Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Historia Stanów Zjednoczonych Ameryki 1607–2024 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia Stanów Zjednoczonych Ameryki 1607–2024 - ebook

Historia Stanów Zjednoczonych tym różni się od historii innych państw, że można ją przedstawić w postaci prostej linii pnącej się na osi czasu ku górze, praktycznie bez spadków czy zahamowań. Od mniejszej powierzchni do większej, od mniejszej liczby ludności do większej, od skromnych środków do olbrzymiego bogactwa, a wreszcie od jednej czy drugiej niewielkiej osady na wybrzeżu Atlantyku do supermocarstwa, a wszystko w ciągu nie więcej niż czterech stuleci. Gdyby wskazać, co stanowi źródło sukcesu tak młodego narodu, to najlepiej sięgnąć do amerykańskiej Deklaracji Niepodległości z 1776 roku, dokumentu znanego każdemu uczniowi i eksponowanemu na ścianach wszystkich amerykańskich szkół. Znajduje się w nim stwierdzenie, że Stwórca wyposażył ludzi „w pewne niezbywalne prawa, wśród których znajdują się Życie, Wolność i Dążenie do Szczęścia”. Nawet największy krytyk Ameryki nie może nie dostrzec, jak szybko i skutecznie kraj ten wykorzystał nie tylko posiadane zasoby naturalne, lecz także potencjał intelektualny niezliczonych rzesz imigrantów, którym stwarzał i stwarza wyjątkowe możliwości rozwoju.

Niniejsza książka to pierwsza prezentacja całej historii tego państwa stworzona przez polskiego badacza, wybitnego amerykanistę, prof. Zbigniewa Lewickiego. Napisana przystępnym językiem dotrze do każdego odbiorcy zainteresowanego dziejami Stanów Zjednoczonych, w których w tym roku odbędą się wybory prezydenckie, przykuwając uwagę całego świata.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-18043-7
Rozmiar pliku: 4,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Histo­ria Sta­nów Zjed­no­czo­nych tym różni się od histo­rii innych państw, że można ją przed­sta­wić w postaci pro­stej linii pną­cej się na osi czasu ku górze, prak­tycz­nie bez spad­ków czy zaha­mo­wań. Od mniej­szej powierzchni do więk­szej, od mniej­szej liczby lud­no­ści do więk­szej, od skrom­nych środ­ków do olbrzy­miego bogac­twa, a wresz­cie od jed­nej czy dru­giej nie­wiel­kiej osady na wybrzeżu Atlan­tyku do super­mo­car­stwa, a wszystko to w ciągu nie wię­cej niż czte­rech stu­leci.

Nie zna­czy to oczy­wi­ście, i w niniej­szym opra­co­wa­niu nie sta­wia się takiej tezy, by wszyst­kie wyda­rze­nia z histo­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych zasłu­gi­wały na uzna­nie. Nie­mniej nawet naj­więk­szy kry­tyk Ame­ryki nie może nie dostrzec, jak szybko i sku­tecz­nie kraj ten wyko­rzy­stał nie tylko posia­dane zasoby natu­ralne, lecz także poten­cjał nie­zli­czo­nych rzesz imi­gran­tów, któ­rym stwa­rzał i stwa­rza wyjąt­kowe moż­li­wo­ści roz­woju. Stany Zjed­no­czone są pań­stwem, w któ­rym domi­nuje kon­cep­cja indy­wi­du­ali­zmu poj­mo­wa­nego jako mini­ma­li­zo­wa­nie inge­ren­cji pań­stwa w przed­się­wzię­cia biz­ne­sowe poszcze­gól­nych oby­wa­teli. To orga­nizm poli­tyczny zbu­do­wany na fun­da­men­cie rów­no­ści wobec prawa, Ame­ry­ka­nie zaś to spo­łecz­ność wyzna­jąca regułę dawa­nia powtór­nej, a nawet kolej­nej szansy tym, któ­rym się nie powio­dło. Można oczy­wi­ście zna­leźć przy­kłady zaprze­cza­jące tym tezom, ale sta­no­wią one zni­komą mniej­szość.

Gdyby nato­miast wska­zać, co sta­nowi źró­dło nie­wąt­pli­wego suk­cesu tak mło­dego narodu, to naj­le­piej się­gnąć do ame­ry­kań­skiej Dekla­ra­cji Nie­pod­le­gło­ści z 1776 r., doku­mentu zna­nego każ­demu uczniowi ame­ry­kań­skiemu i eks­po­no­wa­nemu na ścia­nach wszyst­kich ame­ry­kań­skich szkół. Znaj­duje się w nim stwier­dze­nie, że Stwórca wypo­sa­żył ludzi „w pewne nie­zby­walne prawa, wśród któ­rych znaj­dują się Życie, Wol­ność i Dąże­nie do Szczę­ścia”. Sfor­mu­ło­wa­nie to jest trans­po­zy­cją tezy angiel­skiego filo­zofa Johna Locke’a, która odno­siła się ludz­ko­ści jako takiej, ale która tylko przez naród ame­ry­kań­ski uznana została za godną umiesz­cze­nia w swoim doku­men­cie for­ma­tyw­nym. I żadna inna spo­łecz­ność nie mówi kolej­nym mło­dym poko­le­niom, że ich pod­sta­wo­wym pra­wem jest dąże­nie do szczę­ścia, a więc i osią­ga­nie go.

Opra­co­wa­nia histo­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych akcen­tują takie kwe­stie jak, dostęp­ność ziemi na kon­ty­nen­cie, bogac­two surow­ców natu­ral­nych, zro­zu­mie­nie potrzeby indu­stria­li­za­cji, ale ele­menty te same w sobie nie czy­nią Ame­ryki wyjąt­kową. Dopiero ich połą­cze­nie z poczu­ciem wol­no­ści, spra­wie­dli­wo­ści i osią­gal­no­ści szczę­ścia spra­wiło, że czte­ry­sta lat po dopły­nię­ciu pierw­szych osad­ni­ków do wybrzeży Ame­ryki Pół­noc­nej powstałe tam pań­stwo stało się potęgą pod każ­dym nie­mal wzglę­dem.

Kie­dyś być może ten nie­ustanny roz­wój zosta­nie zakłó­cony czy zatrzy­many, ale obec­nie Stany Zjed­no­czone domi­nują w każ­dym z obsza­rów cha­rak­te­ry­zu­ją­cych mocar­stwo: poli­tyki glo­bal­nej, siły mili­tar­nej, gospo­darki, tech­no­lo­gii, kul­tury i nauki. Droga roz­woju tego kraju i narodu to fascy­nu­jący pro­ces, któ­rego nie spo­sób w pełni uka­zać w jed­nym śred­niej wiel­ko­ści tomie. Warto jed­nak prze­śle­dzić przy­naj­mniej naj­waż­niej­sze momenty kształ­to­wa­nia się wyjąt­ko­wego orga­ni­zmu pań­stwo­wego ery nowo­cze­snej, jakim są Stany Zjed­no­czone Ame­ryki.

Niniej­szy tom sta­nowi pierw­szą pre­zen­ta­cję całej histo­rii tego pań­stwa napi­saną przez pol­skiego bada­cza. Nie jest to jedy­nie wzgląd for­malny. Dostępne w języku pol­skim tłu­ma­cze­nia opra­co­wań dzie­jów Sta­nów Zjed­no­czo­nych prze­zna­czone były dla czy­tel­nika ame­ry­kań­skiego, który pozna­wał histo­rię swego kraju od lat szkol­nych. Ma on już wie­dzę o naj­waż­niej­szych wyda­rze­niach i ocze­kuje bar­dziej szcze­gó­ło­wych infor­ma­cji o ich prze­biegu czy też uka­za­nia mniej zna­nych postaci, które rów­nież wpły­nęły na bieg histo­rii, ale które pomija się w jej ogól­nych pre­zen­ta­cjach.

Czy­tel­nik z innego kręgu kul­tu­ro­wego, w tym i z Pol­ski, może nato­miast nie mieć wie­dzy o histo­rii innego pań­stwa, takiego jak Stany Zjed­no­czone, lub mieć ją tylko w nie­wiel­kim stop­niu. Tom niniej­szy ma na celu zaspo­ko­je­nie cie­ka­wo­ści takiego wła­śnie odbiorcy ‒ bez pomi­ja­nia istot­nych momen­tów dzie­jów ame­ry­kań­skich, ale też bez szcze­gó­łów, które sta­no­wią wpraw­dzie ele­ment histo­rii, ale cie­ka­wią jedy­nie spe­cja­li­stów.

Czy­tel­nik, który poszu­kuje szer­szej pre­zen­ta­cji histo­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych, a także roz­wi­nię­cia pro­ble­ma­tyki poli­tyki zagra­nicz­nej, gospo­darki czy kul­tury może się­gnąć po pię­cio­to­mową _Histo­rię cywi­li­za­cji ame­ry­kań­skiej_ rów­nież mojego autor­stwa. Niniej­szy tom spełni nato­miast swoje zada­nie, jeśli czy­tel­nik uzna, że nie zostały w nim pomi­nięte żadne istotne ele­menty dzie­jów Sta­nów Zjed­no­czo­nych, a uwzględ­nione kwe­stie zostały uka­zane dokład­nie, a zara­zem bez zbęd­nej pedan­te­rii.

***

Przy­jęte w języku pol­skim, a tłu­ma­czone z języka angiel­skiego słow­nic­two w wielu przy­pad­kach nasuwa istotne wąt­pli­wo­ści, które jed­nak trudno spro­sto­wać wobec utrwa­le­nia się w pol­sz­czyź­nie błęd­nych ter­mi­nów wyni­ka­ją­cych naj­czę­ściej z posłu­że­nia się swego czasu pierw­szym tłu­ma­cze­niem słow­ni­ko­wym. Naj­bar­dziej ude­rza­ją­cym tego przy­kła­dem jest słowo _nation_, nie­zmien­nie odda­wane jako „naród”, a w isto­cie ozna­cza­jące przede wszyst­kim „pań­stwo”. W rezul­ta­cie _Uni­ted Nations Orga­ni­za­tion_ odda­wana jest po pol­sku jako „Orga­ni­za­cja Naro­dów Zjed­no­czo­nych”, choć prze­cież w jej skład wcho­dzą nie narody, lecz pań­stwa.

Kolejny błąd doty­czy tłu­ma­cze­nia ter­minu _amend­ment_ jako „poprawka” (kon­sty­tu­cyjna). Zgod­nie z obo­wią­zu­ją­cymi w Pol­sce zasa­dami tech­niki pra­wo­daw­czej poprawki wnosi się do pro­jektu aktu praw­nego, nato­miast już ist­nie­ją­cego doku­mentu nie popra­wia się, lecz nowe­li­zuje. Dla­tego w niniej­szym opra­co­wa­niu używa się kon­se­kwent­nie wła­ści­wego ter­minu „nowela”.

Poważ­niej­szy pro­blem mery­to­ryczny doty­czy pojęć _Dec­la­ra­tion of Inde­pen­dence_ oraz _War of Inde­pen­dence_. W rze­czy­wi­sto­ści miesz­kańcy bry­tyj­skich kolo­nii w Ame­ryce sami byli pod­da­nymi Korony, a nie sko­lo­ni­zo­wa­nymi tubyl­cami i wal­czyli nie o „nie­pod­le­głość” lecz o „nie­za­leż­ność”. Nie spo­sób jed­nak bez obawy o poważne nie­po­ro­zu­mie­nia odejść o utrwa­lo­nego, choć błęd­nego tłu­ma­cze­nia tych ter­mi­nów.

Mniej­szy pro­blem nasuwa nato­miast odda­nie po pol­sku ter­minu _Pil­grims_, tłu­ma­czo­nego dość bez­re­flek­syj­nie jako „Piel­grzymi”. A prze­cież sepa­ra­ty­ści angiel­scy nie piel­grzy­mo­wali do świę­tego miej­sca, lecz prze­miesz­czali się z Anglii do Holan­dii, a stam­tąd do Ame­ryki w poszu­ki­wa­niu lep­szego życia i swo­body prak­ty­ko­wa­nia swo­jej reli­gii. Dla­tego w niniej­szym opra­co­wa­niu używa się poję­cia „Wędrowcy”.

A wresz­cie zna­cze­nie nazwy pań­stwa _Uni­ted Sta­tes of Ame­rica_. Nie tylko ory­gi­nalna nazwa angiel­ska, lecz także więk­szość jej tłu­ma­czeń jed­no­znacz­nie przy­po­mina, że mamy do czy­nie­nia z „pań­stwami zjed­no­czo­nymi”: _Les États-Unis_, _Vere­inigte Sta­aten_, _Esta­dos Uni­dos de América_. W XVIII-wiecz­nej pol­sz­czyź­nie ter­min „stan” nie ozna­czał spe­cy­ficz­nej jed­nostki admi­ni­stra­cyj­nej, lecz był bar­dziej dostoj­nym i uro­czy­stym syno­ni­mem poję­cia „pań­stwo”: według słow­nika Lin­dego stan to „pań­stwo, kraj ze swoim rzą­dem, pospo­lita rzecz”. W tym przy­padku nie­ści­słość tłu­ma­cze­niowa prze­sła­nia bar­dzo istotny fakt, że mamy do czy­nie­nia z unią nie­mal suwe­ren­nych państw, a nie z kra­jem podzie­lo­nym na jed­nostki admi­ni­stra­cyjne. Jak zauwa­żył już Ale­xis de Tocqu­eville, „suwe­ren­ność sta­nowa jest nama­calna, łatwo zro­zu­miała, zawsze widoczna”.

Ame­ryka prze­cho­dzi obec­nie okres sil­nej pola­ry­za­cji poli­tycz­nej, a jeden z zasad­ni­czych spo­rów doty­czy kwe­stii języ­ko­wych. Trudno z per­spek­tywy innej kul­tury oce­niać rze­czy­wi­stą kono­ta­cję róż­nych ter­mi­nów okre­śla­ją­cych współ­cze­snych potom­ków nie­gdy­siej­szych nie­wol­ni­ków. Odrębną kwe­stią jest jed­nak mecha­niczne trans­po­no­wa­nie tych okre­śleń do wła­snego języka. Kalka, jaką sta­nowi okre­śle­nie „Afro­ame­ry­ka­nin”, nie tylko brzmi nie­na­tu­ral­nie w pol­sz­czyź­nie, lecz także fał­szy­wie suge­ruje podział oby­wa­teli Sta­nów Zjed­no­czo­nych na Ame­rykanów i „Afro­ame­ry­ka­nów”. Co wię­cej, rodzi pokusę two­rze­nia kolej­nych neo­lo­gi­zmów, takich jak cho­ciażby „Polo­ame­ry­ka­nin” w odnie­sie­niu do pol­skich imi­gran­tów i ich potom­ków.

W niniej­szym opra­co­wa­niu poja­wiają się ter­miny „czarny”, sto­so­wany zarówno rze­czow­ni­kowo, jak i przy­miot­ni­kowo, oraz rzadko „Murzyn” i „murzyń­ski”. Okre­śle­nia te bywają uży­wane pejo­ra­tyw­nie, ale prze­cież nie rezy­gnu­jemy w pol­sz­czyź­nie cho­ciażby z ter­minu „Żyd” (i pokrew­nych) tylko dla­tego, że nie­któ­rzy sto­sują go jako okre­śle­nie obraź­liwe.

A wresz­cie sprawa tech­niczna. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych iden­tyczne nazwy insty­tu­cji poli­tycz­nych wystę­pują zarówno na pozio­mie fede­ral­nym, jak i na pozio­mie sta­no­wym. Dla unik­nię­cia nie­po­ro­zu­mień okre­śle­nia takie w odnie­sie­niu do insty­tu­cji fede­ral­nych są poda­wane wielką literą (Kon­sty­tu­cja, Sąd Naj­wyż­szy), nato­miast ich sta­nowe odpo­wied­niki małą literą (kon­sty­tu­cja, sąd naj­wyż­szy).

Wszyst­kie odwo­ła­nia do źró­deł inter­ne­to­wych zostały spraw­dzone 1 lipca 2024 r., co eli­mi­nuje potrzebę poda­wa­nia w każ­dym przy­padku daty odczy­ta­nia strony WWW.

Obory, 10 sierp­nia 2024 r.Jest wiele momen­tów, od któ­rych można roz­po­cząć histo­rię Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Może to być powsta­nie osady Caho­kia na pogra­ni­czu dzi­siej­szych sta­nów Illi­nois i Mis­so­uri. Opusz­czono ją jed­nak mię­dzy X a XIII wie­kiem i dziś pozo­stały po niej tylko ogromne kon­struk­cje ziemne, a kul­tura Caho­kii w żad­nej mie­rze nie wzbo­ga­ciła ufor­mo­wa­nych znacz­nie póź­niej Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Inni auto­rzy roz­po­czy­nają histo­rię pań­stwa od wyprawy Kolumba z 1492 r., choć i on nie zapo­cząt­ko­wał pro­cesu two­rze­nia nowej struk­tury poli­tyczno-spo­łecz­nej. Nie miały na to wpływu także coroczne wyprawy rybac­kie z Europy, które korzy­stały z obfi­to­ści dor­sza u wybrzeży Ame­ryki Pół­noc­nej i cza­sami musiały zimo­wać na tym kon­ty­nen­cie. Podob­nie poza bie­giem głów­nych wyda­rzeń należy umie­ścić wyprawę Juana Ponce de Leóna w 1513 r., guber­na­tora Kuby Her­nando de Soto w 1539 r., czy Fran­ci­sco Vásqueza de Coro­nado, który poszu­ku­jąc złota, w latach 1540–1542 prze­mie­rzył na czele ponad 300 _conqu­ista­do­res_ obszar dzi­siej­szych sta­nów: Tek­sas, Okla­homa, Ari­zona, Nowy Mek­syk i Kan­sas. Hisz­pa­nie zało­żyli też w 1565 r. osadę St. Augu­stine na Flo­ry­dzie, pierw­sze, a dzi­siaj naj­star­sze mia­sto w Ame­ryce Pół­noc­nej. Z kolei Fran­cuzi już w I poło­wie XVI w. zakła­dali fak­to­rie na obsza­rze Kanady w celu pozy­ski­wa­nia od Indian skór i futer dzi­kich zwie­rząt, odsprze­da­wa­nych następ­nie w Euro­pie z wiel­kim zyskiem. Żadne z tych zda­rzeń nie wzbo­ga­ciło jed­nak histo­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Także epi­zody z wcze­snej fazy eks­pan­sji angiel­skiej miały cha­rak­ter aneg­do­tyczny. Do pierw­szych celo­wych wypraw doszło za pano­wa­nia Elż­biety I. Zor­ga­ni­zo­wał je w 1584 i 1585 r. sir Wal­ter Rale­igh (Ralegh), kie­ru­jąc statki na obszar nazwany Vir­gi­nia, co wów­czas odno­siło się do całej Ame­ryki Pół­noc­nej. Powstała wów­czas osada Roanoke. Zało­żyło ją w 1587 r. 117 męż­czyzn, kobiet i dzieci na wyspie w pobliżu dzi­siej­szej Karo­liny Pół­noc­nej. Bez­sku­tecz­nie ocze­ki­wali oni jed­nak na dostar­cze­nie kolej­nej tran­szy nie­zbęd­nego zaopa­trze­nia gdyż Korona zajęta była wojną z Hisz­pa­nią. Gdy statki angiel­skie przy­były osta­tecz­nie do Ame­ryki w 1590 r., kolo­ni­stów na wyspie nie było i nie wia­domo, co się z nimi stało. Co pewien czas kolejny badacz odkrywa w jed­nym z języ­ków indiań­skich słowo, które może mieć angiel­ską ety­mo­lo­gię i buduje na tej pod­sta­wie teo­rię o porwa­niu osad­ni­ków z Roanoke i zin­te­gro­wa­niu się ich z takim czy innym ple­mie­niem indiań­skim. Jak­kol­wiek sprawy się miały, w chwili śmierci Elż­biety w 1603 r. w Ame­ryce Pół­noc­nej nie było ani jed­nego kolo­ni­sty angiel­skiego.

W 1605 r. król Jakub I utwo­rzył przed­się­wzię­cie akcyjne Vir­gi­nia Com­pany, podzie­lone na dwie czę­ści nazwane Lon­don Com­pany i Ply­mo­uth Com­pany, któ­rych zada­niem było two­rze­nie osad w Ame­ryce Pół­noc­nej w celu poszu­ki­wa­nia złota i zwięk­sza­nia w ten spo­sób potęgi pań­stwa. Pod­stawą obo­wią­zu­ją­cej wów­czas kon­cep­cji mer­kan­ty­li­zmu było bowiem prze­ko­na­nie, że miarą siły pań­stwa jest ilość złota w skarbcu.

6 maja 1607 r. do Wir­gi­nii przy­była na pokła­dzie trzech stat­ków pierw­sza wyprawa zor­ga­ni­zo­wana przez Vir­gi­nia Com­pany. Zało­żona wów­czas osada Jame­stown nie była jed­nak przed­się­wzię­ciem migra­cyj­nym, a przy­by­sze z Anglii najęli się jedy­nie do poszu­ki­wa­nia złota. Nie było go i nie ma na wybrzeżu atlan­tyc­kim, a Anglicy nie mieli poję­cia o upra­wie roli ani o poło­wie ryb. Skłó­cili się też z miej­sco­wymi India­nami i zmu­szeni do prze­by­wa­nia na ogro­dzo­nym tere­nie cier­pieli głód tak dotkliwy, że tylko 38 ze 104 przy­by­łych prze­żyło pierw­szą zimę, a doszło też do przy­pad­ków kani­ba­li­zmu.

Nie­wiele pomo­gły wysiłki nad wyraz barw­nej postaci, kapi­tana Johna Smi­tha, spraw­nego i rzut­kiego przy­wódcy osady, który nie mógł jed­nak prze­zwy­cię­żyć mara­zmu swo­ich ziom­ków. Nawią­zał dobre rela­cje z India­nami, choć nie spo­sób dać wiary kol­por­to­wa­nej prze­zeń opo­wie­ści, jakoby współ­pracę zapo­cząt­ko­wało oca­le­nie go przez Poca­hon­tas, mło­dziutką córkę wodza indiań­skiego. Nie­mniej opo­wieść stała się istot­nym ele­men­tem legendy wcze­snej Ame­ryki, a sam Smith zde­cy­do­wał się w 1609 r. na powrót do Anglii.

Losy Jame­stown odmie­niły się dia­me­tral­nie, gdy John Rolfe, skąd­inąd mąż Poca­hon­tas, sku­tecz­nie skrzy­żo­wał różne szczepy tyto­niu. Otrzy­many pro­dukt zaczął w 1617 r. eks­por­to­wać do Anglii, odno­sząc wielki suk­ces komer­cyjny. Tyto­niowi przy­pi­sy­wano wów­czas nie­zwy­kłe wła­sno­ści lecz­ni­cze: „Pomaga na tra­wie­nie, poda­grę, ból zębów, chroni przed zaka­że­niem opa­rami, leczy zazię­bie­nia i nad­mierne poce­nie się, syci głód, oży­wia ducha, czy­ści żołą­dek, zabija wszy i pchły”. Inni kolo­ni­ści pod­chwy­cili pomysł i ska­zana na nie­byt osada Jame­stown roz­wi­nęła się w kolo­nię Wir­gi­nia¹. O ile w 1619 r. do Anglii sprze­da­wano 20 tys. fun­tów tyto­niu po trzy szy­lingi za funt, to dwa­dzie­ścia lat póź­niej było to już pół­tora miliona fun­tów, choć w dwu­na­sto­krot­nie niż­szej cenie trzech pen­sów za funt.

Uprawą tyto­niu zaj­mo­wali się przede wszyst­kim przy­by­wa­jący z Anglii przy­pi­sani słu­żący, _inden­tu­red servants_. Był to sys­tem wzo­ro­wany na cze­lad­nic­twie, ale zara­zem bli­ski nie­wol­nic­twu. Koszty podróży takich słu­żą­cych pokry­wali kolo­ni­ści, a przy­byli musieli w zamian pra­co­wać u nich przez okre­ślony czas, po czym uzy­ski­wali wol­ność. Wśród przy­by­łych w ten spo­sób znaj­do­wali się zarówno ochot­nicy, jak i skie­ro­wani przez sądy ska­zańcy, a także osoby porwane w mia­stach por­to­wych w celu prze­wie­zie­nia ich do Ame­ryki.

W 1634 r. po sąsiedzku z Wir­gi­nią powstała nad Zatoką Che­sa­pe­ake kolo­nia Mary­land. Została tak nazwana ta cześć angiel­skiej kró­lo­wej Hen­rietty Marii, choć wielu koja­rzyło nazwę ze świętą Marią, gdyż w kolo­nii tej, jako jedy­nej, tole­ro­wano kato­li­ków, prze­śla­do­wa­nych zarówno w Anglii, jak i w pozo­sta­łych kolo­niach. Ogó­łem mię­dzy 1607 r. a dekadą lat 60. XVII w. do Wir­gi­nii przy­było ok. 14 tys. angiel­skich kolo­ni­stów.

Póź­niej­sze poko­le­nia Ame­ry­ka­nów nie były jed­nak skłonne akcep­to­wać wer­sji, według któ­rej histo­ria ich pań­stwa roz­po­czyna się od pro­stac­kich poszu­ki­wa­czy nie­ist­nie­ją­cego kruszcu, dopusz­cza­ją­cych się roz­ma­itych występ­ków. I z tego mię­dzy innymi powodu za pra­po­czą­tek histo­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych uznaje się czę­sto rok 1620, gdy do wybrzeży dzi­siej­szego stanu Mas­sa­chu­setts dopły­nął sta­tek _May­flo­wer_ ze 102 pasa­że­rami na pokła­dzie. Także i w tym przy­padku część z nich była poszu­ki­wa­czami przy­gód, ale o spe­cy­fice wyprawy sta­no­wiła licząca 50 osób grupa dysy­den­tów reli­gij­nych. Byli człon­kami nie­wiel­kiej sekty sepa­ra­ty­stów i dążyli do „oczysz­cze­nia” chrze­ści­jań­stwa z ele­men­tów nie­znaj­du­ją­cych opar­cia w Biblii. Pra­gnęli powrotu do ery apo­stol­skiej i odrzu­cali wszyst­kie póź­niej­sze nale­cia­ło­ści, wsku­tek czego róż­nice dzie­lące ich od ofi­cjal­nego Kościoła były nie do prze­zwy­cię­że­nia i konieczna była sepa­ra­cja. W latach 1607–1608 sepa­ra­ty­ści wyemi­gro­wali do Holan­dii, gdzie spę­dzili następne dwa­na­ście lat. W efek­cie kolej­nych spo­rów dok­try­nal­nych i utrud­nień, jakich dozna­wali ze strony miej­sco­wej lud­no­ści, część z nich pod­jęła w 1620 r. rady­kalną decy­zję roz­po­czę­cia nowej egzy­sten­cji w Ame­ryce.

Lon­don Com­pany uzy­skała zgodę króla na osie­dle­nie się sepa­ra­ty­stów na jej tere­nie i utwo­rzyła celową spółkę akcyjną. Koszty zwią­zane z zało­że­niem osady ponie­śli inwe­sto­rzy, a każdy z nie­ma­jęt­nych człon­ków wyprawy otrzy­mał jedną akcję, do spła­ce­nia sied­mioma latami pracy. Podróż na pokła­dzie, a wła­ści­wie pod pokła­dem, statku _May­flo­wer_ trwała ponad dwa mie­siące, a jej szcze­góły, a także opis początku pobytu sepa­ra­ty­stów w Ame­ryce znamy dzięki Wil­lia­mowi Brad­for­dowi (1590‒1657) i jego histo­rii zaty­tu­ło­wa­nej _Of Ply­mo­uth Plan­ta­tion_ (O osa­dzie Ply­mo­uth), uwa­ża­nej za moż­li­wie wier­nie odda­jącą prze­bieg wyda­rzeń. Wszy­scy pasa­że­ro­wie _May­flo­wer_ znani są jako _Pil­grim Fathers_, Ojco­wie-Wędrowcy, a posia­da­nie któ­re­goś z nich wśród przod­ków uwa­żane jest za nobi­li­tu­jące i pozwala zali­czyć się do grona „naj­praw­dziw­szych Ame­ry­ka­nów”.

Wędrowcy mieli przy­bić do brzegu na wyspie Man­hat­tan, ale 11 listo­pada 1620 r. zeszli na ląd znacz­nie bar­dziej na pół­noc, bo w oko­li­cach dzi­siej­szego Bostonu. Tere­nem tym zarzą­dzała jed­nak Vir­gi­nia Com­pany, z którą nie wią­zało ich żadne poro­zu­mie­nie. W efek­cie po wyj­ściu na brzeg przy­by­szów nie obo­wią­zy­wa­łyby żadne prze­pisy regu­lu­jące tryb admi­ni­stro­wa­nia zakła­daną osadą. By zapo­biec cha­osowi, Wędrowcy stwo­rzyli i pod­pi­sali doku­ment okre­śla­jący zasad­ni­cze reguły postę­po­wa­nia, czyli _May­flo­wer Com­pact_, Umowę z May­flo­wer. Liczy ona 199 słów i okre­śla, że celem nad­rzęd­nym jest zało­że­nie „oby­wa­tel­skiego orga­ni­zmu poli­tycz­nego” (_civil body poli­tick_), zaś two­rzące go osoby będą uchwa­lać prze­pisy i reguły, któ­rym wszy­scy się pod­po­rząd­kują.

Doku­ment ten bywa nazy­wany pierw­szą kon­sty­tu­cją ame­ry­kań­ską, ale poję­cia tego nie należy rozu­mieć dosłow­nie. _May­flo­wer Com­pact_ była jedy­nie zobo­wią­za­niem do prze­strze­ga­nia wspól­nie przy­ję­tych praw, co czyni ją nie tyle kon­sty­tu­cją, ile rodza­jem umowy zaak­cep­to­wa­nej przez two­rzącą się spo­łecz­ność, w któ­rej usta­no­wiono dwie pod­sta­wowe zasady do dziś uwa­żane za fun­da­ment ustroju ame­ry­kań­skiego: że rządy będą oparte na zgo­dzie rzą­dzo­nych, oraz że wszy­scy będą równi wobec prawa. Nato­miast do rangi sym­bolu ura­sta fakt, iż histo­ria pań­stwa ame­ry­kań­skiego roz­po­czyna się od doku­mentu.

Egzy­sten­cja nie­wiel­kiej osady nazwa­nej Ply­mo­uth Plan­ta­tion długo stała pod zna­kiem zapy­ta­nia. Osad­nicy nie umieli polo­wać ani łowić ryb, nie znali się na upra­wie zboża i było ich nie­wielu, gdyż pod­czas pierw­szej zimy zmarła pra­wie połowa z przy­by­łych. W chwili naj­więk­szego kry­zysu, w marcu 1621 r. do ich osady przy­szedł jed­nak mówiący po angiel­sku India­nin o imie­niu Squ­anto. Naj­praw­do­po­dob­niej kil­ka­na­ście lat wcze­śniej został upro­wa­dzony do Anglii przez ryba­ków i powró­cił w 1619 r. Wędru­jąc samot­nie wzdłuż wybrzeża, natknął się na angiel­skich osad­ni­ków, dla któ­rych sta­no­wił, jak pisze Brad­ford, „spe­cjalny instru­ment zesłany od Boga ponad ich spo­dzie­wa­nie”. Nauczył Wędrow­ców zdo­by­wać poży­wie­nie, a także dopro­wa­dził do zawar­cia wie­lo­let­niego poro­zu­mie­nia z oko­licz­nymi ple­mio­nami indiań­skimi.

Przy­by­cie Wędrow­ców miało cha­rak­ter per­ma­nent­nego pobytu, a nie krót­ko­trwa­łej wyprawy komer­cyj­nej. Naj­wy­raź­niej świad­czy o tym pod­ję­cie przez nich trudu przy­sto­so­wy­wa­nia ziemi do uprawy, czego nie czy­nili wcze­śniej ani najem­nicy w Jame­stown, ani Hisz­pa­nie czy Fran­cuzi. Jak pisze histo­ryk, „Złoto, han­del i uprawa roli to trzy etapy histo­rii, a naj­więk­szy z nich sta­nowi uprawa roli, bo zasad­ni­czo ozna­cza trwa­łość”².

Miesz­kań­ców Ply­mo­uth w żad­nym momen­cie nie było wię­cej niż sie­dem tysięcy i Wędrowcy zapewne popa­dliby w zapo­mnie­nie, gdyby nie wielka imi­gra­cja pury­tań­ska, która roz­po­częła się w 1630 r. Bez­po­śred­nim impul­sem do niej były angiel­skie spory reli­gijne. Pury­ta­nie byli prze­ko­nani, że Refor­ma­cja nie została prze­pro­wa­dzona wystar­cza­jąco kon­se­kwent­nie i, podob­nie jak sepa­ra­ty­ści, dążyli do oczysz­cze­nia chrze­ści­jań­stwa z nie­bi­blij­nych nale­cia­ło­ści, ale w prze­ci­wień­stwie do nich nie dążyli do sepa­ra­cji od Kościoła Anglii, lecz do zre­for­mo­wa­nia go. Z tego powodu wła­dze odbie­rały ich dzia­łal­ność w kate­go­riach poli­tycz­nych, co skut­ko­wało prze­śla­do­wa­niami pury­ta­nów, a w kon­se­kwen­cji pod­ję­ciem przez nich decy­zji o opusz­cze­niu wyspy.

Pury­ta­nie sta­no­wili naj­licz­niej­szą, naj­le­piej wykształ­coną i naj­wszech­stron­niej przy­go­to­waną grupę migra­cyjną całego okresu kolo­nial­nego. Przed ich przy­by­ciem do Ame­ryki dotarły statki z pio­nie­rami, któ­rzy przy­wieźli zwie­rzęta hodow­lane, zasiali kuku­ry­dzę i wybu­do­wali pierw­sze domo­stwa. Następ­nie w marcu 1630 r., wypły­nęła z Anglii wyprawa, na którą skła­dało się pięt­na­ście stat­ków z ponad tysią­cem pury­ta­nów, któ­rzy zało­żyli kolo­nię Zatoki Mas­sa­chu­setts, Mas­sa­chu­setts Bay Colony. W trak­cie rejsu przy­wódca wyprawy John Win­th­rop wygło­sił fun­da­men­talne kaza­nie _A Modell of Chri­stian Cha­rity_, które wyra­ziło i utrwa­liło duchowe prze­sła­nie powsta­ją­cej w Ame­ryce Nowej Anglii.

Ogó­łem w trak­cie Wiel­kiej Migra­cji z lat 1630–1643 do Nowej Anglii udało się ok. 20 tys. pury­ta­nów. Wśród kolo­ni­stów pury­tań­skich znaj­do­wało się ponad stu absol­wen­tów Oks­fordu i Cam­bridge, w tym pięć­dzie­się­ciu dok­to­rów i sze­ściu wykła­dow­ców, któ­rzy doce­niali zna­cze­nie zarówno samej wie­dzy, jak i instruk­tażu reli­gij­nego. W efek­cie już w 1636 r. powstał New Col­lege, prze­mia­no­wany dwa lata póź­niej na Harvard Col­lege w uzna­niu zasług Johna Harvarda (1607‒1638), który prze­ka­zał nowej insty­tu­cji połowę swego znacz­nego majątku i biblio­tekę. W pierw­szym roku ist­nie­nia uczel­nia miała tylko jed­nego wykła­dowcę i dzie­wię­ciu stu­den­tów, ale szybko się roz­wi­jała, a warun­kiem przy­ję­cia na stu­dia była umie­jęt­ność posłu­gi­wa­nia się łaciną w piśmie i mowie, a także zna­jo­mość gra­ma­tyki grec­kiej. Nato­miast nazwa Harvard Uni­ver­sity poja­wiła się dopiero w 1780 r., gdyż w Wiel­kiej Bry­ta­nii okre­śle­nie takie było wów­czas zare­zer­wo­wane dla Oks­fordu i Cam­bridge.

Pury­ta­nie przy­by­wali do Ame­ryki z celem stwo­rze­nia ide­al­nej spo­łecz­no­ści reli­gij­nej, goto­wej na przy­ję­cie Syna Bożego, gdy ten ponow­nie zstąpi na Zie­mię. Zara­zem jed­nak Ame­ryka ofe­ro­wała wiele moż­li­wo­ści wzbo­ga­ca­nia się, a suk­ces finan­sowy trak­to­wano jako prze­jaw łaski Boga. W rezul­ta­cie, wbrew nadzie­jom pierw­szego poko­le­nia kolo­ni­stów, reli­gij­ność ich potom­ków szybko malała, nawet jeśli prze­strze­gali pod­sta­wo­wych naka­zów wiary. Coraz mniej miesz­kań­ców kolo­nii wypeł­niało powin­ność dozna­nia doj­ścia do Chry­stusa, co okre­ślano mia­nem kon­wer­sji i co było wymo­giem uzy­ska­nia peł­nego człon­ko­stwa Kościoła oraz dopusz­cze­nia do komu­nii. Coraz wię­cej kolo­ni­stów chciało nato­miast „jedy­nie łowić ryby”, czyli zająć się osią­ga­niem dobro­bytu.

Zacho­wy­wano jed­nak sztywne normy zewnętrzne. W nie­dzielę nie wolno było podró­żo­wać, cho­dzić po ulicy bez waż­nego powodu ani nawet goto­wać, sprzą­tać czy słać łóżek, a doko­nany w nie­dzielę rabu­nek karano dodat­kowo odcię­ciem ucha. Nato­miast współ­cze­sne wyobra­że­nie o życiu w kolo­nii pury­tań­skiej zostało w dużej mie­rze ukształ­to­wane przez powieść _Szkar­łatna litera_ Natha­niela Haw­thorne’a (1804‒1864) z 1850 r. Pisarz nie miał jed­nak dostępu do wielu mate­ria­łów z epoki i jego opisy tylko w czę­ści odpo­wia­dają temu, co obec­nie wiemy o spo­łecz­no­ści pury­tań­skiej.

Rów­no­le­gle z nor­mami reli­gij­nymi zaczęły się poja­wiać pod­sta­wowe normy prawne. W stycz­niu 1639 r. osada Con­nec­ti­cut przy­jęła _Fun­da­men­tal Orders_ (Roz­po­rzą­dze­nia pod­sta­wowe), powszech­nie uwa­żane za pierw­szy na kon­ty­nen­cie ame­ry­kań­skim doku­ment mający cechy kon­sty­tu­cji. Składa się on z jede­na­stu roz­dzia­łów, okre­śla­ją­cych funk­cjo­no­wa­nie władz kolo­nii, w tym spo­sób ich wyboru, a także reguły nakła­da­nia podatku. Pół roku póź­niej bar­dzo zbli­żony doku­ment został przy­jęty przez osadę New Haven jako _Fun­da­men­tal Agre­ement_, a kolejne ure­gu­lo­wa­nie kon­sty­tu­cyjne, _Body of Liber­ties_ (Zwód swo­bód), przy­jęła w 1641 r. kolo­nia Mas­sa­chu­setts. Doku­menty takie powsta­wały stop­niowo i w kolej­nych kolo­niach, przy czym nie­mal wszyst­kie z nich okre­ślały też reli­gię obo­wią­zu­jącą na danym obsza­rze.

Choć z obu stron docho­dziło do poje­dyn­czych aktów agre­sji, rela­cje pierw­szych osad­ni­ków z India­nami ukła­dały się dobrze, przy­naj­mniej do lat 70. XVII w., gdy doszło do wojny króla Filipa. Pod­sta­wo­wym pro­ble­mem we wza­jem­nych rela­cjach był sto­su­nek do ziemi. India­nie nie znali poję­cia wła­sno­ści indy­wi­du­al­nej, a ple­miona uzgad­niały upraw­nie­nia do polo­wa­nia na okre­ślo­nym obsza­rze. India­nie rów­nież rozu­mieli poro­zu­mie­nia zawie­rane z bia­łymi jako uzna­nie ich prawa do korzy­sta­nia z ziemi. Osad­nicy nato­miast przy­wieźli ze sobą normy euro­pej­skie i w prze­ko­na­niu, że kupują prawo wła­sno­ści do ziemi, gro­dzili pozy­skane tereny i zaka­zy­wali innym wstępu na nie, co pro­wa­dziło do kon­flik­tów. Biali nie chcieli też rozu­mieć, że myśliwy potrze­bo­wał śred­nio dwa­dzie­ścia razy więk­szego obszaru niż rol­nik i nie akcep­to­wali pozo­sta­wia­nia dużych tere­nów w wła­da­niu Indian.

W inny spo­sób powstała nato­miast kolejna kolo­nia, Pen­syl­wa­nia. Jej zało­ży­cie­lem był Wil­liam Penn (1644‒1718), któ­rego karierę w Anglii zatrzy­mało przy­łą­cze­nie się do Reli­gij­nego Towa­rzy­stwa Przy­ja­ciół, czyli kwa­krów. Była to powstała w poło­wie XVII w. sekta pro­te­stancka, która cha­rak­te­ry­zo­wała się pełną tole­ran­cją, uzna­wała rów­no­upraw­nie­nie wszyst­kich wyznaw­ców bez względu na płeć i nie akcep­to­wała form wywyż­sza­ją­cych kogo­kol­wiek. Kwa­krzy odma­wiali posłu­gi­wa­nia się wyma­ga­nymi for­mami zwra­ca­nia się do króla czy ary­sto­kra­tów, uży­wali jedy­nie zwrotu „przy­ja­cielu” i nie uzna­wali hie­rar­chii kościel­nej. Nie było też kazno­dzie­jów, gdyż każdy, i każda, jest „oświe­cany świę­tym Świa­tłem Chry­stusa” i może zabie­rać głos w trak­cie spo­tkań reli­gij­nych. Z powodu takich prze­ko­nań byli prze­śla­do­wani zarówno przez wła­dze świec­kie, jak i duchowne, a wię­ziono ich także za odmowę nosze­nia broni.

Król Karol II nadał Pen­nowi ogromny obszar w Ame­ryce Pół­noc­nej jako zwrot długu zacią­gnię­tego wcze­śniej przez Koronę, co ten wyko­rzy­stał w 1682 r. dla zało­że­nie kolo­nii nazwa­nej Pen­n­sy­lva­nia, las Penna. Miała ona sta­no­wić „święty eks­pe­ry­ment”, w któ­rym dopusz­cza się pełną tole­ran­cję reli­gijną i prak­ty­kuje rów­ność wszyst­kich ludzi. Do Pen­syl­wa­nii zaczęli przy­by­wać nie tylko kwa­krzy z Anglii, lecz także prze­śla­do­wani człon­ko­wie grup reli­gij­nych z obsza­rów nie­miec­ko­ję­zycz­nych, w tym ist­nie­jący po dziś dzień ami­sze i men­no­nici.

Poza gwa­ran­cją wol­no­ści wyzna­nia dodat­ko­wym argu­men­tem prze­ma­wia­ją­cym za osie­dla­niem się w Pen­syl­wa­nii była dostęp­ność bar­dzo żyznej i taniej ziemi, dzięki któ­rej kolo­nia stała się zbo­żo­wym zagłę­biem Ame­ryki, eks­por­tu­ją­cym znaczne nad­wyżki plo­nów do Europy. Kolo­nia nie miała nato­miast dostępu do morza i chcąc wysy­łać plony, musiała korzy­stać z por­tów leżą­cych na tere­nie kolo­nii Dela­ware, a także kolo­nii Nowa Nider­lan­dia, powsta­łej wokół poło­żo­nej na wyspie Man­hat­tan osady Nowy Amster­dam. Jego zało­ży­cie­lem i pierw­szym wła­ści­cie­lem była Holen­der­ska Kom­pa­nia Zachod­nio­in­dyj­ska. Holen­drzy usta­no­wili na połu­dniu Man­hat­tanu fort obronny, a bieg ota­cza­ją­cej go pali­sady prze­trwał w postaci pół­ko­li­stej ulicy Wall Street. Nato­miast w 1664 r. Karol II wysłał cztery fre­gaty i Anglicy bez walki ode­brali Holen­drom Nową Nider­lan­dię. Król prze­ka­zał te zie­mie swemu bratu, czyli księ­ciu Yorku, po czym zarówno mia­sto, jak i cała kolo­nia zostały prze­mia­no­wane na New York.

Bar­dziej na połu­dnie powstała kolo­nia Caro­line, z któ­rej wykształ­ciły się Karo­lina Pół­nocna i Karo­lina Połu­dniowa. Na uwagę zasłu­guje też tryb powsta­nia kolo­nii Geo­r­gia w 1732 r. Sta­no­wiła ona przed­się­wzię­cie dobro­czynne, finan­so­wane przez rząd bry­tyj­ski z zamia­rem prze­wie­zie­nia do Ame­ryki moż­li­wie wielu lon­dyń­skich bie­da­ków i żebra­ków. Część kolo­ni­stów sta­no­wili też dłuż­nicy, ofiary obo­wią­zu­ją­cego wów­czas sys­temu wię­zie­nia za długi, któ­rzy mieli zaro­bio­nymi kwo­tami spła­cać długi. W Anglii tego okresu ska­zany dłuż­nik tra­fiał do aresztu, w któ­rym musiał prze­by­wać do spłaty zadłu­że­nia, co jed­nak było nie­mal nie­moż­liwe przy pozba­wie­niu go wol­no­ści.

W latach 30. XVIII w. na wybrzeżu Atlan­tyku funk­cjo­no­wało wszyst­kie trzy­na­ście kolo­nii, które utwo­rzyły póź­niej Stany Zjed­no­czone. Nato­miast w całej Ame­ryce Pół­noc­nej ist­niało łącz­nie ponad 20 bry­tyj­skich osad i kolo­nii kon­ty­nen­tal­nych, z któ­rych kilka weszło następ­nie w skład Kanady, oraz kil­ka­na­ście kolo­nii poło­żo­nych na wyspach Morza Kara­ib­skiego. Miesz­kańcy wszyst­kich kolo­nii byli jak na ówcze­sne sto­sunki dobrze sytu­owani. Na euro­pej­skich podróż­ni­kach szcze­gólne wra­że­nie czy­nił fakt codzien­nego poda­wa­nia do stołu róż­nych gatun­ków mięsa, co wyni­kało z dużej liczby zwie­rzyny żyją­cej w prze­past­nych lasach ówcze­snej Ame­ryki.

Gospo­darka poszcze­gól­nych kolo­nii oparta była na okre­ślo­nym pro­duk­cie. Naj­bar­dziej na pół­noc leżały kolo­nie Nowej Anglii czyli: Mas­sa­chu­setts, Con­nec­ti­cut, New Hamp­shire, Rhode Island wraz z Pro­vi­dence oraz Ply­mo­uth do czasu wchło­nię­cia jej przez Mas­sa­chu­setts w 1691 r. Głów­nym źró­dłem utrzy­ma­nia tam były przede wszyst­kim połów i eks­port dor­sza oraz dostar­cza­nie drewna do budowy stat­ków. Leżące na połu­dnie od niej tzw. kolo­nie środ­kowe, czyli Pen­syl­wa­nia wraz _quasi_-auto­no­micz­nym Dela­ware, Nowy Jork oraz New Jer­sey utrzy­my­wały się z uprawy psze­nicy oraz innych zbóż. Dalej na połu­dnie ulo­ko­wały się kolo­nie: Zatoki Che­sa­pe­ake, Wir­gi­nia i Mary­land, któ­rych funk­cjo­no­wa­nie opie­rało się na upra­wie i eks­por­cie tyto­niu. Nato­miast tzw. kolo­nie połu­dniowe, czyli Karo­lina Pół­nocna i Karo­lina Połu­dniowa oraz Geo­r­gia dość długo poszu­ki­wały swo­jej bazy eko­no­micz­nej, aż wresz­cie stał się nią ryż, nie mniej pożą­dany przy zaopa­try­wa­niu okrę­tów euro­pej­skich niż dorsz.

Przy­by­sze otrzy­my­wali nadział 20 ha ziemi, _headri­ght_, ale osad­nik, który otrzy­my­wał prawo do ziemi, musiał sam zna­leźć odpo­wia­da­jący mu teren, a następ­nie zago­spo­da­ro­wać go, co obej­mo­wało zarówno wykar­czo­wa­nie potęż­nych na ogół drzew, jak i zbu­do­wa­nie przy­naj­mniej domu z bier­wion. Konieczne było posia­da­nie takich umie­jęt­no­ści jak polo­wa­nie, łowie­nie ryb, sto­larka i wszel­kie prace w gospo­dar­stwie. Poszcze­gólne gospo­dar­stwa dzie­liła od sie­bie duża odle­głość i wszyst­kie prace trzeba było wyko­ny­wać samemu, z pomocą jedy­nie człon­ków wła­snej rodziny. Nie wszy­scy odnie­śli suk­ces, ale ci, któ­rzy prze­trwali, dali począ­tek pod­sta­wo­wej kon­cep­cji ame­ry­kań­skiego indy­wi­du­ali­zmu.

W odróż­nie­niu od sto­sun­ków ziem­skich w Euro­pie, wcho­dząc w posia­da­nie ziemi kolo­ni­sta sta­wał się jej peł­no­praw­nym wła­ści­cie­lem bez jakich­kol­wiek ogra­ni­czeń. Taka for­muła, okre­ślana ter­mi­nem _fee sim­ple_, sta­no­wiła pod­stawę wyjąt­kowo szyb­kiego roz­woju gospo­dar­czego Ame­ryki. Kolo­ni­sta otrzy­my­wał mają­tek, któ­rym mógł swo­bod­nie dys­po­no­wać, na przy­kład sprze­da­jąc zie­mię i inwe­stu­jąc środki w inne przed­się­wzię­cia. Pod­czas gdy w Euro­pie władca jedy­nie udo­stęp­niał teren wybra­nym pod­da­nym, a ci pusz­czali go w dzier­żawę, w Ame­ryce upra­wia­jący zie­mię był jej wła­ści­cie­lem, a jego praw nikt i nic nie ogra­ni­czało.

Stop­niowo wykształ­cał się też sys­tem zarzą­dza­nia kolo­nią, nie­mal iden­tyczny we wszyst­kich z nich. Kolo­nia mogła być wła­sno­ścią Korony albo spółki akcyj­nej lub kon­kret­nego ary­sto­kraty będą­cego bene­fi­cjen­tem nada­nia kró­lew­skiego. W każ­dym z tych przy­pad­ków w prak­tyce zarzą­dzał nią mia­no­wany przez wła­ści­ciela guber­na­tor, gdyż on sam nie widział powodu, by opusz­czać cywi­li­zo­wany Lon­dyn na rzecz dzi­kiej Ame­ryki. Obok guber­na­tora funk­cjo­no­wała też dwu­izbowa z reguły legi­sla­tura. Jej wyż­szą izbę, czyli Radę, powo­ły­wał guber­na­tor, nato­miast izba niż­sza, zwana naj­czę­ściej Zgro­ma­dze­niem, była wybie­rana przez kolo­ni­stów o okre­ślo­nym sta­tu­sie mająt­ko­wym, przy czym czynne prawo wybor­cze posia­dało od 50% do 80% bia­łych męż­czyzn, a na nie­któ­rych obsza­rach prak­tycz­nie wszy­scy. Dla porów­na­nia, w Wiel­kiej Bry­ta­nii odse­tek ten w poło­wie XVIII w. wyno­sił około 2%, a w żad­nym momen­cie nie prze­kro­czył 10%. Nie było odręb­nej wła­dzy sądow­ni­czej, a w poszcze­gól­nych kolo­niach ist­niały różne ciała wyda­jące orze­cze­nia w spra­wach kar­nych i cywil­nych, pod­le­ga­jące osta­tecz­nej decy­zji guber­na­tora.

Kolo­ni­ści, podob­nie jak wszy­scy w tym cza­sie, wie­rzyli w Boga i nie wyobra­żali sobie innej moż­li­wo­ści, ale w więk­szo­ści przy­pad­ków była to wiara powierz­chowna. Ide­ały pury­tań­skich osad­ni­ków odcho­dziły w nie­pa­mięć, choć pro­ces ten pró­bo­wał jesz­cze w latach 40. i 50. XVIII w. powstrzy­mać ruch ewan­ge­li­za­cyjny zwany Great Awa­ke­ning, Wiel­kim Prze­bu­dze­niem. Jego naj­bar­dziej zna­nymi posta­ciami byli Geo­rge Whi­te­field (1714‒1770) oraz Jona­than Edwards (1703‒1758).

Już jako mło­dzie­niec Edwards prze­ja­wiał wyjąt­kowe zdol­no­ści i z cza­sem zasłu­żył na miano „naj­wy­bit­niej­szego umy­słu, jaki naro­dził się w Ame­ryce”. Kwe­stią teo­lo­giczną, którą zain­te­re­so­wał się bar­dzo wcze­śnie, była kon­cep­cja pre­de­sty­na­cji, fun­da­men­talna dla kal­wi­ni­zmu, w tym i dla pury­ta­ni­zmu. Gło­siła ona, że Bóg zde­cy­do­wał o zba­wie­niu lub potę­pie­niu kon­kret­nego czło­wieka „na początku czasu”, a ludz­kie postę­po­wa­nie nie jest w sta­nie spo­wo­do­wać odmiany Boskiego wer­dyktu. Choć cno­tliwe życie nie zapew­niało samo z sie­bie zba­wie­nia, to mogło sta­no­wić znak Boskiej decy­zji, gdyż „święci”, czyli ci, któ­rych cze­kało zba­wie­nie, byli nie­zdolni do pro­wa­dze­nia grzesz­nego życia. W ten spo­sób czło­wiek sta­wał się sędzią wła­snego postę­po­wa­nia, ze stra­chem oce­nia­jąc naturę swo­ich uczyn­ków.

Nato­miast Edwards, Whi­te­field i zwią­zani z nimi kazno­dzieje pod­jęli sta­ra­nia o odro­dze­nie reli­gijne Ame­ryki, opie­ra­jąc się na zmo­dy­fi­ko­wa­nej kon­cep­cji pre­de­sty­na­cji. Według niej Bóg stwa­rza jedy­nie moż­li­wość doj­ścia do Niego, czyli kon­wer­sji, od czło­wieka zależy nato­miast, czy tę moż­li­wość zre­ali­zuje poprzez aktywną reli­gij­ność. Gdyby zaś czło­wiek pozo­stał na dro­dze grze­chu, wów­czas, jak gło­sił Edwards w swym naj­słyn­niej­szym kaza­niu _Sin­ners in the hands of an angry God_, „On zmiaż­dży was bez­li­to­śnie pod sto­pami; wyci­śnie waszą krew i sprawi, że się roz­pry­śnie i skropi jego szaty, bru­dząc je”. Efekty takich kazań gło­szo­nych w nie­wiel­kich pomiesz­cze­niach zbo­rów były osza­ła­mia­jące. Mno­żyły się przy­padki zbio­ro­wej histe­rii, a ofiarą roz­bu­dzo­nych emo­cji padł mię­dzy innymi wuj Edwardsa, powszech­nie sza­no­wany oby­wa­tel, który tar­gany oba­wami o stan wła­snej duszy pod­ciął sobie gar­dło. Osta­tecz­nie jed­nak zain­te­re­so­wa­nie ruchem Wiel­kiego Prze­bu­dze­nia prze­mi­nęło.

Oso­bi­sto­ścią współ­cze­sną Edward­sowi był Ben­ja­min Fran­klin (1706‒1790), naj­wszech­stron­niej­sza postać okresu kolo­nial­nej Ame­ryki i gło­si­ciel war­to­ści Oświe­ce­nia. O ile za Edward­sem szli przede wszyst­kim nie­wy­kształ­ceni kolo­ni­ści, o tyle Fran­klin fascy­no­wał elitę inte­lek­tu­alną kolo­nii, choć popu­lar­ność zyskał przede wszyst­kim za sprawą „Alma­na­chu pro­stego Ryszarda” (_Poor Richard’s Alma­nack_). Była to wyda­wana od 1732 r. w nakła­dzie ponad 10 tys. egzem­pla­rzy coroczna publi­ka­cja kalen­da­rzowa będąca zara­zem kom­pen­dium uży­tecz­nej wie­dzy, od kalen­da­rium faz Księ­życa po odle­gło­ści dro­gowe i zestaw porad medycz­nych.

Zdo­byta w ten spo­sób for­tuna pozwo­liła Fran­kli­nowi zająć się dzia­łal­no­ścią spo­łecz­nie uży­teczną (zre­for­mo­wał sys­tem pocz­towy kolo­nii i utwo­rzył stałą straż pożarną) i wyna­laz­kami (pio­ru­no­chron, instru­ment muzyczny znany jako har­mo­nijka wodna, wyjąt­kowo efek­tywny piec grzew­czy), a wresz­cie dzia­łal­no­ścią poli­tyczną, dzięki czemu ode­grał klu­czową rolę w pro­ce­sie powsta­wa­nia pań­stwa ame­ry­kań­skiego. Był zara­zem kla­sycz­nym przy­kła­dem _self-made mana_, osoby, która „sama sie­bie stwo­rzyła”, doszła do wszyst­kiego wła­snymi siłami, na wła­snym przy­kła­dzie uka­zu­jąc nie­ogra­ni­czone moż­li­wo­ści czło­wieka, któ­remu pozwala się na roz­wój.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Ter­min „kolo­nia”, _colony_, w odnie­sie­niu do Ame­ryki Pół­noc­nej odnosi się do roz­ro­śnię­tej tery­to­rial­nie osady, a jej zało­ży­ciele czy miesz­kańcy nie byli kolo­ni­za­to­rami, lecz kolo­ni­stami lub osad­ni­kami.

2. Char­les M. Andrews, _The Colo­nial Period of Ame­ri­can History_, Yale Uni­ver­sity Press, New Haven 1954, s. 49.

3. https://ame­ri­can­fo­un­ding.org/entries/act-i-tues­day-sep­tem­ber-6-1774/.

4. https://ava­lon.law.yale.edu/18th_century/letter_03.asp.

5. https://foun­ders.archi­ves.gov/docu­ments/Washing­ton/03-04-02-0009.

6. Za: Samuel Wil­lard Cromp­ton, _John Adams_, Chel­sea House, Phi­la­del­phia 2006, s. 53.

7. Page Smith, _A New Age Now Begins_, McGraw-Hill, New York 1976, s. 745.

8. https://foun­ders.archi­ves.gov/docu­ments/Washing­ton/03-07-02-0299.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: