Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Historya serca i rozumu (uczucia i wiedzy): Część 1-2 rękopis pośmiertny. - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historya serca i rozumu (uczucia i wiedzy): Część 1-2 rękopis pośmiertny. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 596 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

WI­DOK ŚWIA­TA. ZA­STA­NO­WIE­NIE SIĘ NAD CZŁO­WIE­KIEM.

Pa­trzę dziś w dzie­je; czło­wie­czeń­stwa sło­wo

Dziw­nie roz­dar­te na ją­kań syl­la­by!

O świę­te dzie­je wiel­kich chwil tych lu­dów,

Gdzie pierś czło­wie­cza jako Boża księ­ga

Od­bi­ja dzie­je wszech­moc­no­ścią cu­dów,

Gdzie Bóg i ludz­kość je­den łań­cuch sprzę­ga.

Jor­dan, fan­ta­zia dram­ma­tycz­na p. An. Sowę.

Nie masz chwil­ki ży­cia bez my­śli, bo myśl, duch, Nie­stwo­rzo­ność za­wsze i wszę­dzie w sto­sun­kach do­cze­snych się prze­bi­ja. I w tej chwi­li kie­dy to pi­szę nad wą­wo­zem wśród krze­wi­ny, gdy na ło­nie na­tu­ry od­dy­cham peł­ne­mi pier­sia­mi, peł­niej­szą jesz­cze my­ślą, uczu­ciem tchnie du­sza moja. Przedem­ną ob­ra­zy, a we mnie my­śli, tak od­po­wied­nie tym ob­ra­zom, jak duch na­tu­rze. Przedem­ną w mi­lo­wej prze­szło dali, w głę­bi wą­wo­zu, zło­cą się ko­pu­ły cer­kwi, a na tych cer­kwiach po­dwój­ne krzy­że Ca­ro­gro­du! Bie­li się sto­li­ca Ga­rów, i gma­chy i wie­że, a na tych wie­żach, czar­ne, dwu­gło­we po Pa­le­olo­gach orły Ca­ro­gro­du. Nad bia­łym gro­dem, to słoń­ce świe­ci, to się nie­bo chmu­rzy, bał­wa­ni, jak­by się roz­pru­te chmu­ry po­rwa­ły na szma­ty, i znów się wy­po­ga­dza, prze­ja­śnia, a weł­ni­ste ob­ło­ki roz­po­star­te jak bia­łe runo, jak płaszcz, z wil­go­ci tka­ny, spię­ły od wscho­du dwie szma­rag­do­we chmur­ki na prze­cud­nem tle błę­ki­tu. Bia­ła­we ob­łocz­ki spła­ka­ne desz­czem, na­brzmia­łe wil­go­cią, wy­glą­da­ją jak wy­spy bia­łe­go pia­sku, jak śnież­ne góry. To bia­łe ży­cie czło­wie­ka wez­bra­ne winą. Ten nie­skoń­czo­ny Oce­an błę­ki­tu, to może tło wiecz­no­ści ubar­wio­ne roz­ma­ito­ścią ży­cia, ży­cia sta­łe­go tyl­ko na chwi­lę jak te chmu­ry, ob­ło­ki, a z resz­tą zmien­ne­go, ni­kłe­go, peł­ne­go jed­nak wdzię­ku, na­wet w swych roz­pra­sza­ją­cych się smu­gach chwi­lo­we­go ist­nie­nia. O nie!… mo­rze błę­ki­tu, to nie tło wiecz­no­ści, bo cóż­by to była za wiecz­ność stwo­rzo­na rów­no ze słoń­cem? czem­że ta nie­skoń­czo­ność bę­dzie kie­dy za­ga­śnie słoń­ce, a Duch Boży świat oży­wiać prze­sta­nie, i bar­wić nie­skoń­czo­ność do­cze­snym błę­ki­tem?… To ra­czej świat, ludz­kość, dzie­ła stwo­rze­nia, uję­te w od­wiecz­nych pra­wach swo­je­go bytu, na tle któ­rych tyle chmur nie­szczę­ścia, ob­ło­ków dumy, tyle złe­go w chwi­lo­wem przej­ściu przez ży­cie.

Wąt­pią o pra­wach od­wiecz­nych lu­dzie ma­łej wia­ry, sła­bej gło­wy, po­glą­da­jąc na ulot­nio­ne z zie­mi wy­zie­wy, na ma­leń­ki wid­no­krąg ży­cia, co jest le­d­wie ty­sią­cz­ną, mi­lio­no­wą cząst­ką, krop­ką, na wid­no­krę­gu zie­mi, a i tu ob­ło­ki na­brzmia­łe ziem­ską wil­go­cią, są naj­czę­ściej li czę­ścią, i za­le­ga­ją tyl­ko nie wie­le wznie­sio­ne nad pa­doł ziem­ski prze­strze­nie, za­le­ga­ją dziś, ju­tro, a może się do ju­tra jesz­cze wy­po­go­dzi. Dla cze­góż pod­czas chmur­nej je­sie­ni, prze­bi­ja­jąc du­chem za­to­czo­ne gru­bą mgłą nie­bo, do­my­ślasz się wy­po­go­dzo­ne­go gdzie in­dziej błę­ki­tu, i tak ci luba, tak po­nęt­na myśl: że w in­nej stro­nie ja­śniej­sze nie­bios prze­strze­nie? Dla cze­go? Bo miło prze­czu­wać, bo trze­ba, i chce się wie­rzyć w sta­łe, nie­zmien­ne, od­wiecz­ne usta­wy, wśród świa­ta zja­wisk. Gdy bu­rza, kie­dy chmu­ry wid­no­krąg, w któ­rym ży­je­my, za­to­czą, to ko­niecz­na wil­goć ży­wo­ta, co wy­pa­ro­wa­ła z łona zie­mi, i uno­si się nad nami, by desz­czem, rosą nie­ba, pio­ru­nem wresz­cie oży­wić po­wie­trze ży­cia.

A to słoń­ce? Nie pa­trzysz na nie, a oświe­ca cię. Za­kry­te na­wet chmu­ra­mi, roz­le­wa wszę­dzie świa­tło i cie­pło, swo­je. Zwróć ku nie­mu oko, a olśni cię. Nie ob­raz-że to Boga je­dy­ne­go, któ­ry wy­so­ko jak to słoń­ce, któ­ry głę­bo­ko jest, bo w na­szej du­szy, w rdze­niu wszech­ist­nie­nia, w nie­bio­sach! Ob­raz to za­iste, cień cie­nia, na­po­mknie­nie da­le­kie. W ży­ciu czło­wie­ka na­po­mknień tyle, tyle po­my­słów; bu­dzą zja­wi­ska prze­mi­ja­ją­ce, bu­dzą tyle my­śli nie z tego świa­ta, a jed­nak dla świa­ta. Bo i na cóż­by je Bóg ze­słał na zie­mię? To ze­słan­ki Nie­ba, bied­ne, osie­ro­co­ne, jak my na tej zie­mi, a jed­nak ko­niecz­ne dla ta­jem­ne­go po­wa­bu, uro­ku, nie­wy­mow­ne­go wdzię­ku roz­la­ne­go w dzie­łach stwo­rze­nia, któ­re Bóg roz­po­starł jako pod­nó­że swo­jej po­tę­gi i chwa­ły, po ob­sza­rach ist­nie­nia, roz­wi­nął i po­roz­wie­szał w prze­strze­ni i cza­sie, jako sza­tę swo­ją, sza­tę nie­zszy­wa­ną.

Wzbi­jaj się my­śli ku ogól­no­ści, by ogar­nąć ca­łość' stwo­rze­nia. Bu­jaj po nie­bie du­cha, jak chmu­ra ode­rwa­na od zie­mi, dla skra­pia­nia jej desz­czem rzę­si­stym, lub ożyw­nym po­kar­mem rosy. Od­ry­waj się wolo! niech się i uczu­cie od­ry­wa od na­mięt­no­stek sa­mo­lub­stwa i nik­czem­no­ści; nie­chaj się nie przy­wią­zu­ją do złe­go, do pro­chu i py­chy. My­śli moja! chmu­ro moja! prze­wod­ni ob­ło­ku Izra­eli­tów na pusz­czy, ob­ło­ku mę­dr­ców w wę­drów­ce do żło­bu Boga-Czło­wie­ka, ja­sna i świet­na gwiaz­do zba­wie­nia! my­śli moja! du­chu mój, tyś arką przy­mie­rza ro­zu­mu i wia­ry, ze­słań­cem Nie­ba, zwia­stu­nem przy­szło­ści, prze­szło­ści pro­ro­kiem, praw­dzi­wą muzą na­tchnie­nia.

Boże Na­tu­ry! świę­te są pra­wa Two­je w naj­do­sko­nal­szem dzie­le rąk Two­ich, w naj­święt­szej Księ­dze na zie­mi. Bła­gam Cię Oj­cze! jak dzie­cię o na­tchnie­nie praw­dy na po­cząt­ku hym­nu stwo­rze­nia i pie­śni ży­wo­ta; bo Stwór­ca tyl­ko dla nie­stwo­rzo­ne­go du­cha, muzą na­tchnie­nia, naj­lep­szym Oj­cem Stwo­rze­nia.

Bóg ży­cia tchnie ży­cie w nie­zli­czo­ne two­ry,

Chce tyl­ko jak Oj­ciec od dzie­ci po­ko­ry.

A za ich mi­łość daje im świat cały:

To słoń­ce nie­bie­skie, te pe­reł ko­bier­ce,

I szczę­ściem Anio­łów na­peł­nia ich ser­ce,

I mie­ści przy tro­nach, czci wie­ków i chwa­ły.

A. Zdziar­ski.

Pięk­ny jest świat w dzie­łach Bo­żych roz­wi­ja­ją­cy się co­raz do­sko­na­lej, ży­wiej. Nie­bo i zie­mia (mówi Pi­smo) chwa­lą Pana Za­stę­pów przez nie­po­ję­tą do­sko­na­łość swo­ją. Ale sto­kroć pięk­niej­sze, do­sko­nal­sze ży­cie, zaj­mu­ją­ce się w czło­wie­ku, któ­ry z resz­tą, żyje, jak cała na­tu­ra, żyć musi jak proch, ro­śli­na, zwie­rze. Ma on w so­bie, po­trze­by, przed sobą świat, a to go wpra­wia w ruch bez­u­stan­ny od ko­leb­ki do gro­bu; je­st­to pęd wody uno­szą­cy nas ze sobą, jak zie­mia w swym wiecz­nym obie­gu, jak owa Wszech­moc­na siła cią­że­nia po­wszech­ne­go, od któ­rej się nic nig­dzie i nig­dy wy­ła­mać nie może. Są to pra­wa ko­niecz­ne.

Gdy­by Stwór­ca chciał nas mieć tyl­ko wy­ko­naw­ca­mi pro­sty­mi tych od­wiecz­nych praw świa­ta, nie dał­by nam wol­nej woli w dzia­ła­niu. Wszyst­ko­by wte­dy szło w dzie­jach ludz­ko­ści, jak w bie­gu świa­ta fi­zycz­ne­go, gdzie wszyst­ko jest ko­niecz­ne. Ka­mień się kru­szy i na dół spa­da, kwiat więd­nie­je i usy­cha, cia­ło słab­nie i umie­ra. W by­tach ży­cia ludz­kie­go wi­dać co in­ne­go! Duch dany czło­wie­ko­wi z wy­so­ka, cią­gle go wzno­si ku gó­rze, czy­ni go ma­łym Twór­cą na zie­mi, a ra­czej w kół­ku ży­cia, gdzie na wzór wiel­kie­go świa­ta, wy­ra­bia się świat mały. Twór­czem na­rzę­dziem czło­wie­ka jest duch, od­le­wa­ją­cy się w ca­łej peł­no­ści ży­cia, przez ro­zum­ną i wol­ną wolę, i dla tego to w ży­ciu ludz­kiem wi­dzi­my wyż­szą po­tę­gę stwo­rze­nia: tu ko­niecz­ność i wol­ność, w grze wal­ki skła­da­ją nie­bie­ską mu­zy­kę, har­mo­nię ży­cia.

Za gra­ni­cą tej har­mo­nii roz­cią­ga się ta­jem­ni­czość nie­po­ję­ta, prze­czu­wa­na je­dy­nie ca­łem ży­ciem czło­wie­ka t… j… du­chem nie­stwo­rzo­nym, za­wa­ro­wa­nym stwo­rze­niem na polu ziem­skie­go ży­wo­ta. Ta­jem­ni­czość ta na­zwa­na, lecz nie zna­na, ta ko­niecz­na pierw­sza przy­czy­na świa­ta i czło­wie­ka jest BÓG ON, alfą i ome­gą Stwo­rze­nia, po­cząt­kiem i koń­cem wszyst­kie­go, a to wszyst­ko ra­zem wzię­te nie jest Nim jesz­cze, to dzie­ło Jego nie jest Nim jesz­cze, jak dzie­ło Au­to­ra nie jest Au­to­rem, ale ob­ja­wie­niem Naj­wyż­szej Mą­dro­ści Bó­stwa. Dla tego to czło­wiek, ca­łost­ka od­bi­ja­ją­ca w so­bie świat cały, po­zna­wać tyl­ko może, myśl Bożą w ce­lo­wo­ści świa­ta, a prze­ra­bia­jąc myśl w ży­cie, za naj­wyż­szą za­gad­kę to na zie­mi uwa­ża. W naj­więk­szem wznie­sie­niu du­cha, czło­wiek urze­czy­wist­nia­jąc naj­ślicz­niej ze­słan­nic­two swo­je, obej­mu­jąc całą ludz­kość, świat cały, prze­szłość i przy­szłość, w za­chwy­cie du­cha, wie że so­bie nie wy­star­cza. Od uro­dze­nia wal­czy ze świa­tem przed­sob­nym, pod­no­si się i upa­da na prze­mia­ny, a z tego du­ali­zmu wznieść się pra­gnie do uzna­nia w so­bie jed­no­ści; na mo­rzu ży­cia, na tym Oce­anie bez gra­nic, na­uka, do­świad­cze­nie jest dlań ster­ni­kiem, przed nim pra­wa na­tu­ry i do­świad­cze­nie wie­ków, ogrom­ne bo­gac­twa na­tu­ry, i nie­wy­czer­pa­ne skar­by du­cha.

Szu­ka praw­dy w na­tu­rze i wąt­pli­wo­ści to­czą go, swa­wo­la ko­ły­sze, na­uka jest tyl­ko za­ra­niem praw­dy, ju­trzen­ką ży­cia.

Szu­ka praw­dy w my­śli, i za­miast słoń­ca, wi­dzi czer­wie­nią­cą się łunę w dy­mie ob­ło­ków, bo nic samą my­ślą żyje czło­wiek.

Praw­da leży w na­tu­rze i du­chu, czy­li na­tu­rze du­cho­wej, w dzie­jach ludz­ko­ści, każ­de py­ta­nie win­no być roz­wią­za­ne na dro­dze tych dzie­jów, bo in­a­czej nie bę­dzie sło­wem ży­cia. Stwór­ca, ob­ja­wił mą­drość w ogó­le Stwo­rze­nia, nie­tyl­ko w na­tu­rze sa­mej, lub w sa­mej my­śli. Myśl i na­tu­ra jed­no są, jak for­ma i two­rzy­wo, jak duch i cia­ło – jed­nym czło­wie­kiem. Praw­dy więc ogól­nej, po­wszech­nej, a za­tem ko­niecz­nej, po­trzeb­nej dla wszyst­kich, szu­kać po­trze­ba w ogó­le dla wszyst­kich do­stęp­nym, ob­ja­wio­nym, roz­la­nym wszę­dzie przez swo­ją po­spo­li­tość.

In­a­czej praw­da nie bę­dzie ogól­na, ko­niecz­na, do­stęp­na; nie bę­dzie to praw­da, ale oman, cień praw­dy…..

Na­tu­ra jest sza­tą stwo­rze­nia, ob­ło­giem my­śli, smu­giem, na któ­rym się roz­ło­żył duch, i uno­si się jak mgła po­ran­na, jak mo­dli­twa po­ran­na ku Stwór­cy, przez co świat opły­wa na­masz­cze­niem praw­dy, do­bra i pięk­na. Dla tego to sama zie­mia, cząst­ka świa­ta po­wszech­ne­go, przed­sta­wia wi­dok wspa­nia­ły, prze­ma­wia­ją­cy do du­szy.

Czło­wiek z roz­wi­nię­tem uczu­ciem, wi­dzi w niej myśl Bożą, wcie­lo­ną w ten sze­reg do­sko­na­ło­ści, co się stop­nio­wo zaj­mu­je co­raz wyż­szem ży­ciem i uno­si się, ula­ta co­raz wy­żej, niby won­ne ka­dzi­dło, w świą­ty­ni bez gra­nic, bez koń­ca….. W tej to stop­nio­wo­ści, w tem to wznie­sie­niu się od pro­chu zie­mi, do naj­pięk­niej­szych kształ­tów, barw i nie­po­ję­te­go ciał nie­bie­skich ogro­mu, od siły cięż­ko­ści do siły ży­wot­nej świa­ta or­ga­nicz­ne­go, tkwi po­ję­cie tej ta­jem­ni­czej Mą­dro­ści i Wszech­mo­cy, któ­rej wola rzą­dzi świa­tem, a nie­po­ję­te wy­ro­ki po­wo­du­ją dzie­ja­mi ludz­ko­ści.

Ja­każ tu wszę­dzie har­mo­nia! Ro­śli­ny po­wsta­ją, gdy już świat nie­orga­nicz­ny przy­go­to­wał dla nich ziem­ne ło­ży­sko ze swe­go cia­ła, po­karm ze swo­ich wnętrz­no­ści. Isto­ty ży­ją­ce, uno­szą się po płyn­nych ży­wio­łach zie­mi, lub spo­czy­wa­ją na pięk­nym i mięk­kim ro­ślin ko­bier­cu, pod ich cie­niem, pi­jąc to samo po­wie­trze, tę samą wodę co i ro­śli­ny. Czło­wiek jako ulu­bio­ne, naj­uko­chań­sze dzie­cię na­tu­ry, jest pa­nem zwie­rząt, ro­ślin i zie­mi, jest gło­wą wi­do­mą stwo­rze­nia. Treść to wi­do­me­go świa­ta; cięż­ki jak bry­ła zie­mi, mie­ści w so­bie ży­cie ro­ślin­ne i zwie­rzę­ce, a po­tem od­da­je cia­ło zie­mi, z któ­rej się po­czął, bo proch, jako nie­my do­by­tek Stwo­rze­nia, jest wła­sno­ścią zie­mi – czyn tyl­ko wła­sno­ścią czło­wie­ka, ludz­ko­ści.

Dzie­ła Stwo­rze­nia od naj­prost­szych wzno­szą się do naj­bar­dziej zło­żo­nych: w ro­śli­nach i zwie­rzę­tach po­dzi­wia­my cu­dow­ną tkan­kę nie­po­ję­tej de­li­kat­no­ści, gdzie nie­wia­da cze­mu dzi­wić się wię­cej, czy tej ślicz­nej ca­ło­ści cud­ne­go or­ga­ni­zmu, czy or­ga­nom wło­sko­wym, czy bu­łecz­kom pły­nu, co we krwi na­szej roz­drob­ni­ły się do nie­skoń­czo­no­ści, i giną jak ato­my nie­po­ję­tej ma­ło­ści, na­wet przed uzbro­jo­nem okiem. Lecz po­cóż się pusz­czać w cały ogrom i roz­ma­itość Stwo­rze­nia? Wy­staw­my so­bie naj – mniej­szą okru­szyn­kę od­wia­ną od prosz­ku, okru­szy­nę, któ­ra się żad­nym w świe­cie spo­so­bem roz­ło­żyć nie da, roz­paść nie może na nic drob­niej­sze­go. Ja­kiej­że trze­ba po­tę­gi na jej Stwo­rze­nie? Nie poj­mu­je­my tego, poj­mu­je­my tyl­ko, że się samo nic stwo­rzyć nie mo­gło. Próż­ne jest po­dzi­wie­nie tych świa­tów bez gra­nic, bez koń­ca, tych cu­dow­nych istot or­ga­nicz­nych, i roz­ma­ito­ści nie­orga­nicz­ne­go świa­ta. Kto mógł proch stwo­rzyć z ni­cze­go, temu ni­czem wszyst­kie świa­ty, dla tego wszyst­ko co jest, jest jak­by nie było. Wszyst­ko przez Stwór­cę jest, t… j… wy­pro­wa­dzo­ne zo­sta­ło z ni­cze­go: je­st­to pro­sta, skrom­na, po­tul­na wia­ra pro­stacz­ka i mę­dr­ca, nie mę­dr­ca wśród sto­sów ksiąg, i lo­icz­nych for­mu­łek sy­lo­gi­zmów, w pa­ję­czej przę­dzy me­ta­fi­zy­ki; ale mę­dr­ca ży­cia, męża du­cha, t… j… uczu­cia, my­śli i czy­nu. Byt stwo­rzo­ny t… j… naj­do­sko­nal­sza har­mo­nia du­cha i two­rzy­wa, jest wszyst­kim, a czy mi­lio­no­wych świa­tów, czy jed­ne­go prosz­ku, to mało zna­czy dla siły, któ­ra to wszyst­ko wy­da­ła, a któ­rej nic nie ogra­ni­cza. Po­ję­cie Boga t… j… ko­niecz­nej a naj­wyż­szej przy­czy­ny wszyst­kie­go, tak jest wy­so­kie, że kto nie poj­mu­je Isto­ty Naj­wyż­szej naj­god­niej, t… j… naj­od­po­wied­niej na­tu­rze ludz­kiej – bluź­ni.

Byt wa­run­ko­wy t… j… za­wa­ro­wa­ny pierw­szą przy­czy­ną (stwo­rzo­ny) jest to nie­skoń­czo­ność wcie­lo­na, świat jest try­um­fem, chwa­łą a przy­tem ta­jem­ni­cą Stwo­rze­nia. Nie­bo i zie­mia (mówi Pi­smo) są chwa­łą Pana za­stę­pów. Wierz­my ka­te­chi­zmo­wej my­śli, że Pan Bóg stwo­rzył świat, dla tego, że mu się tak po­do­ba­ło, a co się po­do­ba­ło Naj­wyż­szej Isto­cie, było god­ne Naj­wyż­szej Mą­dro­ści Wszech­świa­ta, rów­nie god­ne, jak owa nie­po­ję­ta Nie­stwo­rzo­ność, byt bez­wa­run­ko­wy, co się od­bi­ja we wszyst­kich po­da­niach re­li­gij­nych, w Chrze­ściań­skiem po­ję­ciu Boga.

Po­wsta­wa­nie na do­cze­sność, ma­te­ryą, jest przy­najm­niej ta­kiem bluź­nier­stwem, jak bez­boż­ność, je­że­li nie więk­szem, zwra­ca­jąc uwa­gę na bez­po­śred­niość, i że tak po­wiem, do­ty­kal­ność, ko­niecz­ność na­tu­ry, wia­rę w świat prze­ma­wia­ją­cą tak wy­raź­nie, do­bit­nie i ja­sno do na­sze­go prze­ko­na­nia. Ta to wła­śnie ko­niecz­ność, na­da­je świa­tli całą god­ność, a cia­ła, a ży­ją­ce stwo­rze­nia i lu­dzie do­peł­nia­ją ślicz­nie prze­zna­cze­nia swe­go, wy­ko­ny­wa­jąc pra­wa ko­niecz­no­ści. Ko­niecz­ność na­wet w bied­nem ro­zu­mo­wa­niu czło­wie­ka, gra pierw­szą i naj­waż­niej­szą rolę, a co się ty­czę pierw­szych przy­czyn, jest po­dob­no alfą i ome­gą na­szej mą­dro­ści. Wia­ra gra waż­ną rolę w roz­wią­za­niu naj­za­wi­kłań­szych, bo osta­tecz­nych za­gad­nień ży­cia. Ko­niecz­na w ży­ciu każ­de­go czło­wie­ka, wszyst­ko tło­ma­czy, tło­ma­czy ca­łem prze­ko­na­niem, ro­zu­mie­niem ca­łe­go du­cha, wolą, ży­ciem, tym naj­lep­szym syl­lo­gi­zmem ro­zu­mo­wa­nia ludz­kie­go. Kie­dy czło­wiek za­spa­ka­ja po­tocz­ne, ko­niecz­ne, naj­praw­dziw­sze, naj­pow­szech­niej­sze po­trze­by ży­cia. W ży­ciu czło­wie­ka jest ko­niecz­ność, i dzia­ła wszę­dzie Żyje on na zie­mi, któ­ra go wy­da­ła i kar­mi, za­nu­rzo­ny w po­wie­trzu, któ­re go oży­wia, i środ­ku­je w so­bie siły or­ga­nicz­ne świa­ta, bo do­stał od na­tu­ry w udzia­le przy­mio­ty naj­do­sko­nal­szej or­ga­ni­za­cyi zwie­rzę­cej; je­st­to więc Stwo­rze­nie naj­do­sko­nal­sze na zie­mi, je­st­to na­tu­ra w naj­wyż­szej ży­cia or­ga­nicz­ne­go po­tę­dze. Z tego, że jest naj­do­sko­nal­szem stwo­rze­niem, wy­pa­da, że po­wi­nien­by iść za po­pę­dem na­tu­ry, i za­spa­ka­jać, jak zwie­rzę­ta, wszyst­kie jej po­trze­by.

Je­st­że tak w isto­cie? Nie! Czło­wiek, czy dzi­ki czy ukształ­co­ny, w ni­czem nie zna gra­nic, nie ma więc naj­pięk­niej­sze­go przy­mio­tu zwie­rząt, a na­wet istot nie­orga­nicz­nych, pra­wa ogra­ni­cza­ją­ce­go, in­stynk­tu, na­tu­ral­nej gra­ni­cy dzia­ła­nia. Może nad­uży­wać, i nad­uży­wa. W sa­mem nad­uży­ciu jed­nak, jest za­ród cze­goś, cze­go nie ma w in­nych stwo­rze­niach: po­trze­ba ozna­cze­nia so­bie gra­nic, mia­ry, ozna­cze­nia się, ogra­ni­cze­nia się, umiar­ko­wa­nia. Ro­zu­muj­my so­bie jak chce­my, a ogra­ni­czyć, umiar­ko­wać się ko­niecz­nie po­trze­ba. Czy czło­wiek to uczy­ni za­raz, czy aż wte­dy, gdy do osta­tecz­ne­go doj­dzie wy­si­le­nia, musi się ogra­ni­czyć, i to wła­śnie do­wo­dzi, że na­tu­ra jego jest wyż­sza, udu­chow­nio­na, przez tę wyż­szą wła­ści­wą mu siłę. Wszyst­ko woła o umiar­ko­wa­nie chę­ci, za­tem idzie kształ­ce­nie uczuć, roz­wi­ja­nie my­śli, upra­wa woli. Kogo nie wstrzy­ma nie­smak ży­cia, nad­we­rę­że­nie sił, ten do­szedł­szy do osta­tecz­no­ści, wy­rze­ka się do­bro­wol­nie ro­zu­mu, i jest gor­szy jak bez­ro­zum­ne zwie­rze, bo dąży do sa­mo­bój­stwa zdol­no­ści swo­ich, z wła­sną o tem wie­dzą. Od sa­mo­bój­stwa, do pierw­szej nie­spo­koj­no­ści, któ­ra wzru­sza swem tchnie­niem to­nie na­sze­go su­mie­nia, przy nad­we­rę­że­niu dro­bia­zgo­wem na­szych po­win­no­ści wzglę­dem sie­bie i in­nych, jest pole dla po­pi­su na­szych zdol­no­ści.

Swa­wo­la więc, jest pierw­szym pą­kiem prze­kształ­ce­nia ko­niecz­no­ści, któ­ra jest udzia­łem nie­mych stwo­rzeń, po­wo­du­ją­cych się in­stynk­tem. Uspo­so­bie­nie we­wnętrz­ne po­ka­zu­je nam, że mo­że­my ro­bić, co chce­my, mo­że­my na­wet iść wbrew na­tu­rze, za­bić sie­bie. Wol­ność nie­ogra­ni­czo­na, je­st­to przy­miot tak ko­niecz­ny, że bez nie­go nie poj­mu­je­my czło­wie­ka, jak cia­ła bez for­my, bez cięż­ko­ści. Tym spo­so­bem tyl­ko czło­wiek może się wznieść nad zwie­rzę­ta, lub stać się isto­tą naj­po­śled­niej­szą w świe­cie, gdy się unik­czem­nia przez nie­god­ną roz­pu­stę swa­wo­li. Każ­dy z nas czu­je: iż gdy­by chciał, mógł­by się za­bić, a jed­nak przy zdro­wych zmy­słach nie za­bi­ja się, cho­ciaż mu nikt tego nie bro­ni. Ro­zum­na wol­ność czło­wie­ka wła­ści­wie mó­wiąc leży nie w wy­sko­ku swa­wo­li, ale sto­so­wa­niu się do na­tu­ry. Dla cze­góż to? Bo na­tu­ra wla­ła w nas chęć za­cho­wa­nia ży­cia i szczę­ścia, do­bre­go bytu. Ogra­ni­czam się o tyle o ile wy­ma­ga ko­niecz­ność, któ­ra pro­wa­dzi czło­wie­ka do wol­no­ści ro­zum­nej, po­ka­zu­jąc, że prze­zna­cze­niem jego, nie­jest z resz­tą ani śle­pa ko­niecz­ność, ani bez­ro­zum­na wol­ność, czy­li swa­wo­la. Na­tu­rą czło­wie­ka jest umiar­ko­wa­nie, t… j… coś wyż­sze­go nad na­tu­rę, a nad na­tu­rę wyż­szem być nie może to, w czem się nie mie­ści na­tu­ra, jako sto­pień, doba (mo­ment) sta­dium roz­wi­nię­cia.

Jak siła ży­wot­na w zwie­rzę­ciu prze­kształ­ca ma­gne­tyzm i zwie­rzę­cym go czy­ni, t… j… do wyż­szej po­tę­gi go wzno­si, tak i na­tu­ra wzno­si się, udu­chow­nia, w na­tu­rze ludz­kiej. Je­st­to praw­da za­wia­so­wa, o któ­rej nig­dy za­po­mi­nać nie trze­ba, mó­wiąc o na­tu­rze w ży­ciu czło­wie­ka.

Dziw­na rzecz jak się cu­dow­nie ko­ja­rzy w ży­ciu czło­wie­ka, jego wola z ko­niecz­no­ścią na­tu­ry. Czło­wiek może się ogra­ni­czyć do ta­kie­go stop­nia, że umie­ra spo­koj­nie, kie­dy tego wy­ma­ga ko­niecz­ność na­tu­ry. Ileż tu wal­ki? tak za­iste! bo nic przy­krzej­sze­go nad myśl stra­ce­nia ży­cia dla czło­wie­ka. Czło­wiek rad nie rad, zga­dza się jed­nak na śmierć, kie­dy ko­niecz­ność na­tu­ry woła. Je­st­to try­umf wol­no­ści ro­zum­nej, do­sko­na­ła jej har­mo­nia z ko­niecz­no­ścią na­tu­ry.

A kie­dy się czło­wiek po­świę­ca za to, co ko­cha i ceni wię­cej nad ży­cie samo, za do­bro bliź­nich i wła­sną god­ność, wte­dy się wzno­si nad sa­me­go sie­bie. Spo­koj­na śmierć i po­świę­ce­nie, jest naj­droż­szą ofia­rą, bo w naj­wyż­szym stop­niu ludz­kiem, naj­do­sko­nal­szem wy­ra­że­niem się czło­wie­ka. Wte­dy­to duch nasz prze­czu­wa snać go­rą­co, żywo, byt wyż­szy, nie­za­wa­ro­wa­ny do­cze­sno­ścią, i dla god­ne­go przej­ścia po zie­mi, po­świę­ca to, co ma naj­droż­sze­go – samo ży­cie. Mię­dzy swa­wo­lą i po­świę­ce­niem leży pole ży­cia umiar­ko­wa­ne­go, ludz­kie­go.

Czy duch czło­wie­ka jest tyl­ko udu­chow­nio­nym in­stynk­tem zwie­rzę­cym, jak in­stynkt udu­chow­nio­nem pra­wem or­ga­ni­zmu? Czy ta siła jest wła­sno­ścią ma­te­ryi roz­la­ną, w świe­cie, jak siła ży­wot­na, i wcie­la się w roz­ma­ite ludz­kie po­sta­cie? Nikt nie wić! Nie­po­koi nas myśl taka. I jaż to, co się od­ręb­nym od wszyst­kich ciał czu­ję, od swe­go wła­sne­go na­wet cia­ła, mam się roz­lać, roz­pły­nąć po śmier­ci, w ten ogól­ny elek­tro­for ży­cia, zie­mię? Nie! to nie po­dob­na. Duch mój jest in­di­wi­du­al­nym, (nie­po­dziel­nym) pier­wiast­kiem Boga, Naj­wyż­szej Isto­ty, a za­tem od­dzie­lić się od sie­bie nie może, jak czę­ści cia­ła, któ­re­go siła ży­wot­na przej­dzie, i spły­nie w zie­mię po śmier­ci, cia­ło ro­ba­ki roz­to­czą, kość spruch­nie­je, i ta­rzać się bę­dzie może po zie­mi, jak te ko­ści, co się wa­la­ją pod na­sze­mi… no­ga­mi. Na tę myśl, nie­raz wes­tchnie­niem pierś się roz­dy­ma, a wia­ra mówi, że duch jest nie­śmier­tel­ny, i zmar­twych­wsta­nie w do­sko­nal­szem wcie­le­niu, i czło­wiek od­ro­dzi się w ca­łej oso­bi­sto­ści. Czło­wiek to samo prze­czu­wa, i nie może temu nie wie­rzyć, na­wet wśród mio­ta­ją­cych nim wąt­pli­wo­ści. Bo i cóż­by wy­ra­ża­ło po­świę­ce­nie, je­że­li nie du­cha nie­śmier­tel­ne­go, wyż­sze­go nad ży­cie, i dla­te­go wzno­szą­ce­go się nad nie w gór­ne kra­iny, gdzie nie­stwo­rzo­na Oj­czy­zna jego?

Dla czło­wie­ka jed­nak nie dość wia­ry, bo wia­ra za­wsze jest tyl­ko uczu­ciem, a uczu­cie się zmie­nia, dla­te­go Opatrz­ność dała nam ro­zum i do­świad­cze­nie ży­cia. Aby so­bie od­po­wie­dzieć z pew­no­ścią na py­ta­nie zaj­mu­ją­ce nas tak żywo, py­ta­nie naj­waż­niej­sze i je­dy­ne w ży­ciu, trze­ba ży­cia tj. nie­dość ani ro­zu­mu, ani wia­ry, bo ro­zum nie po­zna­je pierw­szych przy­czyn, wia­ra bez uczyn­ków jest mar­twa.

Ży­cie, dzia­ła­nie, wpra­wie­nie w grę wszyst­kich władz na­szych, przez har­mo­nij­ne umiar­ko­wa­nie ich – oto, co nam roz­ta­jem­ni­cza za­gad­kę ży­cia, praw­dę my­śli ludz­kiej. Gdy­by­śmy z resz­tą nic nie mie­li na do­bie, prócz do­peł­nie­nia ko­niecz­no­ści praw na­tu­ry, żyć trze­ba, a w ży­ciu ogra­ni­czać się, miar­ko­wać. Mą­drość ani wia­ra nie mogą być prze­ciw­ne na­tu­rze i so­bie. Wszę­dzie har­mo­nia przez ży­cie. Żyj­my po­dług gło­su na­tu­ry, bo ta wznio­sła ko­niecz­ność, nie każe mar­no­wać rze­czy­wi­stych ży­cia ko­rzy­ści, ale; sto­so­wać siły na siły na­sze dla ich gry, mu­zy­ki Stwo­rze­nia. Kie­dy dzia­łać po­trze­ba, zo­staw­my w za­wie­sze­niu Wąt­pli­wo­ści na­sze i nie­zgo­dę ro­zu­mu z wia­rą, co tyl­ko chwi­lo­wo trwać może. Złóż­my z ser­ca nie­po­ko­je i tło­ma­czr­ny przez ko­niecz­ność ro­zum­ną wszyst­ko, bo to naj­wznio­ślej­sza Mą­drość, gło­szą­ca praw­dy ży­cia, od chat­ki do tro­nu, i żyj­my! żyj­my dla za­spo­ko­je­nia ko­niecz­nych po­trzeb ży­cia, bo za to od­po­wie­dzial­ność naj­więk­sza i je­dy­na cze­ka nas.

Ży­cie ludz­kie – Wia­ra i wąt­pli­wość – czyn.

Nie mą­drość to: mą­drym być albo wiel­kość świa­ta,

Ro­zu­mem chcieć ogar­nąć: krót­kie ludz­kie lata,

Go­nić w nich wiel­kie rze­czy, a dać go­to­we­mu

Upły­wać, po­dob­ne jest bar­dzo sza­lo­ne­mu.

Jan z Czar­no­le­sia.

W ży­ciu czło­wie­ka nie jed­na wła­dza, cho­ciaż jed­na myśl, je­den duch dzia­ła, w roz­ma­itej się ja­wia­jąc u nas po­sta­ci.

To czło­wiek my­śli, to chce cze­goś, to czu­je coś i tę­sch­ni so­bie, albo się nu­dzi. To znów uczu­cie żyw­sze prze­le­wa się w uczu­cie, a wia­ra je usta­la, aby dać ja­kąś pod­sta­wę dzia­ła­niu. Nie­raz gło­wa peł­na ro­ją­cych się my­śli, a jed­nak śród tego bo­gac­twa i ob­fi­to­ści, czło­wiek czu­je ubó­stwo swo­je bez uczu­cia, bo mu rów­nie trud­no żyć bez ser­ca, jak bez my­śli. Myśl i uczu­cie cał­ko­wać się mocą, aby się zro­sły i wy­la­ły w czyn, owoc woli czło­wie­ka. Lecz cóż, kie­dy i sam czyn nie star­czy do ży­cia, bo to tyl­ko wez­bra­nie ży­cia; co jak wznie­sio­na fala zno­wu opa­da, i zno­wu się czło­wiek o czemś za­my­ślił, za­tę­sch­nił do cze­goś na nowo. I na cóż mu to ży­cie? By wiecz­nie dzia­łać, my­śleć i tę­sch­nić, do uczuć my­śli i czy­nów, by w tem wiecz­nem krą­że­niu uznać, że nie tu Oj­czy­zna jego, że tu tyl­ko wę­drów­ka, przej­ście do lep­sze­go, do­sko­nal­sze­go, peł­niej­sze­go ży­cia. Gdy­byś na­wet temu przy­szłe­mu ży­ciu nie chciał wie­rzyć na chwi­lę to i tak mu­sisz żyć, miar­ko­wać chę­ci, czuć, my­śleć i dzia­łać, aby do­peł­nić woli Tego co cię stwo­rzył. Żyj tyl­ko a nie zbłą­dzisz (1). Praw­da jest wszech­stron­ną, a za­tem z kąd chcesz, gdzie tkniesz, wszę­dzie ją na­po­tkasz w ży­ciu, ze­wsząd ją wy- – (1) Ży­cie, czyn, bio­rę tu wszę­dzie w nąj­ro­zle­glej­szem zna­cze­niu wy­ra­zu t… j… jako czyn, ży­cie, wy­peł­nio­ne du­chem. Ob. Pro­le­go­me­na Ciesz­kow­skie­go str. 86. (Fac­tum i Ac­tum). Da­lej na str. 111. pi­sze Au­tor: My­śle­nie ab­so­lut­ne musi wró­cić do ab­so­lut­ne­go bytu, nie od­dzie­la­jąc się jed­nak od sie­bie (nie wy­osob­nia­jąc się, t… j… nie tra­cąc swo­jej na­tu­ry du­chow­nej) i to bę­dzie czyn, dzia­ła­nie ob­so­lut­ne czy­li do­sko­na­łe (Thun). "Dla tego (str. 128) zwia­stu­je­my fi­lo­zo­fii epo­kę nową, w któ­rej ona, na­wet opusz­cza­jąc wła­ści­wy swój pier­wia­stek i sta­no­wi­sko (t… j… dobę roz­wi­nię­cia) nie­mniej prze­to po­stę­pem (roz­wi­nię­ciem, roz­wi­kła­niem, doj­rza­ło­ścią) du­cha się sta­nie. Fi­lo­zo­fia musi się stać sto­sow­ną, a jak po­ezya sztu­ki ze­szła do pro­zy my­śle­nia, tak i fi­lo­zo­fia z wy­so­ko­ści teo­ryi, na po­ziom prak­ty­ki spu­ścić się musi. Fi­lo­zo­lia prak­tycz­na, albo wła­ści­wiej mó­wiąc, fi­lo­zo­fia prak­ty­ki – jej naj­peł­niej­sze dzia – pro­wa­dzisz, i dla­te­go nie za­cie­śniaj jej wy­łącz­no­ścią my­śle­nia lub wia­ry. Żyj tyl­ko, bo wszyst­ko ci wol­no; wol­no wąt­pić, nie wie­rzyć, ale nie żyć nie wol­no. Wszyst­ko co nas ota­cza woła o ży­cie, dzia­ła­nie, czyn, pra­cę; a naj­moc­niej­sze, bo naj­bliż­sze prze­ko­na­nie, ko­niecz­ność, znie­wa­la do dzia­ła­nia, i uświę­ca pra­cę. Ale kie­dy wśród sa­me­go dzia­ła­nia opad­ną ci ręce i mi­mo­wol­nie nie­raz się, za­my­ślisz o so­bie, za­tę­sch­nisz, pa­mię­taj że ta myśl, to uczu­cie jest rów­nie ko­niecz­ne, rów­nie rze­czy­wi­ste jak na- – ła­nie na ży­cie i sto­sun­ki spół­cze­sne – roz­wi­nię­cie praw­dy, co naj­żyw­szej dzia­łal­no­ści, jest w ogó­le prze­zna­cze­niem fi­lo­zo­fji w przy­szło­ści." Prze­ra­bia­nie prawd ro­zu­mo­wych w czy­ny (das Ueber­set­zen der Wahr­he­it vom Den­ken in das Thun) mia­łem na do­bie kre­śląc uwa­gi nad po­my­sła­mi mło­de­go na­sze­go ba­da­cza fi­lo­zo­fii, jed­ne­go z wy­daw­ców Prze­glą­du (Obacz Przeg. Na­uko­wy z r. 1343 Tom I. o Fi­lo­zo­fii sa­mo­rod­nej pol­skiej). Z po­wo­du tych­że uwag ode­bra­łem kil­ka li­stów pry­wat­nych, już to w obro­nie mło­de­go fi­lo­zo­fa, już prze­ciw­ko nie­mu. Przy­ta­czam do­słow­nie obro­nę jego wła­sną: "Je­że­li przez ży­cie ro­zu­mie­my ży­cie wyż­sze, to my­śląc żyje się, par excel­len­ce, gdyż tam jest ra­zem i uczu­cie, i wola, tyl­ko ie myśl je owład­nę­ła: Zda­je mi się: że Au­tor to samo ro­zu­miał."

Re­dak­tor Prze­glą­du Na­uko­we­go w przy­pi­sku do mo­je­go roz­bio­ru: Przy­go­to­wań P. Szcze­niow­skie­go… wy­rzekł tak­że: "Ży­cie bez my­śli nie jest ży­ciem," jak­bym ja kie­dy wy­rzekł prze­ciw­ne zda­nie. Od­po­wiedź moja za­wie­ra w so­bie do­wód, że myśl i uczu­cie są skła­do­we­mi czę­ścia­mi woli, a tyl­ko praw­dzi­wem, bo naj­peł­niej­szem, naj­pow­szech­niej­szem, a po­wszech­ność jest wy­bit­nem zna­mie­niem praw­dy. Za­uwa­żę tu, że myśl bio­rę w zna­cze­niu tyl­ko my­śle­nia, nie du­cha w ogól­no­ści, a my­śle­nie fi­lo­zo­ficz­ne (Den­ken) od­róż­niam od po­glą­do­we­go i przed­sta­wial­ne­go, czy­li roz­sąd­ko­we­go (An­scha­nen, Vor­stel­len). Je­że­li tak zwa­na lewa stro­na He­gla, jest osta­tecz­no­ścią, prze­si­le­niem ana­li­zy spe­ku­la­cyj­nej, to fi­lo­zo­fia ob­ja­wie­nia, któ­ra jest żywą syn­te­zą, uzna­niem naj­więk­sze­go fak­tu w ludz­ko­ści, fak­tu ze zna­cze­niem świa­to­wem, znaj­du­je się w naj­bliż­szym związ­ku, z dą­że­niem ży­cio­wem prak­tycz­nem, któ­re­go Szel­ling za­wsze był i jest pod­staw­cą. Po­ję­cie bytu (mówi on) nic jest jesz­cze by­tem, po­tę­gą, a fi­lo­zo­fia nie­tyl­ko jest na­uką po­jęć (quid sit? Was? Be­grieff) ale bym sa­me­go za­czerp­nię­ciem (quod sit? Dass. Exi­stens). Czy­sta na­uka ro­zu­mo­wa (die re­ine Ver­nun­fts Wis­sen­schaft) nie ogar­nia jesz­cze bytu, cho­ciaż jego treść po­zna­je, prze­ni­ka isto­tę, ztąd po­trze­ba ob­ja­wie­nia.

tuła, co cię ota­cza, jak pra­ca i umiar­ko­wa­nie ży­cia two­je­go. Duch to prze­ma­wia wte­dy mową do­brze nam zna­ną, i to jest źró­dło naj­płyn­niej­sze, z któ­re­go mę­dr­cy świa­ta, mą­drość swo­ją czer­pa­li na po­cie­chę rodu ludz­kie­go. Czło­wiek jest ma­łym świat­kiem, i nic nad nie­go nie ma wyż­sze­go w ca­łym świe­cie. Wszyst­kie wła­dze jego, są to niby na­czy­nia wło­sko­we ro­śli­ny, na praw­do­bra­nie (Wahr­neh­mung), t… j… wcią­ga­nie w sie­bie tej praw­dy co jest roz­la­na w dzie­łach Stwo­rze­nia, jak siła ży­wot­na cia­ło, ona utrzy­mu­je du­szę ludz­ką. Myśl więc każ­dy, kto uczuł po­trze­bę my­śle­nia, a praw­da, co już przez samo ży­cie pły­nę­ła w cie­bie, pu­ści się nową stru­gą srebr­nych wód my­śle­nia, i uczy­nisz po­dwój­ną roz­kosz two­je­go ist­nie­nia. Ser­ce na­sze pra­gnie za­peł­nić czczość uczuć, a ro­zum czczość wie­dzy; sko­ro obu­dzi się głód my­śli, po­trze­ba du­cho­we­go po­kar­mu. Za­spa­ka­ja­my pra­gnie­nie ser­ca, na­pa­wa­jąc się sło­dy­czą bez­po­śred­nie­go uczu­cia, bez­po­śred­nie­go my­śle­nia, do­peł­nia­jąc prze­zna­cze­nia na­sze­go. Uzna­jąc na czem to do­peł­nie­nie za­le­ży, kar­mie­my ro­zum. Pierw­sza dro­ga prost­sza, ale tyl­ko dla nie­let­nich lub zgrzy­bia­łych, dla naj­niż­szych sło­jów spo­łe­czeń­stwa, tych wiecz­nych dzie­ci, w sta­nie ma­ło­let­no­ści umy­sło­wej. W po­kła­dach to­wa­rzy­stwa wię­cej wznie­sio­nych, bar­dziej od­da­lo­no się od bez­po­śred­nio­ści uczu­cia, my­śle­nia, wię­cej udep­ta­no ście­szek nie­pra­wo­ści, a za­tem z dro­gi praw­dzi­wej zbić się ła­twiej moż­na, i myśl tu świa­do­ma na po­moc idzie. Dziś czło­wiek, mniej wię­cej ukształ­co­ny, mieć musi przy­najm­niej ogól­ne, choć ja­kie ta­kie po­ję­cie o prze­zna­cze­niu swo­jem w spół­e­czeń­stwie, a w szcze­gó­łach (wy­łącz­nie, spe­cy­al­nie) po­znać to, co mu w ży­ciu po­tocz­nem po­trzeb­ne bę­dzie. Ogół za­wsze idzie mniej wię­cej za po­pę­dem na­tu­ry, chwy­ta ser­cem to, co mu świat po­da­je, lub my­słem praw­do­bra­nia pierw­szą lep­szą z rzu­co­nych mu prawd, wy­bie­ra na za­pas do przy­sto­so­wa­nia, czy­to w sło­wie czy w ży­ciu. Nie każ­dy jed­nak prze­stać na­tem może i nie prze­sta­nie, kto się lubi za­sta­na­wiać nad sobą, szu­kać za­sa­dy uczu­cia w na­tu­rze rze­czy. Dla ta­kich i ją to pi­szę, pi­szę i dla sie­bie sa­me­go. Na­gro­da pra­cy leży w słod­kiem uczu­ciu we­wnętrz­nem, że do­peł­niam prze­zna­cze­nia swo­je­go, jak rol­nik upra­wia­ją­cy niwę, jak ogrod­nik szcze­pią­cy drze­wa. Przy­stę­pu­ję do roz­wa­gi na­tu­ry ludz­kiej, a w niej mia­no­wi­cie do tego, co nas naj­bli­żej ob­cho­dzi. W do­brej wie­rze, w po­czci­wem prze­ko­na­niu ra­dzę, że mogę być po­ży­tecz­nym i dla in­nych, a z resz­tą pi­szę dla sie­bie, jak tyle in­nych my­śli, uwag i po­strze­że­ni Po­trzeb­ne to dla za­spo­ko­je­nia du­cha, jak chleb po­wsze­dni do ży­cia. To jał­muż­na ubo­gie­go, pie­nią­żek wdo­wi, ofia­ra cięż­ko za­pra­co­wa­ne­go gro­sza, na oł­ta­rzu praw­dy i do­brą, po­wszech­ne­go. Każ­dy po­wi­nien dzia­łać dla do­bra ogó­łu, jak umie i przy­czy­niać się czem może, i ile go sta­nie, Cze­go nie mo­że­my, tego ani Bóg, ani lu­dzie wy­ma­gać od nas nie będą.

W ży­ciu to jest naj­istot­niej­sze, praw­dzi­we i wiel­kie, co ko­niecz­ne, po­wszech­ne, co prze­ni­ka wszyst­kie sło­je spo­łe­czeń­stwa, co oży­wia czło­wie­ka, i w głę­bo­kiem usa­mot­nie­niu śród ob­cych, i w do­mo­wem ro­dzin­nem po­ży­ciu, i śród pra­cy dla do­bra to­wa­rzy­stwa, i śród to­wa­rzy­skiej za­ba­wy: my­śli pro­ste, ja­sne, uczu­cia szcze­re, wola chęt­na, O! gdy­bym mogł prze­lać we wszyst­kich tg myśl, że urze­czy­wist­nie­nie do­bra ludz­ko­ści, prze­zna­cze­nia świa­ta, naj­le­piej się do­ko­ny­wa przez naj­do­kład­niej­sze wy­peł­nia­nie obo­wiąz­ków wzglę­dem sie­bie sa­me­go! Roz­ma­ite a naj­czę­ściej nie­za­leż­ne od nas po­ło­że­nie w świe­cie, uspo­so­bie­nie wro­dzo­ne, ty­sią­cz­ne my­śli, wresz­cie oko­licz­no­ści przy­pad­ko­we skła­nia­ją czło­wie­ka do za­ję­cia się tem lu­bo­wem. Ten buja w kra­inie my­śli, ów uczu­ciem oży­wia ty­sią­ce, ci w po­cie czo­ła pra­cu­ją na ży­cie, a kie­dy przyj­dzie chwi­la Sądu osta­tecz­ne­go, na do­li­nie wła­sne­go su­mie­nia, nie z my­śli, uczuć na­szych, zda­wać trze­ba spra­wę przed tym Spra­wie­dli­wym Sę­dzią., ale z ży­cia, z tego, cze­go po czło­wie­ku ma pra­wo wy­ma­gać su­mie­nie. Wte­dy to nie my­śli ode­rwa­ne, nie uczu­cia, nie pra­ca na chleb, utrzy­ma­nie, ale to co jest czy­sto ludz­kie, co tchnę­ło po­bud­ki my­śle­nia, uczu­cia i woli od­po­wia­dać bę­dzie, przed tym strasz­nym Sę­dzią ży­wych i umar­łych. Nie każ­dy z nas ma jed­na­kie pole upra­wy, ale każ­dy jed­ne i te same siły, bo pie­lę­gnu­je bó­stwo w rdze­niu swo­je­go czło­wie­czeń­stwa, i jak je pia­sto­wał, pie­lę­gno­wał, od­po­wie. O za­iste! wiel­ki i ten na zie­mi, kto żył choć­by w swo­im prze­cho­dzie przez ży­cie nic dla świa­ta nie zro­bił; dość że pra­co­wał na sie­bie, a za­tem na świat, bo uznał, bo wy­pie­ścił swo­ją du­szę, to dzie­cię Boże, ska­za­ne na wal­kę a naj­czę­ściej, cier­pie­nie od ko­leb­ki do gro­bu, na ten pa­dół pła­czu. Na­sze za­ję­cia, a ra­czej po­ło­że­nie w ży­ciu jest (nie­moż­na tego zbyt czę­sto po­wta­rzać) rze­czą przy­pad­ko­wą, i nie sta­no­wi tre­ści ży­cia, ale jego sza­tę. Że ten lub ów zaj­mu­je się upra­wą roli, a inny upra­wą na­uki, nie jest to istot­ną róż­ni­cą; każ­da pra­ca, każ­de po­wo­ła­nie w ży­ciu, ugod­nia czło­wie­ka. W pro­stacz­ku i uczo­nym duch je­den. Wszę­dzie moż­na być czło­wie­kiem, bo wszę­dzie ota­cza­ją­cy nas świat zja­wisk, roz­draż­ni po­trze­ba­mi ko­niecz­ne­mi i obu­dzi siły du­szy, a tem sa­mem za­spa­ka­jać bę­dzie wiecz­ne dą­że­nie czło­wie­ka: uzna­nie w so­bie du­cho­wo­ści pier­wiast­ku Bo­że­go. Czło­wiek i ludz­kość idzie na przód o wła­snej sile, nie o szczu­dłach na­uki, nie pod­pie­ra się po­ży­cza­nym z ksiąg, i szko­ły ro­zu­mem.

Na­uka jest rze­czą pięk­ną, ale nie ko­niecz­ną dla każ­de­go, owszem, każ­dy ile ma w so­bie ro­zu­mu, tyle go w książ­kach znaj­dzie, po­wie­dział Rus­so, i do­brze po­wie­dział. Książ­ka i szko­ła ro­zu­mu nie uczy; daje tyl­ko wia­do­mo­ści; tak zie­mia zdro­wia nie da czło­wie­ko­wi, tyl­ko chleb i le­kar­stwa dla pod­trzy­ma­nia zdro­wia i ży­cia. Na­uka jest tyl­ko na­po­mknie­niem, a z resz­tą Opatrz­ność zo­sta­wia nas wła­snej na­szej wiel­ko­ści i si­łom. To jest dą­że­nie wprost ży­cio­we. Z dru­giej stro­ny, wszyst­kie wła­dze czło­wie­ka po­je­dyn­czo bra­ne, mają byt udziel­ny, pra­gną się ostać same przez się, i w tej od­ręb­nej sa­mo­dziel­no­ści, po­trze­bu­ją za­spo­ko­je­nia tych no­wych po­trzeb. Ro­zum szu­ka praw­dy, dla za­spo­ko­je­nia wro­dzo­nej mu cie­ka­wo­ści, uśmie­rze­nia po­wsta­ją­cych wąt­pli­wo­ści, sło­wem, dla od­szu­ka­nia za­sad stwo­rzo­ne­go świa­ta zja­wisk. Kie­dy po­trze­ba ro­zu­mu wznio­sła nie­ja­ko rusz­to­wa­nie praw­dy, uczu­cie pra­gnie świat od­wzo­ro­wać, wcie­lić za­sa­dy w do­cze­sne po­sta­cie. Na­uki więc i sztu­ki, wy­ło­nia­ją się na ze­wnątrz, jak wy­spy z oce­anu wód mor­skich, jak nowe kłę­by sze­rzą­ce­go się po ża­gwiach ży­wo­ta du­cha, a to dla za­spo­ko­je­nia no­wych po­trzeb już wy­kształ­co­ne­go czło­wie­ka. Jak ży­cie ko­niecz­nem było, bo tę­sch­ni­ła doń cała na­tu­ra, i za­jąć się pra­gnę­ła tą po­jęt­no­ścią, coby ze­środ­ko­wa­ła w so­bie ce­lo­wość świa­ta, tak na­uki i sztu­ki po­wstać mu­sia­ły, bo tę­sch­nił do nich ro­zum, tę­sch­ni­ło uczu­cie. Czło­wiek za­wsze usi­łu­je się wy­ra­zić na ze­wnątrz, wy­ra­zić się w świe­cie do­byt­kiem cząst­ki jego (mie­nie), za­słu­że­niem na po­twier­dze­nie, uświę­ce­nie swo­ich dzia­łań w prze­ko­na­niu in­nych (imię). W na­uce wy­lać pra­gnie my­śli, wy­nu­rzyć uczu­cia dla do­bra bliź­nich. Na­tem stoi po­stęp i do­sko­na­le­nie się, a ra­czej roz­wi­ja­nie się, doj­rze­wa­nie, roz­wój ludz­ko­ści.

Po­trze­bą więc du­cha jest two­rzyć, jak cia­ła pra­co­wać, a ro­dzaj pra­cy po­ło­że­nie ozna­cza. W każ­dym ra­zie pra­cow­nik sta­rać się po­wi­nien do­po­módz, czy to na­tu­rze w wy­da­niu owo­ców i prze­kształ­ca­niu su­ro­we­go ma­te­ry­ału, czy praw­dzie w zdję­ciu, ze­bra­niu jej z drze­wa ży­cia t… j… wy­świe­ce­niu w na­tu­rze i wie­rze hi­sto­rycz­nej (dzie­jach ludz­ko­ści). Kmio­tek i ba­dacz tu rów­ni; bo oba czu­ją po­trze­bę nie­odbi­tą, nie­prze­par­tą pra­cy; ko­niecz­ność ugod­nia naj­wznio­ślej­sze ży­cie. Tu cel i śro­dek, za­miar i ko­niec, za­my­ka­ją i cią­gle po­su­wa­ją koło ży­cia. Nie uwa­żaj­my na­uki je­dy­nie za śro­dek jak lu­dzie prosz­ku, gro­sza, nie du­cha, po­świę­ce­nia; bo wte­dy, wte­dy myśl ja­ło­wa, żad­ne­go pło­du nie wyda. Nie pra­cuj­my dla po­kla­sków i sła­wy; bo du­sza su­ro­we nie­doj­rza­łe wyda tyl­ko owo­ce, przed­wcze­sny płód po­ro­ni, a w ta­kim nie­do­no­szo­nym pło­dzie nie utrzy­ma się duch, ży­cie, bę­dzie to je­dy­nie trup, mar­twe dzie­cię eru­dy­cyi lub bel­le­try­zmu. Go­rącz­ka pi­sa­nia jest wła­ści­wą cho­ro­bą mło­do­ści, sła­wa na­mięt­no­ścią pięk­nej du­szy. Jed­na i dru­ga źle kie­ro­wa­na, szko­dzi, po-; wo­do­wa­na roz­sąd­kiem i umiar­ko­wa­niem do­świad­cze­nia, uświę­ca na­sze dzia­ła­nia, pro­wa­dzi do do­bre­go, i byt nasz umi­la, ubło­ża. W ostat­nim ra­zie pi­śmiącz­ka wier­szem czy pro­zą po­dob­na do go­rącz­ki i ziar­ni­cy; je­st­to jed­no z naj­nie­win­niej­szych, nie­mniej szko­dli­wych głupstw na świe­cie, bo w naj­gor­szym ra­zie łech­ce w nie­zdar­nym pi­sma­ku mi­łość wła­sną, na­dy­ma próż­ność, a że to jest uczu­cie stron­ne prze­cho­do­we, więc jako ta­kie cza­sem zgi­nąć musi. Nie za­po­mi­naj­my zaś, że od dumy uczu­cia sił wła­snych za­czy­na się uczu­cie wła­snej god­no­ści, i pra­we ich uży­cie, a przez to samo obu­dze­nie ta­len­tu, je­śli pi­szą­cy był istot­nie czło­wie­kiem z ser­cem i du­szą. W sztucz­nej at­mos­fe­rze świa­ta, sztu­ka ży­cia na­tem za­le­ży, aby czło­wiek na – był zręcz­no­ści i wpra­wy chwy­ta­nia się na każ­dym go­rą­cym uczyn­ku, zło­ści, głup­stwa i mi­ło­ści wła­snej, a wte­dy bło­go mu! bło­go! bo pę­dzi żywo z ogni­stym za­pa­łem, po dro­dze po­stę­pu, a wiatr próż­no­ści roz­dy­ma ża­gle ży­cia, skie­ro­wa­ne do za­mie­rzo­ne­go celu. Nie bę­dzie to świę­to­szek uda­ny, nie ma­zgaj sen­ty­men­tal­ny, nie utra­pie­niec pra­gną­cy się od­zna­czyć dzi­wac­twem, wy­osob­nie­niem, ale czło­wiek co się na wy­lot prze­glą­da, zna co w nim jest do­bre­go i złe­go, sło­wem mąż, my­śli, uczu­cia, woli mąż, czy­nu, ży­cia.

Jesz­cze jed­na dla pi­szą­cych uwa­ga; ży­cie ludz­kie to róż­no-wzo­re, pstre ży­cie, a ra­czej duch od­wiecz­ny prze­glą­da­ją­cy się w kro­pel­ce cza­su, ży­cie utrzy­mu­ją­ce się śmier­cią i znisz­cze­niem, ży­cie w któ­rem wszyst­ko jak pio­run prze­krą­ża i pali się jak bły­ska­wi­ca, naj­lep­szym jest na­uczy­cie­lem czło­wie­ka, le­ka­rzem próż­no­ści. Na­uczy ono żyć czło­wie­ka; zo­staw­my więc każ­de­go, jak go Bóg zo­sta­wia so­bie sa­me­mu, jego wła­snej wiel­ko­ści i sile, a je­śli tyl­ko na­uczył się za­sta­na­wiać, bło­go mu! Po­zna on wte­dy na­wet śród prze­ciw­no­ści, na­wet speł­nia­jąc kie­lich go­ry­czy, że samo cier­pie­nie i nie­szczę­ścia skła­da­ją się na oka­za­łość, ma­je­sta­tycz­ność owe­go ży­cia, któ­re­go na­sze po­tocz­ne ży­cie i śmierć, są tyl­ko do­ba­mi, jak dzień i noc do­ba­mi wiecz­no­ści, gdzie nie ma dnia, nocy, ani słoń­ca. Nie gardź­my sła­wą, nie gardź­my próż­no­ścią! Nie­chaj nie gi­nie ta iskra mło­de­go wie­ku, któ­rej nie znaj­dziesz w zim­nym po­pie­le sa­mo­chleb­stwa. Pie­lę­gnuj­my ją! Zda się do ży­cia po­ży­tecz­ne­go, dla bliź­nich. Niech przez całe ży­cie pierś mło­da go­rą­cą bę­dzie i nie­obo­jęt­ną na sła­wę. Z próż­no­ści sa­mej ko­rzy­stać trze­ba w mło­dzień­czem wie­ku, ko­rzy­stać trze­ba z tego uspo­so­bie­nia du­szy go­rą­cej, za­pa­łem praw­dy, póki wul­kan wrze i kipi, i ogni­stą lawą bu­chać usi­łu­je! bo któż za­rę­czy, że świat nie ostu­dzi za­pa­łu, ob­ło­żyw­szy nas jak w go­rącz­ce lo­dem prze­ciw­no­ści?… Może przyj­dzie czas, kie­dy wy­trzy­ma­łą du­szę prze­ła­mie trud­na dola, tro­ska ści­śnie ser­ce i spie­cze je, wy­su­szy, a wte­dy za całą praw­dę sta­nie cięż­kie wes­tchnie­nie, wte­dy dla po­go­dze­nia się ze sobą i świa­tem, a ra­czej wolą Bożą, łza­mi się tyl­ko za­le­jesz, lecz nie zmy­jesz gorz­kiej żół­ci nie­do­li, nie stra­wisz cierp­ko­ści po­cho­dzą­cej z za­mia­rów, co się nie uda­ły, lub stra­co­nych przez wła­sną winę, rze­tel­nych ży­cia ko­rzy­ści. Dzia­łaj­my więc, bo, tak każe na­tu­ra. Wierz­my, bo nie wie­rzyć trud­no na zie­mi, a kie­dy mgła wąt­pli­wo­ści za­dy­mi się w du­szy, cze­muż jej nie dać wol­ne­go bie­gu, nie do­pu­ścić swo­bod­ne­go roz­wi­ja­nia się, po nie­bie my­śli? Ale przedew­szyst­kiem nie oglą­da­jąc się na prze­mi­ja­ją­ce uczu­cia, słu­chaj­my gło­su, któ­ry nam ra­dzi umiar­ko­wa­nie chę­ci, bo do­bre, pięk­ne ży­cie, praw­dę prze­zna­cze­nia na­sze­go naj­le­piej oka­że… czło­wiek nie oglą­da­jąc się na za­trud­nie­nia, po­ło­że­nie swo­je, ma z sobą sa­mym naj­wię­cej do ro­bo­ty. W so­bie tyl­ko znaj­dzie to, cze­go mu nie da­dzą na­uki. Ileż to lu­dzi żyje bez po­mo­cy szko­ły? Hołd zdro­we­mu roz­sąd­ko­wi, co czy­ni czło­wie­ka pro­stym jak dzie­cię, a jed­nak z peł­nem, Szczę­śli­wem uczu­ciem pew­no­ści w po­stę­po­wa­niu. Wszak­że lud pro­sty, ta pod­sta­wa ludz­ko­ści, z ta­kich a nie in­nych lu­dzi się skła­da, to co naj­ogól­niej­sze, naj­lep­sze jest, bo ma po­wszech­ność, a za­tem praw­dę po so­bie; czło­wiek prak­tycz­ny, roz­sąd­ny, pa­trzy na usi­ło­wa­nia mę­dr­ców, jak na pra­ce, co do­pie­ro gdy wy­da­dzą owo­ce, mają się przy­czy­nić do ogól­ne­go do­bra, i zbo­ga­cić ży­cie. Bo i cóż przyj­dzie (my­śli so­bie) z ba­da­nia: czy cia­ło jest my­ślą­ce, czy duch ska­mie­nia­ły? Czy­liż syl­lo­gizm na­uko­wy sta­nie za prze­ko­na­nie ży­cia ca­łe­go? War­toż się sprze­czać, że je­den na­zy­wa na­tu­rę. Bo­giem, a dru­gi Boga na­tu­rą, kie­dy naj­prost­sze za­sta­no­wie­nie się mówi nam: że co in­ne­go Bóg, a co in­ne­go na­tu­ra. Nie wie­my co jest siła, co tyle zja­wisk na­zwa­nych a nie zna­nych, a jak­że pierw­szą przy­czy­nę, Stwo­rze­nia pod­da­wać wa­run­kom Stwo­rze­nia. Ten Boga wy­ro­zu­mo­wał, jak ideę my­śle­nia, bó­stwo ko­niecz­ne, ode­rwa­ne i bez­wa­run­ko­we. Deus ex ma­hi­na po­sęp­ne bó­stwo ży­wio­ło­we­go świa­ta, ulot­nio­ne tyl­ko, a z resz­tą mar­twe jak owa kło­da Jo­wi­sza. To cień, ma­ni­dła, to nie przy­sta­je do du­szy – tej du­szy ludz­kiej, co w chwi­lach umi­le­nia, ubło­że­nia, ła­ski, środ­ku­je wszyst­kie siły świa­ta. Są to je­dy­ne w ży­ciu chwi­le, bo w nich mię­dzy Stwo­rze­niem a Stwór­cą urze­czy­wist­nia się bez­wa­run­ko­wość na ob­sza­rach względ­no­ści. Bóg żywy udzie­la się czło­wie­ko­wi, nie przez wy­ro­zu­mo­wa­nie, ale przez ja­sny, bez­po­śred­ni po­gląd go­rą­cej wia­ry (kto tego nie do­świad­czył na so­bie, może śmia­ło za­prze­czyć i byt­no­ści Boga, i bo­skie­mu po­cho­dze­niu czło­wie­ka). Ro­dzi­ma to oj­czy­sta wia­ra du­cha, bo mu wy­star­cza w sa­mot­no­ści, cho­ciaż bez po­cie­chy żyje, pra­cu­je w po­cie czo­ła. Naj­za­wi­kłań­sze za­gad­nie­nia fi­lo­zo­fii na polu ży­cia, roz­wią­zu­ją się tak ja­sno, tak pro­sto. Wia­ra pro­wa­dzi ludz­kość przez jej Zwy­cza­je i oby­cza­je, pra­wa, re­li­gię, usta­no­wie­nia spo­łecz­ne; idź­my za tym gło­sem. Na­uka ma być tyl­ko roz­sze­rze­niem ży­cia dla ludz­ko­ści, by wszyst­kie jej wła­dze wpro­wa­dzić w grę, a tym spo­so­bem ży­cie naj­pięk­niej­szą ile być może har­mo­nię wy­da­ło. Udzia­łem ludz­kiej do­sko­na­ło­ści, a przy­najm­niej od­wiecz­nem jej prze­zna­cze­niem, jest wznieść się do har­mo­nii du­cha i jego for­my, czy­li od­le­wu (ży­cia) t… j… zbo­ga­ciw­szy się w du­chu i praw­dzie, żyć na ło­nie na­tu­ry i po­tocz­ne­go ży­cia ko­rzy­ścia­mi, mie­niem rze­czy­wi­stem. Ludz­kość jest za­wsze jed­na i ta sa – ma. Wzię­ta w ogó­le do­peł­nia swe­go prze­zna­cze­nia w każ­dej do­bie, w każ­dej chwi­li, bytu swo­je­go od stwo­rze­nia do skoń­cze­nia świa­ta; bo to jest nor­mal­nie roz­wi­ja­ją­cy się czło­wiek, któ­ry w ogó­le błą­dzić nie może, błą­dzą tyl­ko lu­dzie po­je­dyn­czy, a błą­dzą dla tego, że mają wol­ną wolą dzia­ła­nia jak im się po­do­ba. Opatrz­no­ści zaś nie zby­wa na in­nych na­rzę­dziach ani cza­sie, dla urze­czy­wist­nie­nia swe­go ob­ra­zu i po­do­bień­stwa na zie­mi. Wła­sną, ni­co­ścią upa­da ten, kto nad­uży­wa wol­nej woli, a je­że­li Bóg cier­pieć ra­czy nad­uży­cia, to tyl­ko zo­sta­wia złe, dla do­peł­nie­nia wła­snej mia­ry, by samo przez się nie­pra­wo­ścią, upa­dło, i zgru­cho­ta­ne na mia­zgę, roz­pro­szo­ne, zgni­ło, we­szło z roz­pu­sty, roz­wią­za­nia się, w skład do­bre­go. W przy­sło­wiu, nie masz tego złe­go, coby na do­bre nie wy­szło, mie­ści się głę­bo­ka osno­wa praw­dy Stwo­rze­nia.

Dla ży­cia dość żyć, wąt­pli­wo­ści za­wsze roz­pra­sza pod­da­nie się woli wyż­szej, a praw­dę uświę­ca spo­kój du­szy, i prze­sta­wa­nie na zda­niu swo­jem bez naj­mniej­szej chę­ci pro­po­gan­dy. Kto nie ma w so­bie uczu­cia po­ło­że­nia względ­ne­go in­nych, ten nie prze­był jesz­cze wszyst­kich stop­ni praw­dy względ­nej, i nie pod­niósł się do wszech­względ­no­ści, czy­li bez­względ­no­ści, i na bia­łe świa­tło praw­dy, bie­rze je­den z tę­czo­wych bry­zgów, na ja­kie pry­zmat ludz­kiej sła­bo­ści i dumy, roz­ło­żył pro­mień od­wiecz­nej praw­dy stwo­rze­nia, przy­świe­ca­ją­cej jak słoń­ce ży­ciu czło­wie­ka. Na dumę mamy le­kar­stwo w po­ko­rze, za­par­ciu się sie­bie sa­me­go, na rany błę­dów, bal­sam żalu i od­ro­dze­nia się w du­chu i praw­dzie, bal­sam le­ją­cy w ser­ce po­cie­chę, za­ży­wa­ją­cy zra­nio­ną na­dzie­ję, i nad­wą­tlo­ną wy­trwa­łość. To cią­głe od­ra­dza­nie się, jest chwa­łą du­cha ludz­kie­go. Czło­wiek ob­ra­ża Boga przez nad­we­rę­że­nie praw na­tu­ry, gwał­ce­nie tego, co w nim, co w świe­cie jest do­bre­go. Wąt­pić więc, nie­jest gwał­cić pra­wa na­tu­ry, ale owszem ule­gać tym pra­wom. Gdy­by do­gma­ta na­szej wia­ry były opo­wia­da­ne z mi­ło­ścią chrze­ści­jań­ską w cza­sie kie­dy wia­ra Chry­stu­sa sta­ła się Re­li­gią państw, nie by­ło­by tyle he­re­zyj po­zo­sta­ło; a gdy­by ich nie prze­śla­do­wa­no, nie by­ły­by się pew­no tak roz­krze­wi­ły.

Nie­wia­ra lub uro­je­nie oso­bi­stej wia­ry jest tyl­ko sta­nem prze­cho­do­wym; im pięk­niej­sza du­sza, tem prę­dzej stan ten prze­cho­dzi, bo się żywo roz­wi­ja, więd­nie i opa­da. Lecz je­że­li czło­wie­ka w tem go­rącz­ko­wem uspo­so­bie­niu uci­śnie, prze­śla­do­wa­nie opi­nii fa­na­tycz­nej (jak to było w śr. wie­kach) a za­raz się sta­nie za­twar­dzia­łym w upo­rze. Któż z lu­dzi re­li­gij­nych, głę­biej za­sta­na­wia­ją­cych się nad tem, co się w ich du­szy dzie­je, nie po­strze­gał w so­bie za­ro­du wąt­pli­wo­ści, i nie był na chwi­lę, że tak po­wiem od­stęp­cą, od­szcze­pień­cem prawd wia­ry? O za­iste praw­dzi­we­by było nie­szczę­ście, klę­ska ro­dza­ju ludz­kie­go, gdy­by nie było sił prze­ciw­nych w ży­ciu, gdy­by nie było wąt­pli­wo­ści przy wie­rze.

Re­li­gia bez fi­lo­zo­fii (obacz ko­niec Roz­dzia­łu 2) zo­sta­ła­by sto­ją­cem opa­rze­li­skiem, któ­re­go cuch­ną­ce wy­zie­wy, za­tru­ły­by na­ro­dy fa­na­ty­zmem, jak tego licz­ne przy­kła­dy mamy dziś jesz­cze na Wscho­dzie. Spoj­rzyj­my tyl­ko na ka­pła­nów wschod­nich, na tych Ma­gów, Bra­mi­nów i Bon­zów, któ­rzy przy­głu­szy­li praw­dę w za­ro­dzie, za­bi­li, stru­li em­bry­on roz­wi­nię­cia, i nie do­pu­ści­li go do ży­cia. Strasz­ne to spę­dze­nie pło­du, za­bi­ło myśl brze­mien­ną po­stę­pem, i zo­sta­wi­ło tylu lu­dom śle­pą fa­na­tycz­ną wia­rę Wscho­du. Na Za­cho­dzie, w Eu­ro­pie, nowy świat, sta­re Je­ru­za­lem, nowe mia­sto Apo­ka­lip­sy, jest w na­szem ser­cu, a mi­łość chrze­ściań­ska, bra­ter­stwo i po­świę­ce­nie dla do­bra bliź­nich, po­win­ny się stać wszech­ogar­nia­ją­cym wę­złem, re­li­gią du­cho­wą świa­ta ca­łe­go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: