- promocja
- W empik go
Historie o zwykłym szaleństwie - ebook
Historie o zwykłym szaleństwie - ebook
Nikt tak jak Charles Bukowski nie potrafi zręcznie przeplatać kultury wysokiej z niską. Mieszając prostytucję z filozofią Kanta, przechodząc od rozpaczy do muzyki klasycznej, „stary świntuch” tworzy własną, współczesną dystopię. Nie inczej jest w przypadku nowych, niepublikowanych w Polsce opowiadań. Cięte a zarazem delikatne, humorystyczne lecz niepokojące sceny z życia amerykańskiego półświatka to proza Bukowskiego w najlepszym wydaniu — gorącokrwista, pełna skrajności i do bólu realistyczna.
Historie o zwykłym szaleństwie pochodzą z najlepszego okresu twórczości pisarza (początek lat 70.), w którym Bukowski stworzył również — znane polskiemu czytelnikowi — teksty, wchodzące w skład tomu Najpiękniejsza dziewczyna w mieście.
„Od czasów George’a Orwella nikt tak świetnie nie pisał o byciu na dnie” — New York Times
„Tekst chwyta czytelnika za frak i potrząsa nim tak, że grzechoczą mu zęby” — The Times
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-567-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Duke miał tę swoją córeczkę, Lalę, tak jej dali, miała 4 lata. to było jego pierwsze dziecko. zawsze był ostrożny, bo nie chciał mieć dzieci, bojąc się, że w ten czy inny sposób go wykończą, ale teraz oszalał, uwielbiał ją, a ona wiedziała dokładnie, co Duke myśli. pomiędzy nią a nim, nim a nią istniała ta szczególna nić porozumienia.
Duke był z Lalą w supermarkecie i gadali jedno przez drugie, o różnych rzeczach. nawijali na wszystkie możliwe tematy i ona mówiła mu, co wie, a wiedziała bardzo dużo, instynktownie, a Duke nie wiedział zbyt dużo, ale mówił jej, co mógł, i jakoś się dogadywali. byli ze sobą szczęśliwi.
– co to? – zapytała.
– kokos.
– a co ma w środku?
– mleko i łykowaty miąższ.
– a dlaczego one tam są?
– bo jest im tam dobrze, jednemu i drugiemu. i mleko, i miąższ myślą sobie „o rany, ale nam tu dobrze!”
– a dlaczego jest im tam dobrze?
– bo każdemu by było. mnie też.
– wcale nie. tam w środku nie mógłbyś jeździć swoim autem ani się ze mną widywać. tam w środku nie mógłbyś jeść jajek na bekonie.
– świat nie kończy się na jajkach na bekonie.
– a na czym się kończy?
– nie mam pojęcia. może na zamarzniętym na kość środku słoneczka.
– ŚRODEK SŁONECZKA... jest ZAMARZNIĘTY NA KOŚĆ?
– no.
– a jak by wyglądał środek słoneczka, gdyby był zamarznięty na kość?
– no więc słoneczko to podobno wielka kula ognia. naukowcy pewnie by się ze mną nie zgodzili, ale ja uważam, że wyglądałoby tak.
Duke wziął do ręki awokado.
– o rany!
– no, awokado to zamarznięte słoneczko. zjadamy je i potem ogrzewa nas od wewnątrz.
– a czy słoneczko jest też we wszystkich tych piwach, które pijesz?
– tak, oczywiście.
– i we mnie też jest?
– bardziej niż w kimkolwiek innym.
– ty też masz w sobie OGROMNE SŁONECZKO!
– dziękuję ci, moja kochana.
pochodzili jeszcze trochę i dokończyli robienie zakupów. Duke nie musiał niczego wybierać. Lala wypełniła koszyk tym, na co akurat miała ochotę. niektóre rzeczy nie były do jedzenia: balony, kredki, zabawkowy pistolet. kosmonauta, któremu po wystrzeleniu w powietrze wyskakiwał z pleców spadochron. fajowy.
Lali nie spodobała się kasjerka. mała wykrzywiła się na jej widok. biedna kobieta: miała pozbawioną życia, pustą twarz – wyglądała okropnie i nawet o tym nie wiedziała.
– cześć, słodziutka! – powiedziała kasjerka. Lala się nie odzywała. Duke też jej nie zachęcał. zapłacili tyle, ile było trzeba, i poszli do samochodu.
– zabierają nam pieniądze – stwierdziła Lala.
– no.
– a później musisz pracować po nocach, żeby zarobić. nie lubię, jak wychodzisz w nocy. chcę się pobawić w mamę i dziecko. ja będę mamą, a ty moim synkiem.
– OK, możemy pobawić się teraz. co ty na to, mamo?
– OK, synku, potrafisz prowadzić?
– mogę spróbować.
później siedzieli już w samochodzie i jechali do domu. jakiś skurwysyn depnął na gaz i próbował ich staranować, kiedy skręcali w lewo.
– synku, czemu inni ludzie próbują w nas wjechać?
– bo są nieszczęśliwi, a tacy lubią krzywdzić innych, mamo.
– a nie ma żadnych szczęśliwych ludzi?
– jest wielu, którzy udają, że są szczęśliwi.
– dlaczego?
– bo jest im wstyd i się boją i nie mają odwagi się do tego przyznać.
– ty też się boisz?
– mam odwagę się przyznać tylko tobie – tak cholernie się boję, mamo, że wydaje mi się, że w każdej chwili mogę umrzeć.
– synku, chcesz swoją butelkę?
– tak, mamo, ale dopiero jak dotrzemy do domu.
jechali dalej, potem skręcili w prawo w Normandie. jak skręcali w prawo, trudniej było ich walnąć.
– idziesz dziś w nocy do pracy, synku?
– tak.
– a czemu pracujesz nocą?
– bo jest ciemniej i ludzie nie mogą mnie zobaczyć.
– a czemu nie chcesz, żeby cię widzieli?
– bo jak mnie zobaczą, to mogę zostać złapany i pójść do więzienia.
– co to jest więzienie?
– wszystko jest więzieniem.
– JA nie jestem więzieniem!
zaparkowali i wnieśli zakupy do środka.
– mamo! – zawołała Lala – przywieźliśmy zakupy! mrożone słoneczka, kosmonautów i inne rzeczy!
mama (mówili na nią „Mag”), mama powiedziała: – to dobrze.
potem do Duke’a: – cholera, wolałabym, żebyś dziś w nocy nie musiał iść. mam złe przeczucia. nie idź, Duke.
– ty masz złe przeczucia – kochanie, ja za każdym razem mam złe przeczucia. to część całej zabawy. muszę iść. jesteśmy spłukani. mała wrzucała do koszyka co popadnie, od szynki w puszce po kawior.
– Chryste, a ty nie potrafisz nad nią zapanować?
– chcę, żeby była szczęśliwa.
– nie będzie, jeśli trafisz do pierdla.
– posłuchaj, Mag, w moim fachu trzeba liczyć się z tym, że na jakiś czas trafia się za kratki. nie ma co się tym zadręczać. to proste jak świńska kita. już kiedyś trochę siedziałem, więc i tak jestem w lepszej sytuacji niż inni.
– a może byś znalazł jakąś uczciwą pracę?
– kochanie, to lepsze niż obsługa wykrawarki. i nie ma czegoś takiego jak uczciwa praca. tak czy inaczej w końcu wyciągasz kopyta. a ja już od dawna idę tą ścieżką – można powiedzieć, że jestem jak dentysta, który wyrywa zęby społeczeństwu. tylko to potrafię robić. już za późno. i wiesz, jak traktują byłych więźniów. wiesz, co mogą zrobić komuś takiemu jak ja, mówiłem ci, mówiłem...
– wiem, co mi mówiłeś, ale...
– ale ale aale aaaale! – wkurzył się Duke. – do jasnej cholery, daj mi skończyć!
– to kończ.
– ci właściciele fabryk z Beverly Hills i Malibu, te żerujące na niewolnikach chuje, to specjaliści od „resocjalizacji” więźniów, byłych więźniów. według nich bycie na zasranym warunku to droga usłana różami. co za kit. to niewolnicza praca. komisje do spraw zwolnień warunkowych dobrze o tym wiedzą, oni dobrze o tym wiedzą i my dobrze o tym wiemy. państwo oszczędza na tobie, a ktoś inny bogaci się na twojej pracy. gówno. wszystko to jedno wielkie gówno. od a do z. każą ci tyrać trzy razy ciężej niż normalnie, a sami, w zgodzie z prawem, wszystkich obrabiają – sprzedają jakiś szajs po dziesięcio- lub dwudziestokrotnie wyższej cenie, niż jest wart. ale to zgodne z prawem, ich prawem...
– niech to szlag, tyle razy już tego słuchałam...
– i niech to szlag, jeśli nie wysłuchasz JESZCZE RAZ! myślisz, że niczego nie widzę i nie czuję? myślisz, że powinienem trzymać gębę na kłódkę – nawet przy własnej żonie – przecież jesteś moją żoną – przecież pieprzymy się i razem mieszkamy, nie?
– sam najpierw dałeś ciała, a teraz płaczesz.
– POJEBAŁO CIĘ? popełniłem tylko techniczny błąd! byłem młody; nie rozumiałem tych ich zasranych reguł gry...
– i teraz próbujesz usprawiedliwić swoją skrajną głupotę!
– a to dobre! PODOBA mi się. moja żoneczka. ty pizdo. ty pizdo. jesteś tylko głupią pizdą, która pieprzy się z ćpunami na schodach przed meliną i ma syf we łbie...
– Duke, mała wszystko słyszy.
– to dobrze. i tak dokończę. ty pizdo. RESOCJALIZACJA. to ich ulubione słowo, tych żerujących na naszych duszach kutasów z Beverly Hills. są tacy, kurwa, porządni i LUDZCY. ich żony słuchają Mahlera w Domu Spotkań z Muzyką i dają datki na cele dobroczynne, wolne od podatku. w plebiscycie “L.A. Times” na kobietę roku zajmują pierwsze dziesięć miejsc. a wiesz, co robią z tobą ich MĘŻOWIE – w tych ich szemranych fabrykach traktują cię jak psa, różnicę na wypłacie zgarniają do kieszeni i nikt nie zadaje żadnych pytań. to wszystko to jedno wielkie gówno, czy nikt tego nie widzi? czy nikt tego nie WIDZI?
– ja...
– ZAMKNIJ SIĘ! Mahler, Beethoven, STRAWIŃSKI! każą ci brać nadgodziny za grosze. cały, kurwa, czas kopią cię w twój obolały tyłek. powiesz choć SŁOWO, a łapią za telefon i dzwonią do twojego kuratora: „przykro mi, Jensen, ale muszę cię poinformować, że twój człowiek ukradł 25 dolarów z kasy. a zaczynaliśmy go nawet lubić”.
– a właściwie to jakiej sprawiedliwości się spodziewasz? Jezu, Duke, nie wiem, co robić. nadajesz bez końca. zalewasz pałę i gadasz, że Dillinger był największym człowiekiem na ziemi. ubzdryngolony bujasz się w fotelu na biegunach i wykrzykujesz: Dillinger. ja też mam prawo do własnego życia. posłuchaj mnie...
– chuj z Dillingerem! i tak wyciągnął kopyta. sprawiedliwość? w Ameryce nie ma sprawiedliwości. jest tylko ta jedna sprawiedliwość. zapytaj Kennedych, zapytaj tych, co gryzą ziemię, zapytaj, kogo chcesz!
Duke wstał z fotela, wszedł do kanciapy, wsadził rękę pod pudełko z ozdobami choinkowymi i wyciągnął gnata. czterdziestkępiątkę.
– to, to. to jedyna amerykańska sprawiedliwość. to jedyny argument, który dociera do każdego.
wymachiwał nim na wszystkie strony.
Lala bawiła się zabawkowym kosmonautą. spadochron nie chciał się otworzyć. wyszło na to, że to kant. kolejny kant. jak tępooka mewa. jak długopis kulkowy. jak Chrystus wrzeszczący do Tatusia, bo zerwało im się połączenie.
– słuchaj – powiedziała Mag – odłóż tę cholerną spluwę. ja pójdę do pracy. coś sobie znajdę.
– TY znajdziesz pracę! ile razy to słyszałem? nadajesz się tylko do tego, żeby się pieprzyć, za darmochę, byczyć się na kanapie, czytać pisemka i obżerać się czekoladkami.
– Boże, jak to za darmochę – przecież z MIŁOŚCI, Duke, serio.
postanowił dać sobie spokój.
– dobra, OK. to przynajmniej pochowaj zakupy. i ugotuj mi coś, zanim ruszę w trasę.
Duke zaniósł gnata z powrotem do kanciapy. usiadł i zapalił.
– Duke – zapytała Lala – mam mówić do ciebie Duke czy tatusiu?
– wszystko jedno, słodziutka. mów, jak chcesz.
– a czemu kokos ma włochatą skorupę?
– Chryste, nie wiem. a czemu ja mam włochate jaja?
Mag weszła do pokoju, trzymając w ręku puszkę groszku.
– nie będziesz mówił w ten sposób do mojego dziecka.
– twojego dziecka? widzisz te kształtne usta? zupełnie jak moje. widzisz te oczy? to wnętrze? zupełnie jak moje. twoje dziecko – tylko dlatego, że wyskoczyła ci ze szpary i ssała twojego cyca. ona nie należy do nikogo. należy do samej siebie.
– radzę ci – powiedziała Mag – żebyś nie gadał w ten sposób w obecności dziecka!
– radzisz mi... radzisz...
– tak, radzę! – podniosła lewą rękę i obracała w niej puszkę groszku. – radzę ci.
– przysięgam, że jeśli zaraz nie odłożysz tej puszki, to Bóg i diabeł mi świadkiem, ŻE WSADZĘ CI JĄ W DUPĘ TAK GŁĘBOKO JAK STĄD DO DENVER PRZEZ ALBUQUERQUE!
Mag opuściła puszkę, weszła do kuchni i tam została.
Duke poszedł do kanciapy po płaszcz i spluwę. pocałował swoją małą córeczkę na pożegnanie. była słodsza niż grudniowa opalenizna i 6 białych klaczy biegnących po zielonych pagórkach. tak właśnie o niej myślał; dotarło do niego, że zaczyna mięknąć. szybko się ewakuował. ale drzwi zamknął delikatnie.
Mag weszła do pokoju.
– Duke już poszedł – powiedziała mała.
– tak, wiem.
– chce mi się spać, mamo. poczytaj mi książeczkę.
razem usiadły na kanapie.
– mamo, czy Duke na pewno wróci?
– taa, na pewno wróci. sukinsyn.
– a co to jest sukinsyn?
– to Duke. kocham go.
– kochasz sukinsyna?
– no – zaśmiała się Mag. – tak. chodź no tu, skarbie. na kolanka.
przytuliła małą.
– rany, jesteś taka cieplutka jak gorący bekon albo świeże pączki!
– NIE JESTEM żaden bekon ani PĄCZKI! TY jesteś bekon i pączki!
– dziś w nocy jest pełnia. za jasno, za jasno. boję się, boję się. Jezu, tak go kocham, o Jezu...
Mag sięgnęła do tekturowego pudełka i wyjęła książeczkę dla dzieci.
– mamo, czemu kokos ma włochatą skorupę?
– włochatą skorupę?
– tak.
– kochanie, nastawiłam kawę. słyszę, że się gotuje. pójdę tylko i ją wyłączę.
– dobrze.
Mag poszła do kuchni, a Lala czekała na nią, siedząc na kanapie.
w tym samym czasie Duke stał pod monopolowym na rogu Hollywood i Normandie i myślał: co do diabła co do diabła co do diabła.
coś było nie tak, coś tu śmierdziało. może na zapleczu siedzi jakiś złamas z lugerem, obserwując wszystko przez otwór w drzwiach. tak dorwali Louiego. odstrzelili go jak kaczkę na strzelnicy w lunaparku. uśmiercony legalnie. cały świat nurza się w gównie zalegalizowanego uśmiercania.
miejsce wyglądało podejrzanie. może lepszy byłby jakiś mały bar. melina dla pedałów. coś łatwego. kasy starczy na jeden czynsz.
zaczynam panikować, pomyślał Duke. zanim się obejrzę, będę siedział w domu i pierdział w stołek, słuchając Szostakowicza.
wsiadł z powrotem do czarnego forda rocznik ‘61.
i zaczął jechać na północ. 3 przecznice. 4 przecznice. 6 przecznic. 12 przecznic i dalej w skuty lodem świat. a Mag wzięła małą na kolana i zaczęła jej czytać książeczkę, ŻYCIE LASU...
– łasica i jej kuzyni, norka, wydra i kuna, to zwinne, szybkie i okrutne stworzenia. są krwiożerczymi drapieżnikami i nieustannie polują na...
potem mała ślicznotka zasnęła, a na niebie świecił księżyc w pełni.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------