Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Historia pewnej nadziei. Październik '56 oczami amerykańskiej korespondentki - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia pewnej nadziei. Październik '56 oczami amerykańskiej korespondentki - ebook

"Historia pewnej nadziei. Październik ’56 oczami amerykańskiej korespondentki" to książka o niezwykłym stanie ducha Polaków w czasie "październikowej odwilży" 1956 roku, której autorką jest wybitna dziennikarka Flora Lewis - korespondentka The Washington Post w bloku sowieckim. Jej relację z wypełnionej nadzieją postalinowskiej Polski pisane były dla zachodnich czytelników i stanowiły dynamiczny obraz zachodzących w Polsce przemian. Książka zawiera też wiele interpretacji faktów i opisów wydarzeń wykraczających daleko poza ówczesny komentarz polityczny. Pokazuje, dlaczego świat zachodni (bo przecież jest to książka pierwotnie w pierwszym rzędzie dla czytelnika amerykańskiego i zachodnioeuropejskiego) tak interesował się Polską. Nie jest to kolejna historyczna czy politologiczna analiza wydarzeń październikowych ale niezwykły reportaż, unikatowe źródło i świadectwo atmosfery tamtych czasów. Jej relacja to jednak rzecz o nieprzemijającej wartości, również dla polskiego czytelnika, znającego z innych źródeł przebieg wydarzeń z 1956 roku.

"Najważniejsza w książce jest analiza sytuacji w Polsce w październiku 1956 roku. Amerykańską publicystkę interesują przede wszystkim źródła polskiego buntu, zarówno inteligencji, jak też robotników. Dowodzi, że źródła tego tkwiły zarówno w sferze ideologicznej (kryzys dogmatów marksistowskich, sprzecznych z polską kulturą) a także ekonomicznej (zapaść gospodarcza). Ważne jest dla niej, że ów bunt połączył bądź co bądź „przodującą klasę robotniczą” z inteligencją, młodą inteligencją, czego wyrazem była historia pisma „po prostu”. Bardzo dokładnie i precyzyjnie pokazuje też reakcję władz , które przecież reprezentowały politykę Kremla wobec swoich satelitów. Śledzi działalność Władysława Gomułki, jego ewolucje i taktyk dla przetrwania dawnego ustroju.

Ta precyzyjna, nieustępująca ani ówczesnym, ani obecnym polskim studiom analiza służy jednak Florze Lewis do czegoś innego niż tylko pokazanie Polski Anno Domini 1956. Głównym celem pracy jest odpowiedz na pytanie czy owa rewolucja nadziei ma charakter trwały, czy jej źródła, ów bunt mas maja charakter uniwersalny. Rozpatruje więc polską „bezkrwawą rewolucje” na tle przemian w innych krajach obozu socjalistycznego , Węgry, Jugosławia, gdzie pokazuje działalność Milowana Dzilasa i jego losy, a przede wszystkim reakcje władz i społeczeństwa na jego próby liberalizacji systemu komunistycznego. Czy w Polsce upatruje w przyszłości demontażu komunizmu w Europie Wschodnie? Tego jednoznacznie nie artykułuje." (z recenzji prof. D. Jędrzejczyka)

Dzięki polskiej rewolucji, która przyniosła ze sobą swobodę wypowiadania się, zadawania pytań i utrzymywania kontaktów z Zachodem, w Polsce, jak nigdzie indziej, można dowiedzieć się, co piszczy za potężnymi zazwyczaj i dźwiękoszczelnymi murami reżimu komunistycznego. W Polsce, jak nigdzie indziej, można uzyskać informacje o toczących się sporach, ukrytych motywach działania, skrywanych konfliktach osobowości, które tworzą politykę w komunizmie i wpływają na funkcjonowanie jego administracji. Przede wszystkim jednak, na podstawie polskiego doświadczenia można starać się określić, jak dużo wolności mogą wyszarpać dyktaturze odważni ludzie oraz jakie są szanse na to, żeby mogli pójść o krok dalej i zdobyć jeszcze więcej.

Fragment Wprowadzenia

Autorka książki, Flora Lewis (1922–2002), należy do najwybitniejszych dziennikarek amerykańskich ubiegłego stulecia. Błyskotliwa, niezwykle ambitna, niestrudzona, potrafiła być ostra i krytyczna, ale zawsze trzymała się zasad dobrej praktyki dziennikarskiej.

Przetarła szlaki wielu kobietom starającym się o najwyższe pozycje i osiągnięcia w zdominowanym dotąd przez mężczyzn zawodzie dziennikarza. Flora Lewis to pierwsza zagraniczna korespondentka „Washington Post”, pierwsza kobieta, która otrzymała stanowisko dyrektora z nowojorskim biurze „Washington Post”, pierwsza dziennikarka posiadająca własną kolumnę felietonową w „New York Times”. Jej osiągnięcia doceniły liczne uczelnie wyższe i organizacje pozarządowe. Otrzymała doktoraty honoris causa od takich uczelni jak Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles, Uniwersytet Columbia, Princeton, Mount Holyoke, Bucknell, Muhlenberg, Manhattan Marymount. Jest laureatką wielu prestiżowych nagród. W 1981 r. uhonorowana została francuską Legią Honorową.
Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8002-823-4
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowo od redakcji

Historia lat 1953–1956 w Polsce jest w zasadzie znana. Znamy dość dobrze fakty – np. dotyczące wydarzeń w Poznaniu, zmian w kierownictwie partyjnym, ożywienia życia kulturalnego i naukowego, sytuacji Kościoła, stosunków polsko-radzieckich itp. Zainteresowani czytelnicy mają do dyspozycji szereg publikacji naukowych, zbiory dokumentów, relacje bezpośrednich uczestników tamtych wydarzeń (np. Karola Modzelewskiego i Andrzeja Werblana). Znając dobrze fakty, historycy, publicyści i politycy spierają się jednak o ich szerszą interpretację, a zwłaszcza o znaczenie tych lat i miesięcy w historii Polski i Europy. Czy były to wydarzenia przełomowe, znaczący krok ku samodzielności państwa i społeczeństwa, czy mało istotny epizod, niezmieniający istoty systemu? Odpowiedź na to pytanie ma oczywiście znaczenie nie tylko naukowe.

W kontekst dyskusji o polskim Październiku dobrze wpisuje się ważna książka, która powstała kilkadziesiąt lat temu, jednak dotąd – co może tylko dziwić – nie była znana polskiemu czytelnikowi. Jest to świadectwo osoby, która była wówczas w Polsce, uważnie obserwowała wszystko, co się działo, patrzyła na to z sympatią, ale jednak z boku. Ówczesna korespondentka „Washington Post”, Flora Lewis, relacjonowała dla czytelników amerykańskich wydarzenia w Polsce tamtych lat i już w 1958 r. opublikowała na ten temat obszerną książkę The Story of Poland’s Peaceful Revolution. A Case History of Hope (w późniejszej o rok edycji brytyjskiej – Polish Volcano: A Case History of Hope).

Kim była autorka? Flora Lewis (1922–2002) to jedna z najwybitniejszych dziennikarek amerykańskich, przez kilkadziesiąt lat komentująca dla najważniejszych tamtejszych („New York Times”, „Washington Post”, „International Herald Tribune”) oraz europejskich („Observer”, „Economist”, „Financial Times”, „France-Soir”) czasopism złożone zagadnienia polityki światowej. Gdy zmarła w 2002 roku, macierzysta gazeta pożegnała ją m.in. takimi słowami: „Szefowie rządów i zwykli czytelnicy w Stanach Zjednoczonych i w Europie, gdzie mieszkała przez większość swej kariery, czekali na artykuły Flory Lewis nie tylko ze względu na jej kontakty z ludźmi na najwyższych stanowiskach, ale także ze względu na cięty, żywy styl pisania i na wyrafinowane analizy”.

Flora Lewis do Polski po raz pierwszy przyjechała w 1946 roku i spędziła tu trzy lata. Była świadkiem wojennych zniszczeń i pierwszych lat powojennej odbudowy. Po raz drugi w Warszawie zjawiła się w roku 1956, gdy Polska znów znalazła się na czołówkach światowych gazet, „aby jeszcze raz odnaleźć tego żywiołowego ducha, który zapłonął z nową siłą”. W cyklu reportaży i komentarzy oraz w będącej ich następstwem książce przedstawiła genezę, tło i przebieg polskiego Października.

Jej relacja to rzecz o nieprzemijającej wartości, także dla polskiego czytelnika, znającego z innych źródeł przebieg wydarzeń z 1956 roku. Książka jest treściowo i stylistycznie różnorodna – obok wnikliwych ocen sytuacji politycznej czy refleksji o charakterze historycznym zawiera elementy reportażu i plastycznych opisów. Począwszy od śmierci Stalina, Lewis przedstawia kolejne, jak to określa, „kamienie milowe” polskiej drogi do samodzielności. Poświęca wiele uwagi szczególnej roli Kościoła i kardynała Wyszyńskiego, Służbie Bezpieczeństwa, efektom, jakie przyniosły z jednej stron Międzynarodowy Festiwal Młodzieży i Studentów w Warszawie, z drugiej – obnażenie kultu jednostki i roli Stalina w referacie Chruszczowa. Interesują ją przetasowa-nia polityczne i starcia na szczytach ówczesnej władzy, ale też zaopatrzenie sklepów i udręki codziennego życia. Była świadkiem wielu dramatycznych wydarzeń, np. procesów uczestników wydarzeń poznańskich. Rozmawiała z licznymi politykami, dziennikarzami i artystami. Niektórych przedstawia z imienia i nazwiska, innych – z różnych względów – tylko ogólnymi określeniami, takimi jak „wiceminister” czy „członek KC”. Relacjonuje te rozmowy oraz życiorysy swoich rozmówców i innych postaci, które odegrały wówczas historyczną rolę. Nie stroni od barwnych szczegółów, np. dotyczących wyglądu tych osób, sposobu mówienia, ubioru czy fryzury.

Czytana dzisiaj książka Flory Lewis przynosi ciekawy zapis nastroju tamtych lat, mnóstwo szczegółów z życia politycznego, nawet anegdot. Ale zawiera też wiele interpretacji faktów i wydarzeń wykraczających daleko poza bieżący komentarz polityczny. Pokazuje, dlaczego świat zachodni (bo przecież jest to książka przeznaczona w pierwszym rzędzie dla czytelnika amerykańskiego i zachodnioeuropejskiego) tak interesował się Polską. Lewis podkreśla znaczenie polskiego Października nie tylko dla Polaków i ich najbliższych sąsiadów, lecz i dla świata, szukającego wówczas – kilkanaście lat po II wojnie światowej – dróg rozwoju ku pokojowej przyszłości demokratycznych społeczeństw:

„Studiowanie polskiego przypadku przynosi podwójną korzyść – pozwala nam zrozumieć ten urzekający i nieprzewidywalny kraj, jakim jest sama Polska, a jednocześnie zaprezentować wewnętrzne mechanizmy komunizmu, które tylko w Polsce zostały ujawnione. Dzięki polskiej rewolucji, która przyniosła ze sobą swobodę wypowiadania się, zadawania pytań i utrzymywania kontaktów z Zachodem, w Polsce, jak nigdzie indziej, można dowiedzieć się, co piszczy za potężnymi zazwyczaj i dźwiękoszczelnymi murami reżimu komunistycznego. Przede wszystkim jednak, na podstawie polskiego doświadczenia można starać się określić, jak dużo wolności mogą wyszarpać dyktaturze odważni ludzie oraz jakie są szanse na to, żeby mogli pójść o krok dalej i zdobyć jeszcze więcej”.

Warszawskie korespondencje Flory Lewis zostały wyróżnione w 1957 roku nagrodą Overseas Press Club. Stały się pierwszym etapem jej wspaniałej kariery dziennikarskiej, której kolejnymi szczeblami były m.in. Londyn, Jerozolima, Praga, Genewa, Bonn, Paryż i Meksyk. Można jednak zakładać, że to właśnie polski Październik skłonił ją do wypowiedzianej w jednym z ostatnich artykułów refleksji:

„Coraz więcej ludzi zaczyna uświadamiać sobie, że mogą wybierać własną historię. To był wspaniały czas, kiedy mogłam obserwować to z bliska”.ROZDZIAŁ 1

Dyktator, śmierć i mrok

PRZESZYWAJĄCY do kości marcowy wiatr, który niesie ze sobą chłód wschodnich stepów, wdarł się do serca Polski. Tamten dzień, 9 marca 1953 roku, nie był dniem roboczym, ale i nie był dniem przeznaczonym na wypoczynek. Na długo przed świtem mieszkańcy Warszawy zwlekli się ze swych łóżek i opatuliwszy najlepiej, jak umieli, powędrowali do swych miejsc pracy. Tym razem nie tylko palacze w kotłowniach, konduktorzy w tramwajach czy inni ludzie, których praca zmusza do wczesnego wstawania, zmagali się z przenikliwym wiatrem. Dziewczęta pracujące w biurach, zaczynające pracę o ósmej rano, oraz ich szefowie, zazwyczaj przychodzący jeszcze później od nich, uczniowie z oczami zaczerwienionymi od zimna i niewyspania, profesorowie i poeci, dla których dwunasta w południe to jeszcze rano, krótko mówiąc, mieszkańcy tego miasta wylegli na pogrążone w mroku ulice, tak jak tego od nich wymagano. Pierwszy nieprzyjemny obowiązek czekał na nich w miejscu pracy albo w szkole. Tak jak przy wielu innych okazjach, musieli wpisać się na listę, na dowód, że nie uchylili się od obowiązku udziału w demonstracji, a następnie drobnymi grupkami udali się w kierunku centralnych punktów zbornych. Po drodze setki zmieniały się w tysiące, a te w dziesiątki tysięcy, aby razem utworzyć długi pochód.

Blisko trzysta tysięcy ludzi, jedna trzecia łącznej liczby mieszkańców miasta, spędziła tamten dzień maszerując przez Warszawę. Kulminacyjnym momentem tego pochodu było przejście przed wielkim, kanciastym budynkiem, stanowiącym siedzibę kierownictwa polskiej partii komunistycznej. Tam, ze spuszczonymi głowami, stali rodzimi władcy tego kraju, aby odebrać hołd w imieniu Moskwy. Był to dzień pogrzebu Stalina, dzień ponury i przyprawiający o zawrót głowy. Takie same sceny powtarzały się w całym kraju i w wielu innych krajach, które stanowiły do tej pory włości Stalina, obejmujących łącznie jedną czwartą lądowej powierzchni Ziemi i jedną trzecią jej ludności.

Wielu spośród idących w warszawskim pochodzie, przed wyruszeniem w drogę, wsunęło sobie do kieszeni wąską butelkę wódki. Od czasu do czasu rozgrzewali tym napojem swoje ospałe ciała. Znacznie później niektórzy z nich opowiadali, że przy każdym łyku wznosili cichy, ukradkowy toast z okazji śmierci tyrana. Nikt jednak nie miał odwagi szeroko się uśmiechnąć czy w inny sposób okazać swą radość, bo chociaż Stalin już nie żył, to jego duch nadal panował. Świadczył o tym również sam pogrzeb. Pomimo panującego przeraźliwego zimna, uczestnicy pochodu, po przejściu przed gmachem partii, byli zmuszeni iść dalej, przez most na skutej lodem Wiśle. Dopiero, gdy dowlekli się na Pragę, pozwolono im złamać szeregi i ruszyć w kierunku swoich domów. Ci nieliczni, którzy próbowali uniknąć przejścia na drugą stronę rzeki i jakimś skrótem dotrzeć do ciepłego schronienia, byli siłą wpychani z powrotem do szeregu przez milicjantów. Sam przemarsz trwał od ósmej rano do piątej po południu, ale transport miejski został niemal całkowicie sparaliżowany i ostatni z maszerujących wrócili do domu dopiero koło północy.

Oczywiście słychać było pomruki niezadowolenia. W Polsce nigdy nie było aż tak źle, żeby Polacy bali się ponarzekać. Narzekali więc na zimno i na bezsensowny wybór trasy przemarszu, który zmuszał ich do nadłożenia tak wielu niepotrzebnych kilometrów, jak również na niegrzeczną i agresywną postawę milicji, która zamknęła wszystkie boczne uliczki. Ale nic poza tym się nie wydarzyło.

W pierwszych dniach po śmierci dyktatora, wywołany tym faktem wstrząs zaczął przemijać, pozostawiwszy jednak w otaczającej rzeczywistości drobne zmiany, dzięki którym do ludzkich umysłów zaczęło docierać znaczenie tego, co się wydarzyło. Najpierw było po prostu poczucie jakiejś straty. Następnie jedno z doniesień prasowych stało się swego rodzaju namacalnym jądrem, wokół którego zaczęło się gromadzić coraz więcej mętnych niejasności. Radziecka agencja prasowa TASS ogłosiła mianowicie, że samoloty amerykańskie naruszyły przestrzeń powietrzną Związku Radzieckiego. Był to jeden z tych drobnych incydentów, które zazwyczaj ignorowano i szybko puszczano w niepamięć, ale w panującej wówczas atmosferze oszołomienia ten przypadek wydawał się bardziej złowrogi od rzeczywistych katastrof z przeszłości. Trwożliwe pogłoski krążyły po mieście w ten gwałtowny i niemożliwy do odtworzenia sposób, który zawsze pozwala szerzyć się plotkom pod szczelną skorupą cenzury. Ludzie mówili między sobą, że Zachód rozpocznie trzecią wojnę światową. W tej pogłosce tkwiła jakaś prosta logika: „Zachód zawsze obawiał się Stalina, tego mocarza. Stalin był wart sto dywizji. A teraz Stalina już nie ma. Jest za to nagłe osłabienie. Zachęcony tym faktem Zachód zbierze się więc na odwagę i zaatakuje”.

Oto jak bardzo Polska bała się Stalina, wartego co najmniej sto dywizji. Skąd bowiem Polacy mieli wiedzieć, co kryło się w sercach i umysłach ludzi żyjących daleko od nich, w całkiem innym świecie, nieznajdującym się pod panowaniem Kremla? Wiedzieli jednak, jak duży był strach, który nosili we własnych sercach i trudno im było sobie wyobrazić, że gdzie indziej może być inaczej.

Obawy Polaków były tym większe, że opierały się na całkiem świeżych i dobrze znanych doświadczeniach. Ich lęki wynikały bowiem z długich lat cierpienia, zachowując przy tym ostre kontury osobistych przeżyć. Wojna nie była dla nich słowem oznaczającym jakiś huk w oddali, ani chłopakiem w mundurze maszerującym do piekła lub ku chwale gdzieś na wybrzeżach dalekich krajów, ani jakimś mglistym, szalonym koszmarem sennym, który rozwieje się, gdy tylko zapali się światło. Dla Polaków wojna to był widok twarzy własnego brata na chwilę przed tym, jak jakiś gestapowiec z pogardą wpakował w niego trzy kule. Niektórzy pamiętali nawet, jak liczyli strzały. Wojna to były dymiące zgliszcza Warszawy. Każdy Polak, mający więcej niż piętnaście lat, miał swój własny, wyraźny obraz wojny, który spychał gdzieś w tył własnej pamięci, z nikim się nim nie dzieląc.

Polacy mieli swoje obawy w czasie wojny i mieli je po wojnie, zasiewane powoli oraz starannie, w ramach realizowanego z premedytacją terroru. Kiedy w marcu 1953 roku umarł Stalin, Polska już od czternastu lat żyła w tak silnym i przejmującym strachu, że już sama zmiana budziła w tym znękanym kraju lęk. Cokolwiek nowego by się nie działo, nie mogło z tego wyniknąć nic dobrego. Można było się spodziewać wyłącznie najgorszego. Najlepsza rzeczą, jaka mogła się wydarzyć, byłby brak jakichkolwiek wydarzeń.

II wojna światowa zaczęła się w Polsce. Sztukasy i heinkle pojawiły się nad Warszawą bardzo wczesnym rankiem 1 września 1939 roku, zrzucając pierwsze bomby. Niemieckie dywizje pancerne zjechały ze swych autobahnów i z chrzęstem gąsienic potoczyły się na wschód, prosto na polską ziemię. Następnie wypowiedziana została wojna. Wielka Brytania i Francja ogłosiły, że będą walczyć, ale Bóg jeden wiedział, z jakiego powodu. Pięć tygodni później, długo przed tym, zanim jakikolwiek żołnierz francuski czy brytyjski po raz pierwszy ujrzał bitwę, kiedy Holandia, Belgia, Dania, Grecja, Jugosławia i reszta świata ciągle jeszcze zastanawiały się, czy uda im się utrzymać z dala od całej tej afery, Polska została pokonana. Podczas gdy zmotoryzowany Wehrmacht nieubłaganie, niemal lekceważąco, spychał coraz dalej dzielną polską kawalerię i piechotę, ludzie zaczęli uciekać na wschód. Polska armia walczyła mężnie, ale była skazana na porażkę. Hitler rozpętał bowiem swoją pierwszą wojnę błyskawiczną – blitzkrieg – i wygrał. Ostateczny cios, druzgocący dla morale obrońców, nastąpił, gdy wyszło na jaw pełne znaczenie paktu Ribbentrop–Mołotow, podpisanego na tydzień przed wybuchem wojny. Siedemnastego września 1939 roku Niemcy i Związek Radziecki podzieliły między siebie Polskę, wzdłuż linii przebiegającej z północy na południe, niespełna dwieście kilometrów na wschód od Warszawy. Państwo polskie, które odrodziło się wraz z zakończeniem I wojny światowej, zaledwie dwadzieścia jeden lat wcześniej, przestało istnieć na polskiej ziemi.

Początkowo ludzie byli po prostu ogłuszeni tym nagłym upadkiem ich państwa. Pewna moja przyjaciółka, młoda lekarka ze Lwowa, opowiedziała mi nieco o swoich przeżyciach. Kiedy Rosjanie wkroczyli do jej miasta, była tak wstrząśnięta tym faktem, że położyła się do łóżka.

„Nie chciałam wstać. Po prostu tam leżałam, nie myśląc o niczym, nie zastanawiając się i nie robiąc nic. Moja matka przyprowadzała swoje przyjaciółki, żeby opowiadały mi o tym, co się dzieje. Nie chciałam słuchać. Jednak pewnego dnia, kiedy leżałam już w łóżku chyba z miesiąc, weszła matka i zapytała mnie cicho, co ma zrobić. W domu nie było już nic do jedzenia, ani ziemniaków, ani pieniędzy. Powiedziała, że ma trochę biżuterii, którą mogłaby sprzedać, ale to niebezpieczne, bo mogłoby zwrócić czyjąś uwagę. Kiedy tylko Rosjanom wpadał w oko ktoś, kogo mogli nazwać burżujem, natychmiast go wywozili. Wstałam więc z łóżka i wróciłam do pracy w szpitalu. Co było począć?”.

Stopniowo jednak po obu stronach kordonu ludzie zaczynali dochodzić do siebie. W Londynie powstał rząd na uchodźstwie. W Polsce zaczęło kiełkować podziemie. Ten podział kraju trwał dwadzieścia dwa miesiące. Zanim liczne rozproszone ugrupowania podziemne zaczęły tworzyć mocne więzi i zyskiwać realną siłę, Niemcy zaatakowali Związek Radziecki. Granica, biegnąca przez środek Polski, przestała istnieć, zaś niemieckie czołgi pognały dalej na wschód, przez dawne polskie ziemie aż do Rosji. Od samego początku Niemcy wręcz obsesyjnie okazywali Polakom swoją butę i nienawiść. Okupacja w Polsce ogromnie różniła się od nazistowskich okupacji w Europie Zachodniej. Francja, Holandia, Belgia oraz inne kraje zostały podbite przez Niemców i miały być przez nich rządzone. Polska była jednak krajem, który zdaniem Hitlera był całkiem niepotrzebny światu. Hitler ogłosił swój zamiar likwidacji Polaków, jak i samej Polski, aby na jej miejsce stworzyć Lebensraum dla krępych, energicznych Teutonów.

Już na początku 1940 roku sporządzony został nowy plan Warszawy, zatytułowany Warschau, Eine Neue Deutsche Stadt. Miało to być prowincjonalne miasteczko wielkości jednej dziesiątej przedwojennej stolicy Polski. Jej mieszkańcy byli nie tylko zbędni, ale zamierzano się ich pozbyć. Cała dawna Polska została zamieniona w szkaradne zaplecze Niemiec; setki tysięcy ludzi stały się pożywką dla żarłocznych krematoriów leżącego na południowym zachodzie kraju Oświęcimia, jak również Treblinki i Majdanka, które w komplecie znajdowały się na polskiej ziemi. Z najdalszych zakątków Europy zwożono do Polski więźniów, aby tutaj dokonać ich eksterminacji.

Nie ma skali, która mogłaby posłużyć do zmierzenia mrożących krew w żyłach okropieństw, a próby zaklasyfikowania ogromu osobistych tragedii nie miałyby żadnego sensu. Wystarczy powiedzieć, że w żadnym innym kraju tak duża część ludności nie stykała się tak blisko z tragedią w czasie okupacji. Są też całkiem konkretne wyliczenia – takie jak odsetek zabitej ludności (22 procent, czyli prawie jedna czwarta populacji) czy odsetek zburzonych domów i budynków (30 procent w całym kraju, 93 procent w Warszawie) – które dają pojęcie o wielkości spustoszeń wojennych. Żaden inny kraj nie przeżył tak rujnującej okupacji, jak Polska. Żaden również, może poza Jugosławią, której partyzantka otrzymywała jednak wielką pomoc ze strony aliantów, nie stworzył aktywniejszej, bardziej śmiałej i bardziej masowej armii podziemnej.

Armia Czerwona wyparła Niemców z Polski i do władzy doszli komuniści. Te dwie operacje ściśle się ze sobą zazębiały. Kwestii przyszłości Polski poświęcono wiele godzin w czasie wojennych konferencji z udziałem Stalina, Roosevelta i premiera Churchilla. Ich podwładni bez końca kłócili się między sobą o postulat Roosevelta, który domagał się, aby Polakom pozostawić swobodę wyboru formy rządu. Wewnątrz Polski nie było jednak ani chwili złudzenia wolności. Na Zachodzie iluzja polskiego samookreślenia była krótko podtrzymywana przez zwykłą odmowę stawienia czoła faktom i ich konsekwencjom. Tuż przed końcem wojny był nawet taki moment, że sprawa polska zagroziła obaleniem całej kruchej konstrukcji alianckich planów pokojowych oraz zburzeniem rodzącej się Organizacji Narodów Zjednoczonych. Nastąpiło to wtedy, gdy Stalin, nie kryjąc swojej determinacji, aby rządzić Europą Wschodnią, nakazał aresztowanie szesnastu Polaków. Owa szesnastka przybyła do Moskwy z okupowanej Polski, na podstawie uzgodnień Stalin–Roosevelt–Churchill, aby przystąpić do rozmów na temat powołania polskiego rządu tymczasowego. Tak jaskrawe złamanie obietnicy i tak demonstracyjny cynizm wywołały ostrą reakcję na Zachodzie. Owe aresztowania przez kilka miesięcy utrzymywano w tajemnicy i wyszły one na jaw właśnie wtedy, gdy trwała konferencja założycielska ONZ w San Francisco, która omal nie została zerwana z tego powodu. Niewiele brakowało, aby Zachód ogłosił, że zawieranie jakichkolwiek porozumień z Rosją nie ma sensu, za wyjątkiem tych niezbędnych do zakończenia wojny. Moskwa zwolniła szesnastu Polaków^() i przez następne dwa lata kiepsko udawała, że pozwala na rządy koalicyjne w Polsce. Rosjanie nigdy zresztą specjalnie nie dbali o pozory i o to, aby ukryć swoje uparte, energiczne, wykalkulowane dążenie do narzucenia Polakom w pełni komunistycznego reżimu. Szesnastu uwolnionych wcześniej polityków aresztowano ponownie, aby pokazać, że Kreml może opóźnić realizację swoich planów, ale nie zamierza ich porzucać.

Tymczasem Stalin, przy pomocy argumentów natury historycznej i strategicznej, skutecznie omamił Roosevelta i Churchilla, przekonując ich do zaakceptowania jednego ze swych najchytrzejszych manewrów. W ten sposób Polska przesunęła się na mapie o prawie dwieście kilometrów na zachód, z nową granicą wschodnią na linii kordonu niemiecko-radzieckiego z lat 1939-1941, wzdłuż Bugu, oraz nową, niezatwierdzoną umowami międzynarodowymi, granicą z Niemcami na Odrze i Nysie. Można argumentować, że pod względem posiadanych zasobów naturalnych i czynników geograficznych Polska zyskała więcej, niż straciła. Na nowych ziemiach zachodnich znajdowało się bowiem bogate i rozwinięte zagłębie węglowe, podczas gdy na ziemiach oddanych Związkowi Radzieckiemu funkcjonował przestarzały, chociaż nieźle prosperujący przemysł naftowy. Jeśli chodzi o potencjał rolniczy, to był on mniej więcej równy na utraconych ziemiach wschodnich i nowo pozyskanych terenach zachodnich. Poza tym, wraz z rozbiorem Prus Wschodnich między Związek Radziecki i Polskę, zlikwidowana została anomalia, jaką stanowiły „polski korytarz” i wydzielone Wolne Miasto Gdańsk.

Ważniejsze było jednak to, że w związku ze wspomnianymi zmianami terytorialnymi Polska utraciła ostatnie resztki nadziei na odzyskanie swobody działania w polityce zagranicznej. Przebieg granicy wschodniej został ustalony i nie było żadnej nadziei na jego zmianę. Z kolei zachodnia granica na Odrze i Nysie nigdy nie została uznana przez zachodnich aliantów. I nawet jeśli takie uznanie w końcu nastąpi, Polska w dającej się przewidzieć przyszłości będzie ciągle co najmniej częściowo zależna od wsparcia radzieckiego, chcąc zachować integralność swoich nowych granic w obliczu żądań niemieckich. Tym chytrym posunięciem Stalin zagwarantował, że Polska nigdy nie będzie mogła wybierać między dwoma sąsiadującymi z nią potęgami. W ten sposób możliwość zawarcia sojuszu polsko-niemieckiego przeciwko Związkowi Radzieckiemu została skutecznie wyeliminowana. Każdy rząd, jaki obejmie władzę w Warszawie, niezależnie od swoich przekonań politycznych, będzie musiał w Moskwie zabiegać o gwarancje bezpieczeństwa przeciwko niemieckim żądaniom rewindykacyjnym. Obecnie Polska nie posiada już żadnych terytoriów, które wcześniej należały do Rosji. Posiada jednak ziemie należące wcześniej do Niemiec, i bez tych terenów nie może się obejść. Nie chcąc przegrać tego sporu, Polska przez wiele lat będzie zależna od poparcia Moskwy. Ten manewr był mistrzowskim posunięciem politycznym. Za jednym zamachem Stalin zdobył nowe terytoria i zapewnił Związkowi Radzieckiemu niezwykle korzystny przebieg granic, a Polskę skazał na nieuchronną zależność polityczną oraz dostarczył Europie trwałe zarzewie konfliktu, które będzie się tlić, dopóki reszta kontynentu pozostawać będzie poza zasięgiem Moskwy.

Z wojny z Niemcami Polska wyszła z nowymi granicami i pod panowaniem nowego okupanta. Wyzwolenie przyniosło jedynie częściowy pokój i jeszcze mniej wolności. Pomimo wyczerpania wielką wojną, Polacy jednak kontynuowali walkę. Kontrola sprawowana przez komunistów nad środkami komunikacji nie pozwoliła światu dowiedzieć się, jak szeroko zakrojona i zacięta była ta walka. Toczyła się ona głównie między samymi Polakami. Dopiero znacznie później zwycięzcy, czyli polscy komuniści, uzbrojeni i często wyszkoleni przez Moskwę, przyznali, że to, co w latach 1946-1947 regularnie nazywali „incydentami” i „bandyckimi napadami”, w rzeczywistości było wojną domową. Przyznali również, że w powojennych walkach zginęło po stronie rządowej ponad 15 tysięcy ludzi. Wysokość strat poniesionych przez partyzantów, bo tak należy ich nazywać, nigdy nie została ustalona.

Dla tych buntowników nigdy nie było żadnej nadziei. Używali broni pozostawionej przez podziemie z czasów wojny oraz zdobytej w atakach i zasadzkach, a zaopatrzenie dobrowolnie lub pod przymusem pozyskiwali od chłopów. W powojennym podziemiu, podzielonym na kilka różnych ugrupowań, byli zarówno patrioci, jak i zdeklarowani faszyści oraz nazistowscy kolaboranci. Stopniowo jednak byli zabijani i rozpraszani, upadali na duchu, popadali w demoralizację i, co nieuniknione, ostatni z nich zamieniali się w końcu w bandytów. Chociaż ten zorganizowany opór był z góry skazany na porażkę, trwał długo. Pamiętam pewnego wysokiego, dziarskiego mężczyznę o długich, opadających wąsach, chociaż nie miał jeszcze trzydziestki, którego spotkałam w kurorcie narciarskim w Zakopanem w marcu 1948 roku. Zatrzymaliśmy się w surowej i chłodnej chatce górskiej, która nie mogła nam zaoferować żadnych atrakcji, poza bliskością wspaniałych stoków narciarskich na zewnątrz. Ów mężczyzna przez cały dzień siedział w domu, nigdy nie ryzykując wyjścia na zewnątrz, nawet na spacer. Wieczory spędzał, grając godzinami na pianinie popularne melodie. Spytałam go więc, po co tam przyjechał, skoro nie mógł się cieszyć nartami, ani górskim powietrzem.

„Och, rzeczywiście – odparł ze smutkiem. – Ale Zakopane leży bardzo blisko czechosłowackiej granicy i patrole pograniczników często tędy przechodzą. Jestem oficerem podziemia i przebywam na przepustce. Nie mogę ryzykować wyjścia na zewnątrz. Jakiś patrol mógłby zatrzymać mnie z byle powodu, a ja oczywiście nie mam odpowiednich dokumentów”.

Pomimo nierozsądnej brawury owego partyzanta, przebywającego na przepustce w swoim ulubionym kurorcie, działania zbrojne podziemia ustały kompletnie do końca 1948 roku. Tymczasem komuniści umocnili swoje pozycje w rządzie oraz w wojsku i przede wszystkim dokończyli proces tworzenia wszechobecnej i wszechpotężnej milicji. Zorganizowana opozycja, pod postacią konkurencyjnych partii, została całkowicie zduszona, zaś reżim postanowił zmiażdżyć ostatnie źródła potencjalnej opozycji, czyli Kościół, uparte chłopstwo i przerażonych drobnych kupców.

Do roku 1949 reżim komunistyczny zdążył już mocno zakotwiczyć się w kraju. Ów reżim został narzucony, czasami z pomocą jakiegoś strzępu obietnicy, czasami jakiegoś przebłysku pokusy i pochlebstwa, ale zawsze przede wszystkim z użyciem siły. Komuniści osiągnęli etap zdobycia i utrwalenia swojej władzy, po czym przyszła pora na jej użycie.

Nikt nie jest w stanie uczciwie stwierdzić, na ile to, co wydarzyło się w ciągu następnych pięciu lat, było zaplanowaną i nieuniknioną konsekwencją tego, co zaszło wcześniej, i w jak dużym stopniu było to rezultatem ambicji i zimnej żądzy władzy jednego starzejącego się człowieka. Po części oba te czynniki wchodziły tutaj w grę i raczej ten pierwszy odegrał większą rolę, ale o ile większą? Jest to jednak ta sama historia, niezależnie od tego, czy opowiada się ją w kategoriach nieuniknionych przymusów wewnętrznych totalitaryzmu czy w kategoriach osobowości Stalina. A pomijając różnice w szczegółach i tempie wydarzeń, ta sama historia rozegrała się również we wszystkich krajach, które dostały się pod panowanie radzieckie. Proces przechodzenia do komunizmu w Czechosłowacji zaczął się dosyć późno, ale w szybkim tempie całkowicie nadrobił zaległości. Z kolei w Rumunii od początku postępował żwawo, aby osiągnąć podobny etap.

W 1953 roku, gdy zmarł Stalin, jednakowość znacznie górowała nad różnicami. Szczegóły zdawały się nie mieć prawie żadnego znaczenia, a i one już wkrótce miały zaniknąć. Był jeden wyjątek, jeden potężny wyjątek, który rzucał się w oczy, stanowiąc sztandar nadziei lub ogarnięty gangreną kciuk, w zależności od tego, z której strony się patrzyło. Tym wyjątkiem była Jugosławia.

Po rozłamie między Titą i Stalinem pod koniec 1948 roku, każdy wschodnioeuropejski satelita przechodził swoją własną czystkę, skierowaną przeciwko tak zwanym titoistom. Nikt, nawet wysoko postawieni komuniści, nie był bezpieczny w obliczu tej lawiny terroru, który do tamtego momentu był wykorzystywany do tłumienia antykomunistycznego oporu. Chłopi, nawet ci, którzy ledwo zaczęli uprawiać ziemię przyznaną im przez reformę rolną, byli, chcąc nie chcąc, zmuszani do wstępowania do spółdzielni. Ostatnie niewielkie sklepiki z używanymi towarami były zamykane jako siedliska kapitalizmu. Żelazna kurtyna, którą po raz pierwszy nazwał w ten sposób Churchill w 1946 roku, gdy w niektórych miejscach była ona jeszcze dziurawa, stała się murem z twardej, nieprzeniknionej stali. Wszelkie więzi z Zachodem, poza ostatnimi, wątłymi kontaktami formalnymi, zostały zerwane. Gospodarki krajów komunistycznych były wykrwawione i ogałacane ze wszelkich zasobów w imię budowy potężnego szkieletu przemysłowego. Kilka lat później pewien komunistyczny ekonomista z Polski usiłował wyjaśniać zakres i szaleństwo tego, co uczyniono w imię industrializacji, twierdząc, iż „mieliśmy gospodarkę wojenną”. Żadne wojska z Europy Wschodniej nigdzie nie walczyły, ale narody żyły w stanie totalnej wojny bez bomb.

Dotyczyło to Bułgarii, Rumunii, Węgier, Czechosłowacji, Albanii, NRD i dotyczyło także Polski. Owe kraje miały do zaoferowania własnej ludności strach, nędzę i niewiele poza tym. W sklepach nie było nawet takich pospolitych artykułów pierwszej potrzeby, jak nici czy gwoździe, ponieważ, zgodnie z tym, co przyznawały same władze, „państwo nie było zainteresowane wyrobem tych artykułów”, a nikomu innemu nie pozwalano ich wyrabiać. Plan pięcioletni dwukrotnie gruntownie zmieniono, żeby z wyczerpanej gospodarki wycisnąć jeszcze więcej dla przemysłu ciężkiego. Polska stała się ważnym producentem broni, z nowymi zakładami wytwarzającymi ciężkie czołgi, samoloty odrzutowe, radary i niewielkie okręty wojenne.

Kolejki w sklepach wydłużały się coraz bardziej. Jeśli jakaś gospodyni domowa ustawiła się w ogonku później niż o czwartej nad ranem, nie miała szans na zakup mięsa. Czasami te nieszczęsne kobiety czekały całą noc. Dwukrotnie – w 1950 i 1953 roku – władze przeprowadziły reformę pieniężną, która pozbawiła obywateli wszelkich oszczędności. Rosły ceny prawie wszystkich artykułów, poza ciężkimi maszynami. Krążył wtedy dowcip, że jedynym dobrym interesem, jakiego mógł dokonać w Polsce ubogi człowiek, był zakup lokomotywy.

Nie wszyscy jednak musieli stać w kolejkach. Otwarto bowiem specjalne sklepy przeznaczone dla wojskowych, milicjantów i funkcjonariuszy bezpieki różnych stopni, jak również dla aktywistów partyjnych, ministrów rządowych oraz innych grubych ryb reżimu. Nazywano je „sklepami za żółtymi firankami”, dlatego, że drzwi i okna były w nich zasłonięte żółtymi zasłonami, aby tamtejsze półki, uginające się pod ciężarem towarów, ukryć przed oczami chodzących z pustymi rękami przechodniów. System przywilejów objął wszystkie aspekty życia. Były więc specjalne szpitale, specjalne sanatoria, specjalne domy wczasowe, specjalne kamienice, specjalne apteki, specjalne przedszkola, specjalne kina. Jakaś rodzina krótkowidzów z uprzywilejowanych kręgów mogła więc żyć, nawet nie dostrzegając tego, że w Polsce żyło się ciężko i nędznie.

Ci, którzy to jednak zauważali, nauczyli się trzymać język za zębami. Jedyny wentyl bezpieczeństwa stanowiły dowcipy polityczne, ale nawet i one stwarzały zagrożenie dla tych, którzy je opowiadali. Nawet jeśli ktoś wyłącznie cicho pracował, nie mógł czuć się całkiem bezpieczny. Komitety blokowe, utworzone w każdym domu i na każdej ulicy, miały zwoływać zebrania wszystkich mieszkańców, na których z podręcznika odczytywano na głos rozwlekłe diatryby przeciwko „ujadającym psom” z Zachodu. Co prawda słuchanie tych fragmentów zachodnich audycji radiowych, które przenikały przez barierę zagłuszania, nie było przestępstwem, ale uznawano to za podejrzane. Przestępstwem było już jednak rozsiewanie „fałszywych pogłosek”, którym to terminem można było określić wszystko, o czym wspomniano w zachodnim radiu, i na tej podstawie aresztowano bardzo wiele osób. Zachęcano również do składania donosów, które rozwinięto w oficjalny system „opinii”. Taka „opinia” stanowiła tajny raport, który wędrował w ślad za daną osobą do każdej nowej pracy. W teorii miał to być rodzaj referencji, pozornie zawierających informacje na temat nawyków i kwalifikacji zawodowych oraz rekomendacje. W rzeczywistości jednak owe opinie służyły do segregowania ludzi na tych, którzy opowiadali się za reżimem, byli mu przeciwni albo obojętni. Od takiej „opinii” zależały szanse na uzyskanie dobrej pracy, mieszkania czy któregokolwiek z setki innych przywilejów rozdzielanych przez wszechmocne państwo. Pojawiła się nowa klasa drobnych tyranów w postaci „personalników”, czyli kierowników personalnych, dysponujących wspomnianymi „opiniami”. Chociaż w Polsce już do siebie nie strzelano, kraj nadal żył tak, jakby wojna nigdy całkiem się nie skończyła.

To dlatego tuż po śmierci Stalina wiadomość o naruszeniu radzieckiej przestrzeni powietrznej przez Amerykanów wywołała takie przerażenie. W tej sytuacji jedynym pocieszeniem, jakie jeszcze pozostało Polakom, było to, że nikt już do siebie nie strzelał. Kiedy jednak mijały kolejne tygodnie i było coraz bardziej oczywiste, że Stany Zjednoczone nie zamierzały wszczynać wojny, a śmierć Stalina wcale nie sprawiła, iż życie stało się jeszcze bardziej nieznośne, napięcie oraz strach przed kolejną falą terroru ustąpiły miejsca nowemu poczuciu ulgi.

To dziwne, jak ludzie potrafią wyczuć panującą atmosferę polityczną w krajach, w których naprawdę ma to znaczenie. I dotyczy to nawet tych, którzy zwykle są mało spostrzegawczy. Polacy już tak długo przebywali w stanie izolacji politycznej, że potrafili doskonale wywęszyć jakąś zmianę tam, gdzie ludzie z Zachodu, przyzwyczajeni do przyglądania się sprawom w świetle dziennym i polegający na własnych oczach, nie potrafili dojrzeć niczego. Bardzo szybko po śmierci Stalina w powietrzu dało się wyczuć coś nowego. Być może wynikało to z tak niezwykłego faktu jak to, że można było przejrzeć cały numer jakiejś gazety i nie natrafić przy tej okazji na znajome nazwisko i przymiotniki wychwalające pod niebiosa jego właściciela. W każdym razie niektórzy poczuli się tym tak ośmieleni, że pozwalali sobie na jakieś nieśmiałe wyrażenie, jakieś uszczypliwe narzekanie czy jakiś antystalinowski dowcip. Szybko jednak wyprowadzano ich z błędu. Znam przypadek pewnej kobiety, zmęczonej i narzekającej na obolałe stopy, która w liście do przyjaciółki napisała, że była wykończona przymusowym uczestnictwem w tak licznych uroczystościach ku pamięci Stalina. Ośmieliła się przy tym napomknąć, że zbyt wiele hołdów oddawano temu człowiekowi. Za te słowa spędziła następnie dwa lata w więzieniu.

Chociaż terror nie osłabł, to jednak na skutek braku zdecydowania nastąpiło drobne rozluźnienie kontroli. Dopóki żył Stalin, zawsze nadchodziły dyrektywy. Oczywiście to nie on wydawał wszystkie polecenia, ale za pośrednictwem ściśle ze sobą powiązanego łańcucha dowodzenia wytyczne zawsze były dostępne. Jego śmierć w subtelny sposób osłabiła jednak kilka ogniw. Jego następcy na Kremlu byli zbyt zajęci walką o schedę po nim, dlatego przez jakiś czas we wspomnianym łańcuchu dowodzenia zdarzały się okazjonalne luki.

Pierwsza oznaka zamętu dotarła do Polski po powstaniu w Berlinie Wschodnim w czerwcu 1953 roku. Ta oznaka była bardzo malutka i tylko nieliczni zdołali ją dostrzec, ale tych nielicznych wprawiła w zdumienie. Mianowicie do gmachu Komitetu Centralnego polskiej partii wezwano wtedy grupę wysoko postawionych, godnych zaufania i sprawdzonych ludzi reżimu, aby w takim gronie zastanowić się nad tym, jak nie dopuścić do rozszerzenia się powstania berlińskiego na Polskę. Byli tam funkcjonariusze partyjni, dziennikarze, pisarze, ekonomiści, profesorowie marksizmu. Sam skład uczestników tego spotkania był zaskakujący, gdyż niektórzy z nich nie byli nawet formalnie członkami partii, a zebrane grono było znacznie większe niż zwykle. Co jednak było jeszcze bardziej zdumiewające, nie otrzymali oni żadnych wytycznych z góry. Zamiast tego, to ich pytano o opinie. Oznajmiono im, że zanim Biuro Polityczne podejmie decyzję, chce wiedzieć, co zdaniem zebranych powinno się uczynić w zaistniałej sytuacji. Niektórzy z nich odpowiadali, że władza musi zyskać sobie więcej zaufania ze strony społeczeństwa. Inni wskazywali, że nikt nie wierzy oficjalnej prasie, ale ludzie mogliby jej zacząć wierzyć bardziej, gdyby w dziedzinie informacji pojawiło się odrobinę więcej swobody. Mówili, że w gazetach powinno się pisać o tych paru rzeczach, o których wszyscy wiedzieli, ale nikt nie ośmielał się o nich mówić głośno. Nikt w tamtym czasie nie powiedział tego wprost, ani nawet nie pomyślał tego wyraźnie, ale w efekcie pojawiła się sugestia, że powinno się poczynić jakieś drobne ustępstwa, aby zapobiec rozszerzeniu się powstania z NRD na Polskę. Ta rada, nawet w jej ostrożnie wyrażonej formie, nie od razu została przyjęta. Był to jednak znak czasów, jakie nastały po śmierci Stalina, że w ogóle można było takiej rady udzielić, choćby nawet w tajemnicy.

Śmierć Stalina oznaczała początek drogi. Nie dostrzegano tego w tamtym czasie, ale z perspektywy lat można już stwierdzić, że pierwszym kamieniem milowym na owej drodze był tamten dzień w marcu 1953 roku. Ludzie, którym trudno jest uwierzyć w to, że jednostka może mieć tak decydujący wpływ na historię, mogą przekonywać, że jałowe marnotrawstwo powojennej polityki dyktatora w końcu i tak zmusiłoby Moskwę do złagodzenia kursu, ze Stalinem czy bez niego. Jest jednak faktem, że śmierć Stalina skruszyła ten zator lodowy, który zmroził jego kolosalne imperium, pogrążając je w swego rodzaju szaleńczym bezwładzie. To pierwsze pęknięcie nie było skutkiem jakiegoś narastającego parcia ku odwilży, ale pojawiło się po prostu dlatego, że zniknięcie Stalina wywołało poczucie niepewności. Wolne narody i wolni ludzie nie czują przerażenia w obliczu niepewności, ponieważ są przyzwyczajeni do rozważania różnych możliwości oraz samodzielnego podejmowania decyzji. Pod powojennymi rządami Stalina niewiele było wygód, ale była przynajmniej ta zimna wygoda, jaką daje pewność. Każdy dokładnie wiedział, czego od niego oczekiwano.

Jedną z głównych przyczyn tego, że kult Stalina nadal utrzymuje się pośród części wschodnioeuropejskich komunistów, którzy bali się go tak, jakby stał tuż obok nich, jest właśnie wspomnienie jego jasnych i przejrzystych reguł. Wielu z nich od tamtego czasu mówiło mi z nieskrywaną nostalgią: „Wszystko stanowi teraz taki problem. W najgorszych czasach stalinizmu przynajmniej wiedziałeś dokładnie, co mogłeś, a czego nie, co powinieneś myśleć, a czego nie. Wszystko było wtedy takie proste. Teraz od myślenia nad różnymi sprawami boli mnie głowa”. Ostre skręty linii partyjnej za czasów Stalina nie osłabiły przystępnej prostoty podstawowej w tym systemie zasady podporządkowania się wytycznym z góry. W każdym razie nie osłabiły jej bardziej, niż rzucona przez sierżanta komenda „W tył zwrot!” osłabia dyscyplinę w wyszkolonym wojsku.

Naruszenie pewności sprawiło w końcu, że ukryte i rozproszone żądania, które wcześniej skrywały się gdzieś głęboko pod powierzchnią życia publicznego, zaczęły się powoli ujawniać. Nagły wybuch w NRD stanowił przestrogę. Nastąpił jednak w czasie, gdy pęknięcie było jeszcze ciągle niewielkie. Ale w jego wyniku rządzący uświadomili sobie, że panujący ład musi być podtrzymywany, gdyż sam z siebie się nie utrzyma. W Polsce reżim postanowił więc zacisnąć swój uchwyt nad tym jedynym aspektem życia społecznego, który nadal mu się wymykał. Pierwszy polski kamień milowy po śmierci Stalina oznaczał krok wstecz, ale ostatecznie miał przynieść postęp.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: