Historia wojen gdańskich - ebook
Historia wojen gdańskich - ebook
Książka opisuje przyczyny, przebiegi i skutki wojen o Gdańsk na przestrzeni 10 wieków. Pomimo że treść oparta jest na wieloletnich studiach pisemnych źródeł historycznych oraz licznych opracowaniach wybitnych badaczy historii, niniejsza praca jest publikacją popularnonaukową, przeznaczoną dla osób ciekawych przeszłości. Dlatego napisana jest językiem przystępnym i zrozumiałym dla czytelnika zainteresowanego historią Gdańska na tle konfliktów, nie naszpikowanym naukowymi odnośnikami.
A temat obfituje wręcz w dramatyczne i pasjonujące wydarzenia. Chociażby dlatego że Gdańsk w przeciągu swej ponad 1000-letniej historii stał się tyglem i ostoją dwóch wielkich kultur, polskiej i niemieckiej, które często egzystowały pokojowo po sąsiedzku. Do tego dochodziły oddziaływania zewnętrzne, tarcia państw i mocarstw, zapędy tych lub innych władców.
Przeróżne towarzyszące temu procesy polityczne, gospodarcze i społeczne doprowadzały częstokroć do zbrojnych konfliktów, od najmniejszych do największych. Historia Gdańska jest tymi konfliktami wręcz wypełniona. Poczynając od wczesnego średniowiecza drugiej połowy X wieku kiedy to Piastowie zmagali się z wszelkimi przeciwnościami zagrażającymi ich władztwu nad miastem, poprzez działania odśrodkowe lokalnych dynastii słowiańskich aż do znamiennej „rzezi Gdańska” popełnionej przez Zakon Krzyżacki w 1308 roku. Od tego czasu żywioł germański zaczął coraz wyraźniej interesować się Bałtycką metropolią.
Tak też przeróżne zawieje wojenne wzdęte przez państwa ościenne przetaczały się przez miasto. W tym zapędy margrabiów Brandenburskich, Krzyżaków, Prusaków, Szwedów, Rosjan. Wszystkie te zakusy przeplatane panowaniem Polski. Później Gdańsk przeżył burzliwe lata rozbiorów Polski, wojny napoleońskie, czasy pruskiej hegemonii, obie wojny światowe i dramatyczne protesty społeczne w komunistycznej Polsce. Ile w tym było wojen, konfliktów, potyczek, oblężeń i bitew – wszystko to autor starał się opisać w tej książce.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-15030-0 |
Rozmiar pliku: | 8,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Fascynacja historią to bakcyl, którego łapiemy często u progu wieku młodzieńczego, gdy wśród łakomie czytanych książek pojawiają się również te opisujące dzieje różnych krajów i narodów. U niektórych fascynacja ta przeradza się z czasem w nieustanne poznawanie, badanie, szukanie i analizowanie historii. Wówczas stają przed nami otworem liczne źródła pisane, wspaniałe publikacje historyków i zaciszne sale bibliotek. Jest to pasja, od której nie można się uwolnić. Nieważne, jakie później profesje człowiek wykonuje ani jakie zdobędzie wykształcenie – zamiłowanie do historii pozostaje. Podobnie było ze mną. Dziadek we wczesnym dzieciństwie przymuszał mnie, bym czytał mu gazety i ganiał do rodzinnej biblioteki. Z czasem, niesiony chęcią pogłębiania wiedzy, sięgałem coraz zachłanniej po nowe książki. Prawie bez wyjątku były to książki historyczne. Utonąłem bezpowrotnie w nieprzebranych otchłaniach historii. A że wychowałem się w Gdańsku, to mimowolnie historia tego miasta i regionu znalazła się na pierwszym planie.
Sprawa dojrzała, gdy w 1978 roku wszystkim gdańskim szkołom podstawowym narzucono udział w konkursie na audycję radiową z miastem Gdańskiem w roli głównej i wybranym fragmentem z jego przeszłości jako motywem przewodnim. Zaaferowane grono pedagogiczne wyznaczyło mnie, wówczas ucznia 8 klasy szkoły podstawowej, do napisania scenariusza tej audycji. Do pomocy dano mi dwóch utalentowanych kolegów z klasy, a nad wszystkim czuwała bacznie drużynowa szkolnego harcerstwa. Nie wierzyłem we własne szczęście: nareszcie mogłem popuścić cugli – tak mi się przynajmniej wydawało. Napisałem scenariusz ukazujący dzieje Gdańska od założenia grodu w X wieku do rzezi miasta przez Krzyżaków w 1308 roku. A że nie pociągały mnie przemiany społeczne czy wyrobnictwo przedmiotów materialnych, w opisie dominowały walki, boje, potyczki i konflikty. Byli tam szarżujący szlachetni rycerze, najeżona włóczniami waleczna piechota, łodzie sczepione w abordażu, wały grodów kruszone miotanymi głazami. A oprócz tego książęta, królowie, piękne księżniczki. Walki o Gdańsk, wokół miasta i z udziałem samych gdańszczan. Co zrobiła rada pedagogiczna? Wycięła ze scenariusza wszystko, co tylko pachniało wojną, świeciło błyskiem miecza czy huczało bitewnym zgiełkiem. Wraz z tym opadły wszelkie namiętności, odeszły w niepamięć dramaty i tragedie ludzkie. Zostały suche daty, fakty i nic więcej, tak jakby Gdańsk zbudowała jakaś maszyna bez ludzkiego udziału. Jak na ironię losu scenariusz ten wygrał rzeczony konkurs i w nagrodę otrzymaliśmy każdy po egzemplarzu książki z fotografiami ukazującymi, jak to ówczesna partia rządząca w pocie czoła doprowadzała Gdańsk do świetności w latach siedemdziesiątych XX wieku.
Po tylu latach nadarzyła mi się okazja napisania książki opisującej dzieje wojenne Gdańska w średniowieczu na tle historii politycznej miasta – tyle że bez cenzury społecznych nakazów i ideologicznego nadzoru. W niniejszej publikacji przybliżę wszystkie te konflikty zbrojne, które udało mi się wyłuskać z dostępnych materiałów, powiązane z Gdańskiem i jego mieszkańcami, toczone od X wieku do zakończenia wojny trzynastoletniej w 1466 roku, czyli do schyłku średniowiecza. Konflikty te odcisnęły swe piętno na historii i na losie mieszkańców Gdańska. Są to wydarzenia ciekawe i pełne emocji, ukazujące, jak społeczność tego nobliwego miasta dawała sobie radę z zawieruchami wojennymi wywołanymi grą polityczną kolejnych potentatów dysponujących atrybutami władzy lub do rządzenia aspirujących. Czy nabyte przez to doświadczenia, nagromadzane wiekami i wzbogacane kolejnymi konfliktami, ukształtowały gdańszczan? Czy przyczyniły się w jakimś stopniu do powstania późniejszej dewizy miasta Nec temere, nec timide, co w polskim przekładzie znaczy „bez strachu, ale z rozwagą”, „ani zuchwale, ani bojaźliwie” czy też „bez zuchwałości, ale i bez lęku”. Coś w tym tkwi, o czym mogą zaświadczyć wojenne doświadczenia miasta.
W książce tej wykorzystałem źródła w językach łacińskim i staroniemieckim oraz liczne opracowania historyków polskich i niemieckich. Jest to praca popularyzująca historię, przeznaczona dla jak najszerszego kręgu pasjonatów i miłośników naszych dziejów, a przede wszystkim dla tych, którzy mają czas i ochotę na poznanie dziejów Gdańska od jego innej, nieco bardziej zadziornej strony. Dlatego nie poruszam w niej zagadnień poświęconych kwestiom gospodarczym, kulturalnym czy społecznym, nie zajmuję się stylami architektury, głębokością Motławy, miłostkami żon patrycjuszy czy liczbą cegieł w murach kościoła Mariackiego. Jest za to wiele o szczęku oręża i o gdańszczanach, którzy nie stronili od wojaczki, gdy zachodziła tego potrzeba. Fakty znalezione w źródłach pisanych i opracowaniach, wzbogacone o niektóre hipotezy historyków, tworzą w tej publikacji gotowe ramy dla rzeczywistości historycznej. Starałem się te ramy wypełnić treścią mogącą poruszyć wyobraźnię, pozwalającą Czytelnikowi na wysuwanie własnych wniosków i przemyśleń, skłaniającą do refleksji.
Robert F. Barkowski
Berlin, 22.01.2016
------------------------------------------------------------------------
1 Kiedyś za koniec średniowiecza uznawano rok 1453, w którym wynurzone z otchłani azjatyckich stepów hordy plemion tureckich zdobyły Konstantynopol, niszcząc prześwietne Cesarstwo Bizantyjskie i przemieniając największą ówczesną świątynię chrześcijaństwa, bazylikę Hagia Sophia, w meczet. Obecnie datę zakończenia średniowiecza przesunięto na rok 1492, w którym odkryto Amerykę
2 Słowa te znajdują się na wstędze umieszczonej pod lwami w herbie Gdańska.Zarys przedhistoryczny do X wieku
Konflikty zbrojne są elementem towarzyszącym ludzkiej cywilizacji od początków jej istnienia. Choć zdanie to brzmi cyniczne i wydaje się wyzute z emocji, jego sens oddaje istotę historii. Już pierwsze gromady naszych praprzodków, oprócz intensywnego łączenia się w przeróżne twory społeczne, nie stroniły od użycia siły i przemocy, wynajdując w tym celu przemyślne techniki i taktyki wojenne. Nie inaczej bywało na obszarach Pomorza Gdańskiego. W czasach ustępowania epoki lodowcowej grupy osadnicze coraz śmielej i liczniej napływały na Pomorze. Ponieważ gruby zwał lądolodu przesuwał się powoli z południa na północ, siłą rzeczy Pomorze zostało zaludnione i zagospodarowane później, niż tereny leżące na południu Europy. Ludność napływowa ochoczo imała się takich zajęć jak uganianie się za reniferami czy zapalczywe krzesanie ognia. Renifery odgrywały kluczową rolę w życiu codziennym: ich mięso służyło za pokarm, ze skór wytwarzano ubrania, ścięgna wykorzystywano jako cięciwy do łuków i grubsze nici, a rogów używano do wyrobu narzędzi i broni. Potwierdzają to wydobywane na światło dzienne przez badaczy prehistorii kolejne przedmioty pochodzące jeszcze z końca epoki kamiennej (ok. 11–12 tys. lat temu). Znajduje się wśród nich obrobiony róg renifera znaleziony w okolicy Chełmna, najstarszy ślad ludzkiej działalności na Pomorzu‹1›. Oprócz tych czynności związanych z codzienną egzystencją nie stroniono od zatargów, konfliktów i wojaczki. Zawsze znalazło się indywiduum silniejsze, sprytniejsze, szybsze, lepiej uzbrojone, które rozwiązywało spór, rozwalając czaszkę oponenta maczugą nabitą zaostrzonymi krzemieniami. W takiej scenerii przez Pomorze przetaczały się kolejne ludy, przez naukowców zwane „kulturami”, różniące się od siebie pod wieloma względami, np. wyrobem narzędzi, produkcją garnków czy sposobem pochówku zmarłych. Niektóre gromady pozostawały na dłużej, inne migrowały dalej. Nierzadko napływowa grupa migracyjna mieszała się z ludnością osiadłą lub egzystowała obok, zajmując sąsiednie tereny. Niezależnie od tych różnic po każdej kulturze pozostały w ziemi (do dziś odnajdywane) różne rodzaje uzbrojenia, wykonane z kamienia, kości zwierząt, krzemienia, drewna, brązu czy żelaza. Cały ten arsenał, zawierający dzidy, miecze, noże, groty strzał, topory i siekiery, wyraźnie wskazywał, że ich właściciele chadzali nie tylko na polowania. Oprócz znalezisk materialnych, wydobytych na światło dzienne łopatą archeologa lub poszukiwacza-amatora, a także przedmiotów odkrytych przypadkowo podczas prac budowlanych lub rolniczych, nic więcej na temat tych czasów nie wiadomo.
Również w czasach starożytnych, już bliższych nam, a jednocześnie nadal bardzo odległych, Pomorze Gdańskie trwało w niebycie historycznym, głęboko ukryte na zimnej i nieznanej Północy, daleko za kręgami znanego świata. Długo było ono nieznane kwitnącym w basenie Morza Śródziemnego wysoko rozwiniętym cywilizacjom antycznym. Dopiero potężny blask bursztynu wydobył je z pomroków dziejowych. Magiczna siła przyciągania tego klejnotu, jednego z najbardziej poszukiwanych i pożądanych w starożytności, uruchomiła szlaki handlowe pomiędzy Bałtykiem a odbiorcami w Egipcie, Grecji, Kartaginie i Rzymie. Jednak ewentualność, że antyczne wyprawy kupieckie docierały bezpośrednio aż do Bałtyku, można zdecydowanie wykluczyć. Nawet Fenicjanie, długo panujący na morzach jako najlepsi żeglarze starożytności, raczej nie opłynęli całej Europy Zachodniej i nie sforsowali cieśnin duńskich‹2›. Co prawda znalazł się pewien nieprzeciętny i odważny podróżnik, Pyteasz z Massali (380 p.n.e.–310 p.n.e.), który twierdził w swym dziele O Oceanie (Perí tou Okeanoú), że na dalekiej Północy dotarł do wyspy, na której brzeg wzburzone morze wyrzuca bursztyn. Bardzo trafnie i rzeczowo opisał właściwości bursztynu. Mogłoby to świadczyć o tym, że faktycznie wpłynął na Bałtyk, dopłynął w okolice ujścia Wisły, albo że uzyskał wiarygodne informacje od pośredników.
Pyteasz, mieszkaniec greckiej kolonii w dzisiejszej Marsylii, wyruszył ze swą ekspedycją pomiędzy 325 a 320 rokiem p.n.e. Na tej podstawie wielu naukowców nie wyklucza możliwości, że odważny odkrywca działał na rozkaz i polecenie samego Aleksandra Wielkiego‹3›. Faktem jest, że dokładnie w tym samym czasie, gdy Aleksander Wielki dotarł na Dalekim Wschodzie do granic znanego świata, Pyteasz badał mroczne krainy północnej Europy. Niestety, dzieło śmiałego odkrywcy nie zachowało się do naszych czasów. Przetrwały jedynie niewielkie fragmenty, utrwalone w cytatach i polemikach niektórych autorów antycznych. Na dodatek relacje Pyteasza były kwestionowane w starożytności, co wynikło z dwóch powodów. Pierwszym była zwykła zazdrość „kolegów naukowców”, jak w przypadku greckiego historyka Polibiusza (ok. 200–ok. 118 p.n.e.), który uzurpował sobie prawo do bycia największym autorytetem i bagatelizował dokonania innych badaczy (brzydka cecha, która przetrwała do naszych czasów). Drugim powodem nagonki na Pyteasza było niezrozumienie jego rewelacyjnych odkryć, takich jak np. pływające kry lodowe. Innym ważnym odkryciem Pyteasza była obserwacja nieznanego dotąd Grekom zjawiska przypływów i odpływów i słuszne połączenie tego z fazami księżyca. Pyteasz zarzucił ówczesny świat nauki ogromem rewelacji, nowinek, odkryć i wiadomości – i wzbudził tym zazdrość i frustrację kolegów, którzy w przypływie zawiści zarzucili mu kłamstwo, a jego podróż odkrywczą uznali za nierealną (jeszcze jedna brzydka cecha znana też w czasach współczesnych).
Jedno jest pewne – złoto Północy, jak nazywano bursztyn, docierało do śródziemnomorskich rynków zbytu. Szlaki bursztynowe przechodziły przez tereny wielu różnych i często sobie wrogich plemion, dlatego więc na ich granicach zakładano stacje pośrednie. W ten sposób ciągnące karawany ponosiły nierzadko dodatkowe opłaty, ale podróżowały względnie bezpiecznie. Zazdrośni kupcy antyczni trzymali rzecz jasna wszystkie szczegóły związane z transportem bursztynu w pilnie strzeżonej tajemnicy, w tym: opisy geograficzne, umowy handlowe z naczelnikami plemion, skład etniczny tychże plemion, ich nazwy i wielkość. Dopiero sukcesy militarne Cesarstwa Rzymskiego w przełomowych latach pierwszego tysiąclecia zmieniły ten stan rzeczy, gdy legiony najpierw zajęły Galię, a następnie dotarły nad Ren i Dunaj i zaczęły przenikać w mroczne knieje Germanii. Z tego też okresu pochodzą najwcześniejsze, jeśli nie liczyć relacji Pyteasza, dotychczas znane informacje na temat Morza Bałtyckiego, Pomorza i Zatoki Gdańskiej wraz z Wisłoujściem, zawarte w źródłach pisanych, które wyszły spod piór współczesnych badaczy, geografów i historyków. Wymienić tu należy między innymi takich autorów jak Pomponiusz Mela, Pliniusz Starszy (23/24–79), Tacyt (58–120) czy Ptolemeusz z Aleksandrii (100–160/168), którzy podczas tworzenia swych dzieł korzystali z różnych, nierzadko nawzajem się uzupełniających źródeł.
Jednym z tych źródeł informacji była wiedza zebrana przez poprzedników. Tak było w wypadku Pliniusza Starszego, który między innymi nie omieszkał wykorzystać wspomnianej już relacji z podróży odkrywczej Pyteasza. Najważniejszym źródłem były jednak wiadomości pozyskane od kupców i handlarzy, zapuszczających się w odległe rejony świata, lub od osób związanych z różnymi formami aktywności militarnej Cesarstwa Rzymskiego. Już w 5 roku n.e. Rzymianie wysłali drogą morską ekspedycję zwiadowczą‹4›, która wystartowawszy u wybrzeży Morza Północnego, pożeglowała w kierunku wschodnim, zahaczywszy zapewne o południowo-zachodnie rejony Bałtyku. Czy odważni i kierowani odkrywczym impulsem podróżnicy dotarli do Zatoki Gdańskiej, będącej przecież już wtedy głównym punktem docelowym co najmniej dwóch albo i więcej szlaków bursztynowych, wiodących przez niebotyczne połacie Europy i łączących wybrzeże Bałtyku w okolicach Zatoki Gdańskiej z Rzymem? W ramach tego handlu wymiennego mieszkańcy regionu gdańskiego bogacili się, gromadząc towary pochodzące z Rzymu, w tym też wyroby luksusowe oraz elementy uzbrojenia. Oprócz wytworów kultury materialnej nad Bałtyk napływały wieści z dalekiego świata, w tym z samego Rzymu, centrum ówczesnej cywilizacji.
Rzymian nęciły nie tylko możliwości sprowadzania drogocennego bursztynu – kierowały nimi również pobudki innej natury. Inspirowani poszukiwaniami nowych powiązań handlowych, nauką czy chęcią podbojów, docierali do najdalszych zakątków. Nie dziwi zatem, że niespokojny duch, jakim był cesarz Nero, wysłał w 63 roku ekspedycję badawczo-zwiadowczą nad Bałtyk. Na jej czele stanął nieznany z imienia Rzymianin‹5›, pochodzący ze stanu ekwitów; wiadomo jedynie, że odpowiedzialny za tę wyprawę był rzymski urzędnik (senator?) o imieniu Julian. Okazała się ona bardzo owocna. Cesarski wysłannik powrócił do Rzymu objuczony bursztynem w tak niebotycznych ilościach, że starczyło go nie tylko na ozdobienie areny w Koloseum, lecz także na przystrojenie zmagających się o życie gladiatorów.
Nie mniej ważne od spraw materialnych okazały się wnikliwe obserwacje dokonane przez wspomnianego rycerza w krajach, które przyszło mu zwiedzić lub o których posłyszał od pośredników. Pliniusz Starszy wykorzystał relację rzymskiego rycerza z wyprawy w okolice wybrzeża „germańskiego” w swoim 37-tomowym monumentalnym dziele encyklopedycznym Historia naturalna. Posłużyła ona historykowi do opisania geografii Germanii, Pomorza Gdańskiego i obszarów do niego przyległych. Należy wziąć pod uwagę, że Germanią‹6› określano wtedy (oczywiście z punktu widzenia Rzymian) co prawda wszystkie ziemie na północ od Dunaju, leżące pomiędzy Renem i Wisłą, lecz terminem tym posługiwano się wyłącznie w znaczeniu geograficznym, a nie etnicznym. Tym samym na obszarach tak rozumianej Germanii mieszkały zarówno plemiona germańskie, jak i słowiańskie. Z opisów Pliniusza i pozostałych pisarzy antycznych wyłaniają się niczym z mgły coraz wyraźniejsze kontury obszarów południowego Bałtyku. Dowiadujemy się zatem o Wiśle, jej ujściu do Zatoki Wenedzkiej (Gdańskiej), Morzu Bałtyckim (Morze Swebskie, Ocean Sarmacki), wyspach i zamieszkujących tam plemionach. Niektórzy historycy nie wykluczają, że pod oryginalną nazwą wyspy Actania‹7› wymienione zostało dzisiejsze Oksywie. Co do zamieszkujących tam plemion to wiadomo, że „już od V–IV wieku p.n.e. nad Bałtykiem żyje prasłowiański lud Wenedów”‹8›, jak skonkludował wyniki analizy przekazów historycznych Gerard Labuda i inni wybitni badacze.
O obecności Prasłowian na wybrzeżu pisał już wspomniany Pomponiusz Mela w 58 roku p.n.e. czy też nieco później aleksandryjski geograf Ptolemeusz, podający, że zamieszkują tam „ ogromne ludy: Wenedowie wzdłuż całej Zatoki Wenedzkiej ”‹9›. Z dalszej lektury dzieła Ptolemeusza wynika, że na wschód od Wenedów, czyli od ujścia Wisły, mieszkały plemiona pruskie, co pokrywałoby się z wnioskami naukowców wskazujących, że migracja tych niesłowiańskich plemion (zwanych też prabałtyckimi) na teren Prus nastąpiła już parę wieków wcześniej‹10›. Tak więc plemiona prasłowiańskie (Wenedowie) osiadłe wzdłuż Zatoki Gdańskiej u ujścia Wisły sąsiadowały przez parę stuleci z zamieszkałymi na wschód plemionami prabałtyckimi (pruskimi). Tu mimochodem nasuwa się dygresja odnosząca się do prowadzonych ostatnimi czasy z coraz większą namiętnością dyskusji o tym, skąd wzięli się Słowianie: czy byli w środkowej Europie od najstarszych czasów, czy też przybyli tu z innych terenów. Moim zdaniem Słowianie nie nadeszli znad bagnistych rozlewisk Prypeci gdzieś na dalekiej Ukrainie i Białorusi ani nie wyłonili się z wyimaginowanego „obłoku archeologicznego”. Byli tu od co najmniej tych czasów, o których wspominają antyczni historycy rzymscy i greccy, którzy nie mieli żadnych politycznych, społecznych czy ideologicznych powodów, by zniekształcać historię na dzisiejszą modłę. Pisali o Wenedach-Słowianach, traktując ich jako aktualną wówczas rzeczywistość, i nie musieli wtedy grzebać łopatami i łomotać kilofami w ziemi, gdyż kontakt ze Słowianami lub wiadomości o nich mieli z pierwszej lub drugiej ręki.
Jak rozwijały się stosunki sąsiedzkie dwóch etnicznie różnych grup: czy kończyło się tylko na handlu, wymianie kulturalnej i wzajemnym przenikaniu się grup osadniczych? Być może dochodziło do konfliktów zbrojnych, ale z braku jakichkolwiek dowodów źródłowych nęcącą możliwość ich opisania należy tu wykluczyć.
Kurhan K-3 w Lewinie – tablica informacyjna (fot. Przemysław Szalecki)
Wróćmy jednak do bursztynu. Otóż, gdy Rzymianie obdarzyli zamiłowaniem określony towar, to nie powstrzymywały ich przed jego pozyskaniem ani trudy dalekich podróży, ani niebezpieczeństwa związane z jego transportem. Sunęły zatem nad Zatokę Gdańską karawany kupieckie, by zaspokoić potrzeby rzymskiej arystokracji, poszukującej tego luksusowego klejnotu. Ludność tubylcza ujścia Wisły bogaciła się na tym handlu niepomiernie, o wiele bardziej od innych słowiańskich plemion zamieszkujących pozostałe obszary Polski w tym czasie. Świadczy o tym masowy wręcz napływ monet rzymskich na Pomorze. Do tej pory znaleziono ich stosunkowo dużo na terenie Pomorza, zarówno w postaci pojedynczych skarbów, jak i luźnych znalezisk. Przykładem tego może być 700 sztuk monet znalezionych w Juszkowie niedaleko Pruszcza Gdańskiego czy sfałszowany denar (mniejsza zawartość srebra) cesarza Lucjusza Werusa (130–169) odkryty w Oliwie‹11›. Masowe zakopywanie zebranych monet w ziemi oznaczało tylko jedno: że w tamtym czasie pieniądz w formie monety nie stanowił jeszcze na Pomorzu obiegowego środka płatniczego. Dlatego ich posiadacze ukrywali swoje zbiory w ziemi, czekając na sposobność wymagającą ich użycia. Okazja taka nadarzała się, gdy np. jakiś kupiec uparł się, by za swoje towary otrzymać opłatę w srebrze. A jak już wspomniałem, ludność Pomorza dzięki korzystnemu handlowi bardzo wcześnie zaczęła gromadzić bogactwa – czy to w formie zakopanych monet, czy też towarów luksusowych. Dobra materialne i chowane skrzętnie monety pochodziły nie tylko z handlu bursztynem, ale i ze sprzedaży poszukiwanych gdzie indziej towarów. Siłą rzeczy najbardziej rozpowszechniony był handel rybami, których mieszkańcy Pomorza mieli przecież pod dostatkiem. Niebagatelne dochody przynosił eksport soli, dość obficie występującej na Pomorzu, którą chętnie nabywały między innymi plemiona Wielkopolski. Niezwykle dochodowy, aczkolwiek mało chwalebny, był także handel niewolnikami. Niewolników z tych stron spotkać było można już w starożytności na odległych targach basenu Morza Śródziemnego. Tych nieszczęśników zdobywano przeważnie podczas konfliktów zbrojnych z sąsiadami, ale nie tylko. W tamtych czasach nie szafowano zbytnio litością, a to oznaczało, że w niewolę dostawali się wszyscy, którzy nie byli w stanie się obronić, w tym uchodźcy z sąsiednich terenów dotkniętych przeróżnymi katastrofami naturalnymi lub działaniami wojennymi. Do tego dochodziła jeszcze jedna, specyficzna dla mieszkańców pasa nadmorskiego metoda „zarobkowania”. Mowa tu o tak zwanym prawie brzegowym, czyli łupieniu bez jakichkolwiek skrupułów i opamiętania wszystkich rozbitków morskich. Każdy statek wraz z zawartością, który na skutek złych wiatrów rzucony został na brzeg morski, stawał się łupem dla okolicznych mieszkańców. Każdy rozbitek – bez względu na status! – tracił wszelkie prawa i bywał po ograbieniu mordowany lub w najlepszym przypadku dostawał się w niewolę. Ludność mieszkająca w pobliżu morza była w tych kwestiach bezlitosna, ale czyż ta zatwardziałość nie była reakcją na warunki życiowe? Jakież okoliczności hartowały Pomorzan do tego stopnia? Może życie w ciągłym napięciu i strachu przed najazdem od strony morza? Wiadomo, że osady nadmorskie bardzo często padały ofiarami krwawych i bezpardonowych najazdów pirackich, ulegając najczęściej kompletnemu zniszczeniu przy jednoczesnym wymordowaniu przeważającej części mieszkańców. Późniejsze najazdy wikińskie prowadzone od VIII wieku były tego najbardziej wymownym świadectwem.
Wszystkie opisane tu oznaki narastającego dobrobytu ludności zamieszkującej Pomorze Gdańskie są z pewnością symptomatyczne dla późniejszej świetności samego Gdańska, który w wielu źródłach średniowiecznych określany jest najbogatszym miastem Europy. Tę względną sielankę zburzyły jednak częściowo (lub co najmniej zakłóciły) migracje stosunkowo nielicznych gromad ludności germańskiej, przybywających mniej więcej od początków naszej ery z niektórych wysp bałtyckich, lecz głównie ze Skandynawii.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
PRZYPISY
1 J. Kostrzewski, Ludy okresu kamiennego, Historia Pomorza. Tom I do roku 1466, red. i opr. Gerard Labuda, Poznań 1972, s. 93.
2 R. Pietschmann, Geschichte der Phönizier, Berlin 1889, s. 291.
3 J. Herrmann, Welt der Slawen, Geschichte, Gesellschaft, Kultur, Leipzig–Jena–Berlin 1986, s. 17; W. Hubert, Wojny bałtyckie, Bydgoszcz 1938, s. 26.
4 L. Leciejewicz, Słowianie zachodni. Z dziejów tworzenia się średniowiecznej Europy, Wodzisław Śląski 2010, s. 23.
5 C. Plinii, Secundi naturalis historiae libri XXXVII, red. Ludwig von Jan Karl Mayhoff, Stuttgart 1967–2002, XXXVII, 45.
6 Warto wspomnieć o dwojakim znaczeniu pojęcia „Germania” – raz geograficznym, raz etnicznym. W tym właśnie bardzo zrozumiałym i klarownym kontekście nadmieniłem w poprzedniej publikacji, by nie stawiać znaku równości pomiędzy określeniem Germania (w znaczeniu geograficznym) i Niemcy (w znaczeniu etnicznym). Zob. R.F. Barkowski, Słowianie połabscy. Dzieje zagłady, Warszawa 2015.
7 C. Plinii, Secundi naturalis historiae libri XXXVII, op. cit., IV, 97.
8 G. Labuda, Fragmenty dziejów Słowiańszczyzny zachodniej, t. 1, Poznań 1960 s. 109; J. Kostrzewski, Przeobrażenia społeczne i etniczne na Pomorzu w okresie rzymskim, Historia Pomorza. Tom I do roku 1466, część I, op. cit., s. 190.
9 M. Plezia, Greckie i łacińskie źródła do najstarszych dziejów Słowian, Poznań 1952, s. 38.
10 G. Labuda, M. Biskup, Dzieje zakonu krzyżackiego w Prusach, Gdańsk 1988, s. 40.
11 J. Kostrzewski, Przeobrażenia społeczne i etniczne na Pomorzu w okresie rzymskim, Historia Pomorza. Tom I do roku 1466, część I, op. cit., s. 189.
------------------------------------------------------------------------
3 Pliniusz Starszy – wybitny rzymski uczony, oficer i urzędnik państwowy w jednej osobie. Dowodził w 79 roku jako prefekt rzymską flotą stacjonującą niedaleko Wezuwiusza w porcie Miseno (łac. Misenium) w Zatoce Neapolitańskiej. Podczas wybuchu wulkanu Pliniusz zginął, gdy próbował ze swymi statkami przyjść na pomoc okolicznej ludności.