Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historie Jakuba Blottona z widokiem na Toruń - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,67

Historie Jakuba Blottona z widokiem na Toruń - ebook

"Historie Jakuba Blottona z widokiem na Toruń" to wielowątkowa opowieść o rewolucjach, zarówno rzeczywistych, realnych, namacalnych i dotkliwych, gdzie w grę wchodzą mechanizmy władzy, nienawiści, dzikiej i krwawej ambicji, jak i metaforycznych, w których ludźmi rządzą namiętności, tęsknoty i wszelkie popędy. Główną postać tych opowieści – Jakuba Blottona – los rzucił w miejsce szczególne, będące prawdziwym bohaterem opowieści. Tym miejscem jest Toruń, który wraz ze swoimi zabytkami, historiami i legendami jawi się jako miasto mityczne, jako miasto otoczone okrwawionymi murami, nad którymi złowieszczo górują skrzydła Thanatosa, jako odbicie, burzonego od czasu do czasu, transcendentnego ładu. Taki obraz świata boli Jakuba Blottona; szuka więc on ukojenia w ramionach kobiety oraz w pędzie poprzez wichry zdarzeń. Pragnie on także zmieniać ludzki porządek i wpływać na rzeczywistość poprzez namiętne działanie. "Historie Jakuba Blottona..." to opowieść podgrzewająca sentyment i rozjaśniająca umysł, to opowieść pokazująca mechanizm zastępowania rzeczywistości przez jej imitację, realności przez jej kreację.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66180-95-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gilotyna

1.

Jakub Blotton został sam. W dole, kilka metrów przed nim płynęła rzeka, która przybierała wczesną wiosną, a potem, wracając do swojego koryta, pozostawiała na obu brzegach plastry lodu. Ale nim jeszcze słońce na dobre zdążyło zmieszać ten rzeczny lód z przybrzeżnym szlamem, dzieci miały wiele radości: swymi drobnymi palcami potrafiły wygrzebywać z ziemi plastry lodu aż do połowy marca, mimo wysokiego już wówczas słońca. Niosły je niczym relikwie, żądając od przypadkowych gapiów grosz opłaty. Modlitwa dziecięca o pszenną słodką bułkę lub garść cukierków w kolorach tęczy wymagała od czasu do czasu wsparcia ze strony pewnego kudłatego psa, o budzącym strach pysku. Ta bestia bez jednej nogi (odrąbał ją złośliwy rzezak z Nowego Torunia) potrafiła chwycić dzikiego knura za gardziel tak zręcznie, że zwierz zdychał uduszony. Kuśtykało więc psisko przed umorusaną dzieciarnią, warcząc z cicha na gapiów.

Został sam Jakub Blotton, dlatego że dotychczasowe życie z Jagensą, tą ladacznicą o kasztanowych włosach anielsko rozsypujących się przy najlżejszym wietrze, nabrało smaku piołunu. Znikła Jagensa tuż z nastaniem pierwszych listopadowych mrozów. Chociaż śnieg jeszcze nie prószył i ziemia nasiąknięta była wilgocią, to wyraźnie czuło się, że wiatr z północy osuszy oraz zetnie lada dzień mrozem. Przyszły więc dni względnie ciepłe i słoneczne, ale nieodwołalnie przechylały się już w stronę zimy. Mimo to zalegały w leśnych ostępach pokłady letniego jeszcze ciepła. Niektóre zimowe dni budzą te enklawy szczególnej energii, zgromadzonej na zapas ku ogrzaniu roślinności delikatnej i wrażliwej na mróz.

Jagensa odeszła w dzień, w którym sprawa zimy i śniegu ostatecznie nie była jeszcze rozstrzygnięta. I skryta niepewność, ogarniająca świat, pomogła podjąć decyzję o zniknięciu, choćby na kilka dni. Zostawiła Jakuba Blottona z myślą, że niebawem, wraz z jej powrotem, życie wykona ruch okrężny, by wejść w swój dawny, wyrobiony tor. Już wtedy myślała o pierwszym pocałunku, który miał zetrzeć z jego ust smak nieoczekiwanego rozstania. I tak też się stało – nie minęło kilka dni, gdy szła, tuż za kilkunastoma osobami różnej płci i wieku drewnianym mostem, trzymając w ręku kształtną walizkę podróżną.

Żeby dostać się do centralnej części miasta, bowiem dworzec kolejowy położony był na drugim, lewym brzegu rzeki, należało skorzystać z usług drewnianej przeprawy przez Wisłę. Przechadzka ta zajmowała podróżnym akurat tyle czasu, żeby ci, którzy przybyli pierwszy raz do Torunia, dostrzegli harmonię w układzie jego budynków, tworzących zwartą i zarazem najstarszą część, czyli Stary Toruń i Nowy Toruń. Most ten stanowił dogodne miejsce, aby ujrzeć solidność oraz urodę miasta, łagodnie pochylającego się nad życiodajnym brzegiem rzeki.

Ruch na nadbrzeżach upewniał przybyszów, że mają do czynienia ze społecznością pracowitą i gospodarną. Leniwi z rzadka stali zbici w małe grupki i wpatrywali się bezmyślnie w rzekę, dziwiąc się, że chce jej się płynąć.

Wracała Jagensa w pierwszy, mroźny dzień, co było znakiem, iż minęło wystarczająco dużo czasu, by kilkudniowy okres przejściowy przeszedł w okres stabilny, spokojnie gospodarujący kolejnymi dziesiątkami zimowych dni. Powrót Jagensy nawet jej samej wydał się nierzeczywisty. Z każdym krokiem, przybliżającym ją do Jakuba Blottona, stawała się coraz bardziej beztroska i spokojna. Nie obawiała się powrotu również dlatego, że nie znała jeszcze wówczas jego prawdziwego smaku, smaku piołunu.

Weszła w mury miasta i odgłos jej kroków odbijał się miarowo w gotyckiej uliczce, zwanej Żeglarską. Jej pierwsza, najbardziej stroma część sięgała aż do niewysokiego muru, który oddzielał teren – należący do gospodarzy katedry Dwóch Janów – od części miejskiej. Dalej jednak, wraz ze zbliżaniem się do Starego Rynku, prostowała swój grzbiet, połyskujący w wilgotne dni kocimi łbami. Żeglarska należała do tych nielicznych ulic w mieście, w których, obok Mostowej, każdy krok, każdy głos nabierał wyrazistego brzmienia. Działo się tak za sprawą jej niewielkiej szerokości przy ciasnej, a jednocześnie smukłej zabudowie, której niewątpliwym ukoronowaniem była katedra, sięgająca ponad pięćdziesiąt metrów wzwyż.

Kroki Jagensy w listopadowy, rześki poranek rozlewały się niemal po całej długości uliczki: była w odgłosach melodia kilku wesołych dni spędzonych poza miastem, poza wzrokiem kochanka. Jeśli beztroski czas budził w Jagensie jakieś wyrzuty sumienia, to jedynie z powodu nazbyt szybkiego powrotu. Zresztą, chciała zostać tam na zawsze albo „jak długo się da” – słowa te powtarzała w myślach jak zaklęcie, z mocy którego, niestety, wiele już nie pozostało.

Na Starym Rynku, tuż przed głównym wejściem do ratusza, na dobre szykowano rusztowanie pod gilotynę. Początkowo mieszkańcy miasta omijali je szerokim łukiem, ze wstrętem, ale i strachem spoglądając w jego kierunku. Co prawda nie było jeszcze wyciągniętego na dwóch mocnych palach ostrza, nie było także innych części tej machiny, jak chociażby lunety.

Słowo „luneta” przywodzi na myśl znany powszechnie przyrząd astronomiczny, będący prymitywnym odpowiednikiem dzisiejszych teleskopów, bezwzględnie penetrujących głębię Kosmosu. W porównaniu z nimi dawna luneta była niewinną zabawką, której mizerna siła wobec niebotycznej głębokości Kosmosu pozwalała snuć astronomom marzenia o nieodkrytych planetach i ich mieszkańcach, zachęcała do łączenia wiedzy fizycznej oraz matematycznej z kontemplacją metafizyczną, a nawet mogła wprawiać wrażliwsze na spekulację umysły w stan bliski mistycznym doznaniom.

Mieszkańcy miasta po kilku dniach oswoili się jednak z widokiem rusztowania i oczekiwali uruchomienia gilotyny – traktowali ją, nawet w szczątkowej, niepełnej postaci, jak element stały, który ze względu na swoją smukłość dobrze sobie radził z gotyckimi wieżami kościołów: cicho wyrastał w ich cieniu, piął się pod osłoną świętych skrzydeł ku oświetlonemu bladym, listopadowym słońcem niebu.

– Pan Jakub kazał powiedzieć, że klucz jest u dozorcy – staruszka wychyliła zza drzwi swojego mieszkania jedynie głowę i ciekawym wzrokiem obrzuciła Jagensę, zwróconą do niej bokiem. Ta, usłyszawszy skrzypnięcie, przekonana była, że Jakub otwiera drzwi. Wesołość, którą czuła przed chwilą, gdy wchodziła do kamienicy, nagle znikła, ustępując miejsca złości. Drażniło ją to, że Jakuba już nie ma, że staruszka wślepia się w nią, myśląc sobie Bóg wie co. Więc zanim Jagensa zdążyła obrócić się w kierunku staruszki tak, by móc zgromić ją swoimi brązowymi oczami, drzwi skrzypnęły na „do widzenia”.

– Gdzie niby są? U dozorcy? Dlaczego u dozorcy są klucze do mojego... do naszego mieszkania? – Jagensa starała się nadać swojemu głosowi chropowatość, by na dobre przestraszyć staruszkę, która zapewne nadal stała pod drzwiami i wsłuchiwała się z napięciem w odgłosy dochodzące z korytarza. Minęło kilka chwil milczenia. Podłoga delikatnie skrzypnęła pod zniekształconymi stopami staruszki. – Mam iść do tego łachudry dozorcy po klucze, pani mówi?! – Jagensa krzyczała, dobrze udając złość.

– Ano... trzeba... na dół! Do dozorcy zejść! On tam się na podwórku kręci! – głos skrzeczał zza drzwi.

– Już wiem, wiem – odpowiedziała zniecierpliwiona Jagensa.

Schodząc w dół, odwróciła się jeszcze, by spojrzeć, czy ze schodów nie widać torby podróżnej, która zawsze towarzyszyła jej matce w corocznych wyprawach na południe, do siostry. Dobrze maskował ją gęsty i smrodliwy mrok korytarza. Znajdowało się tu jedno tylko okno od strony zachodniej. Późną jesienią zazwyczaj dopiero krótko po południu wpadało przez nie trochę bladego światła. Poza tym w razie konieczności zapalano olejową lampę umieszczoną nad schodami, prowadzącymi w dół ku niższym piętrom. Jagensa, słysząc hałas dochodzący z głębi korytarza, gdzie znajdowały się trzy pozostałe mieszkania, wolała narazić się na niebezpieczeństwo skręcenia kostki niż oświetlić drogocenną torbę.

Zawsze pamiętała ją taką właśnie, jaką była teraz: miała kształt trapezu ciemniejącego ku rozszerzającej się nieznacznie w stosunku do góry podstawie. Dwie zatrzaskowe sprzączki, przytwierdzone do obu końców opasającego torbę rzemienia, pobrzękiwały niekiedy melodią, w której poczucie niepewności mieszało się z ciekawością nowych miejsc. Mechanizm zatrzaskowy nie znajdował się na zewnątrz, ale skryty był w środku dwóch posrebrzanych szyn. W jednej z nich tkwiła ledwie widoczna wypustka, którą trzeba było energicznym ruchem wcisnąć i na chwilę przytrzymać, by usłyszeć delikatny chrzęst zamka, otwierającego wnętrze torby. W dzieciństwie, w tajemnicy przed matką, Jagensa zaglądała niekiedy do środka, podziwiając liczne kieszonki i kieszenie, zakamarki, tajne schowki tworzące misterną sieć labiryntu gotowego skryć długie naszyjniki damskich potrzeb oraz zachcianek. Podróż bowiem, nawet i najkrótsza, jest dla kobiety rodzajem kompromisu zawieranego między pojemnością jej torebki a pogodowymi kaprysami.

Jagensa z każdym krokiem coraz bardziej odczuwała nieprzespane noce i co chwila zataczała się w ciemnościach panujących na schodach, które z kolei nieprzyjemnie skrzypiały jak przeciążony szafot. Gdy wreszcie dotarła do klitki dozorcy, była na tyle wyczerpana, że – mimo jego nieobecności – odszukała właściwe klucze i wspięła się z trudem znów na górę: dwa piętra zgnilizny mieszały się z dwoma piętrami trzasku schodów, a jeszcze dwa piętra mdlącego zaduchu mieszały się z dwoma piętrami ciemności, przez którą wciskało się gdzieniegdzie blade światło listopada. Wyślizgana, lepka poręcz prowadziła Jagensę za rękę, ciągnęła ją za sobą w górę, wprawiając jej zmęczone ciało w stan lewitacji. Dwóm piętrom zgnilizny, trzasku, zaduchu i ciemności potrafiła Jagensa przeciwstawić koronki wspomnień ostatnich dni, które trwały „jak długo się da”.

Chociaż czas nie ma określonego smaku, mimo to Jagensa bez większego trudu potrafiłaby nazwać jego cechy, posługując się z dawna wypróbowaną metodą: jabłka, morele, gruszki, śliwki w najróżniejszych odmianach, a także delikatne jagody oraz poziomki wymienione zostałyby wśród tych, które oddają ogólny smak kilku dni, rozciągniętych na „jak długo się da”. Być może potrafiłaby wskazać jeszcze owoce egzotyczne – daktyle, kokosy, owoc mango czy granatu lub kapiące od soku winogrona z winnic Południa – ale gdy szło o istotę tych dni, gdy szło o ich prawdziwy smak, to wówczas bez namysłu wymieniała czereśnie. Są to bowiem owoce słodkie i soczyste, ale bez określonego smaku, i którymi trudno kiedykolwiek się nasycić. Można wypchać sobie nimi brzuch tak, że napęcznieje jak u krowy (którą wzdęło po zjedzeniu koniczyny zroszonej ciepłym, czerwcowym deszczem), lecz nawet wówczas nie dojdzie się, gdzie kończy się właściwy smak czereśni, a rozpoczyna smak wdychanego przez nas powietrza. Czereśnia, o której myślała Jagensa, była blada, choć miała odcień żółtawy. Gdy jest już zupełnie dojrzała i muchy lgną do niej jak do ludzkiego łajna, staje się przezroczysta. Łatwo można dostrzec jej miąższ, wypychający się niekiedy ku światłu z taką siłą, że przerywa mocną skórkę. Ta zaś wywija się na zewnątrz z obu stron, pozostawiając niewielki rowek, miniaturowy kanion, który z każdą godziną powiększa się wokół owocu.

Jagensa lewitowała ku mieszkaniu Jakuba i wpędzała się w stan tego przyjemnego odrętwienia, jakim lubimy czasem podsycać nasze zmysły, bo czuła smak czereśni. Koniuszkiem języka rozcierała dojrzały miąższ owocu, a sok spływał cienką stróżką swobodnie do jej wnętrza. Z niecierpliwością oczekiwała kolejnej niewielkiej porcji nektaru, a każdy interwał wzmagał w niej poczucie coraz większego spełnienia.

Lewitując w kierunku mieszkania Jakuba, pamiętała z tych kilku dni niewiele, prawie nic – mdlący zapach krwi oraz głowę mężczyzny z nienaturalnie rozwartymi oczami, patrzącymi śmiertelnym wzrokiem właśnie na nią. Ale nie czuła w sobie żadnego strachu i odrazy do niego – a w zasadzie do jego głowy, ponieważ pozostałej części ciała był najprawdopodobniej pozbawiony. Ten fakt w ogóle jej nie dziwił. Czuła w sobie tylko błogi spokój i lekkie podniecenie, które nie miało określonego źródła. Więcej, odczuwała z tym mężczyzną jakąś wspólnotę doznań; była pewna tego, że obcy człowiek i zupełnie nie w jej typie mężczyzna jest jej bliski. Rysów jego twarzy nie pamiętała, jedynie wzrok.

– Pan Jakub wróci dopiero wieczorem i prosił pani to dać – staruszka, która czuwała cały czas przy drzwiach, oczekując powrotu Jagensy, tym razem postąpiła krok w jej kierunku. Nieprzyjemny fetor, dobywający się ze starczego ciała, przywołał Jagensę do rzeczywistości. Na korytarzu świeciła lampa, której poszarzały blask wystarczył, by dojrzeć łachmaniarski wygląd staruszki. Spod rozciągniętej i mocno poszarzałej mantylki wyzierało kilka warstw trudnych do identyfikacji wierzchnich ubrań, tworzących miękki i lepki pancerz. Chwiejny krok wprawiał całą tę wielowarstwową skorupę w nadzwyczajne drżenie, które przypominało próbę lotu pierwszych ludzi. Staruszka, unoszona przez łachmany i własny smród, wyciągnęła w drżącej dłoni niewielki pakuneczek w stronę Jagensy. – Pan Jakub – powtórzyła z przejęciem staruszka – kazał to pani dać zaraz, jak pani przyjdzie. Ja już od przedwczoraj albo i jeszcze wcześniej nasłuchuję, czy pani idzie. Ja mam dobry słuch. Mój mąż nieboszczyk zawsze mi powtarzał, że śmierć, co do mnie kiedyś przyjdzie, dalibóg usłyszę. Pan Jakub mówił, że pani dziś przyjdzie na pewno. Tak mówił pan Jakub przedwczoraj, i wczoraj, i dziś z rana, jak wychodził.

Staruszka spod skołtunionych włosów ciekawie przyglądała się Jagensie. Zdobywając się na wielką odwagę, jakiej nigdy przecież nie miała, próbowała spojrzeć w brązowe oczy, które teraz były akurat lekko zamglone i błyszczące.

Zawiniątko, tkwiące w dłoni staruszki, było niezdarnie przewiązane długą, żółtą wstążką: jeden jej koniec zaplątał się między palec serdeczny i wskazujący, drugi zaś wszedł jakimś dziwnym trafem pod jeden z łachmanów. Jagensa, czując do niej litość i zarazem obrzydzenie tym silniejsze, że na ułamek sekundy poczuła w ustach smak czereśni, zwinnym ruchem lewej ręki uniosła pakuneczek i natychmiast zamknęła w dłoni. Nim się staruszka zorientowała, co zaszło, Jagensa resztką sił wepchnęła klucz do zamka, przekręciła nim dwa razy w lewo, otworzyła na oścież drzwi i, pomagając sobie nogą, wepchnęła podróżną torbę do mieszkania. Na koniec zatrzasnęła za sobą drzwi. Przez chwilę zdezorientowana kobiecina stała jeszcze na korytarzu z wyciągniętą a opróżnioną już dłonią, po czym – mrucząc coś pod nosem, znikła w ciemnościach.

Mimo ogromnego zmęczenia Jagensa nie potrafiła usnąć. Leżała na łóżku, wpatrując się nieruchomymi oczami w sufit. Błogi nastrój opadł z niej całkowicie, gdy poczuła w nozdrzach zapach Jakuba. Tamte wonie odeszły, pozostawiając po sobie tęsknotę za soczystością kilku dni, za słodyczą przepędzonych nie tak dawno godzin. Próbowała niedalekim przecież wspomnieniom nadać postać, do której mogłaby tęsknić, tak jak tęskni się za ukochanym mężczyzną. Ale mimo wysiłku wyobraźni pozostawał w niej tylko smak i zapach – słodkawy, mdlący, a zarazem delikatny. Ten smak i zapach nie należały do nikogo, nie wypływały z erotycznego przeżycia, jednak zawładnęły nią i z tym było jej dobrze. Pożądanie, które mogłoby przerodzić się w ból i ludzką krzywdę, nie miało tu żadnego udziału. Trudno było Jagensie ocenić niewinność doznania, które w jakiejś cząstce łączyło się, co podskórnie czuła, z rozkoszą wypełniania się gorącym nasieniem. Ze zdumieniem odkrywała jednak, że nie była zakochana, to znaczy nie pożądała innego mężczyzny lub kobiety, gdyż zamykając oczy, widziała tylko śmiertelny wzrok nieznanego, choć w jakimś sensie bliskiego jej duchowo mężczyzny. Kim więc on był i czy w ogóle był – tego Jagensa na razie nie wiedziała, ale stanowczo odrzucała jakąkolwiek myśl o głębszym uczuciu właśnie do niego.

Za oknem zrobiło się całkiem jasno i pogodnie – blade słońce przez chwilę dotykało wieży katedry Dwóch Janów, a potem skryło się za nią. A wtedy zabrzmiał dzwon katedralny i uniósł się ponad miastem wysoko i spadł z głuchym westchnieniem między ludzi. To było dobre.

2.

– W południe Jakub tu będzie? – mężczyzna rzucił pytanie przed siebie, nie zwracając uwagi na to, czy ktokolwiek zdołał je usłyszeć wśród panującego na podwórzu gwaru. Ładowano na wóz nieheblowane dechy potrzebne na podstawę pod gilotynę, która powinna tego dnia stanąć w całej okazałości naprzeciw ratusza. Cieśle, czuwający nad robotą, sami wybierali deski o odpowiedniej długości. Podest miał być bowiem wysoki na dwa i pół metra. Dziesięć stopni na szafot.

– Dlaczego nie siedem? Bo to i mniej roboty, i lepiej jakoś tak brzmi. „Siedem stopni” – to brzmi dostojniej. Majestatyczniej. Pełniej. Mityczniej.

Jak go na szafot wciągali

Łbami swoimi ruszali

To w lewo, to w prawo

Taka to była zabawa.

Hej ha! Hej ha!

Panieneczko moja.

– Mój drogi przyjacielu! Mój ty byku tromtadracki, siedem sfer niebieskich, siedem kręgów piekielnych, siedem grzechów głównych, siedem złych duchów, które nawiedziły naszą Złotowłosą. A musiała być zabójczo piękna. I to jest dobre. Ale mój ty byku tromtadracki, dziesięć to dziesięć, choćby nie wiem co. Tu liczy się porządek ludzki. Mój ty byku tromtadracki, dziesięć palców u nóg, dziesięć palców u rąk Pana Jezusa, który wszystkich i wszystko bije na głowę, to dopiero brzmi! To jest pieśń święta o poranku, którą łykasz, mój ty byku tromtadracki. Amen. Pójdź do mnie niech cię uściskam! – Dojrzały brzuch zabulgotał pod zaplamionym surdutem i z całym impetem zjedzonego śniadania ruszył naprzeciwko pryszczatego młodzieńca w długich butach.

Oj, la moja główka

Boli mnie od rana.

Niech więc mnie ta panna

Józia Guillotina

Pocałuje w szyję.

Oj, la moja główka

Oj, la moja główka.

Wóz załadowany był już do połowy, gdy na podwórze wypełnione ludzkim gwarem i odgłosami zniecierpliwionych koni, a także furkotem gołębi i wróbli, walczących o czerstwą kromkę ciemnego chleba oznaczoną pieską uryną, wszedł Jakub Blotton. Przez chwilę, stojąc jeszcze w ciemnym korytarzu, prowadzącym na podwórze, zawahał się. Chciał jak wczoraj i przedwczoraj, i jeszcze kilka dni temu zawrócić w stronę mieszkania, przemóc się i wejść do śmierdzącej dziupli dozorcy, żeby zapytać, czy ona już jest, czy przyjechała.

To nic, że w razie jej pojawienia się dozorca miał rzucać wszystko i biec co sił do niego. Wówczas umorusany, cuchnący Hermes o twarzy idioty pędziłby, stukając podkutymi obcasami po bruku. I ten dźwięk, jakiego nigdy dozorca nie słyszał, mógłby mu dodać sił i pewności. Rozchodziłoby się bardziej o pewność – mógłby bezkarnie rozpychać się między straganami, między gromadkami bab ze wsi, między gołębiami, które wypłoszone podrywają się w górę i niekiedy wypuszczają bździnę spod ogona na wiwat.

Pędziłby tak, a wiatr rozwichrzyłby mu jego rzadkie włosy, których misterne przyklepanie na środku czerepu zasłaniało rozrastającą się łysinę. „Och, wielki wstyd mój drogi dozorco, wielki wstyd z taką łysiną paradować! Toż pan, panie dozorco, jest młodym człowiekiem i taka łysina źle o panu świadczy. Pan się najzwyczajniej w świecie zaniedbuje! To niewybaczalne”. Tak mu kiedyś pewna lokatorka, świeć Panie Jezusie i Matko Boża nad jej duszą, z naprzeciwka powiedziała. Patrzył wtedy na nią tymi swoimi idiotycznymi, podówczas jeszcze, dwudziestodwuletnimi oczami. W takich właśnie momentach pęczniejącego wstydu zesrywał się. To było dobre. Co prawda zawsze miał kłopot ze zwieraczami, ale tylko wtedy, gdy się zdenerwował. Niewiele, prawdę mówiąc, do tego mu było trzeba. Ot, zwykła reprymenda, uwaga na temat wyglądu, nawet najzwyczajniejsze na świecie stwierdzenie, dotyczące jego powierzchowności lub charakteru mogły być dla niego niczym trąba powietrzna dla chwiejącej się przy lada wietrze chałupy. Więc kiedy usłyszał te słowa, popuścił, a smród uniósł się powoli i w końcu doszedł do nozdrzy starszej pani, wprawiając ją w zakłopotanie. Potem cała zawrzała gniewem, bo widziała jego jeszcze głupszą minę niż przedtem, którą uznała za obrażające jej godność wielkie lekceważenie. Ale młody dozorca nie lekceważył jej wtedy, tylko posrywał chorobliwie, sam siebie przed starszą panią poniżając. Im bardziej zatem było mu źle, tym gorzej działo się ze staruszką: jej gniew był ślepy jak kura po zachodzie słońca.

Trąby nie mogły się wtedy odezwać, piorun nie mógł w młodego dozorcę strzelić, tylko następnego dnia staruszka pochorowała się i, tydzień przeleżawszy u córki, umarła. Nim umarła, córce opowiedziała historię dozorcy, coraz słabszą ręką wygładzając od czasu do czasu fałdy na kołdrze.

Córeńka widziała matkę jeszcze piątego i szóstego, a nawet siódmego dnia, jak się położyła do łóżka. Siódmego dnia widziała ją przez chwilę tylko, gdyż potem przyszli trumnę zbić, na wóz pięknie przystrojony włożyli i zawieźli na cmentarz. Córeńka widywała swoją matkę przez siedem dni przy życiu jedynie wieczorem, bo resztę dnia spędzała w biurze, dopomagając jakiemuś przedsiębiorcy w rachunkach. Mimo czterdziestoletniej łysiny, był to człowiek przystojny i serdeczny dla ludzi. Mówiono nawet, że incognito łożył regularnie duże kwoty na dom opieki nad nieletnimi i leprozorium przy kościele św. Jerzego. Pokochał córkę staruszki miłością spóźnioną i nieco skrytą. Córka staruszki też go pokochała. W dniu pogrzebu w bardzo niezręczny sposób wyznał jej miłość.nota biograficzna autora

Maciej Wróblewski (ur. w 1968 r. w Ełku) – prozaik i dramaturg. Mieszka w Toruniu. Członek jury Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego. Wspołredagował „Przegląd Artystyczno-Literacki”, w ktorym publikował recenzje i cyklicznie ogłaszał Notatnik Jakuba Blottona. Autor monografii: Proza niefikcjonalna w edukacji polonistycznej ucznia szkoły średniej (2003), Jan Rymarkiewicz – XIX-wieczny humanista (2006), Czytanie przyszłości. Polska fantastyka naukowa dla młodego czytelnika (2008), Człowiek w przestrzeniach szkoły. Studium antropologiczne (2014), Literatura i maszyna (2015); tworca i redaktor naukowy serii „Biblioteczka Dziecięca”, w której do tej pory ukazały się 3 książki: Sztuka dziecięca i młodzieżowa a nowe media (2015), Teatr i dramat dla dzieci i młodzieży (2016), Andersenowskie inspiracje w literaturze i kulturze polskiej (2017). Wydał opowieści dla dzieci: Kuba i Jaśnik (2001), Pojedynek o świetlną koronę (2004), Tajemnica Li Cwuci (2005), powieść Historie Jakuba Blottona z widokiem na Toruń (FORMA 2010) oraz esej Piernikowy smak życia (2016). Jego opowiadanie znalazło się w antologii współczesnych polskich opowiadań 2017 (FORMA 2017). Na www FORMY prowadzi blog „MACHNIĘCIA Macieja Wroblewskiego” – http://www.wforma.eu/machniecia-macieja-wroblewskiego.html.w serii kwadrat ukazały się:

„2008”, „2011”, „2014”, „2017” – antologie współczesnych polskich opowiadań

Marcin Bałczewski „Eva Morales de Nacho Lima”, „Malone”

Waldemar Bawołek „To co obok”

Kostia Berezin (Paweł Laufer) „Buty Mesjasza”

Jacek Bielawa „Kościelec”

Jarosław Błahy „Rzeźnik z Niebuszewa”

Dariusz Bitner „Książka”

Roman Ciepliński „Diabelski młyn”

Tomasz Dalasiński „Nieopowiadania”

Jerzy Franczak „Święto odległości”

Krzysztof Gedroyć „Przygody K”

Andrzej Grodecki „Iluzje”

Brygida Helbig „Anioły i świnie. W Berlinie!!”, „Enerdowce i inne ludzie”

Lech M. Jakób „Ciemna materia”

Bogusław Kierc „Bazgroły dla składacza modeli latających”

Wojciech Klęczar „Wielopole”

Bogusława Latawiec „Ciemnia”

Ryszard Lenc „Chimera”

Artur Daniel Liskowacki „Capcarap”, „Eine kleine”, „Mariasz”, „Skerco”, „Spowiadania i wypowieści”

Miłka O. Malzahn „Fronasz”, „Kosmos w Ritzu“

Agnieszka Masłowiecka „Pyszne ciało”, „Splątanie”

Jarosław Maślanek „Ferma ciał”

Dariusz Muszer „Homepage Boga”, „Niebieski”, „Wolność pachnie wanilią”

Krzysztof Niewrzęda „Czas przeprowadzki”, „Poszukiwanie całości”, „Second life”, „Wariant do sprawdzenia”, „Zamęt”

Ewa Elżbieta Nowakowska „Apero na moście”

Cezary Nowakowski, Jakub Nowakowski „Błogosławieni”

Paweł Orzeł „Arkusz ”, „Nic a nic”, „Ostatnie myśli (sen nie przyjdzie)”

Paweł Przywara „Ricochette”, „Zgrzewka Pandory”

Krystyna Sakowicz „Księga ocalonych snów”, „Praobrazy”

Alan Sasinowski „Pełna kontrola”, „Rupieć”, „Szczery facet”

Grzegorz Strumyk „Kra”, „Nierozpoznani”

Łukasz Suskiewicz „Egri bikaver”, „Mikroelementy”, „Zależności”

Leszek Szaruga „Dane elementarne”, „Podróż mego życia”, „Zdjęcie”

Izabela Szolc „Śmierć w hotelu Haffner”

Łukasz Szopa „Kawa w samo południe”

Andrzej Turczyński „Bruliony Starej Ziemi”, „Brzemię”, „Czasy o obyczaje. Wariacje biograficzne”, „Koncert muzyki dawnej”, „Zgorszenie”, „Żywioły”

Anatol Ulman „Cigi de Montbazon i Robalium Platona”

Emilia Walczak „Hey, Jude!”

Miłosz Waligórski „Kto to widział”

Henryk Waniek „Miasto niebieskich tramwajów”

Maciej Wasilewski „Jednodniowy spacer po dwudziestu kilku głowach”, „Rozmowy młodej Polski w latach dwa tysiące coś tam dwa tysiące coś”

Bartosz Wójcik „Christiania. Historie z tamtej strony dobra”

Grzegorz Wróblewski „Nowa Kolonia”

Maciej Wróblewski „Historie Jakuba Blottona z widokiem na Toruń”

Tadeusz Zubiński „Rzymska wojna”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: