Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia wewnętrzna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 grudnia 2021
Ebook
44,90 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Historia wewnętrzna - ebook

Książka, która zrewolucjonizowała myślenie o zdrowiu i pokazała, że jelita – jeden z naszych najważniejszych narządów – mają nieodparty urok i że można o nich mówić zrozumiale, obrazowo i niezwykle dowcipnie.

Przeczytaj książkę, na której punkcie oszalały miliony ludzi na całym świecie, a twoje postrzeganie własnego ciała zmieni się o 180 stopni. Giulia Enders potrafi jak nikt inny opowiadać o tym, co dzieje się w naszych jelitach i jak zachodzące tam procesy przekładają się na najróżniejsze, często zaskakujące, aspekty naszego życia, a świeżego spojrzenia młodej lekarki dopełniają przezabawne rysunki jej siostry Jill.

Odporność, waga ciała, podatność na alergie, poziom życiowej energii… To niesamowite, jak wiele zależy od naszych jelit! Zadbaj więc o ten cenny narząd, wprowadzając zawarte w książce wskazówki, a on z pewnością ci się odwdzięczy. Najpierw jednak poznaj jego piękną historię wewnętrzną.

Kategoria: Zdrowie i uroda
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8225-122-7
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MOWA

Moja mama uro­dziła mnie przez cesar­skie cię­cie i nie mogła kar­mić pier­sią. W efek­cie zosta­łam mode­lo­wym dziec­kiem XXI wieku z pro­ble­mami jeli­to­wymi. Gdy­bym wów­czas wie­działa na ten temat wię­cej, mogła­bym obsta­wiać zakłady odno­śnie do tego, jakie cho­roby dopadną mnie z cza­sem. Pierw­sza poja­wiła się nie­to­le­ran­cja lak­tozy. Ni­gdy się nie zasta­na­wia­łam, dla­czego od ukoń­cze­nia pią­tego roku życia nie mogłam pić mleka i dla­czego w pew­nym momen­cie uty­łam, a potem znowu schu­dłam. Póź­niej przez długi czas wszystko było w porządku, aż powstała „rana”.

Gdy mia­łam sie­dem­na­ście lat, na mojej pra­wej nodze ni z tego, ni z owego poja­wiła się nagle nie­duża ranka. Nie chciała się zagoić, dla­tego po mie­siącu poszłam do leka­rza. Pani dok­tor, nie mając poję­cia, co mi dolega, prze­pi­sała jakąś maść. Trzy tygo­dnie póź­niej w ranach mia­łam już całą nogę. Wkrótce były nimi zajęte obie nogi, ramiona i plecy, a przez jakiś czas także twarz. Na szczę­ście wszystko działo się zimą, dla­tego ludzie myśleli, że po pro­stu wysko­czyło mi „zimno” na war­gach, a na czole zro­biło się nie­wiel­kie otar­cie.

Żaden lekarz nie wie­dział, jak mi pomóc – obsta­wiano, że cier­pię na coś w rodzaju ato­po­wego zapa­le­nia skóry. Pytano mnie, czy nie jestem zestre­so­wana i czy nie mam zabu­rzeń psy­chicz­nych. Prze­pi­sany kor­ty­zon tro­chę mi pomógł, ale gdy tylko go odsta­wi­łam, wszystko zaczęło się od nowa. Przez cały rok latem i zimą nosi­łam raj­stopy, żeby rany nie sączyły się przez spodnie. W końcu wzię­łam się w garść i posta­no­wi­łam sama poszu­kać infor­ma­cji. Przy­pad­kiem natknę­łam się na opis cho­roby skóry mają­cej bar­dzo podobny prze­bieg do tego, czego ja doświad­cza­łam. Pewien męż­czy­zna zaczął na nią cier­pieć wkrótce po zakoń­cze­niu kura­cji anty­bio­ty­ko­wej. A prze­cież i ja bra­łam anty­bio­tyki nie­długo przed­tem, zanim poja­wiła się pierw­sza rana.

Od tego momentu prze­sta­łam postrze­gać swoje dole­gli­wo­ści jako cho­robę skórną. Zro­zu­mia­łam, że pro­blem tkwi w jeli­tach. Zre­zy­gno­wa­łam z nabiału, mocno ogra­ni­czy­łam spo­ży­cie glu­tenu, bra­łam roz­ma­ite pre­pa­raty zawie­ra­jące dobre bak­te­rie i ogól­nie zaczę­łam zdro­wiej się odży­wiać. To prawda, w tam­tym cza­sie prze­pro­wa­dza­łam na sobie roz­ma­ite dzi­waczne eks­pe­ry­menty… Gdy­bym była wów­czas cho­ciaż stu­dentką medy­cyny, nie zde­cy­do­wa­ła­bym się na połowę z nich. Kie­dyś, na przy­kład, przez wiele tygo­dni przedaw­ko­wy­wa­łam cynk, wsku­tek czego jesz­cze kilka mie­sięcy póź­niej mia­łam wyjąt­kowo wyostrzony węch.

Osta­tecz­nie za pomocą kilku spryt­nych sztu­czek udało mi się upo­rać z pro­ble­mami, co napa­wało mnie wielką dumą. Wtedy też na wła­snej skó­rze doświad­czy­łam, że wie­dza to potęga. W rezul­ta­cie pod­ję­łam stu­dia medyczne.

Tuż po ich roz­po­czę­ciu na jakiejś impre­zie usia­dłam obok chło­paka o naj­bar­dziej nie­przy­jem­nym zapa­chu z ust, z jakim kie­dy­kol­wiek się spo­tka­łam. Do tego był to zapach cał­kiem nie­ty­powy – nie taki dra­piący smro­dek jak u zestre­so­wa­nych star­szych panów ani słod­kawo-zgniły jak u roz­ma­itych cioć prze­sa­dza­ją­cych ze sło­dy­czami. Po chwili prze­sia­dłam się w inne miej­sce. Następ­nego dnia chło­pak już nie żył. Popeł­nił samo­bój­stwo. Myśl o tym nie dawała mi spo­koju. Czy to moż­liwe, że brzydki zapach był wyni­kiem cięż­kiej cho­roby jelit i czy takie scho­rze­nie mogło też wpły­wać na nastrój?

Minął tydzień, a ja zde­cy­do­wa­łam się poroz­ma­wiać o swo­ich przy­pusz­cze­niach z przy­ja­ciółką. Kilka mie­sięcy póź­niej kole­żanka zacho­ro­wała na bar­dzo ciężką „grypę jeli­tową”. Gdy spo­tka­ły­śmy się znowu, stwier­dziła, że w tym, co mówi­łam, jest być może głę­boki sens, bo sama dawno już nie czuła się tak źle, rów­nież pod wzglę­dem psy­chicz­nym. Posta­no­wi­łam więc wni­kli­wiej zająć się tym tema­tem. Odkry­łam, że ist­nieje oddzielna gałąź medy­cyny poświę­cona związ­kom pomię­dzy jeli­tami a mózgiem, która roz­wija się w bły­ska­wicz­nym tem­pie. Jesz­cze dzie­sięć lat temu było nie­wiele publi­ka­cji na ten temat, obec­nie są już setki arty­ku­łów nauko­wych poświę­co­nych tym zagad­nie­niom. Kwe­stia wpływu pracy jelit na nasze zdro­wie i dobre samo­po­czu­cie należy współ­cze­śnie do głów­nych przed­mio­tów zain­te­re­so­wa­nia naukow­ców. Znany ame­ry­kań­ski bio­che­mik Rob Kni­ght powie­dział w wywia­dzie dla „Nature”, że ten nurt badań jest co naj­mniej rów­nie obie­cu­jący, jak bada­nia komó­rek macie­rzy­stych. I tak tra­fi­łam na temat, który z dnia na dzień wydaje mi się coraz bar­dziej fascy­nu­jący.

Pod­czas stu­diów spo­strze­głam, że w medy­cy­nie wciąż trak­tuje się to zagad­nie­nie po maco­szemu. A prze­cież jelita są naprawdę wyjąt­ko­wym narzą­dem. Odpo­wia­dają dwie trze­cie naszej odpor­no­ści. One wła­śnie, pobraw­szy ener­gię z bułeczki albo z kotleta sojo­wego, wytwa­rzają ponad 20 wła­snych hor­mo­nów. Tym­cza­sem stu­denci medy­cyny nie dowia­dują się zbyt wiele na ten temat. Na odby­wa­ją­cym się w Lizbo­nie kon­gre­sie pod tytu­łem Micro­biome and Health (Bak­te­rie jeli­towe a zdro­wie), w któ­rym bra­łam udział w maju 2013 roku, poja­wili się nie­liczni zain­te­re­so­wani. Mniej wię­cej połowę uczest­ni­ków sta­no­wili przed­sta­wi­ciele insty­tu­cji, które mogły sobie pozwo­lić, by być na „pierw­szej linii frontu”, takich jak Harvard, Yale, Oks­ford czy EMBL Heidel­berg.

Cza­sem prze­ra­że­niem napawa mnie myśl, że naukowcy za zamknię­tymi drzwiami dys­ku­tują o waż­nych odkry­ciach, a zwy­kli zja­da­cze chleba tkwią w cał­ko­wi­tej nie­wie­dzy. Na pewno w wielu wypad­kach typowa dla nauki ostroż­ność jest lep­sza niż pochopne wygła­sza­nie auto­ry­ta­tyw­nych sądów, ale stały lęk przed dzie­le­niem się infor­ma­cjami może też pogrze­bać szanse na zdrowe życie wielu ludzi. W świe­cie nauki uznaje się już obec­nie za pew­nik, że w jeli­tach osób z okre­ślo­nymi kło­po­tami tra­wien­nymi wystę­pują zabu­rze­nia neu­ro­lo­giczne. Jelita tych cho­rych za pomocą wysy­ła­nych przez sie­bie sygna­łów pobu­dzają rejony mózgu odpo­wie­dzialne za powsta­wa­nie poczu­cia winy. W efek­cie cho­rzy mają wyrzuty sumie­nia, choć nie zro­bili nic złego. Pacjenci czują się fatal­nie i nie wie­dzą, czemu tak się dzieje. Jeśli za radą leka­rza tra­fią na lecze­nie psy­chia­tryczne, przy­nie­sie to wię­cej szkody niż pożytku! To tylko jeden z dowo­dów na to, że infor­ma­cje o nie­któ­rych usta­le­niach nauko­wych powinny szyb­ciej znaj­do­wać się w powszech­nym obiegu!

I taki wła­śnie cel przy­świe­cał mi pod­czas pisa­nia niniej­szej książki: chcia­łam przy­stęp­nie przed­sta­wić wie­dzę na kon­kretny temat i upo­wszech­nić to, o czym naukowcy piszą w spe­cja­li­stycz­nych arty­ku­łach i o czym roz­pra­wiają na kon­gre­sach, pod­czas gdy całe rze­sze ludzi bez­sku­tecz­nie poszu­kują odpo­wie­dzi na swe pyta­nia. Rozu­miem roz­cza­ro­wa­nie medy­cyną i leka­rzami, jakie odczuwa wielu pacjen­tów cier­pią­cych na przy­kre cho­roby. Nie pro­po­nuję tu żad­nego pana­ceum. Nie twier­dzę, że zdrowe jelita uchro­nią nas przed każdą cho­robą świata. Mogę jed­nak wyja­śnić, co się dzieje w naszych jeli­tach, co nowego ma na ten temat do powie­dze­nia nauka i jak możemy wyko­rzy­stać tę wie­dzę, by na co dzień żyło nam się lepiej.

Stu­dia medyczne i moje powin­no­ści dok­to­rantki pra­cu­ją­cej w zakła­dzie mikro­bio­lo­gii lekar­skiej pomo­gły mi oce­nić i upo­rząd­ko­wać wie­dzę na ten temat. Oso­bi­ste doświad­cze­nia uła­twiają mi przy­bli­ża­nie jej innym. I wresz­cie dzięki pomocy mojej sio­stry nie gubię się w dygre­sjach: jeśli pod­czas odczy­ty­wa­nia na głos goto­wego frag­mentu zba­czam z tematu, Jill patrzy na mnie wymow­nie i mówi: „Wiesz co, może spró­buj jesz­cze raz”.1. JELITO W ROLI GŁÓW­NEJ

1

Jelito w roli głów­nej

Świat przed­sta­wia się o wiele zabaw­niej, gdy zauwa­żamy nie tylko to, co widać na pierw­szy rzut oka – ale i całą resztę. Dopiero wtedy drzewo nie wydaje nam się łyżką. W zasa­dzie wła­śnie taki kształt postrze­gamy, patrząc na pro­sty pień i owalną koronę drzewa. Oko, widząc taki kon­tur, pod­po­wiada nam: „łyżka”. Pod zie­mią znaj­duje się jed­nak co naj­mniej tyle samo korzeni, co gałęzi w górze. Bar­dziej zasadne byłoby w tej sytu­acji porów­na­nie do han­tli, ale ono pra­wie ni­gdy się nie poja­wia. Więk­szość danych mózg otrzy­muje od oczu. Nawet w książ­kach wyjąt­kowo rzadko można zoba­czyć ilu­stra­cje przed­sta­wiające drzewo w cało­ści. Nic więc dziw­nego, że pod­czas prze­jażdżki przez las mózg postrzega kolejno „łyżkę, łyżkę, łyżkę i łyżkę”.

Jeśli idziemy przez życie, kie­ru­jąc się zasadą „łyż­ko­wa­to­ści”, nie zauwa­żamy mnó­stwa fan­ta­stycz­nych rze­czy. Pod naszą skórą nie­ustan­nie coś się dzieje: coś pły­nie, tło­czy, zasysa, miaż­dży, pęka, napra­wia się i two­rzy na nowo. Cały zespół wysoko wyspe­cja­li­zo­wa­nych narzą­dów pra­cuje tak wydaj­nie, że prze­ciętny doro­sły czło­wiek zużywa przez godzinę tyle ener­gii, co stu­wa­towa żarówka. W każ­dej sekun­dzie nasze nerki z nie­zwy­kłą pre­cy­zją fil­trują krew – znacz­nie dokład­niej, niż dzieje się to na przy­kład w fil­trze do kawy. Co ważne, w więk­szo­ści przy­pad­ków robią to spraw­nie przez całe życie. Nasze płuca są skon­stru­owane tak spryt­nie, że ener­gię zuży­wamy wła­ści­wie tylko pod­czas wde­chu – wydy­cha­nie powie­trza nastę­puje samo­ist­nie. Gdy­by­śmy byli prze­zro­czy­ści, zoba­czy­li­by­śmy, jakie są piękne: jak duży nakrę­cany samo­cho­dzik, tyle że miękki i gąb­cza­sty. Kiedy pogrą­żamy się w smęt­nych roz­my­śla­niach pod hasłem „Nikt mnie nie lubi”, nasze serce, które po raz sie­dem­na­sto­ty­sięczny podej­muje swą dwu­dzie­stocz­te­ro­go­dzinną zmianę, ma pełne prawo czuć się takim podej­ściem dotknięte.

Gdy­by­śmy mieli wgląd w coś wię­cej niż tylko w to, co widoczne gołym okiem, zoba­czy­li­by­śmy, jak zlepki komó­rek w brzu­chu prze­kształ­cają się w czło­wieka. Od razu zro­zu­mie­li­by­śmy, że – mówiąc w uprosz­cze­niu – roz­wi­jamy się z trzech „rurek”.

Pierw­sza rurka prze­biega przez całe ciało, two­rząc w środku węze­łek. To nasz układ naczyń krwio­no­śnych, z któ­rego wykształca się serce jako węzeł cen­tralny. Druga rurka roz­wija się nie­mal rów­no­le­gle na naszych ple­cach i wytwa­rza pęche­rzyk, który wędruje na samą górę ciała i tam już zostaje. To układ ner­wowy w rdze­niu krę­go­wym, z któ­rego roz­wija się mózg i wyra­stają nerwy się­ga­jące do wszyst­kich zakąt­ków orga­ni­zmu. Trze­cia rurka bie­gnie z góry na dół. To przy­szły układ pokar­mowy.

Ta trze­cia rurka zaj­muje się „meblo­wa­niem” naszego wnę­trza. Pącz­kuje, coraz bar­dziej roz­py­cha­jąc się w lewo i w prawo. Pączki z cza­sem roz­winą się w płuca. Tro­chę niżej rurka wyskle­pia się ku górze, two­rząc wątrobę. To z niej powsta­nie też pęche­rzyk żół­ciowy i trzustka. Stop­niowo rurka staje się coraz bar­dziej skom­pli­ko­waną kon­struk­cją. Uczest­ni­czy w zło­żo­nych „pra­cach budow­la­nych” jamy ust­nej, two­rzy prze­łyk, zdolny do praw­dzi­wie akro­ba­tycz­nych ewo­lu­cji, i wykształca nie­wielki wore­czek żołąd­kowy, słu­żący do maga­zy­no­wa­nia przez kilka godzin poży­wie­nia. I wresz­cie, na zakoń­cze­nie, z rurki powstaje praw­dziwy maj­stersz­tyk, a mia­no­wi­cie jelita.

Maj­stersz­tyki wień­czące pracę pozo­sta­łych dwóch rurek – serce i mózg – cie­szą się wiel­kim sza­cun­kiem. Serce jest oczy­wi­ście nie­zbędne do życia, bo pom­puje krew, mózg podzi­wia się za to, że w każ­dej sekun­dzie wytwa­rza zdu­mie­wa­jące myśli i obrazy. Tym­cza­sem jelito, zda­niem więk­szo­ści z nas, przy­daje się naj­wy­żej pod­czas posia­dó­wek na sede­sie. Przez resztę czasu zapewne po pro­stu wisi sobie swo­bod­nie w brzu­chu, z rzadka wyda­jąc jakieś odgłosy. Poza tym nie wyróż­nia się niczym szcze­gól­nym. Powie­dzieć, że nie doce­niamy naszych jelit, to za mało – prawdę mówiąc, czę­sto się ich wręcz wsty­dzimy. Wszystko, co się z nimi wiąże, jest dla nas krę­pu­jące, bo prze­cież czło­nek elit nie ma jelit!

I wła­śnie takie podej­ście ma zmie­nić niniej­sza książka. Spró­bu­jemy wraz z Jill doko­nać tego, co dzięki książ­kom jest moż­liwe, i zro­bić poważną kon­ku­ren­cję dla tego, co widać gołym okiem. Bo drzewa to wcale nie łyżki! A jelita to elita!Jak się robi kupę – …i czemu warto o to pytać?

Pew­nego dnia mój współ­lo­ka­tor, wszedł­szy do kuchni, powie­dział: „Giu­lia, ty prze­cież stu­diu­jesz medy­cynę – jak to wła­ści­wie jest z tym robie­niem kupy?”. Zapewne nie byłoby to naj­lep­sze zda­nie roz­po­czy­na­jące moją ewen­tu­alną auto­bio­gra­fię, ale to pyta­nie naprawdę sporo zmie­niło w moim życiu. Poszłam do swo­jego pokoju, zasia­dłam na pod­ło­dze i prze­ko­pa­łam się przez trzy różne książki. Gdy wresz­cie zna­la­złam odpo­wiedź, czu­łam się zszo­ko­wana. Ni­gdy bym nie pomy­ślała, że ta zwy­czajna czyn­ność jest tak inte­li­gent­nie pomy­ślana.

W ludz­kim orga­ni­zmie wyda­la­nie jest praw­dzi­wie mistrzow­skim osią­gnię­ciem: dwa układy ner­wowe współ­pra­cują sumien­nie ze sobą, byśmy mogli dys­kret­nie i higie­nicz­nie pozby­wać się naszych śmieci. Chyba żadne inne zwie­rzę nie zała­twia się tak czy­sto i porząd­nie jak my. Nasz orga­nizm wykształ­cił w tym celu mnó­stwo pomy­sło­wych urzą­dzeń i opra­co­wał sporo sztu­czek. Zacznijmy może od tego, jak prze­myśl­nymi mecha­ni­zmami zamy­ka­nia dys­po­nu­jemy. Zde­cy­do­wana więk­szość z nas wie wyłącz­nie o ist­nie­niu zewnętrz­nego zwie­ra­cza, dają­cego się świa­do­mie zaci­skać i roz­luź­niać. Jest też jed­nak i drugi, bar­dzo podobny mię­sień, zlo­ka­li­zo­wany kilka cen­ty­me­trów głę­biej, któ­rym nie jeste­śmy w sta­nie nijak ste­ro­wać.

Każdy z tych mię­śni repre­zen­tuje inte­resy innego układu ner­wo­wego. Zwie­racz zewnętrzny to lojalny współ­pra­cow­nik naszej świa­do­mo­ści. Gdy mózg docho­dzi do wnio­sku, że nie pora na korzy­sta­nie z toa­lety, zwie­racz zewnętrzny dosto­so­wuje się posłusz­nie i zaci­ska tak mocno, jak tylko może. Zwie­racz wewnętrzny zaś uczest­ni­czy w pro­ce­sach zacho­dzą­cych w orga­ni­zmie bez udziału świa­do­mo­ści. Nie bie­rze pod uwagę tego, że cio­cia Bożenka uznaje pusz­cza­nie bąków za nie­sto­sowne. Inte­re­suje go wyłącz­nie to, by w naszych wnętrz­no­ściach wszystko prze­bie­gało jak należy. Mamy ochotę puścić bąka? Zwie­racz wewnętrzny pra­gnie, by żyło nam się jak naj­lżej. Gdyby to od niego zale­żało, rów­nież cio­cia Bożenka czę­ściej mogłaby sobie pofol­go­wać. Naj­waż­niej­sze, żeby w środku działo się dobrze i by nic nam nie doku­czało.

Oby­dwa zwie­ra­cze odbytu muszą ze sobą ści­śle współ­pra­co­wać. Gdy nie­stra­wione resztki jedze­nia docie­rają do poziomu zwie­ra­cza wewnętrz­nego, ten auto­ma­tycz­nie się otwiera. Nie prze­pusz­cza jed­nak wszyst­kiego od razu do swo­jego zewnętrz­nego kolegi, tylko na począ­tek wypusz­cza swo­isty „balon próbny”. W prze­strzeni pomię­dzy zwie­ra­czami znaj­duje się mnó­stwo komó­rek recep­to­ro­wych. Badają one dostar­czony pro­dukt, okre­śla­jąc, czy ma postać stałą czy gazową, a rezul­tat swo­jej ana­lizy wysy­łają do cen­trali, czyli mózgu. W tym momen­cie mózg podej­muje decy­zję, na przy­kład: „Trzeba zaraz iść do łazienki!”… A może wystar­czy tylko puścić bąka? Robi wów­czas to, co w swo­jej „świa­do­mej świa­do­mo­ści” tak dobrze potrafi – dosto­so­wuje nasze dzia­ła­nie do wymo­gów świata zewnętrz­nego. W tym celu zbiera infor­ma­cje od oczu i uszu i włą­cza funk­cję „Porów­naj z dotych­cza­so­wymi doświad­cze­niami”. W ten spo­sób mózg bły­ska­wicz­nie for­mu­łuje pierw­szą ocenę, którą odsyła z powro­tem do zwie­ra­cza zewnętrz­nego: „Hej, rozej­rza­łem się, sie­dzimy wła­śnie u cioci Bożenki w salo­nie – bąk od biedy ujdzie, jeśli dasz radę puścić go cicho i dys­kret­nie. Dal­sze kroki raczej nie­wska­zane”.

Zewnętrzny zwie­racz wyka­zuje zro­zu­mie­nie dla trud­nej sytu­acji i w swo­jej lojal­no­ści z całej siły się zaci­ska. Wów­czas sygnał odbiera także zwie­racz wewnętrzny, który do decy­zji pod­ję­tej przez kolegę pod­cho­dzi z respek­tem. Oba mię­śnie sprzy­mie­rzają się i nie­stra­wione resztki pokarmu usta­wiają w kolejce. Wia­domo, resztki kie­dyś będą musiały się wydo­stać na zewnątrz, ale nie­ko­niecz­nie tu i teraz. Za jakiś czas zwie­racz wewnętrzny pośle po pro­stu kolejny „balon próbny”. Jeśli zdą­ży­li­śmy już wró­cić do domu – hulaj dusza!

Nasz wewnętrzny zwie­racz to solidny gość i poważ­nie trak­tuje swoją pracę. Hoł­duje zasa­dzie: niech wycho­dzi, co ma wyjść. I tyle, nie należy się nad tym dłu­żej zasta­na­wiać. Zwie­racz zewnętrzny zaś wciąż musi mie­rzyć się ze skom­pli­ko­wa­nym świa­tem: teo­re­tycz­nie można by prze­cież sko­rzy­stać z cudzej ubi­ka­cji, ale może lepiej nie? Prze­cież chyba znamy się już na tyle dobrze, że bąk nie będzie jakąś straszną gafą – ale czy koniecz­nie wła­śnie ja muszę prze­ła­my­wać takie tabu? Jeśli teraz nie pójdę do toa­lety, kolejna oka­zja nada­rzy się dopiero wie­czo­rem, a to może ozna­czać nie­przy­jem­no­ści w ciągu dnia!

Powyż­sze „dywa­ga­cje zwie­ra­czy” na pierw­szy rzut oka nie zasłu­gują na Nobla, ale w grun­cie rze­czy to pod­sta­wowe kwe­stie, które defi­niują nasze czło­wie­czeń­stwo: z jed­nej strony, na ile ważny jest dla nas wewnętrzny świat fizjo­lo­giczny, a z dru­giej strony – na jakie kom­pro­misy jeste­śmy gotowi pójść, by dobrze wypaść w oczach innych. Jeden będzie dokła­dał wszel­kich sta­rań, by powstrzy­mać paskud­nie drę­czące wia­try, a potem w domo­wym zaci­szu męczył się z bólem brzu­cha. Drugi przy rodzin­nym obie­dzie poprosi bab­cię, by lekko pocią­gnęła go za palu­szek, i na ten „sygnał” roz­pocz­nie dono­śną kano­nadę gwoli roz­ba­wie­nia krew­nych. Wydaje się, że na dłuż­szą metę naj­le­piej byłoby zająć pośred­nie sta­no­wi­sko.

Jeśli przez dłuż­szy czas wie­lo­krot­nie odma­wiamy sobie prawa do sko­rzy­sta­nia z toa­lety, choć bar­dzo tego potrze­bu­jemy, nasz zwie­racz wewnętrzny zostaje ster­ro­ry­zo­wany, pod­dany reżi­mowi suro­wej „reedu­ka­cji”. Ota­cza­jąca go musku­la­tura i on sam są tak czę­sto upo­mi­nane i kar­cone przez zwie­racz zewnętrzny, że cał­kiem tracą ducha. A gdy komu­ni­ka­cja pomię­dzy oby­dwoma zwie­raczami zamiera, nie­rzadko poja­wiają się zapar­cia.

Podobna sytu­acja może wystą­pić u kobiet po uro­dze­niu dziecka, nawet jeśli świa­do­mie nie powstrzy­my­wały się od korzy­sta­nia z toa­lety. A wszystko dla­tego, że pod­czas porodu pękają nie­kiedy deli­katne włókna ner­wowe odpo­wie­dzialne za komu­ni­ka­cję pomię­dzy oby­dwoma zwie­ra­czami. Dobra wia­do­mość jest taka, że rów­nież nerwy mogą się z cza­sem zro­snąć.

Bez względu na to, czy uszko­dze­nia powstały w wyniku porodu czy w inny spo­sób, pomocna może oka­zać się tera­pia typu bio­lo­gicz­nego sprzę­że­nia zwrot­nego (_bio­fe­ed­back_). Pozwala ona pozo­sta­ją­cym w sepa­ra­cji zwie­ra­czom ponow­nie nawią­zać przy­ja­zne sto­sunki. Przy uży­ciu spe­cja­li­stycz­nego sprzętu doko­nuje się pomia­rów efek­tyw­no­ści współ­pracy jed­nego zwie­ra­cza z dru­gim. Kiedy komu­ni­ka­cja prze­biega bez zakłó­ceń, pacjent otrzy­muje nagrodę w postaci sygnału dźwię­ko­wego lub włą­cze­nia się zie­lo­nej lampki. Całość przy­po­mina tro­chę tele­wi­zyjny quiz: kiedy udzie­lasz dobrej odpo­wie­dzi, zapa­lają się świa­tełka i roz­lega miły dla ucha dźwięk. Tyle że zabawa odbywa się w gabi­ne­cie lekar­skim, z elek­trodą w pupie. Gra jest warta świeczki, bo gdy pomię­dzy zwie­ra­czami znów zapa­nuje zgoda, od razu znacz­nie zmniej­szy się stres zwią­zany z wizy­tami w ubi­ka­cji.

Dwa zwie­ra­cze odbytu, komórki recep­to­rowe, inge­ren­cja mózgu i quiz z wyko­rzy­sta­niem elek­trod – mój współ­lo­ka­tor z całą pew­no­ścią nie ocze­ki­wał takich rewe­la­cji w odpo­wie­dzi na swoje pyta­nie. Grupka dobrze wycho­wa­nych stu­den­tek zarzą­dza­nia, która w tym cza­sie zja­wiła się w naszej kuchni, także nie. Mimo to wie­czór był bar­dzo wesoły, a ja zro­zu­mia­łam, że sprawy „jelit” i układu pokar­mo­wego w grun­cie rze­czy inte­re­sują mnó­stwo ludzi. Przy oka­zji padło kilka nowych, cie­ka­wych pytań. Czy to prawda, że wszy­scy nie­pra­wi­dłowo sie­dzimy na sede­sie? Jak spra­wić, by łatwiej nam się odbi­jało? Jakim cudem jeste­śmy w sta­nie wytwa­rzać ener­gię zarówno z bef­szty­ków, jak i ze sma­żo­nych ziem­nia­ków czy z jabłek, skoro samo­chód może jeź­dzić tylko na jed­nym rodzaju paliwa? Po co nam ślepa kiszka i dla­czego kał ma zawsze taki sam kolor?

Od tego dnia współ­lo­ka­to­rzy umieli już roz­po­zna­wać po mojej minie, że wbie­głam do kuchni wła­śnie po to, żeby opo­wie­dzieć im naj­śwież­szą jeli­tową aneg­dotkę – jak choćby o maleń­kich toa­le­tach kuca­nych albo o świe­cą­cych odcho­dach.

Czy dobrze sie­dzę na sede­sie?

Od czasu do czasu warto zasta­no­wić się nad wła­snymi przy­zwy­cza­je­niami. Czy rze­czy­wi­ście cho­dzę na przy­sta­nek naj­krót­szą i naj­ład­niej­szą drogą? Czy pra­co­wite zacze­sy­wa­nie „pożyczki” na łysinkę pośrodku jest na pewno modne i potrzebne? Albo wła­śnie: czy pra­wi­dłowo sie­dzę na sede­sie?

Na takie pyta­nia nie ma jed­nej dobrej odpo­wie­dzi – ale już samo ich zada­wa­nie może przy­nieść cie­kawe rezul­taty. Do takiego samego wnio­sku musiał też dojść Dov Siki­rov. Ten izra­el­ski lekarz popro­sił swego czasu 28 ochot­ni­ków, by spró­bo­wali odda­wać sto­lec w trzech róż­nych pozy­cjach: sie­dząc na zwy­kłym sede­sie jak na tro­nie, mozol­nie zawi­sa­jąc nad wyjąt­kowo małą muszlą klo­ze­tową albo po pro­stu kuca­jąc, tak jak robimy to w ple­ne­rze. Mie­rzył przy tym czas, a na koniec roz­dał uczest­ni­kom kwe­stio­na­riu­sze do wypeł­nie­nia. Rezul­tat był abso­lut­nie jed­no­znaczny: wypróż­nia­nie w pozy­cji kucz­nej trwało prze­cięt­nie zale­d­wie około 50 sekund i było odczu­wane przez bada­nych jako cał­ko­wite. Ta sama akcja prze­pro­wa­dzana w pozy­cji sie­dzącej zaj­mo­wała śred­nio 130 sekund i nie dawała poczu­cia peł­nego suk­cesu. (Na mar­gi­ne­sie: maleń­kie toa­lety są po pro­stu prze­uro­cze – nie­ważne, co się tam robi).

Czemu tak się dzieje? Ponie­waż mecha­nizm odpo­wie­dzialny za zamy­ka­nie jelit jest tak zapro­jek­to­wany, że nie otwiera się cał­ko­wi­cie w pozy­cji sie­dzą­cej. Wokół jelita, niczym pętla lassa, jest owi­nięty mię­sień, który, gdy sie­dzimy lub sto­imy, pod­ciąga je, tak że powstaje zało­mek podobny do tego, jaki two­rzy się cza­sem na wężu ogro­do­wym. Można wtedy zapy­tać sio­strę, czemu z węża nie leci woda, a gdy ona zaj­rzy do wylotu rury, szybko puścić wąż, by po kil­ku­na­stu minu­tach dostać od mamy szla­ban…

Ale wra­cajmy do jelit: oto kupa tra­fia naj­pierw na zakręt. I tak jak pod­czas jazdy na auto­stra­dzie – musi zwol­nić. Dzięki temu, gdy sie­dzimy lub sto­imy, zwie­ra­cze nie muszą się tak natę­żać, by utrzy­mać wszystko w środku. Kiedy mię­sień się roz­luźni, zakrzy­wie­nie znika. Trasa znów jest pro­sta jak strze­lił i można spo­koj­nie dodać gazu.

Wypróż­nia­nie się w kucki jest dla nas natu­ralne od cza­sów pre­hi­sto­rycz­nych – nowo­cze­sne sedesy poja­wiły się dopiero pod koniec osiem­na­stego wieku wraz z wpro­wa­dze­niem ubi­ka­cji w budyn­kach. Argu­menty w rodzaju: „Już czło­wiek jaski­niowy robił to w ten spo­sób” nie cie­szą się zwy­kle wśród leka­rzy naj­lep­szą opi­nią. No bo kto powie­dział, że w pozy­cji kucz­nej mię­sień roz­luź­nia się znacz­nie lepiej, a droga, którą podą­żają odchody, rze­czy­wi­ście się pro­stuje? Aby to spraw­dzić, japoń­scy naukowcy prze­świe­tlali ochot­ni­ków pro­mie­niami rent­ge­now­skimi pod­czas zała­twia­nia grub­szej potrzeby, podaw­szy im wcze­śniej doust­nie świe­cący śro­dek cie­niu­jący (kon­trast). W rezul­ta­cie dowie­dzie­li­śmy się dwóch rze­czy. Po pierw­sze, rze­czy­wi­ście, gdy kucamy, prze­wód pokar­mowy pięk­nie się pro­stuje i wszystko idzie jak po sznurku. Po dru­gie, są na świe­cie ludzie, któ­rzy dla dobra nauki dadzą się nafa­sze­ro­wać świe­cącymi sub­stan­cjami i prze­świe­tlać rent­ge­nem, gdy robią kupę. Muszę przy­znać, że jedno i dru­gie daje do myśle­nia.

Hemo­ro­idy czy cho­roby takie jak uchył­kowe zapa­le­nie jelita gru­bego lub nawet zwy­kłe zapar­cia wystę­pują nie­mal wyłącz­nie w kra­jach, w któ­rych pod­czas wypróż­nie­nia zasiada się na – nomen omen – stolcu. Powo­dem tych dole­gli­wo­ści, zwłasz­cza gdy poja­wiają się u mło­dych osób, nie jest by­naj­mniej zwiot­cze­nie tka­nek czy coś w tym rodzaju, tylko zbyt duży ucisk na jelita. Nie­któ­rzy ludzie całymi dniami napi­nają też mię­śnie brzu­cha ze zde­ner­wo­wa­nia, czę­sto w ogóle nie zda­jąc sobie z tego sprawy. To ścisk panu­jący w naszych wnętrz­no­ściach spra­wia, że hemo­ro­idy wypa­dają na zewnątrz. On też jest powo­dem two­rze­nia się uchył­ków – uwy­pu­kla­nia się na zewnątrz tkanki two­rzą­cej ściany jelita. Te maleń­kie wybrzu­sze­nia kształ­tem przy­po­mi­nają żarówki.

Oczy­wi­ście, nasz spo­sób korzy­sta­nia z toa­lety nie jest jedyną przy­czyną powsta­wa­nia hemo­ro­idów i uchył­ków. Trzeba też jed­nak zazna­czyć, że wśród olbrzy­miej rze­szy ludzi, któ­rzy wypróż­niają się w kucki (a jest ich na całym świe­cie ponad 1,2 miliarda), uchył­ko­wa­tość jelit nie wystę­puje pra­wie wcale, a i hemo­ro­idy są znacz­nie rzad­sze. My zaś mozol­nie wyci­skamy tkankę przez pośladki i w rezul­ta­cie lądu­jemy u leka­rza – a wszystko dla­tego, że dumne zasia­da­nie na sede­sie jest bar­dziej ele­ganc­kie niż jakieś przed­po­to­powe kuca­nie… Leka­rze podej­rze­wają też, że czę­ste napi­na­nie się na sede­sie wydat­nie zwięk­sza ryzyko żyla­ków, wyle­wów, a także omdleń pod­czas defe­ka­cji.

Pewien zna­jomy przy­słał mi z waka­cji we Fran­cji takiego oto ese­mesa: „Fran­cuzi to dra­nie – ktoś ukradł muszle klo­ze­towe z trzech kolej­nych sta­cji ben­zy­no­wych!”. Wybuch­nę­łam śmie­chem: po pierw­sze dla­tego, że jak podej­rze­wa­łam, napi­sał to cał­kiem serio, a po dru­gie, przy­po­mnia­łam sobie, jak sama pierw­szy raz sta­nę­łam w progu fran­cu­skiej ubi­ka­cji. Jak to, mam się męczyć w kucki, bo wy nie może­cie posta­wić zwy­czaj­nej muszli? – pomy­śla­łam roz­ża­lona i w osłu­pie­niu wpa­try­wa­łam się w zie­jącą przede mną wielką dziurę. W wielu kra­jach Azji, Afryki i na połu­dniu Europy ludzie bły­ska­wicz­nie zała­twiają grub­szą potrzebę w pozy­cji „zapa­śnika” lub „nar­cia­rza”. My tym­cza­sem spę­dzamy mnó­stwo czasu na por­ce­la­no­wym tro­nie, czy­ta­jąc gazetę, mnąc w dło­niach papier toa­le­towy, wypa­tru­jąc nie­do­czysz­czo­nych kafel­ków albo po pro­stu cier­pli­wie gapiąc się na ścianę przed sobą.

Gdy odczy­ty­wa­łam powyż­szy tekst mojej rodzi­nie zebra­nej w salo­nie, zauwa­ży­łam na wielu twa­rzach gry­mas iry­ta­cji. Czyż mamy teraz wszy­scy wdra­py­wać się na nasz por­ce­la­nowy tron i nie­przy­zwy­cza­jeni do kuca­nia kiwać się nad dziurą, gdy chcemy po pro­stu zro­bić kupę? Odpo­wiedź brzmi: nie i pal sześć hemo­ro­idy! Cho­ciaż na pewno byłoby zabaw­nie tak usta­wić się w kucki na sede­sie… Ale nie jest to by­naj­mniej konieczne, ponie­waż można kucać na sie­dząco. Warto tego spró­bo­wać zwłasz­cza wtedy, gdy nie udaje nam się zała­twić wszyst­kiego za jed­nym posie­dze­niem: tułów pochy­lamy lekko do przodu, a stopy opie­ramy na niskim sto­łeczku – i już! Wszystko jest pod wła­ści­wym kątem, można spo­koj­nie czy­tać, miąć papier albo gapić się przed sie­bie, i to bez żad­nych wyrzu­tów sumie­nia.W przed­sionku układu tra­wien­nego

Można by sądzić, że zakoń­cze­nie prze­wodu pokar­mo­wego jest tak intry­gu­jące z tego względu, że rzadko mamy oka­zję sta­nąć dokład­nie naprze­ciw niego. Ale moim zda­niem nie tylko o to cho­dzi. Swoje tajem­nice mają dla nas rów­nież pewne miej­sca na samym początku tej drogi – choć prze­cież codzien­nie lustru­jemy ten obszar przy oka­zji mycia zębów.

Sekretne miej­sce numer jeden mie­ści się w oko­licy języka. Są to cztery małe punk­ciki. Pierw­sze dwa znaj­dziemy na wewnętrz­nej stro­nie policz­ków, mniej wię­cej pośrodku, naprze­ciwko gór­nego rzędu zębów. Po lewej i pra­wej stro­nie można tam wyczuć nie­wiel­kie wznie­sie­nia. Wiele osób myśli, że powstały one w wyniku przy­pad­ko­wego przy­gry­zie­nia policzka, ale to nie­prawda – u każ­dego czło­wieka wzgórki te znaj­dują się w tym samym miej­scu. Pozo­stałe dwa znaj­dują się pod języ­kiem, po pra­wej i lewej stro­nie wędzi­dełka. Z tych czte­rech miejsc wydo­bywa się ślina.

Z gru­czo­łów na policz­kach ślina wypływa, gdy jest po temu odpo­wiedni powód – na przy­kład pod­czas jedze­nia – a z otwor­ków pod języ­kiem wydo­staje się przez cały czas. Gdy­by­śmy mogli zanur­ko­wać w głąb tych otwo­rów i popły­nąć pod prąd, dotar­li­by­śmy do dużych gru­czo­łów śli­no­wych. To tam wytwa­rzana jest więk­szość śliny – od 0,7 do 1 litra dzien­nie. Prze­su­wa­jąc pal­cem od gar­dła w kie­runku szczęki, można wyczuć dwa mięk­kie okrą­głe wznie­sie­nia. Pozwolą Pań­stwo, że doko­nam pre­zen­ta­cji – to wła­śnie główne śli­nianki (tzw. śli­nianki pod­żu­chwowe).

Ponie­waż odpo­wie­dzialne za „cią­głe nawil­ża­nie” punkty na języku znaj­dują się dokład­nie na tyłach naszych dol­nych sie­ka­czy, nic dziw­nego, że wła­śnie tam szcze­gól­nie szybko osa­dza się kamień nazębny. Ślina zawiera bowiem związki wap­nia, któ­rych wła­ści­wym prze­zna­cze­niem jest utwar­dza­nie szkliwa. Jeśli jed­nak zęby pod­da­wane są ich dzia­ła­niu przez cały czas, zaczyna się dla nich „klę­ska uro­dzaju”. Poje­dyn­cze czą­steczki, które nie­win­nie prze­pły­wają w pobliżu, zostają schwy­tane i zamie­nione w kamień. Pro­ble­mem zresztą nie jest kamień sam w sobie, tylko jego szorstka powierzch­nia. Bak­te­rie odpo­wie­dzialne za para­don­tozę czy próch­nicę znacz­nie łatwiej przy­le­gają do szorst­kiego kamie­nia niż do zupeł­nie gład­kiego szkliwa pokry­wa­ją­cego zęby.

W jaki spo­sób związki wap­nia tra­fiają do śliny? Otóż ślina to prze­fil­tro­wana krew. Pro­ces odsą­cza­nia odbywa się w śli­nian­kach. Czer­wone krwinki są pod­czas niego zatrzy­my­wane, bo potrze­bu­jemy ich w krwio­biegu, a nie w ustach. Z krwi do śliny prze­cho­dzą za to wapń, różne hor­mony i sub­stan­cje wytwa­rzane przez układ odpor­no­ściowy. Dla­tego też skład śliny odro­binę różni się u poszcze­gól­nych osób. Wyko­rzy­stu­jąc próbkę śliny, można nawet zba­dać poziom okre­ślo­nych hor­mo­nów lub wykryć cho­roby układu odpor­no­ścio­wego. Gru­czoły śli­nowe wydzie­lają zresztą nie tylko wspo­mniane sub­stan­cje (takie jak związki wap­nia, odpo­wie­dzialne za powsta­wa­nie kamie­nia), ale i na przy­kład środki prze­ciw­bó­lowe.

Tak, to nie pomyłka – w naszej śli­nie znaj­duje się śro­dek prze­ciw­bó­lowy o dzia­ła­niu wie­lo­krot­nie sil­niej­szym niż mor­fina. Odkryto go dopiero w roku 2006 i nazwano opior­finą. Oczy­wi­ście, wytwa­rzamy go tylko w nie­wiel­kich ilo­ściach, osta­tecz­nie nie cho­dzi prze­cież o to, by nasza wła­sna ślina kom­plet­nie nas otu­ma­niła. Ale nawet w tak maleń­kiej dawce śro­dek ten jest bar­dzo potrzebny, bo nasza buzia to praw­dziwy wraż­li­wiec! W żad­nym innym rejo­nie ciała nie ma chyba tak wielu zakoń­czeń ner­wo­wych, jak tutaj – to dla­tego wyczu­wamy każde zia­renko pia­sku w sała­cie, a naj­mniej­sza pesteczka tru­skawki, która utkwi nie tam gdzie trzeba, działa nam na nerwy. Mała ranka, któ­rej pew­nie w ogóle byśmy nie zauwa­żyli, gdyby zro­biła się na łok­ciu, w ustach potwor­nie boli i wydaje się olbrzy­mia.

A byłoby jesz­cze gorzej, gdyby nie zawarte w śli­nie sub­stan­cje prze­ciw­bó­lowe! Ponie­waż pod­czas prze­żu­wa­nia wydzie­lamy je w zwięk­szo­nych ilo­ściach, po jedze­niu zmniej­sza się ból gar­dła, mniej bolą też drobne ranki w jamie ust­nej. W tym celu nie­ko­niecz­nie trzeba zresztą jeść – ten sam pro­ces zacho­dzi bowiem już pod­czas żucia gumy. Opu­bli­ko­wane w ostat­nim cza­sie wyniki kilku badań dowo­dzą, że opior­fina ma też wła­ści­wo­ści anty­de­pre­syjne. Może więc znana metoda „zaja­da­nia smut­ków” naprawdę jest w pew­nym stop­niu sku­teczna wła­śnie za sprawą śliny? Miejmy nadzieję, że dal­sze bada­nia nad bólem i depre­sją w naj­bliż­szych latach przy­niosą na to pyta­nie odpo­wiedź.

Ślina chroni wraż­liwą jamę ustną nie tylko przed bólem, ale także przed nad­mia­rem złych bak­te­rii. Do tego służą na przy­kład mucyny. To sub­stan­cje ślu­zowe. Wła­śnie im zawdzię­czamy moż­li­wość pusz­cza­nia ustami baniek przy­po­mi­na­ją­cych te z mydła, co dostar­czało nam w dzie­ciń­stwie fan­ta­stycz­nych wra­żeń. Mucyny ota­czają zęby i dzią­sła ochronną „siatką”. Sub­stan­cje te wystrze­li­wane są z małych gru­czo­łów śli­no­wych mniej wię­cej w taki sam spo­sób, jak paję­cze sieci z nad­garstka Spi­der­mana. Gotowe do ataku bak­te­rie uty­kają w sieci, a wtedy roz­pra­wiają się z nimi inne znaj­du­jące się w śli­nie sub­stan­cje o dzia­ła­niu prze­ciw–bak­te­ryj­nym.

Podob­nie jak w przy­padku zawar­tych w śli­nie środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych, rów­nież stę­że­nie sub­stan­cji anty­bak­te­ryj­nych nie jest prze­sad­nie wyso­kie. W końcu zada­niem śliny nie jest labo­ra­to­ryjna dezyn­fek­cja orga­ni­zmu. Mało tego, zgrana dru­żyna dobrych bak­te­rii jest nam bar­dzo potrzebna. Nie­groźne bak­te­rie bytu­jące w jamie ust­nej nie są więc cał­ko­wi­cie nisz­czone przez ślinę. Ich dobro­czynna rola polega bowiem na zasie­dla­niu obsza­rów, które w prze­ciw­nym wypadku mogłyby zostać zajęte przez cho­ro­bo­twór­cze zarazki.

Tkanka lim­fa­tyczna u nasady języka, zwana, od łaciń­skiego ter­minu _ton­silla lin­gu­alis_ mig­dał­kami języ­ko­wymi

Pod­czas snu wytwa­rza­nie śliny nie­mal ustaje. To świetna wia­do­mość dla wszyst­kich namięt­nych obśli­nia­czy podu­szek – gdy­by­śmy rów­nież nocą pro­du­ko­wali tyle śliny, co w dzień, czyli 1–1,5 litra, nie byłoby miło się budzić. Jed­nak wła­śnie z powodu ogra­ni­czo­nego wytwa­rza­nia śliny nocą czę­sto odczu­wamy rano ból gar­dła lub mamy nie­świeży oddech. Osiem godzin ską­pej pro­duk­cji śliny to dla bak­te­rii w jamie ust­nej naj­lep­szy czas do ataku. Te bez­czelne stwo­rze­nia mają wów­czas znacz­nie więk­szą swo­bodę. Wyłą­cze­nie „zra­sza­czy” utrud­nia bowiem naszym bło­nom ślu­zo­wym w jamie ust­nej i gar­dle sku­teczną obronę.

Dla­tego tak ważne jest mycie zębów przed snem i po wsta­niu. Wie­czo­rem zmniej­szamy w ten spo­sób popu­la­cję bak­te­rii w ustach i dzięki temu zaczy­namy noc z mniej­szą liczbą nie­chcia­nych bie­siad­ni­ków. Rano zaś usu­wamy pozo­sta­ło­ści po noc­nej uczcie. Na szczę­ście gru­czoły śli­nowe budzą się razem z nami i natych­miast biorą się do roboty! Naj­póź­niej przy śnia­da­niu lub szczot­ko­wa­niu zębów wydzie­la­nie śliny rusza już pełną parą, dzięki czemu bak­te­rie są uniesz­ko­dli­wiane na miej­scu lub spły­wają dalej, do żołądka, gdzie roz­pra­wiają się z nimi kwasy żołąd­kowe.

Jeśli jed­nak nie­świeży zapach z ust utrzy­muje się rów­nież w ciągu dnia, może to ozna­czać, że nie udało się sku­tecz­nie usu­nąć cuch­ną­cych przy­by­szów. Te cwane bestie chęt­nie kryją się pod nowo utwo­rzoną mucy­nową siatką, dokąd znacz­nie trud­niej dotrzeć zawar­tym w śli­nie sub­stan­cjom prze­ciw­bak­te­ryj­nym. W roz­wią­za­niu takiej sytu­acji może pomóc dokładne czysz­cze­nie języka, ale też wytrwałe żucie gumy – w ten spo­sób pobu­dzamy wytwa­rza­nie śliny, która prze­płu­kuje nawet nie­do­stępne zakątki mucy­no­wych sieci. Jeśli wszyst­kie te zabiegi oka­zują się nie­sku­teczne, przy­czyn brzyd­kiego zapa­chu trzeba szu­kać jesz­cze gdzie indziej. Zaraz do tego przej­dziemy, naj­pierw jed­nak przed­sta­wię sekretne miej­sce numer dwa.

Czeka nas tu spore zasko­cze­nie – jak wtedy, gdy sądząc, że dobrze kogoś znamy, nie­ocze­ki­wa­nie odkry­wamy drugą, sza­loną stronę jego oso­bo­wo­ści. Szy­kowną urzęd­niczkę z banku odnaj­du­jemy w inter­ne­cie jako posia­daczkę wiel­kiej hodowli fre­tek. Heavy­me­ta­lo­wego gita­rzy­stę spo­ty­kamy, gdy kupuje włóczkę: bar­dzo lubi robić na dru­tach (dzier­ga­nie go odpręża), a jed­no­cze­śnie uważa, że to świetny tre­ning dla pal­ców. I tak dalej. Naj­więk­sze zasko­cze­nia to efekt kon­fron­ta­cji z pierw­szym wra­że­niem – podob­nie jest w przy­padku języka. Jeśli sta­niemy przed lustrem i wycią­gniemy go na całą dłu­gość, też nie od razu dowiemy się o nim wszyst­kiego. Można zadać sobie pyta­nie: no dobrze, ale co wła­ści­wie jest dalej? Prze­cież to wcale nie wygląda na koniec. W ten spo­sób docho­dzimy do dru­giej strony języka, czyli do jego nasady.

Kra­jo­braz jest tu zupeł­nie inny, usiany różo­wymi pagór­kami. O ile nie mamy sil­nie wykształ­co­nego odru­chu wymiot­nego, możemy spró­bo­wać deli­kat­nie obma­cać język pal­cem, powoli prze­su­wa­jąc się ku tyłowi. Gdy tylko doj­dziemy do nasady, zauwa­żymy, że od dołu język ni z tego, ni z owego staje się pofał­do­wany w drugą stronę. Zada­niem znaj­du­ją­cych się tam wzgór­ków jest dokładne ana­li­zo­wa­nie wszyst­kiego, co prze­ły­kamy. Wzgórki zaj­mują się wychwy­ty­wa­niem czą­ste­czek z jedze­nia, picia i wdy­cha­nego powie­trza. Wszyst­kie te czą­steczki zostają wcią­gnięte do wnę­trza wzgór­ków, gdzie czeka już cała armia komó­rek odpor­no­ścio­wych, które trzeba wyćwi­czyć w kon­tak­tach ze świa­tem zewnętrz­nym. Kawałki jabłka można zosta­wić w spo­koju, w wypadku zaraz­ków wywo­łu­ją­cych zapa­le­nie gar­dła konieczna jest natych­mia­stowa inter­wen­cja. Pod­czas maca­nia języka pal­cem trudno więc wła­ści­wie stwier­dzić, kto kogo bada, mamy tu bowiem do czy­nie­nia z jedną z naj­bar­dziej wścib­skich czę­ści naszego ciała, a mia­no­wi­cie z tkanką chłonną.

W tkance tej wyróż­niamy kilka „punk­tów obser­wa­cyj­nych”. Mówiąc ści­ślej, całe gar­dło oto­czone jest pier­ście­niem tkanki chłon­nej. Obszar ten nosi także nazwę pier­ście­nia gar­dłowego Wal­dey­era: u dołu wzgórki na języku, po lewej i pra­wej stro­nie mig­dałki pod­nie­bienne, a na górze jesz­cze twory umiej­sco­wione na skle­pie­niu gar­dła, w pobliżu nosa i uszu (takie prze­ro­śnięte twory, zauwa­żane naj­czę­ściej u dzieci, nazy­wamy poli­pami). Jeśli ktoś z czy­tel­ni­ków myśli teraz, że nie ma już mig­dał­ków, bo mu je wycięto, to jest w błę­dzie. Funk­cję obser­wa­cyjną mig­dał­ków speł­niają bowiem wszyst­kie par­tie pier­ście­nia Wal­dey­era. Wzgórki na języku, na skle­pie­niu gar­dła i wresz­cie dobrze nam znane mig­dałki pod­nie­bienne – wszyst­kie robią dokład­nie to samo: z wielką cie­ka­wo­ścią ana­li­zują każdą docie­ra­jącą do nich sub­stan­cję i szkolą komórki odpor­no­ściowe w zakre­sie sku­tecz­nej samo­obrony.

Nie­stety, mig­dałki pod­nie­bienne (które daw­niej usu­wano znacz­nie czę­ściej niż teraz) wyko­nują swoją pracę nie tak inte­li­gent­nie, jak ich „kole­dzy po fachu”. Nie mają bowiem wzgór­ków, tylko głę­bo­kie bruzdy – wszystko w celu zwięk­sze­nia powierzchni. W bruz­dach tych osa­dza się nie­kiedy zbyt wiele obcych sub­stan­cji, które wcale nie­ła­two stam­tąd usu­nąć, dla­tego ten frag­ment tkanki chłon­nej jest wyjąt­kowo nara­żony na stany zapalne. Można powie­dzieć, że to uboczny efekt wścib­stwa mig­dał­ków. Przy pro­ble­mach z nie­świe­żym odde­chem, o ile przy­czyną nie są kło­poty z języ­kiem bądź zębami, warto więc spraw­dzić wła­śnie mig­dałki – jeśli, rzecz jasna, jesz­cze je mamy.

Nie­kiedy wła­śnie tu kryją się małe białe kamyczki o okrop­nym zapa­chu! Mnó­stwo osób nie ma o tym poję­cia i całymi tygo­dniami pro­wa­dzi bez­sku­teczną walkę z nie­świe­żym odde­chem lub nie­przy­jem­nym posma­kiem w ustach. Ale w takim wypadku ani naj­do­kład­niej­sze mycie zębów, ani szo­ro­wa­nie języka czy płu­ka­nie gar­dła nie daje żad­nych rezul­ta­tów. Pew­nego pięk­nego dnia kamyczki same znikną i wszystko znów będzie w porządku – wcale jed­nak nie trzeba tego dnia bez­sil­nie wypa­try­wać. Z nie­wielką wprawą kamyczki da się samo­dziel­nie wydłu­bać, a wtedy brzydki zapach z ust natych­miast się ulotni.

Żeby prze­ko­nać się, czy to rze­czy­wi­ście mig­dałki są źró­dłem brzyd­kiego zapa­chu, wystar­czy prze­je­chać po nich pal­cem lub patycz­kiem higie­nicz­nym. Jeśli po takim zabiegu poja­wia się nie­przy­jemny zapach, można zacząć szu­kać kamycz­ków. Naj­le­piej je usu­nąć pod­czas wizyty u laryn­go­loga – tak będzie bez­piecz­niej i wygod­niej. Jeśli nie mamy opo­rów przed oglą­da­niem obrzy­dli­wych fil­mi­ków, zaj­rzyjmy na YouTube. Znaj­dziemy tam pokazy roz­ma­itych tech­nik samo­dziel­nego wyci­ska­nia takich kamieni, a przy oka­zji zoba­czymy ich rekor­dowe egzem­pla­rze. Uwaga: nie są to filmy dla ludzi o sła­bych ner­wach!

Ist­nieją zresztą roz­ma­ite domowe spo­soby na kamie­nie mig­dał­kowe. Nie­któ­rzy wie­lo­krot­nie w ciągu dnia płu­czą usta słoną wodą, inni świę­cie wie­rzą w dzia­ła­nie kiszo­nej kapu­sty, jesz­cze inni utrzy­mują, że w pozby­ciu się kamieni pomaga rezy­gna­cja z nabiału. Naukowcy nie potwier­dzili jed­nak sku­tecz­no­ści żad­nej z tych metod. Po grun­tow­nych ana­li­zach wydali za to oświad­cze­nie w innej spra­wie – od kiedy mia­no­wi­cie można pod­dać się ope­ra­cji usu­nię­cia mig­dał­ków. Odpo­wiedź brzmi: naj­le­piej po ukoń­cze­niu siód­mego roku życia.

Owe sie­dem lat wystar­czają, by zoba­czyć nie­mal wszystko, co istotne. W każ­dym razie tak uwa­żają nasze komórki odpor­no­ściowe: przy­szli­śmy na cał­ko­wi­cie obcy świat, mama nie­raz nas wyca­ło­wała, byli­śmy w ogro­dzie i w lesie, gła­ska­li­śmy zwie­rzaki, wiele razy bywa­li­śmy prze­zię­bieni, w szkole pozna­li­śmy mnó­stwo obcych ludzi. To wła­ści­wie wystar­czy. Można powie­dzieć, że w tym momen­cie nasz układ odpor­no­ściowy koń­czy stu­dia i może iść do nor­mal­nej pracy, którą będzie wyko­ny­wał przez całe nasze życie.

Przed ukoń­cze­niem sied­miu lat mig­dałki odgry­wają ważną rolę „pla­có­wek edu­ka­cyj­nych”. Odpo­wied­nio wykształ­cony układ odpor­no­ściowy przy­daje się nie tylko do zwal­cza­nia prze­zię­bień. Ist­nieją też ści­słe zależ­no­ści mię­dzy stop­niem jego roz­woju a cho­ro­bami serca albo naszą wagą. Dzieci, któ­rym usu­nięto mig­dałki przed siód­mymi uro­dzi­nami, są bar­dziej nara­żone na oty­łość. Na razie leka­rze nie wie­dzą jesz­cze, czemu tak się dzieje, jed­nak związki pomię­dzy wagą a ukła­dem odpor­no­ściowym stają się coraz częst­szym przed­mio­tem badań. Dla dzieci zbyt szczu­płych usu­nię­cie mig­dał­ków może oka­zać się więc bar­dzo sku­teczną tera­pią, która pozwoli im tro­chę przy­tyć. W pozo­sta­łych przy­pad­kach rodzi­com zaleca się, by po ope­ra­cji mig­dał­ków u dziecka zwra­cali szcze­gólną uwagę na zrów­no­wa­żoną dietę.

Jeśli więc decy­du­jemy się na usu­nię­cie mig­dał­ków u dzieci przed siód­mym rokiem życia, lepiej żeby­śmy mieli ważne powody. Oczy­wi­ście, jeśli na przy­kład mig­dałki są na tyle duże, że utrud­niają spa­nie i oddy­cha­nie, nie będziemy się przej­mo­wać takimi efek­tami ubocz­nymi, jak kilka kilo­gra­mów wię­cej. W sumie to wzru­sza­jące, że nasza wła­sna tkanka chłonna z takim poświę­ce­niem pra­gnie nas chro­nić. Ale nie­stety, ta nad­gor­li­wość bar­dziej nam szko­dzi, niż pomaga. W wielu przy­pad­kach leka­rze usu­wają lase­rem tylko chory frag­ment mig­dał­ków bez wyci­na­nia ich w cało­ści. Ina­czej jest, gdy stany zapalne wystę­pują chro­nicz­nie. W takiej sytu­acji nasze komórki odpor­no­ściowe nie mają ani chwili spo­koju, co na dłuż­szą metę wcale im nie służy. W przy­padku nad­wraż­li­wo­ści układu odpor­no­ściowego usu­nię­cie mig­dał­ków może być więc korzystne nie­za­leż­nie od tego, czy pacjent ma cztery, sie­dem czy pięć­dzie­siąt lat.

Na ope­ra­cję decy­dują się czę­sto na przy­kład ludzie cier­piący na łusz­czycę. Ich nazbyt czuły układ odpor­no­ściowy wsz­czyna alarm przy naj­drob­niej­szej oka­zji, co skut­kuje swę­dzą­cymi zapa­le­niami skóry (czę­sto zaczy­na­ją­cymi się od głowy) i bólami sta­wów. Do tego cho­rzy na łusz­czycę znacz­nie czę­ściej niż inni mają pro­blemy z gar­dłem. Moż­liwą przy­czyną cho­roby są scho­wane w mig­dał­kach bak­te­rie. Potra­fią one długo ukry­wać się w mig­dał­ko­wych bruz­dach, nie­ustan­nie draż­niąc stam­tąd układ odpor­no­ściowy. Od ponad trzy­dzie­stu lat opi­sy­wane są przy­padki czę­ścio­wego lub nawet cał­ko­wi­tego ustą­pie­nia łusz­czycy po usu­nię­ciu mig­dał­ków. W roku 2012 bada­cze z Islan­dii i Sta­nów Zjed­no­czo­nych posta­no­wili dokład­niej prze­ba­dać tę zależ­ność. W tym celu 29 cho­rych na łusz­czycę i cier­piących na czę­ste bóle gar­dła podzie­lili na dwie grupy. Poło­wie pacjen­tów usu­nięto mig­dałki, a pozo­sta­łym nie. Stan zdro­wia 13 spo­śród 15 „odmig­dał­ko­wa­nych” osób wyraź­nie i trwale się popra­wił. U tych, któ­rym mig­dałki pozo­sta­wiono, wła­ści­wie nic się nie zmie­niło. Obec­nie usuwa się też nie­kiedy mig­dałki u cho­rych na reu­ma­tyzm ze względu na rosnące prze­ko­na­nie leka­rzy, że to one wła­śnie odpo­wia­dają za wystą­pie­nie obja­wów.

Zosta­wiać mig­dałki czy wyci­nać – za każ­dym z tych roz­wią­zań prze­ma­wiają, jak widać, mocne argu­menty. Jeśli jed­nak ktoś z czy­tel­ni­ków został pozba­wiony mig­dał­ków już we wcze­snym dzie­ciń­stwie, nie musi się mar­twić, że jego układ odpor­no­ściowy prze­ga­pił wszyst­kie ważne lek­cje w jamie ust­nej! Na szczę­ście mamy bowiem jesz­cze wzgórki na języku i skle­pie­niu gar­dła. Z kolei ci, któ­rzy zacho­wali mig­dałki, nie mają powodu wpa­dać w obse­sję na punk­cie cza­ją­cych się tam bak­te­rii: u wielu osób krypty mig­dał­ków są po pro­stu dosyć płyt­kie i dla­tego nie spra­wiają żad­nych pro­ble­mów. Nato­miast wynio­sło­ści na języku i w gar­dle wła­ści­wie ni­gdy nie peł­nią roli kry­jówki dla bak­te­rii. Są ina­czej zbu­do­wane, a do tego mają gru­czoły, za pomocą któ­rych same się regu­lar­nie czysz­czą.

W naszych ustach cały czas coś się dzieje: małe gru­czoły śli­nowe strze­lają mucy­no­wymi sie­ciami, dbają o nasze zęby i chro­nią nas przed zbęd­nym bólem. Pier­ścień gar­dłowy kon­tro­luje tra­fia­jące do nas z zewnątrz obce czą­steczki i w ten spo­sób tre­nuje odpor­no­ściową armię. Nie potrze­bo­wa­li­by­śmy tego wszyst­kiego, gdyby za jamą ustną nie było cze­goś jesz­cze. Ale usta to zale­d­wie brama do świata, w któ­rym to, co obce, zmie­nia się w to, co nasze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: