiła sama do siebie Myszka, aby dodać sobie otuchy.
— Nie jestem nieśmiała, nie jestem nieśmiała — powtarzała jak mantrę. Zaraz potem dodała:
— Co się z nami stało, że zamiast być przyjaciółmi jesteśmy wrogami? Dlaczego zawsze szukamy podziałów? Dlaczego?! — zapytała, patrząc na zdziwione miny mieszkańców.
— Takie tam gadanie. Nie zagraża nam żadna zagłada. Żyję na tym świecie nie jeden dzień, więc niejedno widziałam. Wojny, pożary, powodzie, ulewy. Jednego dnia pada deszcz, a następnego dnia świeci słońce. Nie przejmujcie się! Wszystko będzie dobrze! — zapewniała Żaba Ala.
Słowa Żaby uspokoiły większość zwierząt i uciszyły ich wątpliwości. Prawie nikt nie zastanawiał się nad tym, czy niszczenie pajęczyn jest słuszne, czy może wręcz przeciwnie należy wycofać się z tego szalonego pomysłu. Serce Żuka Mateusza i Myszki Isi pełne było sprzeciwu. Zapewnienia Żaby nie były dla nich przekonujące. Nie wiedzieli tylko, jak sprawić, aby mieszkańcy lasu zaczęli w końcu słuchać głosu rozsądku.
— Dlaczego jesteście tacy? Dlaczego?! — zapytała zrozpaczonym głosem Myszka
— Dlaczego…ego….ego — powtarzało bezmyślnie echo, a wiatr roznosił jego słowa po łąkach, wzdłuż stawów pokrytych rzęsą, szemrzących strumyków, rzek, daleko w świat.
Zwierzęta, przez swoją głupotę, zabrały się do niszczenia tego, nad czym Pajączek pracował niejednokrotnie kilkanaście tygodni. Nie potrzeba było wiele czasu, aby usunąć wszystkie „dziwne” pajęczyny w lesie. W dziele zniszczenia przyszedł zwierzętom z pomocą wiatr, który tego wieczoru zaczął dąć jak szalony, niosąc ze sobą niepokój. Targał koronami drzew, wyginał ich cienkie konary, wypłukiwał wodę z jezior i stawów, szarpał się ze skałami i górami, strzepywał młode listki z krzewów i drzew, wyrywał kwiatom ich barwne sukienki. To właśnie ten szalony wiatr porozwiewał i tak mocno już zniszczone pajęczyny, które z łatwością poddawały się jego silnym dłoniom.
Krótko po zmierzchu większość zwierząt porozchodziła się do domów. Zmęczone i senne, szybko zapomniały o całym zdarzeniu. Kiedy na niebie pojawił się księżyc, w lesie zapanował spokój. Nawet wiatr zapadł w błogi sen. Ciszę nocy od czasu do czasu przerywał szelest ptasich skrzydeł albo pohukiwania sowy. Wtenczas na opustoszałą polanę przybył, spóźniony jak zwykle, Ślimak Pustelnik, którego przezywano Wolniakiem, a to dlatego, że poruszał się bardzo wolno i jak niektórzy złośliwie dodawali myślał też w zwolnionym tempie. Niemiłe komentarze wywoływał też jego wygląd. Na jego głowie mieściła się para okrągłych oczu i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie osadzone na nich olbrzymie okulary nazywane potocznie „musztardówkami”, które znacznie je powiększały. Z powodu tych okularów nazywano go Panem Musztardą. Ślimak Pustelnik, jak wskazywało jego imię, mieszkał samotnie. Jego domek znajdował się na krańcu lasu; był ulepionym z gliny i kamyczków. Tego dnia, kiedy miała się odbyć narada, Ślimak dowiedział się o tym ostatni. Pomimo najlepszych chęci, nie udało mu się dotrzeć na czas. Chociaż pędził, co sił w nodze, spóźnił się i bardzo tego żałował.
— No tak, jak zwykle, ominęło mnie ważne spotkanie! — narzekał głośno Pustelnik.
— Ale ze mnie gapa! — dodał jękliwie i powoli zaczął się szykować do powrotu do swojej pustelni.
Ponieważ wiatr zasnął i w lesie było słychać każdy dźwięk, Ślimak Musztarda usłyszał czyjś płacz za drzewami. Zatrzymał się i z uwagą wpatrywał się w ciemno-szary płaszcz nocy, aż w końcu zobaczył czarny cień przemykający między dębem a leżącym nieopodal kamieniem. Co sił w nodze popędził w tamtym kierunku, ale nikogo nie spotkał. Stał nieruchomo przez kilka chwil, a potem postanowił wróci do pustelni.
Noc była cicha i chłodna. Kiedy Ślimak sunął powoli do swojej pustelni, spod kamienia wynurzył się Pajączek cały pokryty ziemią. Wracając do domu, spoglądał ze smutkiem nawpółśpiący las. Gdzieniegdzie paliły się w oknach światła, słychać było rozmowy i bajki szeptane dzieciom na dobranoc. Życie toczyło się jak dawniej, a zwierzęta szybko zapomniały o tym, co wydarzyło się tego wieczoru. Ich myśli zaprzątały teraz sprawy domowe takie jak: położenie dzieci do snu, praca, gotowanie, przygotowanie zapasów na zimę i tym podobne rzeczy.
Żaba Ala spała już smacznie w swoim wielkim łożu z połówki orzecha i chrapała tak głośno, że biedny Much Pi, który spał w pokoju obok, nie mógł zasnąć, bo cały dom drżał po wpływem tego żabiego chrapania. Biedaczek budził się co chwilę i przewracał na druga stronę. Próbował liczyć chmury, które przelatywały za oknem, ale na nic się to zdało. Za to Wąż Wielki zwinął się w kłębek i w mig zasnął. Widać było tylko jego czerwoną czapkę, którą zakładał zawsze przed snem. Mucha Si przykucnęła za oknem Węża Wielkiego i z oczami pełnymi uwielbienia wpatrywała się w swoją niespełnioną miłość.
Tego wieczoru, kiedy Pajączek położył się do snu, w łóżku uplecionym z suchych gałązek, długo nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w gwieździstą noc. W jego głowie wirowało tysiące myśli. Czuł w sobie pustkę. Czuł się tak jakby ktoś zabrał mu coś bardzo cennego, bez czego życie nie miało sensu. Tej nocy śniło mu się, że świat stracił wszelkie barwy i zapachy, i zmienił się w czarno-białą fotografię.
Na szczęście Pajączek obudził się wcześnie rano i poczuł ulgę na widok swojego malutkiego pokoju, który służył mu również za pracownię. Wszytko było na swoim miejscu. Niebieski kubek, z namalowanym na nim białym listkiem, stał na stole. Obok niego kilka nieskończonych szkiców i wycinków z gazet. Obok łóżka stał bujany fotel, a na nim siedział mały, pluszowy króliczek — pamiątka z dzieciństwa.
— Och, jak dobrze przebudzić się z takiego snu! — powiedział Pajączek.
— Dzień dobry, króliczku! — powiedział radośnie.
— Dzień dobry i tobie, kubeczku, i tobie, stoliczku! — dodał po chwili.
Długo trwało, zanim Pajączek przywitał się ze wszystkimi, a raczej wszystkim, co go otaczało.
Tak jak co dzień, wziął kąpiel w porannej rosie. Wybrał liść, na którym nazbierało się najwięcej wody i zanurzył się w niej po pas. Po porannej kąpieli zjadł śniadanie, które najczęściej składało się z owoców oraz kubka porannej kawy przygotowywanej z muszek-kawuszek. Nasz Pajączek, w przeciwieństwie do innych pająków, był wegetarianinem. Żywił się przede wszystkim owocami, które uwielbiał ponad wszystko. Kiedy najadł się do syta, zabierał się za lekturę porannych gazet. Niepokoiło go to, co czytał. Świat stawał się miejscem co raz mniej przyjaznym dla zwierząt. Z roku na rok królestwo ludzi powiększało swoje rozmiary. Budowano fabryki, centra handlowe, jak grzyby po deszczu wyrastały nowe banki i inne instytucje. Powoli świat zwierząt kurczył się do niewielkich rozmiarów. Pajączek często zastanawiał się, co będzie z lasem i jego mieszkańcami, gdy ludzie pewnego dnia postanowią wybudować tam supermarket albo wieżowce sięgające nieba.
Tego dnia nie chciał jednak myśleć o tym, co przyniesie przyszłość. Wystarczająco zasmuciło go to, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Aby przegonić smutne myśli, Pajączek postanowił zrobić coś, czego nie robił od długiego czasu, a mianowicie wybrać się na długi spacer. Od tak dawna nie włóczył się beztrosko po lesie, że prawie zapomniał jakie to wspaniale uczucie. Dotychczas prawie cały czas spędzał w czterech ścianach pracowni.
— Dzisiaj będę dla siebie miły i zrobię sobie ,,Dzień Pająka” — powiedział sam do siebie. Nie mogę się smucić. Muszę pracować i być silnym pająkiem, a nie zachowywać się jak mazgaj — powiedział głośno Pajączek, aby dodać sobie otuchy. I jakby na przekór wzbierającym uczuciom żalu i łzom cisnącym się do oczu, nasz mały przyjaciel otworzył drzwi swojej pracowni i wziął głęboki oddech.
— Dzisiaj będzie dobry dzień! — pomyślał i z nadzieją spoglądał w przestrzeń lasu rysującą się na wpół jesiennymi barwami.
Dzień był wyjątkowo piękny. Jesień zaczynała malować drzewa i kwiaty w kolory czerwieni, brązów i żółci. W dodatku słońce świeciło mocno, a jego promienie otulały ciepłem las i jego mieszkańców. W powietrzu unosił się zapach dojrzałych traw, kwiatów i owoców, pod którymi uginały się gałęzie drzew i wątłe gałązki krzewów. Ziemia łapała powoli oddech po upalnym lecie, które pozostawiło po sobie ślady wysuszonej ziemi.