- W empik go
Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau - ebook
Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 464 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W noce zimowe na ulicy św. Honoriusza hałas ustaje tylko przez chwilę; ogrodnicy ciągnący do hal wznawiają ruch, jaki czyniły pojazdy wracające z teatrów lub balów. W tym właśnie momencie, Mory w wielkiej symfonii paryskiego zgiełku przypada około pierwszej z rana, żona pana Cezara Birotteau, właściciela perfumerii przy placu Vendóme, obudziła się nagle ze straszliwego snu. Perfumiarka ujrzała swego sobowtóra; ujrzała samą siebie w łachmanach, jak ujmuje suchą i pomarszczoną ręką klamkę własnego sklepu, gdzie znajdowała się równocześnie i na progu, i na i fotelu za ladą; prosiła sama siebie o jałmużnę, słyszała swój głos i u drzwi, i od lady. Chciała szarpnąć męża, ręka jej napotkała zimne miejsce. Wówczas strach jej wzmógł się tak, że nie mogła poruszyć zdrętwiałą szyją; gardło jak gdyby się skleiło, głos zamarł; siedziała tak, przyrośnięta do łóżka, z szerokimi i martwymi oczyma, z włosami jeżącymi się boleśnie, z uszami pełnymi osobliwych dźwięków, z sercem ściśniętym, ale bijącym, zlana potem i zlodowaciała, w alkowie, której drzwi były otwarte na oścież.
Strach jest uczuciem na wpół chorobliwym, które ogarnia organizm ludzki tak gwałtownie, iż władze dochodzą nagle bądź do najwyższego stopnia swej potęgi, bądź do rozstroju. Długi czas fizjologia była zdumiona tym objawem, który obala jej systemy i mąci jej hipotezy, mimo że to jest po prostu uderzenie piorunu dokonane wewnątrz, ale, jak wszystkie przejawy elektryczne, dziwne i kapryśne w swych odmianach. Wytłumaczenie to stanie się czymś pospolitym w dniu, w którym uczeni uznają olbrzymią rolę, jaką odgrywa elektrycznośćw myśli ludzkiej.
Pani! Biratteau doznała wówczas uczucia bólu poniekąd jasnowidzącego, jaki powodują te straszliwe wyładowania woli rozlanej lub skuplionej za pomocą nieznanego mechanizmu. Toteż przez pewien czas – bardzo krótki, jeśli go oceniać miarą zegarka, ale niezmierzony wedle ilości jej szybkich wrażeń – biedna kobieta posiadała potworną moc wydzielania więcej myśli, budzenia w sobie więcej wspomnień, niż w zwyczajnym stanie byłaby ich poczęła przez cały dzień. Przejmującą historię tego monologu można by streścić w kilku słowach, niedorzecznych, kłócących się z sobą i pozbawionych sensu jak on sam.
– Nie ma żadnej przyczyny, która by mogła go skłonić do opuszczenia łóżka! Zjadł tyle cielęciny na obiad, może mu niedobrze? Ale gdyby był chory, obudziłby mnie. Od dziewiętnastu lat, jak sypiamy razem w tym łóżku, w tym samym domu, nigdy nie zdarzyło się, aby opuścił swoje miejsce bez oznajmienia mi o tym, niebożątko! A żeby miał nie wrócić na noc! Chyba tylko wówczas, gdy miał nocną wartę w Gwardii. Czy położył się wieczór ze mną ? Ależ tak; mój Boże, jaka ja głupia!
Spojrzała na łóżko i ujrzała szlafmycę męża, która zachowała stożkowaty niemal kształt jego głowy.
– Chyba umarł! Czyżby się zabił! Dlaczego – ciągnęła. – Od dwóch lat, kiedy go zamianowali tym wicemerem, chodzi jak zwariowany. Jemu dawać urzędy publiczne, czyż to nie jest śmiechu godne, słowo uczciwej kobiety! Interesy stoją dobrze, kupił mi szal. Może źle? Eh, wiedziałabym o tym. Alboż się wie, kiedy i co tam mężczyzna dusi w środku? A kobieta tak samo! Toć dziś jeszcze mieliśmy pięć tysięcy franków obrotu! Zresztą, wicemer nie może się sam sprzątnąć ze świata, zbyt dobrze zna ustawy. Gdzież tedy jest?
Nie mogła ani obrócić szyi, ani wysunąć ręki, aby pociągnąć za dzwonek, który byłby wprawił w ruch kucharkę, trzech subiektów i chłopca z magazynu. Zdana na pastwę koszmaru, ciągnącego się dalej na jawie, zapomniała o córce śpiącej spokojnie w przyległym, pokoju, od którego drzwi znajdowały się tuż koło stóp łóżka. Wreszcie krzyknęła: – Cezar! – i nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Zdawało się jej, że krzyknęła głośno to imię, a wymówiła je tylko w myśli.
– Czyżby miał kochankę? Za głupi jest – ciągnęła – a przy tym zanadto kocha mnie na to. Czyż nie powiedział pani Roguin, że nigdy mnie nie zdradził nawet myślą. Ten człowiek to chodząca uczciwość. Jeśli kto wart jest iść do nieba, to chyba on! Z czego on może się spowiadać? Ot, baje coś trzy po trzy. Jak na rojalistę (którym został sam nie wiedząc czemu, daję słowo), nie robi parady ze swoim nabożeństwem. Biedaczek, idzie o ósmej po cichutku na mszę, tak jakby szedł do takiego domu. Boi się Boga dla samego Boga, piekło go tam nie straszy. Jakimi cudem miałby mieć kochankę? Trzyma się mojej spódnicy, że aż mnie to nudzi czasem. Kocha mnie bardziej niż własne oko w głowie, dałby je sobie wyłupić dla mnie. Przez dziewiętnaście lat nie zdarzyło mu się głosu podnieść mówiąc do mnie. Córka idzie dopiero na drugim miejscu… Ależ Cezarynka śpi tu obok… (Cezarynlko! Cezarynko! Cezarynko!) Nie miał nigdy jednej myśli, żeby mi jej nie powiedział. Kiedy zachodził pod „Marynarza”, miał rację mówiąc, że go poznam dopiero w praktyce. I nie ma go!… To coś nadzwyczajnego.
Obróciła z wysiłkiem głowę i spojrzała przelotnie na pokój, pełen owych malowniczych efektów nocnych, które stanowią rozpacz słownika i dadzą się wyłącznie wyrazić pędzlem rodzajowych malarzy. Skąd wziąć słów, aby oddać straszliwe zygzaki padających cieni, fantastyczne rzuty firanek wzdętych wiatrem, grę mdłego światła lampki nocnej, snującego się po fałdach czerwonego perkalu, kontur sukni zwisającej z krzesła, słowem – wszystkie te dziwne zjawy, które przerażają wyobraźnię w chwili, gdy zdolna jest jedynie odczuwać ból? Pani Birotteau miała wrażenie, że widzi silne światło w sąsiednim pokoju, i zrazu przyszedł jej na myśl pożar; ale kiedy spostrzegła czerwony fular, który jej się wydał kałużą rozlanej krwi, myśl jej pochłonęli wyłącznie złodzieje, zwłaszcza odkąd się jej zdało, iż w nieładzie mebli dostrzega ślady walki. Na wspomnienie sumy znajdującej się w kasie strach zgasił zimną gorączkę koszmaru; rzuciła się przerażona, w koszuli, na środek pokoju, ratować męża, który w jej wyobraźni pasował się ze złodziejami.
– Cezar! Cezar! – krzyknęła wreszcie głosem pełnym lęku. Znalazła olejkarza na środku sąsiedniego pokoju, z łokciem w ręku i mierzącego powietrze, ale tak licho zawiniętego w zielony barchanowy szlafrok w czekoladowe groszki, iż nogi poczerwieniałe miał od zimna. Nie czuł tego, tak był zajęty. Kiedy Cezar obrócił się, aby spytać żony: „Co takiego? czego chcesz, Kostusiu?”, mina jego, jak u ludzi pochłoniętych rachunkiem, była tak szalenie głupia, iż pani Birotteau zaczęła się śmiać.
– Mój Boże, Cezarku, co z ciebie za figura! – rzekła. – Czegóż zostawiasz mnie samą, nie uprzedziwszy mnie ani słowem? Mało nie umarłam ze strachu, nie wiedziałam, co myśleć. Cóż ty tu robisz, rozpięty na cztery wiatry? Zakatarzysz się jak nieboskie stworzenie. Słyszysz, Birotteau?
– Tak, duszko, już jestem – odparł olejkarz wchodząc do pokoju.
– No chodźże się zagrzać i powiedz mi, co za giez cię ukąsił – odparła pani Birotteau rozgarniając popiół na kominku i rozniecając co prędzej ogień. – Skostniała jestem. Ależ byłam głupia, żeby się zrywać w koszuli! Doprawdy, myślałam, że cię mordują.
Kupiec postawił świecę na kominku, zawinął się w szlafrok i poszedł machinalnie poszukać dla żony flanelowej spódnicy. ,
– Masz, kiciu, odziej się – rzekł. – Dwadzieścia dwa ma osiemnaście – ciągnął swój monolog – możemy mieć wspaniały salon.
– Cezarku, dziecko, czyś ty ze szczętem oszalał? Czy tobie się śni?
– Nie, żonusiu, ja obliczam.
– Na to, a!by robić głupstwa, mogłeś przynajmniej doczekać dnia – wykrzyknęła opasując spódnicę pod kaftanikiem i otwierając drzwi od pokoju, gdzie sypiała córka.
– Cezarynka śpi – rzekła – nie usłyszy nas. Słuchajże, Cezar, mów, co tobie.
– Możemy wydać bal.
– Wydać bal! My? Słowo uczciwej kobiety, tobie się coś majaczy, kochanie.
– Nic mi się me majaczy, kotusaeezku. Słuchaj, powinno się zawsze czynić to, co należy do pozycji, jaką człowiek zajmuje. Rząd postawił mnie na świeczniku, jestem człowiekiem rządu; mamy obowiązek śledzić jego ducha i wspierać jego intencje. Książę Richeheu dokonał dzieła oczyszczenia Francji z okupantów. Wedle pana de La Billardiere funkcjonariusze, którzy reprezentują miasto Paryż, powinni, każdy w sferze swoich wpływów, uczynić sobie obowiązek z tego, aby uczcić oswobodzenie terytorium. Rozwińmy prawdziwy patriotyzm, który przyprawi o rumieniec wstydu tak zwanych liberałów, tych przeklętych intrygantów, hę? Czy myślisz, że ja nie kocham kraju? Chcę pokazać liberałom, moim wrogom, że kochać króla, to znaczy kochać Francję.
– Sądzisz, że ty masz wrogów, mój poczciwy Birotteau?
– Tak jest, żono, mamy wrogów. Połowa naszych przyjaciół w dzielnicy – to wrogowie. Wszyscy mówią: Birotteau ma szczęście. Birotteau to żadna głowa: mimo to jest wicemerem, wszystko mu się udaje. Ładnie się oni załapią, poczekaj. Dowiedz się pierwsza, że jestem kawalerem legii honorowej: król podpisał wczoraj dekret.
– Och, w takim razie – rzekła pani Birotteau wzruszona – w takim razie trzeba dać bal, koituśku. Ale coś ty takiego zrobił, aby dostać krzyż?
– Kiedy wczoraj pan de La Billardiere oznajmił mi tę nowinę – odparł Birotteau zakłopotany – i ja zapytałem sani siebie, jak ty, jakie są moje tytuły: ale, zastanowiwszy się, uznałem je w końcu i pochwaliłem postąpienie rządu. Po pierwsze, jestem rojalistą, zraniono imnie pod kościołem św. Rocha… w dniach vendemiaire'a; czyż to nic nie jest ująć w owym czasie broń za dobrą sprawę? Następnie, zdaniem wielu kupców wywiązałem się z moich funkcji konsularnych ku ogólnemu zadowoleniu. Wreszcie, jestem wicemerem; otóż król dał cztery krzyże legii ciału municypalnemu miasta Paryża. Rozpatrzywszy się w osobach, które pośród wice-merów nadawały się do dekoracji, prefekt pomieścił mnie pierwszego na liście. Król… musi mnie zresztą znać; dzięki staremu Ragon… dostarczam mu jedynego pudru, jakiego używa; sny jedni posiadamy przepis pudru nieboszczki królowej, biednej, drogiej, dostojnej ofiary! Mer poparł mnie nader energicznie.. Cóż chcesz? Jeżeli król daje mi krzyż, o który nie prosiłem, zdaje mi się, że nie mogę go odrzucić bez nieprzyzwoitości. Czy chciałem być wicemerem? Toteż, żonusiu, skoro wszystko idzie nam jak po maśle, jak mówi wujaszek Pillerault, kiedy jest w humorze, mam zamiar postawić dom na stopie zgodnej z naszym świetnym losem. Jeżeli mogę czymś być, niechże będę, czym Bóg mi przeznaczy; podprefektem, jeśli taka jego wola. Moja żono, ty popełniasz wielki błąd sądząc, że obywatel spłacił dług krajowi, skoro sprzedawał przez dwadzieścia lat pachnidła tym, którzy przychodzili je kupować. Jeżeli państwo żąda pomocy naszych, inteligencyj, jesteśmy mu ją winni, tak jak winni mu jesteśmy podatek od nieruchomości, zarobkowy, et caetera. Czy masz ochotę zawsze tkwić za kantorem? Już, chwała Bogu, rezydujesz tam od dosyć dawna. Ten bal to będzie nasze święto. Koniec z kramarstwem, rozumie się – dla ciebie. Palę nasze godło KRÓLOWEJ RÓŻ, zamalowuję na szyldzie CEZAR BIROTTEAU, OLEJKARZ, DAWNIEJ RAGON, i umieszczani po prostu „Perfumeria” grubymi, złotymi literami. Na półpiętrze biuro, kasa i ładny gabinet dla ciebie. Robię magazyn z tylnych… ubikacyj, z obecnej jadalni i kuchni. Wynajmuję pierwsze piętro w sąsiednim domu, przebijam drzwi w murze. Przerabiam schody, aby można było przechodzić wprost z jednego domu do drugiego. Wówczas (będziemy mielił wielki apartament, umeblowany caca! Tak, odnawiam twój pokój, wykrawam ci budua-refc i daję ładny pokoik Cezarynie. Panna sklepowa, którą przyjmiesz, pierwszy subiekt i) twoja pokojowa (tak, mościa pani, będziesz miała pokojową!) mieszkają na drugim, piętrze. Na trzecim kuchnia, kucharka ii chłopak do posług. Na czwartym wielki magazyn butelek, kryształów i porcelany. Pracownia robotnic na strychu! Przechodnie nie będą już widzieli, jak się przykleja etykietka, robi torebki, korkuje fiolki. To było dobre przy ulicy św. Dionizego, ale przy ulicy św. Honoriusza, pfe? nie wypada. Nasz magazyn musi być strojny jak salon. Powiedz, czy my jesteśmy jedyni olejkarze, którzy weszli na drogę zaszczytów? Czyż nie ma fabrykantów octu, musztardy którzy są majorami Gwardii! Narodowej, bardzo dobrze widzianymi na Zamku? Naśladujmy ich, rozwińmy nasz handel, a jednocześnie windujmy się w wysokie sfery.
– Wiesz, Cezarze, co mi przychodzi na myśl, kiedy cię słucham? Robisz na mnie wrażenie człowieka, który na głowę upadł. Przypomnij sobie, com ci radiziła, kiedy była mowa o tym, alby cię zrobić merem: twój spokój przede wszystkimi „Jesteś stworzony, mówiłam, do godności publicznych jak moje ramię na skrzydło u wiatraka. Wielkości będą twoją zgubą” Nie posłuchałeś mnie, no i przyszła nasza zguba. Alby odgrywać rolę polityczną, trzeba pieniędzy; czy je mamy? Jak to! Chcesz spalić swoje godło, które kosztowało sześćset franków, i wyrzec się „Królowej Róż”, twojej prawdziwej chluby? Zostawże innym te wszystkie ambicje. Kto kładzie rękę w ogień, ten się sparzy, czy nie? Polityka parzy dzisiaj. Mamy ładnych sto tysięcy franków w gotowtiźnie, ulokowanych poza naszym handlem, fabryką i towarami. Jeżeli chcesz pomnożyć majątek, rób jak w 1793; renta jest po siedemdziesiąt dwa, kup rentę. Będziesz miał dziesięć tysięcy franków rocznie, bez narażenia naszych interesów. Skorzystaj z tego obrotu, aby wydać za mąż córkę, sprzedaj sklep i przenieśmy się w twoje strony na wieś. Jakże! Toć przez piętnaście lat mówiłeś tylko o tym, aby kupić
Wirniki, mająteczek koło Chinom, gdzie jest woda, łąki, las, winnice, dwa folwarki, który przynosi tysiąc talarów i gdzie się nam obojgu tak podobało! Dziś jesszcze możemy go mieć za sześćdziesiąt tysięcy franków i nagle panu zachciało się być figurą, być w rządzie! Przypomnijże sobie, czym jesteśmy: olejkarzami. Przed szesnastu laty, nim wynalazłeś „Podwójny krem sułtanek” i „Wodę karminową”, gdyby ci ktoś był powiedział: „Będziesz miał tyle, ile potrzeba, aby kupić Winniki”, czy nie byłbyś się rozchorował z radości? I ot! Możesz nabyć tę posiadłość, na którą miałeś taką ochotę, że o niczym innym gadać z tobą nie było można, i teraz mówisz o wydawaniu na głupstwa pieniędzy, któreśmy zarobili w pocie czoła. Mogę powiedzieć zarobili, bo sama siedziałam, lato czy zima, za tym kantorem niby pies w swojej budzie. Czy nie lepiej jest mieć dwa pokoiki u córki, która będzie panią rejentową w Paryżu, i spędzać osiem miesięcy co roku w Chinon, niż tutaj zacząć wymieniać złotówki na grosze, a grosze na figę z makiem? Czekaj, aż pójdą w górę papiery, dasz osiem tysięcy renty córce, zachowamy dwa dla siebie, to, co uzyskamy ze sprzedaży sklepu, pozwoli nam kupić Winniki. Tam, w twoich stronach, mój kotusiu, zabrawszy stąd nasze meble, które też są coś warte, będziemy żyli jak książęta, gdy tu trzeba mieć co najmniej milion, ażeby coś znaczyć. – Tum cię czekał, moja stara – rzekł Cezar Birotteau. – Nie jestem jeszcze dość głupi (mimo że ty mnie uważasz za porządnie głupiego!), aby nie pomyśleć o wszystkim. Posłuchaj uważnie. Aleksander Crottat jest wymarzonym zięciem dla nas i będzie miał kancelarię Roguina; ale czy myślisz, że zadowoli się stoma tysiącami posagu (przypuściwszy, że oddalibyśmy całą gotowiznę, aby wyposażyć córkę, a co do mnie, jestem za tym. Wolałbym raczej obywać się suchym chlebem przez resztę życia, a widzieć ją szczęśliwą jak królowę, słowem żoną rejenta w Paryżu, jak powiadasz). Ale ba! Sto tysięcy franków lub nawet osiem tysięcy franków renty to jest nic, gdy chodzi o kupienie kancelarii Roguina. Oleś, jak go nazywamy, uważa nas, jak wszyscy zresztą, za bogatszych, o wiele, niż jesteśmy w istocie. Jeżeli ojciec jego, kutwa czternastej próby, nie sprzeda jatkiego folwarku za sto tysięcy, Oleś nie będzie rejentem; kancelaria Roguina warta jest czterykroć lub pięćkroć. Jeżeli Crottat nie da połowy gotówką, w jakiż sposób zdoła dobić targu? Cezarynka musi mieć dwieście tysięcy posagu, a co do nas, chcę, abyśmy się wycofali z interesów jako szanowni obywatele Paryża z piętnastoma tysiącami renty. He? Jeżeli ci to wykażę jasno na dłoni, czy zamkniesz wtedy buzię?
– A, jeśli masz kopalnię złota…
– Tak jest, mam, moja kiciu. Tak – rzekł ujmując żonę wpół i przyklepując ją lekko, przejęty radością, która ożywiła wszystkie jego rysy. – Nie chciałem ci mówić o tej sprawie, nim będzie dojrzała; ale, na honor, jutro jej może dobiję. Ot co: Roguin zaproponował mi interes tak pewny, że sam przystępuje do niego z Raigonem, z twoim, wujem Pillerault i z dwoma jesacze ze swoich klientów. Kupimy koło św. Magdaleny grunty, które, wedle obliczeń Roguina, nabędziemy za czwartą część wartości, do jakiej dojdą od dziś za trzy lata, pory, w której po wygaśnięciu kontraktów, zaczniemy je eksploatować. Jest nas sześciu wedle umówionych działów. Ja mam dostarczyć trzysta tysięcy franków, alby być w trzech ósmych. Jeżeli który z nas będzie potrzebował pieniędzy, Roguin znajdzie je na jego część, wchodząc na hipotekę. Aby mieć wszystko w garści i być pewnym swego, 'Zażądałem, abym był nominalnym właścicielem połowy, która będzie wspólną własnością Pilleraulta, starego Ragona i moją. Roguin będzie figurował pod nazwiskiem niejakiego Karola Claparon, mego współwłaściciela, który da, jak ja, kontrrewers wspólnikom. Roguin rozpatrzy, jakie kontrakty muszą być legalizowane, bo nie jest pewne, czy będziemy mogli uniknąć zahipotekowania i przerzucić je na tych, którym sprzedamy detalicznie, ale to by było za długo ci tłumaczyć. Spłaciwszy tereny będziemy mogli tylko założyć ręce i za trzy lata będziemy mieli okrągły milionik. Cezaryna skończy dwadzieścia lat, interes 'tymczasem sprzedamy i wówczas popłyniemy, za łaską bożą, skromnie ku zaszczytom.
– No dobrze! A skądże weźmiesz swoich trzysta tysięcy? – rzekła pani Birotteau.
– Nie rozumiesz się nic na interesach, kotuśko najsłodsza. Oddam sto tysięcy franków, które są u Roguina, pożyczę czterdzieści tysięcy na budowie i ogrody, gdzie mieszczą się nasze fabryki; mamy dwadzieścia tysięcy w kasie; razem sto sześćdziesiąt. Pozostaje jeszcze sto czterdzieści tysięcy, na które podpiszę weksle na zlecenie pana Karola Claparon, bankiera; wypłaci za nie gotówkę z potrąceniem eskontu. I oto jest całe trzysta tysięcy franków; kiedy weksle będą płatne, pokryjemy je z zysków. Gdybyśmy się nie mogli wypłacić, Roguin dostarczy mi kapitałów po pięć od sta, zahipotekowanych na mojej części. Ale pożyczki będą niepotrzebne; odkryłem esencję na porost włosów: „Komagen”! Iiving-ston dostarczył mi prasy hydraulicznej dla wytłaczania mojej esencji z orzechów, które pod silnym ciśnieniem wydzielają natychmiast wszystką oliwę! Za rok, wedle moich obliczeń, zarobię co najmniej sto tysięcy. Obmyślam afisz, który zacznie się od słów: „Precz z peruką!” Efekt będzie bajeczny. Ty nie uważałaś, ile ja bezsennych nocy przemyślałem. Od trzech mięsień cy powodzenie „Olejku Makassara” nie daje mi spać. Zapędzę „Makassara” w kozi róg!
– Więc to są te piękne projekty, które wałkujesz w mózgownicy od dwóch miesięcy, nie chcąc mai pisnąć ani słowa! Widsiałam się przed chwilą żebraczką u własnych drzwi, cóż za ostrzeżenie niebios! Za jakiś czas zostaną nam tylko oczy do płakania. Nigdy śnie zrobisz tego, póki ja żyję, słyszysz mnie, Cezarze? Pod tym wszystkim kryją się jakieś matactwa, których ty nie spostrzegasz; jesteś nadto rzetelny, i uczciwy, aby podejrzewać hultajstwa u innych. Czemu przychodzą częstować cię milionami? Wypruwasz się z całej gotowizny, zadłużasz się ponad możność, a potem, jeśli twoja esencja nie chwyci, jeśli ci nie znajdą pieniędzy, jeśli terenów nie da się spieniężyć, czym spłacisz weksle? Może łupinami ze swoich, orzechów? Aby się wywindować w górę, nie chcesz już figurować pod swoim, nazwiskiem, chcesz zdjąć godło „Królowej Róż”, a za to będziesz smarował cudackie afisze i prospekty, będziesz obwieszał Cezara Birotteau na rogu każdej ulicy i na każdej desce rusztowania, gdzie tylko budują!
– Oho! właśnieśnie trafiła. Będę miał filię pod nazwiskiem Popinota, gdzieś koło ulicy Lombardzkiej, gdzie osadzę mojego Anzelmka. Spłacę w ten sposób dług wdzięczności wobec starych Ragonów, podając rękę ich siostrzeńcowi, który będzie mógł zrobić majątek. Wiesz, te biedne Ragoniska wydają mi się od jakiegoś czasu w nieświatnych interesach.
– Słuchaj, ci ludzie chcą twoich, pieniędzy.
– Ale co tobie się śni, moja kiciu? Czy wuj Pillerault, który nas kocha jak oczko w głowie i przychodził tu na obiad co niedzielę? Czy poczciwy stary Ragon, nasz poprzednik, który ma za sobą czterdzieści lat uczciwości i z którym grywamy w bostona? Czyżby wreszcie Roguin, rejent paryski, człowiek pięćdziesięcioośmioletni, liczący dwadzieścia pięć lat notariatu? Rejent paryski! W potrzebie moi wspólnicy dopomogliby mi! Gdzież więc ten spisek, moja kiciusiu złota? Słuchaj, muszę ci wypalić całą prawdę, daję! słowo, leży mi to na sercu. – Byłaś zawsze podejrzliwa jak kotka! Skoro tylko mieliśmy dwa grosze w kasie sklepowej, zaraz myślałaś, że klienci są złodzieje. – Trzeba klękać przed tobą i błagać cię, abyś się poizwoliła wzbogacić! Jak na panienkę urodzoną w Paryżu, nie masz za grosz ambicji! Gdyby nie twoje ustawiczne obawy, nie byłoby człowieka szczęśliwszego ode mnie! – Gdybym cię był słuchał, nigdy bym nie stworzył ani „Kremu sułtanek”, ani „Wody karminowej”. Sklep pozwoli nam żyć, ale te dwa odkrycia i nasze mydełka dały nam sto sześćdziesiąt tysięcy franków, które posiadamy na czysto, gotóweczką! Gdyby nie moja głowa – o, bo ja mam talent jako olejkarz – bylibyśmy kramarzami, zahamowywalibyśmy się, aby związać koniec z końcem, mie byłbym jednym z wybitnych kupców, którzy wybierają sędziego w trybunale handlowym, nie byłbym sędzią ani wicemerem. Czy wiesz, czym byłbym? Sklepikarzem, jak stary Ragon, nie ubliżając jego honorowi. – Nasprzedawawszy się pachnideł przez czterdzieści lat, zbilibyśmy, jak on, trzy tysiące renty; przy obecnym zaś wzroście cen zaledwie mielibyśmy, jak oni, z czego żyć. (Z każdym dniem bardziej troskam się o tych starych. Muszę w to wejrzeć, jutro dowiem sięwszystkiego od Popinota!) Gdybym szedł za twoją radą – ty bo zawsze się wszystkiego strachasz i (myślisz, że ci z ręki ucieknie! – nie miałbym kredytu, nie miałbym krzyża legii honorowej i nie byłbym na drodze do zostania politycznym człowiekiem. Tak, możesz sobie kiwać głową; jeżeli nasz interes się uda, mogę zostać posłem miasta Paryża. He, he! Nie darmo mi Cezar na imię, wszystko mi się powodziło. To nie do pojęcia! Poza domem każdy przyznaje mi zdolności; ale tutaj jedyna osoba, której tak chcę się przypodobać, że siódme poty z siebie wypieram, aby ją zrobić szczęśliwą, musi właśnie, ona jedna, uważać mnie za durnia!
Zdania te, mimo że przerywane wymownymi pauzami i wyrzucane jak 'kule – jak robi człowiek, który oskarża – wyrażały przywiązanie tak głębokie, tak trwałe, że pani Birotteau uczuła się rozczulona; ale, jak wszystkie kobiety, miłością, którą wyczuła, posłużyła się, aby przeciągnąć słuszność na swoją stronę.
– Więc dobrze, Cezarze – rzekła – jeżeli mnie kochasz, pozwólże mi być szczęśliwą na swój sposób. Ani ty, ani ja nie otrzymaliśmy edukacji, nie umiemy mówić ani robić reweransów jak ludzie światowi, jakże chcesz, aby nam było do twarzy w tych honorach? Ja tam byłabym najszczęśliwsza w Wirnikach! Zawsze lubiłam zwierzęta i ptaszki, doskonale spędzę życie troszcząc się o kurczęta, bawiąc się w gospodynię. Sprzedajmy sklep, wydajmy Cezarynę i zostawi swoje fiufiu. Będziemy mieszkać przez zimę w Paryżu, u zięcia, będziemy szczęśliwi, żadna polityka ani handel nie będą mogły nic zmienić w naszym życiu. Czemu piąć się ponad drugich?
Czy obecny majątek nam nie wystarcza? Kiedy będziesz milionerem, czy zjesz dwa obiady? Czy potrzebujesz innej kobiety oprócz mnie? Przyjrzyj się wujowi Pillerault! Zadowolił się roztropnie swoim skromnym mieniem i życie spływa mu na dobrych uczynkach. Czy on potrzebuje modnych mebli, co? Pewna jestem, że zamówiłeś umeblowanie: widziałam, że tu zachodził Braschon, z pewnością nie po to, alby kupować perfumy.
– Więc tak, moja lubciu, mebelki dla ciebie zamówionej roboty mają się zacząć jutro: poprowadzi je architekt, którego polecił mil pan de La Billardiere.
– Boże – wykrzyknęła – miej litość nad nami!
– Doprawdy, kiciu, ty nie jesteś rozsądna. Czy w trzydziestu siedmiu latach, taka ładna i świeża, masz zagrzebać się gdzieś pod Chinon? Ja, Bogu dzięki, mam dopiero trzydzieści dziewięć. Przypadek otwiera przede mną ładną drogę, korzystam z niej. Poczynając sobie roztropnie, mogę zająć poczesne miejsce w miesizczaństwie paryskim, jak to bywało niegdyś:, założyć dom Birotteau, jak są Kellerowie, Desmarets, Roguin? Cochin, Gilleaume, Lebas, Nucingen, Saillard, Popinot, Matifat, którzy liczą albo liczyli się za coś w swojej dzielnicy. Dajże pokój! Gdyby ten interes nie był tak pewny jak złoto…
– Pewny!…
– Tak, pewny. Oto już od dwóch miesięcy go kalkuluję. Niby nic nie pokazując po sobie informuje się u budowniczych,. w agencjach, u architektów i przedsiębiorców. Pan Grindot, młody architekt, który ma przerabiać mieszkanie, jest w rozpaczy, że nie ma pieniędzy, aby przystąpić do naszej spekulacji:
– Węszy tam przyszłe budowy, namawia, aby cię oskubać.
– Alboż można załapać ludzi takich jak Pillerault, jak Claparon i Roguin? Zysk jest tak pewny, jak na „Kremie sułtanek”, pojmujesz?
– Ależ, mój drogi, na cóż Roguinowii spekulować, skoro ma kancelarię czystą i majątek w garści? Widzę go nieraz, jak idzie, bardziej zasumowany niż sam minister, z tym spojrzeniem spode łba, którego nie lubię; ukrywa swoje troski. Od pięciu lat me podoba mi się jego facjata: trąci mi starym rozpustnikiem. Kto ci traczy, że on nie drapnie, skoro będzie miał w ręku kapitały? Widywano takie rzeczy. Czy my go dobrze znamy? Darmo jest od piętnastu lat niby to naszym przyjacielem, nie włożyłabym za niego ręki w ogień. Śmierdzi mu z nosa, żona z nim nie żyje, musi mieć, kochanki, którym płaci i które go rujnują; nie widzę innej przyczyny jego smutku. Kiedy ubierając się patrzę przez żaluzję, widzę go, jak idzie piechotą do siebie, rano, wracając skąd? – Nikt tego nie wie. Robi na mnie wrażenie człowieka, który ma dwa domy; wydaje na swoją rękę, pani na swoją. Czy to jest życie rejenta? Jeże! człowiek zarabia pięćdziesiąt tysięcy, a wydaje sześćdziesiąt, w dwadzieścia lat ma płótno w kieszeni, goły jest jak turecki święty; ale że nawykł błyszczeć, obdziera bez litości' przyjaciół; miłość bliźniego zaczyna się od' siebie. Żyją blisko z tym nicponiem diu Tillet, naszym dawnym subiektem: nic mi dobrego nie wróży ta zażyłość. Jeżeli nie poznał się na du Tillecie, jest bardzo ślepy; jeżeli go zna, po cóż go tak pieści? Powiesz mi, że żona jego romansuje z du Tilletem? Wiesz, że niewiele rozumiem o człowieku, który nie im honoru na punkcie żony. A obecni posiadacze terenów, to muszą być skończeni głupcy, żeby dawać za sto su to, co warte sto franków. Gdybyś spotkał dziecko, które by nie wiedziało, ile wart złoty ludwik, czybyś mu nie powiedział? Powiem ci, z przeproszeniem, twój interes robi na mnie wrażenie kradzieży.
– Mój Boże, jakie kobiety są 'czasem dziwne i jak wszystko bałamucą! Gdyby Roguin nie był w tej sprawie, powiedziałabyś mi: ej, Cezarze, robisz interesy, o których Roguin nic nie wie, nie puszczaj się na to. A teraz, kiedy on występuje jako rękojmia, powiadasz…
– Nie on, tylko jakiś Claparon.
– Ależ notariusz nie może pod własnym imieniem, figurować w, transakcji
– Czemuż tedy robi rzecz, której prawo zabrania? Cóż odpowiesz ty, który ciągle gadasz o prawie?
– Pozwól mi mówić dalej. Roguin przystępuje do spółki, a ty mówisz, że interes nic nie wart? Czy.to rozsądnie? Mówisz znowu: robi rzecz przeciw prawu. Ależ on wystąpi jawnie, jeśli będzie trzeba. Powiadasz: jest bogaty. Czyż nie można by powiedzieć tego samego o mnie? Czy Ragon i Pillerault dobrze by się wybrali, gdyby mi zaczęli! kłaść w uszy: „Po cóż wdajesz się w ten interes, kiedy wszystkiego masz po dziurki w nosie?”
– Kupiec a rejent to zupełnie co innego – rzekła pani Birotteau.
– Wreszcie, moje sumienie jest czyste – ciągnął dalej Cezar. – Ludzie, którzy sprzedają, sprzedają z konieczności; nie okradamy ich, jak nie okrada się tego, od kogo kupuje się rentę po siedemdziesiąt pięć. Dziś kupujemy tereny po cenie dzisiejszej; za dwa lata będzie inaczej, tak samo jak z rentą. Wiedz, Konstancjo-Barbaro-Józefino Pillerault, że nigdy nie przychwycisz Cezara Birotteau na,uczynku, który by był przeciw najsurowszej uczciwości albo przeciw prawu, albo przeciw sumieniu ani przeciw honorowi. Po osiemnastu latach pożycia podejrzewają człowieka we własnym domu o nieuczciwość!
– Cezarze, uspokójże się! Istotnie, dość długo żyję z tobą, aby znać do gruntu twoją duszę. Ostatecznie jesteś panem. Tyś zrobił majątek, nieprawdaż? Jest twój, możesz go wydać. Choćbyś nas doprowadził do ostatniej nędzy, nigdy ani ja, ani córka nie uczynimy ci najlżejszego wyrzutu. Ale słuchaj: kiedy wynalazłeś swój „Krem sułtanek” i swoją „Wodę”, cóż ryzykowałeś? Pięć czy sześć tysięcy franków. Dziś stawiasz na jedną kartę cały majątek, a nie sam siadasz do gry: masz wspólników, którzy, mogą się okazać sprytniejsi od ciebie. Wydaj 'bal, odnów mieszkanie, wyrzuć dziesięć tysięcy – to niepotrzebne, ale to jeszcze nie ruina. Co do sprawy z terenami sprzeciwiam się stanowczo. Jesteś olejkarzem, bądź olejkarzem, a nie spekulantem. My, kobiety, mamy instynkt, który nas nie myli! Uprzedziłam cię, a teraz rób, jak chcesz. Byłeś sędzią w trybunale handlowym, znasz prawa, pokierowałeś dobrze naszą łodzią, pójdę za tobą, Cezarze. Ale będę drżała, dopóki nasz majątek nie będzie pewnie ulokowany, a Cezarynka na swoim, gospodarstwie. Dałby Bóg, aby mój sen nie był proroctwem!
Rezygnacja ta nie na rękę była Cezarowi; użył niewinnego podstępu, do jakiego uciekał ślą w podobnych okolicznościach..
– Słuchaj, Kostusiu, nie dałem jeszcze słowa, ale tak jakby.
– Och, Cezarze, w takim, razie nie ma o czym mówić. Honor idzie przed majątkiem. No, połóż się, kotku, brakło drzewa. Zresztą, w łóżku jeszcze wygodniej będziemy mogli rozmawiać, jeżeli masz ochotę. Och, cóż za szkaradny sen! Mój Boże! Widzieć siebie samą! Ależ to straszne! Obie z Cezarynką będziemy co dzień odprawiały nowennę za powodzenie twoich terenów.
– Bez wątpienia, pomoc boża nie zawadzi w niczyim – rzekł poważnie Birotteau. – Ale esencja orzechowa też jest potęgą, moja żono. Dokonałem tego odkrycia, jak niegdyś „Podwójnego kremu sułtanek”, przypadkiem: pierwszy raz otwierając książkę, a tym razem patrząc na rycinę przedstawiającą Hero i Leandra. Wiesz, ta kobieta, która leje oliwę na głowę kochanka, jakie to śliczne! Najpewniejsze spekulacje to te, które opierają się na ludzkiej próżności, na miłości własnej, chęci błyszczenia. Te uczucia nie giną nigdy.
– Niestety! Widzę to.
– W pewnym wieku mężczyzna oddałby duszę za to, aby mieć włosy, jeśli ich nie ma. Od pewnego czasu balwierze mówią mi, że sprzedają nie tylko „Makassar”, ale wszystko służące do farbowania włosów lub też uchodzące za środek na ich porost. Od czasu.pokoju mężczyźni upędzają się o wiele więcej za kobietami, a te szelmeczki nie lubią łysków, he, he! kotusiu! Popyt na ten artykuł tłumaczy się sytuacją polityczną. Preparat, który by utrzymywał włosy w dobrym zdrowiu, sprzedawałby się jak bułka za grosz, tym bardziej że ta esencja będzie z pewnością aprobowana przez Akademię Nauk. Poczciwy pan Vauquelin poprze mnie może i tym razem. Jutro przedstawię mu moją myśl, ofiarowując rycinę, którą znalazłem w końcu w Niemczech po dwóch latach postukiwania. Zajmuje się właśnie analizą włosów, powiedział rni to Chiffrevil-le, jego wspólnie w wyrobie produktów chemicznych. Jeśli odkrycie zgodzi się z jego badaniami, esencja moja obiegnie świat. Ta myśl to fortuna, powtarzam ci. Mój Boże, spać mi.to nie daje. Na szczęście młody Popinot ma najładniejsze włosy pod słońcem. Znajdziemy pannę sklepową, która będzie miała włosy do ziemi i będzie mówiła, jeśli to możebne bez obrazy boskiej i bliźnich, że esencja „Komagen” (bo to będzie stanowczo esencja) przyczyniła się do tego. Stare łyski rzucą się na „Komagen” jak szarańcza. Powiedz no, kotusiu, a nasz bal? Nie jestem, złośliwy, ale chciałbym spotkać tego hultaja du Tillet, który udaje krezusa przy swoim mająteczku i stale unika mnie na giełdzie. Wie, że znam jeden jego figiel, doprawdy bardzo brzydki. Może byłem z nim za dobry. To śmieszne, moja kiciu, człowiek jest zawsze ukarany za swoje dobre uczynki; tu na ziemi, rozumie się! Postąpiłem z nim jak ojciec, ty nie wiesz nawet, co ja dla niego zrobiłem.
– Dostaję gęsiej skórki, kiedy słyszę o tym człowieku. Gdybyś ty wiedział, co on chciał zrobić z! ciebie, nie byłbyś zachował w sekrecie tych skradzionych trzech tysięcy franków, bo ja odgadłam dobrze, jak rzecz się ułożyła. Gdybyś go był posłał do kryminału, kto wie, może oddałbyś przysługę niejednemu na świecie.
– Cóż on chciał zrobić ze mnie?
– Nic. Gdybyś miał dziś uszy do słuchania, dałabym ci dobrą radę, Birotteau; mianowicie, abyś zostawił w spokoju du 'Tilleta.
– Czy nie wydałoby się ludziom dziwne, że pomijam dawnego subiekta zaręczywszy zań pierwsze dwadzieścia tysięcy, z którymi rozpoczął interes? Trzeba robić dobre dla dobrego. Zresztą, może du Tillet się poprawił.
– Trzeba będzie wszystko przewrócić do góry nogami. – Co za „do góry nogami”? Ależ wszystko będzie w porządku jak w pudełeczku. Zapomniałaś tedy, co ci rzekłem o schodach i o lokalu w sąsiednim domu, o który porozumiałem się; z parasolnikkiem Cayron? Mamy iść jutro do pana Molineux, właściciela; ba, jutro mam spraw na głowie jak jaki minister.
– Zakotłowałeś mi głowę twymi projektami – rzekła Konstanieją – pokiełbasiło mi się wszystko. Zresztą, ja już śpię.
– Dzień dobry – odparł mąż. – Słuchaj no, mówię ci dzień dobry, bo już jest rano, kiziuniu. Oho, śpi już, drogie dziecko. Nie bój się, będziesz milionerką albo postradam imię Cezara.
W kilka chwil później Konstancja i! Cezar chrapali spokojnie.
Pośpieszny rzut oka na dawniejsze życie tego małżeństwa utwierdzi pojęcia, jakie musiała obudzić przyjacielska sprzeczka dwojga bohaterów tej sceny. Malując obyczaje drobnego kupiectwa szkic ten wytłumaczy zresztą, przez jakie osobliwe przypadki Cezar Birotteau był wicemerem i olejkarzem, eks-oficerem Gwardii Narodowej i kawalerem legii. Przenikając głębie jego charakteru i sprężyny jego wielkości, będzie można zrozumieć, w jaki sposób perypetie handlowe, z którymi dają sobie radę tęgie głowy, stają się katastrofami b ez ratunku dla ludzi miernych. Wydairzenia nie są nigdy absolutne, rezultaty ich zależą w zupełności od człowieka: nieszczęście jest trampoliną dla geniusza, poświęcaną sadzawką dla chrześcijanina, skaorbem dla człowieka izręcznego, przepaścią dla słabych.
Wieśniak z okolic Chinon, imieniem Jakub Birotteau, zaślubił pokojówkę damy, u której obrabiał winnice; miał z nią trzech chłopców, przy trzecim żona umarła w połogu, mąż zaś… poszedł niedługo po niej. Pani lubiła pokojówkę; kazała chować razem ze swymi synami najstairszego z chłopców, imieniem. Franciszek, i umieściła go w seminarium. Wyświęcony na księdza, Franciszek Birotteau ukrywał się w czasie rewolucji i prowadził tułacze życie księży „niezaprzysiężonych''
szczutych jak dzikie zwierzęta i co najmniej gilotynowanych, W chwili gdy zaczyna się ta historia, był on wikarym katedra! nym w Tousra i tylko raz opuścił to miasto, aby odwiedzić brata Cezara. Ruch paryski tak oszołomił biednego księdza, że nie śmiał wyjść z pokoju: wszystko dziwiło go i przejmowało lękiem. Po tygodniu czmychnął do Tours przyrzekając sobie nigdy nie wracać do stolicy.
Drugi! syn winiarza, Jan. Birotteau, wzięty do milicji, rychło zdobył stopień kapitana w pierwszych wojnach republiki, W bitwie pod Trebią Macdonald zażądał ochotników dla wzięcia baterii. Kapitan Jan Birotteau wysunął się ze swą kompanią i zginął. Snadź los rodziny Birotteau żądał, aby.członkowie jej wszędzie, gdziekolwiek się znajdą, byli ofiarami ludzi lub wypadków.
Ostatnie dziecko jest bohaterem, tej sceny. Skoro w czternastym roku Cezar nauczył się czytać, pisać i rachować, opuścił strony rodzinne i z jednym ludwikiem w kieszeni przybył pieszo do Paryża, aby tam szukać fortuny. Dzięki poleceniu aptekarza w Tours, dostał się za chłopca składowego do państwa Ragon, olejkarzy. Cezar posiadał wówczas parę podkutych butów, niebieskie spodnie i pończochy, kamizelę w kwiaty, kaftan chłopski, trzy grube koszule z mocnego płótna i kij podróżny. Jeżeli włosy miiał ucięte niby chłopiec e chóru, miał w zamian krzepkie bary Tureńezyka; jeżeli poddawał się czasem lenistwu tak zwyczajnemu w jego stronach, równoważyła je chęć zrobienia fortuny; jeśli zbywało mu dowcipu i wykształcenia, posiadał wrodzoną prawość i szlachetność. Odziedziczył je po matce, istocie, która, wedle miejscowej opinii „ miała złote serce. Cezar otrzymał życie, sześć franków na miesiąc i legowisko na pryczy, na strychu obok kucharki; chłopcy sklepowi, którzy go nauczyli zawijać paczki i załatwiać posyłki, zamiatać magazyn i ulicę, drwili zeń wkładając go równocześnie do służby, zgodnie z obyczajem sklepowym, w którym żart jest głównym czynnikiem wychowawczym; oboje państwo Ragon traktowali go jak psa. Nikt nie zwracał uwa – jgi ina znużenie chłopca, mimo że wieczorem nogi jego, zbite od bruku, bolały go straszliwie, a ramion zupełnie nie czuł. To surowe zastosowanie „każdy dla siebie”, ewangelii wielkiego miasita, sprawiło, iż Cezarowi życie w Paryżu zdało się bardzo twarde. Wieczorami płakał myśląc o Turenii gdzie wieśniak pracuje wedle ochoty, gdzie murarz kładzie jeden kamień na dwanaście zawodów, gdzie lenistwo roztropnie pomieszane jest z pracą; ale zasypiał nie mając czasu pomyśleć, aby stąd uciec, miał bowiem posyłka od rana, spełniał zaś obowiązki z wiernością psa podwórzowego. Jeżeli przypadkiem skarżył się, pierwszy subiekt uśmiechał się jowialnie.
– Ha! mój chłopcze, nie stąpa się po różach, w „Królowej Róż”; pieczone gołąbki nie wpadają same do gąbki; trzeba najpierw gonić za nimi, potem je schwytać, a w końcu trzeba mieć czym je przyprawić.
Kucharka, gruba Pikardka, zagarniała dla siebie najlepsze kąski i odzywała się do Cezara jedynie po to, aby się skarżyć na państwa Ragon, którzy nie dawali się okradać. Pod koniec pierwszego miesiąca dziewczyna ta, zmuszona pilnować domu w niedzielę, wdała się w gawędkę z Cezarem. Umyta i ubrana odświętnie, Urszula wydała się czarująca biednemu chłopcu do posyłek, który, gdyby nie przypadek, byłby się rozbił na pierwszej rafie ukrytej na drodze jego życia. Jak wszystkie istoty bez oparcia pokochał pierwszą kobietę, która mu rzuciła życzliwe spojrzenie. Kucharka wzięła Cezara pod opiekę; wynikła z tego miłostka, z której chłopcy sklepowi szydzili niemiłosiernie. W dwa lata później kucharka porzuciła szczęśliwie Cezara dla młodego dezertera z jej stron, ukrywającego się w Paryżu, dwudziestoletniego Pikardczyka, mającego parę morgów ziemi, który dał się Urszuli wystrychnąć na męża.
Przez te dwa lata kucharka żywiła dobrze swojego Cezarka, wytłumaczyła mu wiele tajemnic życia paryskiego, pokazując mu to życie od dołu, i zaszczepiła w nim, przez zazdrość, głęboki wstręt do podejrzanych miejsc, których niebezpieczeństwa były jej, jak się zdaje, niezupełnie obce. W 1792 nogi