Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historie osobiste - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Historie osobiste - ebook

11 wywiadów, 11 bohaterów i bohaterek, którzy przeżyli okupację, getta, obozy - Auschwitz-Birkenau, Ravensbrueck, Majdanku, Stutthof, Bergen-Belsen. W każdej rozmowie przewija się motyw dbania o wygląd jako bardzo ważny czynnik zachowania godności w sytuacjach granicznych.

20 fotografii i 20 mikrohistorii o przedmiotach i obrazach, które pokazują wojnę od strony osobistego doświadczenia codzienności, materialności, płci, ciała i stroju.

Karolina Sulej znów pokazuje przemilczane do tej pory aspekty życia w czasie II wojny - życia mimo wszystko.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66219-43-4
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Sma­kuje ci? – dopy­tuje Rita w jidysz.

Cho­ciaż nie rozu­miem tego języka, pyta­nie rozu­miem. Jest jesień 2019 roku, sie­dzimy w sło­necz­nym salo­nie na przed­mie­ściach Hajfy, w Neszer. Na ścia­nach kolo­rowe, bro­ka­towe man­dale, które Rita uwiel­bia malo­wać. Przede mną stół pełen sło­dy­czy, kawa, koniak. Obok sie­dzi synowa Rity, która tłu­ma­czy na angiel­ski.

Mogę pytać o Zagładę, ale muszę jeść – taki waru­nek sta­wia Rita.

Wycho­dzę z note­sem peł­nym histo­rii – po raz kolejny w cza­sie trwa­ją­cych od lat badań nad ubra­niami, rze­czami i cie­le­sno­ścią w cza­sie II wojny świa­to­wej. Na pod­sta­wie ich rezul­ta­tów powstały _Rze­czy oso­bi­ste. Opo­wieść o roli ubrań w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych i zagłady_. Ale zostały jesz­cze histo­rie, roz­mowy, świa­dec­twa, foto­gra­fie, gra­fiki, które się w książce nie zmie­ściły. Odło­żone na bok, jak resztki mate­riału po wykroju.

A prze­cież są tak samo istotne.

Dla­tego posta­no­wi­łam pozszy­wać je ze sobą, stwo­rzyć dla nich kolejną, nową – tym razem pat­chwor­kową formę. Będzie widać szwy, nie­jed­no­rodną struk­turę – to mój autor­ski splot z lat kwe­rendy, roz­mów, odkryć, zachwy­tów, nota­tek, frag­men­tów prac nauko­wych, tek­stów do wystaw, pry­wat­nych do tej pory zapi­sków. Kształt nowej książki – sio­strza­nej dla _Rze­czy oso­bi­stych_ – opra­co­wany na pod­sta­wie tego zasobu, wymy­śli­łam jako zesta­wie­nie roz­mów z byłymi więź­niami i więź­niar­kami, z mate­ria­łem wizu­al­nym i histo­riami, które z nim kore­spon­dują. Ubra­nia, rze­czy, cie­le­sność, płeć – są tutaj wciąż na pierw­szym pla­nie, sku­piają opo­wie­ści jak w soczewce, oświe­tlają je, pro­wa­dzą.

To opo­wie­ści z obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych i zagłady – ale nie tylko.

W wywia­dach z moimi boha­te­rami, naj­czę­ściej zaś boha­ter­kami, pytam także o ich przed­wo­jenne i powo­jenne losy oraz doświad­cze­nie wojny poza obo­zem. Mate­riał wizu­alny jest zwią­zany nie tylko z obo­zami, ale rów­nież z życiem pod oku­pa­cją, życiem w get­tach, Powsta­niem War­szaw­skim, pamię­cią o woj­nie i Zagła­dzie.

Chcia­ła­bym poka­zać w tej książce to, o czym do tej pory mówi­łam w wywia­dach: że moją opo­wieść o ubra­niach w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych i zagłady poprze­dziły lata pracy na temat roli ubrań, rze­czy, wyglądu w cza­sie II wojny w ogóle. Chcia­łam poprzez ten zbiór poka­zać jak przez wizjer, ile jesz­cze nowych prze­strzeni czeka na bada­nia i pod jakimi kątami można na histo­rię kon­flik­tów spo­glą­dać.

Pisząc tę książkę, myśla­łam czę­sto o Dag­ma­rze Kopi­ja­szu z Fun­da­cji Pobli­skie Miej­sca Pamięci, jed­nym z boha­te­rów _Rze­czy oso­bi­stych_. Zbie­rał on i wciąż zbiera każdą naj­mniej­szą nitkę, każdy skra­wek szmatki z cza­sów funk­cjo­no­wa­nia lagrów, jaki znaj­dzie na tere­nach poobo­zo­wych, bo wie, jak cenne były wtedy te przed­mioty dla więź­niów.

Ja też wiem, jak cenne są histo­rie, któ­rych sta­łam się słu­chaczką, które zna­la­złam, które zostały mi ofia­ro­wane.

Mię­dzy nimi jest także histo­ria Rity.

Miała mieć swój dal­szy ciąg, ale moje kolejne wizyty w Izra­elu unie­moż­li­wiła pan­de­mia. Zosta­łam więc z roz­po­czę­tym ście­giem. Mam nadzieję, że opo­wieść Rity jesz­cze roz­winę. Na razie zna­la­zła swoje miej­sce w tym wstę­pie.

Kiedy posłusz­nie zja­da­łam kolejne cia­steczka w miesz­ka­niu w Neszer, trwał jesz­cze 2019 rok, nic nie zapo­wia­dało pan­de­mii, a Rita koń­czyła osiem­dzie­siąt pięć lat. Noto­wa­łam jej słowa, sta­ra­jąc się nie nakru­szyć sobie do zeszytu.

Zagładę prze­żyła jako sied­mio­latka. Miesz­kała wtedy w Jas­sach w Rumu­nii. Ktoś zapu­kał do drzwi ich rodzin­nego domu, po czym bez cze­ka­nia na pozwo­le­nie jacyś ludzie weszli i schwy­cili jej ojca. Nie chciała go puścić, bie­gła za nimi, krzy­czała. W końcu jeden ude­rzył ją w głowę kolbą kara­binu. Kiedy mama wró­ciła do domu, krew zdą­żyła już zaschnąć. Pozbie­rały naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy i ucie­kły w góry. Matka Rity bała się, że ją z córką także upro­wa­dzą. Gdy po kilku dniach wró­ciły, dom był splą­dro­wany.

Wtedy tego nie wie­działy, ale był to począ­tek nie­sław­nego pogromu Żydów w Jas­sach. Rumu­nia reżimu Anto­ne­scu w latach 1939–1944 była sojusz­ni­kiem Nie­miec. Około 14 tysięcy ludzi zostało zastrze­lo­nych przez rumuń­skich żoł­nie­rzy, zlin­czo­wa­nych przez lokal­nych miesz­kań­ców, zagło­dzo­nych na śmierć lub udu­szo­nych w ciągu nie­ca­łego tygo­dnia upal­nego czerwca 1941 roku.

Ojciec Rity został dopro­wa­dzony do pociągu peł­nego na wpół żywych ofiar pogromu. Pociąg ten i jemu podobne jeź­dziły po torach w śli­ma­czym tem­pie, bez wyzna­czo­nej doce­lowo sta­cji, z jed­nym tylko zamia­rem: wykoń­czyć wszyst­kich. Nie było tam świa­tła ani powie­trza. Każdą szcze­linę poza­ty­kano. Niemcy otwie­rali cza­sem wagony tylko po to, żeby trupy mogły wypaść na zewnątrz. Jedną z takich oka­zji wyko­rzy­stał ojciec Rity. Uciekł. Kiedy kula gonią­cych za nim straż­ni­ków tra­fiła go w nogę, prze­wró­cił się i uda­wał trupa. Rita do dziś nie wie, kto potem dopro­wa­dził go do szpi­tala. Prze­żył. Cała rodzina prze­trwała wojnę. Ale Rita nie chciała już zostać w Euro­pie. Jak tylko poczuła się doro­sła, wyemi­gro­wała do Izra­ela.

To jej nowa ojczy­zna. Jest prze­ko­nana, że wszy­scy roz­pro­szeni po świe­cie Żydzi powinni się tu prze­pro­wa­dzić. Pod­kre­śla też, że tutaj mogła się zre­ali­zo­wać jako kobieta. Ni­gdy nie chciała jedy­nie opie­ko­wać się dziećmi. Poszła do szkoły pie­lę­gniar­skiej, potem pra­co­wała w przed­szkolu, aż w końcu razem z mężem zało­żyli sieć pie­karni w Haj­fie, którą do dziś pro­wa­dzi jej rodzina.

– To jak to jest być Miss Holo­caust Survi­vor? – pytam w końcu.

Rita śmieje się i wyko­nuje rado­sne, taneczne ruchy. Przy­po­mina mi się jej zdję­cie tuż po koro­na­cji. Obie­gło wszyst­kie media. Perły na szyi, czer­wone paznok­cie, czarna sukienka bez ręka­wów, na pier­siach szarfa w kolo­rze flagi Izra­ela, na gło­wie tiara.

– Ludzie się obu­rzają, co to za kon­kurs. Miss star­szych pań. A nie rozu­mieją, że na tym kon­kursie ludzie przede wszyst­kim słu­chają, a nie tylko patrzą. Słu­chają o Shoah – opo­wiada Rita.

Ja też chcę posłu­chać wię­cej o kon­kur­sie.

Malow­ni­czymi, wiją­cymi się ulicz­kami pagór­ko­wa­tej Hajfy docie­ram do jego pomy­sło­daw­ców – orga­ni­za­cji Yad Ezer La-Haver, co można tłu­ma­czyć na pol­ski jako Pomocna Dłoń dla Przy­ja­ciół. To chrze­ści­jań­ska orga­ni­za­cja poza­rzą­dowa współ­pra­cu­jąca z Chri­stian Embassy w Jero­zo­li­mie. Zaj­muje się opieką nad Oca­la­łymi z Zagłady.

– Zapew­niamy miesz­ka­nia, kar­miny, orga­ni­zu­jemy wyda­rze­nia kul­tu­ralne, zaję­cia spor­towe – tłu­ma­czy mi Tami Sinar, jedna z zarzą­dza­ją­cych orga­ni­za­cją.

To jedyny taki na świe­cie dom spo­koj­nej sta­ro­ści. Ponad sześć­dzie­się­ciu Oca­la­łych, któ­rzy spę­dzają ze sobą czas, przy­jaź­nią się, rand­kują, tań­czą w środy, w nie­dziele upra­wiają tai–chi. Cza­sem lubią kara­oke, a cza­sem pośpie­wać przy pia­ni­nie.

Kiedy roz­ma­wiamy z Tami, wokół nas krążą koty kar­mione przez roz­ga­da­nych pen­sjo­na­riu­szy. Senio­rzy zbie­rają się powoli na obiad do sto­łówki. Tami mówi gło­śno, kim jestem. Widzę, jak zmie­niają im się twa­rze. Uśmiech, smu­tek. Tak, jestem z Polin.

Prze­no­simy się z Tami do biura, które sąsia­duje z nie­wiel­kim muzeum. To ona wymy­śliła kon­cep­cję eks­po­zy­cji. Z zawodu jest artystką, ale rów­nież popu­larną w Izra­elu pro­jek­tantką wystaw. Nie miała zamiaru tutaj pra­co­wać na stałe, lecz po zakoń­cze­niu pro­jektu nie potra­fiła tak po pro­stu odejść. Miesz­kańcy czują z nią szcze­gólną więź.

– Jestem dru­gim poko­le­niem. Mój ojciec prze­żył Auschwitz – przed­sta­wia mi swój życio­rys.

Opo­wiada, że jej dom nie był szczę­śliwy. Tata prze­trwał jako jedyny z ośmio­oso­bo­wej rodziny i nosił w sobie poczu­cie winy do końca życia. Nie lubił ludzi. Ona też zawsze czuła się nie­wy­star­cza­jąca. Jakby żyła w zastęp­stwie.

Spę­dza wiele godzin na roz­mo­wach z Oca­la­łymi. Czują, że mogą się jej zwie­rzyć, że w spo­sób sym­bo­liczny jest także ich dziec­kiem. Tami cie­szy się, że udało się jej nie zgorzk­nieć. Ona lubi ludzi, życie. Ale Zagłada wisi na niej, to oso­bi­sty emo­cjo­nalny bagaż.

– Mam sio­strę, mieszka w Sta­nach, odcięła się od tego wszyst­kiego. Pamię­tam, jak kie­dyś na Face­bo­oku w Dzień Ojca zamie­ściła zdję­cie taty i napi­sała, że za nim tęskni. Jaka byłam wku­rzona! Jak to tęskni? Prze­cież on był dla nas okropny. Ja nie tęsk­nię! Zwie­rzy­łam się potem z tej sytu­acji mojej tera­peutce. Powie­działa krótko: „Ale jak masz za nim tęsk­nić, skoro dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę nosisz go w sobie?”. I taka jest prawda – potwier­dza Tami.

W radze­niu sobie z emo­cjami pomaga jej sztuka. Jak mówi – spra­wia, że może usiąść nad tym wszyst­kim na chmu­rze.

Kilka lat temu zro­biła wystawę femi­ni­styczną. W prze­strzeni cen­trum han­dlo­wego posta­wiła sto mane­ki­nów. Każdy przy­ozdo­biła inna izra­el­ska artystka. Pro­jekt Tami nazwała _Hey, Buba_, co można tłu­ma­czyć jako _Hej, laleczko_.

– A mnie wła­śnie cho­dzi o to, żeby poka­zać, że nie jeste­śmy lalecz­kami. Nie jeste­śmy jak te mane­kiny, puste w środku, i nie mamy takich ciał jak ten skle­powy ideał. Kiedy byłam młod­sza, myśla­łam, że to, iż jestem piękna, to moja jedyna war­tość. Dopiero gdy skoń­czy­łam pięć­dzie­siąt lat, zro­zu­mia­łam, że wcale nie o to cho­dzi w kobie­co­ści – komen­tuje Tami.

Były prze­różne odsłony mane­ki­nów – bogi­nie, wojow­niczki, matki, w stro­jach _haute couture_, nagie, zwie­rzęce.

– Kiedy widzia­łam, jak ta wystawa rezo­nuje, jak zasila kobiety, i ja poczu­łam się silna. Poczu­łam się wystar­cza­jąca – Tami cią­gnie swoją opo­wieść.

Opro­wa­dza mnie też po muzeum. Znaj­duje się tam głów­nie sztuka, którą two­rzą i two­rzyli Oca­lali. Są także ich zdję­cia, wide­oświa­dec­twa. Moją uwagę przy­kuwa atrapa obo­zo­wej pry­czy i lalki ubrane w baweł­niane pidżam­kowe pasiaki.

– Nasze muzeum nie ma wiel­kich zbio­rów jak Jad Waszem czy Loha­mei HaGe­taot, nie ma fun­du­szy, radzi sobie przy pomocy dat­ków i darów – Tami jakby chciała się uspra­wie­dli­wić.

Nie­po­trzeb­nie. Bo dzięki pew­nemu pomy­słowi muzeum stało się słynne na cały świat. Przy­je­cha­łam dopy­tać wła­śnie o ten pomysł.

W biu­rze witam się z dyrek­to­rem Yad Ezer, Shi­mo­nem Saba­giem. Kilka lat temu on i Isa­bella Gre­en­berg, psy­chia­tra, która pra­co­wała w orga­ni­za­cji jako wolon­ta­riuszka, wpa­dli na pewien ory­gi­nalny kon­cept tera­peu­tyczny.

Zauwa­żyli, że kobiety, które prze­żyły Holo­kaust, czę­sto uwa­żają, że ich kobie­cość nie jest peł­no­war­to­ściowa. W cza­sie tera­pii wyra­żały żal, że nie miały szansy jako młode dziew­czyny prze­żyć rado­ści doj­rze­wa­nia. To było poczu­cie straty bez­tro­skiego cie­sze­nia się kobie­co­ścią.

Wymy­ślili więc, że urzą­dzą dla nich kon­kurs i tera­pię beha­wio­ralną w jed­nym. Nazwali go Miss Holo­caust Survi­vor, nawią­zu­jąc do tra­dy­cji kon­kursów pięk­no­ści. Dla nie­obe­zna­nych z tema­tem już sama nazwa może brzmieć obra­zo­bur­czo. Wystar­czy poczy­tać nagłówki w inter­ne­cie: „_Israel’s »Miss Holo­caust Survi­vor« Beauty Page­ant Raises Eyebrows”_¹; „_Good idea, bad exe­cu­tion”_². Dla jed­nych kon­kurs był oswa­ja­niem trud­nej prze­szło­ści, dla innych „robie­niem hecy z tra­ge­dii”.

– Ale tutaj nie cho­dzi o urodę senio­rek. To jest rytuał. Cele­bra­cja. Uzdra­wia­nie. Naj­waż­niej­sze, żeby Oca­lałe wresz­cie poczuły, że są kobie­tami, żeby mogły się ład­nie ubrać, uma­lo­wać, pozwo­lić sobie na próż­ność – tłu­ma­czy Shi­mon.

A Tami wyja­śnia, że z jej roz­mów z pen­sjo­na­riu­szami domu wynika, że kobiety, które przy­były po Holo­kau­ście do Izra­ela, czuły się oso­bami dru­giej kate­go­rii. Nikt im tego nie mówił wprost, a jed­nak coś wyczu­wały. Odno­siły wra­że­nie, że są uwa­żane za uszko­dzone i podej­rzane. Bo prze­cież nie wia­domo, co tam się z nimi działo i czemu prze­żyły. Przez dekady miały bar­dzo niskie poczu­cie wła­snej war­to­ści.

Oglą­dam zdję­cia z poprzed­nich edy­cji kon­kursu. Odbyło się już ich pięć, z pię­cioma lau­re­at­kami: Chava, Sho­shana, Rita, Anna, Tova. Ich zdję­cia można od razu zauwa­żyć w biu­rze Yad Ezer.

Dopy­tuję, jak prze­biega kon­kurs.

Kil­ka­na­ście kan­dy­da­tek na miss poka­zuje się wspól­nie na sce­nie w stro­jach, które same wybrały ze swo­jej szafy. Naj­czę­ściej to ele­ganc­kie sukienki. Wcze­śniej przez kilka dni na pró­bach uczą się cho­re­ogra­fii. W dniu wybo­rów fry­zjerki je cze­szą, maki­ja­żystki malują. Tak przy­go­to­wane wycho­dzą na podest w rytm muzyki. Bar­dzo lubią na przy­kład do _Stayin’ Alive_ Bee Geesów.

Naj­waż­niej­szym punk­tem pro­gramu jest opo­wieść kan­dy­da­tek o sobie i swo­ich wojen­nych prze­ży­ciach. Teraz już poje­dyn­czo poja­wiają się na sce­nie, oświe­tlone, wystro­jone. Gwiazdy. Juro­rzy to naj­czę­ściej dzien­ni­ka­rze, lokalni poli­tycy, oso­bo­wo­ści medialne. Każda edy­cja jest obfi­cie komen­to­wana, przy­jeż­dża prasa z całego świata, a spor­towa hala Romema Areny w Haj­fie, gdzie odbywa się kon­kurs, po brzegi wypeł­nia się ludźmi.

– A jak się wybiera miss? Jakie są kry­te­ria? – pytam.

– Wia­domo, że tutaj nie cho­dzi o rywa­li­za­cję, że wszy­scy są wygrani – Tami się kry­guje.

– Ale jakoś wybrać trzeba – docie­kam.

– Myślę, że wygrywa radość życia – mówi w końcu.

To wyja­śnie­nie przy­po­mina mi się za każ­dym razem, kiedy patrzę na Ritę pod­czas naszej roz­mowy w Neszer. Ma kwie­ci­stą sukienkę bez ręka­wów, nosi się jak młoda dziew­czyna i taką też ma gesty­ku­la­cję. Czę­sto uśmie­cha się do mnie, łapie za rękę, przy­tula.

Jej synowa tłu­ma­czy mi, pod­czas gdy Rita w kuchni robi nam następną kawę, że w domu spo­koj­nej sta­ro­ści jest duszą towa­rzy­stwa. Tele­fon w miesz­ka­niu też cią­gle dzwoni. Uwiel­bia spo­ty­kać się z przy­ja­ciół­kami, a w tai-chi jest praw­dziwą mistrzy­nią.

– W kobie­tach naj­waż­niej­sza jest siła – oświad­cza Rita znad fili­żanki kawy. – Moja mama dożyła stu jeden lat, ja mam już pra­wie dzie­więć­dzie­siąt. Nie mia­łam łatwego życia, ale ni­gdy się nie pod­da­łam. Chcia­ła­bym, abyś napi­sała, że kobiety powinny mieć równe prawa z męż­czy­znami. Mają kształ­cić się tak samo, być równe w pracy i w domu. W tym kon­kur­sie cho­dzi wła­śnie o poka­za­nie naszej siły. Siła jest naj­pięk­niej­sza. Napisz to, pro­szę.

Nie mogła­bym takich słów, jak te wypo­wie­dziane przez Ritę, nie prze­ka­zać dalej.

Napi­sa­łam więc tę książkę.

I choć opo­wie­dziane przeze mnie histo­rie doty­czyć będą róż­nych miejsc, odmien­nych wojen­nych doświad­czeń – kobiet, męż­czyzn, Żydów, nie-Żydów, miesz­kań­ców Pol­ski, Izra­ela, Wiel­kiej Bry­ta­nii, Czech, Sta­nów Zjed­no­czo­nych – łączy je ta sama nić histo­rii, traumy oraz pamięci.

Z tej nici tkamy nasz wspólny los.Pasia­kowa sukienka

Pasia­kowa sukienka

Z tego dnia na Maj­danku zapa­mię­tała mróz. I połać śniegu, która w nocy, oświe­tlona reflek­to­rami, ośle­piała bielą. W wiel­kim baraku, gdzie je umie­ścili, ktoś wcze­śniej wybił szyby, a w środku leżały brudne sien­niki. Kobiety zbiły się w gro­madę, żeby się ogrzać, jak stado pin­gwi­nów, kiedy wieje antark­tyczny wiatr. Pierw­sze, co nowo przy­byłe zauwa­żyły w dzien­nym świe­tle, to brak wody. Nie było też niczego, w czym można by się umyć. Pła­kały. Odczuły to jako naj­gor­sze upo­ko­rze­nie. Ale jedna z nich, Irena Seńko-Pełka, posta­no­wiła, że za upo­ko­rze­nie tego uznać nie wolno – prze­cież to wszystko nie dzieje się z ich winy. Może są więc brudne, lecz czy­ste wewnętrz­nie. Kiedy szły do obo­zo­wego klo­zetu, a war­tow­nicy splu­wali na ich widok, śmiały się wyzy­wa­jąco. Zresztą szybko nauczyły się kom­bi­no­wać na rzecz utrzy­ma­nia względ­nej czy­sto­ści. Wcho­dziły na przy­kład w śnieg, obna­żone do połowy, bez wstydu, i nacie­rały ciało. Irena we wspo­mnie­niach pod­kre­śla, że naj­waż­niej­szą umie­jęt­no­ścią w obo­zie była samo­or­ga­ni­za­cja. Jeśli na przy­kład każda z pię­ciu w gru­pie dostała miskę mięty, to wypi­jały na spółkę cztery miski, a piątą zosta­wiały do mycia. Blo­kowa była po ich stro­nie. Żeby zła­go­dzić szy­kany straż­ni­czek, które wyzy­wały je od naj­gor­szych, zwra­cały się do nich per „pani”. Irena dzię­ko­wała losowi, że mogła zacho­wać war­kocz, który codzien­nie cze­sała i ukła­dała na pasia­ko­wych łachach.

Jako prze­ło­mowy moment swo­jego pobytu w obo­zie pamięta prze­nie­sie­nie do komanda Felin we wrze­śniu 1943 roku. Więź­niarki pra­co­wały na zewnątrz obozu, w majątku rol­nika. Mogła patrzeć na łąki, pod­glą­dać cudze życie. To był powiew swo­body. Pil­nu­jący obozu kapo za odpo­wied­nią łapówkę pozwa­lali kon­tak­to­wać się z oso­bami z zewnątrz.

I stąd to zdję­cie. Kole­żanka z wol­no­ści, Danka Misz­czuk, zro­biła je Ire­nie, która potem napi­sze: „Stoję tam właśnie taka, dziew­czyna w pasiaku, z war­ko­czami, w polu bura­cza­nym, z kawał­kiem chleba czy czegoś innego w ręku, jedząca. Spo­kojna”.War­ko­czyk

War­ko­czyk

Zdję­cie – młoda dziew­czyna, odwró­cona tyłem do obiek­tywu, stoi na tle kłę­bo­wi­ska wło­sów. Jej są sple­cione w war­kocz. Jest żywą kobietą, przed którą leżą splą­tane włosy umar­łych – frag­ment eks­po­zy­cji pod tytu­łem _Dowody zbrodni_ w bloku czwar­tym Muzeum Auschwitz-Bir­ke­nau. Zdję­cie to pocz­tówka.

Pocz­tówki z Auschwitz były wysy­łane nawet tuż po utwo­rze­niu muzeum. Paweł Szy­pul­ski, kura­tor i antro­po­log, zbie­rał je przez lata na jed­nym z por­tali aukcyj­nych. Inte­re­so­wały go te z ozna­cze­niem „z obiegu”, czyli takie, które w prze­szło­ści były wysłane, miały zna­czek i tekst. Poja­wiają się na nich frag­menty muze­al­nej eks­po­zy­cji – nawet te naj­bar­dziej maka­bryczne – oraz znane foto­gra­fie, jak choćby ta zro­biona z ukry­cia przez Son­der­kom­mando, przed­sta­wia­jąca doły spa­le­ni­skowe. W przy­padku więk­szo­ści kar­tek na odwro­cie są zapi­sane banalne zda­nia. „Pozdra­wiam cię z Oświę­ci­mia”, „Jestem w Oświę­ci­miu, tro­chę zimno”, „Wszystko w porządku, brak tylko cie­bie i słońca”. Tra­ge­dia staje się miej­scem zwie­dza­nia. Nie­wy­obra­żalne redu­kuje się do pocz­tów­ko­wej kli­szy.

Pocz­tówka z wido­kiem na włosy, którą oglą­dam w archi­wum, nie została nikomu wysłana. To muze­alium. Nie wiemy, czy tra­fiła do obiegu. Wiemy, że stał za nią kon­cept i silny emo­cjo­nalny prze­kaz. War­kocz kobiety patrzą­cej na eks­po­zy­cję został inten­cjo­nal­nie skon­tra­sto­wany z wło­sami w gablo­cie, two­rząc efekt jak z _War­ko­czyka_ Róże­wi­cza. To opo­wieść o życiu, które spo­tyka ano­ni­mowa śmierć. Staje się pro­duk­tem zagłady, a potem muze­al­nym relik­tem.

Obok potężnej gabloty, w której piętrzą się „zra­bo­wane włosy”, znaj­duje się też gablota mniej­sza, gdzie pre­zen­to­wane są kolejne etapy „użycia” włosa w obo­zie Auschwitz-Bir­ke­nau. Przez szybę widać sza­ro­be­żowe ubra­nie, rodzaj koszuli z dłu­gim rękawem. Obok leży spo­rych rozmiarów bela mate­riału, z którego została wyko­nana. To tak zwana wło­sianka. Na tka­ni­nie rozwiniętej z rulonu leżą sploty jej surowca – ludz­kie włosy sple­cione w war­ko­czyki. Gablota una­ocz­nia cały pro­ces tech­no­lo­giczny, jakiemu włosy były pod­da­wane, tak aby zupeł­nie stracić rozpoznawalność jako eks­ten­sja kon­kret­nego ludz­kiego ciała.

Artystka Kry­styna Pio­trow­ska w 2013 roku pod­czas Festi­walu War­szawa Sin­gera w opusz­czo­nym pokoju jed­nej z kamie­nic na ulicy Próżnej poło­żyła dywan. Zaj­mo­wał pra­wie całą powierzchnię pod­łogi. Nikt z uczest­ni­ków festi­walu nie ważył się na nim sta­nąć. Dywan był utkany z ludz­kich włosów. Albo raczej ufor­mo­wany – włosy pokry­wały podłogę pła­sko jak trawa. Na jed­nej ze ścian wisiał długi, mister­nie sple­ciony war­kocz. Kiedy oglą­da­łam tę pracę, czu­łam, jakby wielka muze­alna eks­po­zy­cja, którą widzia­łam już w Oświę­ci­miu, została prze­nie­siona w prze­strzeń domu, codzien­no­ści. Prze­stała być odda­loną prze­strze­nią pamięci. A brzmiało w niej jak echo nie­za­dane pyta­nie czy wszy­scy nie miesz­kamy w Auschwitz.Zaczęło się od prze­czy­ta­nia wywiadu rzeki z Ali­cją pod intry­gu­ją­cym tytu­łem _Cze­sa­łam cie­płe kró­liki_. Lek­tura była tak przej­mu­jąca, że nie mogłam się opa­no­wać przed zakre­śle­niem co trze­ciego zda­nia. Czu­łam, jak­bym słu­chała kogoś bar­dzo bli­skiego. Szcze­gól­nie zapa­mię­ta­łam jedną wypo­wiedź.

Dariusz Zabo­rek pyta: „Czy kobiety w Ravensbrück pró­bo­wały zacho­wać kobie­cość?”. Ali­cja odpo­wiada: „Oczy­wi­ście. Przede wszyst­kim myły się – w lodo­wa­tej wodzie, spały na upra­nych chust­kach, żeby wyglą­dały jak upra­so­wane. Pamię­tam, że ja zawsze dba­łam o wygląd”.

Już wie­dzia­łam, że musimy poroz­ma­wiać.

Ali­cja od dekad mieszka na war­szaw­skim Moko­to­wie. Ma już pra­wie sto lat. Wita mnie ucze­sana, uma­lo­wana, w sty­lo­wym fio­le­to­wym swe­trze i nie­bie­skich kol­czy­kach, które migo­cząc, pod­kre­ślają błę­kit jej oczu. Dziwi się, że dzi­siejsi senio­rzy tak lek­ce­ważą kolor, noszą się zwy­kle w beżach i czer­niach. Posi­wiała już jako dwu­dzie­sto­latka. Obóz, śmieje się, co zro­bić. Ale pla­ty­nowy blond na jej sta­ran­nie uło­żo­nych lokach wygląda, jakby nosiła go od mło­do­ści.

– Czemu mam wyglą­dać staro, nie wystar­czy, że już jestem stara? – pyta bar­dziej reto­rycz­nie.

Dzi­siaj dba o sie­bie z taką samą pie­czo­ło­wi­to­ścią, jak przez całe życie. Pie­lę­gno­wa­nie urody to prze­cież jego część. Dla­czego mia­łoby tego nagle zabrak­nąć, skoro czło­wiek wciąż żyje? Każ­dego ranka obo­wiąz­kowy jest rytuał toa­lety, bez wymó­wek – to ważna zasada Ali­cji.

Twier­dzi, że wygląd nie jest obo­jętny dla histo­rii życia danej osoby. Gdzie­kol­wiek ta osoba by się zna­la­zła. Przy­cho­dzi ktoś zadbany, pogodny, nie­na­rze­ka­jący, to od razu budzi sym­pa­tię. Otwiera się brama mię­dzy ludźmi.

– W obo­zie też? – pytam.

– W obo­zie też.

Pierw­szy raz widzia­łam się z Ali­cją wiele lat temu, jesz­cze jako stu­dentka war­szaw­skiego kul­tu­ro­znaw­stwa, kiedy zro­zu­mia­łam, że ubra­nia mogą wiele powie­dzieć o obo­zo­wym doświad­cze­niu. Wtedy pisać na ten temat nie mia­łam śmia­ło­ści. Chcia­łam tylko poznać kogoś, kto powie mi, czy mam prawo o tym myśleć. Zapa­mię­ta­łam jej zdzi­wie­nie, że tak się przej­muję. Przez lata doda­wało mi to otu­chy.

W lip­cowe upalne popo­łu­dnie dzie­sięć lat póź­niej jest tak samo zdzi­wiona. A ja pew­niej­sza sie­bie i tym razem nagry­wam roz­mowę. Zachwy­cam się jej wyglą­dem, ona przyj­muje kom­ple­menty, ale odpo­wiada mi przy­tom­nie, że naj­waż­niej­sza jest głowa. Bez niej atrak­cyj­ność nie­wiele pomoże. Bo to w niej się atrak­cyj­ność rodzi.

Pani Kry­sia, która od lat pomaga Ali­cji pro­wa­dzić dom, robi nam her­batę i sia­damy w salo­nie. Ali­cja tłu­ma­czy, że naj­trud­niej­sze w opo­wia­da­niu histo­rii obo­zo­wej nie jest samo jej ponowne prze­ży­wa­nie, ale to, żeby oddać wyda­rze­nia naprawdę real­nie. Trzeba więc pamięć znów dosto­so­wać do tam­tej sytu­acji. Pozbyć się gruzu następ­nych dekad i doświad­czeń. Wyczy­ścić zda­nia, które nasu­wają się odru­chowo, całymi zbit­kami, zmo­bi­li­zo­wać się i ze zro­zu­mie­niem wysłu­chać pytań roz­mówcy.

Ci, któ­rzy nie chcą odpo­wied­nio o swoją pamięć zawal­czyć, będą o obo­zach opo­wia­dać tak, jakby nic nie mówili. Sporo takich histo­rii wysłu­chała. Dla­czego tak się dzieje? Z róż­nych powo­dów. Na przy­kład ze wzglę­dów pro­pa­gan­do­wych – by się przy­po­do­bać. Lub ze wzglę­dów towa­rzy­skich. Cza­sem po to, by poka­zać, że w obo­zach było lepiej niż w rze­czy­wi­sto­ści. Czę­ściej – żeby poka­zać, że było gorzej niż w rze­czy­wi­sto­ści. Sie­bie poka­zać ina­czej. W pozy­tyw­nym świe­tle.

W cza­sie naszej roz­mowy Ali­cja musi więc przejść na drugą stronę lustra. Musi – jak mówi – prze­isto­czyć się. A wcale nie jest to takie pro­ste.

Cie­szy się, że chcę pod­jąć temat ubrań i wyglądu w obo­zie. Żałuje, że jesz­cze się tym nikt dogłęb­nie nie zaj­mo­wał. To prze­cież był bar­dzo ważny aspekt obo­zo­wego życia. Więk­szość ludzi myśli, że były tylko pasiaki. Kole­dzy i kole­żanki noszą je na uro­czy­sto­ściach wspo­mnie­nio­wych. Ona ni­gdy. Po co jakiś teatr robić?

Tłu­ma­czy, że tyle prze­cież opo­wie­ści o ubra­niach w obo­zie, ilu ludzi. Każdy miał inną odzie­żową histo­rię, tak jak każdy ma inny cha­rak­ter pisma.

– Dziecko, mnie została po tym wszyst­kim taka świa­do­mość, że nie ma sytu­acji, w któ­rej by czło­wiek, a kobieta zwłasz­cza, nie myślał, jak się ubrać. Jeśli ci mówią, że kto tam myślał o takich rze­czach, to nie wierz – zapew­nia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: